Paul McCartney: Po DMT ujrzałem Boga

Cóż, jedni po spożyciu widują Lucy z diamentami na niebie, a inni pukają do nieba drzwi. Sir Paul opowiedział o największym odlocie, jakiego doświadczył w życiu.

pokolenie Ł.K.

Kategorie

Źródło

AntyRadio.pl
Maciej Koprowicz

Komentarz [H]yperreala: 
Tekst stanowi (skrócony) przedruk z podanego źróła.

Odsłony

757

Cóż, jedni po spożyciu widują Lucy z diamentami na niebie, a inni pukają do nieba drzwi. Sir Paul opowiedział o największym odlocie, jakiego doświadczył w życiu.

The Beatles nigdy nie należeli do grzecznych chłopców, choć ich wczesny wizerunek mógłby sugerować coś innego. Kiedy akurat nie tworzyli najlepszej muzyki na świecie, znajdowali czas na najrozmaitsze używki.

W połowie lat 60. Beatlesi wkroczyli w świat muzycznej psychodelii, a inspirację dla swoich brzmieniowych wędrówek znajdowali między innymi w halucynogennych narkotykach, zwłaszcza LSD. Przodował w tym John Lennon, autor „Lucy In The Sky With Diamonds” i „I Am The Walrus”, ale i Paul McCartney nie gardził odlotowymi substancjami.

W wywiadzie dla „Sunday Times” sir Paul opowiedział o swoim największym odlocie. Doświadczył go po zażyciu dimetylotryptaminy (DMT), substancji psychoaktywnej pochodzenia roślinnego. Podczas narkotycznego seansu muzykowi towarzyszył jego przyjaciel, sprzedawca dzieł sztuki Robert Fraser. „Macca” pod wpływem DMT miał zobaczyć… samego Boga.

Wokalista szczerze relacjonował:

Natychmiast zostaliśmy przygwożdżeni do sofy. Zobaczyłem Boga, niesamowitą, piętrzącą się istotę i poczułem pokorę. Ten moment nie odmienił mojego życia, ale to był dla mnie trop.

To było wielkie. Ogromny mur, którego szczytu nie mogłem dojrzeć, a ja byłem na samym dole.

Ktoś mógłby powiedzieć, że to tylko narkotyk, halucynacja, ale obaj, ja i Robert, pytaliśmy się nawzajem: „Widziałeś to?”. Obaj czuliśmy, że ujrzeliśmy wyższy byt.

Oceń treść:

Average: 9.4 (5 votes)
Zajawki z NeuroGroove
  • ALD-52
  • ALD-52
  • MDMA
  • Przeżycie mistyczne

Nastawienie raczej rekreacyjne. Otoczenie: razem z przyjacielem, moim psem Maxem, w słoneczny pierwszy dzień listopada w starej, magicznej puszczy.

Wszystko to wydarzyło się około 6 lat temu, ale dopiero teraz postanowiłem spisać tę historię dla potomnych, więc wybaczcie mi, jeśli wspomnienia i sentymenty wypaczyły tę historię. Zacznę od trip raportu, a następnie przejdę do następstw tego doświadczenia w moim życiu. Razem z przyjacielem, moim psem Maxem (dwoma pięknymi duszami :) w słoneczny pierwszy dzień listopada w starej, magicznej puszczy, 100 mcg ALD-52 i 140 mg MDMA na głowę (uprzedzając pies nie przyjmował żadnej substancji xd). Nastawienie raczej rekreacyjne - myliłem się.

  • Amfetamina


  • Marihuana

Pewnego pieknego wieczoru w ostatni dzien szkoly zaraz przed feriami

(godzina okolo 16, bylo ciemno) z kolegami postanowilismy troche

poswietowac. Troche sie balem bo bylem ostatnio mocno chory, antybiotyk

skonczylem brac 3 dni przed (nie pamietam co to bylo) i slyszalem ze

mieszanka antybiotyk + alkohol (najczesciej ) = nie wydolnosc serca,

lub tez brak przytomnosci.


Mimo to poszlismy w nasze ulubione miejsce, opuszczony dom dzialkowy ,

  • Oksykodon

nastawienie takie ze mialam nadzieje ze mn nie wpierdola do osrodka ale jednak wpierdola

 Tak wiec na wstepie powiem ze jak narazie byl to moj ostatni trip bo prawdopodobnie skoncze na 3 odwyku a co bedzie pozniej to nie mam pojecia.

 Byla 11;00, napisalam do kolegi kiedy sie spotykamy bo dzien wczesniej bylismy umowieni na zajebanie oksa. Powiedzial ze wroci z pracy to sie spotkamy.