Każda forma uzależnienia jest szkodliwa - niezależnie
od tego, czy narkotykiem jest alkohol,morfina czy idea.
Carl Gustav Jung
Spis treści
Niczym szczególnym - poza odpornością na mróz - nie wyróżniająca się roślina, zwana również "konopiami indyjskimi", stała się źródłem jednego z najbardziej popularnych narkotyków. Psychoaktywne właściwości konopi przez wieki wykorzystywano w rytuałach religijnych i społecznych. Zarówno ludzie prymitywni, jak i cywilizowani cenili sobie jej moc łagodzenia brzemienia rzeczywistości i wprowadzania umysłu w trans. Stosowanie konopi jako "silnego" środka przeciwbólowego opisane zostało w tzw. papirusie Ebersa, pochodzącym z XVI wieku przed naszą erą.
W świecie współczesnym żaden inny narkotyk nie spowodował takiej polaryzacji stanowisk pomiędzy jego obrońcami i przeciwnikami. I w żadnym innym wypadku o przedmiocie sporu nie rozmawia się, używając tylu retorycznych argumentów.
Właściwości psychoaktywne otrzymywanej z Cannabis indica marihuany zostały prawdopodobnie po raz pierwszy odkryte w Azji. Można przypuszczać, że była to pierwsza roślina uprawiana z przyczyn innych niż produkcja żywności. Asyryjczycy stosowali ją w VIII wieku p.n.e.. Chińczycy z pewnością uprawiali ją przed IV wiekiem p.n.e., a opisujące ją indyjskie pisma religijne pochodzą z II wieku p.n.e. Zajmowała ona poczesne miejsce w farmakopeach starożytnych Chin i starożytnej Grecji. Od wieków używano konopi podczas uroczystości, dla relaksu i w celach terapeutycznych w Azji, Afryce, Arabii oraz Południowej i Środkowej Ameryce. Jej ślady odkryto, badając zwłoki młodej dziewczyny, która zmarła w pobliżu Jerozolimy w IV wieku n. e. Uczeni sądzą, że podano jej narkotyk w celu złagodzenia bólów porodowych.
Włóknista łodyga tej rośliny służy do wyrabiania sznurów i tkanin, w taki też sposób była wykorzystywana przez Rzymian, którzy rozpoczęli uprawę konopi w Brytanii. W czasach Tudorów uprawiano ją niemal powszechnie - a mimo to zapotrzebowanie na włókno było wciąż nie zaspokojone. Pierwszych osadników w Ameryce Północnej (początek XVII wieku) zachęcano do uprawy tej rośliny, co bardzo szybko przyczyniło się do rozwoju na wsi przemysłu włókienniczego na szerszą skalę. Z oleju wytłaczanego z nasion konopi produkowano m.in. paliwo, a same nasiona służyły jako pokarm dla domowego ptactwa.
Ten bliski krewny pokrzywy rośnie dziko na całym świecie. Otrzymywany zeń psychoaktywny produkt jest dostępny na Wschodzie w wielu formach, różniących się siłą, stopniem oczyszczenia oraz ceną. Występuje pod wieloma nazwami, np.: bhang, charas, ganja, kif, dagga, kabak i haszysz. Stosowany jest podczas ważnych ceremonii, ale także na co dzień, w celu usunięcia zmęczenia i nudy. Na Karaiby został sprowadzony z Bengalu, i od razu przypadł do gustu miejscowej ludności. Psychoaktywne i zielarskie właściwości konopi zostały prawdopodobnie po raz pierwszy zademonstrowane Europejczykom tysiąc lat temu za pośrednictwem Maurów pustoszących wówczas Hiszpanię i Portugalię.
Na Zachodzie ziele znane było jako konopie indyjskie do chwili, gdy w 1753 roku Linneusz, tworząc systematykę roślin, ochrzcił je mianem Cannabis sativa. Jako lek ziołowy rozpowszechnione zostało dopiero w wieku XVIII. Wkrótce potem w Wielkiej Brytanii i Ameryce Północnej stanowiło ono konkurencję dla opium.
Do dziewiętnastego wieku marihuana stała się rutynowo stosowanym lekiem zachodniej medycyny. Lista wskazań z dnia na dzień rosła. Uznawano ją za skuteczny środek przeciwbólowy, przeciwdrgawkowy, nasenny, łagodzący mdłości i pobudzający apetyt. Uważano, że jest użyteczna w leczeniu chorób płuc, takich jak zapalenie oskrzeli i astma, oraz w łagodzeniu chorób psychicznych, np. melancholii i manii. Nawet królowa Wiktoria przynajmniej raz była leczona za pomocą marihuany, przy czym na temat rodzaju jej niedyspozycji historia taktownie milczy. W Amerykańskiej Farmakopei z 1851 roku stwierdzono także, że marihuana jest skuteczna w zwalczaniu podagry, reumatyzmu, tężca i delirium tremens.
Wydaje się, że zastosowanie marihuany w celach relaksacyjnych nie było zbyt powszechne w dziewiętnastym wieku ani w Wielkiej Brytanii, ani w Ameryce Północnej, stało się jednak popularne wśród artystów i intelektualistów w większych miastach. Dr Jacques Moreau z Tours zapoznał się z działaniem haszyszu podczas podróży po Afryce Północnej, a po swoim powrocie (były to lata czterdzieste XIX wieku) założył Club des Haschischins w hotelu "Pimodan" - wspólnie z gronem kolegów, do którego należeli Dumas, Balzac, Flaubert i Baudelaire. Zażywane przez członków tego klubu dawki były monstrualne w porównaniu ze współczesnymi normami zachodnimi, a ich wpływ na i tak już rozgorączkowane wyobraźnie artystów musiał być zaiste potężny.
Zainteresowanie środowisk medycznych konopiami i ich zastosowaniem w zielarstwie pod koniec XIX wieku prawdopodobnie nie malało, a jej rozrywkowe używanie na Zachodzie utrzymywało się w ograniczonym zasięgu. Powszechne natomiast było zażywanie marihuany przez klasę pracującą i biedotę w koloniach brytyjskich, a zagrożone w ten sposób interesy przemysłu gorzelniczego sprawiły, że rząd brytyjski zalecił prowadzenie w Azji szerokich badań naukowych na temat zażywania marihuany i płynących stąd niebezpieczeństw. Komisja Konopi Indyjskich w 1894 roku wydała swój siódmy raport. To wszechstronne skądinąd opracowanie nie dostarczyło jednak przekonujących dowodów "szkód psychicznych lub moralnych" będących konsekwencją umiarkowanego zażywania marihuany. Nadmierne stosowanie nie było bardziej prawdopodobne niż w wypadku alkoholu, poza tym wydawało się być ograniczone do ludzi z już ustaloną tendencją do hulaszczego trybu życia i lenistwa. Powyższe wnioski zostały szeroko potwierdzone przez różne szczegółowe korekty tych badań, które przeprowadzano już w XX wieku. Odwołamy się do nich w dalszej części niniejszej pracy.
Marihuana została prawnie zakazana w Wielkiej Brytanii w 1928 roku po ratyfikowaniu przez brytyjski rząd Konwencji genewskiej z 1925 roku, dotyczącej m.in. wytwarzania, sprzedaży i transportu narkotyków. Można ją było w dalszym ciągu kupić w aptekach - przy wskazaniach psychiatrycznych - aż do 1973 roku.
Na początku naszego wieku w Ameryce Północnej narkotyk ten był rozpowszechniony wśród najbiedniejszych warstw społeczeństwa, a zwyczaj palenia papierosa z marihuaną (reefer) zapoczątkowali sezonowi robotnicy meksykańscy. Wkrótce zwyczaj ten zaczął się upowszechniać, początkowo wśród czarnych muzyków jazzowych i ich wielbicieli. W tym samym czasie palenie papierosów z marihuaną ostro krytykowali publicyści głębokiego Południa. W gazetach zamieszczano sensacyjne opowieści łączące użycie marihuany z niebywałą przemocą, przestępstwami oraz seksualnym wyuzdaniem, które w pewnych kręgach wywoływały prawdziwie histeryczne reakcje. Wydaje się, że były one spowodowane - przynajmniej po części - nienawiścią i strachem przed imigrantami i murzynami, wśród których marihuana była szczególnie popularna.
Wokół marihuany wykształcił się bogaty folklor i powstały idiomatyczne określenia, takie jak weed (ziele), tea (herbata), loco-weed (szalone zielsko) oraz Mary-Jane (Marycha). Reefer, zwany też joint, był czasami określany jako mezz - od nazwiska białego muzyka jazzowego Miltona Mezzrowa, który prawdopodobnie miał dostęp do narkotyku wyjątkowo dobrej jakości. Szczycący się tą szczególną biografią Mezzrow zmarł w 1972 roku w wieku 73 lat.
Wzrost liczby siejących przerażenie opowieści, z których większość wydaje się być całkowicie zmyślona, spowodował, że w 1930 roku 16 stanów zdelegalizowało handel marihuaną. W tym samym roku w obrębie Ministerstwa Skarbu utworzono Urząd ds. Narkotyków (Drug Enforcment Agency - DEA). Pierwszym jego komisarzem został Harry Anslinger, który przez następnych trzydzieści lat z fanatycznym zacięciem robił wszystko, by maksymalnie pogorszyć opinię na temat marihuany i ludzi, którzy jej używali lub wypowiadali się w jej obronie. Wydana w 1937 roku ustawa zatytułowana Marijuana Tax Act zakazywała używania marihuany na terenie całego kraju, pomimo sprzeciwu wielu lekarzy i psychiatrów, jak również ludzi broniących wolności obywatelskich.
Wszystkie współczesne badania naukowe podważyły zasadność kampanii propagandowej Anslingera, ale były one notorycznie ignorowane, a ich autorzy piętnowani przez Urząd ds. Narkotyków i środki masowego przekazu. Na przykład naukowy Raport La Guardia (1944), oparty na bardzo szczegółowych badaniach medycznych, psychologicznych i społecznych aspektów stosowania marihuany w Nowym Jorku. Raport głosił, że nie ma dowodów wskazujących na to, że marihuana wywołuje zachowanie agresywne lub antyspołeczne, zwiększa liczbę przestępstw na tle seksualnym lub znacząco zmienia osobowość zażywającego. Nie znaleziono też dowodów działania uzależniającego czy powodowania strat psychicznych lub fizycznych. Wtedy, tak jak i dziś, większą wiarę dawano sensacyjnym opowieściom niż wynikom badań naukowych.
Wbrew temu, co głosiły statystyki Urzędu, do roku 1960 zażywanie marihuany było słabo rozpowszechnione w całej populacji, mimo że rosła sobie, nie uprawiana i nie rozpoznana, w milionach ogrodów całego kraju. Większość Anglików niemal nie znała konopi jako narkotyku stosowanego w celach rozrywkowych do lat pięćdziesiątych, kiedy to wzrosła imigracja z Karaibów, a przybysze przywieźli ze sobą własne konopie. Marihuana zaczęła się pojawiać w londyńskich klubach folkowych i jazzowych, a pierwszy biały nastolatek zasiadł na ławie oskarżonych w 1952 roku.
Jak powszechnie wiadomo, w latach sześćdziesiątych nastąpiła eksplozja światowej popularności marihuany. Stała się symbolem ruchu hippisowskiego i psychedelicznego, znalazła swoje miejsce w życiu studentów, a także w domach osób niezbyt buntowniczych i nie mających żadnych "odchyleń". Do 1970 roku ponad 25 milionów Amerykanów zapaliło marihuanę przynajmniej raz, a 10 milionów paliło ją nieregularnie. W Anglii spróbowało jej 4 miliony, w tym jedna trzecia wszystkich studentów szkół wyższych. W tych rewolucyjnych latach nawet w korytarzach konserwatywnych uczelni medycznych Londynu unosił się charakterystyczny zapach palonej marihuany.
Popularność marihuany w latach siedemdziesiątych stale rosła, osiągając szczyt prawdopodobnie pod koniec dekady. Statystyki w tym okresie były stosunkowo wysokie. 50% Amerykanów w wieku 18-25 lat stwierdziło, że kiedyś spróbowało marihuany, a spośród 43 milionów Amerykanów, którzy jej spróbowali, 16 milionów stało się regularnymi palaczami. 10% uczniów amerykańskich szkół średnich paliło ją codziennie. W Wielkiej Brytanii 20% zatrudnionych w wieku 20-40 lat paliło marihuanę jeszcze miesiąc przed ankietowaniem. Nie byli to przestępcy czy dewianci. Miliony zwykłych ludzi lubiło narkotyk i używało go regularnie, chociaż poza tym prowadzili oni normalny tryb życia. Poziom popytu miał ogromne konsekwencje ekonomiczne dla państw, w których marihuana od wieków była ważnym źródłem dochodów. We wczesnych latach osiemdziesiątych roczny eksport z samego tylko Libanu grubo przekroczył 2000 ton, co stanowiło znaczącą pozycję w gospodarce narodowej tego kraju.
Rząd brytyjski był do tego stopnia poruszony sprawą, że zlecił baronowej Wootton przeprowadzenie dochodzenia. W raporcie z 1968 roku pani Wootton napisała: "Biorąc pod uwagę wszelkie dostępne nam materiały, stwierdzamy zgodność naszych wniosków z opinią wyrażoną przez Komisję Narkotyków z Konopi Indyjskich, utworzoną przez rząd Indii (1893-1994), a także spostrzeżeniami Komisji Burmistrza Nowego Jorku ds. Marihuany (1944), że długotrwałe, umiarkowane używanie marihuany nie powoduje szkodliwych skutków". Komisja pani Wootton nie znalazła również argumentów na poparcie teorii eskalacji, według której marihuana jest niebezpieczna, ponieważ prowadzi do eksperymentowania z groźniejszymi narkotykami. Pani Wootton sugerowała również, że marihuana powinna być inaczej traktowana przez prawo niż heroina, oraz że należy umożliwić do niej dostęp w celach badawczych i terapeutycznych.
Pomimo swojej wyważonej argumentacji i dalekiego od sensacyjności stylu, raport spotkał się z wrogą reakcją prasy, która wprawiłaby w zachwyt samego Anslingera. Rząd Callaghana zignorował raport - ale naukowcy podjęli tezy pani Wootton. Wnioski Kanadyjskiej Komisji Le Daina (1972) były bardzo podobne do raportu pani Wootton, zaś wykładowcy Brytyjskiej Królewskiej Szkoły Psychiatrów (1987) oświadczyli, że "marihuanę powinno się zalegalizować wcześniej niż tzw. narkotyki rozrywkowe".
Pojawiały się też żądania dekryminalizacji. W roku 1972 Amerykańska Prezydencka Komisja ds. Marihuany i Nadużywania Narkotyków zaproponowała, aby posiadanie niewielkiej ilości marihuany do osobistego użytku nie było traktowane jak przestępstwo, a w roku 1977 administracja Cartera formalnie poparła projekt legalizacji posiadania do 1 uncji (28,35 g) marihuany. Opinia publiczna zmieniała się w zależności od wizerunku narkotyku, jaki w danej chwili dominował w mediach: w 1983 roku Instytut Gallupa podał, że 53% Amerykanów opowiedziało się za dekryminalizacją marihuany przy czym wskaźnik ten zmniejszył się do 26% w roku 1986. Politycy generalnie byli przekonani, że popieranie dekryminalizacji marihuany nie pomaga w zdobywaniu głosów wyborców.
Chociaż istnieje wiele różnych odmian Cannabis sativa, nazywanych stosownie do miejsca występowania (np. Cannabis indica, Cannabis americana), zasadniczo wciąż jest to ta sama roślina. Zawartość żywicy i kształt zależą od miejscowych warunków. Jeśli konopie uprawiane są na glebach torfowych lub ciężkich w ciepłym, wilgotnym klimacie, to wyrastają wysokie, dorodne rośliny, doskonałe do pozyskiwania włókien. Rośliny uprawiane na glebach piaszczystych, w gorącym, suchym środowisku bogate są w żywicę, którą wydzielają kwitnące szczyty żeńskich kwiatów i która następnie spływa na liście i łodygi. Okres zbiorów konopi przypada pomiędzy lipcem a wrześniem. Szczególnie silną odmianą konopi, znaną jako sinsemilla (dosłownie: bez nasion) można uzyskać, zrywając kwiaty rodzaju męskiego, zanim dojdzie do zapylenia. W wyniku tego zabiegu rosną większe kwiaty żeńskie, które potem wydzielają więcej żywicy.
W żywicy zidentyfikowano ponad 400 związków chemicznych, w tym co najmniej 60 substancji psychoaktywnych - kannabinoidów. Jednym z najbardziej aktywnych związków jest delta-9-tetrahydrokannabinol (THC), wyizolowany w roku 1966. Marihuana dostępna jest na czarnym rynku w wielu odmianach, różniących się zawartością THC. Słoma (tzw. trawka) zawiera wagowo 1-10% THC; sprasowana w kostki żywica (haszysz) zawiera 10-15% THC, natomiast rzadziej spotykany gęsty olejek lub nalewka zawiera wagowo 15-30% THC.
Typowy papieros z marihuaną (joint) zawiera około 300-400 mg słomy. Jej jakość, a także technika palącego, mają podstawowy wpływ na ilości wchłanianego narkotyku jednak nawet najbardziej doświadczeni palacze nie potrafią przekroczyć 50% absorpcji (przeciętnie wchłania się 25%). Dawka THC w jednym papierosie waha się od 1 do 30 mg, w zależności od jakości i rodzaju materiału. Dawka progowa THC wynosi około 2 mg, wystarczy więc wypalić jednego papierosa, żeby odczuć narkotyczny efekt. Efekt placebo pełni znaczącą rolę w paleniu marihuany, choć częściej stwierdzany jest wśród palaczy o szczególnych cechach - naiwnych lub łatwo ulegających sugestii. Większość skutków działania marihuany odczuwana jest adekwatnie do otrzymanej dawki.
Pierwsze efekty odczuwalne są już po kilku minutach, pełne doznania osiąga się po 30 minutach, i trwają one trzy lub cztery godziny. Jeśli papieros z marihuaną został wypalony po jedzeniu, pierwsze doznania odczuwane są po jednej lub dwóch godzinach, ale za to działanie utrzymuje się znacznie dłużej.
Marihuana wpływa na nastrój, koncentrację, percepcję i sposób myślenia. Zmienność tych psychologicznych efektów została opisana poniżej. Poza tym przyśpiesza się tętno, artykulacja staje się mniej wyraźna, występuje zaczerwienienie oczu; jednak skutki fizyczne działania narkotyku są generalnie bardzo łagodne. Temperatura ciała może się nieznacznie obniżyć. Śmiertelne przedawkowanie samej marihuany nigdy nie zostało w sposób wiarygodny opisane.
U zwierząt, jako rezultat reakcji obronnej, zmniejsza się wydzielanie hormonów tarczycy i rozrodczych - znaczenie takiej reakcji u ludzi nie jest do końca jasne. THC obniża liczbę wytwarzanych plemników u mężczyzn, wydaje się jednak że jest to reakcja krótkotrwała. Według niektórych badań wysokie spożycie marihuany w okresie ciąży może spowodować niską wagą noworodków i przedwczesne porody, a badania na zwierzętach sugerują wzrost liczby martwych urodzeń.
Ludzie pozostający pod wpływem marihuany o wiele częściej ulegają wypadkom i podejmują błędne decyzje. Pogorszeniu ulega czas reakcji, ocena odległości, zdolność śledzenia wzrokiem poruszającego się obiektu, poczucie czasu i zdolność działania w sytuacji oślepienia światłem. Skutki prowadzenia w takim stanie samochodu, albo wykonywanie innych czynności wymagających koordynacji ruchów, są łatwe do przewidzenia.
Marihuana jest metabolizowana w organizmie zarówno na aktywne, jak i nieaktywne metabolity. Część z nich jest absorbowana przez komórki tłuszczowe, w związku z czym okres pozbywania się ich przez organizm jest stosunkowo długi; dlatego wykrycie marihuany w moczu jest możliwe nawet kilka tygodni po jednorazowym przyjęciu narkotyku. Teoretycznie więc osoby, które tylko przebywają w pobliżu palących marihuanę, tzw. bierni palacze, mogą uzyskać pozytywny wynik testu, jeśli zastosowana zostanie immunologiczna próba chemiczna. THC przedostaje się przez łożysko do organizmu nie narodzonego dziecka i jest wykrywalne w mleku palących kobiet.
Wpływ konopi na pracę mózgu pozostaje nadal w pewnym sensie tajemnicą. Wyniki ostatnio prowadzonych badań pozwalają przypuszczać, że w wielu punktach mózgu istnieją specjalne receptory narkotykowe (szczególnie dużo w obszarach związanych z emocjami, pamięcią i zdolnością rozumowania). Stąd wniosek, że organizm produkuje swoje własne kannabinoidy, analogiczne do "własnych opiatów mózgu" endorfin. Wiadomo, że narkotyk osłabia pamięć krótkotrwałą, co jest konsekwencją wysokiej gęstości receptorów w hipokampie - części mózgu ściśle związanej z uczeniem się i kodowaniem informacji zmysłowej.
Marihuana najwyraźniej działa jako silny środek przeciwbólowy u zwierząt, ale mechanizm tego zjawiska nie jest znany. Działanie takie z pewnością nie jest przekazywane przez receptory opiatów, marihuana jednak w zdecydowany sposób wpływa na osłabienie objawów odstawienia opiatów u zwierząt. Fakt ten dostrzegły osoby uzależnione od opiatów, cierpiące z powodu ostrego bólu spowodowanego przerwą w zażywaniu heroiny. Stwierdzono, że po zastosowaniu marihuany u małp zmniejsza się ich agresja, lecz również motywacja do wykonywania skomplikowanych zadań.
Jak już wspomniano, w XIX wieku marihuana była lekiem bardzo popularnym w zachodniej medycynie. Również współcześni lekarze i psychiatrzy, nie zrażeni długotrwałą nieobecnością marihuany w spisach leków, przekonują, że THC i jego pochodne mogą odegrać w terapii ważną rolę. W ich dezyderatach, popartych wynikami badań na zwierzętach lub relacjami pacjentów, mówi się o zmniejszeniu nudności w okresie chemioterapii (rygorystyczna Amerykańska Administracja Żywności i Leków zgodziła się w 1985 roku na stosowanie w takich przypadkach marihuany), o złagodzeniu skurczów mięśni w stwardnieniu rozsianym, o dobroczynnym działaniu w przypadkach epilepsji i jaskry (marihuana redukuje ciśnienie w oku) oraz migreny.
Oczywiście, prawo w Wielkiej Brytanii i w Stanach Zjednoczonych zabrania stosowania marihuany w celach leczniczych. Do niedawna w Stanach Zjednoczonych można było przepisywać na receptę "skręty współczucia" chorym na wymienione powyżej choroby, ale ostatnio praktyka ta została zakazana. W Zjednoczonym Królestwie chorzy na stwardnienie rozsiane kupują marihuanę na czarnym rynku, ponieważ żaden inny narkotyk nie jest w stanie rozluźnić skurczonych mięśni w ogóle, a zwieracza w szczególności. Istnieją teoretyczne przesłanki, że marihuana ma działanie antybakteryjne i przeciwgrzybiczne. Niektórzy psychiatrzy uważają, że może być ona przydatna w leczeniu anoreksji, objawów odstawienia opiatów i innych narkotyków, oraz w leczeniu całej gamy zaburzeń psychologicznych i zachowania.
Liczbę palaczy stosujących marihuanę w celach rozrywkowych oszacowano na około 300 milionów na całym świecie. Uważa się, że około 60 milionów mieszkańców Ameryki Północnej (jedna trzecia obywateli powyżej 12 roku życia) i 5-10 milionów Brytyjczyków kiedyś zapaliło papierosa z marihuaną. Zwracano uwagę, że liczby te wyraźnie przewyższają liczbę ludzi oglądających mecze piłki nożnej czy chodzących w niedzielę do kościoła.
Około 29 milionów Amerykanów regularnie sięga po marihuanę, a 7 milionów pali ją codziennie. W 1984 roku Amerykanie wydali na ten narkotyk ponad 40 miliardów dolarów. W Wielkiej Brytanii według ostrożnych szacunków co najmniej jeden na pięciu młodych mężczyzn i jedna na dziesięć młodych kobiet spróbowało marihuany, przy czym połowa z nich używała jej siedem lub więcej razy w ciągu ostatnich 14 miesięcy (Instytut Badań nad Uzależnieniami Narkotykowymi, 1992).
Marihuana stała się przyczyną 85% wszystkich związanych z narkotykami zatrzymań przez policję i służby celne a liczba konfiskat z roku na rok stale wzrasta. W roku 1991 było ich 59 400, co stanowiło dziesięcioprocentowy wzrost w stosunku do poprzedniego roku. Największa ilość przechwyconego narkotyku przypadła na rok 1989 (prawie 60 ton), potem znacznie się obniżyła, po czym w 1992 roku sięgnęła rekordowego poziomu z końca lat osiemdziesiątych, a do roku 1993 jeszcze bardziej wzrosła. Ogromna większość przechwyconego materiału miała formę żywicy. Największą jak dotąd pojedynczą próbą przemytu było 18 ton narkotyku który przewożono na statku zaopatrującym morskie platformy wiertnicze (1991).
W Wielkiej Brytanii ponad 80% osób aresztowanych za wykroczenia związane z narkotykami jest oskarżanych o posiadanie marihuany na własny użytek; w 1991 roku było ich 40 tysięcy. Mimo że wielu policjantów stosuje wobec większości z nich jedynie ostrzeżenie, w Wielkiej Brytanii we wspomnianym 1991 roku ponad tysiąc osób osadzono w więzieniu za posiadanie marihuany.
Brytyjski czarny rynek zaopatrywany jest w marihuanę pochodzącą z Nigerii, Jamajki, Ghany, Maroka, Pakistanu i Afganistanu. Libański i nepalski haszysz jest obecnie drogi i rzadko spotykany (np. "pałeczki tajskie", czyli wysokiej jakości materiał zielny skręcony w "papierosy"). Przeciętne uliczne ceny dla klientów "detalicznych" pozostają w zasadzie takie same od lat: około 25 funtów za ćwierć uncji haszyszu, nieco więcej za dobrej jakości marihuanę. Zwykle haszysz kupuje się jako kostki żywicy, a marihuanę - w formie paczuszek materiału zielnego; czasem można też kupić proszek, pałeczki, tabletki lub olejek haszyszowy. Przygotowana za pomocą prostych, domowych sposobów "trawka" składa się z mieszaniny pociętych liści, nasion i szypułek. Taka mieszanka z dość niską zawartością THC zwykle jest znacznie tańsza. Obecne nazwy uliczne to blow, puff, spliff, draw i weed.
Marihuana jest zazwyczaj w mniejszym stopniu zanieczyszczona niż inne narkotyki sprzedawane na ulicy, ale może też zawierać dodatkowe, aktywne lub nie (np. bieluń), substancje roślinne. Coraz częściej się zdarza, że niskiej jakości marihuana nasączana jest - w celu spotęgowania działania - bardzo niebezpieczną fencyklidyną. Marihuana uprawiana w Stanach Zjednoczonych, albo importowana z Meksyku lub z Ameryki Środkowej, może być skażona parakwatem lub innymi silnie trującymi środkami ochrony roślin, rozpylanymi z samolotów w celu odchwaszczania.
Większość narkomanów na Zachodzie pali narkotyk w postaci skrętów (joints) lub bardziej ostentacyjnie - w glinianych lub wodnych fajkach. Można tu wykazać wiele własnej inwencji: jedni zażywają marihuanę, używając podziurawionych kapsli z butelek na mleko, inni zaparzają ją jak herbatę lub dodają jako "przyprawy" do gotowanych potraw. W przypadku zażycia bezpośredniego (doustnego) trudniej jest określić właściwą dawkę, w związku z czym "odlot" może się okazać znacznie silniejszy niż zamierzony - działanie tak zażytego narkotyku jest szczególnie szybkie i silne.
Opublikowano setki relacji opisujących odczucia po zażyciu marihuany. Relacje są bardzo różne, mają jednak wspólny motyw: uczucie wesołości. Dla większości nie jest to prawdziwy, "twardy" narkotyk. Efekt działania marihuany opisano jako kapryśny w swojej naturze, a uzyskiwany "odlot" został określony (prawdopodobnie przez kogoś, kto nie był entuzjastą tego narkotyku) jako "głupkowata euforia".
Działanie jakiegokolwiek narkotyku jest efektem całej gamy czynników nie tylko farmakologicznych, i stwierdzenie to jest prawdziwe również w przypadku marihuany. Wśród nich można wymienić: osobowość, nastrój oraz oczekiwania użytkownika, jakość narkotyku i faktyczną dawkę wchłoniętą przez organizm; rodzaj środowiska, postawę i zachowanie pozostałych ludzi z otoczenia. Część naukowców sugeruje, że efekty działania marihuany przypominają "zachowania wyuczone" i że prawdziwe reakcje powinny być w wyraźniejszy sposób zindywidualizowane. Innych taka teza nie przekonuje. Uważają oni, że standaryzacja zachowań może być spowodowana brakiem doświadczenia palacza albo wręcz niską jakością haszyszu!
Palenie marihuany jest zwykle czynnością podejmowaną w towarzystwie. Skręt, składający się z marihuany i tytoniu, robiony jest z jednej lub więcej bibułek, żeby osiągnąć pożądany rozmiar, i podaje się go z ręki do ręki tak długo, aż pozostanie tylko malutki żarzący się pet - wysoko ceniony z racji swojej wysokiej zawartości narkotyku - zwykle tak mały i tak rozgrzany, że konieczne jest zastosowanie specjalnego uchwytu. Doświadczony palacz marihuany zaciąga się głęboko i zatrzymuje dym w płucach tak długo, jak to możliwe, w celu zwiększenia absorpcji. Powoduje to specyficzny stłumiony charakter wymowy, który doprowadza do wściekłości niepalącego słuchacza, i tak już dostatecznie zdenerwowanego błazeństwami grupy
Po kilku minutach palenia odczuwa się spokój, zadowolenie i dobre samopoczucie, któremu jednak często towarzyszy specyficzne wrażenie, opisywane przez palących jako uczucie przestrzenności lub ciasnoty w głowie. Narasta wesołość i poczucie absurdu, przemieniające najbardziej zwyczajne czy banalne obserwacje lub dowcipy w najśmieszniejszą rzecz na świecie. Jest się dobrze usposobionym do innych ludzi, pojawia się optymizm, podnosi samoocena. Zahamowania zmniejszają się lub zanikają całkowicie. Grupa to śmieje się głośno, to znowu chichocze, co niepalącego uczestnika grupy wprawia w coraz większe zakłopotanie.
Przy umiarkowanych dawkach obserwowany jest raczej efekt rozszerzenia, a nie zniekształcenia percepcji. Muzyka, jedzenie, seks wydają się na przykład o wiele bardziej przyjemne i intensywne niż bez marihuany, tym bardziej, że palący człowiek pozostaje w ścisłym kontakcie z rzeczywistością. Czas wydaje się upływać bardzo powoli, ale palący marihuanę czuje się aktywny i rozmowny. Przy nieco wyższych dawkach uspokajające działanie może stać się wyraźniejsze.
W miarę upływu czasu rośnie apetyt, większość ludzi ma ochotę na słodycze. Uczucie suchości w ustach powoduje konieczność częstego picia płynów. Wrażenie depersonalizacji lub nierealności następuje falami, a stopień intoksykacji często wydaje się na przemian słabnąć i narastać.
Nowicjusze, którzy mylnie ocenili dawkę, mogą się poczuć fizycznie sparaliżowani. Ich myśli się kłębią, desperacko chcą coś powiedzieć, albo wstają i chodzą, a mimo to czują się jak skamieniali. Bardziej doświadczeni palacze utrzymują, że w razie potrzeby są zdolni do opanowania swojego stanu. Jeden z badanych zapamiętał sytuację, kiedy był po dużej dawce marihuany, gdy nagle ktoś zadzwonił do drzwi.
Chichocząc bezmyślnie, podszedł do drzwi, otworzył je i ujrzał stojącego w nich policjanta w mundurze. Okazało się, że policjant przechodził właśnie obok i zauważył, że zaparkowany na podjeździe samochód ma włączone światła. A że miał mocno rozwinięte poczucie odpowiedzialności, postanowił zapobiec niechybnemu wyładowaniu się akumulatora do rana. Opowiadający historię utrzymuje, że zdolny był natychmiast opanować swoją histerię, od razu znalazł kluczyki i podszedł razem z policjantem do samochodu, inicjując po drodze przyjacielską pogawędkę. Niepokoiły go tylko odgłosy zabawy, dobiegające z nie zmienioną intensywnością z wnętrza domu. Gdy dołączył ponownie do swych przyjaciół, natychmiast popadł w poprzedni stan wesołości, bez wątpienia wzmocniony poczuciem ulgi, że impreza nie została "nakryta".
Taki rodzaj przeżyć wydaje się zażywającemu marihuanę wartościowy i wzbogacający życie. Muzycy są przekonani, że grają swobodnie i w natchnieniu, gawędziarze - że są bardziej dowcipni i interesujący, kochankowie - że ich seksualne zdolności i doznania są mocniejsze niż zwykle, a pisarze - że ich wyobraźnia nie zna granic. Sceptycy i abstynenci twierdzą, że wrażenia zwiększonych możliwości kreacyjnych są czystą iluzją. Twierdzą, że palacze marihuany są banalni, niechlujni, infantylni, irytujący, nielogiczni i absolutnie bezkrytyczni.
Objawy "kaca" po umiarkowanej dawce marihuany są zwykle łagodne - najczęściej śpi się cały następny ranek, nawet przez kilka godzin. Większe dawki mogą uwydatnić uspokajające możliwości narkotyku, a jednocześnie powodować zniekształcenia percepcyjne, a nawet halucynacje. Członkowie wspomnianego już Club des Haschischins zażywali ogromne - w porównaniu z dzisiejszymi - dawki, a Gautier pozostawił interesujący opis zjawiska znanego jako synestezja, która polega na wzajemnym przenikaniu wrażeń zmysłowych. Opisując wazon z kwiatami, napisał:
"Mój słuch stał się cudownie czuły. Naprawdę słyszałem dźwięki kolorów. Z ich błękitów, zieleni i żółci docierały do mnie dźwięki o doskonałej wyrazistości"
Ogromna większość innych, nieoczekiwanych odczuć, zgłaszanych po zażyciu marihuany, ma niewielkie znaczenie ze względu na ich krótkotrwałość. Niepokój, który czasem przekształca się w panikę, może pojawiać się w wyniku błędnej interpretacji przyśpieszonej pracy serca (normalnej podczas działania narkotyku), i uznania tego stanu za symptomy ataku serca lub szaleństwa. Zawroty głowy albo uczucie depersonalizacji również mogą zostać odczytane jako zapowiedź katastrofy. Objawy te są częstsze u mniej doświadczonych użytkowników, bardziej wrażliwych na przejściowe zmiany nastroju. Trzeba też wiedzieć, że marihuana ma zdolności potęgowania nastroju, który dominował przed jej zażyciem. Osoby pozostające w depresji lub mające lęki mogą po marihuanie poczuć się jeszcze gorzej.
Pogorszona koordynacja ruchów i mocno zaniżona zdolność oceny mogą okazać się zabójcze dla kierowców, pilotów i innych ludzi wykonujących zadania wymagające koncentracji i ostrożności.
Opublikowano tysiące relacji, które opisują poważne, niekorzystne skutki zażycia marihuany, ale naukowych opracowań takich reakcji jest niewiele. Wynika to z wielu trudności, nieodłącznych przy tego rodzaju badaniach, a związanych z koniecznością opierania się na nie potwierdzonych, retrospektywnych relacjach z zabronionych przecież działań podejmowanych przez badanych. Inne trudności to brak informacji o fizycznych, psychicznych czy osobowościowych problemach badanego, występujących zanim zetknął się on z narkotykami, potajemne zażywanie marihuany lub nie ujawnione stosowanie innych narkotyków teraz lub w przeszłości, zmiany w jakości narkotyków oraz zmiany dawek, czynniki związane ze stylem życia, takie jak bieda czy zwolnienie z pracy, a także nie rozpoznana choroba somatyczna lub psychiczna. Badania oparte na tak uzyskanych relacjach są zwykle niedostatecznie przygotowane od strony warsztatu naukowego, obejmują nieodpowiednio opracowane testy i statystyki, często dochodzi do nadinterpretacji wyników, które więcej mają wspólnego z metodologicznymi założeniami niż z opisywanymi faktami.
Jednym ze skutków ubocznych, któremu warto poświęcić trochę uwagi, jest wpływ marihuany na pamięć, a szczególnie na zdolność przyswajania nowych informacji. Oczywiście, pamięć może być silnie osłabiona u ludzi pozostających pod wpływem narkotyku. Ważniejsze pytanie brzmi: czy marihuana osłabia pamięć w sposób trwały i osłabienie pozostaje, nawet jeśli nie jest już używana? Wyniki jednego z badań sugerują, że u osób, które na kilka tygodni zaprzestały palenia marihuany, pamięć rzeczywiście nie działała normalnie. Badania te są jednak obarczone różnymi ograniczeniami i wymagają potwierdzenia. Jest to obszar wymagający wysokiej jakości badań.
Osoby, które palą dużo marihuany, mogą od czasu do czasu czuć się "paranoicznie", to znaczy wydaje im się, że są obserwowane lub śledzone, albo że wszyscy występują przeciwko nim. Zwykłe jednak zdają sobie sprawę, że te nieprzyjemne odczucia są tylko wytworem ich wyobraźni, tym bardziej, że ustępują one wkrótce po odstawieniu lub znacznym zmniejszeniu ilości wypalonego narkotyku. Zdarza się, że szczególnie duża dawka marihuany, zwłaszcza zażyta doustnie, wywołuje stan delirium, z nieodłącznym poczuciem chaosu, halucynacjami i przywidzeniami. Reakcje takie odnotowywane są głównie w Azji i na Karaibach, rzadziej w Europie i USA. Osoba pod wpływem działania narkotyku przyjmuje niekiedy dziwaczną, zastygłą w bezruchu postawę. Pewien przemycający narkotyk student połknął ze strachu sporą kostkę haszyszu. Kilka godzin później został znaleziony w jakimś kącie lotniska, na podłodze, w pozycji półleżącej, z dziwacznie powykręcanymi, zesztywniałymi kończynami. Nie wyglądał na cierpiącego, raczej na zamroczonego. W opisanej przed chwilą pozycji trwał nieporuszony jeszcze przez wiele godzin. Pod koniec dnia nadal czuł się trochę zamroczony, ale poza tym wszystko wróciło do normy.
Problem, czy marihuana może stać się przyczyną choroby psychicznej u kogoś, kto cieszył się wcześniej doskonałym zdrowiem, pozostaje kontrowersyjny. W literaturze medycznej pojawiło się wiele prac sugerujących, że jest to możliwe, ale niski poziom naukowy tych prac czyni je mało przekonującymi. Co prawda możliwe jest pojawienie się krótkotrwałej choroby psychicznej, będącej reakcją na wysokie dawki toksycznych substancji, brakuje jednak niezbitych dowodów, że właśnie marihuana zdolna jest spowodować długotrwałe choroby psychiczne de novo. U osób, które zażywają wysokie dawki przez długi czas, mogą pojawić się kłopoty natury psychotycznej, będące formą przedłużonej reakcji toksycznej. Relacje ze Wschodu donoszą o przypadkach "psychozy marihuanowej". Badania prowadzone na Zachodzie wykazują, że częstotliwość występowania poważnych schorzeń psychicznych u umiarkowanych stałych palaczy nie jest większa niż w całej populacji. Według obecnego stanu wiedzy "psychoza marihuanowa", która mimo całkowitego odstawienia wszystkich narkotyków trwa tygodniami i miesiącami, a nawet jeszcze dłużej, jest raczej schizofrenią. Nie wiadomo, czy intensywne zażywanie marihuany może być czynnikiem zwiększającym ryzyko wystąpienia takiego stanu. Niewątpliwie narkotyk ten ma wyraźną zdolność wywoływania nawrotów lub pogarszania objawów u osób o wrażliwej psychice lub u tych, którzy już byli chorzy psychicznie. Z drugiej jednak strony, niektórzy ludzie z chroniczną chorobą psychiczną utrzymują, że narkotyk powoduje u nich złagodzenie objawów lub zmniejsza intensywność i częstotliwość halucynacji, takich jak słyszenie głosów, kiedy w pobliżu nikogo nie ma, czy wyobrażanie sobie, że telewizja nadaje wiadomości skierowane osobiście do nich. Oczywiście większość lekarzy doradza osobom z poważnymi schorzeniami psychicznymi lub znaczną niestabilnością emocjonalną, aby zgodnie z nakazami rozsądku unikali zażywania marihuany.
Inny problem, z którym wiąże się zażywanie marihuany, to stany chronicznej apatii, bierności i lenistwa, znane jako "syndrom amotywacyjny". Marihuana ma taką opinię od dawna, a pochodzi ona z czasów raportu Komisji ds. Marihuany, odnoszącej się do dziewiętnastowiecznych Indii. Analizując te anegdotyczne wręcz relacje, należy pamiętać, że opisani w nich ludzie wywodzili się głównie z marginesu społecznego - żyli niezdrowo, prawdopodobnie cierpieli z powodu niedożywienia, i nie mając prawie żadnych perspektyw na lepsze życie, używali silnej marihuany w bardzo dużych dawkach przez długi czas. W raporcie tym pojawia się również informacja, że marihuany w nadmiarze używają częściej osoby "psychicznie niezrównoważone", a zatem brak równowagi psychicznej był raczej przyczyną, a nie skutkiem zażywania marihuany. W zachodnich badaniach nie znaleziono dowodów na występowanie "zespołu amotywacyjnego". Pomijam tu stan ciągłej intoksykacji u osób palących bardzo dużo (tzw. pot-heads).
Psychiczne uzależnienie od marihuany zdarza się bardzo rzadko. Osoby, które sięgają po marihuanę nazbyt często, lub są od niej uzależnione, w przeszłości przechodziły jakieś emocjonalne lub psychiczne choroby, i zwykle używają też innych narkotyków, takich jak amfetamina, kokaina czy środki halucynogenne. Palenie marihuany wywołuje czasem nawroty działania narkotyku (tzw. flashback) u tych, którzy równocześnie zażywają LSD. Nie stwierdzono uzależnienia biologicznego od marihuany, jednak nagła abstynencja u osób, które przez długi czas zażywały marihuanę, może powodować nerwowość, lęki, niepokój, a także zakłócać sen przez kilka dni.
Marihuana mogłaby być użyteczna jako lek w astmie ze względu na efekt rozszerzania dróg oddechowych, jej palenie jednak silnie drażni płuca, a dym zawiera liczne substancje rakotwórcze. Osoby, które palą długo i spalają duże ilości marihuany, są bardziej niż inni narażone na zapalenie oskrzeli i raka płuc. Przypuszcza się zresztą, że palenie marihuany może doprowadzić do uzależnienia się nie od narkotyku, lecz od tytoniu.
Jednym ze stereotypów związanych z marihuaną jest twierdzenie, że skłania ona do przestępczości, przemocy i staje się przyczyną wszelkich innych odchyleń. Choć używanie marihuany jest bardzo rozpowszechnione wśród więźniów i w grupach przestępczych, nie ma dowodów, że to właśnie ona stała się przyczyną wspomnianych problemów. Na przykład uczniowie szkół, którzy palą marihuanę, nie popełniają więcej przestępstw niż ci, którzy jej nie palą. W tych przypadkach o wiele większą rolę odgrywa alkohol.
Była już mowa o tym, że wprawdzie brakuje bezpośrednich dowodów, iż marihuana uszkadza płód, jednak kobiety ciężarne i karmiące piersią powinny unikać zarówno tego jak i innych narkotyków i niepotrzebnych leków. Wiadomo, że marihuana swobodnie przedostaje się przez łożysko i jest metabolizowana przez długi czas, w związku z czym dzieci urodzone przez matki, które w czasie ciąży paliły duże ilości marihuany, mogą być przez początkowy okres swojego życia ospałe.
Zestawiona została długa lista wielu innych przerażających konsekwencji zażywania marihuany, łącznie z ubytkami tkanki mózgowej, trwałym uszkodzeniem systemu rozrodczego, immunologicznego itd. Zebrane dowody z naukowego punktu widzenia nie są przekonujące - mimo to nie można z całkowitą beztroską twierdzić, że zażywanie marihuany jest zupełnie bezpieczne. Niektóre szkodliwe konsekwencje być może nie zostały jeszcze odkryte.
Wprawdzie brakuje oczywistych dowodów na szkodliwość marihuany, ale sądząc z obserwacji, nawet rzadkie lub umiarkowane zażywanie marihuany przez człowieka nie pozostaje bez wpływu na jego zdrowie fizyczne i psychiczne.
Kokaina
Żucie liści koki jest od kilku tysięcy lat częścią codziennego życia w wielu południowoamerykańskich kulturach. Dla milionów ludzi nałóg ten spełnia rolę podobną do tej, jaką odgrywają kawa czy tytoń w innych częściach świata. Zwitek liści przetrzymywany w ustach przez kilka godzin, w połączeniu z odrobiną popiołu drzewnego (w celu zwiększenia wydzielania śliny i lepszego wchłaniania aktywnych składników), poprawia samopoczucie, zmniejsza głód i podnosi wytrzymałość; efekt wprost wymarzony dla żyjącego w górach peruwiańskiego chłopa.
Informacje o tej intrygującej roślinie po raz pierwszy dotarły do Europy w XVI wieku, jednak dopiero w połowie ubiegłego stulecia uroki jej działania zostały spopularyzowane przez włoskiego lekarza, który zetknął się z nią, przebywając wśród peruwiańskich Indian. Aktywny składnik koki, nazwany kokainą, został wyizolowany w 1859 roku i szybko ugruntował swoją pozycję w rosnącej wciąż gamie specyfików i środków pobudzających. W latach sześćdziesiątych XIX wieku bardzo popularne stało się we Francji, a wkrótce i w całej Europie, wino Mariani (Vin Mariani), które zawierało skromną skądinąd dawkę 8 mg kokainy na szklankę. Do USA Vin Mariani dotarło w 1885 roku. Reakcja świata medycznego na kokainę była początkowo niewielka; wzrosła gwałtownie po opublikowaniu przez kilku znanych lekarzy artykułów, w których narkotyk ten został przedstawiony jako cudowne remedium na wiele dolegliwości. Jednym z tych lekarzy był Zygmunt Freud. W roku 1884 jego wielki przyjaciel, Ernest von Fleischl, otrzymywał morfinę w celu złagodzenia bólu pooperacyjnego i uzależnił się od niej. Dla Freuda była to doskonała okazja do wypróbowania cudownego leku. Kupił pewną ilość narkotyku i podawał go choremu przyjacielowi. Efekty były tak znakomite, że Freud opublikował artykuł, który według jego własnych słów był pieśnią pochwalną na cześć tej "magicznej substancji". Nie trzeba dodawać, że w wyniku terapii Freuda Fleischl uzależnił się od kokainy. Często cytowana reklama z 1885 roku opisywała kokę jako "lek, który dzięki swoim właściwościom stymulującym może zastąpić pożywienie, z tchórza uczynić bohatera, a z milczka - wspaniałego mówcę; potrafi wyzwolić z nałogu ofiary alkoholu i opium, a cierpiących od bólu uczynić szczęśliwymi...". Coca-cola, zawierająca kilka miligramów kokainy na szklankę, pojawiła się w 1886 roku i do niedawna pełniła funkcję napoju odświeżającego i stymulującego, i do pewnego stopnia alternatywnego wobec alkoholu.
Świadomość społeczna, że cudowny lek może nie być pozbawiony ciemnych stron, wspierana przez postępy nauki, spowodowała wprowadzenie w Wielkiej Brytanii - razem z "Ustawą o Farmacji" (1868) - ostrych restrykcji dotyczących dostępności kokainy, a także opiatów. W Stanach Zjednoczonych coraz więcej ludzi zażywało kokainę raczej przez nos lub używając strzykawki niż w napojach, a społeczna świadomość możliwości uzależnienia zaczęła wzrastać w ostatniej ćwierci stulecia. Amerykański lekarz Halsted, bardzo szanowany w środowisku medycznym, uzależnił się od kokainy, prowadząc badania związane z jej miejscowym działaniem znieczulającym. Po roku 1887 nawet tak bezkrytyczni propagatorzy kokainy jak Freud, zaczęli dostrzegać towarzyszące jej niebezpieczeństwa. Jego przyjaciel, von Fleischl, musiał wstrzykiwać sobie codziennie grubo ponad jeden gram "cudownego leku", i prawdę mówiąc, o niczym innym myśleć już nie potrafił. Przedstawiciele środowisk handlowych, widząc tę diametralną zmianę opinii publicznej, zareagowali, zastępując w coca-coli kokainę kofeiną (1903).
Wprowadzenie restrykcji prawnych w poszczególnych stanach USA spowodowało pojawienie się nielegalnych źródeł dostaw. Ciekawe jest to, że cena kokainy na ulicach Nowego Jorku w 1907 roku była relatywnie niemal identyczna jak cena z roku 1985. Ustawa Harrisona (1914) ograniczała stosowanie kokainy w całym kraju do wskazań lekarskich. W roku 1919 Sąd Najwyższy postanowił, że przepisywanie narkotyku osobom uzależnionym przestało stanowić część legalnej praktyki lekarskiej, i odtąd staje się bezprawne.
Czarny rynek w Wielkiej Brytanii był znacznie słabiej rozwinięty, ale i tak kilka skandali, w których rolę odegrała kokaina, wstrząsnęło społecznością w pierwszych latach naszego stulecia. Podczas pierwszej wojny światowej wybuchła afera związana ze sprzedawaniem kokainy żołnierzom, którzy przebywali na urlopie w Londynie. W 1916 roku, za pomocą 40. punktu "Ustawy o Obronie Królestwa", ograniczono możliwość dostarczania żołnierzom kokainy, a także innych narkotyków, wyłącznie do przepisywanych na receptę lekarską. Z pewnymi uzupełnieniami, przepis ten został przeniesiony w roku 1920 do Prawa Cywilnego jako "Ustawa o Niebezpiecznych Narkotykach".
Zarówno w Wielkiej Brytanii, jak i w Ameryce Północnej odnotowano w drugiej ćwierci XX wieku postępujący spadek zainteresowania kokainą, oczywiście w wyniku konsekwentnego ograniczania legalnego do niej dostępu. Najniższy poziom spożycia odnotowany został we wczesnych latach pięćdziesiątych. Powrotowi kokainy w połowie lat sześćdziesiątych towarzyszyło pozytywne nastawienie nie tylko ogółu społeczeństwa, ale i profesjonalistów, przypominające życzliwy stosunek, jaki panował wobec narkotyku sto lat wcześniej. W Stanach Zjednoczonych nastąpił gwałtowny wzrost spożycia kokainy, który osiągnął szczyt w 1979 roku. W tym czasie ankiety wskazywały, że 10% mieszkańców Ameryki Północnej w wieku od 18 do 25 lat zażywało kokainę w ciągu minionego miesiąca. Oszacowano również, że do roku 1986 40% Amerykanów w wieku od 25 do 30 lat spróbowało jej przynajmniej raz, a około trzy miliony osób zażywało kokainę regularnie. Społeczne perturbacje wiążące się z tym narkotykiem wzmogły się wraz z pojawieniem się w 1985 roku kokainy przeznaczonej do palenia (crack). Epidemia szybko rozszerzyła się na Europę, gdzie zanotowano znaczny wzrost spożycia kokainy i cracku; oprócz Wielkiej Brytanii, gdzie statystyki, przynajmniej do czasu ukończenia niniejszej pracy, nie były tak zatrważające. Odnotować jednak należy ponure symptomy w postaci wykrytych prób przemytu tego narkotyku.
Na zboczach Andów i na ogromnych terenach dorzecza Amazonki rosną dwa główne gatunki krzewów dostarczających kokę. Epidemia kokainowa w państwach rozwiniętych wytworzyła w krajach Ameryki Południowej podziemie gospodarcze o dramatycznych proporcjach. Na przykład w roku 1987 w Peru produkowano ćwierć miliona ton liści koki w porównaniu z jedenastoma tysiącami ton w roku 1959. W czasie pisania tej książki zarówno w Peru, jak i Boliwii utrzymywano legalne rynki koki, jednak ogromną większość produkcji przeznaczono na czarny rynek, gdzie ceny uzyskiwane przez farmerów wielokrotnie przekraczały wartości oficjalne. Handel kokainą przyniósł Kolumbii w 1991 roku zysk w wysokości 3,5 miliarda dolarów amerykańskich. Społeczne skutki monstrualnych organizacji przestępczych, które wyrosły wokół tego przemysłu, można porównać do skutków uzależnienia narkotykowego w indywidualnych przypadkach.
Liście koki przerabiane są w kraju, w którym się je zbiera, na pastę zawierającą do 80% aktywnego składnika. Sposób zażywania kokainy w tych krajach zmieniał się w miarę rozwoju owego przemysłu. Palenie pasty, po prostu nie znane jeszcze przed 1970 rokiem, obecnie jest powszechne i prowadzi do wielu szkód natury fizjologicznej i psychicznej. Wciąganie do nosa soli kokainowej jest częstsze wśród zaawansowanych użytkowników, ale na dobre się jeszcze nie upowszechniło.
Pasta jest następnie oczyszczana i rafinowana w celu otrzymania chlorowodorku kokainowego, czyli rozpuszczalnego w wodzie proszku, który bardzo dobrze wchłania się przez błony śluzowe ust i nosa. Jeśli jednak narkotyk jest połykany, to wątroba unieszkodliwia więcej niż połowę dawki. Gwałtowny metabolizm w wątrobie i we krwi powoduje obniżanie się do połowy stężenia narkotyku we krwi co 60-90 minut. Jeśli proszek jest wciągany przez nos, absorpcja może zostać opóźniona, ponieważ narkotyk zwęża naczynia krwionośne w nosie, a tym samym zmniejsza przepływ krwi. Proszek kokainowy można też rozpuszczać w wodzie i wstrzykiwać dożylnie - co powoduje o wiele wyższe stężenie we krwi, a reakcja mózgu następuje w 16 sekund po zastrzyku.
Kokaina podgrzana do ponad 200°C zmienia się w gaz. W takiej temperaturze większość aktywnego składnika zostaje zniszczona, w związku z czym palacz czuje się rozczarowany. Jednak kokaina pozbawiona soli chlorowodorkowej (freebase, crack) zamienia się w gaz już w znacznie niższej temperaturze, przy czym większość aktywnego składnika pozostaje nienaruszona. Podczas palenia kokainy w fajce mózg reaguje tak samo szybko, jak po zastrzyku dożylnym, ale tzw. szczytowe stężenie jest nieco niższe. U palacza kokainy, w odróżnieniu od tego, który wciąga kokainę przez nos, stwierdza się w moczu obecność specyficznego metabolitu metylekgonidyny.
Częste zażywanie kokainy, w jakiejkolwiek postaci i w jakikolwiek sposób, prowadzi do osłabienia wrażliwości na euforyczne skutki jej działania. Niestety, nie ulegają również osłabieniu pozostałe - niepożądane - skutki działania narkotyku (patrz niżej).
Kokaina stymuluje mózg głównie przez zwiększenie aktywności przekaźników chemicznych, takich jak noradrenalina, serotonina i dopamina. Jej skuteczność jako miejscowego środka znieczulającego wiąże się ze zdolnością do hamowania przewodzenia impulsów nerwowych.
Wpływ kokainy na zespół nerwów, które zawierają dopaminę, wydaje się być istotą jej działania. Ta właśnie wiązka nerwów najprawdopodobniej odgrywa główną rolę w przewodzeniu doznawania przyjemności w ogóle (a nie tylko tych, które są spowodowane narkotykiem). Na przykład zwierzęta odbierają elektryczną stymulację tej właśnie wiązki jako bardzo przyjemną i skłonne są wykonać szereg różnych zadań w celu otrzymania takiej "nagrody". Wykazano, że podczas wspomnianych eksperymentów stężenie dopaminy wzrasta w omawianym splocie nerwów tak samo jak w czasie jedzenia czy stosunku seksualnego. Dowiedziono również, że wiele narkotyków, od których można się uzależnić, stymuluje te właśnie nerwy, i że żaden z nich nie działa równie silnie jak kokaina (a także amfetamina). Narkotyki te pobudzają tę wiązkę nerwów o wiele skuteczniej niż jakiekolwiek inne przyjemności czy rozkosze oferowane normalnie przez życie. Tym można tłumaczyć fakt, że zwierzęta, którym dano do wyboru kokainę albo jedzenie (względnie spółkowanie lub ciepło), za każdym razem wybierały kokainę. Tysiąc razy naciskały specjalny przycisk, żeby tylko otrzymać maleńką porcję narkotyku. A kiedy pozwoliło im się na nieograniczony dostęp, brały narkotyk bez przerwy, aż do śmierci z wyczerpania.
Kokaina stymuluje również układ współczulny, który odgrywa decydującą rolę w przebiegu reakcji typu "walcz lub uciekaj" (wspomniana reakcja pojawia się na skutek zadziałania bodźców zidentyfikowanych przez człowieka jako zagrażających jego zdrowiu, życiu czy dobremu samopoczuciu - przyp. red.).
Układ ten powoduje przyśpieszoną pracę serca i podwyższenie skurczowego ciśnienia krwi, rozszerzenie naczyń krwionośnych mięśni i zwężenie znajdujących się w skórze, ogólne przyśpieszenie metabolizmu i wzrost ilości wdychanego przez płuca tlenu. Krótko mówiąc, organizm staje się gotowy do "działania".
Kokaina była stosowana jako środek miejscowo znieczulający przez dziesiątki lat. Obecnie stosuje się znacznie bezpieczniejszą lidokainę czy bupiwakainę. Poza sporadycznym zastosowaniem w znieczulających kroplach do oczu kokaina w lekach nie jest już stosowana.
Liczba przechwyconych prób przemytu kokainy wzrosła gwałtownie w Wielkiej Brytanii w latach osiemdziesiątych z 500 w roku 1981 do niemal 2100 w 1989. W 1990 roku nieco spadła, by rok później znowu wzrosnąć do 2000. Jeszcze szybciej rosły ilości przechwyconej kokainy - 600 kg w 1990, poprzez 1100 kg w 1991, do 2250 kg w 1992 roku. Przeciętna czystość przemycanej w ostatnich latach kokainy wynosi około 50%, co jest wartością niższą niż w latach poprzednich. Przechwycenia cracku wzrosły gwałtownie w ciągu ostatnich pięciu lat, lecz pod względem ilości pozostały stosunkowo niskie (1000 kg w 1991 roku). Spośród ogólnej liczby 540 000 osób aresztowanych w 1991 roku za wykroczenia związane z narkotykami, tylko 840 postawiono zarzuty mające związek z kokainą. Podobnie było w roku 1990.
Trudno zbagatelizować dane dotyczące dystrybucji narkotyku. W 1985 roku 2-3% młodych, ale pełnoletnich badanych osób przyznało się w ankietach, że w przeszłości przynajmniej raz zażyło kokainę. Kokaina miała w Wielkiej Brytanii opinię narkotyku, którego używają przede wszystkim yuppies z centrum miast, muzycy rockowi i inni bywalcy nocnych klubów oraz ekscentryczni przedstawiciele bohemy. Amfetamina zawsze była o wiele tańsza i tym samym łatwiej dostępna dla większości ludzi marzących o "odlocie". Z drugiej strony jednak kokaina zawsze miała stałą, wysoką pozycję wśród tzw. twardych narkotyków. Niedawne badanie wykazało, że liczba uzależnionych od heroiny, którzy zażywali kokainę, wzrosła w latach 1987-1989 z 13 do 29%. W tym samym okresie wzrosła wśród nich liczba biorących kokainę w formie cracku - z 15 do 75%. Wzrost liczby uzależnionych od kokainy, notowanych przez Ministerstwo Spraw Wewnętrznych (1085 nowych uzależnionych w roku 1990), nie pokrywał się ze wzrastającą liczbą przechwyceń, co może wskazywać, że większość użytkowników jest "niewidzialna", to znaczy albo nie mają problemów, albo nie zgłaszają się do lekarzy (lekarze w Wielkiej Brytanii mają obowiązek odnotowywać i przekazywać dane dotyczące osób zgłaszających się z problemami narkotykowymi).
Według ostatnich badań co najmniej 30 milionów Amerykanów zażyło w którymś momencie swojego życia dawkę kokainy, przy czym prawie 50% to dorośli w wieku między 25. a 30. rokiem życia. Do ośrodków leczenia zgłasza się sześć razy więcej uzależnionych od kokainy niż od heroiny. Epidemia kokainowa osiągnęła swój szczyt w 1979 roku, kiedy to 10% spośród losowo wybranych osób w wieku od 18 do 25 lat stwierdziło, że zażywało kokainę w poprzednim miesiącu. Z badań przeprowadzonych w 1986 roku wynika, że do tego czasu 3 miliony Amerykanów używało jej regularnie, przy całkowitym rozpowszechnieniu wśród ludności wynoszącym 3%. W badaniach z 1990 roku liczba ta podwoiła się: 6,2 miliona osób w Stanach Zjednoczonych, w miesiącu poprzedzającym badanie spróbowało kokainy przynajmniej raz. Połowa z nich zaczęła stosować ją regularnie, a co najmniej 200 tysięcy sięgało po nią codziennie. Proporcja kokainy spożytej w formie cracku w Stanach Zjednoczonych i Kanadzie w ostatnich latach uległa gwałtownemu pogorszeniu: kokaina w formie cracku, wypalana przez młodzież w Toronto w 1989 roku, stanowiła dwie trzecie spośród ogólnego spożycia kokainy w tejże grupie badanych. Obecnie można przypuszczać, że około pół miliona ludzi to regularni palacze cracku.
Chlorowodorek kokainy (określany jako "koka", "śnieg", "charlie", "boliwijski maszerujący proszek") sprzedawany jest zwykle w postaci białawego krystalicznego proszku; ma on gorzki smak, od którego cierpnie język; czystość waha się zwykle w granicach 50-70%. Wśród zanieczyszczeń można wymienić prokainę, aktywne (tańsze, za to bardziej toksyczne) substytuty takie jak amfetamina czy fencyklidyna, i obojętne wypełniacze.
Tak jak w przypadku wszystkich narkotyków, również i tutaj sposób działania kształtowany jest w dużym stopniu przez oczekiwania użytkownika i okoliczności, w jakich narkotyk jest zażywany. W przypadku narkotyków kupowanych na ulicy ważnymi czynnikami są również stopień czystości i rodzaj domieszek. Osoba, która zażyła kokainę, już po kilku minutach czuje się lepiej. Wzrastają: pewność siebie, energia, samoocena, popęd seksualny, pojawia się uczucie ożywienia, radości i optymizmu. Większość normalnych przyjemności odczuwa się znacznie silniej. Kokaina poprawia sprawność w nawiązywaniu kontaktów interpersonalnych, co w sytuacji wspólnego seansu narkotycznego potęguje wrażenie silnych wzajemnych więzi uczuciowych. Kokaina zmniejsza apetyt, redukuje potrzebę odpoczynku i snu.
Organizm bardzo szybko zwalcza skutki działania kokainy, w związku z czym okres jej działania mierzy się raczej minutami niż godzinami. Wielu zadowala się jedną lub dwie ma "kreskami", inni wciągają kolejne dawki. W takim przy padku wkrótce następuje osłabienie wrażliwości na euforyczne skutki działania narkotyku, co oczywiście powoduje konieczność zażywania coraz wyższych dawek w coraz krótszych odstępach czasu. Taka nie kontrolowana, totalna "libacja" kończy się w momencie, gdy wyczerpują się zasoby pieniędzy lub narkotyku albo gdy następuje wycieńczenie organizmu.
Jedno z badań wykazało, że około 29% zażywających kokainę chętnie sięga po narkotyk okazjonalnie, jeśli akurat jest dostępny. Dalsze 29% kupuje porcje narkotyku na własny użytek i stosuje go rzadko, w sposób kontrolowany. 28% używa narkotyku częściej i bardziej regularnie, poświęcając przy okazji sporą ilość czasu przyjaciołom i działaniom związanym z kokainą. Pozostałe 14% to najczęściej uzależnieni użytkownicy.
Freebase składa się z wolnej kokainy otrzymanej w procesie alkalizacji i ekstrakcji chemicznej. Crack jest prymitywniejszą i zanieczyszczoną formą freebase, łatwo otrzymywaną z chlorowodorku kokainy i wodorowęglanu sodowego w nielegalnie pracującym laboratorium albo zwykłej kuchni. Swoją nazwę zawdzięcza odgłosom trzasków, które towarzyszą spalaniu się zawartych w nim zanieczyszczeń. Przyjmuje zwykle formę krystalicznych płatków, nazywanych rocks albo chips.
Narkotyk absorbowany jest w płucach i transportowany (z krwią) bezpośrednio do mózgu, z pominięciem pozostałych organów, a zwłaszcza wątroby, gdzie większość owego "transportu" zostałaby unieszkodliwiona, zanim wywołałaby jakikolwiek efekt. Dlatego właśnie crack powoduje nagłą euforię - tak silną, że tym, którzy próbowali ją opisać, po prostu brakowało słów. Efekt działania cracku jest porównywalny z tym, jaki następuje po wstrzyknięciu narkotyku. Euforia trwa zwykle około dziesięciu minut, po czym często następuje równie gwałtowne pogorszenie nastroju. Nałogowi palacze "radzą sobie" w takiej sytuacji i wstrzykują lub spalają porcję heroiny. Wielu dealerów cracku sprzedaje z tego powodu również opiaty, w związku z czym wzrost spożycia cracku może również rzutować na nagły wzrost liczby problemów związanych z heroiną.
Wiele osób używa kokainy razem z innymi narkotykami, wstrzykując je dożylnie w celu maksymalizacji intensywności działania i osiągnięcia efektów "proporcjonalnych" do wydanych na narkotyk pieniędzy. Większość osób, które wstrzykują sobie narkotyki, oraz wielu palaczy cracku, prowadzi na ogół chaotyczny i niebezpieczny styl życia, powiększając w ten sposób ryzyko poniesienia szkód psychicznych i fizycznych.
Najbardziej niebezpiecznym sposobem zażywania kokainy jest palenie pasty z koki. Jest to sposób prawie nieznany w Stanach Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii, natomiast alarmująco rozpowszechnia się w Ameryce Południowej. Wstrzykiwanie lub palenie kokainy jest przyczyną znacznie większej liczby wypadków niż wciąganie jej przez nos. Kiedy sprzedawcy na Wyspach Bahama wprowadzili w 1984 roku freebase, liczba przypadków udzielonej w szpitalach pomocy lekarskiej związanej z zażywaniem kokainy wzrosła siedmiokrotnie. Co roku przemytnicy (określani jako "muły") napełniają prezerwatywy lub woreczki foliowe kokainą i połykają je. Śmiertelne skutki, związane z pęknięciem takich pojemników, nie należą do rzadkości.
Oszacowano, że w roku 1989 na każdy tysiąc Amerykanów zażywających kokainę piętnastu znalazło się w ambulatoriach szpitalnych w związku z problemami narkotykowymi. Obliczono, że roczny wskaźnik zgonów wynosi 1 na 2000 użytkowników (analogiczny wskaźnik wśród palaczy wynosi 12,6 na 2000).
Nadmierne dawki wywołują zwykle pocenie się, zawroty głowy, wysoką temperaturę ciała, suchość w ustach, drżenie rąk i dzwonienie w uszach. Występują wyraźne stany lękowe i podenerwowanie oraz stany zwiększonej nerwowości, objawiające się drapaniem i zgrzytaniem zębami. Ciśnienie krwi może się podnieść do poziomu powodującego udar, tj. krwawienie w mózgu, którego konsekwencją często bywa paraliż. Bezpośrednie działanie toksyczne może doprowadzić do nieregularnego bicia i mniejszej wydolności albo w ogóle do zatrzymania akcji serca. Mogą też wystąpić drgawki, prowadzące do utraty przytomności. W takiej sytuacji, z powodu braku bezpośrednich środków neutralizujących, prowadzi się objawowe leczenie. Stosujący wstrzyknięcia narażają się, oprócz wielu innych niebezpieczeństw, na zagrażające życiu infekcje.
Długotrwałe używanie kokainy może spowodować nieodwracalne uszkodzenia nerwów przenoszących dopaminę i drobnych naczyń krwionośnych w mózgu. Spośród bardziej prozaicznych przypadłości można wymienić zwężenie naczyń krwionośnych w nosie, prowadzące do chronicznego kataru, owrzodzenia lub uszkodzenia chrząstki nosowej, które znacząco odbija się na wyglądzie twarzy. Palenie cracku jest bardzo szkodliwe dla płuc, powoduje nie wyjaśnione dotąd silne bóle klatki piersiowej, a także astmę i zapalenie oskrzeli.
U niektórych osób długo zażywających kokainę stwierdzono przypadki osłabienia funkcji hormonalnych i rozrodczych, ale najpoważniejszym problemem jest działanie kokainy podczas ciąży. W niektórych amerykańskich miastach ujawniono przerażające fakty - w pewnych dzielnicach aż jedna czwarta noworodków uzyskała pozytywny wynik w testach na obecność narkotyku we krwi. Kokaina może upośledzać dostarczanie tlenu i substancji odżywczych do krwiobiegu płodu poprzez swoje ściągające działanie na naczynia krwionośne macicy i łożyska. Może to również prowadzić do przedwczesnego lub martwego porodu. Wykazano doświadczalnie, że narkotyk powoduje uszkodzenia w płodach zwierzęcych, jednak nie jest pewne, czy takie samo niebezpieczeństwo występuje u ludzi. Niektóre palące crack kobiety w ciąży były poważnie niedożywione lub chore, albo też prowadziły tryb życia zagrażający zdrowiu ich i nie narodzonych dzieci.
Zjawisko określane jako "dzieci cracku" zdobyło już spory rozgłos. Dzieci uzależnionych od cracku matek mogą się słabo rozwijać i łatwo denerwować, dostają drgawek, nie mają apetytu i nie reagują na przytulanie (powyższe skutki mijają zwykle po kilku dniach). Wzrasta możliwość powstania długotrwałych zmian w zachowaniu, ale ponieważ w tym przypadku występuje wpływ wielu innych czynników (na przykład deprywacji społecznej, złego odżywiania, ogólnego stanu zdrowia itd.), więc tę akurat zależność należy uznać za nie dowiedzioną. W rodzinach, w których używana jest kokaina, więcej jest przemocy i zdarzają się wypadki nadużyć seksualnych.
Impulsywność, brak zahamowań i osłabiona zdolność oceny często prowadzą do katastrofy. Wysokie dawki mogą powodować lęki i panikę, poirytowanie lub poczucie zagubienia. Możliwe są halucynacje lub złudzenia bardzo podobne do tych, jakie występują w schizofrenii. Jeśli złudne przekonania przyjmą formę manii prześladowczej, pojawia się ryzyko niebezpiecznego, agresywnego zachowania. Utrata kontaktu z rzeczywistością (psychoza) rzadko utrzymuje się po zaprzestaniu zażywania stymulantów.
Około 10-15% osób zażywających kokainę przez nos uzależnia się - zwykle w ciągu 2-4 lat od pierwszego kontaktu z tym narkotykiem. Trudno jednak przewidzieć, kto stanie się ofiarą nałogu. Łatwiej uzależnić się od cracku niż od innych narkotyków, szczególnie jeśli jest zażywany w odpowiednim towarzystwie lub w okresie zaburzeń emocjonalnych; nie jest to jednak skutek nieunikniony - jak to utrzymują niektóre ilustrowane czasopisma.
Nałogowe używanie zarówno cracku, jak i proszku, przybiera formę libacji, które trwają wiele godzin lub dni i kończą się wraz z wyczerpaniem wszystkich zapasów albo z powodu fizycznego lub psychicznego załamania użytkownika. Opisano trzy fazy odstawienia narkotyku, następujące po tego rodzaju wyczynach. Najpierw następuje zapaść (crash). Po kilku godzinach głębokiej depresji, niepokoju i ponownego łaknienia stymulantów pojawia się ogromna potrzeba snu, która może być skutkiem "ratowania" swojego samopoczucia za pomocą alkoholu, heroiny lub benzodiazepin. Taki sen, trwający nawet dwa dni, przerywa zwykle łapczywe pochłanianie jedzenia. Potem rozpoczyna się okres obniżonej energii i motywacji, depresji, znudzenia, braku zdolności do odczuwania ciągnący się czasem całe tygodnie. Tym przykrym doznaniom często towarzyszy silny głód kokainy, wzmagany przez kontakt z ludźmi, miejscami lub przedmiotami w pamięci danej osoby związanymi z zażywaniem narkotyku. Jeśli głód zostanie szczęśliwie pokonany, następuje trzecia faza, polegająca na stopniowym poprawianiu się nastroju i powrotu zdolności do znajdowania przyjemności w prostych sprawach. Intensywność i częstotliwość nawrotów łaknienia stale spadają.
Osoby, które nie umieją wyzwolić się z kokainowego nałogu (szczególnie kobiety bardzo łatwo uzależniają się od palenia cracku), chętnie angażują się w niebezpieczne lub upokarzające stosunki seksualne, aby tym sposobem otrzymać nową porcję narkotyku.
Ludzie, którzy chorowali psychicznie, łatwiej się uzależniają, natomiast psychoza, w tym depresja, może być wywołana lub zaostrzona przez stymulanty (jak również przez wiele innych narkotyków). W połowie lat osiemdziesiątych, w organizmach jednej piątej osób, które popełniły samobójstwo w Nowym Jorku, wykryto kokainę. Badanie 300 pacjentów szpitali psychiatrycznych wykazało, że 64% z nich można było określić jako "osoby nadużywające substancji narkotycznych", z czego ponad połowa to byli kokainiści.
Amfetamina
Siarczan amfetaminy (speed) jest narkotykiem, by tak rzec bez rodowodu, i nigdy nie miał tak utalentowanych krasomówczo zwolenników, jak kokaina. Krótko mówiąc, jest to prosty narkotyk dla prostej klienteli. Zażywanie amfetaminy postrzegane jest jako poważny problem w wielu krajach na świecie - choć naukowych opracowań zebrano na ten temat niewiele.
Synteza amfetaminy została przeprowadzona w roku 1887, ale - aż do lat dwudziestych XX wieku - nie testowano jej na ludziach. Siarczan amfetaminy sprzedawany był początkowo (od roku 1932) jako środek zmniejszający przekrwienie śluzówki nosa, znalazł także zastosowanie w leczeniu astmy, otyłości, patologicznej senności (narkolepsji), a wkrótce potem również depresji. Szybko odkryto niepożądane efekty bezsenności po amfetaminie, mimo to lista schorzeń, w których zalecano stosowanie amfetaminy, wciąż się wydłużała. Znalazła się na niej choroba Parkinsona, migreny, uzależnienia, choroba morska, różnego rodzaju manie, schizofrenia, impotencja i apatia w starszym wieku (w wypadku której amfetamina okazywała się rzeczywiście bardzo skuteczna). Ów terapeutyczny entuzjazm był podtrzymywany w wielu pracach z zakresu medycyny, opisujących skuteczne działanie tego narkotyku. Z perspektywy czasu wyraźnie jednak widać zbyt niską wartość naukową tych prac.
Pierwszym niemedycznym zastosowaniem amfetaminy było zwalczanie zmęczenia wśród żołnierzy walczących w hiszpańskiej wojnie domowej. W czasie II wojny światowej zwyczaj ten rozpowszechnił się we wszystkich armiach. W armii brytyjskiej stosowano ją, gdy żołnierze byli "wyraźnie zmęczeni fizycznie lub psychicznie, albo okoliczności wymagały szczególnego wysiłku", przy czym nie wolno było aplikować żołnierzom więcej amfetaminy niż 10 mg co 12 godzin. Podobno Hitler w końcowej fazie wojny regularnie otrzymywał zastrzyki metylamfetaminy (a także barbituranów i innych narkotyków), co jest całkowicie zgodne z opisami jego emocjonalnego wzburzenia i zmiennego zachowania w tym okresie.
Pierwszy odnotowany przypadek "towarzyskiej" konsumpcji amfetaminy zdarzył się w Japonii bezpośrednio po zakończeniu wojny, kiedy ogromne zapasy przeznaczone dla wojska znalazły się nagle na rynku cywilnym. Do lat pięćdziesiątych tabletki amfetaminy stały się w USA do tego stopnia popularne, że "zasłużyły sobie" na osobną, slangową nazwę speed freak. Dziwnym zbiegiem okoliczności nie pohamowało to ekspansji legalnego stosowania amfetaminy; znudzeni politycy ramię w ramię ze zmęczonymi gospodyniami domowymi używali jej jako środka dosłownie stawiającego ich na nogi. Dopiero w roku 1956 wprowadzono w Wielkiej Brytanii pierwsze restrykcje, które jednak w niewielkim stopniu były zdolne ograniczyć popyt na amfetaminę. We wczesnych latach sześćdziesiątych jedna czwarta przypadków, w których lekarze przepisywali amfetaminę, przypadała na neurastenię (chroniczne zmęczenie). W roku 1964 wydano w Wielkiej Brytanii niemal cztery miliony recept na amfetaminę, co stanowiło 2% wszystkich recept wypisanych w tym roku. W Stanach Zjednoczonych w 1971 roku wyprodukowano do celów medycznych 12 miliardów tabletek tego narkotyku. W połączeniu z krótko działającymi barbituranami, amfetaminę uznawano za skuteczną pomoc w przesłuchaniach przeprowadzanych przez funkcjonariuszy służb bezpieczeństwa różnych krajów.
Fala nadużywania amfetaminy dotarła do Londynu we wczesnych latach sześćdziesiątych, budząc zainteresowanie dziennikarzy i innych obserwatorów. Ankieta przeprowadzona w tym czasie wśród chłopców z Borstal ujawniła, że jedna trzecia z nich regularnie sięgała po amfetaminę. Czarny rynek rozwinął się na handlu takimi środkami, jak: siarczan amfetaminy (Bennies), deksamfetamina (Dexies), metylfenidat (Rit), metylamfetamina (Meths, Crystal) i Durophet (black bomhers). Szczególnie popularny wśród tzw. mods (młodzieżowa subkultura) był Drinamyl (Purple Hearts), potencjalnie śmiertelna kombinacja amfetaminy i barbituranów. W roku 1964 znacznie zaostrzono przepisy prawne w Wielkiej Brytanii, lecz ekspansja czarnego rynku przyczyniła się do dalszego wzrostu epidemii. Przez pewien czas modne było wypisywanie recept na zastrzyki z metylamfetaminy przez lekarzy ze świeżo powołanych oddziałów uzależnień, ale groźne przypadki psychoz wśród otrzymujących je pacjentów spowodowały szybkie zarzucenie tego sposobu terapii.
Społeczeństwo było świadome niebezpieczeństwa. Frank Zappa, znany muzyk rockowy, powiedział kiedyś: "Daj sobie spokój ze speedem, zniszczy ci wątrobę i nerki, rozłoży ci umysł; w sumie, uczyni cię dokładnie takim, jakimi są twoi rodzice". Ograniczenia wprowadzone w USA w latach siedemdziesiątych spowodowały znaczne zmniejszenie spożycia, lecz okres ten zbiegł się z gwałtownym wzrostem dostępności kokainy, przypuszczalnie o wiele bardziej prawdopodobną przyczyną zarzucenia amfetaminy.
W Wielkiej Brytanii stopniowe wycofywanie z rynku legalnych zapasów spowodowało pojawienie się nielegalnych wytwórców. Wielkość ich produkcji była wystarczająca do utrzymania pozycji amfetaminy jako najpowszechniej używanego narkotyku w Zjednoczonym Królestwie po marihuanie, mimo że jego jakość i czystość była bardzo niska.
Siarczan deksamfetaminy jest łatwo przyswajalny, kiedy się go połyka lub wciąga przez nos. Kulminacja działania po przyjęciu doustnym następuje po upływie 1-2 godzin, a w ciągu następnych 12 godzin aktywność narkotyku spada o połowę. Jego działanie jest zatem o wiele dłuższe niż działanie kokainy, a jednocześnie amfetamina jest mniej podatna na neutralizację podczas pierwszego przejścia przez wątrobę. Zastosowanie medyczne leków o działaniu podobnym do amfetaminy ograniczone jest obecnie do leczenia dzieci z zespołem nadpobudliwości psychoruchowej, u których daje ona efekt uspokajający (!), oraz w zwalczaniu narkolepsji (patologicznej senności), maksymalne dawki doustne stosowane w takiej terapii wynoszą odpowiednio 40 i 60 mg.
Metylfenidat (Ritalin) dostępny jest obecnie w Wielkiej Brytanii jedynie na imienne recepty, należą one jednak do rzadkości; częściej natomiast pojawiają się w Stanach Zjednoczonych. Sposób działania tego narkotyku jest podobny do siarczanu deksamfetaminy, ale proces neutralizacji przez organizm jest tutaj szybszy.
Tak jak w przypadku kokainy, częste zażywanie amfetaminy również powoduje gwałtowne osłabienie. Przypadki śmierci z powodu przedawkowania notowane są rzadko. U stałych użytkowników amfetamina może stać się przyczyną wysokiego ciśnienia krwi i uszkodzenia małych naczyń krwionośnych w oku. Prawdopodobnie powoduje także częste wysypki, a ci którzy sięgają po nią bardzo często, stwierdzają u siebie próchnicę zębów z powodu utraty zębiny.
Amfetamina pozostaje w bliskim związku strukturalnym z dwoma podstawowymi przekaźnikami chemicznymi mózgu: noradrenaliną i dopaminą. Efekty farmakologiczne są bardzo podobne do tych, jakie wywołuje kokaina, jedyną ważną w sensie praktycznym różnicą jest jej znacznie dłuższy czas działania. Jeśli w trakcie doświadczenia zostanie podana amfetamina, a potem kokaina, uczestnicy eksperymentu nie potrafią powiedzieć, który narkotyk był wcześniejszy, a który późniejszy
Podczas testów badających możliwość uzależnienia przeprowadzonych na zwierzętach stwierdzono, że zwierzęta te entuzjastycznie dawkują sobie amfetaminę. Entuzjazm ten można powściągnąć za pomocą pimozydu - leku, który blokuje dopaminę; długotrwałe zażywanie amfetaminy prowadzi do uszczuplania zasobów dopaminy w wiązce nerwów zwanej "ścieżką nagrody", o której była już mowa w rozdziale poświęconym kokainie. Amfetamina potrafi spowodować nieodwracalne uszkodzenia nerwów dopaminowych u zwierząt, lecz znaczenie tego faktu dla ludzi pozostaje niejasne.
Amfetamina pobudza mechanizm "walcz lub uciekaj" w taki sam sposób, jak kokaina, ale efekt ten jest dłuższy i bardziej wyraźny. Jej zdolność do wywoływania silnych skurczów zwieraczy spowodowała przelotną na szczęście modę na leczenie za pomocą amfetaminy dzieci, które moczą się w nocy.
Niebezpieczne interakcje mogą powstawać w przypadku równoczesnego zażywania amfetaminy i innych narkotyków lub leków, zwłaszcza znieczulających (nieregularna praca serca), przeciwdepresyjnych (niemiarowość serca, podwyższone ciśnienie krwi), tabletek obniżających ciśnienie krwi (amfetamina niweluje ich działanie) i leków blokujących beta-receptory (podwyższa ciśnienie krwi).
Amfetamina zażywana podczas ciąży zagraża rozwojowi serca i układu żółciowego płodu, przypuszczalnie powoduje powstanie rozszczepienia podniebienia, opóźnia wzrost dzieci. Wiarygodnych informacji na ten temat jest jednak niewiele, a opisane w kontekście amfetaminy przypadki są prawdopodobnie bardzo rzadkie.
Po przedawkowaniu eliminacja amfetaminy przez organizm jest tym gwałtowniejsza, im bardziej kwaśny odczyn ma mocz. W szpitalach taki efekt uzyskuje się przez podanie chlorku amonowego; jeżeli pomoc medyczna jest niedostępna, ten sam rezultat można osiągnąć, podając duże ilości witaminy C.
W USA amfetamina nie cieszy się obecnie dużym zainteresowaniem mediów i literatury naukowej, mimo że właśnie na USA przypada 80% światowej konsumpcji speedu. Po zakończeniu hossy kokainowej zainteresowanie amfetaminą prawdopodobnie znowu wzrośnie.
Jak już wyżej wspomniano, na czarnym rynku Wielkiej Brytanii amfetamina ustępuje jedynie marihuanie, a swoją pozycję zawdzięcza zdobytej w latach sześćdziesiątych opinii narkotyku lokalnego. Przed 19-tym rokiem życia co najmniej 10% brytyjskiej młodzieży zażyło ją przynajmniej raz. Liczba przechwyceń przez policję stale wzrasta, od 2787 w roku 1987 do 6800 - w 1991; spektakularnie też wzrosły ilości skonfiskowanego narkotyku: ze 100-200 kg rocznie w latach 1990, 1991 i 1992 do 550 kg w roku 1993. W 1990 roku o wykroczenia związane z amfetaminą oskarżono 2330 osób; do roku 1990 liczba ta wzrosła do 3500. Przeciętny poziom czystości zatrzymanej amfetaminy jest niezwykle niski: 6% w roku 1990,10% w 1991. Pozostałe 90% zawartości stanowi glukoza, kofeina, mleko w proszku, talk lub jakakolwiek substancja o podobnym wyglądzie.
Deksedryna (deksamfetamina) sprzedawana jest w postaci małych białych tabletek, podczas gdy nielegalnie produkowany biały proszek siarczanu amfetaminy (speed, whizz, siarczan) sprzedawany jest zwykle w torebkach lub paczuszkach. Szczególnie czysta partia deksedryny została kiedyś zabarwiona na różowo, żeby w ten sposób zaznaczyć jej wysoką jakość; obecnie różne kolory tego narkotyku to tylko handlowa manipulacja. Metamfetamina, która nadaje się do palenia (ice - lód), dostępna jest w niektórych regionach Wielkiej Brytanii, ale jej silne skutki uboczne odstraszają potencjalnych amatorów. Jeśli jednak handlarzom uda się rozpowszechnić "lód" tak skutecznie, jak uczynili to z crackiem, spowoduje to szczególne zagrożenie w Wielkiej Brytanii, gdzie już istnieje ogromna populacja użytkowników amfetaminy.
Amfetamina przy wciąganiu przez nos piecze, jakby to było tłuczone szkło. W ciągu kilku minut występują efekty, skądinąd takie same jak przy zażywaniu kokainy: dobre samopoczucie, ożywienie i optymizm, zwiększona energia i pewność siebie, wyostrzona percepcja i koncentracja, zmniejszony apetyt na jedzenie i osłabiona potrzeba snu. Główna różnica to znacznie dłuższy czas działania amfetaminy oraz większe natężenie efektów ubocznych, np. mocniejsze bicie serca czy suchość w ustach. Osłabienie wrażliwości na euforyczne efekty następuje dość szybko. Intensywność skutków działania ograniczają zanieczyszczenia, których jest zwykle znacznie więcej niż w kokainie. Ta różnica może być przyczyną mylnego wrażenia, że kokaina jest narkotykiem silniejszym niż amfetamina. W przypadku wstrzyknięcia amfetaminy uderzenie czy też przypływ doznań pojawia się w ciągu kilku sekund, i jest ono o wiele silniejsze.
U niektórych osób mogą przeważać negatywne doznania, takie jak drażliwość, podejrzliwość, zwiększona agresja i nerwowość. W celu ich złagodzenia niektórzy sięgają po alkohol, środki uspokajające lub opiaty. Gwałtowne zmiany nastroju, przypływ "oryginalnych" pomysłów, wyraźne napięcie, fizyczne połączone z nerwowością - powinny być ostrzeżeniem dla współtowarzyszy, że może dojść do aktów przemocy. Kiedy narkotyk przestaje działać, użytkownik odczuwa czasem przygnębienie lub silne zmęczenie.
Schemat powstawania natychmiastowego i długotrwałego uzależnienia jest bardzo podobny do tego, z jakim mamy do czynienia w przypadku kokainy - oprócz tego, że z powodu różnic w stopniu neutralizacji obu narkotyków czas potrzebny do zwiększania dawek skraca się w miarę umacniania się nałogu. Po seansach narkotycznych następuje krótki okres wyczerpania i snu, po czym użytkownik wchodzi w fazę letargu i inercji, którym często towarzyszą lęki lub depresja, powodujące czasem myśli samobójcze lub rzeczywiste samouszkodzenia. Pokusa ponownego użycia amfetaminy jest na tym etapie ogromna - ale jeśli zostanie szczęśliwie pokonana, to można liczyć na stopniowy powrót nastroju do normalności. Sporadycznie lęki lub depresja utrzymują się przez miesiące lub nawet lata.
Pierwszy opis psychozy amfetaminowej, sporządzony przez Connella w 1958 roku, stał się klasyczną pozycją literatury psychiatrycznej. Ów alarmujący stan zdarza się zwykle u osób, które przez długi czas brały wysokie dawki, ale może on nastąpić po pojedynczym zażyciu. Pojawia się jeden lub dwa dni po wzięciu narkotyku i polega na halucynacjach (doznaniach wzrokowych, słuchowych, dotykowych lub ich kombinacji występujących przy braku realnych bodźców mogących je wywoływać), rozkojarzeniu oraz maniach prześladowczych. Osoby dotknięte tym stanem powtarzają jakieś bezsensowne czynności, szczypią się i drapią. Tego rodzaju objawy zanikają stopniowo po tygodniu abstynencji amfetaminowej. Rzadko utrzymują się dłużej, i wtedy wywołaną przez nie psychozę trudno odróżnić od schizofrenii.
Tolerancja (osłabienie wrażliwości na narkotyk) powoduje, że wielu narkomanów zwiększa swoje dawki do kilku gramów dziennie. U tych osób stwierdza się często zmieniające się nastroje, słabą koncentrację, bezsenność, podlegającą wahaniom podejrzliwość oraz manię prześladowczą. Zażywanie dużych ilości alkoholu, benzodiazepin lub opiatów może oznaczać próbę pokonania tych objawów. Fizyczny zespół odstawienia nie jest zbyt powszechny po odstawieniu amfetaminy, ale bardzo częste są depresja, zmęczenie, brak zadowolenia z życia, skrajny głód narkotykowy oraz zakłócenia snu. Stan taki może trwać kilka tygodni lub miesięcy.
Inne środki stymulujące
Khat
Liście drzew z gatunku Catha edulis można żuć lub zaparzać z nich herbatę. Zawierają one szereg aktywnych substancji, z których najważniejszą jest katyna. Składnik ten ma podobne do kokainy działanie pobudzające, które obserwowano u zwierząt.
Drzewa Catha edulis uprawiane są na dużych obszarach Wschodniej Afryki, gdzie żucie ich liści jest praktykowane od wieków. Podobnie jak liście koki, powodują one uczucie przypływu energii i dobrego samopoczucia, lecz mogą również stać się przyczyną rozstroju żołądka, drażliwości lub bezsenności. Istnieje też ryzyko rozwoju psychozy i uzależnienia.
Można oczywiście kupić liście khatu w Londynie czy Nowym Jorku, ale ponieważ nie są one świeże, zamiast psychicznego błogostanu powodują biegunkę.
Pemolina
Zwykle sprzedawana jest w formie białych, wypukłych z obu stron tabletek, oznaczonych symbolem P9. Używa się jej w zastępstwie amfetaminy (od której jest słabsza) w leczeniu dzieci z zespołem nadpobudliwości psychoruchowej. Oprócz typowych niepożądanych skutków, czasami okazuje się szkodliwa dla wątroby i szpiku kostnego.
Środki zmniejszające łaknienie
Niektóre z nich działają w sposób podobny do amfetaminy, tyle że słabiej, i z tego powodu mają pewne powodzenie na czarnym rynku. Należą do nich dietylpropion, mazindol i fentermina.
Cechą charakterystyczną tej grupy narkotyków jest ich zdolność wywoływania głębokich zmian w percepcji zmysłowej, sposobie myślenia i przeżywania emocji bez równoczesnego przytępienia umysłu. Terminologia związana z tymi narkotykami nie jest zbyt obiektywna: według jednych zażywający je jest "psychomimetykiem" (imitującym psychozę), według innych - "psycholitykiem" (dosłownie - kimś, kto traci zmysły, a więc przez implikację - stosuje narkotyki w celu poszerzenia świadomości). "Środki halucynogenne" to określenie szeroko stosowane, ale nie w pełni oddaje złożone reakcje człowieka następujące po zażyciu takich substancji. Zastosowanie powyższego określenia wydaje się najwłaściwsze w odniesieniu do prostych preparatów naturalnych lub do narkotyków rozstrajających psychikę do stanu delirium (mieszanina złudzeń, halucynacji, poczucia chaosu, dezorientacji i zaburzeń pamięci). Na określenie tych narkotyków, które pozwalają zachować pełną świadomość i orientację, bardziej odpowiednie będzie słowo, które stworzył i używał w swoich listach do Aldousa Huxleya psychiatra Humphrey Osmond, a mianowicie: "psychodeliczne" (od dwóch greckich słów psyche - duch, dusza i delos - jasny, widoczny, oczywisty; oznacza stan ducha cechujący się głębokim spokojem, wzmożoną wrażliwością zmysłów na bodźce przyjemne, skłonnością do zachwytów estetycznych i natchnień twórczych. [Władysław Kopaliński: Słownik wyrazów obcych i zwrotów obcojęzycznych. Wydawnictwo Wiedza Powszechna, Warszawa 1994] - przyp. red.).
Występujące w przyrodzie substancje, które powodują halucynacje, używane były od wieków podczas najróżniejszych rytuałów zarówno w Starym, jak i w Nowym świecie, ale przypadkowe odkrycie w połowie XX wieku niezwykle silnego, syntetycznego środka psychedelicznego miało ogromny wpływ na społeczeństwo Zachodu. Środek ten dostarczył siły napędowej kontrkulturze, która rozwinęła się z dużą gwałtownością, zapoczątkowując w sztuce i filozofii okres, który stanowił krótkotrwałe, lecz potężne wyzwanie dla istniejącego porządku świata.
Rośliny halucynogenne, podobnie jak napoje otrzymywane dzięki fermentacji i marihuana, używane były od tysięcy lat w rytuałach towarzyskich i religijnych, w lecznictwie oraz jako środek ucieczki od życia, które w pewnym sensie zawsze było "paskudne, okrutne i krótkie". Niektórzy uważają, że okresy przeżywania odmienionej świadomości są konieczne dla zdrowia psychicznego, co oczywiście nie musi od razu oznaczać sięgania po narkotyki. Stan odmienionej świadomości można osiągnąć dzięki słuchaniu muzyki, medytacji, uprawianiu seksu, a nawet joggingu.
Źródłem wielu środków halucynogennych są rośliny z rodziny psiankowatych. Często charakteryzują się one wysoką toksycznością. Bieluń dziędzierzawa, pituri (Duboisia myoporoides, Duboisia hopwoodi), pokrzyk mandragora (wilcza jagoda) oraz lulek czarny, śmierdzące jak zawartość kotła czarownika, są bogate w substancje blokujące acetylocholinę, jeden z ważniejszych chemicznych przekaźników w mózgu. Pierwsi europejscy osadnicy w Ameryce Północnej odkryli roślinę, której tubylcy używali od wieków. Nazwali ją "zielem z Jamestown", a jako jimson-weed (liście bielunia) znana jest do dzisiaj. Tego typu substancje powodują stany deliryczne i mogą też prowadzić do utraty kontroli nad napięciem mięśniowym, przejściowej ślepoty i paraliżu. Wiele mniej toksycznych substancji uzyskiwanych z tych roślin wciąż znajduje zastosowanie w medycynie.
Na świecie rośnie dziko ponad sto gatunków grzybów zawierających psylocybinę. Aztekom znany był łatwo rozpoznawalny, jaskrawożółty grzybek (w slangu narkomanów zwany Liberty Cap), który określali jako "ciało bogów". Wiedzieli też, jak groźne jest zażywanie wielu innych grzybów halucynogennych, na przykład Amanita muscaria lub "musza bedłka". Grzyby te wywołują stany podobne jak LSD, jednak mniej intensywne i krócej trwające.
Alkaloidy harmaloidowe, występujące w nasionach różnych krzewów i winorośli rosnących w Arabii oraz Południowej i Środkowej Ameryce, służyły do sporządzania proszków, które wciągano przez nos, lub napojów, które do dziś używane są w sposób rytualny. Ibogaina, zawierająca podobne składniki, zawsze była używana podczas ceremonii przez niektóre plemiona Afryki. Poszukiwania nowych źródeł podobnych substancji nie pominęły żadnego kamienia czy jakiegokolwiek stworzenia, nic więc dziwnego, że zauważono też, że wydzieliny gruczołów skórnych pewnego gatunku ropuch również są bogate w silne substancje halucynogenne. Wywołują one stan transu, z wieloma efektami wizualnymi, który trwa około 6 godzin. Przyjemność może być nieco ograniczona przez napady wymiotów lub zawroty głowy. Ibogaina, opisana przez europejskich misjonarzy w Afryce w roku I860, wcześniej wyekstrahowana z korzeni roślinnych w 1901 roku, jest jeszcze silniejsza, dłużej działająca i bardziej toksyczna.
Silnie toksyczne nasiona pewnego gatunku agawy (meskal), grzyby zawierające psylocybinę, ziarna powoju bogate w LSD (lysergic acid diethylamide) oraz zawierające meskalinę odnogi kaktusa Laphophora williamsi (peyotl) stosowane były podczas rytuałów w obu Amerykach tysiące lat przed narodzeniem Chrystusa. Słabnący z upływem wieków kult peyotlu odrodził się wśród Indian Ameryki Północnej pod koniec XIX wieku. W tych czasach peyotl cieszył się przelotną modą jako składnik różnych specyfików i środków wzmacniających. W rezultacie owego zainteresowania, w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego stulecia wyizolowano meskalinę, która szybko przyjęła się w kręgach cyganerii artystycznej. Znalazła ona również zastosowanie w psychiatrii, głównie z powodu badań mających na celu zrozumienie mechanizmów chorób psychicznych. Używanie peyotlu podczas praktyk religijnych Amerykańskiego Kościoła Narodowego w XX wieku stale rosło, i do dziś pozostało jedynym prawnie usankcjonowanym przypadkiem stosowania środków halucynogennych w krajach Zachodu. Spożycie czterech lub pięciu kawałków kaktusa wywołuje efekt podobny pod względem intensywności i czasu trwania do umiarkowanej dawki LSD, tylko akcja serca jest szybsza, a ciśnienie krwi wyższe.
Zdarzenie, które zapoczątkowało fenomen psychodelii na świecie, miało miejsce w 1943 roku, kiedy Albert Hofman naukowiec zatrudniony w firmie farmaceutycznej Sandoz, przypadkowo spożył mikroskopijną ilość substancji chemicznej, którą wyizolował pięć lat wcześniej w poszukiwaniu nowego środka pobudzającego pracę serca. Poczuł się dziwnie i postanowił dokładniej zbadać sposób działania tej substancji. Zażywał niewielkie, jak sądził, dawki (250 mikro-gramów) nowej substancji, którą oznaczył jako lysergic acid diethylamide-25 (LSD). Biorąc pod uwagę, że dawka powyżej 50 mikro-gramów wystarcza, aby wywołać efekt halucynacji, łatwo sobie wyobrazić, jakich wstrząsów doznawał Hofman. Godne uwagi jest jednak to, że mimo obaw o swoje zdrowie psychiczne (zgodnie z wieloma relacjami "z pierwszej ręki", jakie zostały od tego czasu zapisane, musiał przeżywać równocześnie przerażenie natchnienie i inne skrajne doznania), zachował świadomość znaczenia i potencjalnych korzyści wynikających ze swojego odkrycia.
Raport Hofmana, opisujący jego przeżycia, wywołał prawdziwą lawinę artykułów naukowych, książek i konferencji. Zastosowanie medyczne i psychiatryczne LSD rozwinęło się do tego stopnia, że w latach pięćdziesiątych ponad 100 000 pacjentów w Stanach Zjednoczonych i w Europie przyjęło LSD. Wskazania obejmowały depresję, alkoholizm, objawy fizyczne niejasnego pochodzenia, zmęczenie, chroniczny ból pocieszenie dla umierających oraz, w największej liczbie przypadków, pomoc w różnych formach psychoterapii. Szczególnie otwarte na takie zastosowania było środowisko psychiatrów w Ameryce Północnej, jako że psychoanaliza była w tych czasach u szczytu swojej popularności.
CIA najbardziej zainteresowana była innymi zastosowaniami, zdecydowanie nie mającymi charakteru terapeutycznego. Pojawiło się bowiem szczególne zainteresowanie środkiem, który ułatwiałby przesłuchania lub reprogramowanie osób poddanych "praniu mózgu". Testy praktyczne obejmowały podawanie LSD agentom i innym osobom bez ich wiedzy lub zgody; przynajmniej w jednym dobrze udokumentowanym przypadku miało to fatalne skutki: pewien człowiek wyskoczył z okna z powodu przedłużającego się stanu psychotycznego (stan taki utrzymywał się przez kilka tygodni po otrzymaniu narkotyku). Trzeba powiedzieć, że niektóre z prowadzonych w tych czasach oficjalnych badań naukowych nie były w porządku pod względem moralnym; chodzi o badania więźniów, autystycznych dzieci czy chorych psychicznie, których stan nie pozwalał im zrozumieć do końca natury prowadzonych na nich eksperymentów.
Nowa, związana z tymi narkotykami terminologia, zawiera wiele dziwacznych słów, takich jak phantastica, psycholytics, psychotogenics, psychodysleptics i tym podobnych, składających się z jeszcze większej liczby sylab, by nie wspomnieć wymyślonego przez Humphreya Osmonda terminu psychedelics (środki psychodeliczne). Trzeba jednak przyznać, że Osmond był psychiatrą obdarzonym wyobraźnią. Swoje badania kliniczne nad LSD prowadził w Kanadzie. Z okazji wizyty w Kalifornii nawiązał korespondencję z Aldousem Huxleyem, który zgodził się wziąć udział w eksperymencie, mającym na celu zbadanie subiektywnych skutków działania meskaliny. Obserwacje i wnioski związane z tym eksperymentem zostały opublikowane w książce "Drzwi do percepcji" (1954). Tytuł jest częścią zdania, autorstwa Williama Blake`a: "Jeśli oczyścić drzwi do percepcji, wszystko ukaże się człowiekowi takie, jakim jest naprawdę: nieskończone". Huxley uważał, że meskalina "obniża skuteczność działania mózgu jako instrumentu skupiającego umysł na problemach związanych z życiem na naszej planecie". Ów wpływ na efektywność mózgu "wydaje się umożliwiać dostęp do świadomości pewnych kategorii wydarzeń psychicznych, które normalnie są niedostępne, gdyż nie są bezpośrednio związane z walką o przetrwanie". Uważał również, że materialistyczny charakter nowoczesnego społeczeństwa Zachodu pozbawił jego przedstawicieli wymiaru duchowego, bez którego nigdy nie będą oni mogli osiągnąć zadowolenia. Doszedł on do przekonania, że środki psychodeliczne mogą dostarczyć duchowej satysfakcji każdemu człowiekowi, co więcej, zdolne są spowodować zmiany w systemie wartości u zwykłych ludzi.
Stosowanie środków psychodelicznych rozprzestrzeniło się gwałtownie poza światek lekarzy klinicznych i uduchowionych estetów i ogarnęło ogromne rzesze "zwykłych ludzi". Pisarze, tacy jak Ken Kesey i Alien Ginsberg, stali się ich gorącymi zwolennikami i użytkownikami, a William Burroughs szczycił się swymi doświadczeniami związanymi z zażywaniem yage. Muzyków jazzowych, jak Thelonius Monk, Dizzy Gillespie czy John Coltrane, nie trzeba było zbyt długo namawiać do przyjmowania tego rodzaju narkotyków. Okazało się także, że muzycy klasyczni również badali wpływ środków psychedelicznych na ich inwencję kompozytorską i wykonawczą. Timothy Leary, niekonwencjonalny psycholog z Harvardu, spróbował w 1960 roku grzybów halucynogennych i poczuł, że "przepłynął nad krawędzią czuciowej Niagary i runął wprost w wir transcendentalnych wizji i halucynacji". Będąc przekonanym, że jego życie zostało odmienione w sposób zasadniczy i nieodwołalny, rozpoczął serię psychedelicznych eksperymentów, w które wciągnął przyjaciół, kolegów i studentów. Jego hasło "turn on, tune in, drop out" przejęła generacja hippisowska, natomiast rodzice, nauczyciele i inni ludzie, nazywani trochę pogardliwie abstynentami (straights), nie pozostawiali na nim suchej nitki. Zwrócił on również uwagę na zasadnicze znaczenie nastawienia i otoczenia dla skutków działania narkotyków a więc na takie czynniki, jak: postawa, osobowość, oczekiwania, środowisko, w jakim brany jest narkotyk itd. Leary przypuścił też atak na tradycję i rytuał. Oskarżony o psychopatię odparł, że "nie istnieje coś takiego, jak osobista odpowiedzialność". Alien Ginsberg i Michael Hollingshead umożliwili Leary`emu kontakt z LSD; również dzięki tym pisarzom Leary mógł poznać stojących na czele nowego ruchu kulturowego muzyków, pisarzy i milionerów. Skandal wywołany powiązaniem tych eksperymentów ze środowiskiem Harvardu spotęgował zainteresowanie mediów i wpłynął na rozkwit ruchu hippisowskiego.
Zwolniony w roku 1963 z Harvardu, Leary założył Międzynarodową Fundację dla Wolności Duchowej (IFIF) w celu prowadzenia badań i propagowania psychedelii. W jego wizji świata każdy student powinien być "nakręcony", bo tylko wtedy będzie w stanie zmienić stary porządek świata. Wydalony ze swej bazy w Meksyku, powrócił do USA, gdzie w 1964 roku przy pomocy znajomego maklera giełdowego stworzył Fundację Millbrooka. W tym samym czasie Michael Hollingshead założył w Londynie światowe Centrum Psychodeliczne, któremu patronowali hippisowscy muzycy rockowi i poeci coraz bardziej "nakręconego" Londynu. Zaczął się rozpad opartej na amfetaminie subkultury Modsów, jej miejsce zaczął zajmować przesiąknięty haszyszem i LSD ruch hippisowski.
W okresie pracy nad powieścią "Lot nad kukułczym gniazdem" Ken Kesey kupił ogromną posiadłość w pobliżu San Francisco, w której gromadzili się pisarze o podobnych do Keseya poglądach, muzycy, a także narkotykowi nowicjusze, i w której odbywały się słynne "kwaśne testy", podczas których zgromadzeni pili napój Kool-Aid przyprawiony LSD. Stałym uczestnikiem tych spotkań była folk-rockowa grupa "The Warlocks". Buntownicza grupa Keseya, składająca się z "wesołych figlarzy", podróżowała po Stanach starym, pomalowanym w jaskrawe kolory autobusem, szokując obserwatorów i nagrywając swoje akcje na taśmę filmową. Pojechali też do Millbrook, na spotkanie z grupą Leary`ego. Ci jednak okazali się dla nich zbyt stateczni i poważni! Każdy, kto jest zainteresowany owymi niezwykłymi czasami, może przeczytać książkę Toma Wolfe`a pt. "The Electric Kool-Aid Acid Test" (1969).
Na filozofię hippisów składały się zasada przyjemności, odrzucenie istniejących wartości kulturowych i tradycyjnej moralności, elementy religii Wschodu oraz nieuznawanie osobistej i zinstytucjonalizowanej przemocy. Centrum hippisowskiej ideologii w pionierskich czasach był region Haight-Ashbury w San Francisco, ale już wkrótce dotarła ona do Anglii i na kontynent europejski. Ruch psychodeliczny odcisnął piętno odrębnego stylu w muzyce, sztuce i innych dziedzinach zachodniej kultury. Prawdopodobnie żadna z warstw społeczeństwa nie uniknęła reakcji na tę filozofię, nawet jeśli była to reakcja polegająca na dyskredytowaniu lub lekceważeniu. Ideologię hippisów popierały nawet krawaty polityków z wielokolorowymi kwiatami, nie mówiąc o hippisowskich gazetach, takich jak "Berkely Barb", "International Times", "Oracle", "Oz".
The Grateful Dead, Cream, Jefferson Airplane, Pink Floyd, Soft Machine, The Incredible String Band, Traffic, Donovan... Lista muzyków okazujących swoje psychodeliczne inspiracje jest nieskończona. Styl Beatlesów zmienił się w sposób zasadniczy od chwili zaangażowania się w tę ideologię, co wyraźnie można stwierdzić, słuchając płyty "Rubber Soul". Szczyt ery hippisów to prawdopodobnie "lato miłości" 1967 roku w północnej Kalifornii, gdzie ruch flower power przeżył swoje najlepsze lata.
Spożycie LSD gwałtownie wzrosło właśnie w okresie tej szczególnej rewolucji kulturalnej. W roku 1962 oszacowano, że 25 tysięcy Amerykanów próbowało LSD, a do roku 1965 liczba ta wzrosła do 4 milionów. Pierwsze federalne przepisy prawne, z 1965 roku, dotyczące kontroli produkcji LSD, ograniczały się do zakazu indywidualnego posiadania. Niedługo po tym pojawiły się bardziej rygorystyczne przepisy stanowe, które stały się bazą dla wprowadzenia w 1968 roku ogólnokrajowego zakazu. W Wielkiej Brytanii produkcja i handel LSD stały się nielegalne już w roku 1966; w tym samym roku również firma Sandoz wstrzymała produkcję tego narkotyku. Taki rozwój wypadków zapoczątkował erę nielegalnie działających chemików, przy czym niektórzy z nich, jak np. Augustus Owsley Stanley III ("człowiek, który uczynił dla LSD to, co Henry Ford uczynił dla samochodów"), byli zaangażowani w sprawę LSD ideologicznie, a nie tylko ze względu na żądzę zysku. Osoby te były dostatecznie uzdolnione, by wytworzyć produkt wysokiej jakości - taki na przykład jak uwieczniony przez Jimi Hendrixa Purple Haze (purpurowe opary, purpurowa mgiełka - przyp. red.).
Po roku 1967 zapanowały wszechwładnie tandeta i bezguście. Komercyjna eksploatacja kultury hippisów zarówno przez przemysł, jak i przez świat przestępczy gwałtownie przybrała na sile. Nie gdzie indziej, jak właśnie w Haight-Ashbury zapaść tę widać było najwyraźniej. Mieszkańcy miasta musieli stawiać czoło codziennej przestępczości na ulicach, związanej z handlem amfetaminą i niskiej jakości LSD "wzmacnianym" fencyklidyną (PCP), a przyjeżdżający całymi autobusami turyści zwiedzali okolicę niczym jakiś park krajobrazowy. To robiło wrażenie. W 1968 roku Timothy Leary trafił do więzienia za posiadanie marihuany, i choć jego życie nie straciło uroku dzięki ucieczkom, ponownym aresztowaniom i abolicji, to nigdy nie zdobył już takiego wpływu i poważania, jakim cieszył się w przeszłości. Kryzys dotknął też światek muzyczny: podczas festiwalu w Altamont, w 1969 roku, gang Aniołów Piekieł śmiertelnie pobił człowieka tuż przed sceną, na które] występował zespół The Rolling Stones. Za ten wybryk oraz rozruchy, jakie po nim nastąpiły obwiniano mieszaninę amfetaminy i podłej jakości LSD, które były łatwo dostępne na koncercie, a także alkohol.
W mediach pojawiało się coraz więcej przerażających historii związanych z LSD. Relacje mówiące o samobójstwach, atakach szaleństwa, oślepnięciach od wpatrywania się w słońce pod wpływem narkotyku, orgiach seksualnych, w które zamieszane były ważne osobistości, oraz o biorących LSD matkach i kobietach w ciąży, które potem rodziły chore dzieci, zaczęły zmieniać społeczne poglądy na temat używania środków psychodelicznych. Charles Manson zaszokował świat swoimi morderstwami i formą zniewolenia swojej "rodziny", jedno i drugie oczywiście związane było z używaniem LSD. W zdecydowany sposób zmodyfikowano ustawy o posiadaniu narkotyków, a we wczesnych latach siedemdziesiątych ujęto wielu działających nielegalnie chemików i skazano ich na długoletnie więzienie. Od połowy tamtej dekady do wczesnych lat osiemdziesiątych podaż LSD była niewielka, natomiast na czoło wysunął się handel grzybami i meskaliną (którą tak naprawdę była PCP lub podobne substytuty). Później jednak nielegalny przemysł znowu się odrodził, i od tamtej pory stosunkowo czyste LSD jest dostępne w większości miast Wielkiej Brytanii i USA.
Kwas lizergowy jest składnikiem grupy związków chemicznych zwanych alkaloidami sporyszu. Sporysz jest grzybem, który w sprzyjających warunkach zaraża żyto. Zjedzenie chleba zrobionego z takiego żyta powoduje dwa rodzaje schorzeń. Jedno z nich objawia się rozdzierającym bólem dłoni i stóp, związanym ze skurczami tętnic, prowadzącymi nawet do martwicy tkanek. Popularna w średniowieczu nazwa opisanego schorzenia, ogień św. Antoniego, pochodzi stąd, że cierpiący na nią ludzie pielgrzymowali do grobu owego świętego i często powracali stamtąd zdrowi. Cynicy powiedzieliby, że wpływ świętego musiał być silnie wspierany przez brak tego grzyba w okolicach grobu. Objawy drugiego schorzenia to drgawki, halucynacje, śpiączka, czasem śmierć wszystko z powodu niewydolności oddechowo-krążeniowej. Już od XVI wieku zdawano sobie sprawę, że przyczyną wymienionych chorób był sporysz, ale ich epidemie zdarzały się jeszcze w XX wieku, by wspomnieć tę z 1953 roku we Francji. Lekarze odkryli, że niektóre aktywne składniki sporyszu są użyteczne w leczeniu migreny oraz w przyśpieszaniu porodów, obecnie jednak znane są inne, znacznie mniej toksyczne środki.
Hofman dokonał syntezy LSD, prowadząc badania nad pochodnymi kwasu lizergowego w poszukiwaniu związku, który pobudzałby oddychanie. Później odkryto, że naturalnym siedliskiem LSD są nasiona powoju. U wielu gatunków zwierząt LSD wywołuje specyficzne zachowanie, trzeba jednak pamiętać, że zwierzęta nie dawkują go sobie dobrowolnie w testach na zależność lub żeby się wzmocnić. LSD prawdopodobnie nie uszkadza mózgu ani nerwów, a dawka śmiertelna u zwierząt jest olbrzymia. Śmierć następuje w wyniku zatrzymania oddechu.
LSD należy do grupy substancji zwanych indoloalkiloaminami, które są podobne pod względem struktury do jednego z chemicznych przekaźników mózgu - 5-hydroksytryptaminy (5HT, serotonina). Do tej grupy zaliczają się również dimetyltryptamina (DMT), psylocyna, psylocybina, alkaloida, harmaloida oraz ibogaina. Drugą ważną grupą związków chemicznych, które wywołują efekty psychodeliczne, są fenyletylaminy, obejmujące meskalinę, MDA oraz MDMA (ta ostatnia substancja znana jest także pod nazwą ecstasy). MDA i MDMA działają nieco inaczej i dlatego zostaną omówione w innym miejscu.
Fencyklidynę (PCP) sprzedawano w latach pięćdziesiątych jako środek znieczulający, ale wraz z ujawnieniem skutków ubocznych, polegających na osłabianiu oddechu i akcji serca, jego zastosowanie szybko zostało ograniczone do weterynarii. Najłatwiej dostrzegalne było majaczenie i stan psychicznego chaosu, które pojawiały się po ustaniu działania znieczulającego. PCP została całkowicie wycofana w 1965 roku z powodu obaw związanych z wprowadzeniem jej do handlu ulicznego. PCP silnie uśmierza ból, pobudzając i jednocześnie hamując pracę mózgu. Ma działanie halucynogenne, lecz działa poprzez inne chemiczne "ścieżki" niż narkotyki podobne do LSD; przeciwnie niż LSD, PCP jest przez zwierzęta dawkowana samodzielnie w testach zależności. Przyjęta doustnie, powoduje halucynacje, które trwają około czterech godzin, po czym następuje dłuższy okres irytacji i przygnębienia. PCP jest wykrywalna we krwi przez kilka dni. Ketaminę (Ketalar) - pochodną PCP - uzyskano w drodze syntezy w roku 1962, i wciąż znajduje ona zastosowanie w anestezjologii. Jej działanie jest krótsze i bardziej bezpieczne niż PCP ale ostatnio (niestety) zdobywa popularność w handlu ulicznym jako środek zastępujący MDMA.
Narkotyki psychodeliczne wywołują zmiany w percepcji zmysłowej, w nastroju, sprawności intelektualnej i fizycznej oraz w sposobie myślenia. Wyniki testów psychologicznych przeprowadzonych na ludziach znajdujących się pod wpływem tych narkotyków trudno jednak uznać za wiarygodne. Albo badanym brakowało koncentracji i woli uczestnictwa, albo wahania jednej osoby wpływały na innego testowanego; na przykład nagła zmiana nastroju z uniesienia w rozpacz mogła silnie wpłynąć na zdolność rozwiązania problemu w zadaniu. Z tych właśnie powodów brakuje wiarygodnych, niesubiektywnych informacji dotyczących wpływu psychedelików na funkcje intelektualne.
LSD jest białym, pozbawionym smaku proszkiem, który łatwo rozpuszcza się w wodzie, tworząc bezbarwną mieszaninę. W kategoriach farmakologicznych jest niezwykle silny: działa halucynogennie już w dawkach 50 mikrogramów (0,05 mg). W psychoterapii zwykle stosowano dawki pomiędzy 200 a 500 mikrogramów, natomiast w narkotyku dostępnym na ulicach dawka waha się pomiędzy 50 a 250 mikrogramów.
Efekty psychiczne zaczynają pojawiać się po około 20 minutach od chwili połknięcia, a stężenie we krwi spada do połowy po pięciu godzinach. Czas działania jest zmienny - przeciętnie wynosi 12 godzin. Wrażliwość na kolejne dawki gwałtownie się obniża, lecz powraca do poprzedniego poziomu po nawet krótkiej abstynencji.
Do mózgu dociera tylko niewielka część dawki doustnej, która zresztą również zanika w ciągu 20 minut. Narkotyk ten działa przez wiele godzin, musi więc powodować pewne osadowe zmiany w chemii mózgu. Wydają się one skupiać głównie na układzie związanym z serotoniną (5HT), choć jednocześnie silnym wpływem objęta jest także noradrenalina (inny ważny przekaźnik chemiczny). Huxley, podejmując myśl, którą wcześniej sformułował C. D. Broad, określił oddziaływanie LSD na funkcje filtrujące i scalające mózgu jako rozpylanie przed "okiem umysłu" dziwnej materii. LSD potrafi również w szczególny sposób nadawać cechę nowości temu, co zostało już wcześniej odkryte. Warto również zauważyć, że ograniczenie wrażeń zmysłowych poprzez umieszczenie danej osoby w ciemnej, dźwiękoszczelnej komorze znacząco zmniejsza psychedeliczny potencjał LSD, a ludzie niewidomi nie doświadczają halucynacji wizualnych, czyli efektu "magicznego teatru".
Po zaprzestaniu regularnego używania nie występuje ani zespół uzależnienia fizycznego, ani objawy odstawienia. Zależność psychiczna zdarza się bardzo rzadko. Mechanizm "walcz lub uciekaj" jest łagodnie pobudzany. LSD może powodować rozszerzenie źrenic, umiarkowany wzrost ciśnienia krwi i tempa pracy serca, drżenie, zawroty głowy, utratę apetytu, niewielki wzrost temperatury ciała oraz bezsenność. Śmierć z powodu toksyczności lub przedawkowania zdarza się sporadycznie.
Choć era psychodeliczna należy już do przeszłości, dane na temat używania LSD upewniają, że nie nastąpił jeszcze masowy odwrót od tego środka. W roku 1974 w Ameryce wskaźnik studentów, którzy kiedykolwiek zażyli LSD, wynosił 23%; w roku 1982 analogiczny wskaźnik w podobnej grupie wynosił 21%. W USA liczba osób przechodzących inicjację zażywania halucynogenów nie zmieniła się przez ostatnie dziesięć lat i wynosi średnio 613 000 nowych użytkowników każdego roku. W Wielkiej Brytanii wskaźnik zatrzymań był niski we wczesnych latach osiemdziesiątych, ale potem ostro skoczył w górę: w 1986 roku wynosił 295 (84 000 dawek), a w 1990 - 1772 (295 000 dawek). Ów "renesans" zbiegł się w czasie z powstaniem muzycznej subkultury Acid House. Większość używanego LSD jest prawdopodobnie produkowana na zachodnim wybrzeżu Ameryki, skąd przez Holandię trafia do Zjednoczonego Królestwa. Oszacowano, że 1% całej brytyjskiej populacji i 8% młodych dorosłych osób brało LSD co najmniej raz. Pewna nieoficjalna ankieta, przeprowadzona wśród uczniów szóstej klasy szkoły państwowej ujawniła, że 10% z nich zażywało LSD stale lub okazjonalnie.
PCP powszechnie nadużywano w Ameryce w latach sześćdziesiątych, ale kiedy okazało się, że jest bardzo toksyczna, jej spożycie spadło. Pojawiła się jednak ponownie w latach siedemdziesiątych i znów jest powszechnie dostępna. Na szczęście PCP nigdy nie przyjęła się w Wielkiej Brytanii na dobre. W okresie pisania tej pracy istniały tylko pojedyncze raporty mówiące o tym, że PCP występuje jako domieszka w MDMA (ecstasy), który sprzedawany jest w angielskich nocnych klubach. Całkiem niedawno w Oksfordzie okazało się, że osoby które przysięgały, że jedynym używanym przez nich ostatnio narkotykiem była marihuana, uzyskiwały pozytywne wyniki testów na PCP, co dowodzi, że amerykańska praktyka, polegająca na "wzmacnianiu" gorszego haszyszu nadal się rozprzestrzenia.
W ostatnich latach LSD można było kupować w postaci przezroczystego płynu przechowywanego w buteleczkach owiniętych folią (chroniącą drogocenny eliksir przed światłem) oraz w nasączonych narkotykiem kostkach cukru. Spotyka się też nasączone narkotykiem kawałeczki papieru (blotters), malutkie tabletki (microdots), pokryte żelem arkusiki oraz proszek. Co jakiś czas przerażenie wywołują doniesienia prasowe alarmujące, że nasączane LSD (a także innymi narkotykami) naklejki lub kalkomanie sprzedawane są dzieciom w celu uzależnienia ich od tego narkotyku. Nie wiadomo, czy to prawda, czy jakaś mistyfikacja. Jest jednak faktem, że LSD raczej nie nadaje się do rozprowadzania w takiej formie, w związku z czym rezultaty tego rodzaju kampanii marketingowej byłyby raczej mizerne.
Posiadanie lub spożywanie "magicznych grzybów" (zwykle Liberty Cap) jest w Zjednoczonym Królestwie legalne, jeżeli nie podejmuje się działań, mających na celu obróbkę grzybów i sporządzenie ekstraktu zawierającego psylocybinę lub też zwiększenie ich mocy. Powinien zniechęcać fakt, że zbieracz mógł zebrać - z powodu niewiedzy lub braku wyobraźni - dowolny gatunek grzybów spośród 3000 rosnących dziko na Wyspach Brytyjskich, włączając oczywiście te silnie trujące. Czasem można też kupić "meskalinę" w formie ciemnobrązowego proszku, zwykle jednak jest to jakaś podróbka, która być może w ogóle nie zawiera prawdziwego specyfiku. W USA głównym składnikiem takiego proszku jest PCP. Osoby próbujące nasion powoju, zbieranych w ogródkach działkowych w Wielkiej Brytanii, narażają się na toksyczne działania uboczne, jako że rośliny zazwyczaj są opylane środkami grzybobójczymi.
Jak zauważył Timothy Leary, oczekiwania i nastrój użytkownika, a także otoczenie, w jakim zażywany jest narkotyk psychedeliczny, mają ogromy wpływ na charakter doznań. W literaturze fachowej znaleźć można kilkaset relacji na ten temat; dobry ich wybór zamieszczono w książce Grinspoona i Bakalara "Psychedelic drugs reconsidered" (1979). W typowych przypadkach działanie narkotyku zaczyna się po około 20 minutach od doustnego przyjęcia dawki. Następujące po początkowym wyostrzeniu percepcji zniekształcenia wizualne i poczucie oderwania, rozumienia wszystkiego, uniesienia lub strachu są pierwszymi oznakami "odlotu". Myśli zaczynają biec dziwnymi ścieżkami, wywołując gwałtowne wahania nastroju. Różnorodność doznań wydaje się nie mieć granic, natomiast czas stoi w miejscu. Stałe poglądy lub przekonania rozpływają się, rzeczy znane i banalne wydają się oryginalne, fascynujące lub przerażające. Halucynacje i iluzje wywołują nie tylko zdziwienie, ale i przerażenie. Zdarza się, że jeden ze zmysłów wyraźnie dominuje nad pozostałymi, albo wszystkie mieszają się ze sobą w ten sposób, że głos może być odczuwany jako dotyk, a muzyka - jako wrażenie wizualne. Po zamknięciu oczu widzi się wirujące kolory lub obrazy ("magiczny teatr" Timothy Leary`ego). Przypominają się dawno zapomniane zdarzenia i sprawy. Własne ciało wydaje się być silnie zniekształcone i pozbawione tożsamości. Zwykłe przedmioty mogą wywoływać silny niepokój albo na przykład się kurczyć (przy utracie perspektywy); jedna z osób, która relacjonowała swoje wrażenia wywołane LSD, powiedziała, że stojąc na Wzgórzu Primose w Londynie poczuła nagle, że może wyciągnąć rękę i dotknąć oddalonej o kilka mil wieży budynku pocztowego.
Faza psychodeliczna, wraz z jej zwrotami i zawirowaniami, jest tyleż przerażającą, co zachwycającą mieszaniną cierpienia i fascynacji, na przemian słabnących i przybierających na intensywności. Po kilku godzinach następuje stopniowe przejście w fazę bardziej zrelaksowaną i zmysłową. Każda przypadkowa rzecz lub wydarzenie ma swoje znaczenie, subtelną doniosłość. Stopniowo owa magiczna aura słabnie i przez małe okienko zaczyna wdzierać się zwykła rzeczywistość aż do momentu, gdy pozostaje tylko wspomnienie podróży.
PCP (znana również jako angel dust czy hog) używana jest w formie papierosa, ale niektórzy mieszają ją z napojami, inni wciągają przez nos, a skrajnie pozbawieni rozsądku wstrzykują ją sobie do żyły. Wielu Amerykanów zażywa ją, nie wiedząc o tym, ponieważ stanowi wypełniacz meskaliny lub psylocybiny, albo opyla się nią słabą marihuanę w celu wzmocnienia jej działania. Niedawne badanie pacjentów amerykańskiej kliniki zajmującej się narkomanami wykazało, że tylko 14 spośród 100 osób, których testy na PCP dały wynik pozytywny, wiedziało, że ją zażyli.
PCP wywołuje w organizmie wstrząs, niezależnie od sposobu, w jaki jest absorbowana. Dla sporadycznych użytkowników skuteczną dawką jest 10 mg, ale osoby, które regularnie po nią sięgają, potrzebują coraz większych ilości do uzyskania tych samych efektów. Po około 15 minutach uczucie ciepła i odprężenia ustępuje marzycielskiej euforii, która trwa kilka godzin; czasem towarzyszą jej halucynacje. Mrowienie w kończynach poprzedza uczucie otępienia i niewrażliwości na ból, natomiast koordynacja ruchów i instynkt samozachowawczy są silnie osłabione. Efekty te stopniowo ustępują, ponieważ wypierane są przez głębokie przygnębienie.
Ketamina (ketalar, special K) jest białym, śmierdzącym proszkiem, w ulicznej sprzedaży zwykle prasowanym w tabletki. Jego działanie jest podobne do PCP lecz o wiele krótsze i prawdopodobnie mniej toksyczne.
Większość osób używających środki psychedeliczne stosuje kilkutygodniowe lub kilkumiesięczne przerwy między "podróżami", ale niektórzy zażywają je przez kilka dni z rzędu. Rzadko zdarzają się tacy, którzy zażywają duże dawki LSD regularnie przez dłuższy okres. Osoby takie wydają się mieć jedynie przelotny kontakt z rzeczywistością. Niczym się nie przejmują, są uprzejme, a badania podobne do tych, jakie przeprowadzono w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych sugerują, że ich intelekt i funkcjonowanie mózgu pozostają na normalnym poziomie. Możliwość uzależnienia się od środków psychedelicznych jest bliska zeru, ponieważ działają inaczej (dostarczają innego rodzaju przeżyć) niż środki stymulujące czy opiaty.
Narkotyki psychodeliczne cechuje różny stopień ryzyka. śmierć z powodu przedawkowania LSD zdarza się niezwykle rzadko. W dalszym ciągu żyją osoby, które nieświadomie zażyły ogromne dawki, natomiast nie przeżyły te, które oprócz LSD brały także inne narkotyki. Zapaść fizjologiczna, będąca konsekwencją przyjęcia teoretycznie śmiertelnych dawek, również zdarza się bardzo rzadko. Zanotowano natomiast po zażyciu dużych dawek sporadyczne przypadki wystąpienia drgawek. Przypadki śmierci z powodu wypadków, do jakich dochodzi pod wpływem LSD, są dobrze udokumentowane, szczególnie jeśli narkotyk został zażyty nieświadomie. Wypadki takie wiąże się z zaburzeniami instynktu samozachowawczego, osłabioną zdolnością do wykonywania zadań wymagających koncentracji i koordynacji, takich jak prowadzenie samochodu, działaniem pod wpływem fantazji, np. przekonania, że jest się w stanie latać, lub po prostu z poczucia wszechmocy i niewrażliwości na urazy.
Ryzyko po zażyciu LSD polega także na tym, że dana osoba może przejść "niedobrą podróż" (badtrip. Każde "spotkanie" z LSD bywa związane z jakimiś przerażającymi lub nieprzyjemnymi momentami. Czasem jednak paniczny strach lub rozpacz mogą zdominować inne doznania.
Wrażenie, że umysł rozpada się, że traci się kontrolę, że nadchodzi nieodwracalne szaleństwo, może prowadzić do silnego niepokoju i paniki. Podejrzliwość i poczucie prześladowania mogą kształtować wynikające z nich halucynacje. Zablokowanie psychicznych mechanizmów obronnych wywołuje głębokie poczucie beznadziejności, pustki lub bezradności. W rzadkich przypadkach podobne odczucia są w stanie doprowadzić do samouszkodzeń albo samobójstwa, lub częściej - do skierowanej na zewnątrz przemocy czy nawet morderstwa. Złudzenia na przykład religijne mogą prowadzić do rytualnych lub symbolicznych samookaleczeń, na przykład autokastracji lub wydłubania sobie oczu; takie przypadki zdarzają się jednak niezmiernie rzadko. Większość ludzi wraca ze "złych podróży" mniej więcej po upływie doby, ale czasem przykre wrażenia utrzymują się dłużej. Ocenia się, że "złe podróże" w pewnym momencie skłaniają 1-1,5% regularnych użytkowników LSD do poszukiwania profesjonalnej pomocy.
O wiele poważniejsze są długotrwałe zaburzenia psychiczne, których przyczyną są środki psychodeliczne. Polegają one na rozwinięciu się długotrwałej choroby psychicznej ze złudzeniami i halucynacjami, na stałych lękach lub depresji. Pewne pojęcie o stopniu powszechności tych problemów może dać przestudiowanie wyników badań przeprowadzonych na wielką skalę w czasach, kiedy LSD było stosowane w psychiatrii legalnie. Liczby są zmienne, ale długotrwała psychoza występuje prawdopodobnie u 1-10 leczonych pacjentów lub u 0,5-1 osoby na 1000 badanych. Biorąc pod uwagę wysoką liczbę ludzi stale biorących LSD, dane te bez wątpienia świadczą o żywotności problemu. Środki halucynogenne są z pewnością mocniej związane z psychozami niż jakikolwiek inny "rozrywkowy" narkotyk. Samobójstwa notowano u 0,3-0,7 pacjentów na 1000 badanych. Poważniejsze komplikacje związane z LSD występowały u nieco powyżej 2% otrzymujących narkotyk pacjentów klinik psychiatrycznych.
Utrzymująca się po LSD długotrwała psychoza pod względem objawów przypomina schizofrenię, wyraźniejsze są jednak silne wahania nastroju. Większość objawów udaje się załagodzić po kilku dniach lub po tygodniu leczenia objawowego, lecz niektórzy pacjenci chorują tygodniami, a nawet miesiącami. Kwestia, czy narkotyki są zdolne wywoływać długotrwałą psychozę u osoby poprzednio całkowicie normalnej, pozostaje nadal otwarta. Ostatnio przeważa pogląd, że zdarza się to bardzo rzadko lub wcale. W większości zanotowanych przypadków chorób, które przedłużały się ponad tydzień od ostatniego przyjęcia narkotyku, można wykazać istniejącą wcześniej predyspozycję do rozwoju choroby psychicznej lub przypadki psychozy w rodzinie chorego. Rokowania w chronicznej psychozie nie różnią się od rokowań w schizofrenii - oznacza to stosunkowo wysokie prawdopodobieństwo wystąpienia dalszych ataków. Według jednej z teorii niektórzy ludzie mają utajoną genetyczną podatność na psychozy, wynikającą z uszkodzenia pewnej części mózgu. Dalsze zażywanie narkotyku przez osobę, która zareagowała nań psychozą, dowodzi skrajnego braku rozsądku. Stały niepokój lub depresja zwykle ustępują pod wpływem standardowego leczenia, przy czym również i wówczas nie jest jasne, czy i w jakim stopniu takie stany rzeczywiście wywołał narkotyk.
Flashback to nagły nawrót psychedelicznych doznań, mimo że narkotyk nie został ponownie zażyty. Doświadcza tego stanu około jedna czwarta użytkowników, ale tylko niektórzy z nich określają go jako przyjemny. Większość jest raczej przestraszona i poruszona takim przeżyciem, mogą oni również odczytywać je jako objaw choroby psychicznej. Flashback może trwać sekundy lub godziny. Zwykle związany jest ze zmęczeniem, stresem lub zażyciem innego narkotyku, na przykład marihuany. Może go wywołać jakiś widok, dźwięk, zapach lub inne jeszcze impulsy, które w jakiś sposób kojarzą się z zażywaniem LSD w przeszłości. Skonstruowano szereg skomplikowanych neurologicznych teorii tłumaczących to zjawisko, jednak żadna z nich nie jest do końca przekonująca. U większości osób flashback przypomina atak paniki. Nie stwierdzono żadnego związku między tym zjawiskiem a chorobami psychicznymi, zresztą słabnie ono i zanika samoistnie wraz z upływem czasu, pod warunkiem abstynencji od środków halucynogennych. Bardzo rzadko się zdarza, aby takie stany zlewały się w jedno nieprzerwane doświadczenie, które trwałoby tygodniami, miesiącami lub nawet dłużej - jest to "po prostu" pohalucynogenny zespół zaburzeń percepcji.
W razie przedawkowania PCP jest substancją o wiele bardziej toksyczną niż LSD. Zanotowano wiele przypadków z majaczeniami, śpiączką, uszkodzeniami mózgu. Niektóre z nich zakończyły się śmiercią. Sztywność mięśni, trudności z mówieniem i chodzeniem oraz stały ślinotok mogą być wywołane uszkodzeniem pewnych części mózgu przez zanieczyszczenia powstające w procesie nielegalnej produkcji. Trwale też może zostać osłabiona pamięć.
Kombinacja takich stanów, jak niewraźliwość na urazy, uczucie wszechmocy, osłabiona pamięć i zmniejszona tolerancja na frustrację mogą stanowić duże zagrożenie zarówno dla osoby, która zażyła PCP jak i dla tych, którzy się z nią kontaktują. Nagły, nieoczekiwany wybuch agresji i akty przemocy bywają w takich wypadkach całkiem częste. Opisano różne formy reakcji psychotycznych, zwykle krótkotrwałych, lecz niekiedy się utrwalających.
Trudno przypuszczać, aby "inwencja" ludzka kończyła się na środkach halucynogennych, które właśnie zostały opisane. Już w okresie pracy nad tą książką pojawił się w Wielkiej Brytanii nowy środek halucynogenny, gamma-hydroxy-butyrate, nazywany GBH. Substancja ta, jak dotąd legalna, wyprodukowana została pierwotnie jako środek znieczulający, lecz wycofano ją z powodu skutków ubocznych. Efekty jej działania opisywane są jako połączenie LSD i ecstasy. Na temat jej potencjalnej szkodliwości niewiele jeszcze wiadomo.
Z malowideł w jaskiniach Australii i Meksyku, a także z pism greckich i perskich uczonych wynika, że ludzie (oraz niektóre zwierzęta) korzystali ze sposobności wdychania naturalnie występujących gazów czy oparów w celu wywołania zmian świadomości. Mistycy, łącznie z delficką wyrocznią, używali takich oparów, a także innych środków, jak perfumy i płonące przyprawy, do wywoływania wizji i poszerzania swojego kontaktu ze światem duchowym.
Współczesne stosowanie środków inhalacyjnych w celach rozrywkowych ma swoje korzenie w XIX wieku. W tamtych czasach łagodzenie bólu w chirurgii opierało się na stosowaniu alkoholu, opium, marihuany, a nawet (w najbardziej drastycznych przypadkach) na ogłuszaniu lub częściowym duszeniu pacjenta. Sir Humphry Davy, piętnujący na początku XIX wieku taki stan rzeczy w swoich pismach, jako pierwszy zaproponował użycie podtlenku azotu jako środka znieczulającego i uśmierzającego ból. Wychwalał również z krasomówczym talentem doznania towarzyszące wdychaniu gazu dla przyjemności, opisując, jak można wywołać ekscytujące wizje bez niepożądanego wpływu na sen i apetyt. Zainteresował tą rozrywką grono swoich zamożnych przyjaciół, a ich entuzjazm był do tego stopnia beztroski, że bawiła ich myśl założenia "Tawerny Podtlenku Azotu".
W roku 1844 miało miejsce wydarzenie, które okazało się milowym krokiem w dziejach anestezjologii. Chodziło o bezbolesne usunięcie zęba trzonowego niejakiemu doktorowi Wellsowi, który przygotował się na ową ciężką próbę, wdychając podtlenek azotu w sposób zgodny z zaleceniami Sir Davy`ego. W roku 1846 wypróbowano po raz pierwszy eter, a w roku następnym chloroform. Co prawda, pierwsze doświadczenia prowadzono metodą prób i błędów, w dużym stopniu z powodu potencjalnej toksyczności dwóch ostatnich związków. Zacięty opór stawiały ponadto kręgi religijne. Mimo ich sprzeciwu gwałtownie rosła popularność wspomnianych praktyk anestezjologicznych. Królowa Wiktoria przypieczętowała je autorytetem królewskiego majestatu, rodząc w roku 1853 swoje ósme dziecko z pomocą chloroformu.
Wieści o rozrywkowych walorach owych substancji rozprzestrzeniły się szybko wśród klas wyższych, a przyjęcia z chloroformem i podtlenkiem azotu stały się w okresie fin de siecle po prostu modne. Szczególnie aktywnymi ich zwolennikami byli ludzie związani z medycyną, gdyż mieli oni łatwy dostęp do niezbędnych środków farmaceutycznych. Zawsze znajdą się lekarze, którzy nie potrafią się oprzeć pokusom, jakie stwarza dostęp do środków odmieniających świadomość. A nie zawsze działają ze stosowną ostrożnością. Od czasu do czasu ujawniane są przypadki nadużywania nowszych środków znieczulających, takich jak trichloroetylen czy halotan. Szkoda tylko, że przyczyną ich ujawnienia bywają tragiczne konsekwencje wynikające z silnego działania tych środków. Również na imprezach organizowanych przez studentów medycyny pojawia się podtlenek azotu. W bardzo nielicznych przypadkach można go było kupić podczas koncertów muzyki pop; dla wygody umieszczany był w balonach.
Pierwszy opis wdychania par rozpuszczalników pojawił się w gazetach w 1942 roku, ale dopiero w późnych latach pięćdziesiątych stosowanie rozpuszczalników w celach rozrywkowych stało się faktem społecznym, w miarę rozprzestrzeniania się tego zwyczaju wśród nastolatków w USA. Rozpuszczalnik jest to związek chemiczny, którego zadaniem jest utrzymywanie danego produktu w postaci rozpuszczonej lub nieaktywnej do chwili wyjęcia z opakowania, wtedy rozpuszczalnik ulatnia się, uwalniając produkt, który wówczas można użyć do odpowiedniego celu. Nowa fala "wąchaczy" składała się głównie z ludzi młodych i biednych, z marginesu społecznego, często wywodzących się z etnicznych grup mniejszościowych, których nie stać było na alkohol lub narkotyki wyższej jakości.
W tym samym okresie na zachodnim wybrzeżu USA w kręgach showbiznesu, a wkrótce potem również wśród homoseksualistów, coraz bardziej popularna stawała się inna forma używania środków inhalacyjnych. Był to lotny azotyn amylu, czyli ulatniający się płyn, który do praktyki lekarskiej wprowadzony został już w 1867 roku w celu łagodzenia bólów wieńcowych. Było to możliwe dzięki zdolności tej substancji do rozszerzania naczyń krwionośnych. W latach sześćdziesiątych XX wieku nastąpił swego rodzaju renesans wykorzystywania azotynu amylu do tych medycznych celów. Był dostępny w aptekach, a sprzedawano go w małych, pokrytych metalową gazą szklanych ampułkach, które należało zgnieść palcami w celu uwolnienia oparów. Oprócz typowych efektów osiąganych za pomocą środków inhalacyjnych, azotyn amylu szybko zdobył dodatkową sławę - wzmacniał doznania seksualne.
Od 1969 roku azotyn amylu sprzedawano wyłącznie na receptę, jego miejsce na "rynku rozrywki" zajął azotyn butylu, oktylu oraz izobutylu. Dziś jedynym legalnym źródłem azotynu amylu pozostały zestawy ratownicze, stosowane w wypadku zatrucia cyjankami w przemyśle. Azotyn izobutylu był i jest powszechnie dostępny w małych buteleczkach jako domowy odświeżacz powietrza, ale nazwy handlowe produktów, takie jak Rush, Locker Room, Bullet, Thrust czy Lightning Bolt ("Przypływ", "Komora chłodnicza", "Pocisk", "Piorun") nie pozostawiają wątpliwości, że producenci dobrze wiedzą także o innym zastosowaniu swoich wyrobów. W latach 1973-1978 w amerykańskich dyskotekach, seks-shopach i sklepach gospodarczych sprzedano ponad 12 milionów takich buteleczek.
Używanie substancji lotnych w celu narkotyzowania się, nazywane mylnie wąchaniem kleju (jako że polega na głębokim wdychaniu oparów przez usta, a nie przez nos), notowano na Wyspach Brytyjskich jeszcze przed rokiem 1970. Jak dowodzi przedstawiony wyżej zarys historyczny, używanie środków inhalacyjnych do celów narkotycznych nigdy nie było zbytnio rozpowszechnione i zwykle miało związek z pojawieniem się w legalnym handlu odpowiedniego produktu. Niektóre zawody, poza lekarskim, również miały ułatwiony dostęp lub wręcz codzienny kontakt z substancjami lotnymi - na przykład związane z wyrobem obuwia, stolarstwem, drukarstwem, układaniem wykładzin, czyszczeniem chemicznym (na sucho), malarstwem i dekoratorstwem oraz fryzjerstwem. "Nieprofesjonalne" zainteresowanie tymi substancjami zaczęło się w Wielkiej Brytanii na początku lat siedemdziesiątych. Najszybciej nałóg ten rozprzestrzenił się wśród nastolatków z dużych miast, szczególnie w Szkocji, Irlandii Północnej i północnej Anglii. Do roku 1980 sondaże wykazywały, że 15% młodocianych w wieku od 14 do 17 lat w Wielkiej Brytanii i w USA używało środków inhalacyjnych.
Równolegle z tymi statystykami pojawiły się inne, świadczące o tym, że jest to naprawdę ryzykowna rozrywka. Do roku 1972 w USA zanotowano ponad 300 śmiertelnych przypadków związanych z używaniem rozpuszczalników, a w samym tylko 1978 roku 1800 młodym Amerykanom udzielono nagłej pomocy medycznej w związku z ich nadużyciem. W latach 1971-1983 w Wielkiej Brytanii zanotowano 282 zgony, a do roku 1990 liczba ta wzrosła do ponad tysiąca.
Restrykcje prawne obejmujące niewłaściwe stosowanie rozpuszczalników wprowadzono w kilku stanach USA, ale nie okazały się one skuteczne. W Wielkiej Brytanii politycy zdecydowali, że nie będą wprowadzane tego typu restrykcje, aby nie spychać tej formy narkomanii w podziemie, ponieważ wtedy toksyczne substancje mogłyby się upowszechnić jeszcze bardziej. Od początku lat osiemdziesiątych rozpuszczalniki postrzegane są w świetle prawa jako narkotyki tylko wtedy, kiedy powodują niezdolność do prowadzenia samochodu.
W 1985 roku w Zjednoczonym Królestwie wprowadzono specjalną ustawę traktującą jako przestępstwo sprzedaż osobie w wieku poniżej 18 lat substancji, o której sprzedający wie, lub ma podstawy, by się domyślać, że zostanie użyta w celu "spowodowania zatrucia". Skutecznych oskarżeń było niewiele i następowały w dużych odstępach czasu.
Przykładami codziennych produktów zawierających rozpuszczalniki, które można wdychać, są kleje i substancje klejące (toluen, benzen, ksylen, aceton), płyny czyszczące (trójchloroetylen, tetrachloroetylen, czterochlorek węgla), aerozole (fluoropochodne węglowodorów, węglowodory), paliwa (węglowodory), rozpuszczalniki gumy (benzen, n-heksan, chloroform), płyn korekcyjny do maszyn do pisania (trójchloroetylen), farby (toluen), pokosty i lakiery (trójchloroetylen, toluen), lakier i zmywacz do paznokci (aceton, acetan amy-lu), barwniki (aceton, chlorek metylenu), gaśnice (fluoropochodne węglowodorów) i odświeżacze powietrza (azotyn butylu i izobutylu).
Typowy rozpuszczalnik, taki jak toluen, szybko się absorbuje drogą inhalacji i wykazuje silną przyswajalność przez tkankę tłuszczową. Bardzo szybko dociera do mózgu. Toluen znika z krwi w ciągu 6 godzin od ostatniej inhalacji, ale może pojawić się ponownie nawet po kilku dniach, kiedy się uwolni z komórek tłuszczowych. Niewielka część jest wydychana z powrotem przez płuca, a zasadnicza rozkłada się w wątrobie, a następnie wydalana jest z moczem jako kwas hipurynowy. Najwyższe dopuszczalne dla pracowników przemysłowych stężenie wynosi 100 ppm, "wąchacze" wdychają setki razy więcej. Gdy stężenie toluenu we krwi przekracza 0,5 mikro-g na gram, staje się on łatwo wyczuwalny w oddechu.
Ostatnie badania wskazują, że stosowane w chirurgii znieczulenie ogólne polega na oddziaływaniu na lipidowe (tłuszczowe) składniki błon otaczających komórki nerwowe, wybiórczo zmieniając ich przepuszczalność dla różnych związków chemicznych. Równowaga owych związków, przechodzących przez błonę, decyduje o tym, czy nerw jest zdolny przewodzić impulsy. Być może rozpuszczalniki wywołują swoje euforyczne skutki dzięki podobnemu mechanizmowi.
Prowadzone od lat ankiety sugerują, że rozpowszechnienie "wąchania" wśród młodocianych w wieku 14-17 lat utrzymuje się na stałym poziomie. Większość tych ankiet wskazuje, że kiedyś substancje lotne wdychało 5-10%, a teraz już tylko 1%. Tak czy inaczej, kilka milionów bardzo młodych ludzi na całym świecie rok po roku wdycha rozpuszczalniki.
W większości ankiet mamy do czynienia ze zwiększoną reprezentacją osób, które wywodzą się z marginesu społecznego, mniejszości etnicznych i z wielkomiejskich gett. Ale klej wąchają również ludzie z innych środowisk społecznych. Rozpowszechnienie zjawiska wydaje się wahać w zależności od rejonu i czasu, co jest zgodne ze społeczną naturą użytkownika kleju. Pewne przesłanki wskazują, że zjawisko to nasila się w okresie letnim. Od czasu do czasu notuje się wybuch "epidemii" w zamkniętych społecznościach, takich jak internaty czy więzienia.
Wąchanie kleju zaczyna się zwykle w wieku 12-14 lat. Przypadki notowane poniżej tej granicy zdarzają się sporadycznie. Najmłodszy amator mocnych wrażeń miał 4 lata. Tak jak w przypadku większości narkotyków, prawie każdy pierwszy kontakt z rozpuszczalnikiem inicjuje raczej ktoś znajomy niż obcy. Raporty różnią się w tej kwestii, niemniej owa praktyka zdaje się być nieco częstsza wśród chłopców aniżeli wśród dziewcząt, z pewnością natomiast śmiertelnymi ofiarami lub osobami wymagającymi pomocy lekarskiej częściej stają się chłopcy.
W miarę upływu czasu trzy czwarte z tych, którzy spróbowali wąchania, powtarza ten proceder tylko raz lub dwa; kolejne 20% wącha kilka tygodni lub miesięcy, a około 10% czyni to stale. Intensywni "wąchacze" używają oprócz rozpuszczalników wielu innych substancji i o wiele częściej cierpią z powodu problemów psychicznych lub poważnych kłopotów rodzinnych.
Określenie ilości używanych lotnych azotynów jest trudne, ale oczywiście musi być ona znaczna. Każdego roku w Wielkiej Brytanii i w USA sprzedaje się całkiem legalnie miliony butelek azotynu butylowego.
W każdym przeciętnym gospodarstwie domowym znajdują się dosłownie dziesiątki produktów zawierających rozpuszczalniki, które potencjalnie mogą służyć jako środki odurzające. Ważne jest zatem, aby rodzice zwracali uwagę na niepokojące zmiany w zachowaniu czy wyglądzie dziecka. Rodzice regularnego "wąchacza" mogą zaobserwować, że ich dziecko jest skryte lub nieufne, nagle porzuca swoje hobby i stałe zainteresowania, że pojawiają się nowi przyjaciele, a w szkole gorsze stopnie. U regularnych użytkowników wokół ust i nosa można niekiedy zauważyć krosty lub wrzody, pękają im wargi i w ogóle robią wrażenie nieustannie przeziębionych. Wydzielają szczególną, nieprzyjemną woń, na ubraniach mają charakterystyczne plamy (zwłaszcza na mankietach), a w ich pokoju często można znaleźć śmierdzące butelki, torby lub szmaty.
Jakie są przyczyny eksperymentowania ze środkami inhalacyjnymi? Ciekawość, nuda, potrzeba nowych wrażeń, poszukiwanie ryzyka, presja kolegów, pragnienie zaszokowania dorosłych - każdy z tych czynników odgrywa swoją rolę. Dzieci, które często się boją albo smucą, szukają w ten sposób ucieczki od swoich zmartwień. Pokusie trudno się oprzeć, substancje są bowiem tanie i łatwo dostępne.
Środki inhalacyjne mają ograniczone zastosowanie jako "narkotyki imprezowe". Użyte w dyskotece mogą zapewnić krótki przypływ energii, lecz zawsze pozostaje ryzyko nieprzyjemnych zawrotów głowy czy nudności. Poza tym - co zostanie opisane niżej - łączenie wysiłku fizycznego z wciąganiem rozpuszczalników może mieć bardzo groźne skutki. Lotne azotyny bywają używane specjalnie w celu wzmożenia wrażeń seksualnych zarówno przez hetero-, jak i homoseksualistów.
Logika podpowiada, że osoby, które swój pierwszy kontakt z "wąchaniem" zapamiętały jako nieprzyjemny lub niepokojący, unikną powtórek, ci natomiast, którym się to spodobało, mogą przez jakiś czas wracać do takich doświadczeń. Większość szybko rezygnuje z wąchania, ponieważ przemawiają do nich racjonalne argumenty, szczególnie natury zdrowotnej.
Wdychane substancje chemiczne przedostają się do układu krwionośnego w ciągu kilku sekund, uczucie euforii pojawia się zatem bardzo gwałtownie. Osoba wdychająca czuje ożywienie i podniecenie, brak zahamowań i siłę. Często doznaniom tym towarzyszy zamglone widzenie, zaburzenia mowy, brzęczenie w uszach, nieporadność ruchowa. Czasem występują interesujące, sprawiające przyjemność złudzenia wzrokowe lub halucynacje. Zahamowania znikają, a w czasie uprawiania seksu orgazm jest, lub przynajmniej wydaje się być, przedłużony i bardziej intensywny. Podobnie jak w przypadku wszystkich psychoaktywnych narkotyków, doznania są w znaczym stopniu kształtowane przez oczekiwania użytkownika i rodzaj towarzystwa, w którym przebywa. Doznania szczytowe trwają zwykle kilka minut, po których przez pół godziny lub więcej odczuwa się spokój i zadowolenie. Niektórzy doświadczeni użytkownicy zaznaczają że intensywność przyjemnych skutków działania zwiększa się podczas ponownej "ekspozycji", a więc przeciwnie niż w przypadku większości innych narkotyków. U regularnych "wąchaczy" często następuje zjawisko tolerancji, czyli wzrastającej niewrażliwości na efekty euforyczne, powodującej zażywanie coraz większych dawek.
Podczas "odlotu" większość użytkowników stwierdza lekkie zawroty głowy i czuje bardzo szybkie bicie serca. Około 33% cierpiało na bóle głowy. Niektórzy mówią o dzwonieniu w uszach, a nieliczni czują wyraźne nudności. Zdarzają się bóle klatki piersiowej lub brzucha. Chemiczne opary mogą drażnić śluzówkę i powodować ataki kaszlu, kichanie i łzawienie oczu. Jeśli stężenie oparów jest duże, może pojawić się dezorientacja, senność, a w przypadku bardzo wysokich dawek - nawet utrata przytomności.
Po "haju" następuje zwykle "kac", który charakteryzuje się ospałością, przygnębieniem, irytacją, znużeniem, niepokojem, słabym apetytem oraz zaburzeniem cyklu snu. Mogą też wystąpić dreszcze i różnego rodzaju bóle. Wahania nastroju są nieprzewidywalne, może się pogorszyć pamięć i koncentracja. Regularni, intensywni "wąchacze" albo nowicjusze, którzy źle ocenili dawkę, wymagają czasem hospitalizacji - następuje silne oszołomienie, drgawki lub całkowita utrata przytomności. Poprawa jest zwykle szybka (w ciągu kilku godzin) i całkowita.
Jedno z badań wykazało, że wąchający rozpuszczalniki uczniowie szkól średnich radzą sobie o wiele gorzej niż pozostali w czasie testów sprawdzających słownictwo, współczynnik inteligencji oraz refleks. Kiedy jednak obserwując tę samą grupę, wzięto pod uwagę niekorzystny wpływ środowiska społecznego, różnica stała się niezauważalna. Poza tym mniejsza sprawność nie pozostawała w związku z ilością czy częstotliwością wąchania. Autorzy opracowania wysunęli wniosek, że na podstawie omawianej próby stwierdzenie uszkodzeń neuropsychologicznych nie jest możliwe.
W przypadku większości osób, które wąchały raz lub kontynuowały tę formę narkotyzowania się przez krótki czas, czynność ta nie powoduje długotrwałych szkód. Osoby poszkodowane wąchają zwykle dużo i długo, zażywają również inne narkotyki i pozwalają sobie na ryzykowne lub dewiacyjne zachowania. Niestety, zdarzają się rzadkie, lecz tragiczne wyjątki od tej reguły: około 10% zgonów związanych z rozpuszczalnikami następuje u dzieci, które wąchały po raz pierwszy.
Rozpuszczalniki powodują śmierć u osób w wieku poniżej 20 lat częściej niż jakikolwiek inny narkotyk. Ponad 80% zgonów związanych z użyciem rozpuszczalników zdarza się właśnie w tej grupie wiekowej, przy czym 60% (z tych 80%) przypada na osoby w wieku poniżej 17 lat. Najmłodsza zanotowana ofiara śmiertelna miała zaledwie 10 lat. Znacznie częściej umierają chłopcy niż dziewczęta; największe różnice występują wśród piętnasto- i szesnastolatków. Ogólny wskaźnik śmiertelności narkotyzujących się młodocianych obniża się, ale następuje stały wzrost śmiertelności związanej z rozpuszczalnikami. W przedziale 10-14 lat wzrósł on z 3,7 przypadków na milion w 1983 roku do ponad 10 na milion w 1988 roku, w grupie wiekowej 15-19 lat odpowiednio 17,9 i 28,9 na milion. Oznacza to 4% wszystkich zgonów w tym przedziale wiekowym, a 8% wśród zgonów spowodowanych wypadkami i zatruciami. Większość zgonów następuje wtedy, gdy wąchający jest sam - na przykład w domu. Obecnie w Wielkiej Brytanii umiera z tego powodu rocznie około 150 młodych ludzi.
Wdychanie butanu lub aerozoli jest szczególnie niebezpieczne. W ostatnich latach substancje te stały się powodem od połowy do trzech czwartych wszystkich zgonów przypisanych nadużywaniu rozpuszczalników. Gaz do zapalniczek rozpylony bezpośrednio do ust może spowodować silne opuchnięcie gardła, w wyniku czego następuje uduszenie. Aerozole zawierają wiele toksycznych substancji chemicznych w postaci kropelek w oparach, które np. powodują zaburzenia rytmu, a nawet całkowite zatrzymanie akcji serca.
Prawdopodobnie aż połowa wszystkich przypadków śmiertelnych to pośredni efekt wąchania kleju. Połączenie dezorientacji, niezręczności, braku wrażliwości na urazy oraz dbałości o siebie - to z pewnością niebezpieczna kombinacja. Ryzyko nieszczęścia się zwiększa, gdy wąchaniu towarzyszy alkohol. Na niechlubnej liście przyczyn zgonów znajdują się obrażenia odniesione w wypadkach, uduszenie w plastikowych workach lub w wyniku uszkodzenia gardła, nagły wybuch ognia lub eksplozja - gdy wąchanie połączone jest z paleniem papierosów - wreszcie udławienie wymiocinami w stanie zamroczenia lub śpiączki.
Większość pozostałych przypadków nagłej śmierci następuje w wyniku niemiarowości i zmniejszonej wydolności serca. Wiele środków inhalacyjnych wywiera bezpośredni wpływ na mechanizmy mięśniowe i nerwowe serca, a samo serce staje się o wiele bardziej wrażliwe na działanie adrenaliny, która wydziela się w reakcji na ćwiczenia fizyczne czy emocje: nagły strach lub gwałtowny wysiłek fizyczny może spowodować śmiertelne zaburzenie rytmu serca. Dlatego nie powinno się grozić lub gwałtownie zachowywać się wobec osób, które właśnie są pod wpływem środka inhalacyjnego.
Istnieje ryzyko długotrwałego uszkodzenia wątroby lub nerek u wąchających dużo i przez długi czas. Toluen i benzen mogą obniżyć wytwarzanie komórek krwi w szpiku kostnym, co prowadzi do anemii, czasem nieodwracalnej. Uważa się, że używanie benzenu zwiększa ryzyko zachorowania na raka i białaczkę. Mózg także może zostać uszkodzony; objawia się to drżeniem, niewyraźną mową, niezbornością ruchów, zaburzeniami równowagi i problemami z pamięcią. Niekiedy następuje uszkodzenie nerwów czuciowych w kończynach, czego efektem jest brak czucia w stopach i dłoniach. W rzadkich przypadkach zdarza się również uszkodzenie nerwu wzrokowego (przekazującego sygnały z siatkówki oka do mózgu), które prowadzi do postępującej utraty wzroku. Do potencjalnych skutków toksycznych mogą się znacznie przyczynić różne dodatki w benzynie, na przykład ołów.
Wdychanie rozpuszczalników przez kobiety w ciąży świadczy o karygodnej nieodpowiedzialności, gdyż substancje te swobodnie przenikają przez łożysko do krwiobiegu dziecka. Nie stwierdzono wprawdzie dowodów uszkodzeń u nie narodzonych dzieci, ale w tej sytuacji ich brak wiąże się jedynie z niedostateczną liczbą prowadzonych badań.
Używanie dużych ilości rozpuszczalników jest częstsze u ludzi ze stwierdzonymi problemami psychicznymi. Jedna z ankiet ujawniła, że stały się one główną przyczyną skierowania 3,5% badanych w wieku poniżej 16 lat do jednego z londyńskich szpitali psychiatrycznych. Wydaje się prawdopodobne, że problemy te poprzedzały używanie rozpuszczalników, a nie były jego konsekwencją. Nie udowodniono, że wąchanie rozpuszczalników może stać się bezpośrednią przyczyną rozwoju chorób psychicznych. Osoby, które mają tendencje do tłumienia nieprzyjemnych uczuć lub myśli, najczęściej wąchają samotnie, z dnia na dzień zwiększając dawkę, ponadto są regularnymi pacjentami przychodni lub oddziałów dziennych szpitali, a w ich życiu powtarzają się kryzysy społeczne i zdrowotne.
Wąchający mogą nie doświadczać zespołu odstawienia, kiedy przestają wąchać - jeśli nie brać pod uwagę opisanego wyżej "kaca". U intensywnych "wąchaczy" pojawia się jednak zespół objawów podobnych do tych, na jakie cierpią ludzie uzależnieni od alkoholu: drżenie, pocenie się, pobudzenie, które niekiedy, u osób pozbawionych pomocy lekarskiej, pogłębia się i prowadzi do dezorientacji, halucynacji, omamów i drgawek.
Amfetaminy halucynogenne, jak podpowiada ich nazwa, wywołują doznania będące połączeniem amfetaminopodobnego pobudzenia i lekkiego zniekształcenia percepcji zmysłowej; ich cechą szczególną jest jednak wywoływanie ogólnego uczucia empatii i dobrego usposobienia wobec wszystkich ludzi. W celu określenia istoty tego doznania utworzono termin entactogen, o którym wbrew pozorom nie można powiedzieć, że jest tylko chwytem na użytek szukających sensacji redaktorów pism ilustrowanych czy innych osób komentujących społeczne zachowania.
Dotychczas przeprowadzono syntezę ponad 1000 wariacji omawianej substancji chemicznej, ale najważniejsze spośród będących obecnie w obiegu to metylenedioksyamfetamina (MDA), metylenedioksymetamfetamina (MDMA, ecstasy) oraz metylenedioksyetamfetamina (MDEA, Eve). Obecnie w Wielkiej Brytanii ecstasy uważa się za podstawę swego rodzaju epidemii narkotykowej, a pisze się o niej raczej w kategoriach emocjonalnych. Pełne sensacyjnych spekulacji doniesienia zarówno niefachowych, jak i profesjonalnych mediów utrudniają postronnemu obserwatorowi wyrobienie sobie jakiegokolwiek wyważonego poglądu na tę sprawę.
Syntezy MDA dokonano w 1919 roku, ale dopiero 20 lat później przeprowadzono z jej udziałem doświadczenia na zwierzętach. W 1941 roku stosowano MDA w leczeniu choroby Parkinsona, jednak bez większych sukcesów. Gordon Alles, odkrywca amfetaminy, opisał w latach pięćdziesiątych swoje doświadczenia z MDMA i prawdopodobnie ta właśnie praca ujawniła organizatorom badań nad bronią chemiczną w USA możliwości militarnego wykorzystania tego związku. MDA ("narkotyk miłości") stał się dostępny na ulicach od połowy lat sześćdziesiątych, a następnie został objęty kontrolą amerykańskiej "Ustawy o Przeciwdziałaniu Nadużywaniu i Kontroli Leków" (1970) oraz brytyjskiej "Ustawy o Nadużywaniu Leków" (1971).
Firma farmaceutyczna E. Merck otrzymała MDMA (ecstasy) w wyniku syntezy w roku 1912 i opatentowała specyfik w dwa lata później. MDMA przebadali pod względem toksykologicznym w latach pięćdziesiątych amerykańscy eksperci wojskowi. Do celów rozrywkowych można go było kupić legalnie od roku 1970. Zastosowanie niemedyczne rosło, szczególnie w Teksasie i w Kalifornii. W Wielkiej Brytanii w 1976 roku wprowadzono poprawkę do Ustawy o nadużywaniu leków w celu delegalizacji wszystkich związków amfetaminopodobnych, jednak w USA MDMA stale umacniał swoją pozycję. W Kalifornii jedno z laboratoriów w 1976 roku produkowało 10 tysięcy dawek miesięcznie, a już w 1984 roku 30 tysięcy miesięcznie i 500 tysięcy w całym 1985 roku. Tak ogromna ekspansja mogła się wiązać z mniejszym zainteresowaniem kokainą i artykułami zawierającymi pochlebne oceny MDMA, które zamieszczały pisma, takie jak "Time" czy "Newsweek".
W 1976 roku ukazało się kilka raportów na temat skutecznego zastosowania MDMA w psychoterapii indywidualnej, małżeńskiej i grupowej. Leo Zeff, psycholog, który 10 lat wcześniej używał LSD w czasie sesji terapeutycznych, stwierdził, że MDMA pomaga ludziom precyzyjniej wyrażać swoje uczucia i łatwiej znosić krytykę. Niektórzy uważali, że jest też pomocny w leczeniu uzależnienia od narkotyków i alkoholu. W ciągu następnych kilku lat w literaturze psychiatrycznej pojawiło się sporo publikacji, z których większość przedstawiała bardzo pomyślne rezultaty stosowania MDMA.
W tym samym czasie w oficjalnych kręgach rządowych umacniało się przekonanie o szkodliwości działania MDMA, aż w końcu amerykańska Agencja ds. Walki z Narkotykami (DEA) zaczęła na początku lat osiemdziesiątych rozważać możliwość wprowadzenia prawnej kontroli nad rozprowadzaniem MDMA . Psychiatrzy i psychologowie przedstawiali kontrargumenty i wydawało się, że debata będzie się ciągnąć w nieskończoność. Jednak w 1985 roku DEA ucięła dyskusję uznając, że MDMA podlega Ustawie o powszechnej kontroli przestępczości. Liczne apelacje spowodowały wprawdzie zawieszenie wykonywania Ustawy, ale wkrótce po tym prawnicy DEA uznali, że doniesienia o sukcesach klinicznych w stosowaniu MDMA nie opierały się na rzetelnych naukowych podstawach. W 1988 roku MDMA ponownie objęto kontrolą Ustawy i taki stan trwa do dzisiaj. Jak na ironię owe prawnicze dysputy musiały, przynajmniej częściowo, przyczynić się do spektakularnego wzrostu niemedycznego spożycia MDMA. Zdelegalizowanie tego narkotyku w 1985 roku spowodowało, że na czarnym rynku pojawiły się chemiczne warianty MDMA, co do których Ustawa nie mogła zostać zastosowana. Jednym z nich był MDEA. Tę "furtkę" zamknięto w roku 1986, wydano bowiem Ustawę o zwalczaniu analogów kontrolowanych substancji, która zdelegalizowała środki o podobnej strukturze chemicznej lub podobnym działaniu psychologicznym do tych, które już wcześniej uznano za nielegalne.
W związku z tym niewiele wiadomo na temat farmakologicznego oddziaływania MDA i MDMA na organizm ludzki. Istnieje tylko jedno opracowanie, dotyczące doświadczenia przeprowadzonego w 1976 roku. Według tego opracowania działanie dawki doustnej stawało się widoczne po 30 minutach, osiągało szczyt po 60-90 minutach i zanikało po około czterech godzinach. Wrażenie opisano jako "łatwo poddający się kontroli odmienny stan świadomości, z silnymi emocjonalnymi i zmysłowymi doznaniami". Według tego samego opracowania MDA działa dłużej i mocniej niż MDMA. Pod względem możliwości wywoływania euforii obydwa związki przypominają amfetaminę i lepiej tolerowane są przez mężczyzn niż przez kobiety, u których na przykład utajone zapalenie przydatków pod wpływem tego narkotyku może się przerodzić w stan ostry.
Badania na zwierzętach dowodzą, że główne działanie tych narkotyków odbywa się za pośrednictwem jednego z chemicznych przekaźników mózgu, mianowicie 5-hydroksytryptaminy (serotoniny 5HT). Zarówno MDA, jak i MDMA powodują zwiększone wydzielanie serotoniny, a następnie wydają się powstrzymywać jej syntezę, co powoduje, że mózg ulega czasowemu wyczerpaniu. Uważa się, że serotonina odgrywa ważną rolę w regulowaniu nastroju, snu, agresji, głodu i aktywności seksualnej. Podstawowe, pożądane przez użytkowników działanie MDMA wydaje się być związane z początkowym wzrostem stężenia serotoniny w mózgu, a następujący po tym "kac" - z powstrzymywaniem jej wydzielania.
Przeprowadzając badania na zwierzętach ustalono, że MDMA i MDA szczególnie toksycznie działają na nerwy serotoninowe, ponieważ powodują degenerację zakończeń nerwowych. Stężenie serotoniny i produktów jej rozpadu, oraz chemicznych wskaźników produkcji serotoniny, pozostaje niskie całymi tygodniami lub miesiącami. Po kilku miesiącach widoczne są pewne oznaki poprawy, ale prawdopodobnie przynajmniej część uszkodzeń jest trwała. Rozmiary uszkodzeń uzależnione są od wielkości i częstotliwości zażywanych dawek, trzeba jednak pamiętać, że różne gatunki zwierząt różnią się znacznie pod względem wrażliwości. Na przykład małpy są zdecydowanie wrażliwsze niż myszy. Zaobserwowano, że uszkodzenia powstają już przy stosowaniu dawek 2 mg/kg masy ciała dwa razy dziennie - a więc niepokojąco bliskich typowym dawkom zażywanym dla rozrywki przez ludzi.
Wnioski płynące z tych badań nie są jednoznaczne. Po pierwsze, trudno przenosić wnioski z doświadczeń na zwierzętach, kiedy brakuje najbardziej podstawowych informacji farmakologicznych lub eksperymentów potwierdzających taki stan rzeczy w badaniach z udziałem ludzi (ochotników). W okresie pisania tej książki godne zainteresowania były wyniki jednego tylko badania. Wstępne badanie funkcji serotoniny u ochotników, którzy twierdzili, że są częstymi i intensywnymi użytkownikami MDMA, ujawniło anomalie w ich systemach serotoninowych w porównaniu z grupą kontrolną nie zażywającą MDMA, ale różnica ta nie była statystycznie znacząca i wymagała dalszych potwierdzeń. Druga trudność wiązała się z przypuszczeniem, że badani używali również wielu innych narkotyków, a nie rozpoznane zanieczyszczenia w nielegalnie rozprowadzanej MDMA mogły same w sobie działać silnie toksycznie. Poza tym znaczenie funkcjonalne i praktyczne podobnych uszkodzeń nerwów także nie zostało wyjaśnione. W innych systemach neuroprzekaźnikowych udowodniono istnienie "neuronowej nadmiarowości" - co oznacza, że zostały one wyposażone w o wiele większą ilość nerwów i komórek mózgowych niż w rzeczywistości potrzeba nam do odpowiedniego funkcjonowania. W takim przypadku straty kilku tysięcy nie można by jeszcze nazwać "uszkodzeniem" (nie potrafimy jednak określić, jaką liczbę utraconych komórek można uznać za uszkodzenie - przyp. red.).
Dowodów na toksyczne działanie MDMA u zwierząt jest dostatecznie dużo. Tym bardziej więc potrzebne są badania skutków działania MDMA - jeśli takie rzeczywiście występują - na układ serotoninowy u ludzi. Na pewno większość ludzi, mając możliwość wyboru, chciałaby zachować jak najwięcej swoich komórek mózgowych. Przy tym jednak należy dostrzec pewne sprzeczności w naszym stosunku do toksyczności leków i narkotyków. Fenfluramina, legalnie przepisywany środek nasenny, używany dość powszechnie w Wielkiej Brytanii i USA, wywiera co najmniej tak samo toksyczne działanie na komórki nerwowe tej samej części mózgu, na którą może mieć wpływ MDMA. Czynniki prawodawcze wydają się w ogóle nie brać tego faktu pod uwagę.
MDMA wykazuje wprawdzie pozytywne wyniki w testach na uzależnienie u zwierząt, ale nie ma dowodów na fizyczne uzależnienie u ludzi, zaś przymus używania lub uzależnienie wydają się bardzo rzadkie. Amfetaminopodobne działanie MDMA powoduje stymulację sympatycznego układu nerwowego - mechanizmu "walcz lub uciekaj". Tętno i ciśnienie krwi wzrastają, krew kierowana jest z jelit i z innych organów do mięśni, procesy chemiczne organizmu stają się szybsze, a płuca absorbują większą ilość tlenu.
Rozwijające się już wcześniej choroby, z których istnienia dana osoba może nie zdawać sobie sprawy, zwiększają prawdopodobieństwo nieprzyjemnego lub niebezpiecznego działania MDMA. Osoby, które cierpią na cukrzycę, schorzenia wątroby czy serca, wysokie ciśnienie krwi, nadczynność tarczycy, jaskrę lub padaczkę, a także zaburzenia psychiczne, na pewno powinny unikać MDMA, ponieważ przepisywane w przypadku tych schorzeń lekarstwa mogą wejść w interakcje z narkotykami. Kobiety w ciąży w ogóle nie powinny zażywać narkotyków. Nie ma wprawdzie dowodów na toksyczne działanie MDMA na płód - co wynika z braku odpowiednich badań - ale zawsze istnieje ryzyko, że narkotyk kupiony na czarnym rynku zawiera toksyczne domieszki.
Pojawiły się pogłoski, że MDMA obniża sprawność systemu immunologicznego, zwiększając podatność na przeziębienia i inne infekcje. Są to jednak tylko spekulacje, które wymagają naukowego potwierdzenia.
Obostrzenia prawne zabraniają lekarzom przepisywania MDMA w jakimkolwiek przypadku, zarówno w USA, jak i w Wielkiej Brytanii. Oficjalne badania dotyczące MDMA należą do rzadkości. Uważa się, że 85% MDMA dociera do Wielkiej Brytanii przez Holandię. Liczba zatrzymanych ładunków zwiększyła się z 399 w 1990 do 1735 w 1991 roku. Jeszcze wyraźniej wzrosła wielkość zatrzymanych ładunków: od kilku kilogramów w 1990, do blisko 300 kg w 1991 oraz 550 kg w 1993 roku. W samym Londynie w 1991 roku skonfiskowano 66 tysięcy tabletek, podczas gdy w 1990 - 5,5 tysiąca. Z ankiety przeprowadzonej wśród członków londyńskiego klubu młodzieżowego wynika, że 11% używało MDMA, ale nieformalne badania w niektórych szkołach wskazywały na o wiele wyższe rozpowszechnienie wśród 15-17-latków. Kiedy powstawała ta książka, szacowano, że ponad 500 tysięcy osób w Wielkiej Brytanii przynajmniej raz zażyło MDMA.
Brakuje informacji na temat ewentualnych sondaży prowadzonych w ostatnich latach w USA, ale z ankiety przeprowadzonej w 1987 w Stanford University wynika, że 39% studentów zażyło MDMA przynajmniej raz. Spośród wymienionych około 50% użyło jej mniej niż 6 razy jedna trzecia - od sześciu do dziesięciu razy, a 12% - więcej niż dziesięć razy.
Na czarnym rynku MDMA dostępna jest w postaci proszku, tabletek i kapsułek różnych kształtów, kolorów i rozmiarów, opatrzonych dziwacznymi nazwami w rodzaju Dennis the Menace, Disco Biscuits, Big Brown Ones, Burgers, M25s, Pink Scuds, Bug-eyed Billies, Califorma Sunrise itp. Ich jakość jest różna: w skonfiskowanych próbkach były MDA i amfetamina, a pojedyncze doniesienia mówią o mieszaniu MDMA z wieloma innymi substancjami.
Znane są dwie grupy użytkowników. Do liczniejszej należą młodzi, energiczni bywalcy nocnych klubów i tzw. ravers, zażywający MDMA dla przyjemności "odlotu" i pogłębienia poczucia wspólnoty. Niektórzy z nich są uzależnieni także od innych narkotyków, takich jak amfetamina, LSD czy marihuana, które często modyfikują skutki zażycia MDMA. Druga, znacznie mniejsza grupa, składa się z osób bardziej "uduchowionych", które zgłębiają filozofię New Age lub pragną poznać głębię własnej osobowości. Zazwyczaj nikt z nich nie bierze narkotyku pod wpływem przymusu, ani też zbyt często. Zażycie MDMA wymaga szczególnego czasu i miejsca. Jeśli ktoś kupuje jedną lub dwie tabletki ecstasy z przeznaczeniem na imprezę lub spotkanie, a następnie zostaje ono odwołane, to narkotyk najczęściej wędruje do szuflady, gdzie pozostaje do czasu, aż nadarzy się sprzyjająca okazja. Należy jednak zauważyć, że niektóre osoby bywają na imprezach bardzo często.
Tak jak w przypadku wielu innych narkotyków, działanie MDMA w dużym stopniu zależy od osoby, która go zażywa i od okoliczności, ale niektóre doznania pozostają takie same. Pół godziny po wzięciu tabletki odczuwa się ożywienie, a także swędzenie skóry, suchość w ustach i szybsze bicie serca. Potem pojawia się uczucie sympatii do wszystkich ludzi, następuje zmiana percepcji światła, która może przybrać formę halucynacji wzrokowych, może się pojawić szczękościsk, niekiedy z nie zamierzonym zgrzytaniem zębów.
Różne są opinie na temat wpływu MDMA na zachowania seksualne. Niektórzy twierdzą, że narkotyk ten, a także jego odmiany, mogą eliminować zahamowania i wpływać na większą gwałtowność zachowań seksualnych - co skądinąd bardzo oburza moralistów i tych, którzy przestrzegają przed rozprzestrzenianiem się wirusa HIV. Wiele wskazuje na to, że MDMA wzmacnia doznania seksualne, natomiast ciągle nie wiadomo, czy wzmacnia również popęd seksualny. Amfetaminopodobne działanie tego narkotyku bywa także przyczyną problemów z erekcją, i może hamować orgazm tak u kobiety, jak i mężczyzny.
Badania, które zostały przeprowadzone w Australii i objęły osoby przebywające na urlopach, wykazały, że większość z nich już kilkakrotnie zażywała MDMA. Ponad połowa paliła przy tym marihuanę, a zdecydowana mniejszość poznała również amfetaminę, LSD i azotyn amylu. Jedna czwarta zażyła kiedyś kokainę, jednak w większości stosowanie środków uspokajających czy opiatów było minimalne. Spożycie alkoholu można uznać za skromne, a jego działanie przyjemnie nakładało się na doznania związane z zażyciem MDMA. Badaną grupę tworzyły w dużym stopniu osoby towarzyskie z natury (wśród których było wielu homoseksualistów), które spróbowały MDMA z ciekawości, z chęci zabawy i przy znacznym przyzwoleniu grupy. Wiedzieli, że narażają zdrowie psychiczne i fizyczne oraz zdawali sobie sprawę z zanieczyszczeń i swojej znikomej wiedzy o ewentualnych dodatkowych składnikach. Ogromna większość wzięła narkotyk doustnie, po czym doznawała przyjemności przez około pięć godzin, natomiast "kac" trwał przez następne 24 godziny lub dłużej.
Na podstawie tego badania stwierdzono, że najprzyjemniejsze doznania towarzyszą pierwszemu użyciu narkotyku i że podczas kolejnych prób stają się coraz słabsze. Zwiększenie dawki może wzmocnić pierwsze efekty, a także zwiększyć prawdopodobieństwo wystąpienia halucynacji, ale wzmaga także możliwość pogłębienia efektów niepożądanych. Niektóre osoby twierdziły, że za każdym razem, kiedy zażyją MDMA, ich doznania są pozytywne, i wydawały się też akceptować fakt, że niemal nieuniknione są pewne przykre efekty uboczne.
Ci, którzy zażywali też amfetaminę lub LSD, nie mieli problemów z odróżnieniem skutków wywoływanych przez każdy z tych trzech narkotyków. Ecstasy była kojarzona z uczuciem intymności, z ułatwioną akceptacją innych ludzi i euforią. Amfetaminę postrzegano przede wszystkim jako środek, który wzmaga energię i zwiększa pewność siebie, natomiast przy LSD mówiono o jasności umysłu i introspekcji.
Nieliczne relacje uczestników imprez typu rave i bywalców nocnych klubów wskazują na wyzwolenie uczucia sympatii, energii i wewnętrznego spokoju. Wielu ulicznych sprzedawców podziela przeświadczenia swoich klientów, przy czym pogardliwy stosunek do "zgredów" - nauczycieli, rodziców i ludzi kariery - jest reminiscencją ideologii hippisów. Importerzy i dealerzy, którzy zajmują wyższą pozycję w hierarchii dostawców, mają bardziej komercyjne podejście do sprawy. Tak jak w przypadku innych narkotyków, wielkość potencjalnych zysków wyklucza jakiekolwiek wyższe uczucia: partia narkotyku, zatrzymana ostatnio w Wielkiej Brytanii, miała wartość rynkową ponad milion funtów. Jest to wystarczająco dużo, by ryzykować surowe skądinąd sankcje karne związane z handlem narkotykami zaliczanymi do klasy A
Amatorzy MDMA powinni wziąć pod uwagę, że substancja, którą kupili nielegalnie, może w ogóle nie zawierać MDMA lub zawierać tanie, lecz toksyczne halucynogenne domieszki, takie jak fencyklidyna, lub inne szkodliwe produkty uboczne, powstające w czasie prymitywnej produkcji.
Niepożądane efekty działania MDMA to niezdarność, brak koordynacji i słaba koncentracja, która może stać się przyczyną wypadków; poza tym senność czy męczące pobudzenie, lęk lub niepokój, który przeradza się czasem w napady paniki lub poczucie utraty kontroli, depresja, przyśpieszone bicie serca, zawroty głowy lub omdlenia, mdłości i wymioty, bóle głowy, mania prześladowcza lub nieprzyjemne halucynacje.
Większość osób po zażyciu MDMA ma kaca, który trwa dzień lub dwa, a polega zwykle na zmęczeniu, ospałości, poirytowaniu, depresji lub wrażeniu "huśtawki" emocjonalnej. Może występować ból lub sztywność mięśni, szczególnie żuchwy w następstwie zgrzytania zębami. Zanotowano również tzw. flashback czyli niespodziewane nawroty działania narkotyku.
Zauważono także poważniejsze reakcje fizyczne i psychiczne ujawniające się po zażyciu MDMA. Większość z nich odnosi się do osób, które były do takich reakcji predysponowane lub oprócz MDMA brały duże dawki innych narkotyków. Zdarzały się jednak reakcje uczuleniowe, czasem śmiertelne, nawet na bardzo niewielkie dawki - oznacza to, że poważne skutki uboczne nie muszą korelować ze stężeniem narkotyku we krwi. Działanie amfetaminopodobne może osłabić serce i układ krążenia, szczególnie gdy występuje nie rozpoznane zwężenie tętnic lub inna nie ujawniona wcześniej choroba, z powodu której następuje niewydolność serca. Obserwowano także drgawki, a zmiany ciśnienia krwi mogą powodować atak serca. Interakcje z innymi narkotykami lub lekami (np. z niektórymi środkami antydepresyjnymi) mogą okazać się śmiertelne. Sugerowano również możliwość uszkodzenia wątroby.
Zdarza się też, choć bardzo rzadko, niebezpieczny wzrost temperatury ciała, prowadzący do uszkodzenia włókien mięśniowych i płytek krwi, co z kolei może powodować niewydolność nerek lub wątroby, śpiączkę i drgawki, a w konsekwencji zgon. Istnieje przekonująca teoria, że warunki, jakie panują w klubach nocnych lub na imprezach rave, mogą zwiększać ryzyko opisanych przed chwilą reakcji. Na przykład wysoka temperatura w połączeniu z szalonymi tańcami i brakiem wody lub napojów staje się przyczyną odwodnienia. Ciepło zewnętrzne, żywiołowa aktywność fizyczna i odwodnienie mogą z kolei łączyć się z działaniem narkotyku na mechanizmy kontrolujące temperaturę, dając w rezultacie gwałtowny jej wzrost do poziomu, który powoduje uszkodzenie tkanek.
Osłabiona koncentracja ruchów i zdolność oceny, o których była mowa wyżej, stwarza ryzyko obrażeń lub śmierci. Liczba interwencji medycznych związanych z MDMA, a także telefonów do Ośrodka Informacji Toksykologicznej w Guy`s Hospital w Londynie w 1991 roku znacznie wzrosła.
MDMA może też powodować poważne reakcje psychiczne. Zwykle przyjmują one formę przedłużających się stanów lękowych lub depresyjnych, ale zanotowano także kilka przypadków trwałych chorób psychicznych, z halucynacjami, złudzeniami i utratą kontaktu z rzeczywistością. W żadnym z tych przypadków nie można jednak wykluczyć wcześniejszych zaburzeń psychicznych lub regularnego używania narkotyków ściślej powiązanych z ryzykiem psychozy, takich na przykład jak amfetamina - chociaż i w jej przypadku statystyki nie są zdecydowanie zastraszające. W przypadkach psychozy spowodowanej działaniem MDMA stosuje się leczenie objawowe - leki antypsychotyczne i wsparcie psychologiczne. Nie opracowano żadnych statystyk dotyczących wyników leczenia i nie wiadomo też, ilu pacjentów zdiagnozowano później jako schizofreników.
Barbiturany
Bezsenność jest zjawiskiem trudnym do zdefiniowania, ponieważ indywidualne zapotrzebowanie na sen u różnych ludzi jest zróżnicowane. Jest jednak faktem, że sprawa snu absorbowała ludzi od czasów, kiedy ich głównym zajęciem było jeszcze zbieractwo i myślistwo. Obecnie w Wielkiej Brytanii około 15% mężczyzn i 25% kobiet odwiedzających gabinety lekarskie narzeka na niedostatek snu. Napoje ziołowe, opium, alkohol - wszystko to służyło w swoim czasie jako środki nasenne. W połowie XIX wieku odkryto nasenne działanie bromku, w związku z czym jego pochodne stały się natychmiast popularnym środkiem nasennym. Dopiero w latach trzydziestych XX wieku rozpoznano ich toksyczne oddziaływanie na układ nerwowy i zrezygnowano z ich terapeutycznej funkcji.
Rozwój chemii organicznej umożliwił dokonanie w pierwszej połowie XX wieku wielu innowacji farmaceutycznych, które do dzisiaj mają swoje zastosowanie - na przykład środki uśmierzające ból, takie jak paraldehyd czy chloral, a także kwas barbiturowy, wprowadzony do handlu jako barbital w roku 1903. Zaraz po nim pojawił się luminal, a następnie ponad pięćdziesiąt innych barbituranów. Z początku przepisywano je w przypadku bezsenności i nadpobudliwości, potem, w połączeniu z amfetaminą - depresji. W Europie już w 1912 roku zanotowano przypadki uzależnienia, ale możliwość fizycznego uzależnienia od barbituranów w pełni dostrzeżono dopiero w roku 1950.
Przez wiele lat związane z barbituranami choroby i zgony ograniczały się do osób otrzymujących oficjalne recepty od lekarzy oraz tych członków ich rodzin, którzy mieli dostęp do domowych apteczek. W późnych latach pięćdziesiątych młodzi ludzie odkryli, że barbiturany pozwalają po imprezach z amfetaminą przywrócić życiu poprzednie, kontrolowane tempo. Osoby, które często stosowały środki stymulujące, zauważyły, że barbiturany łagodzą negatywne skutki działania amfetaminy, a użytkownicy heroiny odkryli, że z powodu łatwego dostępu i niskiej ceny barbiturany są idealnym środkiem zastępczym, jeżeli zabraknie narkotyku. Dealerzy zaczęli dodawać barbiturany do opiatów, traktując je jako tani substytut podstawowego narkotyku, natomiast "poszukiwacze zapomnienia" zaczęli masowo wykorzystywać ich możliwości ekstremalnego "odlotu".
Ten gwałtowny wzrost niemedycznego zastosowania barbituranów przez młodych ludzi był proporcjonalny do olbrzymiej produkcji skierowanej na legalny rynek. W 1960 roku w Wielkiej Brytanii apteki sprzedały miliard tabletek barbituranów. Kombinacje narkotyków i barbituranów utrwaliły swoją pozycję na czarnym rynku. Wśród hippisów i uczestników imprez karierę zrobił Drinamyl, zwany Purple Hearts (Fioletowe Serca) - czyli właśnie kombinacja barbituranów z amfetaminą. W 1965 roku do Wielkiej Brytanii dotarł Mandrax (metakwalon - związek, który nie jest wprawdzie barbituranem, ale ma bardzo podobne działanie - połączony z difenhydraminą), który w 1968 roku stał się najczęściej przepisywaną tabletką nasenną. Metakwalon, mimo że w latach osiemdziesiątych został wycofany z legalnego obiegu, do dziś znajduje na czarnym rynku grupę nielicznych, lecz entuzjastycznych zwolenników.
Do późnych lat sześćdziesiątych każdego roku notowano w Wielkiej Brytanii ponad 2000 zgonów, których przyczyną było przedawkowanie barbituranów. Śmierć wielu znanych muzyków, takich jak Brian Jones, Jimi Hendrix, Janis Joplin czy Elvis Presley też była efektem zażywania przez nich barbituranów. Co najmniej jedna trzecia heroinistów, którzy w tym czasie byli pacjentami jednego z dużych oddziałów dla uzależnionych w Stanach Zjednoczonych, regularnie wstrzykiwała sobie również barbiturany, a ponad połowa londyńczyków uzależnionych od opiatów wstrzykiwała sobie barbiturany przez cały poprzedzający badania rok. Biorąc pod uwagę sposób popełniania samobójstw w Wielkiej Brytanii, barbiturany - z liczbą 8000 zgonów rocznie - zajmują drugie miejsce, ustępując jedynie tlenkowi węgla.
Te ponure statystyki w niewielkim stopniu zahamowały zapał, z jakim lekarze i ich cierpiący na bezsenność lub nadmiernie nerwowi pacjenci traktowali barbiturany. W 1964 roku brytyjscy lekarze wypisali 16 milionów recept na barbiturany. Liczbę osób, które legalnie zażywały te środki, szacowano wówczas na 500 tysięcy, z czego niemal jedna czwarta była uzależniona. Tę potężną falę udało się powstrzymać tylko dlatego, że pojawił się i upowszechnił bezpieczniejszy środek zastępczy - benzodiazepiny. W latach siedemdziesiątych spożycie barbituranów zaczęło szybko spadać, a ich zastosowanie w medycynie ściśle ograniczono. Na początku lat osiemdziesiątych nastąpił pewien wzrost nielegalnego używania, teraz zaś ich obecność na narkotykowym rynku ma ponownie bardziej ograniczony zasięg.
Barbiturany można podzielić na trzy kategorie farmakologiczne, w zależności od czasu ich działania. Krótko działające, takie jak tiopental, nie są nigdy przepisywane pacjentom spoza sali operacyjnej czy oddziału intensywnej terapii, nie są też obiektem zainteresowania dla tych, którzy narkotyków używają w celach rozrywkowych. Długo działające, m.in. fenobarbital i allobarbital, pozostają we krwi przez wiele dni; dlatego właśnie, jeśli brane są regularnie, szybko się w organizmie akumulują. Barbiturany, które umiarkowanie długo pozostają we krwi, to np. pentobarbital, sekobarbital, butobarbital i amylobarbital; ich stężenie we krwi spada o połowę co 30-40 godzin. Wszyskie barbiturany zażywane doustnie dobrze się wchłaniają, a następnie są stopniowo rozkładane w wątrobie. Czynność neutralizowania leku przez wątrobę szybko prowadzi do jej nadaktywności (związanej z uwrażliwieniem się na barbiturany), co może powodować zmiejszoną efektywność działania innych leków, ponieważ wątroba będzie je szybciej unieczynniać. Wśród przykładów można wymienić tabletki antykoncepcyjne, środki obniżające krzepliwość krwi i steroidy.
Reakcja organizmu na barbiturany polega na senności i uspokojeniu, ale także zwolnieniu oddechu, co przy przypadkowym przedawkowaniu może doprowadzić do zgonu. Tego typu reakcje są charakterystyczne dla wszystkich środków hamujących aktywność mózgu, a więc również dla alkoholu.
Barbiturany wzmagają aktywność głównego hamującego przekaźnika chemicznego (neurotransmitera) w mózgu, jakim jest kwas y-aminomasłowy (GABA). Sygnały przewodzone są wzdłuż nerwów w formie fal wyładowań elektrycznych. Na błonie komórki nerwowej powstaje ładunek elektryczny związany z różnicami stężeń różnych związków chemicznych wokół błony, przy czy różnice te utrzymują się dzięki mechanizmowi aktywnego transportu. Jednym z takich mechanizmów kieruje GABA, a czyni to poprzez regulację przepływu jonów chlorkowych przez błonę komórki. Barbiturany wchodzą w interakcję z zespołem receptorów GABA w błonie, zwiększając przepływ jonów chloru przez ich kanały, zwiększając polaryzację i czyniąc błonę mniej podatną na depolaryzację. Kanały chlorowe pozostają przez jakiś czas "otwarte", co powoduje przedłużone zmniejszenie aktywności komórki.
Mała dawka barbituranów wywołuje uczucie spokoju, porównywalne z nastrojem po wypiciu kilku butelek piwa. Początkowo barbiturany działają skutecznie jako środek nasenny, jednak często stają się przyczyną efektów niepożądanych, które mogą się pojawić zwłaszcza następnego dnia ("kac", ospałość). Skuteczność działania nasennego gwałtownie się obniża przy regularnym zażywaniu barbituranów (tzw. tolerancja). Zwiększenie dawek związane jest z ryzykiem zapaści oddychania. Różnica pomiędzy dawkami leczniczymi i toksycznymi jest nieznaczna, a niezręczność ruchów, niewyraźna mowa i chwiejny chód mogą wystąpić już po zażyciu stosunkowo umiarkowanej dawki. Osoby pozostające pod wpływem działania barbituranów są szczególnie narażone na wszelkiego typu wypadki.
Znaczna depresja układu oddechowego, obserwowana nawet przy dawkach leczniczych, powoduje, że osoby zażywające barbiturany są podatne na zapalenie oskrzeli, a nawet zapalenie płuc. Poza tym skutki działania barbituranów ograniczają się do układu nerwowego - jeśli nie brać pod uwagę ewentualnego przedawkowania.
Oprócz anestezjologii, jedynym wskazaniem medycznym stosowania krótko działających barbituranów jest obecnie w Wielkiej Brytanii padaczka oraz "poważna bezsenność u pacjentów, którzy już wcześniej zażywali barbiturany". Lekarze mogą przepisywać amobarbital (Amytal), butobarbital (Soneryl), sekobarbital (Seconal) oraz mieszankę amobarbitalu z sekobarbitalem (Tuinal).
Brakuje statystyk dotyczących używania barbituranów w celach rozrywkowych. 38% uzależnionych od heroiny, którzy zgłaszają się ostatnio do oddziałów uzależnień od narkotyków w Oksfordzie, przyznało się do zażywania barbituranów w ciągu ostatnich dwóch lat, ale żadna z tych osób nie powiedziała, że robi to obecnie. Z ankiety przeprowadzonej w 1987 roku wynika, że 15% uzależnionych stosowało barbiturany regularnie, a ponad połowa z nich wstrzykiwała je od czasu do czasu.
Obecnie dostęp do barbituranów jest utrudniony, ponieważ ogranicza się ich produkcję. Wciąż jednak są uważane za podstawowy narkotyk zmniejszający wrażliwość na trudną rzeczywistość. Wielu jest takich, którzy wstrzykują do żyły rozkruszoną i zmieszaną z wodą tabletkę albo rozpuszczoną zawartość kapsułki. Wstrzykiwanie rozpuszczonych tabletek w ogóle jest ryzykowne, ale w przypadku barbituranów proceder ten jest szczególnie niebezpieczny. Inni połykają tabletki, jeśli tylko mają do nich dostęp, w celu osłabienia niepożądanych skutków działania środków stymulujących, uniknięcia objawów odstawienia opiatów, albo po prostu dlatego, żeby po ciężkim dniu zapaść w twardy sen. Uzależnieni od heroiny wstrzykują sobie czasem barbiturany całkiem nieświadomie - dealerzy dodają je do swojego towaru w celu zwiększenia jego mocy.
Na czarnym rynku najpopularniejsze są narkotyki o średnim czasie działania (pento-, amylo-, seko-, butobarbital). Alkoholicy tradycyjnie używają ich w celu uniknięcia objawów odstawienia. Połączenie barbituranów z amfetaminą wypełnia swoistą lukę, jaką powoduje brak podobnego gotowego produktu. Chodzi o połączenie wpływu środka stymulującego na energię, pewność siebie oraz siłę, i depresantu na zmniejszenie nerwowości i uczucia niepokoju. Można przypuszczać, że coraz trudniejszy dostęp do barbituranów spowoduje, że ich rolę przejmą znacznie bezpieczniejsze benzodiazepiny; aczkolwiek zauważa się też tendencję do zastępowania barbituranów opiatami.
Łagodne objawy zatrucia barbituranami, widoczne przy stosowaniu umiarkowanych dawek, to niezręczność ruchów, oczopląs, niewyraźna mowa oraz rozchwianie emocjonalne. Alkohol oraz inne depresanty wzmacniają te objawy. Pozostałe skutki uboczne to wysypka na skórze, porost włosów w nietypowych miejscach oraz puchnięcie dziąseł. Jak już wspomniano, większe dawki mogą prowadzić do depresji układu oddechowego, zapalenia płuc, niewydolności serca i krążenia oraz uszkodzenia nerek. Każdy z tych przypadków może mieć skutek śmiertelny. Zdarza się, że powyższe objawy po okresie utajenia, który może trwać kilka dni, przyjmują formę delirium lub śpiączki.
Osoby, które używały barbituranów przez wiele lat, charakteryzuje chroniczne zmęczenie, którego objawy, związane z tzw. łagodną toksycznością, ulegają stałym wahaniom. Popadają oni na przemian w euforię lub depresję, a niewielka krytyka lub prowokacja powoduje wybuchowe reakcje. W przypadku oskarżenia może się pojawić niebezpieczna agresja. Często następuje społeczna degradacja. Dochodzi do znacznych lokalnych uszkodzeń tkanek, co w przypadku żyły, sąsiadującej z nią tętnicy lub nerwu grozi martwicą kończyny. Szybko postępujące zniszczenie naczyń powierzchniowych sprawia, że osoby wstrzykujące narkotyk dożylnie szukają dostępu do większych żył w pachwinie lub szyi, co grozi katastrofalnymi konsekwencjami.
Gwałtowne odstawienie barbituranów wywołuje strach, dreszcze, skurcze żołądka oraz bezsenność; mogą wystąpić wymioty, zakłócenia w krążeniu lub gorączka. Jeśli nie zostanie podjęte leczenie, niekiedy pojawiają się urojenia i halucynacje. Poważne jest ryzyko wystąpienia bardzo trudnych do opanowania drgawek. W związku z potencjalnym ostrym przebiegiem zespołu odstawienia barbituranów, terapia powinna być przeprowadzona w szpitalu lub pod ścisłą kontrolą lekarską.
Istnieje pewna liczba narkotyków, których działanie przypomina barbiturany, ale z chemicznego punktu widzenia są związkami innego rodzaju.
Etchlorwinol (Placidyl) jest środkiem uspokajającym o charakterystycznym miętowym smaku. Działa po około 30 minutach od połknięcia, kulminację działania obserwuje się po 90 minutach, przestaje działać po 4-6 godzinach. Stosowany jako środek nasenny, następnego dnia wywołuje "kaca", któremu czasem towarzyszy zdrętwienie twarzy. Skutki uboczne są bardzo podobne do efektów zażycia barbituranów.
Glimid (Doriden) dociera do mózgu bardzo szybko, natomiast w organizmie rozkłada się stosunkowo powoli. Oprócz skutków barbituranopodobnych środek ten powoduje silną blokadę przekaźnika chemicznego zwanego acetylocholiną. Według obrazowego sformułowania, użytego w artykule z 1940 roku, glimid może uczynić człowieka "podnieconym jak królik, ślepym jak nietoperz, suchym jak kość i szalonym jak kura". Mówiąc bardziej prozaicznie, może on również spowodować utratę wapnia w kościach lub anemię.
Meprobamat (Miltown) jest środkiem rozluźniającym mięśnie i usypiającym. Reklamowany jako środek skuteczniejszy niż barbiturany, stał się w 1957 roku najpopularniejszą tabletką nasenną w Stanach Zjednoczonych. Meprobamat szybko doceniły osoby uzależnione od opiatów. Stracił popularność, gdy wyszły na jaw jego właściwości toksyczne: przypadki śmiertelne były notowane już po zażyciu 15 tabletek.
Metakwalon (Qaalude) wycofano z legalnego obrotu wiele lat temu, wciąż jednak jest on wysoko notowany na czarnym rynku. Wytwarzany jest nielegalnie, m.in. w Ameryce Południowej, ale kupić go można na ulicach Londynu i Nowego Jorku, jeśli tylko wiadomo, do kogo się zwrócić. Do sławy metakwalonu przyczynił się fakt, że wywołuje poczucie oderwania się od rzeczywistości, nie powodując senności, podobnie jak heroina. Niestety, stan taki wyklucza możliwość kontrolowania swoich poczynań, w związku z czym narkotyk ten stał się przyczyną wielu wypadków śmiertelnych, będących wynikiem nieuwagi, niezdarności lub braku zahamowań. Toksyczne właściwości Qaalude mogą spowodować uszkodzenie nerwów, zagrażającą życiu anemię i drgawki.
Benzodiazepiny
Benzodiazepiny należą do leków, które odniosły fenomenalny sukces; na całym świecie przepisywane są w olbrzymich ilościach. W 1977 roku w samej tylko Ameryce Północnej zużyto ich 8000 ton. Dominują na światowym rynku leków przeciwlękowych i antydepresyjnych, ich wartość szacuje się na ponad 2 miliardy dolarów. Większość ludzi zażywa je całkiem legalnie, jednak obszary legalnej i nielegalnej konsumpcji nakładają się na siebie w dużym stopniu. Zaopatrzenie czarnego rynku w całości pochodzi z legalnych źródeł. Posiadanie benzodiazepin bez recepty jest legalne, dopiero sprzedaż lub odstępowanie są uważane za wykroczenie.
Od połowy lat siedemdziesiątych XX wieku wzrasta świadomość, że benzodiazepiny są nadużywane i że coraz więcej ludzi się od nich uzależnia. Jednocześnie wciąż nie wiadomo, jaka jest ich skuteczność przy używaniu długoterminowym. Taki stan rzeczy spowodował stopniowy spadek liczby wskazań lekarskich, które z pewnością ograniczą się jeszcze bardziej, gdy wzrośnie liczba procesów wytoczonych lekarzom i firmom farmaceutycznym przez osoby, które dojdą do wniosku, że uczyniono z nich narkomanów. Chociaż wielu lekarzy ogranicza obecnie swoje wskazania do starannie wyselekcjonowanych pacjentów i przepisuje benzodiazepiny na okres nie dłuższy niż kilka tygodni, wiele osób nadal uważa, że kampania przeciw stosowaniu tych środków jest przesadna. Zwracają oni uwagę na wyjątkowo duży margines bezpieczeństwa benzodiazepin i podkreślają duże rozpowszechnienie zespołów lękowych (około 10% populacji północnoamerykańskiej). Wskazują, że alternatywne metody leczenia wymienionych przypadków są mniej bezpieczne, a leczenie bez leków może nie być akceptowane, dostępne i skuteczne. Stwierdzają również, że jeżeli dostępność benzodiazepin zostanie ograniczona, zwiększy się samoleczenie z użyciem bardziej toksycznych środków depresyjnych, takich np. jak alkohol.
W latach pięćdziesiątych, w związku ze wzrastającą świadomością toksyczności barbituranów, przeprowadzono na szeroką skalę badania, które w 1957 roku doprowadziły do syntezy chlordiazepoksydu (Elenium). Wykazano, że związek ten u zwierząt wzmaga zachowania eksploracyjne, potęguje apetyt i pragnienie, które uległy ograniczeniu z powodu przebywania w wywołujących strach warunkach eksperymentalnych. Chlordiazepoksyd został zaprezentowany w 1960 roku pod nazwą Librium (Elenium), a wkrótce po nim wprowadzono diazepam (Valium). Producent obu produktów, Hoffman-La Roche, zorganizował wielką kampanię reklamową, w wyniku której sprzedaż na recepty tych środków, a także ich nowych wersji, gwałtownie wzrosła, natomiast barbiturany zostały dosłownie zmiecione z rynku.
Powszechne stało się również przepisywanie benzodiazepin na życzenie pacjenta, który skarży się na bezsenność lub nie radzi sobie ze zmartwieniami. Benzodiazepiny osiągnęły szczyt swojej popularności w połowie lat siedemdziesiątych, kiedy to rocznie wypisywano na całym świecie ponad 70 milionów recept. Od tego czasu notuje się w Wielkiej Brytanii powolny spadek, wspierany ostatnio przez restrykcje dotyczące wypisywania recept, wprowadzone przez District Health Authorities w celu zredukowania samorządowych wydatków na refundacje recept. Do wspomnianego spadku przyczynia się także działalność organizacji w rodzaju Komisji ds. Bezpieczeństwa Leków oraz kampanie prowadzone w mediach. Mimo to popularność benzodiazepin wciąż jest ogromna. Na Zachodzie każdego roku używa ich przeciętnie 15% osób dorosłych, przy czym 3% stosuje je codziennie przez rok lub więcej. Typowym użytkownikiem długoterminowym jest obciążona licznymi chronicznymi problemami zdrowotnymi ponad 50-letnia kobieta.
Wszystkie benzodiazepiny dobrze się wchłaniają, a większość z nich rozkłada się w wątrobie na aktywne i nieaktywne metabolity, z których część działa przez dłuższy czas. Na rynku dostępna jest duża liczba wariantów, a ich zastosowanie zależy w dużym stopniu od tego, jak szybko opuszczają układ krwionośny. W zależności od tego dzieli się je na krótko działające (temazepam, oksazepam, loprazolam), średnio długo działające (lorazepam, alprazolam) oraz długo działające (nitrazepam, flunitrazepam, chlordiazepoksyd, diazepam, klobazam, flurazepam, ketazolam). Niestety, ponieważ stężenie benzodiazepin we krwi nie zawsze odpowiada ich stężeniu w mózgu, podział ten może być czasem mylący. Między poszczególnymi benzodiazepinami zachodzą skomplikowane chemiczne powiązania. Na przykład jednym z metabolitów diazepamu jest temazepam, który z kolei wśród swoich produktów rozkładu posiada oksazepam.
W 1975 roku przekonano się, że benzodiazepiny działają poprzez wzmaganie aktywności najważniejszego chemicznego przekaźnika hamującego w mózgu (neuroprzekaźnika), a mianowicie kwasu y-aminomasłowego (GABA). W 1977 roku odkryto, że specjalny obszar receptorów benzodiazepin jest częścią zespołu GABA na błonie komórkowej komórek nerwowych. Można więc przypuszczać, że jakaś naturalna substancja istniejąca w organizmie ma działanie podobne do benzodiazepin. Barbiturany, a prawdopodobnie także alkohol, oddziałują na ten sam obszar receptorów.
Sposób, w jaki GABA hamuje aktywność nerwową (poprzez kontrolowanie przepływu jonów chlorków przez specjalny kanał w błonie komórkowej), został już opisany przy okazji omawiania barbituranów. Z faktu, że przekaźnik GABA znajduje się w mózgu i rdzeniu kręgowym wynika, że skutki działania benzodiazepin rozprzestrzeniają się za pośrednictwem układu nerwowego. Działanie hamujące w rdzeniu kręgowym prowadzi w efekcie do rozluźnienia mięśni.
W badaniach prowadzonych na zwierzętach nie wykazano uzależniających właściwości benzodiazepin, stwierdzono natomiast, że silnie redukują strach przed karą. Nie udowodniono również uszkodzeń nerwów przy długotrwałym podawaniu leku i zwierzętom, i ludziom. Tak jak większość tabletek nasennych, zmieniają one fazę szybkich ruchów gałek ocznych (REM) oraz fazy snu zwane "wolnymi falami". Po odstawieniu leku schemat ten ponownie się odwraca, dając początek bezsenności.
Benzodiazepiny nadal przepisuje się na bezsenność i w celu łagodzenia lęków. Do pozostałych wskazań należą: uzupełnienie znieczulenia, skurcze mięśni oraz padaczka. Z farmakologicznego punktu widzenia są to łagodne leki, które niemal nie wywołują ubocznych skutków - poza układem nerwowym. Przy bardzo dużych dawkach może wystąpić depresja oddechu, ale przypadki śmiertelne związane z zażywaniem benzodiazepin zdarzają się bardzo rzadko. W połączeniu z innymi depresantami mózgu, takimi jak alkohol, niebezpieczeństwo jest o wiele większe. Wówczas przenikają one np. łożysko i przypuszczalnie mają związek z niewielkim wzrostem częstotliwości powikłań przy porodzie. Jeśli brane są w późnym okresie ciąży, mogą wywoływać "zespół ospałego niemowlęcia". Tak jak w przypadku wszystkich leków i narkotyków, również i benzodiazepin powinno się unikać w czasie ciąży, szczególnie w ciągu pierwszych trzech miesięcy. Przenikają one także do pokarmu matki i mogą powodować senność dziecka.
Niemedyczne przypadki zastosowania benzodiazepin udokumentowane zostały w latach sześćdziesiątych. W ten sposób używało ich w 1985 roku w USA 4% całej populacji. W innych krajach ankiety wykazały, że w niektórych regionach aż 10-15% młodocianych używało benzodiazepin w celach rozrywkowych.
Wśród pacjentów oddziałów uzależnień od narkotyków benzodiazepiny rzadko stają się "narkotykiem pierwszego wyboru", ale większość używa ich od czasu do czasu, często w bardzo dużych dawkach. Ankieta przeprowadzona w Oksfordzie wykazała, że 81% uzależnionych od heroiny stosowało benzodiazepiny w poprzedzającym badanie roku, a 27% w tym samym czasie sięgało po nie codziennie. Inne badania wskazywały na jeszcze większy stopień rozpowszechnienia.
świadomość, że dożylne stosowanie benzodiazepin (szczególnie temazepamu) staje się poważnym problemem, zaczęła wzrastać od połowy lat osiemdziesiątych. Obserwacje prowadzone w niektórych regionach Wielkiej Brytanii wykazały, że nie miało to związku z brakiem bardziej konwencjonalnego towaru - na przykład heroiny. Do końca lat osiemdziesiątych podobne praktyki rozszerzyły się do tego stopnia, że przyznawała się do nich jedna trzecia narkomanów korzystających ze strzykawki. Według jednej z ankiet 70% tych narkomanów wstrzykiwało sobie również temazepam. Producenci temazepamu, niezbyt zadowoleni z takiej klienteli, w 1989 roku nadali kapsułkom z płynem formę sztywnego żelu, uniemożliwiając w ten sposób wstrzykiwanie.
Z jednej z niedawno przeprowadzonych ankiet wynika, że połowa benzodiazepin kupionych na czarnym rynku została zażyta w celu osiągnięcia "haju". Inne powody to potrzeba snu lub odpoczynku, zmniejszenie niepożądanych efektów działania środków stymulujących lub halucynogennych, zwiększenie pewności siebie w czasie uczestniczenia w stresujących zadaniach, np. przestępczych, oraz w celu wzmocnienia efektów działania opiatów, szczególnie heroiny i buprenorfiny (Temgesic). Niemal połowa zapytanych uważała, że środki usypiające wzmogły ich agresywność i zmniejszyły zahamowania, a wielu stwierdziło, że osłabiły także ich pamięć.
Wiele osób sądzi, że zażycie garści valium lub temazepamu oddala na pewien czas wszelkie zmartwienia. Młodociani często traktują benzodiazepiny jako alternatywę wobec rozpuszczalników. W umiarkowanych dawkach skutki działania są podobne do alkoholu, ale możliwość zwiększania odporności na efekty euforyczne i uspokajające oznacza, że niektórzy ludzie dochodzą do "solidnych dawek", nie stwierdzając widocznych oznak działania narkotyku: dzienna dawka, odpowiadająca dwudziesto- lub trzydziestokrotnej maksymalnej dawce zalecanej przez producenta, wcale nie należy do rzadkości. Dzieje się tak dlatego, że benzodiazepiny są tanie i łatwo dostępne. Tabletki można kupić od przedsiębiorczych emerytów, którzy z łatwością otrzymują recepty na środki nasenne, i alkoholików, którzy wolą alkohol niż przepisane im na objawy odstawienia Librium (Elenium) lub wodzian chloralu, albo wyjąć z apteczki cierpiącego na bezsenność rodzica. W miarę jak liczba wypisywanych recept powoli spadała, liczba rekwizycji benzodiazepin przez policję rosła. Benzodiazepiny używane są także jako towar w handlu wymiennym.
Utrata zdrowia fizycznego z powodu zażywania benzodiazepin jest zwykle konsekwencją zachwiania funkcji psychicznych (na przykład stające się przyczyną wypadków roztargnienie lub brak zahamowań). Jak już wspomniano, przy dużych dawkach może nastąpić osłabienie oddechu, szczególnie wtedy, gdy zażyty został również inny lek z grupy depresantów. Bardzo rzadko zdarzają się nieprawidłowości w funkcjonowaniu wątroby, które po odstawieniu leku ustępują.
Wstrzykiwanie benzodiazepin wiąże się z typowym dla tej formy używania narkotyków ryzykiem zarażenia posocznicą, zapaleniem wątroby czy wirusem HIV; poza tym możliwe są zatory żył, uszkodzenie okolicznych arterii lub nerwów, które prowadzą niekiedy do utraty kończyny; w miejscu, w którym dokonano iniekcji, może się rozwinąć ropień lub wrzód. Nowy temazepam, mający formę twardych jajeczkowatych kapsułek (żel), bardzo łatwo może uszkodzić żyły lub doprowadzić do zablokowania naczyń krwionośnych. Wstrzykiwanie środków uspokajających jest charakterystyczne dla samodestrukcyjnego, chaotycznego, dewiacyjnego trybu życia. Osoby postępujące w ten sposób często używają wspólnych strzykawek i igieł, współżyją bez zabezpieczenia, często przypadkowo lub celowo biorą zbyt wysokie dawki narkotyku.
Wiele osób zażywa przepisane im benzodiazepiny przez całe miesiące lub lata; osoby te uważają, że nie mogłyby żyć inaczej. Zażywanie benzodiazepin powoduje pewne określone szkody. Mogą to być kłopoty z koncentracją i pamięcią; depresja, zmęczenie i apatia; niezdarność i łatwość ulegania wypadkom, co ma szczególne znaczenie dla kierowców; brak zahamowań i wahania nastroju. Od czasu do czasu mogą wystąpić objawy związane z odstawieniem, spowodowane zmienioną wrażliwością na zwykłą dawkę. Na objawy takie narażone są przede wszystkim osoby starsze. Przy dawkach toksycznych wzmaga się poczucie chaosu, rosną luki w pamięci, zmniejsza się możliwość panowania nad własnym ciałem.
Benzodiazepiny na pewno stwarzają niebezpieczeństwo fizycznego od nich uzależnienia. Może ono powstać już po 6 tygodniach regularnego zażywania. Objawy nakładają się z omówionymi wcześniej objawami uzależnienia psychicznego. Zespół odstawienia należy odróżnić od nawrotu zdarzających się już wcześniej stanów lękowych. Odsetek ludzi, którzy skarżą się na zespół odstawienia po długotrwałym zażywaniu benzodiazepin, waha się w granicach 20-90%, na ogół jednak wynosi nieco ponad 50%. Najbardziej podatni (choć trudno to przewidzieć) są ludzie określani mianem neurotyków, podobnie jak osoby, które kiedyś były uzależnione od innych środków. Oczywiście wystąpienie zespołu jest bardziej prawdopodobne u osób zażywających duże dawki przez dłuższy okres. Nagłe odstawienie, w odróżnieniu od stopniowego zmniejszania dawki, powoduje nasilenie się objawów. Leki krótko działające powodują intensywniejsze objawy zespołu odstawienia, a także związane z nawrotem dawnych dolegliwości. Taka reakcja może wystąpić nawet u połowy spośród tych, którzy przestali zażywać benzodiazepiny; ci, którym udało się utrzymać abstynencję przez pięć tygodni lub dłużej, uzyskali złagodzenie stanów lękowych w porównaniu z okresem, gdy zażywali benzodiazepiny.
Objawy odstawienia pojawiają się w ciągu jednego lub dwóch dni od momentu odstawienia benzodiazepin krótko działających, takich jak temazepam lub lorazepam, mogą natomiast wystąpić dopiero po tygodniu w przypadku leków wolniej metabolizowanych, np. diazepamu. Pacjenci narzekają wówczas na niepokój, nerwowość i irytację, zwiększoną wrażliwość na hałas i inne bodźce ze środowiska, drżenie, osłabienie i brak motywacji oraz energii, skurcze żołądka, bóle głowy, słabą koncentrację lub poczucie rozbicia, bezsenność oraz odczuwają silną potrzebę zażycia środków uspokajających. Objawy te z różną intensywnością utrzymują się zwykle około dwóch tygodni. U 20% spośród tych, którzy nagle przestali otrzymywać podstawową dawkę leków, może nastąpić atak drgawek.
Każdy, kto zażywa benzodiazepiny regularnie przez dłużej niż trzy tygodnie, ryzykuje fizycznym i psychicznym uzależnieniem. Szczególnie narażone są osoby stale żyjące pod wpływem stresu, a także biernego usposobienia, uzależnione w przeszłości od innych środków farmakologicznych lub od alkoholu, trudno radzące sobie z kłopotami, impulsywne lub skłonne do gwałtownych i nieprzewidywalnych wahań nastroju.
Jest pewna liczba leków, które nie należą do grupy benzodiazepin, ale mają bardzo podobne działanie.
Wodzian chloralu (chloral hydrate lub chloral betane, Welldorm) sprzedawany jest jako tabletka nasenna. Wchłania się bardzo szybko, a jego stężenie we krwi spada o połowę co sześć godzin. Ma charakterystyczny gorzki smak i drażni żołądek, dlatego powinny go unikać osoby z nieżytem lub wrzodami żołądka. Niebezpieczny jest również dla osób z poważną chorobą serca, wątroby lub nerek. Zażywany przez matki karmiące piersią powoduje ospałość u dzieci. Szeroko dostępny na czarnym rynku.
Klometiazol (Hemineurin) jest kolejną tabletką nasenną, strukturalnie pokrewną witaminie B1 (tiamina). Szybko się rozkłada; jego stężenie we krwi maleje o połowę co cztery godziny. Przeciwwskazania są podobne do chloralu, także powinny unikać go kobiety w ciąży i karmiące piersią. Prawdopodobnie powoduje kichanie oraz swędzenie i zaczerwienienie oczu. Często przepisywany alkoholikom w celu złagodzenia objawów odstawienia, wzmaga jednak toksyczne skutki działania alkoholu u osób, które równocześnie zażywają lek i piją. Z tego m.in. źródła pochodzą zasoby hemineuryny na czarnym rynku.
Mak zawsze był źródłem "pociechy" dla ludzkości. Przez tysiące lat zwykli ludzie łagodzili trudy swego życia, wykorzystując zdolności opium do uspokajania i przynoszenia ulgi, a ich wiedza na ten temat znajdowała wyraz w wielkich farmakopeach Egipcjan, Sumerów, Greków, Persów i Rzymian.
Każda epoka, także i współczesna, oplatała ów narkotyk własnymi mitami. Theophrastus opisywał zastosowanie medyczne opium w 320 r. p.n.e., ale już wcześniej Grecy wiedzieli, że bogini Demeter, gdy odkryła sekret maku, zapomniała o wszystkich swoich smutkach. Nepenthe Heleny Trojańskiej to oczywiście również było opium.
W dzisiejszych czasach popyt na opium i jego pochodne jest również ogromny. Surowa międzynarodowa kontrola prawna obrotu tym narkotykiem spowodowała powstanie obracających miliardami dolarów grup przestępczych, działających w każdej warstwie społecznej, których fortuny zbudowane zostały na nieszczęściu milionów ludzi.
Opiaty w zachodniej medycynie są podstawowym środkiem, który pozwala opanować ból. Mimo to tysiące pacjentów szpitali, a także tysiące innych ludzi cierpią niepotrzebnie, obawiając się uzależnienia. Uzależnienie od heroiny jest plagą naszych czasów - ale czy przyczyną tej plagi są właściwości narkotyku, czy też sposób, w jaki traktuje go społeczeństwo?
Wiedza na temat opium zawsze była największa tam, gdzie nim handlowano. W VII wieku n.e. arabscy kupcy rozpropagowali opium w Indiach, a kilka wieków później dotarli z nim aż do wybrzeży Chin. Do Europy opium przywieziono na początku nowego tysiąclecia w sakwach powracających z wypraw krzyżowców.
Paracelsus (1493-1541), "ojciec współczesnej farmakologii", skomponował miksturę, składającą się z opium, alkoholu i korzeni, którą nazwał laudanum ("godna pochwały"). Niewiele zmienione pod względem składu laudanum uśmierzało ból, ale stało się też przyczyną nieszczęścia gnębiącego miliony mieszkańców Europy przez następne 400 lat.
O tym, że od opium i opiatów można się uzależnić, wiedziano od dawna, ale dopiero niedawno zaczęto się tym niepokoić. Problem ten w dużej skali został zauważony prawdopodobnie w osiemnastowiecznych Chinach. Brytyjczycy już wtedy spragnieni byli dobrej herbaty, a Chińczycy uprawiali najlepszą z możliwych. Niestety, w Wielkiej Brytanii nie było towarów, które mogłyby zainteresować tak wysoko cywilizowany naród jak Chińczycy. Problem ten został rozwiązany w 1773 roku, wraz ze zdobyciem Bengalu, od tej bowiem chwili Brytyjczycy mieli monopol na handel indyjskim opium. Kompania Wschodnioindyjska zaczęła eksportować go w olbrzymich ilościach do Chin, obchodząc opłacanie kontyngentów z iście piracką chciwością.
Do tego czasu opium miało w Chinach głównie medyczne zastosowanie, wkrótce jednak wszyscy zaczęli je palić, i niedługo potem chiński skarb państwa zaczął mieć duże problemy z opłaceniem olbrzymiego importu. W 1799 roku cesarz wydał edykt zabraniający palenia opium i ograniczający jego import, który jednak sytuacji nie opanował i przez następnych 40 lat nic się w tej mierze nie zmieniło. W 1839 roku cesarz podjął bardziej energiczne działania w celu przechwytywania i niszczenia ogromnych ilości opium w południowych Chinach - co spowodowało, że lord Palmerston wysłał 16 okrętów wojennych w kierunku Nanjing, wszczynając w ten sposób konflikt, który później określony został jako Pierwsza wojna opiumowa. Zakończyła się ona w 1842 roku masowym wydawaniem koncesji na rzecz Wielkiej Brytanii, a także odstąpieniem wyspy Hong Kong jako kolonii "po wieczne czasy". Po tej pierwszej przegranej cesarz nie zrezygnował i kolejne wojny opiumowe toczyły się między 1856 a 1860 rokiem, ale i one doprowadziły do jeszcze większego upokorzenia Chińczyków. Ocenia się, że w tych czasach w Chinach mieszkało 15-20 milionów osób uzależnionych od opium.
Opium zachwalały europejskie książki medyczne z XVIII i początku XIX wieku jako środek nie tylko łagodzący różnego rodzaju cierpienia, ale także "doskonalący wewnętrzną równowagę organizmu" zdrowego człowieka. W Anglii opium pełniło w tych czasach rolę podobną do dzisiejszej aspiryny; nic więc dziwnego, że w połowie XIX wieku jego spożycie sięgnęło tam 11 funtów na 1000 mieszkańców.
Nie mniej powszechne było zażywanie opium dla przyjemności lub w celu łagodzenia stanów lękowych. Pisarze, tacy jak: Thomas de Quincey, S. T. Coleridge, Wilkie Collins, Charles Dickens czy Elizabeth Barret Browning, również byli zniewoleni przez opium i zachwycali się jego działaniem. Zdolność zarówno tego, jak i innych narkotyków do zwiększania możliwości twórczych do dziś stanowi przedmiot sporów. Mniej wiadomo o politykach i osobach wykonujących inne wolne zawody, których także pochłonęło zażywanie laudanum. Na kupienie opium mogli sobie pozwolić nawet najbiedniejsi mieszkańcy kraju. Robotnicy rolni z bagnistych okolic Norfolk traktowali kufel piwa nie zawierający porcji opium niemalże z pogardą. Równie popularna była herbata z makówek. Jeszcze w latach pięćdziesiątych XX wieku w niektórych brytyjskich aptekach można było przebierać w różnych rodzajach maku.
Jakie problemy wiązały się z tą nieograniczoną dostępnością opium? Ryzyko uzależnienia było oczywiście znane, ale tych, których to spotkało, traktowano z nie pozbawioną rozbawienia tolerancją. Tolerancja ta ograniczała się jednak do osób, które opium zażywały doustnie, tzn. najczęściej piły, jako że najpopularniejszą formą opium było płynne laudanum. Natomiast palenie opium było postrzegane jako nałóg w dzisiejszym znaczeniu tego słowa.
Leki zawierające opium były też powszechnie używane uspokajano nimi także dzieci - w związku z czym w połowie XIX stulecia poważnym problemem stała się wysoka śmiertelność niemowląt i małych dzieci. Najbardziej zagrożone były małe dzieci kobiet, które podejmowały pracę w przemyśle.
Sztywno ustalone godziny pracy oznaczały konieczność zostawiania dzieci na długi czas bez opieki. "Uspokajające" dawki narkotyku nierzadko powodowały śmierć dziecka. Liczba zanotowanych przypadków tego typu (najprawdopodobniej i tak znacznie zaniżona) sięgała 80 rocznie. W całej populacji liczba śmiertelnych zatruć narkotykami stanowiła około jednej trzeciej wszystkich zatruć prowadzących do śmierci.
Rosnąca świadomość, a także zainteresowanie profesjonalistów, przyczyniły się do wprowadzenia w 1868 roku "Ustawy o farmacji", pozwalającej na sprzedaż opium i jego pochodnych jedynie do zarejestrowanych aptek - co zresztą w żaden sposób nie wpłynęło na wielkość spożycia. Zaczęło ono spadać dopiero pod koniec stulecia, wraz ze wzrostem społecznej dezaprobaty dla narkotyku. "Ustawa o farmacji" została zastąpiona w 1908 roku inną, znacznie surowszą.
Do Ameryki Północnej opium przywieźli pierwsi osadnicy europejscy i podobnie jak w Wielkiej Brytanii, szybko stało się lekiem na wszystkie codzienne dolegliwości. Z właściwą sobie energią i entuzjazmem przedsiębiorcy dostrzegli jego rynkowy potencjał: pierwszy amerykański lek zawierający opium pojawił się już w 1796 roku. Równie szybko dostrzeżono jednak niebezpieczeństwa nadużywania opium, co szczegółowo zostało opisane w farmakopei z 1818 roku. Mimo to, podobnie jak w Europie, opium stało się wkrótce jednym z najważniejszych leków stosowanych w oficjalnej medycynie. Wybitny lekarz amerykański, J. Periera, pisał w roku 1846: "Opium jest bez wątpienia najważniejszym i najwartościowszym specyfikiem w całej Materia Medica".
Uncję laudanum można było kupić za kilka centów, a Amerykanie przyjęli gotowe leki z jeszcze większym entuzjazmem niż Europejczycy. To w tych właśnie czasach miały swój początek niektóre współczesne fortuny: do końca wieku na rynku pojawiło się ponad 50 000 specyfików, mak uprawiano na olbrzymich połaciach kraju, a interes z nim związany przeżywał prawdziwy boom. Uzależnienie od opiatów w tych czasach o wiele częściej zdarzało się u kobiet niż u mężczyzn, prawdopodobnie ze względu na ich obyczajowe ograniczenia w dostępie do alkoholu.
Współczesne problemy związane z nadużywaniem opiatów zapoczątkowały fakty, które miały miejsce w XIX wieku. Po pierwsze, zidentyfikowano aktywne składniki opium, co utorowało drogę produkcji bardzo silnych opioidów syntetycznych. Po drugie, udoskonalono technikę zastrzyków dożylnych.
W 1805 roku uczeń pewnego niemieckiego farmaceuty, Sertuerner, wyizolował z surowego opium związek, który nazwał principum somniferum, a później bardziej atrakcyjnie - "morfina" (nazwa pochodziła od imienia greckiego boga snu, Morfeusza). Okazało się, że wyizolowany związek stanowi 10% wagi opium, a jest 10 razy od niego mocniejszy. W 1832 roku wyizolowano kodeinę, w 1833 - tebainę, a w 1868 - papawerynę. Dioctan morfiny otrzymano w drodze syntezy w roku 1874, ale jego sprzedaż firma Bayer rozpoczęła dopiero w 1898 roku. Przez wiele lat diacetylmorfinę uważano za bardzo skuteczny środek przeciwko uzależnieniu morfinowemu, a jego handlowa nazwa (heroina) pochodziła od niemieckiego słowa heroisch (potężny, silnie działający).
Architekt Christopher Wren jako jeden z pierwszych eksperymentował ze wstrzykiwaniem różnych substancji do organizmów zarówno zwierząt, jak i ludzi. W dawnych czasach odbywało się to w następujący sposób: kroplę danej substancji umieszczano na powierzchni skóry, a następnie wielokrotnie nakłuwano skórę w tym miejscu szpikulcem lub podobnym ostrym narzędziem. Później ktoś wpadł na pomysł wprowadzania wydrążonej rurki do żyły, a następnie, w XVII wieku, zaczęto podejmować próby przetaczania krwi. Wyniki tych pierwszych doświadczeń nie były satysfakcjonujące, szczególnie dla poddawanych eksperymentom pacjentów. Zainteresowanie tymi próbami odżyło w XIX wieku: w 1858 roku szkocki chirurg przystosował instrument, który wcześniej zaprojektował do odciągania krwi ze znamion, do podawania dawki morfiny jak najbliżej ogniska bólu. Przyrządem tym była strzykawka. Podawanie leków w formie zastrzyków przyjęło się w medycynie bardzo szybko. I równie szybko wśród narkomanów.
Używanie opium i jego pochodnych, zarówno w Wielkiej Brytanii, jak i w Ameryce, było w XIX wieku bardzo popularne. Tylko palenie opium nie zostało przez te społeczeństwa zaakceptowane. Przyczyną był negatywny stosunek do chińskich imigrantów, którzy w latach pięćdziesiątych XIX wieku pracowali przy budowie kolei. Gdy wkrótce potem nadeszła głęboka recesja i masowe bezrobocie, które objęło przede wszystkim obcokrajowców, zwyczaj palenia opium przez Chińczyków zaczęto postrzegać jako symbol degeneracji i rozpusty. W 1875 roku władze San Francisco wydały zakaz palenia opium.
Często uważa się, że wojna secesyjna, z jej powszechną nędzą i cierpieniami, znacznie przyczyniła się do używania opiatów. Uzależnienie od morfiny znane było w tych czasach jako "żołnierska choroba". Żołnierze obu walczących stron rzeczywiście nosili w swoich plecakach duże ilości opium i morfiny, ale wpływ tego zjawiska na rozpowszechnienie się uzależnienia wśród cywilów pozostaje dyskusyjny.
Próby prawnego uregulowania gwałtownie rozwijającego się przemysłu farmaceutycznego i jego skandalicznych metod marketingowych były podejmowane w Stanach Zjednoczonych w sposób niezdecydowany. Dopiero w 1906 roku "Ustawa federalna o czystej żywności i lekach" wprowadziła obowiązek specyfikacji składników na etykiecie produktu. Zainteresowanie opinii publicznej uzależnieniami na początku lat dwudziestych XX wieku gwałtownie wzrosło, a działalność na rzecz zwalczania nadużywania opiatów szybko stała się gwarancją wyborczego sukcesu dla polityków. W 1909 roku import opium przeznaczonego do palenia został zdelegalizowany. Ameryka zaczęła uczestniczyć w organizowaniu szeregu międzynarodowych konferencji poświęconych problematyce narkotyków. Pierwsza z nich odbyła się w Szanghaju, następna w Hadze. W 1912 roku uczestniczące w tych konferencjach kraje (było ich wówczas ponad 30) zobowiązały się do wprowadzenia u siebie prawodawstwa ograniczającego stosowanie opiatów do wskazań medycznych.
W roku 1914 wprowadzono "Ustawę Harrisona". Wywołała ona długą debatę na temat, czy słuszne jest wydawanie ludziom uzależnionym recept na opiaty. W 1919 roku Sąd Najwyższy stwierdził, że powyższa praktyka jest nielegalna. Stan taki przetrwał do lat siedemdziesiątych, kiedy to epidemia AIDS wymusiła zmiany w tym względzie.
Społeczny alarm, który umożliwił podjęcie decyzji prawnych i politycznych, jest zrozumiały, jeżeli zna się rozmiary problemu w owych czasach; ostrożnie licząc, w 1920 roku w Stanach Zjednoczonych było 275 000 uzależnionych od opiatów osób. W Wielkiej Brytanii sytuacja wyglądała inaczej. Jeżeli nie brać pod uwagę masowej konsumpcji opium i morfiny w poprzednim stuleciu, uzależnienie od opiatów na początku XX wieku nie było tam problemem tak dramatycznym, jak w Ameryce. Brytyjczykom nie śpieszyło się zatem z wypełnieniem podjętych w Hadze zobowiązań legislacyjnych. Opieszałość ta prawdopodobnie pozostawała nie bez związku z faktem, że w owych czasach produkcja Wielkiej Brytanii zaspokajała większość światowego zapotrzebowania na morfinę.
Szybko jednak i w Anglii zrezygnowano z łagodniejszej polityki, okazało się bowiem, że w czasie I wojny światowej opuszczający Londyn brytyjscy żołnierze gorączkowo starają się zdobyć zapas narkotyków, czyniących życie w okopach nieco bardziej znośnym. W Londynie rozwinął się ogromny czarny rynek kokainy, z którym współpracowały co modniejsze sklepy. Harrods na przykład sprzedawał zestawy kokainy i morfiny wraz ze strzykawką i zapasowymi igłami opatrzone etykietką: "Użyteczny prezent dla przyjaciół na froncie". Dowództwo wojskowe wydało rozkaz, który zabraniał dostarczania narkotyków żołnierzom w służbie czynnej, aby nie osłabiać ich woli walki, ale na czarnym rynku żadne rozkazy nie były przestrzegane. Rozkazowi przydano więc mocy, wprowadzając w czerwcu 1916 roku "Regulację 40B" do "Ustawy o obronie Królestwa". Dotyczyła ona głównie kokainy, ale restrykcje w stosunku do opium były nie mniej stanowcze.
Po wojnie w gazetach pojawiły się sensacyjne doniesienia o przesiąkniętej narkotykami atmosferze rozpusty panującej w nocnych klubach londyńskiego West Endu. Urągająca godności śmierć znanej aktorki oraz głośny proces jej dealera dały Ministerstwu Spraw Wewnętrznych okazję do wymuszenia natychmiastowego wprowadzenia cywilnych regulacji prawnych. Próbowało się temu przeciwstawić utworzone niedługo wcześniej Ministerstwo Zdrowia, ale bez skutku: w 1920 roku wprowadzono "Regulację 40B" do "Ustawy o obronie Królestwa", poszerzoną o liczne dodatkowe sankcje. Była to pierwsza "Ustawa o niebezpiecznych narkotykach".
Przez kilka lat wydawało się, że brytyjska strategia wobec problemu narkotykowego będzie podobna do amerykańskiej. Jednak w 1926 roku sponsorowany przez rząd komitet, kierowany przez przewodniczącego Królewskiego Zrzeszenia Lekarzy, zobowiązano do zweryfikowania zasadności i praktycznych korzyści wynikających z takiego postępowania. Komisja Rollestona uznała, że uzależnienie jest chorobą wymagającą leczenia, a nie przestępstwem, które należy karać. Proponował również przepisywanie opiatów narkomanom, którzy nie mieli szans wyrwać się z nałogu, tylko to bowiem umożliwiało im prowadzenie "normalnego życia". Tym samym wszedł w życie "brytyjski system" leczenia uzależnienia od opiatów.
Często zadawano pytanie, czy tak głęboko humanitarne podejście uzyskałoby poparcie, gdyby uzależnienie nie było problemem dotyczącym w większości przedstawicieli klasy średniej. Z całą pewnością w latach dwudziestych i trzydziestych bardzo niewielu robotników, o których wiedzieli brytyjscy lekarze, było uzależnionych od opiatów. Większość wywodziła się spośród ludzi wolnych zawodów, a z jakichś powodów wstrzykiwanie morfiny było szczególnie popularne wśród dostojnych skądinąd pań domu. Stan taki trwał do lat sześćdziesiątych.
W Stanach Zjednoczonych sytuacja po pierwszej wojnie światowej wyglądała wręcz przeciwnie. Oczywiste kłopoty w jakie popadło wielu uzależnionych od opiatów, pozwalały lekarzom mieć nadzieję, że "Ustawa Harrisona" nie okaże się zbyt restrykcyjna. Otwarte zostały kliniki leczące uzależnienia, w których opiekowano się tysiącami pacjentów. Sytuacja zmieniła się dramatycznie w 1922 roku, kiedy agenci Wydziału Narkotyków Biura Prohibicyjnego rozpoczęli akcję przeciwko klinikom, wysuwając szereg oskarżeń pod adresem narkomanów, lekarzy i farmaceutów. Z początku lekarze walczyli w sądzie z tymi oskarżeniami, ale kiedy okazało się, że kariery wielu z nich się załamały, przestali walczyć, i do roku 1925 wycofali się z niebezpiecznej dziedziny leczenia uzależnień. Zabroniono również stosowania w medycynie heroiny, a jej legalna produkcja została w USA całkowicie wstrzymana.
W ten sposób pół miliona uzależnionych od opiatów nagle odcięto od dostaw narkotyku. Gangsterzy, już i tak dość bogaci dzięki przemytowi whisky, wprost nie mogli uwierzyć swojemu szczęściu. Opium było tanie i łatwo dostępne, morfinę i heroinę bez trudu można było wyprodukować w zakonspirowanych laboratoriach. "Czarne charaktery" nie zwlekały zatem z zaspokojeniem popytu swoich zdesperowanych klientów, a czarny rynek narkotyków ogarnął wkrótce cały kraj. Mafią nie zachwiało nawet zniesienie prohibicji alkoholowej w 1933 roku, ponieważ w tym czasie profity płynące z przemytu whisky były nieporównywalne wobec niewyobrażalnych wprost zysków z produkcji i handlu narkotykami. Począwszy od lat dwudziestych, żadne wydarzenie na świecie nie zakłóciło w poważniejszy sposób dopływu narkotyków do Ameryki Północnej.
Odsetek uzależnionych w Ameryce najprawdopodobniej zmniejszył się podczas drugiej wojny światowej i w krótkim okresie po jej zakończeniu; zaczął jednak rosnąć w latach pięćdziesiątych, gdy mafia odtworzyła swoje drogi przerzutowe z Turcji i Azji Południowo-Wschodniej. Największy popyt był wśród Murzynów i Portorykańczyków, co przywódcy mafii przyjmowali z zadowoleniem. Pragnąc odwrócić owe niebezpieczne trendy, wprowadzono dotkliwsze kary. Już w 1951 roku "Ustawa Boggesa" określała minimalną obowiązkową wysokość kary więzienia za posiadanie narkotyków, w niektórych wypadkach bez możliwości zwolnienia warunkowego. "Ustawa o kontroli narkotyków" z 1956 roku podwoiła maksymalne wyroki oraz umożliwiła skazywanie handlarzy na karę śmierci.
W omawianym okresie stale obniżał się przeciętny wiek amerykańskich narkomanów: w latach trzydziestych niecałe 20% uzależnionych mężczyzn miało poniżej 30 lat, a w 1962 roku ponad 50%.
Rząd brytyjski uważnie obserwował rozwój wypadków ale raport Komisji Braina z 1961 roku rozproszył wszelkie obawy: nie stwierdzono żadnych zmian od lat dwudziestych, jeśli nie liczyć ludzi wolnych zawodów, którzy w spokoju pracowali nad swoimi rękopisami, oraz garstki narkomanów wśród bohemy Soho i West Kensington.
Zanim jednak atrament na papierze zdążył wyschnąć, okazało się, że w klubach jazzowych i kawiarniach zachodniego Londynu zachodzą pod tym względem bardzo szybkie zmiany. W pośpiechu ponownie zwołano Komisję Braina, który w następnym raporcie musiał już przyznać, że problem nabrzmiewa i wymaga podjęcia drastycznych środków zaradczych. Propozycje obejmowały ograniczenie liczby lekarzy, którzy mogliby przepisywać heroinę i kokainę, obowiązkowe zgłaszanie do Ministerstwa Spraw Wewnętrznych list osób uzależnionych od opiatów i kokainy oraz powołanie specjalnych Oddziałów Uzależnień od Narkotyków. W 1970 roku Parlament zatwierdził "Ustawę o nadużywaniu narkotyków".
Skąd ten nagły wybuch narkotykowej subkultury? Gospodarka była ustabilizowana, więc ludzie mieli pieniądze, dobre stosunki międzynarodowe prowadziły do rozwoju silnej i niezależnej kultury młodzieżowej, a wielu narkomanów przybyło do Anglii, uciekając przed represyjną polityką swoich krajów.
Liberalny "brytyjski system" zaczęli też wykorzystywać niektórzy londyńscy lekarze. Aby wyrwać swoich pacjentów ze szponów czatujących na każdym kroku nielegalnych dostawców, albo po prostu dla własnych korzyści, lekarze ci gotowi byli przepisywać swoim klientom ogromne ilości heroiny, kokainy lub amfetaminy w zastrzykach. Pewna pani doktor w 1962 roku przepisała narkomanom co najmniej 600 000 fiolek heroiny (zastrzyków). Nie widziała nic złego w tym, że jednemu narkomanowi wypisała receptę na 900 fiolek, a zaraz potem na tę samą ilość, kiedy ów oświadczył, że zgubił poprzednią receptę. Pani doktor wybrała się w podróż po Kanadzie, wykładając swoją filozofię; nic więc dziwnego, że po wysłuchaniu jej wykładów wielu Kanadyjczyków zdecydowało się powrócić do Starego Kraju. Niektórzy "narkotykowi lekarze" prowadzili swoje gabinety w pubach lub bufetach dworcowych. Gdy wprowadzono ograniczenia dotyczące przepisywania heroiny, lekarze ci kontynuowali swoje praktyki jak gdyby nigdy nic, lub po prostu "przestawili" swoich narkomanów na inne narkotyki. Jeden z lekarzy, któremu odebrano prawo wykonywania zawodu, w ciągu jednego tylko miesiąca przepisał ponoć ponad 25 000 ampułek metamfetaminy. Do 1967 roku w Zjednoczonym Królestwie mieszkało 2000 narkomanów uzależnionych od heroiny.
Zaskakujące, że w tych czasach w Wielkiej Brytanii praktycznie nie istniał zorganizowany czarny rynek. Do końca lat sześćdziesiątych rekwizycje narkotyków obejmowały niemal wyłącznie legalnie wyprodukowaną heroinę, kokainę i amfetaminę - a zatem bardzo niewielką część narkotyków przepisywanych na receptę.
Wydaje się, że zarówno w Zjednoczonym Królestwie, jak i w Stanach Zjednoczonych, wraz z degeneracją ruchu hippisowskiego i wybuchem epidemii wstrzykiwania metamfetaminy, która ogarnęła duże miasta, nastąpił gwałtowny wzrost konsumpcji heroiny. Heroina stała się jednym ze sposobów na odreagowanie wrażeń, jakich dostarczała metamfetamina. Można ją było kupić w swoistym "centrum handlowym" tego narkotyku na Piccadilly Circus w Londynie, a poza tym w pobliżu aptek, które miały całodobowy dyżur. W latach 1968-1972 i 1974-1976 nasilenie tego zjawiska osiągnęło swój szczyt: heroiny było dużo, była względnie wysokiej jakości i była tania. W latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych w prowincjonalnych miastach heroiniści spotykali się w swoich stałych miejscach, a handel tym narkotykiem związany był z coraz większą przemocą. W niektórych większych miastach brytyjskich poruszanie się w strefach handlu heroiną groziło po prostu śmiercią.
W okresach względnie niskiej podaży szczególnie w Ameryce bardziej popularne stają się tzw. designer drugs, chemiczne warianty podstawowego związku. Na przykład opioidowe designer drugs jako główny składnik zawierały entanyl, syntetyczną substancję 200 razy silniejszą od morfiny. Alpametyl fentanyl pojawił się na ulicach w 1979 roku jako China White, nazywany tak ze względu na podobieństwo do jednego z gatunków chińskiej heroiny. W ciągu dziesięciu lat chemikom specjalizującym się w produkcji narkotyków udało się zsyntetyzować co najmniej dziesięć odmian podstawowego narkotyku. Uważa się, że jedna czwarta uzależnionych od heroiny w Kalifornii użyła kiedyś którejś z odmian fentanylu. Jedna z "zalet" tych narkotyków polega na tym, że standardowe testy na obecność w organizmie heroiny są w ich przypadku bezużyteczne. Wiele osób nie podejrzewało nawet, z jaką mocą działa China White, nic dziwnego, że co najmniej sto z nich zmarło z powodu przedawkowania.
Od czasu do czasu pojawiają się również substancje, których głównym składnikiem jest petydyna (meperidine). W latach 1982-1985 sprzedawano jako "syntetyczną heroinę" methyl-phenyl-propionoxypiperidinę (MPPP) i jeszcze jeden związek (MPTP). Niestety, zawierały one toksyczny produkt uboczny który spowodował trwałe uszkodzenie mózgu u ponad 500 osób - to kolejny dowód braku kontroli jakości w świecie narkotykowej chemii.
Narkotyki wciąż przynoszą międzynarodowym gangsterom zyski szacowane na miliardy dolarów. Mafijne organizacje, takie jak: Camorra, Triady, Yardies czy Hell`s Angels nie muszą się obawiać spadku swoich dochodów. Surowiec pochodzi z krajów, które na mapie tworzą opiumowy półksiężyc: Turcji, Iranu, Afganistanu, Pakistanu, Indii, Nepalu, Bangladeszu, Birmy, Tajlandii, Laosu i innych krajów Azji Południowo-Wschodniej. Swój udział ma również Meksyk, szczególnie na rynku USA. Źródła, trasy przewozu oraz lokalizacja przetwórni zmieniają się w zależności od popytu, skuteczności działań policji i rywalizacji między gangami.
Surowe opium otrzymuje się z komory nasiennej maku (Papaver somniferum). Gdy opadną płatki kwiatu, ścina się główki, z których wydziela się biały sok, szybko gęstniejący i ciemniejący, o gorzkim smaku i ostrym zapachu, przypominający smołę. Z zebranej substancji wytacza się kulki albo prasuje ją w kostki. Aktywne składniki stanowią około jednej czwartej wagi surowca. Opium dla palaczy przygotowuje się przez wielokrotne gotowanie i filtrowanie surowca, aż osiągnie konsystencję syropu.
Terminologia stosowana dla pochodnych opium jest dość skomplikowana. Słowo "narkotyk" nie oddaje istoty rzeczy (narkotikos po grecku znaczy "oszałamiający, powodujący odrętwienie"). Niektórzy używają terminu "opiaty" dla narkotyków uzyskiwanych bezpośrednio z opium, oraz "opioidy" dla wszystkich innych związków morfinopodobnych. Żeby nie komplikować sprawy, w tej książce termin "opioidy" będzie stosowany na określenie wszystkich narkotyków, naturalnych i syntetycznych, które mają morfinopodobne działanie.
Farmakologia opioidów została dość dobrze poznana. W latach sześćdziesiątych XX wieku sformułowano tezę, że działanie opioidów polega na wiązaniu się ze specjalnymi receptorami w układzie nerwowym. Niektóre z tych receptorów zidentyfikowano. Jaka jest ich funkcja? Wyjaśniono ją w 1975 roku, wraz z odkryciem "własnych opiatów mózgu". Okazało się, że pewne peptydy (podstawowe elementy tworzące białko, które składają się z łańcuchów aminokwasów) wytwarzane są przez organizm w reakcji na ból i pozwalają zmienić jego odbiór. Działają jako krótkotrwałe przekaźniki chemiczne m.in. w mózgu, zmieniając i kształtując wpływ innych ważnych związków, takich jak serotonina (5HT), dopamina i noradrenalina. Peptydy te określono wspólną nazwą endorfin. Niektóre zostały już wyizolowane - na przykład met- i leu-enkefalina, dynorfina czy peptide-E (ta ostatnia nazwa przypuszczalnie nie jest trafna).
Opioidy wnikają w komórki nerwowe (receptory), w których normalnie działają endorfiny, i wpływają na funkcjonowanie nerwu, zmieniając przepływ związków chemicznych przez błonę komórkową (a więc jej ładunek elektryczny), albo przez modyfikację wydzielania innych przekaźników chemicznych. Co dzieje się potem - dokładnie nie wiadomo, jako że różne opioidy oddziałują na receptory w różny sposób. Niektóre stymulują je, wywołując skutek pozytywny (agoniści); inne blokują receptor, nie "włączając" układu (antagoniści); trzecia grupa wywołuje jeden i drugi skutek równocześnie (częściowi agoniści), trudno jednak przewidzieć, który z tych skutków będzie dominował w konkretnym przypadku. Jeśli na przykład należąca do trzeciej grupy buprenorfina zostanie podana osobie uzależnionej od heroiny (pierwsza grupa), może spowodować zarówno efekt zatrucia, jak i reakcję odstawienia.
Opioidy oddziałują na mózg i system nerwowy głównie hamująco: osłabiają ból, większe dawki powodują senność, znika niepokój, panika i strach; obniża się temperatura ciała, ustępuje odruch kaszlu, zwalnia częstość oddechu; źrenice są zwężone, osłabia się mechanizm "walcz lub uciekaj". Słabsze jest wydzielanie hormonów płciowych, zwiększa się natomiast wydzielanie prolaktyny i hormonu wzrostu. Naczynia krwionośne rozszerzają się, a ciśnienie krwi spada. Perystaltyka jelit staje się wolniejsza, mięśnie rozluźniają się, a zwieracze kurczą. Mówiąc krótko, cały organizm "zwalnia obroty" i następuje stan krótkotrwałej hibernacji.
W większości opioidy stosowane doustnie są mało skuteczne, gdyż wątroba neutralizuje je w dużym stopniu zanim jeszcze dotrą do mózgu. Wyjątek stanowi metadon (otrzymany w 1941 roku przez niemieckich chemików), który poza tym dłużej utrzymuje się w organizmie: jego stężenie we krwi opada dopiero po 24 godzinach (dla większości opioidów - 4 godziny). Te właściwości metadonu spowodowały że jest on popularnym środkiem zastępczym w leczeniu osób uzależnionych od opioidów.
Najczęściej stosowane opioidy (dawkę odpowiadającą ok. 10 mg morfiny - skromną dawkę przeciwbólową - podano w nawiasach) to: diamorfina (heroina, 4 mg); kodeina (120 mg); hydromorfon (Dilaudid, 1,5 mg); hydrocodone (10 mg); pethidine/meperidine (Demerol, 100 mg); dekstromoramid (Palfium, 7,5 mg); dipipanone (Diconal, 10 mg); metadon (10 mg); buprenorfina (Temgesic, 0,4 mg). Główne zastosowania opioidów we współczesnej medycynie to zwalczanie silnych bólów, przygotowanie do zabiegów chirurgicznych, powstrzymywanie kaszlu i biegunki oraz - w warunkach szpitalnych - łagodzenie dolegliwości w szczególnych rodzajach wad serca.
Po dożylnym lub domięśniowym podaniu odpowiedniej dawki (co najmniej 10 mg dla dorosłego przeciętnej wagi człowieka) morfina skutecznie zwalcza ból w ciągu kilku minut i działa przez 3-4 godziny. Wielu pacjentów w szpitalach cierpi zupełnie niepotrzebnie tylko dlatego, że lekarze obawiają się ich uzależnienia. Tymczasem przypadki uzależnienia się pacjenta, któremu podawano opioidy w celu osłabienia bólu, zdarzają się bardzo rzadko: jeden na 100 000.
Opioidy w normalnej praktyce lekarskiej są bardzo bezpiecznymi lekami, jeżeli nie brać pod uwagę przedawkowania, powodującego zagrażającą życiu depresję układu oddechowego. Jeżeli taki objaw wystąpił, należy podać zastrzyk z naloksonu (antagonista opioidu). Środek ten działa bardzo krótko, należy go więc wstrzykiwać do czasu, gdy objawy spowodowane dużą dawką opioidu ustąpią. Niebezpieczeństwo śmiertelnej depresji oddychania zwiększają inne depresanty mózgu, takie jak alkohol, środki uspokajające albo antydepresanty. Szczególnie podatne na ów groźny efekt są osoby obciążone chorobami płuc lub wątroby.
Kolejne dawki opioidu mogą prowadzić do uodpornienia się na wiele skutków jego działania (następuje tzw. tolerancja), co powoduje konieczność zwiększania dawki w celu uzyskania tego samego rezultatu. Niektóre skutki, takie jak zaparcie czy zwężenie źrenic, nie podlegają tolerancji.
Nie uzyskano dowodów na to, że opioidy szkodzą nie narodzonemu dziecku w sposób bezpośredni. Jest jednak faktem, że opioidy przenikają przez łożysko, w związku z czym noworodek może mieć spowolniony oddech lub wykazywać objawy odstawienia, jeśli matka zażywała je regularnie. Matki karmiące piersią powinny wiedzieć, że opioidy przenikają do mleka i mogą powodować "uspokajanie" dziecka.
Według aktualnych statystyk - bardzo przybliżonych około 500 000 Amerykanów i 100 000 - 150 000 Brytyjczyków jest uzależnionych od wstrzykiwanych opioidów. Trzeba jednak pamiętać, że są to tylko ujawnieni użytkownicy opioidów, którzy przyszli do lekarza, ponieważ potrzebowali pomocy, albo zwrócili na siebie uwagę policji; są to zatem "użytkownicy narkotyków, którzy sprawiają kłopoty". Niektóre badania sugerują, że anonimowych użytkowników opioidów jest znacznie więcej niż tych wspomnianych ujawnionych. Aż 1% przedstawicieli dorosłej populacji Stanów Zjednoczonych przyznaje, że przynajmniej raz użyło opioidów "dla rozrywki". Wyniki jednego z badań wskazują, że trzy miliony Amerykanów używa opioidów od czasu do czasu i że 10% spośród nich można określić jako osoby uzależnione. Ocenia się, że tylko 10-15% uzależnionych od opioidów pozostaje w kontakcie ze służbą zdrowia.
Używanie opioidów jest powszechne wśród więźniów, których spora część brała opioidy także przed pójściem do więzienia. Na przykład w jednym ze szkockich zakładów karnych 28% więźniów wstrzykiwało sobie opioidy przed pójściem do więzienia, 8% wstrzykiwało je sobie w więzieniu przynajmniej raz, a trzy czwarte z nich używało przy tym wspólnego sprzętu. Byli więźniowie twierdzą, że wielu skazanych posługuje się tą samą igłą i strzykawką; w czasach szerzenia się AIDS jest to fakt godny uwagi.
Liczba osób zwracających się o pomoc z powodu uzależnienia opioidowego w latach osiemdziesiątych rosła: w 1989 roku na oddziały uzależnień zgłosiło się 61 689, a w 1985 roku - 13 905 osób. Uzależnienie to wiąże się ze znaczną śmiertelnością: w 1989 roku w USA odnotowano 2743 zgony bezpośrednio spowodowane zażyciem opioidów, co stanowiło 38% wszystkich śmiertelnych przypadków związanych z narkotykami (do 50% - kokaina). Amerykański Ośrodek ds. Zatruć ocenił, że na każdy tysiąc dawek opioidów przypada 17 zgonów. Jest to wysoki wskaźnik.
W 1990 roku brytyjskie Ministerstwo Spraw Wewnętrznych zanotowało cztery razy więcej uzależnionych od opioidów niż w 1980 roku - co może oznaczać również większą skuteczność lekarzy. Najwięcej heroiny przechwycono w 1990 roku - ponad 600 kg; w latach 1991-1992 zatrzymano 400-500 kg, ale w roku 1993 znowu prawie 600 kg. Heroina kupowana na ulicy trafia do użytkownika drogą przypominającą potężną piramidę. Importer kontaktuje się z pewną liczbą dystrybutorów, którzy powiązani są z handlarzami kupującymi po kilka funtów; sprzedają oni towar na uncje. Ci ostatni często sami są użytkownikami. Niżej są "dealerzy", których stać na kupno kilku gramów jednorazowo: dzielą oni towar na porcje, które sprzedają po 10 funtów. Niemal na każdym etapie tej dystrybucji narkotyk staje się coraz bardziej zanieczyszczony, co w sytuacji, gdy dealerzy są jednocześnie narkomanami, wydaje się zupełnie normalne.
W heroinie sprzedawanej na ulicy identyfikowane są substancje nieszkodliwe (mannitol, glukoza, laktoza czy sacharoza), umiarkowanie szkodliwe, szczególnie przy stosowaniu dożylnym (kofeina, efedryna) oraz zabójcze (talk, mąka, pył ceglany, środek czyszczący "Ajax", barbiturany, strychnina).
Opium do palenia jest na Zachodzie trudno dostępne i raczej występuje tylko w formie syropu lub sprasowane w tabletki albo pałeczki. Niewielka liczba pacjentów otrzymuje farmaceutyczną diamorfinę - sprzedawaną w ampułkach w postaci białego proszku, ponieważ diamorfina szybko rozkłada się w roztworach. Ampułki takie pojawiają się czasem na czarnym rynku. Większość narkomanów otrzymuje na receptę metadon, zwykłe jest to zielony, lepki syrop, rzadziej - ampułki z roztworem do wstrzykiwania. Farmaceutyczna morfina nie jest wśród narkomanów zbyt popularna, chyba że połączona ze środkiem przeciwwymiotnym (cyclizyna), ale tabletki Palfium i Diconal są bardzo poszukiwane. Inne, łagodniejsze opioidy również bywają dostępne na czarnym rynku, a popularne leki przeciwkaszlowe, które zawierają niewielkie ilości morfiny lub kodeiny, okazują się przydatne przy objawach odstawienia, lub kiedy na ulicy brakuje innego towaru. W niektórych rejonach kraju bardzo modna jest buprenorfina.
Sprzedawana na ulicy heroina to zwykle białoszary lub brązowy proszek, czasem granulki. Ma gorzki smak, który bywa wzmacniany chininą. Większość osób, które zgłaszają się do lekarza z problemami związanymi z opioidami, narkotyk ten albo wstrzykiwało, albo paliło.
Opublikowano około tysiąca relacji opisujących doznania po zażyciu opioidów. Oto relacja pewnego lekarza, żyjącego w XIX wieku, który często oddawał się nałogowi:
"Najpierw odczuwa się coś w rodzaju pełni, potem ulgę i przyjemność, a także dobre samopoczucie, jeśli chodzi o własne możliwości intelektualne i moralne. To jest chyba najbardziej charakterystyczne: wrażenie dużych możliwości intelektualnych, bez wizji i halucynacji. Wraz ze wzrostem dobrego samopoczucia i wysokiego mniemania o swoich możliwościach rośnie chęć działania i w ogóle energia fizyczna".
Współcześni heroiniści najczęściej mówią o ogromnej przyjemności, czasem nawet o ekstazie - zwłaszcza w pierwszej fazie działania narkotyku. Potem dominuje rozmarzenie i błogostan. Oczy się zamykają, głowa opada, ciało wydaje się ciężkie i gorące. Jeśli w pamięci w ogóle zostają jakieś problemy, to tylko utrzymywane w optymistycznej aurze - wszystko będzie dobrze. Umysł pozostaje sprawny, ale przedawkowanie prowadzi do jego wyłączenia, tj. do utraty przytomności, czego obserwator może nie zauważyć. Możliwe są mdłości i wymioty, szczególnie u osób niedoświadczonych. Diconal ma bardziej "poruszające" działanie. Najskuteczniejsze doznania - jak twierdzą niektórzy narkomani - uzyskuje się po wstrzyknięciu równocześnie (z tej samej strzykawki) heroiny i kokainy. Jest to tzw. złoty strzał, który często kończy się śmiercią.
Wielu narkomanów jest nieco uodpornionych na własne doświadczenia z heroiną, w swoich relacjach pomniejszają oni skutki jej działania. Twierdzą, że po pewnym czasie bierze się heroinę tylko po to, żeby zachować trzeźwość. Inni mówią, że po zażyciu heroiny są albo nieprzytomni, albo czują się tak, jakby odstawili narkotyk. Regularny użytkownik heroiny staje się obojętny na wszystkie troski i zmartwienia. Jedynym jego zmartwieniem jest zdobycie następnej działki.
Opioidy stosowane w medycynie są stosunkowo bezpieczne, a w każdym razie nietoksyczne. Niepożądane skutki są zwykle drugorzędne i obejmują mdłości i wymioty, osłabienie apetytu, obstrukcję, ospałość i apatię. O wiele rzadziej pacjenci czują suchość w ustach, skarżą się na uczulenia, mają kłopoty z oddawaniem moczu lub odczuwają dolegliwości spowodowane skurczem naczyń prowadzących z wątroby do jelit lub z nerek do pęcherza. Dla większości pacjentów tego rodzaju skutki uboczne mają niewielkie znaczenie wobec dobroczynnego, zwalczającego ból działania opioidów. Naturalnie również użytkownicy "rekreacyjni" mogą doświadczać takich skutków ubocznych działania opioidów.
Przedawkowanie opioidów jest groźne. Nie rozpoznana zapaść oddychania może przekształcić się w brak oddechu, senność - w utratę przytomności, a ciśnienie krwi może spaść do poziomu powodującego niedotlenienie ważnych organów. Przedawkowanie poszczególnych opioidów powoduje charakterystyczne dla niego reakcje; na przykład jeden z produktów rozpadu, petydyna, może wywoływać ataki drgawek.
Największe zagrożenie związane z niemedycznym zastosowaniem opioidów wypływa z braku wiedzy o ich mocy i zanieczyszczeniach, zawsze bowiem możliwe jest przedawkowanie lub zatrucie. Niedawno w Bristol w ciągu jednego tygodnia zmarło co najmniej sześć osób. Przyczyną była partia heroiny o czystości 80%. Inne zagrożenia związane są ze stylem życia, a właściwie z narkotykową subkulturą. Jeszcze inne - z cechami charakteru świadczącymi o niedostosowaniu i, oczywiście, z uzależnieniem.
Uzależnić się od opioidów jest bardzo łatwo. Oczywiście, są też tacy, którzy zażywają opioidy, jednak się od nich nie uzależniają. Niewiele o nich wiadomo, ponieważ radzą sobie z życiem i nie potrzebują pomocy lekarzy czy pracowników społecznych. A zatem typowy użytkownik opioidów to nie tylko osoba, która zataczając się, wchodzi na oddział dla uzależnionych, czy też taka, która próbuje wyłudzić od lekarza receptę. Nie można przecież zrozumieć istoty zjawiska społecznego picia alkoholu, jeśli badanie ograniczy się do grupy alkoholików mieszkających w zakazanej dzielnicy.
Cóż więc wiadomo o owych nie uzależnionych użytkownikach opioidów (chippers)? Po pierwsze, nikt nie wie, ilu ich jest. Niektórzy twierdzą, że jest ich więcej niż uzależnionych. W każdym razie wielu uzależnionych twierdzi, że znają ludzi, którzy najprawdopodobniej zażywają opioidy sporadycznie. Z przeprowadzanych ankiet wynika, że znacznie więcej jest ludzi, którzy zażyli heroinę przynajmniej raz, niż tych, którzy się uzależnili lub wymagali leczenia, tzn. że wielu ludzi potrafi kilka razy zażyć opioidy, nie uzależniając się. Nie jest natomiast pewne, czy można sporadycznie zażywać opioidy przez długi czas, bez narażania się na uzależnienie. Jest też możliwe, że tacy sporadyczni użytkownicy w chwili ankietowania znajdowali się albo w połowie drogi, która prowadzi do porzucenia narkotyków, albo w połowie innej - prowadzącej do uzależnienia.
Badania dowodzą, że sporadyczne stosowanie opioidów możliwe jest nie tyle dzięki cechom osobowościowym czy mocnemu oparciu w rodzinie, co raczej dzięki społecznej rytualizacji. Chodzi o ograniczenie używania heroiny do określonego miejsca i czasu oraz oddzielenie tej czynności od życia rodzinnego i kręgu społecznego z nim związanego. Można jednak podejrzewać, że im więcej heroiny (lub jakiegokolwiek innego narkotyku) potrzebuje dana osoba, aby zrekompensować frustracje związane z codziennością, tym większe będzie miała trudności z zażywaniem tego narkotyku w sposób wstrzemięźliwy.
Czym różnią się sporadyczni użytkownicy od narkomanów? Większość tych pierwszych utrzymuje dom i rodzinę. Rzadko zamieszani są w przestępstwa kryminalne, jeżeli nie liczyć tych, którzy biorą udział w handlu narkotykami, zwykle zresztą na małą skalę. Większość sporadycznych użytkowników zażywa heroinę 1-2 razy w miesiącu; 20% używa jej rzadziej, a kolejne 20% - raz w tygodniu. Niektórzy z tej grupy to popadają, to wychodzą z uzależnienia. 20% biorących udział w jednej z ankiet przyznało się do okresów uzależnienia, które wystąpiły w przeszłości.
Interesujące są relacje żołnierzy amerykańskich w Wietnamie, którzy mówią o używaniu heroiny. Narkotyk ten był powszechnie dostępny i bardzo tani, a ogromna liczba żołnierzy wciągała go przez nos, paliła, a nawet wstrzykiwała przed i w czasie walki. Czystość tej dostępnej heroiny wynosiła ponad 90% (na nowojorskich ulicach - 5-10%), był to więc bardzo silny materiał. Warto zaznaczyć, że pomimo łatwej dostępności narkotyku, wysokiej jakości, większość żołnierzy nigdy się nie uzależniła i nie używała heroiny ani podczas urlopu w USA, ani po zakończeniu służby. Spośród tych, którzy się jednak uzależnili w Wietnamie, tylko 20% kiedykolwiek używało heroiny w USA. Nawet wśród tych, którzy zażywali ją jeszcze po powrocie do domu, tylko około 12% było uzależnionych; jedynie 1% brał heroinę jeszcze rok po powrocie.
Sporadyczne używanie heroiny też stwarza ryzyko uzależnienia, szczególnie gdy jest wstrzykiwana. Wahania czystości heroiny mogą stać się przyczyną przypadkowego przedawkowania, na które szczególnie podatni są ci, u których mimo codziennego używania nie wykształciła się jeszcze tolerancja. Zawsze możliwe jest zatrucie się zanieczyszczeniami lub domieszkami, a także zarażenie się chorobami, które zagrażają życiu. Bakterie i wirusy przenoszone we krwi atakują serce, wątrobę, płuca, kości lub mózg, możliwe jest też zakażenie krwi (posocznica). Powszechne są lokalne stany zapalne skóry, prowadzące do powstawania ropni. Używanie wspólnych strzykawek lub igieł jest jedną z głównych dróg, którymi przenoszą się wirusy żółtaczki i HIV
Trudno zażywać heroinę i nie popaść w uzależnienie. Problemy związane z uzależnieniem od heroiny bardziej szczegółowo zostaną omówione w dalszej części książki, w tym miejscu warto odnotować, że opioidy wywołują zarówno uzależnienie psychiczne, jak i fizyczne. Pierwsze polega na intensywnym pożądaniu narkotyku, które prowadzi do reorganizacji życia narkomana pod kątem zapewnienia sobie regularnych dostaw narkotyku. Objawy fizycznego uzależnienia pojawiają się wtedy, gdy narkotyk nie jest już podawany. Jeżeli uzależnienie nastąpiło, narkoman zainteresowany jest wyłącznie podtrzymywaniem swojego nałogu. Nie liczą się inni, nieważne jest też własne dobro i własne zdrowie.
Żeby uzależnić się fizycznie, trzeba podtrzymywać nałóg przez dłuższy czas, w każdym razie nie wystarczy kilka dawek, choćby największych. Oczywiście, podatność u różnych ludzi jest różna, najczęściej jednak uzależnienie fizyczne następuje po co najmniej kilku tygodniach codziennego zażywania narkotyku. Typowy schemat obejmuje stopniowe zwiększanie częstotliwości tzw. sporadycznego stosowania w ciągu wielu miesięcy, z optymistycznym przeświadczeniem, że "przecież nad tym panuję". Tolerancja na skutki działania narkotyku i wynikająca stąd konieczność stałego zwiększania dawki rozpoczyna spadek po równi pochyłej. Wczesne oznaki uzależnienia, podobne do szczególnie uporczywego przeziębienia, są przez pewien czas interpretowane optymistycznie. Świadomość uzależnienia pojawia się zatem nagle. Wtedy właśnie należy podjąć decyzję, czy szukać pomocy, czy też pogrążyć się w narkomanii. W każdej chwili w Stanach Zjednoczonych około 200 000 ludzi korzysta z pomocy z powodu uzależnienia od opioidów, a kolejne 100 000 odsiaduje wyrok za przestępstwa związane np. z handlem opioidami.
U osób, które są fizycznie uzależnione od heroiny, nagły brak narkotyku powoduje dający się przewidzieć zespół objawów, znany jako zespół odstawienia. Mniej więcej 8 godzin po zażyciu ostatniej dawki osoba pozbawiona narkotyku odczuwa narastający niepokój, zdenerwowanie i rozdrażnienie - co oczywiście wiąże się z organiczną potrzebą zażycia następnej dawki. Narkoman ziewa, poci się, kicha, cieknie mu z oczu i nosa, napinają się mięśnie. Przybierają na sile skurczowe bóle brzucha, napływają falami mdłości, może też wystąpić nie kontrolowana biegunka. Obrazu nieszczęścia dopełniają dreszcze, dogłębne bóle kości i mięśni, paniczny strach i bezsenność. Skóra jest blada, wilgotna i zimna, pokryta gęsią skórką. Czasem też mogą wystąpić ataki drgawek i halucynacje.
Te nieprzyjemne, ale niegroźne w gruncie rzeczy objawy trwają przez 2-3 dni. Ustępują stopniowo w ciągu kilku tygodni, ale zakłócenia snu i uczucie niepokoju mogą się utrzymywać przez wiele tygodni. Pojawienie się zespołu odstawienia i jego ustąpienie mogą się opóźnić, gdy narkoman systematycznie zażywa metadon, ponieważ narkotyk ten ma długi czas działania. Zespół odstawienia jest niewątpliwie bardzo przykry, ale u większości narkomanów dużo bardziej dramatyczny jest strach przed tzw. głodem; robią oni wszystko, żeby go uniknąć. W realiach życia narkomana zaopatrującego się na ulicy rzeczywiście jest to bardzo trudne.
Narkomani (uzależnieni od opioidów) źle się odżywiają, mieszkają w złych warunkach i w ogóle niewiele się o siebie troszczą. Kobiety często są zmuszone do prostytucji w celu kontynuacji nałogu, a także dlatego, żeby utrzymać rodzinę w całości. Dla uzależnionych rodziców opieka materialna i emocjonalna nad dziećmi stanowi duży problem, choć niektórym udaje się te trudności pokonać. Rodzice narkomani mogliby wiele zyskać, korzystając z pomocy i wsparcia opieki społecznej, ale obawiają się, że dzieci zostaną im zabrane. W rzeczywistości zdarza się to niezwykle rzadko. Obecnie lekarze i pielęgniarki koncentrują się na zapewnieniu takiej pomocy, która umożliwia rodzicom narkomanom utrzymanie życia rodzinnego.
Narkomani bardzo często mają kłopoty ze zdrowiem - fizycznym i psychicznym. Pomijając ryzyko przedawkowania i zatrucia, są oni szczególnie podatni na wypadki i poważne zakażenia. W określonej grupie narkomanów śmiertelność w ciągu roku wynosi 15%. Badanie przeprowadzone w Rzymie wykazało, że śmiertelność wśród uzależnionych mężczyzn była dziesięciokrotnie wyższa niż wśród mężczyzn w tym samym wieku w całej populacji, a u kobiet - dwudziestokrotnie.
Opioidy hamują owulację i zmniejszają prawdopodobieństwo zajścia w ciążę, ale jeśli już dojdzie do zapłodnienia, pojawiają się kolejne problemy. Styl życia narkomanki nie sprzyja bowiem spokojnemu przebiegowi ciąży i dobremu przygotowaniu do porodu. Niedożywienie może powodować anemię i zwiększoną podatność na zakażenie, stres związany z koniecznością radzenia sobie z ciążą w samotności może prowadzić do depresji, podczas której zdarzają się przypadki uszkodzeń płodu.
Nie ma dowodów, że opioidy bezpośrednio powodują uszkodzenia płodu, ale zanieczyszczenia w heroinie sprzedawanej na ulicy zawsze są bardzo niebezpieczne. Głównym niebezpieczeństwem jest przedwczesny poród dziecka z niedowagą, a także zwiększenie ryzyka śmierci okołoporodowej. Ciężarnej narkomance powinno się zapewnić skoordynowaną opiekę i wsparcie, a także podjąć działania zmierzające do ochrony przed zażywaniem narkotyków ulicznych, równocześnie starając się unikać wystąpienia objawów odstawienia, które mogą doprowadzić do poronienia. Cel ten można osiągnąć najpierw przez podawanie metadonu, a następnie bardzo ostrożne odstawienie go, albo utrzymywanie dawki na najniższym możliwym poziomie, tzn. takim, który zapobiegnie chęci szukania narkotyku na czarnym rynku. Jeśli poród miałby nastąpić w okresie, gdy matka otrzymuje metadon, albo bierze opioidy uliczne, należałoby zapewnić jej również opiekę pediatry, gdyż dziecko w ciągu kilku pierwszych dni życia może wykazywać objawy odstawienia, takie jak rozdrażnienie, skurcze, biegunka, wymioty, ciągłe kichanie. Zwykle wymienione objawy można opanować, opiekując się dzieckiem we właściwy sposób, karmiąc na żądanie, często przewijając itd. Czasem jednak konieczne jest leczenie farmakologiczne (minimalne dawki morfiny lub chlorpromazyny). Jeśli matka zażywała duże dawki opioidów aż do porodu, noworodek może nie oddychać prawidłowo, niekiedy występują ataki drgawek. Objawy te nie są groźne, jeśli dziecko ma zapewnioną właściwą opiekę lekarską. Na ogół jednak tryb życia matki narkomanki stanowi duże zagrożenie dla fizycznego i psychicznego rozwoju dziecka.
Wśród osób uzależnionych od opioidów, które zgłaszają się na oddziały narkotykowe, często stwierdzane są różne zaburzenia psychiczne; choroby psychiczne zdarzają się jednak wyjątkowo. Objawy zaburzeń ustępują zwykle samoistnie po złagodzeniu problemów bezpośrednio związanych z uzależnieniem. W przypadku choroby psychicznej można zwykle wykazać, że rozwijała się jeszcze przed uzależnieniem.
Zdarza się, że u osób, które zgłaszają się na oddziały specjalizujące się w leczeniu uzależnień narkotykowych, problem uzależnienia od narkotyków jest drugo-, a nawet trzeciorzędny. Chodzi o pacjentów, u których głównym problemem są urazy z dzieciństwa, nierzadko związane z aktami wykorzystywania fizycznego lub seksualnego, a także problemy emocjonalne, które poprzedziły używanie narkotyków. Wiązanie tych problemów z uzależnieniem od opioidów, lub przedstawianie ich jako odstraszającego przykładu w celu zakwestionowania obecnego prawodawstwa dotyczącego narkotyków, jest nieporozumieniem.
Phillip Robson "Narkotyki", część II
tytuł oryginału : "Forbidden drugs: Understanding drugs and why people take them"
przekład : Celina Juda
wyd. : Medycyna Praktyczna, Kraków 1997
Phillip Robson, konsultant w zakresie psychiatrii, starszy wykładowca w Chilton Clinic, Warneford Hospital w Oxfordzie.
ocr & obróbka sauron@hyperreal.pl; thnx 4 drk%wrschnr
Komentarze
fajna stronka.My robimy lekcje z koleznką i właśnie potrzebujemy takich stron.Tylko szkoda ze jest mało rysunków ,ale jest oki.