Zapytałem Abdulla, czy nie boi się trzymać przy sobie tak dużej ilości kifu.
– Tutaj wszyscy palą, nawet policja. Co najwyżej zapłacę bakszysz - rodzaj haraczu - i sprawa załatwiona – odpowiedział.
Abdull jest z północnej części Maroka, dokładnie z Mekki marokańskiej trawy – z gór Rif. Do As – Sawiry przywiódł go festiwal. A fakt, że skończył się dwa miesiące temu, w niczym mu nie przeszkadza – biznes się kręci.
– Widzisz tych Niemców? – wskazuje na dwóch opalających się chłopaków. Wzięli wczoraj ode mnie 10 gramów, płacili w euro. Gram kifu kosztuje 40 dirhamów, haszysz oil – 30 DH a skun 50 DH. Okazuję się, że Abdull jest mechanikiem na statku. Z kieszonki na rękawie jego koszuli wyciąga coś jeszcze.
– Opium prosto z Laosu – uśmiecha się.
Ale to już droższa zabawa. Trzeba wyłożyć 600 DH za może dwa gramy oleistej, ciemnobrunatnej substancji. Abdull zapytał mnie, jak długo zostaję w Maroku. Dowiedziawszy się, że jeszcze około trzech tygodni, szybko przeliczył w głowie ile gramów narkotyku potrzebuję. Mocno się rozczarował, że zamiast proponowanych dziesięciu gramów nie chciałem kompletnie nic. Nie rezygnował jednak. Pokazałem mu garść drobniaków – może 20 DH.
– Więcej nie mam.
– Daj ile masz!
Urwał kawałek czarnego worka i nasypał odrobinę zielonego, intensywnie pachnącego kifu. I tak dobiliśmy targu. Moje pierwsze w życiu kupione narkotyki, choć jeszcze pół godziny wcześniej nawet nie przypuszczałem, że dokonam takiej transakcji. Dostałem od Abdulla adres w górach Rif, niedaleko Szewszawanu.
– Jak będziesz w okolicach to zapraszam na herbatę. Pokażę Ci moją plantację, jak to wszystko się robi – susz, haszysz...
To już ostatni dzień Abdulla w As-Sawirze. Jutro leci do domu. Jego syn idzie do szkoły i musi go wyprawić.
– Książki, zeszyty. To wszystko kosztuje, a skądś muszę brać na to pieniądze – próbuje jakoś usprawiedliwić swoją nielegalną działalność.
Jak głęboko marokańska tradycja przesiąknięta jest oparami haszyszu? Wbrew pozorom haszysz jest nowym wynalazkiem, a w zasadzie technologia jego produkcji. Życie marokańskim handlarzom i plantatorom znacznie ułatwili Amerykanie. Do przetransportowania 100 kg suszu konieczny jest nieco większy samochód. Taka ilość marihuany daje około 150 gram haszyszu pierwszej jakości. A to można już przewieźć bez większych problemów w zwykłej reklamówce bądź plecaku. Setki kilometrów od plaż As - Sawery, w Wysokim Atlasie, miało miejsce moje kolejne, narkotykowe doświadczenie. Niewielki, długi pokój z porozwieszanymi dywanami (ręczna robota) na ścianach. W dzień pełni rolę pracowni, czy też warsztatu tkackiego. Wieczorem jest to salon, gdzie można wygodnie usiąść, przyjąć gości. Hassan wraz z żoną i trójką swoich pociech ugościł nas typową, tradycyjną w okresie Ramadanu kolacją. Tuż po posiłku, Hassan wyciągnął kawałek brązowej, zbitej substancji przypominającej nieco plastelinę.
– Dobry haszysz poznać po tym, że po podgrzaniu nie zostawia śladu na palcach.
Ten akurat nie okazał się pierwszej jakości. Chwilę później w powietrzu unosił się specyficzny, lekko ziołowy zapach, a sprawnie skręcony papieros przechodził z rąk do rąk, z ust do ust, jak fajka pokoju. Mimo obecności żony Hassana, palili tylko mężczyźni. Kobiety nie biorą czynnego udziału w życiu towarzyskim Berberów. Jednak trójka dzieci, z których najmłodsze miało 7 miesięcy, najstarsze może 6 - 7 lat nie była przeszkodą by zwinąć i wypalić kolejne skręty. Analogiczna sytuacja narzuca się sama. Polskie imieniny czy spotkanie towarzyskie przy suto zastawionym stole i nieodłączną butelką wódki. Polak od najmłodszych lat przygląda się tej tradycji. Wreszcie nadchodzi moment, kiedy dostaje pierwszy kieliszek do spróbowania. Zamienić tylko alkohol na haszysz i mamy sytuację prosto z berberyjskiego domu gdzieś w niewielkiej, marokańskiej mieścinie, choćby takiej jak Tamtatusz. Wkrótce dosiadł się do nas 20-letni, najstarszy syn Hassana. Jednak obecność ojca wymagała od niego nie lada powściągliwości w zachowaniu. Dlatego też z radosnego, rozgadanego chłopaka raptem zamienił się w spokojnego i małomównego. Hassan wyciągając z folii półtoracentymetrowy kawałek haszyszu, ułamał część i rzucił swojemu synowi, a kilka zdań w języku berberyjskim, rzuconych pośpiesznie znaczyły może:
– Masz, tylko żeby matka nie widziała.
Komentarze