Wielokrotnie pisałem o tym, że państwo, wprowadzając kolejne regulacje, kieruje się magicznym myśleniem, zgodnie z którym problem rozwiązuje już samo wprowadzenie przepisu. Przepisu zwykle całkowicie oderwanego od rzeczywistości, niespełniającego swojej roli, w dużej mierze fikcyjnego, ale też poważnie utrudniającego życie – z tym że nie potencjalnym szkodnikom, przestępcom, złoczyńcom, a wyłącznie zwykłym ludziom. Tak jest z wieloma przepisami, uchwalonymi już przez obecną władzę, żeby wspomnieć choćby o absurdalnym wymogu rejestracji przedpłaconych kart telefonicznych.
Mamy tu zresztą świetny przykład uniwersalnego mechanizmu, który działał przez cały okres komunizmu: gdy pojawia się kolejny idiotyczny przepis, ludzie natychmiast starają się go ominąć, na co władza reaguje wprowadzaniem kolejnych przepisów uszczelniających, na co obywatele reagują coraz większą pomysłowością – i tak nakręca się spirala coraz durniejszych regulacji, coraz większej opresji państwa i coraz bardziej przemyślnych sposobów walki z nią.
Po wprowadzeniu przepisu o rejestracji kart natychmiast – co było łatwe do przewidzenia – rozkwitł handel kartami zarejestrowanymi na cudze nazwisko. Wówczas na konferencji wystąpił minister Błaszczak i zagrzmiał, że dzielne polskie państwo będzie ten proceder ścigać (choć nie do końca jest jasne, na jakiej podstawie prawnej). A trzeba pamiętać, że wyzwania stojące przed niezłomnym ministrem jeszcze się zwiększą w przyszłym roku, gdy w UE zniknie roaming (pozostaną niewielkie ograniczenia czasowe). Wówczas wymóg rejestracji kart przedpłaconych będzie już wyłącznie utrudnieniem dla uczciwych obywateli – dokładnie tak, jak to jest w przypadku procedur uzyskiwania pozwolenia na broń.
Teraz pojawił się kolejny przykład, który rozkwita wprost na naszych oczach, choć może jest mało dostrzegalny, jako że dotyczy dziedziny dość niszowej. Tak się jednak składa, że akurat mnie żywo interesującej. Od dziś obowiązuje mianowicie znowelizowana ustawa tytoniowa, zabraniająca sprzedaży na odległość wyrobów tytoniowych oraz e-papierosów. Jest to skutek unijnej dyrektywy, która jednak - jak to dyrektywa – nie zawiera szczegółowych rozwiązań, a jedynie ogólne zalecenie. Jak zostanie ono konkretnie wdrożone, to już sprawa poszczególnych krajów członkowskich. Wspomniana dyrektywa dotyczy tego, aby wyrobów tytoniowych nie mogli kupować niepełnoletni. Polscy genialni posłowie poszli po linii najmniejszego oporu – zresztą nie bez udziału nawiedzonych etatystów, przekonanych, że państwo musi swoich obywateli wychowywać – i po prostu sprzedaży na odległość zakazali. W ten sposób – jak sądzili – tytoniu nie kupią wysyłkowo nieletni, a że przy okazji nie kupi go także świadomy dorosły, to już nie ich problem. W innych krajach rozwiązywano problem inaczej – podobnie jak klient musi się wylegitymować przed sprzedawcą w sklepie, jeśli chce kupić papierosy albo alkohol, tak musi się wylegitymować przed kurierem, dostarczającym zakupy. Wprowadzenie w Polsce podobnego mechanizmu wymagałoby oczywiście pewnego wysiłku i nałożenia dodatkowych obowiązków na internetowe sklepy, ale dałoby się go skonstruować. Inna sprawa, że byłby on w dużej mierze fikcją.
Tymczasem polski ustawodawca stworzył regulację absurdalną, wylewając dziecko z kąpielą, nie rozwiązując żadnego problemu, ale za to stymulując rodaków do wymyślania sposobów omijania tego absurdu.
Przypuszczam, że nikt spośród posłów, pracujących nad nowelizacją, nie przeanalizował problemu. Gdyby to zrobił, wiedziałby, że jeżeli niepełnoletni chce sobie zadymić, to nie zrobi zakupów w internetowym sklepie, ale pod sklepem jak najbardziej stacjonarnym da miejscowemu pijaczkowi 2 złote, żeby ten wszedł do środka i kupił papierosy. Ewentualnie podkradnie je rodzicom, jeżeli palą.
Tak się składa, że jestem od lat klientem internetowych trafik jako palacz fajki. Stąd wiem, że internetowe sklepy z tytoniem traktują papierosy całkowicie marginalnie lub nie sprzedają ich w ogóle. Jest to dla nich po prostu nieopłacalne. Internetowe trafiki, w które uderza nowa regulacja, handlują tytoniami do fajek, cygaretkami i cygarami, czasem tytoniami do wyrobu papierosów własnej roboty. Poza tym można tam oczywiście kupić same fajki oraz rozliczne akcesoria – filtry, pasty do czyszczenia, frezy, nawilżacze do tytoniu, humidory i inne. To sklepy dla dorosłych hobbystów, a nie rozwydrzonej młodzieży. Wiele z nich będzie teraz zapewne musiało zamknąć działalność. Parę tysięcy osób straci pracę. Ale co to obchodzi posłów.
Nie jest jednak beznadziejnie. Nie ma takiej rury na świecie, której nie można odetkać. Dzisiaj – w pierwszym dniu obowiązywania ustawy – na Allegro tytonie nadal są do kupienia, oczywiście jako „przedmiot kolekcjonerski”. Niektórzy jako siedzibę firmy deklarują już Cieszyn czeski, choć ustawa zakazuje również sprzedaży transgranicznej. Trudno mi sobie jednak wyobrazić, aby polskie państwo w imię walki ze straszliwą kontrabandą zaangażowało potężne środki w sprawdzanie przesyłek z Czech. Inni pomysłowo wykorzystują furtkę, jaką pozostawiła nowelizacja, nadal bowiem zakupów można dokonywać na firmę. Pewna internetowa trafika informuje zatem uczciwie na swojej stronie, jaki jest stan prawny, po czym ogłasza, że rozpoczęła właśnie współpracę z wyspecjalizowaną firmą ze swojego miasta, która w imieniu klientów chętnie zrobi u nich zakupy zgodnie z dostarczoną przez klienta listą, po czym za niewielką opłatą wyśle je do zamawiającego. Wszystko zgodnie z prawem.
Ja sam dogadałem się z jednym ze znajomych. Gdy skończą mi się zapasy, złożę zamówienie w imieniu jego firmy i jako adres wysyłki podam swój domowy. Przecież można uznać, że znajomy kupił paczkę tytoniów dla swojej firmy, na prezenty, po czym sprezentował je właśnie mnie. Zabroni mu ktoś?
Od razu uprzedzam oburzonych: to nie jest łamanie prawa. To pomysłowe omijanie coraz bardziej absurdalnych, coraz bardziej mnożących się, idiotycznych przepisów. Działanie, do którego obywatel nie tylko ma prawo, ale które się po prostu chwali. Dzięki takiej pomysłowości Polakom udawało się przeżyć sklerotyczny Peerel. Szkoda tylko, że dziś lawirowanie pomiędzy rafami kretyńskich regulacji coraz bardziej przypomina tamte czasy.
Opisane wyżej prawidłowości – absurd i fikcyjność przepisów, pomysłowość obywateli w ich omijaniu, nakręcanie się spirali kolejnych restrykcji i kolejnych sposobów na ich unikanie – nie są niczym nieznanym. To mechanizmy doskonale rozpoznane i przestudiowane. Trzeba doprawdy wyjątkowo tępych etatystycznych głów, żeby ich istnienie ignorować i z pełnym samozadowoleniem deklarować, że wprowadziło się właśnie kolejny genialny zakaz lub nakaz.
Jak niegdyś stwierdził Kisiel – socjalizm to system, który bohatersko walczy z trudnościami nieznanymi w żadnym innym systemie. Niestety, wygląda na to, że nil novi sub sole.