Z Wydziału Kryminalnego Komendy Wojewódzkiej Policji w Katowicach od kilku lat wypływały tajne informacje do przestępców - dowiedziała się "Rzeczpospolita". Najbardziej zaufani oficerowie pomagali przestępcom i brali łapówki od gangsterów.
Biuro Spraw Wewnętrznych Komendy Głównej Policji ustaliło, że aresztowany pół roku temu komisarz Krzysztof M. przekazywał tajne informacje swojemu agentowi - Andrzejowi M., rezydentowi mafii wołomińskiej na Śląsku. - Sprawa została skierowana do prokuratury - lakonicznie informuje Sławomir Cisowski, rzecznik komendanta głównego policji, i odmawia podania dalszych informacji.
"Rzeczpospolitej" udało się jednak ustalić szczegóły wydarzeń. Według naszych informacji gangster Andrzej M. niedawno został wydany przez Hiszpanię polskim władzom. Wpadł w czasie przemytu narkotyku ecstasy z Holandii. Teraz zeznaje w prokuraturze, jest podejrzewany m.in. o kilka zabójstw i kradzieże samochodów. Nasi rozmówcy opowiadają o bankietach organizowanych przez gangstera, w których brali udział policjanci z wydziału kryminalnego.
Funkcjonariusze Biura Spraw Wewnętrznych - czyli "policji w policji" - podejrzewają, że komisarz Krzysztof M. kilka razy pomagał gangsterowi w kłopotach, np. pomógł mu uciec ze szpitala psychiatrycznego w Toszku, gdzie kilka lat temu schronił się przed aresztowaniem.
Komisarz M., w czasie przesłuchania w sprawie głośnego przed paru laty napadu na hipermarket Makro w Zabrzu (ze skarbca skradziono ponad milion złotych), doprowadził do ujawnienia Andrzejowi M. tożsamości jednego ze świadków. - Andrzej M. przez niedomknięte drzwi pokoju przesłuchań zobaczył Adama P. ps. Adaś. Potem poszła plotka, że to on sypie i zastrzelili go. Jednak nie za Makro, ale za to, że ukradł "Wołominowi" mercedesa z kilogramami heroiny, której nie chciał oddać. A o interesy mafii na Śląsku dbał Andrzej M. - wyjaśnia nasz informator.
Nad głową komisarza M. zebrały się ciężkie chmury. Po analizie billingów z telefonu komórkowego, Prokuratura Okręgowa w Katowicach oficjalnie postawiła mu zarzut utrudniania śledztwa w sprawie zabójstwa dwóch policjantów w Czechowicach Dziedzicach w maju 2002 roku. Z informacji "Rz" wynika, że Przemysław M. - jeden z czterech uczestników strzelaniny, zatrzymany kilka godzin po tym wydarzeniu - dzwonił do zastępcy komendanta miejskiego policji w Bytomiu z komórki komisarza Krzysztofa M.
- To przekroczenie procedur. Zgodę na kontakt w czasie przesłuchania wydaje prokurator, ale nie było go w pokoju. Nie wiemy, jaka była treść rozmowy, z rejestru rozmów wynika, że trwała długo - wyjaśnia nasz informator.
Dlaczego Przemysław M. dzwonił właśnie do wicekomendanta? Prokuratorzy ustalili, że matka Przemysława M. jest bliską znajomą zastępcy szefa policji w Bytomiu i w ten sposób syn chciał go prosić o załatwienie adwokata. W bytomskiej komendzie dowiedzieliśmy się, że zastępca szefa komendy przebywa do końca sierpnia na urlopie.
Kiedy pół roku temu komisarz Krzysztof M. został aresztowany, prokurator zarzucił mu "jedynie" żądanie 3 tys. dolarów łapówki, przywłaszczenie telefonu komórkowego i butelki whisky. Później do aresztu trafił Dariusz K., jego kolega zza biurka, a sprawa nabrała większej wagi.
Po ujawnieniu afery policjanci operacyjni skarżą się teraz, że werbunek informatorów praktycznie ustał. Konfidenci boją się, że nikt nie jest w stanie zapewnić im bezpieczeństwa. Mają ku temu powody.
W wydziale kryminalnym po tych aresztowaniach w ciągu kilku miesięcy wymieniono ponad połowę funkcjonariuszy i zreorganizowano wydział. - Z wydziału przeniesiono na prowincję wszystkich "niepewnych" oraz tych, którzy przyjaźnili się z Krzysztofem M. i Dariuszem K. Niewiele brakowało, żeby doszło do większej wpadki, bo M. miał pracować w utajnionej sekcji zajmującej się werbowaniem informatorów - mówi jeden z oficerów.
Komentarze