Zbigniew Drozdowicz
Policjanci z Sochaczewa zlikwidowali jedną z większych na Mazowszu plantacji konopi. Była ona zlokalizowana pod Sochaczewem, na działce mającej należeć do męża Hanny Gronkiewicz–Waltz.
Policjanci z Sochaczewa zlikwidowali jedną z większych na Mazowszu plantacji konopi. Była ona zlokalizowana pod Sochaczewem, na działce według naszych informacji należącej do męża Hanny Gronkiewicz–Waltz. Nasi dziennikarze jako jedyni dotarli na miejsce uprawy. Z zabezpieczonych krzewów dilerzy mogliby wytworzyć nawet 12 kilogramów marihuany.
Sochaczewscy kryminalni zapisali nas swoim koncie kolejny sukces w walce z handlarzami narkotyków. Tym razem udało im się zlikwidować jedną z największych plantacji konopi na Mazowszu. Znajdowała się ona na terenie opuszczonego gospodarstwa w Antoniewie, gmina Nowa Sucha. Funkcjonariusze pojawili się tam w piątek, 30 września.
– Dla dobra prowadzonego śledztwa mogę jedynie powiedzieć, że informację o plantacji konopi indyjskich znajdującej się w tej miejscowości, uzyskaliśmy dzięki działaniom operacyjnym. A w wyniku podjętych działań zostały zatrzymane dwie osoby w wieku 32 lat – poinformował nas Paweł Rynkiewicz z Komendy Powiatowej Policji w Sochaczewie. Rynkiewicz nie chciał nas jednak poinformować, do kogo należała działka, i czy jej właściciel jest zamieszany w uprawę konopi.
Bardziej rozmowni byli policjanci z Komendy Wojewódzkiej Policji w Radomiu. Ci powiedzieli nam, że plantacja znajdowała się na polanie wyciętej wśród porastających działkę krzaków i drzew. W sumie zabezpieczono 552 krzewy konopi o wysokości od 60 do 160 cm, z których można było uzyskać 12 kilogramów marihuany.
Ale także oni nie chcieli udzielić informacji o właścicielu działki. Nadkomisarz Alicja Śledziona, rzecznik prasowa Komendy Wojewódzkiej Policji w Radomiu, w rozmowie z nami stwierdziła, że policja nie ma informacji, do kogo należała działka oraz czy zatrzymane osoby były jej właścicielami, lub posiadały umowę na jej dzierżawę.
Pojechaliśmy na miejsce. Mieszkańcy Antoniewa nie mają wątpliwości, do kogo należy posesja na skraju wsi: – Jeszcze z rok, dwa lata temu przyjeżdżał tu mąż prezydent Warszawy, ją tu też ludzie widzieli. Wszyscy we wsi wiedzą, że to ich działka
W Urzędzie Gminy w Nowej Suchej nikt oficjalnie nie chce potwierdzić, że to działka Andrzeja Waltza. Wójt Maciej Mońka zasłania się ustawą o ochronie danych osobowych.
Jednak były urzędnik z gminy przypomina sobie, jak kontaktował się z Hanną Gronkiewicz-Waltz: – Zakładaliśmy wodociągi i potrzebna była ich zgoda jako właścicieli posesji, ale odesłała mnie wtedy do męża. Nie chcieli mnie nawet do niej wpuścić, ale w końcu wszedłem i dała mi telefon do męża i z nim wszystko załatwiłem. Zresztą podatki też były na niego. Płacił w terminie.
Posesja w Antoniewie zajmuje 6 hektarów ziemi nad Bzurą, która jest uprawiana. Natomiast zaniedbane są budynki mieszkalne i gospodarcze. W ruinę popada także hala, w której przed laty mieścił się zakład produkujący mączkę kostną. Widać, że obecni właściciele nie mają czasu zajmować się posiadłością.
Jednak policja od początku doskonale wiedziała, do kogo należą grunty w Antoniewie, na których została założona plantacja marihuany. Jak wynika z naszych informacji, już kilkanaście minut po wykryciu plantacji o całej sprawie zostało powiadomione Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji. Powodem takiej reakcji był fakt, że posesja należy do męża Hanny Gronkiewicz-Waltz, prezydent Warszawy.
Co prawda właściciela nie widziano w Antoniewie od dawna, będzie musiał odpowiedzieć na kilka pytań policji. W tym, dlaczego na jego działce uprawiano konopie, i czy o tym wiedział? Będzie musiał także udowodnić, że nie działał wspólnie z zatrzymanymi. A tym samym, czy nie czerpał korzyści z handlu narkotykami?
– Według mnie mąż pani prezydent ma po prostu to nieszczęście, że nie pilnował swojej własności, i o nią nie dbał, co wykorzystali sprawcy. Mamy tutaj do czynienia z sytuacją podobną do tej, która miała miejsce kilka tygodni temu w okolicach Iłowa na terenie powiatu sochaczewskiego. Tam plantacja także była zlokalizowana na nieużytkach porośniętych drzewami i krzewami, o których właściciel, czyli Lasy Państwowe, nic nie wiedział – poinformował nas jeden z funkcjonariuszy KWP w Radomiu.
Jednak wbrew temu co mówi policjant, na terenie posesji są liczne tabliczki, że teren jest pod ochroną jednej z sochaczewskich agencji ochrony. Zatem raczej był i jest pilnowany.
Policjantom z Sochaczewa od razu udało się namierzyć sprawców. Pomógł im w tym pies tropiący. To właśnie dzięki niemu udało jeszcze tego samego dnia zatrzymać handlarzy narkotyków. Okazali się nimi dwaj 32-letni bracia bliźniacy, mieszkający w pobliżu opuszczonej posiadłości męża prezydent Warszawy. Na terenie ich gospodarstwa policjanci znaleźli specyfiki do produkcji narkotyków.
Jak wynika z naszych informacji, policyjny pies wykazał się nie lada węchem. Przestępcy – wiedząc, że sochaczewska policja posiada psy tropiące – na teren opuszczonej posiadłości nie chodzili pieszo, choć mieszkali kilkadziesiąt metrów dalej. Aby doglądać interesu, przyjeżdżali tam samochodami. Nic im to jednak nie pomogło. Pies od razu ich odnalazł.
Jeden z zatrzymanych został zwolniony, ponieważ policjantom nie udało się ustalić, aby brał on udział w procederze. Natomiast drugi z braci trafił do policyjnego aresztu. Grozi mu osiem lat więzienia za nielegalną hodowlę konopi indyjskich oraz produkcję i handel narkotykami.
koncert electro na plazy nad jednym z polskich jezior, znajomi, mile nastawienie
Ku przestrodze, moze ktos kto to przeczyta bedzie mial z tylu glowy ze ecstasy to nie tylko zabawka
Snilo mi sie ze wybieralem sie na koncert electro i znalazlem na lawce w parku kilka rozowych supermenow.
Zawsze sprawdzam co jem, wiec ochoczo wpisalem w domu w google "pink superman ecstasy". Ku mojemu lekkiemy zdziwieniu, pojawily sie wyniki "PMMA pink superman death" o zgonach po zjedzeniu różowych supermenów. Wyskoczyły ostrzeżenia, "nie jeść tego", "zgony po superman" itd. Na dole jej zdjęcie, bardzo twarda, brudny róż, bez przedziałka z tyłu.
.
Nastawienie pozytywne, chęć przeżycia lekkiego tripu w lesie.
Swoją przygodę z psychodelikami rozpocząłem od NBOMe 25c. Z racji wielu przypadków hospitalizacji po NBOMach oraz tego że jestem bardzo podatny na wszystkie używki postanowiłem zacząć od bardzo małej dawki stopniowo ją zwiększając. Na pierwszy raz w domu zarzuciłem około 1/6 kartonika 1mg. Poczułem wtedy tylko lekkie wyostrzenie i nasycenie kolorów, niewielką euforię i empatię do członków rodziny i zwierząt.
Start: Mieszkanie kumpla, za oknem od paru godzin noc - ja trochę niepewny jak to bywa przed pierwszym razem. Czekamy godzinę na ewentualne skutki uboczne po czym opuszczamy lokal. Po próbie: Wędrujemy po mieście załatwić parę spraw (całość zajmuje nam jakieś 2h). Noc trwa w najlepsze, już trochę bardziej pewny siebie zapraszam kumpla do siebie. U mnie: Jesteśmy zrelaksowani i spokojni, a co więcej sami. Zaczynamy chill out przy cichej muzyce, pojedyncza lampka tworzy odpowiedni nastrój żeby zapomnieć o wszelkich zmartwieniach. Po wszystkim: Późną porą odprowadzam kumpla, nie ma prawie nikogo na ulicy, powiewa chłodem. Odkąd wyszliśmy z mojego mieszkania w słuchawkach rozbrzmiewa psychotrance (moje pierwsze zetknięcie z nim tak by the way), w drugą stronę idę sam - moją uwagę zwraca przede wszystkim muzyka i światła miasta.
Mówiąc szczerze to mój pierwszy taki artykuł, więc chyba najlepiej zrobię rozpoczynając go przedstawieniem krok po kroku jak się miała sytuacja "wtedy". Miejcie cierpliwość, a kto wie? Może znajdziecie tu nawet coś dla siebie.
Tego dnia prawie dwie godziny spędziłem na rozmowie z dziewczyną o niczym. Mrok nocy przecinają światła miasta, a my rozchodzimy się w swoją stronę - ona do domu i ja do domu. Ponieważ jednak nigdy się nie nudzę już w chwilę po rozejściu przychodzi do mnie sms od dobrego kumpla.
"Wbijaj do mnie, mam niespodziankę."
Komentarze