Biskup Piotr Jarecki: Odszedł apostoł miłosierdzia
Pożegnanie Kotańskiego
Biskup Piotr Jarecki długo mówił o życiu Marka Kotańskiego. Zakończył nieoczekiwanie: - Alleluja. I uśmiechnął się. Jakby wszystkim chciał dodać otuchy.
- Postawa Marka Kotańskiego miała wymiar apostolski, był świeckim diakonem miłosierdzia. Często zatrzymujemy się tylko na wyglądzie człowieka, na jego czynach. A Marek Kotański umiał przebić się przez tę zewnętrzną warstwę i ujrzeć warstwę wewnętrzną, która u każdego jest piękna, bo stanowi odbicie Boga - mówił biskup.
Później dodał jeszcze coś bardziej znaczącego: - Wielu ludzi pyta mnie, dlaczego w dniu, w którym papież Jan Paweł II głosił na polskiej ziemi ewangelię miłosierdzia, odszedł człowiek symbol miłosierdzia. Osobiście sądzę, że widocznie Polsce nie wystarczał jeden Kotański, widocznie to ziarno musiało obumrzeć, żeby z niego wyrosły setki i tysiące Polaków, którzy będą go naśladowali. Mam nadzieję, że ta śmierć zaowocuje wrażliwością i kulturą miłosierdzia.
Gdy przed kościół wynoszono trumnę, palące dotąd słońce nagle skryło się za chmurami. Nad tłumem powiewały transparenty dziesiątek delegacji z ośrodków Monaru i Markotu. Wszędzie było pełno ludzi w czarnych koszulkach z podobizną Kotańskiego i napisem "Daj siebie innym". Laweta z trumną szybko utonęła w kwiatach. Górowało nad nimi ogromne, dwumetrowe serce z czerwonych róż, między którymi widniała fotografia zmarłego.
- My z Markotu jesteśmy chyba wszyscy - mówił pięćdziesięciolatek w znoszonej marynarce i z czarną chustą na szyi. - Nikt nam nie kazał przychodzić. Przyszliśmy, bo Kotański dobry chłop był. Szkoda go, mógł jeszcze żyć.
- Jak nie mieliśmy co jeść, szliśmy do Kotańskiego - opowiadał inny bezdomny. - A u niego zawsze jedzenie dla nas się znalazło. Mnie i koleżkom z branży naprawdę dużo pomógł.
- Ośrodek Monaru uratował mi życie. Za coś takiego jest się wdzięcznym do końca życia - młody chłopak z delegacji monarowskiej placówki w Grabowie nie krył emocji.
Kondukt żałobny rozciągał się na kilkaset metrów i poruszał się wśród nieprzerwanego szpaleru warszawiaków. Gdy dotarł na wojskowy cmentarz Powązkowski, zagrała Orkiestra Reprezentacyjna Wojska Polskiego i rozpoczęła się oficjalna część pogrzebu: przemowy wysokich urzędników. Barbara Labuda w imieniu prezydenta RP odznaczyła pośmiertnie Kotańskiego Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski. Gdy zaczęła przemawiać, załamywał się jej głos. Dopiero po chwili opanowała wzruszenie. - Polska jest mu wdzięczna za wszystkie dobre uczynki, za wszystkie dzieła, które stworzył - powiedziała Labuda.
Ze wzruszeniem walczył też Marek Borowski. - Chcę podziękować Markowi Kotańskiemu, temu wielkiemu działaczowi społecznemu, za wielkie budzenie sumień, które przeorywał jak pola. Jan Paweł II mówił nam ostatnio, że trzeba mieć odwagę, by nie odwracać się od ludzi, którzy pogubili się, znaleźli się na marginesie życia. Kotański tę odwagę miał. Miejmy tę samą odwagę, co on - wezwał Borowski.
Marek Wagner, szef Kancelarii Premiera, zjawił się na Powązkach w imieniu rządu. I to on wygłosił najdłuższą przemowę: - Kotański był pierwszym, który wyciągnął rękę do narkomanów, do nosicieli wirusa HIV. Dzięki takim ludziom ziemia zbliża się do nieba.
Na cmentarzu Powązkowskim pojawił się także Jerzy Hausner, minister pracy, Władysław Frasyniuk, szef Unii Wolności, Wojciech Kozak, prezydent Warszawy, oraz wielu przedstawicieli środowiska charytatywnego, wśród nich Janina Ochojska i siostra Małgorzata Chmielewska. Pogrzeb wraz w mszą żałobną trwał cztery godziny.
Jacek Krzemiński