Tomasz S. to pracownik prywatnej firmy medycznej, która odpowiada za transport sanitarny - nie był ratownikiem medycznym. Mężczyzna najbliższe trzy miesiące spędzi w areszcie.
Prokuratura przedstawiła 31-latkowi zarzuty za posiadanie narkotyków w znacznej ilości, za co grozi do 10 lat więzienia. Mężczyzna był wcześniej karany i będzie odpowiadać w warunkach recydywy. Jak nieoficjalnie ustaliła reporterka Radia ZET Grażyna Wiatr, sanitariusz wyszedł z więzienia w zeszłym roku - miał kilkuletni wyrok za obrót środkami odurzającymi.
Prokuratura wyjaśnia przyczyny śmierci pacjentki, o której jako pierwsze podało Radio ZET. Kobieta trafiła na oddział ratunkowy Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego (USK) we Wrocławiu w czwartek. Lekarze podjęli decyzję, że kobieta z powodów medycznych (ze względu na dobro rodziny pacjentki nie ujawniamy szczegółów) powinna trafić do szpitala wojewódzkiego przy Koszarowej.
Pacjentkę zabrał 2-osobowy zespół transportu sanitarnego z firmy, z którą USK ma podpisaną umowę na takie wyjazdy. Około godz. 14 dotarli na Koszarową, ale bez dokumentacji pacjentki. Dlatego wrócili ok. godz. 15:30 i wtedy pacjentka już nie żyła. Ze względów formalnych w takim przypadku powinni z nią wrócić do jednostki macierzystej, czyli USK. Nie wiadomo czy tak się stało.
Śledczy podali, że o godzinie 19 sanitariusze jeszcze raz próbowali zostawić martwą kobietę przy Koszarowej. Wtedy na miejscu pojawiła się policja i okazało się, że jeden z sanitariuszy jest pod wpływem narkotyków. Prokuratura Rejonowa Wrocław-Psie Pole zleciła sekcje zwłok kobiety, która ma wyjaśnić kiedy dokładnie i z jakiego powodu zmarła.
Pacjentka najprawdopodobniej była transportowana bez bezpośredniego nadzoru – sanitariusz miał jechać z przodu, obok kierowcy. Śledczy zabezpieczyli dokumentację medyczną, a policjanci przesłuchują świadków. Uniwersyteckie Szpital Kliniczny powołał wewnętrzną komisję do zbadania tej sprawy i chce dążyć do rozwiązania umowy z firmą na transport międzyszpitalny.