Zapraszam do komentowania tekstów (co jakiś czas będę dorzucał nowe) oraz opisu własnych doświadczeń z tamtego okresu.
Na początek list od studenta, który po przeczytaniu nasunął mi na myśl obraz autora dający opisać się jako ‘user HR’.
-brak danych-
Droga Redakcjo, przyznam się szczerze, iż reportaż Wasz o młodych ludziach uzależnionych od kompotu, domyślam się, że jest to odpowiednio spreparowany ekstrakt z maku, zrobił na mnie wstrząsające wrażenie. Na tyle wstrząsające, że powstrzymałem się od sfałszowania kolejnej partii recept, co w konkretnych układach uniemożliwia mi dostęp do ostatnio cokolwiek nadużywanego specyfiku na okres circa trzech tygodni. Wniosek: z mojego punktu widzenia reportaż został wyemitowany w istotnym momencie. Trochę o sobie. Mam 24 lata, jestem studentem ostatniego roku jednego z kierunków ekonomicznych pewnej warszawskiej uczelni. Wydaje mi się, że trudno byłoby mnie zdefiniować jako narkomana sensu stricto: nigdy nie doświadczyłem nawet cienia objawów abstynencji, bowiem zawsze (jak do tej pory) starczało mi rozumu, by nie zajść tą ścieżką za daleko. Gdzieś tam przecież, na dnie duszy, kołatał jednak strach przed doskonale znanymi konsekwencjami systematycznego nadużywania. Tak więc, mówiąc o sobie, mogę użyć jedynie pojęcia uzależnienia psychicznego –a to obserwuję u siebie w pełnej jego krasie. Teraz krótka historia moich eksperymentów: Akt pierwszy, pięć lat temu. Jeden z kolegów odbywających praktykę robotniczą w szpitalu dostaje od zaprzyjaźnionej pielęgniarki (chyba nie umiała biedaczka inaczej zamanifestować swojej sympatii) ampułkę dolarganu. Kolega nie bardzo wie, co z takim oryginalnym suwenirem zrobić, więc gdy powodowany ciekawością zakosztowania zakazanego owocu proszę, dostaję natychmiast. Akt drugi, rok później. Zerwanie z narzeczoną. Pustka. Całe mnóstwo czasu, z którym nie ma co zrobić. Przypomnienie tamtego eksperymentu. Dla chcącego nic trudnego: pudełko z zieloną banderolą, choć kosztuje tysiąc złotych (5 ampułek), jest w zasadzie osiągalne bez większych kłopotów. Zużyłem tych pudełek trochę, szczęście wraz z przerwą semestralną i zmianą otoczenia przychodzi też opamiętanie. Akt trzeci, dwa lata temu. Londyński dentysta ordynuje mi fortral po wyrwaniu zęba. I cóż okazuje się? Ten też euforyzuje. Skala doznań jest co prawda nieporównywalnie mniejsza niż w przypadku petedyny, jednak jakieś tam wrażenia są. Dentysta okazuje się naiwny jak muflon i zapisuje mi specyfik przez dość długi okres czasu. W Londynie też następuje małe interludium z marihuaną w lejtmotywie, lecz rodzaj wywoływanego przez nią orgiastycznego oszołomienia nie odpowiada mi zupełnie i eksperyment nigdy więcej nie zostaje powtórzony. Swoją drogą trochę szkoda, bo jak podają niektóre źródła, aktywny czterohydrokannabinol jest mniej toksyczny, niż nagminnie nadużywana (nie przeze mnie, w zasadzie nie palę) nikotyna. Akt czwarty, może ostatni, trwa w zasadzie do dziś, a ściślej, mam nadzieję, że trwał do Waszego reportażu. Sporadyczne fałszowanie recept (ostatnio coraz częstsze), do których dostęp mam banalnie prosty, i wykupywanie na nie parakodyny (jedyny w zasadzie i na szczęście na zwyczajną receptę dostępny specyfik, o dość stonowanym działaniu) w ilościach coraz to większych. Notabene, chyba większość aptekarzy to narkomanii, bo niemal w każdej fiolce brak jednej czy dwóch tabletek. W tak zwanym międzyczasie trafia się okazja, to i morfiny działanie wypróbowałem na sobie, a eksperyment z dolantyną znów powtórzyłem parokrotnie. Trochę samokrytycyzmu zachowałem jeszcze i póki co trwam w mocnym postanowieniu, by raz na zawsze z tą zabawą skończyć. A geneza jej jest trywialnie prosta: ziarno rzucone na podatną glebę, jaką jest tu gwałtowny koniec jakiegoś cyklu przeżyć pozytywnych, czy też, jak nazywał to Witkacy, metafizyczne nienasycenie musi wykiełkować. Cóż, myślę, że takich jak ja eksperymentatorów jest więcej, choć każdy jak sądzę, skrzętnie swoją słabość przed otoczeniem ukrywa. Najgorsza jest pustka, brak celu, frustracja. Z jednej strony chęć, z drugiej niemożność działania. Bezwład. Marazm. Niespełnione nadzieje. Na to wszystko narkotyk jest pewnym lekarstwem, tego odmówić mu nie można, znosi bowiem wrażliwość na wszystkie przykre bodźce psychiczne, jednak cena, jaką przyjdzie zapłacić za godziny ukojenia, zdaje się, nie warta jest wyprawki. A kto raz spróbował, temu niełatwo jest się z przestrzeni przyciągania wyzwolić. Niech więc „dalszego ciągu” przesłaniem będzie to, by nigdy nie dać się namówić na ten pierwszy raz, a niezdrową ciekawość schować do kieszeni.
Komenda Milicji Obywatelskiej
Miasta Stołecznego Warszawy
W związku z tym, że syn mój Henryk, urodzony 7 XII 1956 roku od pięciu lat zażywa środki odurzające – narkotyki – pochodzące z nieznanych mi bliżej źródeł względnie wyrobu własnego lub jego kolegów – z maku oraz środki te mimo naszej interwencji zażywa również w domu w obecności młodszego syna lat 19, i córki, lat 17, a często mojej żony – po wyczerpaniu dostępnych w naszym kraju innych działań zmierzających w kierunku ratowania syna i rodziny – uprzejmie proszę (i upoważniam) Komendę Milicji Obywatelskiej o przeprowadzenie w moim mieszkaniu o każdej porze dnia i nocy rewizji osobistej syna i zajmowanego przez niego pomieszczenia celem likwidacji przynoszonych środków i wyciągnięcia stosownych konsekwencji i chociażby tym działaniem ratowania nas, rodziców, naszych dwojga uczących się dzieci oraz innych rodziców i dzieci. Ponadto proszę o pomoc w umieszczeniu syna w ośrodku zamkniętego leczenia oraz zapewnienia ochrony życia, zdrowia i spokoju nam jako rodzicom i naszym pozostałym uczącym się dzieciom. Przy powyższym wyjaśniam, że w zachowaniu i postępowaniu syna występuje:
- obojętny stosunek do otoczenia i prawa;
- agresywność w stosunku do matki, do mnie, brata i siostry;
- awanturniczy tryb życia (uderzył kilka razy matkę, tłukł naczynia i inne urządzenia znajdujące się w domu);
- niechęć do podjęcia jakiejkolwiek pracy i nauki zawodu;
- chęć nakłaniania rodzeństwa do przyjmowania środków odurzających;
- niechęć do poddania się leczeniu odwykowemu.
Tryb jego życia jest następujący: - Przez całą noc chodzi od pokoju do kuchni i łazienki, trzaska przy tym drzwiami, pije herbatę i co jakiś czas parzy i przyjmuje środki odurzające – nad ranem usypia – śpi do godz. 12 –14 – później udaje się na zdobywanie środków.
Jakakolwiek chęć z naszej strony zmiany trybu jego życia i zachowania się naraża nas na wyzwiska i awantury z jego strony. W sytuacji tej pozostałe dzieci nie mają normalnych warunków do nauki i spokojnego życia – są znerwicowani i noszą się z zamiarem opuszczenie rodziny, to jest zamieszkania w internacie. Poza tym w związku z zażywaniem przez syna różnych środków bez zachowania higieny w tym zakresie jesteśmy narażeni na różne choroby zakaźne. Dotychczasowy życiorys naszego syna Henryka przedstawia się następująco:
- do przedszkola nie uczęszczał
- w roku szkolnym 1970/71 ukończył ośmioklasową szkołę podstawową jako uczeń średni – żadnego roku szkolnego nie powtarzał;
- w roku szkolnym 1971/72 ukończył I klasę Technikum Elektrycznego CZSP przy ul. Złotej 58 z wynikiem średnim;
- w roku szkolnym 1972/73 ukończył II klasę również z wynikiem średnim (podczas wywiadówek w szkole ze strony wychowawcy główny zarzut był ten, że syn jest zbyt spokojny);
- w roku szkolnym 1973/74 uczęszczał do klasy III i do następnej klasy nie zdał;
- w dniu 3 IV 1974 roku wobec złych postępów w nauce i naszym zdaniem dziwnego zachowania się syna przeprowadziliśmy rozmowę z lekarzem szkolnym, który nas uspokoił, że jest to taki trudny wiek u syna i że nie należy przywiązywać do jego zachowania się większej wagi, bo mu to z czasem minie;
- 3 X 1974 roku mimo uspokojenia nas przez lekarza szkolnego doprowadziliśmy syna do Stołecznej Przychodni Higieny Szkolnej – Poradni Higieny Wychowania przy ul. Nowogrodzkiej 75, gdzie przez doktora A. Jaczewskiego zostaliśmy poinformowani, ze syn wpadł w nieodpowiednie towarzystwo i zaczął w szkole zażywać środku odurzające. Doktor ten przyjął go na pacjenta przychodni, a 18 X 1974 roku wystosował do dyrektora szkoły pismo w sprawie usprawiedliwienia syna z jego nieobecności w szkole, polecając go specjalnej opiecie ze strony wychowawcy;
- z dniem 1 XI 1974 r. w związku z likwidacją Ośrodka przy ul. Nowogrodzkiej 75 na dalsze leczenie skierowano syna do Zespołu Psychiatrycznego Opieki Zdrowotnej – Ośrodka Leczenia Nerwic dla Młodzieży przy ul. Czerniakowskiej 137. Do ośrodka tego uczęszczał on od 1 XI 1974 do 20 VII 1976 r. Zastosowana w Ośrodku metoda leczenia i terapii nie dała pozytywnych rezultatów, a odwrotnie wobec tolerancji w zakresie posiadania i przyjmowania przez pacjentów środków odurzających doprowadziła syna do kompletnego umysłowego i fizycznego wyczerpania i wypracowała w jego osobowości wrogi stosunek do rodziców i rodzeństwa;
- w okresie terapii w Ośrodku – w roku szkolnym 1974/75 syn, w dalszym ciągu był uczniem Technikum Elektrycznego i do lutego 1975 roku powtarzał klasę III, po czym został ze szkoły wyrzucony mimo interwencji Ośrodka (podczas wywiadówek w szkole informowano mnike, że syn opuszcza bardzo dużo lekcji i na koniec I okresu otrzymał po 10 ocen niedostatecznych z każdego przedmiotu);
- w dniu 15 XI 1974 roku odebrałem telefon od nieznajomej mi osoby zatrudnionej w szkole, która poinformowała mnie, że na początku roku szkolnego 1973/74 miał miejsce w szkole poważny incydent przesądzający los mojego syna, a mianowicie: wychowawca klasy bezpodstawnie uderzyła syna w twarz, syn mu oddał i obecnie jest on niszczony przez kolektyw dobranych nauczycieli – radziła zabrać nam syna ze szkoły;
- o tej wiadomości poinformowałem dyrekcję szkoły i nadrzędny Inspektorat i prosiłem o wyjaśnienie sprawy. Incydent potwierdzono, lefcz nie nadano sprawie żadnego biegu – podobnie zresztą jak sprawie zażywania na terenie szkoły środków odurzających;
- od 5 II do 6 II 1976 roku podczas terapii w Ośrodku przy ul. Czerniakowskiej w związku z zatruciem się środkami odurzającymi przebywał w szpitalu przy ul. Grenadierów. Po otrzymaniu kroplówki wypisał się na własne żadanie;
- od 17 V do 20 V 1976 roku w związku z kompletnym wyczerpaniem fizycznym i umysłowym wskutek zażywania środków został umieszczony na prośbę Komendy Stołecznej Milicji Obywatelskiej m. St. Warszawy w szpitalu przy ul. Nowowiejskiej. Ze szpitala uciekł w piżamie;
- od 24 V do 7 VI 1976 roku ponownie na prośbę naszą i wniosek Komendy Milicji Obywatelskiej m.st. Warszawy został umieszczony w szpitalu przy ul. Dolnej. Również z tego szpitala uciekł;
- od 5 VIII do 8 VIII 1976 roku na wniosek kuratora został umieszczony w szpitalu w Drewnicy. Ze szpitala uciekł w ubraniu robotnika;
- od 16 X 1976 do 26 IV 1977 roku był pod opieką Ośrodka Korekcyjno -Rozwojowego dla Młodzieży w Jelonkach. W ośrodku tym uczęszczał do szkoły i przebywał jakiś czas w Sanatorium w Garwolinie. Stosunek z nim przez ten Ośrodek został rozwiązany z przyczyn bliżej nam nie znanych;
- od 8 XI do 21 XI 1977 roku ponownie przebywał w szpitalu przy ul. Nowowiejskiej;
- od 9 II do 5 V 1978 roku w związku z psychozą spowodowaną środkami odurzającymi ponownie przebywał w szpitalu przy ul. Nowowiejskiej. Ze szpitala został wypisany z warunkiem dalszego kontynuowania leczenia;
- po rozwiązaniu stosunku z Ośrodkiem w Jelonkach opiekę nad nim sprawuje doktor Z. Thielle.
Informując o sytuacji syna pragnę dodatkowo wyjaśnić, że nasze działania jako rodziców w kierunku jego ratowania skupiło się głównie:
- na poznaniu przyczyn niewłaściwego zachowywania się syna i stworzeniu mu odpowiednich warunków do przerwania i uwolnienia się z nabytego nałogu lekomanii;
- na ciągłych kontaktach z osobami powołanymi do leczenie tego rodzaju ludzi;
- na ciągłym nakłanianiu go do poddania się leczeniu i podjęcia pracy i nauki;
- na ujawnianiu wobec władz ścigania wszelkich znanych nam źródeł zdobywania przez syna środków odurzających;
- na skierowaniu wniosku do sądu o ustanowienie nad synem kuratora i wydania mu nakazu przymusowego leczenia.
Jako rodzice dochodzimy do wniosku, że z naszej strony został popełniony zasadniczy błąd, a mianowicie: zbyt duży autorytet przypisywaliśmy szkole i jej wychowawcom, w naszym postępowaniu zawsze wychowawca miał rację, a nie syn, nie umieliśmy tego wypośrodkować, rezultat był taki, że syn stał się nieufny i nie informował nas o zajściach, jakie miały miejsce w szkole (np. o incydencie z wychowawcą i lekomanii w szkole). Obecnie jesteśmy już tym wszystkim zmęczeni i uważamy sytuację za tragiczną i nie znajdujemy innego wyjścia, jak napisaliśmy na wstępie. W naszym pojęciu dla tego rodzaju ludzi co nasz syn należałoby skończyć z dociekaniami psychologicznymi i prowadzoną przez psychologów oderwaną od życia terapią, a stworzyć dla nich pod ścisłym nadzorem służby wartowniczej i psychologów ośrodki zamkniętego leczenia i pracy, w których ludzie z nałogiem narkomanii wykonywaliby pracę zarobkową, uprawiali sport i uczyli się zawodu. W tym przypadku byłoby mniej demoralizacji i wypadków śmiertelnych spowodowanych zatruciem i mniej niszczenia zdrowia innych. Podając powyższe informację ponadto, że ja mimo inwalidztwa pracuję zarobkowo, mam za sobą 28 lat pracy. Żona moja również jest zatrudniona. Na syna nie otrzymujemy żadnego dodatku rodzinnego i nie posiada on uprawnień ubezpieczeniowych.
Do wiadomości z prośbą o pomoc w ratowaniu syna i naszej rodziny:
1. KC PZPR, 2. Ministerstwo Zdrowia, 3. Generalna Prokuratura PRL, 4. Komenda Główna Policji Obywatelskiej.
Zacząłem brać w 1976 roku, kiedy po raz pierwszy wziąłem. Od razu sprawiło mi to ogromną przyjemność. Nie musiałem brać dalej, jednak mój pogląd na świat, kiedy przespałem, zmienił się całkowicie. Nie było to branie z prawdziwego zdarzenia, jednak zacząłem ćpać coraz częściej. Lato 1976 było dla mnie przełomem. Po raz pierwszy wziąłem spreparowane przez kolegów opium z naszego maku. Było to dla mnie ogromne przeżycie i przyjemność. Brałem codziennie. Kiedy skończyły się zielone makówki, zacząłem gotować i pić wywar ze słomy makowej. Piłem jej dość duże ilości, gdyż organizm coraz więcej potrzebował. W roku 1977 poznałem moją żonę. Nie robiła mi żadnych sprzeciwów co do brania, gdyż sama od czasu do czasu próbowała tej przyjemności. Kiedy w roku 1978 brałem ślub, wiedziałem, że muszę z tym nałogiem skończyć, dlatego też pojechałem do Państwowego Szpitala Kocborowo. Szpital zrobił na mnie ogromne wrażenie. Widząc chorych ludzi psychicznie byłem u kresu załamania. Po trzech dniach na głodzie wypisałem się i zacząłem brać od razu po przyjeździe do Koszalina, gdyż tego potrzebowałem. Po trzech tygodniach pobytu w Koszalinie i dalszego brania ojciec załatwił mi szpital Srebrzysko w Gdańsku. Tam spotkałem narkomanów z Trójmiasta, którzy nauczyli mnie produkcji polskiej heroiny. Wypisałem się z tego szpitala po dwutygodniowym pobycie i tak jak ubiegłym razem brałem dalej. Ani narodziny dziecka, ani żadna osoba nie potrafiła mi już pomóc. Nie wiem, kiedy zatarła się granica między przyjemnością i przymusem brania i zdobywania narkotyku za wszelką cenę. W roku 1979 za namową ojca ponownie rozpocząłem leczenie w PSK. Po trzymiesięcznym pobycie uciekłem stamtąd. Wiedziałem już wtedy, że nie potrafię z tym nałogiem sam skończyć. W 1980 roku wyrokiem Sądu Wojewódzkiego w Koszalinie zostałem ubezwłasnowolniony całkowicie przez ojca, który jest moim prawnym opiekunem. I to również nie powstrzymało mnie przed dalszym braniem. W tym też roku we wrześniu ponownie dostałem się do PSK, z którego to szpitala uciekłem. Ucieczka moja podyktowana była przemożnym popędem do dalszego brania. Nic nie mogło mnie od tego powstrzymać i dlatego od 5 II br. ponownie znajduje się w PSK. Warunki, jakie są tutaj, nie rokują żadnych nadziei na wyjście z nałogu. Jedyną moją myślą w tej chwili jest dalsze branie. Nuda, poniżenie takich ludzi jak ja oraz obraz pacjentów chorych psychicznie doprowadzają mnie do kresu wytrzymałości. Jedynym zajęciem tutaj jest siedzenie po każdym posiłku, jedyną rozrywką oglądanie telewizji. Jako że nie jestem chorym, śpię na materacu, taką decyzję podjął pielęgniarz oddziałowy. Czy w takich warunkach można myśleć o wyleczeniu? Również moje przyjście tutaj nie było zbyt miłe, gdyż zabroniono mi wielu swobód, a oddziałowy powiedział mi, że nienawidzi takich gnoi jak ja, to znaczy narkomanów. Dlaczego nikt nie stara się ze mną porozmawiać i mi pomóc? Głupie docinki personelu na mój temat pozbawiają mnie jakichkolwiek nadziei. Jak się tutaj leczyć, skoro człowiek zatraca całkowicie swoją godność, osobowość i tak już chorą. Trzeba wspomnieć, że jest to rejon leczenia narkomanów z Malborka, Tczewa oraz mojego miasta Koszalina. Koledzy boją się tutaj przyjeżdżać. Może zdecydowałbym się na jeszcze jedną próbę zerwania z nałogiem, jednak nie tutaj, gdyż jeżeli będę tutaj dalej przebywał, a wyjdę stąd, to zacznę brać, aby zapomnieć, co mnie tutaj spotkało. Wiem, że jestem całkowicie chorym, pozbawionym jakichkolwiek uczuć. Wszystko stało się dla mnie obojętne. Czuję, że nie potrafię w życiu niczego dokonać, jedynym celem jest ćpanie. W głowię czuję pustkę, zamulenie. Nie potrafię już myśleć jak człowiek. Żyję bez celu i zdaję sobie sprawę w jakim stanie się znajduję. Abym mógł normalnie funkcjonować, musiałbym brać dalej, to znaczy wybrać najprostszą drogę. Sam nie staram się sobie pomóc, gdyż wydaje mi się to nieosiągalne. Wielu ludzi w Polsce, którzy nie przekroczyli 30 roku życia, jest w takim stanie jak ja, a nawet gorszym, jednak strach przed pobytem w takim szpitalu, w jakim ja teraz przebywam, nie pozwala na podjęcie leczenia. Będąc w 1980 roku w Częstochowie dowiedziałem się, że nieżyjący już dr. Z. Thielle na Kongresie Nałogów w Kopenhadze szacował liczbę narkomanów w Polsce na około 300 000 osób. Zgadzam się z tym całkowicie, a nawet dodam, że jest nas dużo więcej. Liczba ta rośnie w zastraszającym tempie. Sądzę to po swoim mieście Koszalinie, gdzie czternasto- piętnastoletnia młodzież zaczyna brać narkotyki nie tak jak ja, z początku brałem od przypadku do przypadku, ale całkowicie angażuje się w nałóg. Co dzieje się w tak dużych miastach jak Warszawa, Trójmiasto, Wrocław, Łódź i wiele innych miastach i miasteczkach, czy nie czas bić na alarm? Skończyć z tym okłamywaniem społeczeństwa o liczbie ludzi, którzy systematycznie się narkotyzują. Czas wreszcie zahamować to i zacząć leczyć tych chorych ludzi. Czy nie czas, aby powstały ośrodki rehabilitacji dla narkomanów podobne do Garwolina? Myśl, co będzie za parę lat z polską młodzieżą, przyprawia mnie o zawrót głowy. Wiem, że moja pozycja w tej chwili nie jest najlepsza, czyć nie należy pomóc ludziom, którzy zaczęli brać lub tym, którzy biorą długo, a chcą się leczyć. Dlaczego nasze organa bezpieczeństwa i porządku oraz sądy karzą narkomanów za włamania do aptek lub produkcję narkotyków dla własnych potrzeb, skoro ludzie ci są ludźmi chorymi, myślącymi innymi kategoriami niż normalny człowiek? Czy karami można zmienić psychikę człowieka? Przecież ludzie ci nie robią tego z przyjemności, ale z potrzeby fizycznej i psychicznej. Czas naprawdę z tym skończyć, gdyż za parę lat połowa młodych ludzi będzie gniła w więzieniach, które na pewno nie zmienią ich psychiki ani myślenia. Wręcz przeciwnie, staną się ludźmi chorymi bardziej niż przed pójściem odbywania kary. Chciałbym jeszcze raz spróbować zerwać z nałogiem, jednak czy jest ktoś, co potrafi mi pomóc? Szpital, w którym się znajduję, nigdy tego nie dokona, a wręcz przeciwnie, pogłębi mój nałóg. Jedynym miejscem do tego celu stworzonym jest Garwolin, w którym to szpitalu chciałbym poddać się dobrowolnemu leczeniu. Nieważne, jak długo, ale chcę umierać tak młodo. Pomóżcie mi, chcę wreszcie żyć jak człowiek, gdyż sam tego nie potrafię. Droga Redakcjo! Jeżeli możliwe jest załatwienie miejsca w Garwolinie, a możliwość taka istnieje, to bardzo bym prosił o poinformowanie mnie na jakich warunkach i w jakim czasie mógłbym się tam leczyć.
Zagórz, 25 VII 1981
Zwracam się do Was o szybką interwencję w imieniu rolników i działkowiczów miejscowości Zagórz koło Sanoka, województwo Krosno. W Zagórzu, a dokładnie w Nowym Zagórzu, są 3 osoby które niszczą mak w ten sposób, że nacinają niedojrzałe główki maku i wyciągają mleczko. W roku 1980 wszystkie działki PKP i roników były zniszczone. Interwencje na MO nie pomagały. Funkcjonariusze żądali dowodu. Jakie mogą być inne dowody jak zniszczony mak? W tym roku zaczyna się znowu to samo. Walczy się z narkotykami tylko w dużych miastach, ale nikt nie pomyśli, że i w takiej miejscowości są narkomani, którzy oprócz swojego życia i zdrowia niszczą ludzką pracę.
Swoją drogą trochę szkoda, bo jak podają niektóre źródła, aktywny czterohydrokannabinol jest mniej toksyczny, niż nagminnie nadużywana (nie przeze mnie, w zasadzie nie palę) nikotyna.
Na teraz - 'słabe jednostki są nie do ocalenia'
Bydgoszcz, 25 III 1981
Do napisania i wysłania tego listu ostatecznie zmobilizowała mnie wczorajsza audycja telewizyjna, mówiąca o narkomanach. Nie należę do tych osób, lecz się z nimi prawie utożsamiam. Potrafię ich zrozumieć i chyba z każdego postępowania wytłumaczyć. Potrafię również rozumieć każdego lub prawie każdego człowieka popadającego w konflikt z prawem. To trochę chyba niebezpieczne. Dlaczego – nie wiem. Czuję się prawie jak ograniczona i nie bardzo normalna osoba. Przeszkadza mi to normalnie żyć. Szukałam albo próbowałam szukać porady u lekarza. Mała, maleńka i pozornie rzecz bez większego znaczenia urasta u mnie do rangi nieprzezwyciężonego problemu, rozkładam ręce. Dzisiejszy stan mojej psychiki, stan chyba obojętności w jakiej się znajduję, dziwi i niepokoi mnie bardzo. Chciałabym coś z sobą zrobić, lecz już nie wiem co. Kiedyś miałam tysiące zajęć, które mnie cieszyły i zadowalały, lecz gdy dzisiaj wracam do nich, nie robią już żadnego wrażenia. Kilka razy pisałam listy, inne w treści, chyba bardziej rozpaczliwe, bardziej wołające o pomoc, radę, wskazówkę. Pisałam do „Przyjaciółki”, „Przekroju”, „Sztandaru Młodych”, lecz nigdy tych listów nie wysyłałam. Wstydziłam się i również wstydzę się dzisiaj. Zdecydowałam się zgłosić do poradni zdrowia psychicznego, nie była to poradnia leczenia nerwic czy coś takiego. Lekarz z którym rozmawiałam, nie wzbudził we mnie zaufania, po prostu wysłuchał mnie, to wszystko. W ten sposób wolę znaleźć lepszego słuchacza, jakim są cztery puste ściany, to przecież nic nie kosztuje i nawet nie uśmiecha się, tylko słucha. Wydał mi sikę ów lekarz człowiekiem nie na tym stanowisku, na którym winien być. Nie poszłam tam więcej. W ubiegłym roku zostałam zwolniona z pracy w ramach redukcji kadr. Wewnętrznie zgodziłam się z tą decyzją, gdyż nie czułam się przydatna w przedsiębiorstwie, na tym stanowisku, gdzie było bardzo dużo roboty, lecz ja nie potrafiłam. Szukałam wówczas rady. Słuchano mnie – to wszystko. Usłyszałam wówczas zdanie: „Nie wiesz, jak pozbyć się niewygodnej osoby? Awansuj [ją] – na pewno nie da rady, a wówczas czas jest pretekstem do wypowiedzenia|. Przeszło trzy miesiące bez pracy. Nareszcie ją znalazłam. W trzecim dniu pracy obudziłam się bardzo późno. Do pracy już nie miałam po co iść – brak sensownego usprawiedliwienia – co robić? Chciałam iść do lekarza, również za późno. Tłukłam się wówczas po domu do późnego wieczora. Około 19 wpadł mi genialny pomysł do głowy. Otruć się i zadzwonić po pogotowie, które usprawiedliwi mi ten dzień, dostanę również prawdopodobnie dalsze zwolnienie i być może nie będę zwolniona z pracy, którą z takim trudem uzyskałam. Dlaczego to piszę? Czuję, że ktoś musi wiedzieć, jak było naprawdę. Między godziną 23 a 24 połknęłam masę tabletek byłam kompletnie ubrana, gotowa do wyjścia na powietrze do telefonu. Działanie tabletek było powolne, położyłam się i trochę przysnęłam. Około godziny 2 w nocy obudziły mnie torsje. Uznałam wówczas, że jest czas, aby zadzwonić po pogotowie. Porażony był zmysł równowagi i mowy, świadomość i realność sytuacji znakomita. Zataczając się więc od ściany do ściany trafiłam do telefonu, tam bełkotliwie przekazałam, iż proszę o przysłanie lekarza. Kobieta odbierająca telefony chyba cudem mnie zrozumiała. Wróciłam wówczas do domu zostawiając drzwi otwarte. Wkrótce zjawił się lekarz i sanitariusz. Lekarz pytał, co się stało i dlaczego to zrobiłam. Prawdy nie mogłam wówczas powiedzieć i przekazałam mu, iż wzięłam 5 tabletek relanium, ponieważ chciałam się uspokoić. Uznano w szpitalu, iż była to próba samobójstwa. Chciałam protestować, lecz zanim zdobyłam się na wydanie głosu lub gestu, było za późno. Wydawało mi się wówczas, iż jestem za jakąś przegrodą i wszystko dociera do mnie w bardzo zwolnionym tempie. Chciało mi się spać, byłam bardzo zmęczona i wówczas spytano mnie, czy chciałabym pojechać do Świecia. Wymieniono tylko nazwę miasta. Nie dotarło wówczas do mnie, iż znajduje się tam zakład dla psychicznie chorych osób. Zgodziłam się tam jechać, ale już w samochodzie po półgodzinnej podróży zaczęłam domyślać się, gdzie ja naprawdę jadę. Uznałam jednak, iż mój protest byłby wówczas jak musztarda po obiedzie, więc byłam cicho. Izba przyjęć, rejestrowanie moich rzeczy, jazda na oddział, zdanie ubioru, przyjęcie piżamy i do łóżka. Następnie rozmowa z psychiatrą. Niezbyt wyraźnie wówczas jeszcze mówiłam i znowu musiałam kłamać. Chciałam jak najszybciej wydostać się stamtąd. Zimno, głodno, brak podstawowych osobistych rzeczy. Lekarz jednak zdecydował się wypuścić mnie następnego dnia, po przespaniu jednej nocy. Wyszłam w południe, z głodu kręciło mi się w głowie, na gapę przyjechałam autobusem do Bydgoszczy. Szczęście! Czy jestem normalna? Dostałam ze Świecia zalecenie skorzystania z porady psychiatry. Zgłosiłam się do poradni. Zajrzałam do poczekalni. Siedziały tam starsze, dygocące osoby, tępo patrzące przed siebie. Wyszłam stamtąd natychmiast. Czy jestem normalna? Nie oczekuję od was recepty na życie, dzisiaj i na co dzień jestem normalną i trochę ładną dziewczyną. Pracuję i jestem zadowolona. Lecz pracuję tylko 8 godzin dziennie – co robić z resztą wolnego czasu? Mam już dosyć chodzenia do kina, robótek na drutach, szycia itp. Co robić? Czy jestem normalna?
![[mem]](https://hyperreal.top/wtf/memy/0/08ab3eaa-7638-4652-bc12-68ece1b2d0fe/milocardin_afobam.jpg?X-Amz-Algorithm=AWS4-HMAC-SHA256&X-Amz-Credential=nxyCWzIV8fJz5t5dUSIx%2F20250606%2FNOTEU%2Fs3%2Faws4_request&X-Amz-Date=20250606T081702Z&X-Amz-Expires=3600&X-Amz-SignedHeaders=host&X-Amz-Signature=1608e1cf5e71291b09c4f72118d907c712edcf3035f5b2bf052b61669382927c)
![[img]](https://hyperreal.info/sites/hyperreal.info/files/germancannaclubs.jpg)
Niemiecki ekspert: trudno dostrzec w legalizacji konopi cokolwiek pozytywnego
![[img]](https://hyperreal.info/sites/hyperreal.info/files/zrzut.jpg)
Biały popiół vs. czarny popiół: Prawda o wskaźnikach jakości konopi
![[img]](https://hyperreal.info/sites/hyperreal.info/files/grafika_artykul_skrot/uecocaine.jpg)
UE alarmuje: coraz więcej Europejczyków zażywa kokainę i inne ciężkie narkotyki
![[img]](https://hyperreal.info/sites/hyperreal.info/files/129-271054.jpg)
Wysokie Mazowieckie: Matka znalazła narkotyki u 39-letniego syna i powiadomiła policję
67-letnia mieszkanka powiatu wysokomazowieckiego zawiadomiła policję o znalezieniu podejrzanych substancji w pokoju i ubraniach swojego 39-letniego syna. Funkcjonariusze z wydziału kryminalnego zabezpieczyli narkotyki i przedstawili mężczyźnie zarzuty.
![[img]](https://hyperreal.info/sites/hyperreal.info/files/kierowcyhiszpanscy.jpg)
Hiszpania: obowiązkowe testy na alkohol i narkotyki dla kierowców zawodowych?
Hiszpańska scena polityczna podzieliła się wokół nowej propozycji Partii Ludowej (Partido Popular), która chce wprowadzenia obowiązkowych corocznych testów na obecność alkoholu i narkotyków dla kierowców zawodowych. Projekt ustawy zmieniający hiszpańskie prawo o ruchu drogowym, zgłoszony kilka tygodni temu, trafił już pod obrady Kongresu Deputowanych, wywołując ostry spór między rządem a opozycją.
![[img]](https://hyperreal.info/sites/hyperreal.info/files/nabrzeskiej.jpg)
Magazyn z narkotykami na dachu budynku
Stołeczni policjanci wkroczyli w czwartek na warszawską Pragę, gdzie na ulicy Brzeskiej zlikwidowali magazyn z narkotykami. Zatrzymali do sprawy 39-latka, do którego mogły należeć znalezione substancje: heroina, amfetamina, mefedron, kokaina i marihuana.