Psychoterapia - Wschód i Zachód - Alan W. Watts


Poniższy tekst składa się z fragmentów książki Alana Wattsa "Psychoterapy East and West" wybranych przez Herona Stone'a.

Tagi

Źródło

Eseje

Odsłony

2447


Poniższy tekst składa się z fragmentów książki Alana Wattsa "Psychoterapy East and West" wybranych przez Herona Stone'a.
** znaczy, że części paragrafu brakuje. Komentarze edytorskie zostały dodane w nawiasach.


I - Psychoterapia i wyzwolenie

Przyglądając się głębiej takim sposobom na życie, jakie oferują buddyzm i taoizm, Vedanta i joga, nie umiemy znaleźć filozofii ani religii na Zachodzie, które by odpowiadały tym pierwszym. Znajdujemy jednak częściowo ich odpowiednik w psychoterapii. Może wydawać się to dziwne, gdyż myślimy *nie wszyscy+ o tym drugim jako o rodzaju nauki, o nieco praktycznym i materialistycznym podejściu, a o tych pierwszych jako o skrajnie ezoterycznych religiach dotyczących rejonów ducha prawie całkowicie spoza tego świata. Jest tak, ponieważ kombinacja naszej nieznajomości kultur Wschodu i ich wymyślność nadaje im aurę tajemnicy, na którą projektujemy wytwory własnej wyobraźni. Ale podstawowym celem tych sposobów życia jest coś zdumiewająco prostego, poza którym wszystkie komplikacje związane z reinkarnacją i mocami psychicznymi, nadludzkimi mahatmami i szkołami okultystycznymi są zasłoną dymną, w której łatwowierny początkujący może zagubić się całkowicie.**

Podstawowe podobieństwo pomiędzy wschodnim sposobem życia a zachodnią psychoterapią leży w zainteresowaniu obydwu
wywołaniem zmian w świadomości, zmian w sposobach odczuwania naszego życia i naszego związku ze społeczeństwem i
światem natury. Psychoterapeuta jest zainteresowany głównie zmianą świadomości u zaburzonych jednostek. Jednak nauki
buddyzmu i taoizmu dotyczą przemiany świadomości u normalnych, społecznie dostosowanych ludzi. Lecz w coraz większym
stopniu staje się oczywiste dla psychoterapeutów, że normalny stan świadomości w naszej kulturze jest zarówno kontekstem,
jak i źródłem chorób psychicznych. Układ przebogatych społeczeństw zaangażowanych we wzajemną destrukcję jest niczym
innym jak warunkiem zdrowia społecznego.

Niemniej analogia pomiędzy psychoterapią i, jak ja je nazywam, wschodnimi "drogami wyzwolenia" nie jest dokładna i jedna z najważniejszych różnic jest zasugerowana przedrostkiem psycho-. Historycznie, zachodnia psychologia skierowała się ku badaniu psychiki, czy umysłu, jako klinicznemu bytowi, podczas gdy kultury wschodnie nie skategoryzowały umysłu i materii, duszy i ciała, w taki sposób jak Zachód. Ale psychologia zachodnia do pewnego stopnia tak przerosła swe historyczne źródła, że stała się niezadowolona samym terminem "psychologiczne" opisującym większe pole ludzkiego zachowania. Nie chodzi o to, że stało się możliwe, jak sam Freud miał nadzieję, zredukować psychologię do neurologii, a umysł do ciała. Nie chodzi też o to, że dla bytu "umysł" mamy odpowiednik w postaci "systemu nerwowego". Chodzi raczej o to, że psychologia nie może odciąć się od całej rewolucji w opisie naukowym, która działa się w XX wieku, rewolucji, po której pojęcia bytów i "rzeczy" umysłowych, czy materialnych, stały się zdezaktualizowane. Czy to opisując zmiany chemiczne lub formy biologiczne, struktury nuklearne, czy ludzkie zachowanie, język współczesnej nauki odnosi się do zmieniających się form współzależności.

Rewolucja ta wpłynęła na fizykę i biologię o wiele głębiej niż na psychologię i, jak dotąd, teoretyczne idee psychoanalizy pozostały niezmienione. Mowa potoczna nawet wykształconego społeczeństwa pozostała tak mało zmieniona, że wciąż jest trudno przekazać w jakimś nie matematycznym języku to, co się stało. Wydaje się to obrazą dla zdrowego rozsądku, że potrafimy opisać świat jako formy współzależności bez potrzeby pytania z jakiego "tworzywa" owe formy są "zrobione". Gdyż kiedy naukowiec bada materię, albo tworzywo, opisuje to, co odkrył w terminach strukturalnej formy. Kiedy się nad tym zastanowić, to jakich innych terminów mógłby on użyć? Wrażenie tworzywa wyłania się tylko wtedy, kiedy napotykamy formy tak zmieszane, lub tak ciasno splecione, że nie potrafimy ich rozróżnić Dla nieuzbrojonego oka odległa galaktyka wygląda jak masywna gwiazda, a kawałek stali jak ciągła i nieprzenikniona masa materii. Ale gdy powiększyć obraz, galaktyka ujawni przejrzystą strukturę spiralnej mgły, a kawałek metalu okaże się być systemem elektrycznych impulsów wirujących we względnie dużych przestrzeniach. Idea tworzywa wyraża nie więcej jak doświadczenie dotarcia do granicy, przy której nasze zmysły, albo instrumenty, nie są dość dobre, by rozróżnić formę.

Coś podobnego zachodzi, kiedy naukowiec bada jakąkolwiek jednostkę formy tak wyraźną dla gołego oka, że uważana jest za
oddzielny byt. Odkrywa on, że im uważniej ją obserwuje i opisuje, tym bardziej opisuje również środowisko, w którym ona
istnieje, oraz inne formy, z którymi wydaje się być w nierozłącznej relacji. Jak to Teilhard de Chardin pięknie ujął, odrębność pojedynczych form atomowych "jest po prostu sztuczką intelektualną".

Rozważone w swej fizycznej, konkretnej rzeczywistości, tworzywo *sic!+ wszechświata nie może się podzielić, gdyż - jako rodzaj gigantycznego "atomu" - jest w swej całości** zupełnie niepodzielne** Im dalej i głębiej penetrujemy materię na coraz to nowocześniejsze sposoby, tym bardziej jesteśmy zakłopotani współzależnością jej części** Jest niemożliwym wyciąć z sieci wyizolowany kawałek, który nie byłby postrzępiony na całej linii brzegu. W miejsce niejasnej spoistości samej materii znajdujemy jasną spoistość wzajemnie połączonych form.

Wpływem tego na badania ludzkiego zachowania jest to, że staje się niemożliwym oddzielić psychologiczne formy od form, które są socjologiczne, biologiczne, czy ekologiczne. Działy wiedzy bazujące na tym, co obecnie wydaje się być surowymi i
prymitywnymi podziałami natury, zaczynają łączyć się w takie dziwacznie brzmiące hybrydy, jak neuropsychiatria, socjobiologia, biofizyka, czy geopolityka. Na pewnym poziomie specjalizacji podziały naukowej wiedzy zaczynają biec razem, ponieważ są dość zaawansowane, by widzieć, że sam świat biegnie w jednej całości, jakkolwiek wyizolowane mogą się wydawać jego części. Stąd ciągle głośniejsza dyskusja nad potrzebą "zunifikowanej nauki" i języka opisowego wspólnego wszystkim działom wiedzy. Stąd też rosnąca waga samej nauki opisowej, komunikacyjnej, nauki o formach znaków i sygnałów reprezentujących i wyjaśniających formę świata.

[Paragrafy opuszczone]

To nie znaczy, że on (psychoterapeuta) musi angażować się w polityczną rewolucję, lecz że musi pomóc jednostce w wyzwoleniu się z różnych form społecznego warunkowania - będącego formą przywiązania do jej przedmiotów. Ale z tego punktu widzenia problemy i symptomy, od których pacjent szuka uwolnienia, i nieświadome czynniki stojące za nimi, przestają być czysto psychologiczne. Leżą one w całej formie jego związków z innymi ludźmi i, dokładniej, w społecznych instytucjach, której rządzą tymi związkami: w zasadach komunikacji podzielanej przez kulturę, lub grupę. One z kolei zawierają konwencje języka i prawa, etyki i estetyki, statusu, roli i tożsamości, kosmologii, filozofii i religii. Gdyż ten cały układ społeczny jest tym, co zapewnia jednostkową koncepcję siebie, stan świadomości i samo poczucie egzystencji. Co więcej, zapewnia ludzkiemu organizmowi ideę jego indywidualizmu, która może przy brać  dużo odmiennych form.

Widząc to, psychoterapeuta musi być świadom, że jego nauka, czy też sztuka, jest źle nazwana, gdyż ma on do czynienia z czymś o wiele bardziej rozległym, niż psychika i jej prywatne problemy. To jest właśnie to, co wielu psychoterapeutów sobie uświadamia, i co równolegle czyni wschodnie drogi wyzwolenia użytecznymi w ich pracy. Gdyż mają do czynienia z ludźmi, których strapienie pochodzi z tego, co może być nazwane mają, by użyć hindusko-buddyjskiego słowa, którego dosłownym znaczeniem nie jest sama "iluzja", lecz cały świat - koncepcja kultury, uważana za iluzję w ścisłym etymologicznym sensie "gry" (z łac. ludere). Celem drogi wyzwolenia nie jest zniszczenie maji, ale widzenie jej tym, czym jest, czyli widzenie poprzez nią. Gra nie ma być brana serio, czyli, innymi słowy, pojęcie świata i siebie, które jest społeczną konwencją, nie może być mylone z rzeczywistością. Zasady komunikacji nie są koniecznie zasadami wszechświata, a człowiek - rolą, czy tożsamością, którą społeczeństwo mu narzuca. Gdyż kiedy człowiek już więcej nie myli siebie z definicją siebie, którą inni mu dają, staje się od razu uniwersalny i wyjątkowy. Jest uniwersalny na mocy nierozłączności jego organizmu od kosmosu. Jest wyjątkowy w ten sposób, że jest po prostu tym organizmem, a nie jakimkolwiek stereotypem roli, klasy, czy tożsamości przyjętej dla wygody społecznej komunikacji.

Jest wiele przyczyn dla których niedola pochodzi z mylenia społecznej maji z rzeczywistością. Jest bezpośredni konflikt pomiędzy tym, czym pojedynczy organizm jest, a tym, co inni mu mówią, lub spodziewają się by był. Zasady społecznej komunikacji często zawierają sprzeczności, które prowadzą do niemożliwych dylematów w myślach, uczuciach i zachowaniu. Np. mylenie siebie z ograniczonym i zubożonym obrazem swojej roli, czy tożsamości, tworzy uczucia izolacji, samotności i wyobcowania. Ogrom różnic pomiędzy jednostkami i ich kontekstem społecznym prowadzi do tyluż sposobów szukania ulgi w tych konfliktach. Niektórzy szukają jej w psychozach i nerwicach, które wymagają leczenia psychiatrycznego, lecz przez większość ulga szukana jest w społecznie aprobowanych orgiach rozrywki masowej (sporty), fanatyzmie religijnym, ciągłym pobudzeniu seksualnym, alkoholizmie, wojnie - całej smutnej liście ohydnych i barbarzyńskich form ucieczki.

[Paragrafy opuszczone]

**Większość grup religijnych sprzeciwia się pewnym instytucjom społecznym dość żywo, ale w tym samym czasie wpajają one
inne bez rozumienia swej konwencjonalnej natury. Gdyż wpajając je na mocy woli Boga, czy praw natury, czynią niesłychanie
trudnym dla swych członków widzieć, że instytucje społeczne są po prostu zasadami komunikacji, które nie mają więcej
uniwersalnej wagi niż, powiedzmy, zasady jakiejś gramatyki. **

[Paragrafy opuszczone]

Idealnie i teoretycznie Kościół, jako Ciało Chrystusa, jest całym wszechświatem, a ponieważ w Chrystusie "nie ma Greka, ani Żyda, niewolnika, ni wolnego", to członkostwo w Chrystusie mogłoby znaczyć wyzwolenie od maji i jej kategorii. Mogłoby znaczyć, że czyjeś konwencjonalne określenie i klasyfikacja nie jest czyimś prawdziwym "ja", że "żyję, lecz już nie ja, lecz Chrystus żyje we mnie". Ale w praktyce nie znaczy to nic podobnego i w gruncie rzeczy mało słyszy się nawet o takiej teorii. W praktyce oznacza to akceptację religii, czyli przywiązania do chrześcijańskiej grupy, biorąc jej szczególny system konwencji i określeń za najpoważniejszą rzeczywistość A jedną z najważniejszych chrześcijańskich konwencji jest pogląd na człowieka jako na - jak ja to nazywam - "ego w kapsule ze skóry", jako oddzielną duszę w jej cielesnym pojeździe stanowiących razem o osobowości, która jest wyjątkowa i o ostatecznej wartości w oczach Boga. Ten pogląd jest bez wątpienia historycznym fundamentem zachodniego stylu indywidualizmu, dającego nam wrażenie samych siebie jako samotnych wysp świadomości konfrontujących obiektywnie doświadczanych "innych". Rozwinęliśmy to wrażenie dość dotkliwie. Ale system konwencji, które wpajają to wrażenie, wymaga od tego ściśle wyizolowanego ego, by działało jako część ciała, i by poddało się bezkrytycznie społecznym formom kościoła. Tak wytworzone napięcie, choć czasami interesujące, jest w długofalowej perspektywie nierozwiązywalne, jak jakiekolwiek inne płaskie samozaprzeczenie. Jest to doskonały kontekst dla rozwoju psychozy. Lecz także, jak zobaczymy, to może być również idealny kontekst dla terapii **
Jak dotąd widzimy, że psychoterapia i drogi wyzwolenia mają dwa wspólne cele: po pierwsze, przemianę świadomości,
wewnętrznego odczuwania własnego życia; i po drugie, uwolnienie jednostki od form warunkowania narzuconych jej przez
instytucje społeczne.** Pomaga nam to rozróżnić pomiędzy fikcjami społecznymi z jednej strony, a naturalnymi formami i
związkami z drugiej. **Nieświadoma metafizyka wydaje się być złą metafizyką** Ale nieświadome czynniki ciążące na
psychoterapii wykraczają dalece poza niemowlęce traumy oraz stłumioną złość i seksualność ** "Nasza psychologia - pisze Jung - jest nauką czystych zjawisk bez jakichkolwiek metafizycznych implikacji. Traktuje wszystkie metafizyczne twierdzenia i przypuszczenia jako zjawiska psychiczne i uważa je za zdania o umyśle i jego strukturze, które wywodzą się ostatecznie z pewnych nieświadomych tendencji." Lecz samo w sobie jest to już metafizycznym założeniem. Problem polega na tym, że człowiekowi trudno jest w ogóle myśleć, czy działać bez pewnej metafizycznej przesłanki, jakiegoś podstawowego aksjomatu, którego nie może ani zweryfikować, ani w pełni zdefiniować Takie aksjomaty są jak zasady gier: pewne są podstawą interesujących i owocnych zabaw, a inne nie, lecz zawsze ważnym jest, aby jak najlepiej rozumieć jakimi zasady są. Stąd zasady gry w pchełki nie są tak owocne, jak te z szachów, ale co byłoby, gdyby aksjomaty psychoanalizy przypominały te z pchełek zamiast z szachów? Czyż nie cofnęłoby to nauki do poziomu matematyki, kiedy geometria była tylko euklidesowa?

[Paragrafy opuszczone]

Teraz formy naszej kultury stają się jasne, a ukryte założenia metafizyczne stają się jasne tylko w takim stopniu, w jakim umiemy stanąć obok naszych kulturowych czy metafizycznych systemów, porównując je z innymi. Są tacy, którzy twierdzą, że to jest niemożliwe, że nasze wrażenia innych kultur są beznadziejnie zniekształcone przez nasze własne uwarunkowania. Lecz jest to niemal kulturowy solipsyzm i równe jest to mówieniu, że nigdy tak naprawdę nie możemy być w komunikacji z inną osobą. Jeśliby to było prawdą, to wszystkie badania obcych języków i instytucji, a nawet wszystkie rozmowy z innymi ludźmi są niczym innym jak poszerzaniem form własnej ignorancji. Jako metafizyczne założenie, nie ma sposobu na jego zbicie, ale nie oferuje on żadnego owocnego rozwoju.

**Alternatywnie, "załamanie psychotyczne" może być bezprawnym skokiem poza grę w akcie desperacji, bez świadomości, że
problem jest niemożliwy do rozwiązania nie z powodu przejmującej trudności, lecz ponieważ jest bez znaczenia.
Jeśli zatem ma istnieć owocny rozwój w nauce psychoterapii, jak i w życiach tych, którym ma zamiar pomóc, musi być ona
uwolniona z nieświadomych zapór, niesprawdzonych założeń i nieuświadomionych nonsensownych problemów, które leżą w jej
społecznym kontekście. **

[Paragrafy opuszczone]

Nie da się zaznaczyć zbyt mocno, że wyzwolenie nie pociąga za sobą straty, czy zniszczenia takich konwencjonalnych pojęć jak ego; chodzi tu o widzenie poprzez nie - w ten sam sposób używamy idei równika bez mylenia go z fizycznym znakiem na
powierzchni Ziemi. Zamiast spadać poniżej ego, wyzwolenie przekracza je. Pisząc bez widocznej wiedzy o buddyzmie, czy
Vedancie, A.F. Bentley ujął to tak:

"Niech nawet odrobina sceptycyzmu nie pojawi się w dyskusji o egzystencji jednostki. Jeśliby ktoś znalazł powód do twierdzenia, że nie istnieje w zaznaczonym sensie, to nie przyniesie to ujmy rzeczywistości tego, co istnieje. Przeciwnie, nastąpi wzrost rozpoznania rzeczywistości. Gdyż jednostka może być usunięta tylko przez zaakcentowanie plusa egzystencji, a nie przez potwierdzanie minusa. Jeśli jednostka upada, staje się tak, ponieważ prawdziwe życie ludzi, zbadane dogłębnie, okazuje się być zbyt bogate dla jednostki, a nie zbytnio dotknięte ubóstwem"

[Paragrafy opuszczone]

Naszym błędem jest przypuszczać, że jednostka jest zaszczycona, a jej wyjątkowość zwiększona przez zaakcentowanie jej
oddzielenia od otaczającego jej świata, lub wiecznej różnicy jej istoty od swego Stwórcy. Więc zaszczyćmy dłoń odcinając ją od ramienia! Gdy Spinoza powiedział, że "Im lepiej znamy poszczególne rzeczy, tym więcej wiemy o Bogu", to antycypował on nasze odkrycie, że im bogatszy i jaśniejszy staje się nasz obraz człowieka i świata, tym bardziej świadomi jesteśmy jego względności i współzależności wszystkich jego form w niepodzielnej całości. Psychoterapeuta jest więc w doskonałej zgodzie z drogami wyzwolenia, opisując cel terapii jako indywidualizację (Jung), samorealizację (Maslow), funkcjonalną autonomię (Allport), czy kreatywną jaźń (Adler), ale każda roślina, która ma dojść do swego pełnego rozkwitu, musi być ułożona w glebie, tak aby jej łodyga mogła wzrastać z ziemi ku słońcu

II - Społeczeństwo a zdrowie psychiczne

Jako wzór zachowania społeczeństwo to przede wszystkim układ ludzi w komunikacji podtrzymywanej przez spójne działania.
Aby układ ten istniał, to, co jest robione, musi być zgodne z tym, co zostało już zrobione. Ten wzór jest rozpoznawalny właśnie jako wzór, ponieważ odnosi się on ciągle do swej własnej przeszłości; tak ustanawia to, co nazywamy "porządkiem" i "tożsamością", sytuację, w której drzewa nie zmieniają się nagle w króliki, i w której jeden człowiek nie zachowuje się nagle jak ktoś inny, tak że nie wiemy, kim on jest. "Kto" to spójne zachowanie. Układ, wzór, spójność, porządek, zgoda, tożsamość, zgodność są wszystkie w pewnym sensie synonimami. Lecz we wzorze tak ruchomym i ulotnym, jak społeczeństwo ludzkie, utrzymanie zgodności działać i komunikacji nie jest łatwe. Wymaga najbardziej wymyślnych umów co do tego, czym jest ten wzór lub, innymi słowy, co do tego, jakie są zasady, spójności tego systemu. Bez zgody, co do reguł wspólnego grania, nie ma gry. Bez zgody, co do używania słów, znaków i gestów nie ma komunikacji.

Utrzymanie społeczeństwa byłoby dość proste, gdyby ludziom wystarczyło samo przetrwanie. W tym przypadku byliby po prostu
zwierzętami i starczyłoby im jeść, spad i rozmnażać się. Jeśli to są ich podstawowe potrzeby, to ludzie zaspokajają je w
najbardziej skomplikowany sposób możliwy do wyobrażenia. Jeśli dla przetrwania konieczna jest praca, to wydawałoby się, że głównym zainteresowaniem istot ludzkich jest zabawa, udających w tym samym czasie, iż większość tej zabawy to praca. Gdy się nad tym zastanowić, to granica pomiędzy pracą i zabawą jest zmienna i niejasna. Obydwa zajęcia są pracą w tym sensie, że wymagają nakładu energii, lecz jeśli praca konieczna jest dla przetrwania, to czyż nie możemy spytać: "Czy przetrwanie jest naprawdę konieczne? Czyż nie jest ono, jako kontynuacja zgodnej formy organizmu, rodzajem zabawy?". Musimy wystrzegać się antropomorfizacji, która twierdzi, że zwierzęta polują i jedzą, aby przetrwać, lub że słonecznik obraca się, by wystawić się na działanie promieni słonecznych. Nie ma naukowego powodu, by przypuszczać, że jest coś takiego, jak instynkt przetrwania lub przyjemności. Gdy mówimy, że organizm lubi żyd, lub że żyje, bo to lubi, to jaki mamy dowód na te "lubi" poza tym, że on żyje do momentu, aż przestanie? Podobnie mówić, że zawsze wybieramy to, co wolimy, znaczy nic ponad to, że zawsze wybieramy to, co wybieramy. Jeśli istnieje podstawowy popęd życia, musi być również, jak uważał Freud, podstawowy popęd śmierci. Lecz język i myśl są czystsze bez tych upiornych instynktów, popędów i konieczności. Jak twierdzi Wittgenstein: "Konieczność wystąpienia jednej rzeczy z powodu zaistnienia innej nie istnieje. Jest tylko konieczność logiczna".

Trwający organizm to po prostu taki, który jest spójny ze swym środowiskiem. Jego klimat i żywność są zgodne z nim; jego forma asymiluje je, eliminując to, co nie mu nie odpowiada, i ten spójny ruch, ta transformacja pożywienia i powietrza w formę tego organizmu jest tym, co nazywamy jego istnieniem. Nie ma żadnej tajemniczej konieczności, by to trwało lub nie. Powiedzieć, że je, bo jest głodny, to stwierdzić jedynie, iż je, gdy jest gotowy do jedzenia. Stwierdzić, że umiera, ponieważ nie może znaleźć pożywienia, to tylko ująć inaczej to, że jego śmierć jest tożsama z wygaśnięciem jego spójności ze środowiskiem. Tak zwane przyczynowe wyjaśnienie zdarzenia jest tylko opisem tego samego zdarzenia, lecz innymi słowami. By zacytować Wittgensteina ponownie: "U podstaw całego nowożytnego poglądu na świat leży złudzenie, że tzw. prawa natury są wyjaśnieniem zjawisk naturalnych".

Bardziej złożone organizmy, takie jak istoty ludzkie, są bardziej złożoną spójnością i transformacją środowiska. Są one nie tylko formami przekształcania pożywienia, lecz ich układ, czyli spójność ze środowiskiem zmienia cząstkowe wibracje w dźwięk i światło, wagę i kolor, smak i zapach, temperaturę i strukturę, aż w końcu rozwijają wymyślne znaki i symbole o wielkiej wewnętrznej spójności. Gdy te zazębiają się ze środowiskiem, możliwe staje się opisanie świata *naszego doświadczenia+ w terminach tych znaków. Świat *nasze doświadczenie+ zostaje tym samym przekształcone w myśl w taki sam sposób, w jaki pożywienie jest przekształcane w ciało. Zgodność lub spójność formy ciała lub formy myśli z formą świata *naszego doświadczenia+ trwa tak długo, jak długo ono żyje. Mówić dlaczego ono się zaczyna lub kończy to tylko opisywać poszczególne spójności czy niespójności.

Twierdzić, że nie ma konieczności, by rzeczy miały się jak obecnie, jest być może innym sposobem wyrażenia tego, że świat jest zabawą. Lecz taka idea jest obrazą dla zdrowego rozsądku, gdyż podstawową regułą społeczności ludzkich jest to, że trzeba być spójnym. Jeśli chcesz należeć do naszego społeczeństwa, musisz grad w naszą grę lub, prościej, jeśli zamierzamy być zwarci, to musimy być zgodni. Konkluzja jest zastąpiona przesłanką. Lecz to jest zrozumiałe, gdyż, jak zobaczyliśmy, społeczeństwo jest tak złożone i ulotne, że trudno mu utrzymać spójność Dzieci wciąż uchylają się od wzorców zachować, które staramy się im narzucić, tak więc z tego i tym podobnych powodów nasze zwyczaje muszą być utrzymywane siłą. Pierwszą regułą gry ujętą inaczej jest to, że gra musi trwać, że przetrwanie społeczeństwa jest konieczne. Lecz nie możemy stracić z pola widzenia faktu, że spójności lub regularności natury są formami, które się przydarzają, a nie formami, które muszą się przydarzyć Wydarzenia naturalne nie postępują zgodnie z przykazaniami w taki sposób, w jaki ludzie przestrzegają prawo.

(Uwaga: W swym świetnym eseju "Human Law and the Laws of Nature" Joseph Needham ukazał, głównie pod wpływem
taoizmu, że myśl chińska nigdy nie myliła porządku natury z porządkiem prawa. Jako drogę wyzwolenia taoizm oczywiście
ujawnia sposób, w jaki ludzie projektują swe instytucje społeczne na budowę wszechświata).

Ujmując to jeszcze inaczej, pierwszą regułą gry jest to, że gra jest poważna, tzn. że to nie jest gra. Zwane to jest pierwotnym "stłumieniem". Nie mam przez to na myśli, że jest to zdarzenie, które ma miejsce przy początku ludzkiego życia, lecz raczej, że może to być nasza najgłębiej wpojona postawa społeczna. Lecz jak tylko zaczynamy czuć, że pewne rzeczy, takie jak przeżycie, są poważną koniecznością, życie staje się problematyczne w szczególnym sensie, innym od, powiedzmy, problemów w szachach czy nauce. Życie i problem stają się tym samym; sytuacja ludzka staje się kłopotem, dla którego nie ma rozwiązania**

Ta samofrustrujące działanie *zwane+ jest samsarą, błędnym kołem, z którego uwolnienie się proponują drogi wyzwolenia.
Uwolnienie zależy od uświadomienia sobie tego pierwotnego stłumienia, które odpowiedzialne jest za wrażenie, że życie jest problemem, że jest poważne, że musi trwać Musi zostać dostrzeżone, że problem, który próbujemy rozwiązać jest absurdalny. Lecz to znaczy o wiele więcej niż samo poddanie się losowi, i o wiele więcej niż stoicka rozpacz rozpoznania życia jako walki przegranej z chaosem natury. To by wnosiło tylko to, że problem nie ma rozwiązania. Powinniśmy wtedy po prostu wycofać się z niego i usiąść na uboczu w czymś w rodzaju zbiorowej psychozy. Chodzi nie o to, że problem nie ma rozwiązania, lecz że jest tak pozbawiony znaczenia, że wcale nie musi być odczuwany jako problem. Za Wittgensteinem:

"Dla odpowiedzi, której nie da się sformułować, pytanie także nie może zostać wyrażone. Zagadka nie istnieje. Jeśli da się jakoś ująć pytanie, to można na nie także odpowiedzieć ** Gdyż zwątpienie może istnieć tylko tam, gdzie jest pytanie; pytanie tylko tam, gdzie jest odpowiedź, a ta z kolei tylko tam, gdzie można coś powiedzieć Czujemy, że nawet jeśli odpowiedziano by na wszystkie naukowe pytania, problem życia pozostałby wciąż nietknięty. Oczywiście nie zostałoby wtedy żadne pytanie, i to jest właśnie odpowiedzią. Rozwiązanie problemu życia leży w zniknięciu tego problemu".

Kiedy psychiatra zapytał mistrza zen, jak radzi sobie z neurotycznymi osobami, ten odparł: "Łapię ich w potrzask!", "A jak to robisz?", "Doprowadzam ich do punktu, gdzie nie mogą już zadawać żadnych pytać".

Lecz idea, że życie ludzkie nie musi być odczuwane jako problem, jest tak mało znana i pozornie niewiarygodna, że musimy wejść głębiej w społeczne źródła tego problematycznego odczucia. Przede wszystkim przeciwstawienie ludzkiego porządku
naturalnemu chaosowi jest błędem. Stwierdzić, że nie ma naturalnej konieczności to nie to samo, co powiedzieć, że nie ma
naturalnego porządku, że w fizycznym świecie nie ma formy czy spójności. W końcu sam człowiek jest częścią tego świata, tak jak i ludzka logika. Nie trudno jest dostrzec, że rodzaj porządku, który nazywamy logiczną lub przyczynową koniecznością jest podtypem porządku, który pojawia się w świecie, lecz nie jest charakterystyczny dla niego jako całości. Podobnie porządek liczb całkowitych "1, 2, 3", itd. istnieje w tym świecie, lecz matematyka byłaby marnym narzędziem do opisywania świata, gdyby była ograniczona do prostej arytmetyki. Można by powiedzieć, że porządek prawdopodobieństwa opisuje świat lepiej niż porządek przyczynowy. To prawda tego rodzaju, jak ta, że mężczyzna z piłą może ściąć drzewo lepiej, niż ten z toporkiem z kamienia. Świat dla nas istnieje, gdyż mamy środki jego asymilowania - formy myśli-języka, poprzez które możemy ten świat opisywać Chodzi zatem o to, że świat nie ma ustalonego porządku. Można by niemal powiedzieć, że świat zarządza sobą subtelniej poprzez i jako zachowanie żyjących organizmów.

[Paragrafy opuszczone]

Zdefiniować operacyjnie, to powiedzieć, co się dzieje, to opisywać zachowanie, i jak tylko to zrobimy, odkrywamy, że mówimy o transakcjach. Nie możemy opisać ruchów bez opisania przestrzeni, w której się odbywają; nie wiedzielibyśmy, że dana gwiazda czy galaktyka się porusza, gdybyśmy nie porównali jej pozycji do innych dookoła niej. Podobnie gdy opisujemy świat najzupełniej, jak się da, odkrywamy, że opisujemy formę człowieka, gdyż naukowy opis świata jest faktycznie opisem eksperymentów, które ludzie robią badając świat. I odwrotnie, gdy opisujemy formę człowieka najściślej, jak się da - jego fizyczną budowę, jak i jego zachowanie w mowie i czynach - odkrywamy, że opisujemy świat. Nie ma sposobu na odseparowanie ich, chyba że tylko poprzez nieuważne patrzenie, czyli ignorancję.

Ludzkie zachowanie, które nazywamy percepcją, myślą, mową i działaniem jest spójnością organizmu i środowiska tego samego
rodzaju, jak jedzenie. Co się dzieje, gdy dotykamy i czujemy kamień? Mówiąc brutalnie, kamień wchodzi w kontakt z mnóstwem zakończeń nerwowych w naszych palcach i każdy nerw, którego końcówki dotykają tego kamienia "zaświeca się". Wyobraź sobie ogromną siatkę żarówek połączonych z gęstą siatką przycisków. Jeśli otworzę swoją dłoń i całą jej powierzchnią nacisnę grupę przycisków, żarówki zapalą się we wzorze odzwierciedlającym mniej więcej kształt mojej dłoni. Kształt dłoni "tłumaczony" jest na wzór przycisków i żarówek. Podobnie wrażenie kamienia jest tym, co dzieje się na "siatce" układu nerwowego, gdy tłumaczony jest kontakt z kamieniem. Lecz mamy do naszej dyspozycji "siatki" o wiele bardziej skomplikowane niż ta - nie tylko optyczną i słuchową, lecz także językową i matematyczną. To także są formy, na które tłumaczony jest świat, tak jak wspomniany kamień Taka siatka, na przykład, jest układem współrzędnych, trzech przestrzennych i jednej czasu, w której czujemy, że świat ma miejsce, choć nie ma faktycznie linii wysokości, szerokości i głębi wypełniających przestrzeń, ani Ziemia nie robi "tik, tak" podczas obracania się. Siatka ta jest także całym systemem klas, słownych przegródek, według których porządkujemy świat *nasze doświadczenie+ jako rzeczy i zdarzenia, spoczynek bądź ruch; jasne lub ciemne; zwierzę, warzywo czy minerał; ptak, bydlę albo kwiat; przeszłość, teraźniejszość bądź też przyszłość.

Oczywiste jest zatem, że mówiąc o porządku czy strukturze świata, mówimy o porządku naszych siatek. "Prawa, jak np. prawo
przyczynowości, mówią o sieci, a nie o tym, co ta sieć opisuje" (Wittgenstein). Innymi słowy to, co nazywamy regularnościami natury, jest regularnością naszych siatek *naszych opisów+. Gdyż regularność nie może być zauważona inaczej, jak przez porównanie jednego procesu z innym, np. krążenie Ziemi wokół słońca ze ściśle odmierzonym krążeniem wskazówek zegara. (Zegar, ze swymi równo odmierzonymi sekundami, jest tutaj siatką). W ten sam sposób to, co wydaje się koniecznościami natury w ogólności, może być niczym więcej, jak koniecznościami gramatyki i matematyki. Gdy ktoś mówi, że niepodparte ciało cięższe od powietrza musi spaść na ziemię, to konieczność nie tkwi w naturze, lecz w zasadach definicji. Jeśli to ciało nie spadłoby na ziemię, nie pasowałoby do tego, co nazywamy "cięższe od powietrza".**

** Może być tak, że organizm, rozważany jako pole samo w sobie, tkwi w samozaprzeczeniu; że waga samego rogu jest zbyt duża dla mięśni. Wracając do gatunku ludzkiego, możemy zastanawiać się, czy takie rozszczepienie ma miejsce w rozwoju nadmiernie wyizolowanej świadomości jednostki.

Jeśli tak jest, musimy uważać, by nie popełnić błędu w rozumowaniu. Nie musimy mówić do jednostki: "Uważaj! Jeśli chcesz
przetrwać, to musisz odpowiednio postępować!". Jakiekolwiek działanie po tej linii po prostu pogorszy sprawę, albowiem twierdzi jednostkę w jej poczuciu odizolowania. Stanie się to, jak róg triceratopsa, mechanizmem przetrwania frustrującym
przetrwanie. Lecz jeśli to nie jednostka ma coś zrobić, to co zostaje do powiedzenia lub zrobienia, oraz do kogo i przez kogo?

Czy jest zupełnie nierozsądne przypuszczać, że sytuacja skoryguje się sama, że "forma pola" człowiek/wszechświat może być
dość inteligentna, aby to uczynić? Jeśli to się zdarza, lub właśnie się dzieje, to okaże się po pierwsze, że jednostki same inicjują zmiany. Lecz gdy wymagana zmiana ma miejsce, to dane jednostki podejmują się symultanicznie zmiany świadomości ujawniającej złudzenie, co do ich izolacji. Czyż coś podobnego nie zachodzi, gdy naukowiec, myśląc, że dokonał niezależnego odkrycia, dowiaduje się ku swemu zdumieniu, że kilkoro innych osób doszło do tego samego w tym samym czasie? Jak czasem mawiają naukowcy, pole poszukiwać rozwinęło się do tego stopnia, że dane odkrycie musiało nastąpić w kilku miejscach.

(Uwaga: Na przykład ja jako "niezależny filozof" nie mógłbym prawdopodobnie mówić tego, co mówię, gdybym był naprawdę
niezależny. "Moje" idee są nierozłączne od tego, co Northrop-Frye nazywa "porządkiem słów", tzn. całkowitym wzorem
literatury i rozpraw ujawnianych w tej chwili na całym świecie).

Jeśli rozważymy teraz społeczną instytucję języka, czyli "siatkę słów", łatwo dostrzeżemy sposoby, poprzez które może ona
oddzielać organizm od środowiska oraz różne aspekty tego środowiska od siebie nawzajem. Język, z takimi częściami mowy, jak rzeczowniki i czasowniki, tłumaczy oczywiście to, co dzieje się w świecie na poszczególne rzeczy (rzeczowniki) i zdarzenia (czasowniki), a te z kolei "mają" własności (przymiotniki i przysłówki) mniej lub bardziej od nich oddzielne. Wszystkie takie języki przedstawiają świat, jak gdyby był zbiorem oddzielnych kawałków i cząstek. Wadą takich siatek jest to, że wymazują lub ignorują (bądź też tłumią) występujące współzależności. To dlatego tak trudno jest znaleźć słowa, by opisać takie pola jak organizm/środowisko. Stąd, gdy ludzkie ciało analizowane jest tak, że jego organy są przyporządkowane rzeczownikom, pojawia się od razu zagrożenie mechanicznego, nadmiernie wyspecjalizowanego rodzaju medycyny i chirurgii, która ingeruje w jednym miejscu bez baczenia na zaburzenie równowagi, które może mieć nieprzewidywalne "skutki" w całym układzie. Co innego musi zrobić chirurg, który ma usunąć chorą tarczycę. Podobne niebezpieczeństwa pojawiają się w niemal każdej sferze ludzkiej aktywności.

Wszystkie klasyfikacje wydają się wymagać podziału świata. Jak tylko pojawia się klasa, mamy to, co jest wewnątrz i na zewnątrz niej. "Tu" i "tam", "tak" i "nie" wzajemnie się wykluczają. Ich oddzielenie od siebie wydaje się być tak wyraźne, jak pomiędzy materią i przestrzenią, figurą a jej tłem. Podział, różnica, jest zatem tym, co zauważamy; pasuje to do systemu znaków języka, a ponieważ jest to zauważone i wyraźne, jest też świadome i niestłumione. Lecz jest jeszcze coś niezauważonego i zignorowanego, coś, co nie pasuje do oznaczeń języka, i ponieważ jest niezauważone i domniemane, jest też nieświadome i stłumione. To, co wewnątrz i na zewnątrz klasy, występuje razem i nie może istnieć bez siebie nawzajem. "być" i "nie być" wynikają z siebie wzajemnie. Pod współzawodnictwem leży przyjaźń; pod powagą leży zabawa; pod oddzieleniem jednostki i świata leży forma pola. W tej formie każde pchnięcie od środka jest w tym samym czasie pociągnięciem od zewnątrz, każda eksplozja implozją, każda linia oddzielająca linią łączącą, wynikające z siebie wzajemnie i symultanicznie, tak że niemożliwe jest orzec, z której strony granicy zaczyna się ruch. Jednostka nie czyni już działać w świecie, ani świat nie odciska piętna na jednostce. Przyczyna i skutek okazują się być integralnymi częściami tego samego zdarzenia.

Gdy zmagamy się z językami, których formy powstrzymują i zaciemniają wglądy takiego rodzaju, zrozumiałe jest, że pogląd ten jest obecnie tylko hipotetyczny w naukach o zachowaniu, choć jest już ugruntowany w naukach fizycznych. Może to częściowo wynikać z tego, że jest o wiele łatwiej opisać czysty proces i formę w języku matematyki niż słowami, z ich podmiotami, czasownikami i orzeczeniami, siłami sprawczymi i czynami. Lecz nie posunięto się zbyt daleko z matematycznym opisem zachowania żywych organizmów. Jednocześnie nie jest tak trudno wyobrazić sobie język, który mógłby opisać wszystko, czym człowiek "jest" i robi w procesie działania. W końcu możemy nazwać grupę domów miejscem zamieszkania, bez konieczności pytania: "Co pozwala tu zamieszkiwać?". Nie uważam, by taki język był zubożony, tak jak nauki nie są zubożone po porzuceniu takich tajemniczych bytów, jak "eter", "humory", "flogiston" czy "sfery planetarne". Przeciwnie, język ten byłby wielce wzbogacony poprzez ułatwienie nam zrozumienia związków i relacji, które obecne języki zatajają. Opisane po prostu jako forma w ruchu, tajemnica tego, co działa, a co podlega działaniu, jak przyczyna przechodzi w skutek, stałaby się tak łatwa do ujrzenia, jak związek pomiędzy wklęsłą a wypukłą stroną zakrzywionej przestrzeni. Która strona jest ważniejsza?

Jednakże trudność tkwi nie w znalezieniu takiego języka, tyle co w pokonaniu oporu społecznego. Czyż nie wystarczyłby odkryć, że gra nie jest poważna, że wrogowie są przyjaciółmi, a dobro kwitnie na źle? Społeczeństwo takie, jakim je znamy, wydaje się być milczącą konspiracją podtrzymującą strach, że w innym przypadku współzawodnictwo wygaśnie. Jeśli te przeciwieństwa nie byłyby z takim uporem utrzymywane oddzielnie, jako antagonizmy, to jaka motywacja pozostałaby do twórczej walki pomiędzy nimi? Gdyby człowiek nie czuł, że jest w stanie wojny z naturą, to czy istniałby dalszy bodziec do technologicznego postępu? Wyobraźcie sobie, jak chrześcijańskie sumienie zareagowałoby na pogląd, że za scena Bóg i diabeł są najbliższymi przyjaciółmi, lecz zajęli przeciwne stanowiska, aby rozegrać wielką kosmiczną grę. **

Problem rzecz jasna jest taki, że jeśli ludzie są formami działania, a nie jego sprawcami, i jeśli jednostka i świat współdziałają ze sobą wzajemnie, tak że działanie nie pochodzi od żadnego z nich, to kogo winić, gdy rzeczy mają się źle? Policjant wysiada z radiowozu i pyta się: "Kto to zaczął?". Konwencja, że jednostka jest odpowiedzialnym i niezależnym sprawcą wydarzeń leży u podstaw niemal wszystkich naszych społecznych i struktur prawnych. Zaakceptowanie tej roli czy tożsamości jest głównym kryterium zdrowia psychicznego, czujemy bowiem, że jeśli ktoś byłby redukowalny do działać czy zachować, których nikt nie inicjuje, to byłby po prostu bezduszną maszyną. W rzeczy samej, na pierwszy rzut oka jest element grozy w takim wszechświecie czystej aktywności; wydaje się, że nie ma punktu podparcia pod żadną decyzję, pod rozpoczęcie czegokolwiek. Nie jest wcale rzadkie to, że pewne osunięcie się w taki rodzaj odczuwania rzeczy może czasami wywołać załamanie psychotyczne, gdyż jednostka może równie dobrze poczuć, że straciła panowanie nad czymkolwiek i już nie wierzy w spójne zachowanie swoje i innych. Lecz założywszy, że zrozumiało się na wstępie, iż rzeczy zawsze tak się miały, doświadczenie to byłoby o wiele mniej zniechęcające. W praktyce jest tak, że jak tylko przyzwyczaimy się do tego uczucia i się jego nie obawiamy, to możliwe jest racjonalne zachowanie jak do tej pory, lecz z niezwykłym wrażeniem lekkości.

Odłożywszy na chwilę moralne i etyczne implikacje takiego poglądu na człowieka, wydaje się mieć on taki sam rodzaj przewagi nad tym zwykłym poglądem, jak kopernikański układ słoneczny ma przewagę nad układem Ptolemeusza. Jest o wiele prostszy, choć oznacza porzucenie idei centralnej pozycji Ziemi. Jest to ponadto rodzaj prostoty, która jest raczej owocna niż umniejszająca, prowadzi do dalszych możliwości gry i bogatszej artykulacji. Z drugiej strony, zwykły, konwencjonalny pogląd wydaje się coraz częściej zawodzić w tym, co stara się osiągnąć

[Paragrafy opuszczone]

** umysł, czyli psychologiczna struktura jednostki nie może być utożsamiana z jakimś bytem wewnątrz skóry.

"Jeśli umysł jest konstytuowany społecznie, wtedy pole każdego pojedynczego umysłu musi rozciągać się tak daleko, jak daleko rozciąga się aktywność społeczna, czyli aparat związków społecznych, które go konstytuują, i dlatego pole to nie może być ograniczone do skóry indywidualnego organizmu, do którego należy". (George Herbert Mead)

I to jest cały paradoks sytuacji - społeczeństwo daje nam ideę, że umysł lub ego jest wewnątrz skóry, i że działa niezależnie od tego społeczeństwa

(Uwaga: Sam Mead nie używa tu terminu "ego" do końca a tym sensie, gdyż kojarzy je bardziej z "ja" niż z "mnie". Lecz skoro także kojarzy "ja" z organizmem, wydaje się to dość niespójne, gdyż ego jest niemal niezmiennie uważane za coś w środku organizmu, tak jak szofer w samochodzie lub mały człowieczek w głowie, który rozważa myśli i widzi widoki. To takie wrażenie ego jest społecznym tworem).

Zatem to tu mamy główną sprzeczność w regułach gry społecznej. Uczestnicy gry mają grad tak, jak gdyby byli niezależnymi
sprawcami, lecz mają nie wiedzieć, że grają właśnie "jak gdyby"! Jest jasno postawione w regułach, że jednostka jest
samookreślająca się, lecz ukryte zostało to, że jest ona taka tylko na mocy tych reguł. Ponadto, podczas określania jej jako niezależny sprawca, nie może być aż tak niezależna, by nie stosowała się do reguł ją określających. I tak zostaje określona jako sprawca, ażeby pozostawać odpowiedzialnym wobec grupy za "swoje" działania. Reguły gry nadają niezależność i w tym samym czasie ją zabierają, bez ujawniania sprzeczności.

To jest dokładnie ta kłopotliwa sytuacja, którą Gregory Bateson nazywa "podwójnym związaniem", gdzie jednostka ma podjąć
dwa wzajemnie wykluczające się działania, bez możliwości skomentowania tego paradoksu.

Jesteś potępiony, jeśli to zrobisz i potępiony, gdy tego nie zrobisz, lecz nie możesz być tego świadom. Bateson zasugerował, że u jednostki, która znajduje się w sytuacji rodzinnej, która narzuca jej "podwójne związanie" w dotkliwej formie, może wystąpić schizofrenia. Skoro nie można skomentować sprzeczności, to cóż innego pozostaje, jak wycofać się z pola? Jednak społeczeństwo nie zezwala na wycofanie się; jednostka musi grad w grę. Jak powiedział Thoreau - gdziekolwiek nie szukałbyś samotności, ludzie wywęszą cię "i zmuszą do przynależności do grupy zrozpaczonych dziwaków". Zatem aby się wycofać, jednostka musi dad do zrozumienia, że nie wycofuje się, że to samo się z nią dzieje i na co nic nie może poradzić Innymi słowy, jednostka musi "postradać rozum" i wpaść w obłęd.

(Uwaga: Choć zgromadził sporą liczbę dowodów wspierających jego hipotezę, to nie twierdzi, że ją udowodnił. Inne badania
sugerują, że schizofrenia może być wytłumaczona chemicznie, jako zatrucie toksyną, lecz te dwa stanowiska niekoniecznie się wykluczają. Stres wywołany podwójnym związaniem może mieć coś wspólnego z powstaniem owej toksyny).

[Paragrafy opuszczone]

Lecz w wyzwoleniu to nie zdarza się przez nieświadomy przymus, lecz poprzez wgląd, przez zrozumienie i przełamanie
podwójnego związania, które społeczeństwo narzuca. Nie stajesz się przez to niezdolny do prowadzenia gry, możesz grad ją o wiele lepiej poprzez dostrzeżenie, że to jest właśnie gra.

Schizofreniczne wycofanie dotyka mniejszości z nas i występuje w okolicznościach, gdy podwójne związanie nałożone przez
społeczeństwo połączone jest ze specjalnymi typami podwójnych wiązań typowych dla sytuacji danej rodziny. Reszta nas
znajduje się znajdować w nerwicach o różnym stopniu nasilenia, znoszonych do stopnia, w którym możemy zapomnieć o
sprzeczności, w której się znajdujemy, do stopnia, w którym możemy "zapomnieć się" poprzez zajęcie się hobby, lekturę
powieści, służbę społeczną, telewizję, biznes lub prowadzenie działać wojennych. Dlatego trudno nie dojść do wniosku, że
akceptujemy definicję zdrowia psychicznego, która jest chora oraz że w rezultacie tego nasze zwykłe ludzkie problemy pozostają uporczywie nierozwiązane, składając się na wieczny i uniwersalny "trudny los człowieka", który przypisuje się naturze, diable lub samemu Bogu.

Jeśli to, co zostało do tej pory powiedziane jest zrozumiałe, to tylko częściowo; inaczej czytelnik wyzwoliłby się w trakcie lektury! Jak już mówiłem, istnieją pewne nieuniknione trudności werbalne nawet w opisywaniu paradoksu, w którym się znajdujemy, nie mówiąc już o opisywaniu faktycznej formy pola, w której ludzkie życie ma miejsce. Kłopot polega na tym, że opisujemy trudność tym samym językiem, przez który się w niej znajdujemy. Musi być powiedziane "opisujemy" i "znajdujemy się", co potwierdza na każdym kroku rzeczywistość sprawcy - bytu, który istnieje poza działaniem, albo który je znosi, kiedy jasne jest, że pochodzi ono z innego źródła. Zdrowy rozsądek lekceważy pogląd o działaniu bez sprawcy, tak samo jak lekceważy ideę formy bez substancji, czy to materialnej, czy też umysłowej. Lecz "1 + 2 = 3" i "x - y = z" są zrozumiałymi ujęciami relacji bez potrzeby pytania co zastępują te symbole - rzeczy czy zdarzenia, materię czy przestrzeń.

Stąd cały problem psychoterapii i wyzwolenia polega na tym, że problemy, które one określają leżą w instytucjach społecznych, w których terminach myślimy i działamy *tzn. w domenie ich języka+. Żadnej współpracy nie można oczekiwać od jednostkowego ego, które jest u samego korzenia problemu instytucją społeczną. Lecz te instytucje są obserwowalne; nie musimy pytać: "Przez kogo?". Są do zobaczenia tu, gdyż jak zauważył William James: "Słowo "ja" określa głównie miejsce, tak jak "to" i "tu"". Jeśli są obserwowalne, są też obiektem komentarza, a to możliwość skomentowania niszczy podwójne związanie. Z drugiej strony, instytucje społeczne, podobnie jak siatka języka, tworzą, a raczej tłumaczą świat w swych terminach, tak że świat - samo życie - wydaje się być sprzeczne, jeśli terminy te są sprzeczne. Z kolei instytucje społeczne nie tworzą świata z niczego. Są w i z formy natury, którą reprezentują poprawnie bądź też błędnie.

Forma natury może być ujęta tylko w terminach języka, lecz także tylko w formie percepcji zmysłowej. Dla społeczeństwa, gdzie system liczbowy stanowi tylko "1, 2, 3, wiele", nie może być faktem to, że mamy dziesięć palców, choć wszystkie są widoczne. Ludziom, którzy wiedzą, dla których faktem jest, że są ego, albo że słońce porusza się dookoła Ziemi, tym ludziom można ukazać, że ich fakty są fałszywe *nie całkiem+ poprzez namówienie ich, by zachowywali się zgodnie ze swymi przekonaniami. Jeśli twierdzisz, że Ziemia jest płaska, żegluj wytrwale w jednym kierunku, aż spadniesz z jej krawędzi. Podobnie, jeśli wierzysz, że jesteś niezależnym sprawcą, zrób coś zupełnie niezależnie, bądź naumyślnie spontaniczny i pokaż mi tego sprawcę.

To, że istnieje forma natury, może być wykazane; to czym ona jest, może być określone, ale nigdy nie możemy być pewni, że to nasze określenie jest poprawne *sama idea "poprawne" jest tu nie na miejscu+, gdyż nie ma nic, wobec czego moglibyśmy
zachowywać się spójnie na zawsze. Lecz gdy wprowadzamy instytucje, w terminach których nie możemy zachowywać się
spójnie, to możemy być pewni, że są bądź wewnętrznie sprzeczne, bądź że nie pasują do formy natury. Niewidoczne wewnętrzne sprzeczności oraz formy natury, które język zamazuje są, w terminach psychologicznych, nieświadome i stłumione. Zatem instytucje społeczne są w konflikcie z faktyczną formą "człowieka w świecie", a to objawia się strapieniem jednostkowego organizmu, który nie może być zgodny z sobą bądź z naturą bez zakończenia swej egzystencji.

[Paragrafy opuszczone]

To, co instytucje społeczne tłumią, to nie tylko seksualna miłość, wzajemność mężczyzny i kobiety, lecz także głębsza miłość organizmu i środowiska, "Tak" i "`Nie", oraz tych wszystkich tzw. przeciwności przedstawionych przez taoistyczny symbol jin- jang, czarną i białą rybkę w wiecznym stosunku. Nie jest naciąganą metaforą użycie słowa "miłość" dla zażyłych związków poza tymi pomiędzy ludźmi. W stanach świadomości zwanych "mistycznymi" doświadczamy, uważam, nagłego osunięcia w odwrotny sposób patrzenia na świat niż ten dany nam w podziałowych formach języka. Tam, gdzie to osunięcie nie jest, jak w schizofrenii, udręczonym wycofaniem się z konfliktu, tam przemiana świadomości przynosi raz za razem przejmujące wrażenie, że świat jest układem miłości. Wszystko pasuje na swoje miejsce w nieopisanej harmonii - nieopisanej, gdyż paradoksalnej w terminach, które język zapewnia.

Nasze formy języka, nasze siatki myśli, nie są w żadnym razie całkowicie błędne. Różnice i podziały w świecie, na które one zwracają uwagę, istnieją bez wątpienia. Istnieją na pewno pewne upiory języka, ale generalnie kategorie językowe wydają się być ważne i zasadnicze dla jakiegokolwiek opisu świata - o tyle, o ile się sprawdzają. Lecz dany język nie może właściwie wyrazić tego, co jest w nim domyślne - jedność różnic, logiczna nierozłączność światła i ciemności, "Tak" i "Nie". Pytaniem jest, czy te logiczne implikacje odnoszą się do fizycznych relacji. Cały trend nowożytnej nauki wydaje się wyrażać fakt, że w większości wypadków tak. Rzeczy muszą być dostrzegane razem z formą przestrzenną pomiędzy nimi. Jak powiedział Ernst Cassirer już w 1923 roku:

"Nowy pogląd fizyczny nie wynika ani z założeń "przestrzeni samej w sobie", ani z "materii", ani też z "siły samej w sobie" – nie rozróżnia już przestrzeni, siły i materii jako fizycznych obiektów oddzielnych od siebie, lecz ** tylko jako jedność pewnych funkcjonalnych związków, które są różnie oznaczane, zgodnie z układem odniesienia, w którym je wyrażamy".
Podczas gdy musimy być ostrożni, by nie nadużywać analogii pomiędzy fizyką, a ludzkim zachowaniem, muszą być na pewno
główne zasady im wspólne. Porównaj to, co powiedział Cassirer ze słowami Gardnera Murphy'ego:

"Długo wierzyłem, że ludzka natura jest wzajemnością tego, co wewnątrz skóry i tego, co na zewnątrz niej; że na pewno nie jest ona "zwinięta" wewnątrz nas, lecz że jest naszym byciem jednością z innymi i z naszym światem. Nazywam to "teorią pola"".

Drogi wyzwolenia są rzecz jasna zainteresowane uczynieniem tej tzw. mistycznej świadomości normalną codzienną
świadomością. Lecz jestem coraz mocniej przekonany, że to, co mam miejsce w tych naukach, niezależnie od języka, w którym są opisane, nie jest niczym ani nadprzyrodzonym, ani metafizycznym w zwykłym znaczeniu. Że nie mają nic wspólnego z percepcją czegoś innego niż świat fizyczny. Przeciwnie, jest to czyste postrzeganie tego świata jako pola; postrzeganie, które jest nie tylko teoretyczne, lecz także odczuwane tak wyraźnie, jak czujemy, na przykład, że "ja" jestem kimś myślącym poza moimi myślami, lub że gwiazdy są całkowicie oddzielone przestrzenią od siebie. Z tego punktu widzenia różnice świata nie są wyizolowanymi przedmiotami napotykającymi siebie w konflikcie, lecz wyrażają biegunowość Przeciwieństwa i różnice mają coś między sobą, jak dwie strony monety; nie spotykają się jako zupełni obcy. Gdy ta względność rzeczy jest dostrzegana bardzo wyraźnie, odpowiednim efektem tego jest raczej miłość niż nienawiść czy strach.

Pewne jest, że jest to sposób widzenia rzeczy, który jest wymagany *użyteczny+ w skutecznej psychoterapii. Zaburzone jednostki są miejscami w społecznym polu, gdzie sprzeczności tego pola eksplodują. Zupełnie nie wystarczy potwierdzenie sprzeczności, na które one cierpią, gdyż psychiatra jest oficjalnym przedstawicielem chorego układu instytucji. Społeczeństwo ludzi z ludźmi oraz większe społeczeństwo ludzi z naturą, choć wyraźnie współzawodniczące, jest domyślnie polem - umową, względnością, grą. Reguły gry są konwencjami, które też oznaczają umowy. Dobrze jest nam zgodzić się, że różnimy się od siebie, pod warunkiem, że nie zignorujemy faktu, że zgodziliśmy się różnić Niezmiennie zgadzamy się, by stwarzać społeczeństwo - umyślny kontrakt pomiędzy pierwotnie niezależnymi częściami.

 

Oceń treść:

Average: 9.7 (3 votes)
Zajawki z NeuroGroove
  • Zolpidem


subst: zolpidem (stillnox 10mg)

dawka: 4 albo 5 tabletek, nie pamiętam....

set: upalny dzień, polana w środku lasu.


  • Tramadol

nazwa substancji: jakies tabletki z 10 mg morfiny + tramadol


dawka: 10x10mg + 800-900mg tramalu

  • Grzyby halucynogenne

Witam! Ludziska co ja wczoraj przezylem... nie wyobrazalna faza. Zjadlem 56 sztuk. I to byl blad. Chyba za duzo jak na pierwszy raz. Zjadlem o 22.10. Do godziny 2.30 bawilem sie zajebiscie. Potem zaczal sie myslotok, lezalem sam w lozeczku i myslalem, myslalem i myslalem.... wstydze sie przyznac, ale przechodzily przez moja glowe mysli samobojcze (oczywiscie z decyzja chcialem poczekac do zejscia fazy). Pozniej tak gdzies okolo 3.20 zrobilo mi nie dobrze i ruszylem w strone lazienki. Niestety obudzilem sie na podlodze w przedpokoju, a scislej mowiac obudzil mnie stary.

  • Kodeina
  • Pierwszy raz

Wolny dom, przed imprezą

 

randomness