Tomasz G., ksywa Grzymek, prowadził imprezowy styl życia i był stałym bywalcem dolnośląskich dyskotek. Przed jedną z nich w sierpniu 2005 r. kupił zapakowaną w foliowy woreczek porcję amfetaminy, tzw. spidzika. Kilka godzin później jego samochód został w okolicy Szklarskiej Poręby zatrzymany przez patrol straży granicznej. Funkcjonariusze wylegitymowali Grzymka i dokonali rutynowego przeszukania kierowcy i pojazdu. Znaleźli działkę amfy, zawiadomili policję. Tomasz G. wylądował w policyjnej izbie zatrzymań w Jeleniej Górze. Dyżurny Komendy Rejonowej Policji Wrocław Krzyki 15 października 1998 r. otrzymał telefoniczną informację, że w pobliżu szkoły przy ul. Trwałej, gdzie odbywała się dyskoteka, kręci się osobnik, który oferuje do sprzedaży marihuanę. Wysłany na miejsce patrol zatrzymał dilera. W jego plecaku znaleziono susz podzielony na 100 porcji. Handlarza Rafała J., lat 23, patrol przywiózł do komendy, gdzie trafił na dołek. Równość prawa Te dwie historie tylko pozornie są do siebie podobne. Tomasz G. spędził noc w izbie zatrzymań. W tym czasie policjanci przeszukali jego mieszkanie. Nic podejrzanego nie znaleźli. Rano prokurator postawił Tomaszowi G. zarzut posiadania zabronionych prawem środków odurzających. Zastosował wobec niego dozór policyjny (miał dwa razy w tygodniu meldować się w komendzie policji) oraz nakazał zatrzymać jego paszport. Porcja amfetaminy o wadze 0,1 grama trafiła do policyjnego depozytu. Przebadał ją biegły, który stwierdził, że z takiej ilości amfy można sporządzić 10 porcji spidu do ewentualnej sprzedaży. Tomasz G. szybko trafił przed oblicze Temidy. Uwzględniając fakt, że oskarżony wyraził skruchę, nie był wcześniej karany za posiadanie dragów i nie został przyłapany na handlu amfą, sąd wlepił mu rok pozbawienia wolności w zawieszeniu na trzy lata i grzywnę w wysokości 500 zł. Rafał J. w ogóle nie trafił do prokuratury. Nie przeszukano też jego mieszkania. Po nocy spędzonej na dołku został zawieziony do komendy wojewódzkiej policji, skąd po kilkunastu minutach radiowóz zawiózł go do domu. Marycha z jego plecaka nie znalazła się w policyjnym depozycie. Policja umorzyła dochodzenie, a przyklepała to Prokuratura Rejonowa Wrocław Krzyki. Koniec sprawy. Równość szans Dlaczego ręka sprawiedliwości była tak ciężka dla Tomasza G., a tak łagodnie obeszła się z Rafałem J.? Bo ten pierwszy to zwykły przedstawiciel przypadkowego społeczeństwa, drugi zaś jest synem prokuratora okręgowego we Wrocławiu, byłego dyrektora Biura do Walki z Przestępczością Zorganizowaną Prokuratury Krajowej Janusza Jarocha i bratankiem byłego wiceprezydenta Wrocławia, obecnie prominentnego działacza PiS i senatora Andrzeja Jarocha. Sprawa zapewne nie ujrzałaby światła dziennego, gdyby nie fakt, że wiosną 2005 r. lokalna gazeta ujawniła jedyny dowód obciążający Rafała J., czyli policyjną notatkę o jego zatrzymaniu. Nie można było jej zniszczyć, gdyż kopia trafiła do dyżurnego operacyjnego kraju Komendy Głównej Policji. Po ujawnieniu tego kwitu pan prokurator Jaroch oznajmił, że żadnej sprawy nie było. Po prostu syna, wówczas młodziana, poniosła fantazja. Chciał zaimponować kolegom, nazrywał więc zwykłej trawy, podzielił na porcje i udawał dilera. Że to była trawa, potwierdziło badanie narkotesterem. On o całym epizodzie dowiedział się znacznie później i nie wpływał ani na policję, aby zaniechała wykonania określonych przepisami czynności, ani na prokuraturę, by umorzenie przyklepała. Janusz Jaroch stwierdził także, że mimo tak oczywistych faktów poleci zbadać sprawę. Moralne wybory Sprawdziłem wersję pana prokuratora i oto, co ustaliłem. Susz znaleziony w plecaku jego syna nie mógł być zbadany narkotesterem, gdyż pierwsze testery, jak dowiedziałem się w Biurze Prasowym KWP, znalazły się na wyposażeniu wrocławskiej policji dopiero w roku 2000. Tak więc susz powinien znaleźć się w policyjnym depozycie, aby substancję zbadał biegły, a zatrzymany Rafał J. następnego dnia powinien zostać przesłuchany przez prokuratora, który podjąłby decyzję o ewentualnym aresztowaniu lub zastosowaniu innego środka zapobiegawczego. Policja powinna też przeszukać dom zatrzymanego. Jak ustaliłem z wiarygodnych źródeł, gdy funkcjonariusze Komendy Rejonowej Wrocław Krzyki zorientowali się, kogo mają na dołku, wybuchła panika. Mimo nocnej pory telefonicznie został poinformowany o wydarzeniu ówczesny komendant wojewódzki Jerzy Bielicki. To on zdecydował, żeby zatrzymanego przywieźć następnego dnia do gmachu KWP. Po konsultacji z prokuraturą okręgową ustalono wygodną wersję wydarzenia. Znamienne jest, że włączeni w sprawę funkcjonariusze później awansowali (komendant wojewódzki został dyrektorem Departamentu Bezpieczeństwa i Porządku Publicznego w MSWiA). Prokuratorem wyznaczonym przez Janusza Jarocha do ponownego przyjrzenia się sprawie, który stwierdził, że wszystko było w porządku, był zastępca Jarocha. Rafał J. skończył studia prawnicze. Obecnie jest asesorem w jednej z prokuratur rejonowych podlegających wrocławskiej „okręgówce”. Gdyby 8 lat temu znaleziony przy nim susz trafił do policyjnego depozytu, prawo mogłoby go ścigać, gdyż przestępstwo posiadania znacznych ilości dragów i handlu nimi przedawnia się dopiero po 10 latach. Można natomiast ścigać tych funkcjonariuszy, którzy niszcząc dowód w sprawie (art. 239 kodeksu karnego) uniemożliwili ustalenie stanu faktycznego. Nawet gdyby wrocławska policja posiadała wówczas narkotester, dla sądu wiążąca byłaby opinia biegłego. Senator PiS Andrzej Jaroch na swojej stronie internetowej pięknie pisze o Polsce sprawiedliwości społecznej, prawa, równych szans, moralnych wyborach itp. Ciekawe, czy realizując te wzniosłe hasła jego partyjny kolega, oberprokurator Ziobro, zechce wszcząć śledztwo w opisanej sprawie? Źródło: Wspaniałe archiwum WWW Tygodnika NIE (czytam każdy numer! :-)). Jakby ktoś coś wygrzebał czego jeszcze nie mamy, dajcie znać, towarzyszu! Autor: Bogusław Gomzar (swój chłop!)