Pies na marychę. Reportaż o akcji pies w szkole, pierwsze skutki wykrycia narkotyków.

"Gdy proszę o wskazanie przepisu, który pozwala urzędnikom na stawianie ucznia oko w oko z przeszkolonym psem, Piotr Napiórkowski oświadcza: - Przepis jest niepotrzebny."

Anonim

Kategorie

Źródło

Gazeta Wyborcza, Marcin Markowski

Odsłony

6106
Dochodzi jedenasta. Przed podstawówkę nr 40 przy ul. Praussa w Łodzi zajeżdża zielony lublin straży miejskiej. W środku pies, dwóch strażników miejskich, dwóch celników, inspektorka z wydziału oświaty i ja. Pies waruje w aucie, załoga melduje się w sekretariacie szkoły.

- A gdzie pies? - pyta na powitanie Elżbieta Czajka, dyrektorka podstawówki.
Pies wkracza do akcji po kwadransie. Zaczyna od pustej pracowni informatycznej. obwąchuje krzesła, ławki, komputery. Wciska nos pod pulpity na klawiatury, do kosza na śmieci.
W sąsiedniej pracowni trwa lekcja. - Spokojnie, nie wstajemy - zarządza dyrektorka. Wchodzimy do klasy. Po chwili wbiega pies. Mija ławki slalomem, jak niegdyś Alberto Tomba chorągiewki na alpejskich stokach. W klasie cisza, uczniowie wstrzymali oddech. Pies wtyka śnupę pod krzesła, pociera nosem teczki i dłonie gimnazjalistów, merda ogonem. - Zostaw moje kanapki! - krzyczy uczeń z drugiej ławki odganiając czworonoga. Klasa wybucha śmiechem, pies pędzi dalej.
- Teraz do szóstoklasistów - zapowiada dyrektor Czajka. Nagle zastępuje nam drogę wychowawczyni jednej z młodszych klas: - Czy pies może wejść do nas? Dzieci tak proszą.
Pies wącha, a maluchy i boją się, i cieszą. Znów nic. To samo u szóstoklasistów.
Najwięcej roboty pies ma w internacie, na parterze podstawówki. Kilkanaście pokojów i kilkudziesięciu uczniów, którzy akurat nie mają lekcji. Pies szuka pod łóżkami, zlewami, stając na tylnych łapach obwąchuje parapety i szafy, które otwiera celnik. - Nie przeszkadza ci, że myszkuje po twoim pokoju? - pytam wygolonego chłopaka. - Nie! Nie mam nic do ukrycia - śmieje się.
Po pół godzinie znów siedzimy w lublinie. Podstawówka i internat są czyste. To znaczy - nie ma w nich narkotyków, których od kilku tygodni w łódzkich szkołach szuka pies.

Wyczuł natychmiast

Brita, czarny wypasiony labrador, ma pięć lat. Urodziła się w Czechach. Do Łodzi sprowadzili ją celnicy w 1997 r. Reagować na narkotyki nauczyła się na szkoleniu zorganizowanym przez Główny Urząd Ceł pod Otwockiem. I ma już sukcesy. Kilka razy odnalazła narkotyki ukryte w zakamarkach mieszkań, raz wywąchała je w samochodzie. Nikt by jednak o Bricie nie słyszał, gdyby nie komendant łódzkiej Straży Miejskiej Sławomir Seliga - niski, energiczny mężczyzna z siwizną przyciętą na jeża.
-To było latem - wspomina komendant Seliga. - Na posiedzenie miejskiego zespołu ds. zwalczania narkomanii przyszedł jeden z szefów Urzędu Celnego w Łodzi. Pochwalił się, że ma psa, który wyczuwa te świństwa. Od razu pomyślałem o szkołach. Celnik powiedział: "Mam psa, ale nie znam szkół". Komendant: "Wiem wszystko o szkołach, a psa biorę na siebie".
Seliga (z wykształcenia chemik) roztarł w palcach amfetaminę i gwizdnął na psa: - Wyczuł natychmiast. Usiadł przy mnie i czekał.
Komendant zadzwonił do wydziału edukacji Urzędu Miasta: - Dyrektorzy Bogdan Wojakowski i Michał Machejek byli za, wiceprezydent Łodzi od oświaty Sylwester Pawłowski również.
I tak się zaczęło. Najpierw po cichu - komendant Seliga bał się, że akcja nie wypali. Że pies wystraszy się szkolnego hałasu albo już w pierwszej szkole znajdzie kilogramy narkotyków i zrobi się afera. Dlatego najpierw zabrał go do zaprzyjaźnionych gimnazjów. Gdy okazało się, że akcja zaskoczyła - pies się nie wystraszył, a u kilku uczniów wyczuł zapach narkotyku - Seliga pochwalił się radnym i dziennikarzom. Chciał wywołać pozytywny szum medialny. Wywołał kontrowersje.

Może trochę przysiadał

- Podpisaliście umowę z wydziałem edukacji w sprawie tego psa? - zapytałem jednego ze strażników miejskich.
- Chyba tak - odparł zakłopotany. - Na gębę taki pomysł by nie przeszedł.
Okazuje się jednak, że przeszedł. - Jaka umowa? Po co? - dziwi się komendant Seliga. - Wydział edukacji popiera akcję, dyrektorzy wpuszczają psa do szkół, a walka z narkomanią to nasz obowiązek. Działamy kulturalnie, w poszanowaniu godności ucznia - recytuje Seliga. - Pies...,gdzie tam, piesek mały - roztkliwia się komendant - gania sobie między ławkami, podskakuje, dzieci łapią go za ogonek. Ale gdy w jakiejś szkole znajdzie narkotyki, zdejmiemy białe rękawiczki - komendant poważnieje. - Wezwiemy policję i żarty się skończą.
Brak umowy lub jakiegokolwiek ustalenia na piśmie, inaczej tłumaczy Piotr Napiórkowski, pełnomocnik prezydenta Łodzi do spraw bezpieczeństwa: - Straż miejska jest jednostką organizacyjną magistratu, więc podpisywanie z nią umowy nie miało sensu. A celników zaprosiliśmy do naszej akcji.
Gdy proszę o wskazanie przepisu, który pozwala urzędnikom na stawianie ucznia oko w oko z przeszkolonym psem, Piotr Napiórkowski oświadcza: - Przepis jest niepotrzebny. Akcja z labradorem to bardziej pokaz, niż rzeczywiste szukanie narkotyków. Chcemy, by młodzież zobaczyła, jak łatwo znaleźć narkotyk.
Sławomir Seliga podkreśla, że zawsze pyta dyrektorów gimnazjów o zgodę na eksperyment z psem. - Oni są gospodarzami, my jesteśmy gośćmi.
Zapewnia, że reakcję psa na narkotyk rozumie tylko celnik. - Nikt poza nim nie dostrzeże, że pies coś wyczuł. Pełna dyskrecja. Jeśli wywącha amfę czy marychę, celnik po wyjściu z klasy podchodzi do dyrektora i mówi: "wysoki chłopak w trzeciej ławce pod oknem" (Seliga mówi szeptem, nachylony do mojego ucha). I tyle z naszej strony - głos komendanta odzyskuje moc. - Chodzimy, reszta należy do dyrektora.
Opiekun Brity mówi co innego: - Gdy pies wyczuje narkotyk, długo wącha to miejsce, co chwila wraca, interesuje się nim. A gdy zapach jest wyraźny, nawet podrapuje.
- Nie widziałem, żeby drapał. Może trochę przysiadał, ale nikt nie poznał, że to jakiś znak - zapewnia komendant.
Pies przewąchał już kilkanaście łódzkich szkół. Biega po nich raz w tygodniu. W trakcie jednej akcji zalicza dwie, trzy szkoły. Szybko się męczy, a wtedy traci chęć do poszukiwań i węch. Brita nigdy nie wchodzi pierwsza do pomieszczenia, które ma przeszukać. Pierwszy wchodzi celnik, a ona siada przed drzwiami i czeka. - Wtedy myśli, że chowam coś, co pachnie jak narkotyk i co ona ma odnaleźć - tłumaczy jej 30-letni opiekun, z wykształcenia pedagog. - Pracuje bawiąc się.
Po pracy zabiera psa do swojego domu na przedmieściach Łodzi.

Adresy dopiero w drodze

Dochodzi pierwsza. Zielony lublin z emblematami straży miejskiej parkuje przed gimnazjum przy ul. Ogrodowej. W szkole duża przerwa. Dyrektor Marian Miazek zaprasza na herbatę.
- Tylko raz mieliśmy przykry wypadek - opowiada. - Jeden z uczniów, zazwyczaj skryty i nieśmiały, śmiał się głośno, krzyczał, oświadczył nawet, że zostanie dziennikarzem. Wezwaliśmy rodziców. Męska rozmowa, skierowanie do specjalistycznej poradni i dziś już nie ma sprawy.
Po dzwonku Brita obwąchuje uczniów i ławki w pięciu klasach (również w tej z niedoszłym dziennikarzem). Nic nie wyczuwa. - Kamień spadł mi z serca - dyrektor ociera pot z czoła.
Szkoły, które odwiedza Brita, wybiera Wydział Edukacji i Kultury Fizycznej Urzędu Miasta. Najczęściej są to gimnazja i licea w zaniedbanych rejonach Łodzi, gdzie - według oceny straży miejskiej - o kontakt z dilerami najłatwiej. Decyzja zapada rano, tuż przed akcją. Adresy szkół podaje strażnikom i celnikom inspektorka z wydziału oświaty dopiero w drodze, w zielonym lublinie. Potem dyrektor szkoły wskazuje pomieszczenia, które trzeba przewąchać. Najczęściej są to klasy i toalety. Ale zdarza się, że labrador wtyka nos do szatni lub kotłowni.
- Dlaczego nie sprawdził pokoju nauczycielskiego? - pytam dyrektora Miazka. - Niedawno pisaliśmy o nauczycielce z Włocławka, która sprzedawała uczniom narkotyki.
- Mam zaufanie do swoich nauczycieli - mówi dyrektor.
Nauczyciele chwalą akcję i zapewniają, że chętnie poddaliby się takiej próbie: - Choćby ze względów wychowawczych.

Wsłuchuję się w głos społeczeństwa

52-letni Sławomir Seliga szefuje straży miejskiej w Łodzi od dziesięciu lat (wcześniej pracował na Politechnice Łódzkiej w Instytucie Włókien Sztucznych). Cztery lata temu - jako pierwszy w Polsce - posłał strażników do pracy w szkołach. Mężczyźni w niebiesko-czarnych mundurach stali w holu przy drzwiach i pilnowali, aby do budynków wchodzili tylko uczniowie. Od dwóch lat czterdziestu strażników patroluje okolice podstawówek i gimnazjów. Wszystko po to, by utrudnić życie dilerom narkotyków.
- Jak słyszę, że w jednej szkole kogoś okradli, przed inną pobili, to zaczynam działać - mówi komendant. - Po prostu wsłuchuję się w głos społeczeństwa.
Pierwszym akcjom z Britą komendant przyglądał się z bliska. Teraz zielony lublin straży miejskiej jeździ już bez niego.
- W 1999 r. prawie pięć tysięcy uczniów łódzkich podstawówek i gimnazjów wypełniło anonimowo ankiety - informuje oficer referatu narkotykowego Komendy Miejskiej Policji w Łodzi (zastrzega anonimowość). - Okazało się, że w podstawówkach co trzeci uczeń zetknął się z narkotykami, a co piąty otrzymał propozycję zażycia narkotyku. W gimnazjach do styczności z narkotykami przyznało się aż 73 proc. ankietowanych, a do otrzymania propozycji zażycia narkotyku - ponad połowa. W Łodzi jest podobnie jak w innych dużych miastach w Polsce. Główna różnica to rodzaj towaru. Ponieważ Łódź jest biedna, więcej u nas amfetaminy i marihuany niż kokainy czy ekstazy.
Komenda Wojewódzka Policji w Łodzi nie ma żadnych danych na ten temat szkolnej narkomanii.
Takich statystyk nie prowadzi też Straż Miejska ( "to nie nasz obowiązek" ). Być może prowadzi je Komenda Miejska Policji, ale jej szef Leszek Matusiak, zabronił udzielenia mi informacji. Dowiaduję się tylko, że policjanci nie mogą liczyć na pomoc dyrektorów szkół. - Nie przypominam sobie, by jakiś dyrektor zgłosił nam przypadek złapania ucznia z narkotykiem w ręku - ubolewa oficer z referatu narkotykowego.

Przecież nie gryzie

Już w drugim dniu psich poszukiwań do łódzkiej redakcji "Gazety" zadzwonił ojciec uczennicy gimnazjum. - Kto wpadł na tak bezmyślny pomysł? Nie zgadzam się, by jakiekolwiek zwierzę obwąchiwało moją córkę!
- Nikt nie zapytał nas o zgodę! - grzmi matka gimnazjalisty. - A co będzie, jeśli pies wskaże niewinne dziecko? Można pachnieć narkotykiem, nie mając z nim nic wspólnego. Wystarczy przywitać się z kolegą, który ma do czynienia z prochami, a nawet otrzeć się o niego na korytarzu.
- Dzieci śmieszy ten pies, a mnie nie przekonuje - mówi Zbigniew Woźniak, ojciec uczennicy pdstawówki. - To działania pozorne. Jeśli miałyby dać efekt, psów powinno być więcej. Jeden nic nie znajdzie.
- Jeśli pies wyczułby u mnie narkotyk, znajomi uwierzą, że to pomyłka. Ale u profesorów jestem przegrana - mówi Justyna z IV liceum, z którą rozmawiam na szkolnym korytarzu w trzecim dniu akcji.
Mecenas Grzegorz Łoboda, radny z komisji ładu społeczno-prawnego Rady Miejskiej: - Skandal! Absolutne bezprawie! Proszę pokazać mi przepis, który na to pozwala. Kodeks postępowania karnego dopuszcza podobne praktyki, gdy ktoś jest podejrzany. Ale tak, na oczach koleżanek i kolegów? Nie wolno!
Matka ucznia ze szkoły przy ul. Ogrodowej popiera akcję: - Naruszenie prywatności?! Tu chodzi o życie naszych dzieci. Każda metoda walki z narkomanią jest dobra.
- Pies przecież nie gryzie, chodzi z policjantem: - dodaje inna matka. - A lepszego sposobu na narkotyki nikt jeszcze nie wymyślił.
Wbrew zapewnieniom Seligi, nie wszyscy dyrektorzy szkół popierają akcję. - Ja jestem stary belfer - mówi dyrektor renomowanego łódzkiego liceum (prosi o anonimowość). - Mnie uczono, że do szkół i uczelni stróże prawa nie wchodzą.
- Nie pozwoliłabym na wąchanie dzieci i szukanie na zasadzie przypadku - twierdzi Małgorzata Olejnik, dyrektorka gimnazjum nr 37. - Musiałabym mieć pewność, że w klasie jest narkoman, a takiej pewności nie ma nigdy. Ta akcja to kolejna fikcja. Informacja, że w szkole pojawił się pies wędruje wśród uczniów jak błyskawica i po chwili narkotyków w budynku nie ma.

U nas nic nie znalazł

Sławomir Seliga przyznaje, że u kilkunastu uczniów pies wyczuł zapach narkotyków.
- Było to w jednym z gimnazjów - opowiada Seliga. - Brita obwąchała klasy. Potem, już na korytarzu, celnik podszedł do dyrektorki i szepnął, że jeden z uczniów pachnie narkotykiem. Po kilku dniach zadzwoniłem do szkoły, chciałem wiedzieć, co było dalej. Na dużej przerwie dyrektorka wezwała ucznia do gabinetu. Poprosiła, by nazajutrz przyszedł do szkoły z rodzicami. 14-latek przyszedł z matką. W obecności pedagoga szkolnego dyrektorka poinformowała, że u jej syna pies wyczuł narkotyki. Matka zapytała, co może zrobić. Pedagog odparł: obserwować, co chłopak robi po lekcjach, z kim się spotyka, a my będziemy mu się przyglądać w szkole. Dyrektorka powiedziała też, gdzie można kupić testy na wykrywanie narkotyków i podała adresy ośrodków profilaktycznych.
Czy w dniu, w którym w szkole była Brita, uczeń naprawdę miał przy sobie narkotyk? Czy rozmowa w gabinecie dała efekt? Nie wiadomo. Seliga nie chce powiedzieć nic więcej ("tak się umówiłem z dyrektorami").
Dyrektorzy szkół mówią, że u nich pies nic nie znalazł. A co by było, gdyby znalazł?
- Na pewno nie usunęłabym takiego ucznia ze szkoły - usłyszałem od dyrektorki gimnazjum nr 40 (szkoły, od której rozpoczęła się akcja).

Nie będziemy ich pouczać

Michał Machejek (niski, zaokrąglony mężczyzna po pięćdziesiątce z krzaczastymi brwiami), wicedyrektor wydziału edukacji w urzędzie miejskim, znajduje dla mnie niecały kwadrans. Co chwila zerka na zegarek, odpowiada krótko, po żołniersku.
- Czy akcję z psem konsultował Pan z prawnikami?
- A czy Pan pyta prawników, gdy celnik z psem każe otworzyć bagaż na granicy?
- Czy dyrektor może nie wpuścić psa do szkoły?
- Może, ale taka sytuacja jeszcze się nie zdarzyła.
- Czy informowaliście dyrektorów, że mogą nie wpuścić brygady z psem?
- Zbyt ich cenimy, by pouczać w tak drobnych sprawach.
- W których szkołach pies wyczuł narkotyki?
- W żadnej.
- Komendant straży twierdzi, że w kilku szkołach pies zareagował.
- Proszę pytać pana Seligę.
- A co się stanie z uczniem, u którego Brita wywącha narkotyk?
- To pytanie do dyrektorów.
- Czy daliście im jakieś wytyczne?
- Powtarzam: to doświadczeni pedagodzy. Nie będziemy ich pouczać.
Wg raportu Regionalnego Centrum Polityki Społecznej ze stycznia 2000 r. 33 proc. uczniów łódzkich szkół
podstawowych i średnich twierdzi, że narkotyki można kupić w szkole lub w jej pobliżu. Co czwarty nastolatek otrzymał propozycję kupna narkotyku lub był nim częstowany. Co drugi zna przynajmniej jednego narkomana.
Raport powstał na podstawie anonimowych ankiet wypełnionych przez 4871 uczniów ze 130 szkół podstawowych i średnich w Łódzkiem.

Oceń treść:

0
Brak głosów

Komentarze

pastel (niezweryfikowany)
biedne bydlatko jest zmuszane do podkopywania murów Syjonu :) znaleziony towar piesek powinien dostawac w nagrode a winowajcow oznaczyc plakietkami: zielony uczeń
Serena (niezweryfikowany)
to jest jakaś totalna głupota. pies może u kogoś wyczuć dragi, tylko dlatego, że przebywał w pobliżu biorącego. albo co z kadzidełkami o zapachu marichuany?? barzo ciekawe... :/
Zajawki z NeuroGroove
  • 25B-NBOMe
  • 25C-NBOMe
  • Etanol (alkohol)
  • GBL (gamma-Butyrolakton)
  • Klonazepam
  • Marihuana
  • Marihuana
  • Miks

Stabilne acz chaotyczne. Siedzimy u kumpla jakieś 40 km od mojego miejsca zamieszkania. W głowie - spokój, lekki stresik spowodowany "obcymi" osobami. Towarzystwo - Grupka najbliższych mi osób, w tym moja dziewczyna :) Mamy do dyspozycji 2 pokoje, w których dzieją się równolegle 2 imprezy - U nas - ludzie w wieku 18+, drugi pokój, dzieciaki 12-16 lat.

 

Sam sylwester odbył się stosunkowo blisko mojego miejsca zamieszkania - jakieś 30 minutek PKS'em więc nie wynikały z tego żadne komplikacje :)

Razem ze mną Kartoniki jedli:

Indianer - I, Monika - M, Ola - O, Jaskier - J, Pachomia - P, oraz Martyna - M

 

>16:00 - 17:30 - jeszcze w domu

 

  • Alkohol
  • Golden Teacher
  • Grzyby halucynogenne
  • Klonazepam
  • Pierwszy raz
  • Tytoń

Do samego tripa nastawiony byłem bardzo pozytywnie, przed zjedzeniem popytałem wielu znajomych, którzy wcześniej mieli kontakt z psychodelikami — szczególnie grzybami — o m.in. czas działania, przebieg, możliwe problemy, dawkowanie itd. Wszystkie informacje pokrywały się ze sobą, więc czułem się pewnie i zdecydowanie. Grzybki miały zostać zjedzone na terenie bardzo spokojnej dzielnicy na obrzeżach dużego miasta — kilka bloków, w większości szerokie ulice i domki jednorodzinne. Znajduje się tam niewielki park, wieczorem i w nocy praktycznie zawsze pusty, w którym często przesiadujemy paląc ziółko i nigdy nie było tam żadnego przypału, a więc idealne miejsce na początek tripa. Tamta noc była w miarę chłodna - około 10 stopni na plusie, ale byłem ciepło ubrany, miałem również plecak a w nim 3 litry wody, chusteczki do nosa i trochę jedzenia. Ulice w tej okolicy po zmroku są cały czas puste, rzadko spotyka się nawet pojedynczy samochód, a co dopiero pieszego. Jest to w miarę zielona okolica, przy prawie wszystkich ulicach rosną drzewa i krzaki, jest też kilka parków i skwerów.

Czekałem na tę chwilę od dobrych kilku dni, od kiedy kolega (dalej będzie nazywany B.), który swoją drogą zawsze bał się psychodelików, nigdy nie brał i unikał ich, po raz pierwszy przyjął u znajomego łącznie około 4 gramów nieznanego gatunku grzybów — najpierw 1,5g, a po wejściu fazy kolejno 1,5 i 1 na dorzutkę. Po tamtym wieczorze skontaktował się ze mną i oznajmił, że nigdy w życiu nie przeżył czegoś tak niezwykłego — że jest to stan nieporównywalny do MDMA, amfetaminy, koksu, zioła ani niczego innego co kiedykolwiek próbowałem.

  • Dekstrometorfan
  • Przeżycie mistyczne

Stare, studenckie mieszkanie - niewiele mebli, ale wiele myśli. Współlokatorzy niemal zawsze nieobecni. Wszystkie gorączki zmysłów przebyte na gołym materacu pod ścianą.

Moje przygodne wędrówki z DXM skończyły się pare miesięcy temu, kiedy po dawce 800mg (15mg/kg) straciłem orientację otoczenia, połowę prochów zwymiotowałem na stół, a przechodząc z jednego pomieszczenia do drugiego zdawało mi się, że wchodzę do mieszkania sąsiadów. Ale wszystko po kolei. Poniższy raport jest próbą podsumowania natury wysokich plateau tego nieszczęsnego specyfiku na podstawie własnego doświadczenia dobrych i złych podróży.

  • Lophophora williamsii (meskalina)
  • Peyotl
  • Peyotl

Siedem piguł (peyotlu) wielkości grochu.

Teraz czeka mnie zadanie specjalnie trudne: nie być fałszywie zrozumianym,
co przy wyjątkowym stanowisku, które muszę zająć w stosunku do peyotlu,
jest bardzo możliwe. Mogę być posądzony o to, że odsądziwszy od czci i
wiary wyżej opisane jady, chcę udowodnić, że jedynie godnym używania jest
jedynie ten czwarty i że uratowałem się od trzech nałogów przy pomocy oddania
się innemu. Ludzie są bardzo sceptyczni na ten temat i poniekąd mają rację.
Kiedy przy pomocy peyotlu przestałem zupełnie pić na czas dłuższy (około

randomness