+30min Pierwsze delikatne efekty, a po kolejnych 5min byłam już całkiem po drugiej stronie. Ho-met jest dość delikatny dla umysłu, dlatego też przez całą podróż bardziej świadomie musiałam ukierunkowywać się na psychodeliczne doświadczenie.

Nie, produkty bynajmniej nie miały nic współnego z marihuaną ani innymi substancjami psychoaktywnymi. Przed wami długi news o niczym ;)
Wycieczkę do Czech gimnazjaliści ze Szczecinka i ich rodzice zapamiętają na długo i to wcale nie z powodu pięknych widoków zza Sudetów.
Grupa młodzieży z Gimnazjum nr 2 w Szczecinku w połowie czerwca była na szkolnej wycieczce we Wrocławiu, która na dzień odwiedziła także Czechy. W czasie pobytu u południowych sąsiadów uczniowie odwiedzili sklepik spożywczy, w którym – mimo zakazów nauczycieli – niektórzy kupili napoje i lizaki z wizerunkiem liścia konopi indyjskiej. Uspokajamy od razu, produkty te nie miały zapewne żadnych związków marihuany i innych substancji psychoaktywnych.
Sprawa miała jednak ciąg dalszy, bo poszło o złamanie zasad. Według relacji rodziców, wieczorem nauczyciele zebrali wszystkich w miejscu, gdzie nocowali i oświadczyli, że wszyscy zostaną ukarani, choć zakazane produkty kupiło tylko kilka osób. Bo – jak twierdzą zainteresowani – inni powinni zapobiec kupieniu napojów z liściem konopi. Niektórzy rodzice twierdzą zaś, że to nauczyciele powinni sprawdzać przy kasie, kto co kupuje.
Następnego dnia wieczorem część uczniów chciała zrobić zakupy w pobliskim sklepiku, ale im nie pozwolono. To rodzice są jeszcze w stanie zrozumieć, ale tego, że nie pozwolono ich pociechom także zamówić czegoś do jedzenia z dowozem – już nie. Interweniowali rodzice, którzy pojechali na wycieczkę jako opiekunowie. Na ich odpowiedzialność, jedzenie zakupiono, bo młodzi ludzie skarżyli się, że są głodni.
Sprawa miała ciąg dalszy już po powrocie do Szczecinka. Część rodziców została wezwana do szkoły i musiała wysłuchać sporo cierpkich słów od nauczycieli. – Rozmowa dyrektora i nauczycieli polegała na oczernianiu naszych dzieci i pośrednio nas, rodziców – padają pretensje. – Zrobiono wielki problem z tego, że dzieci kupowały chipsy i lody, a nie chciały jeść przygotowanych posiłków.
Zapowiedzieć też miano że obniżenie ocen ze sprawowania, zarówno tym, którzy kupili feralne produkty, jak i ci którzy temu nie zapobiegli. Według relacji autorów pisma atmosfera na spotkaniu była bardzo nerwowa i nie mogli przedstawić swoje wersji wydarzeń, a dyrektor opierał się tylko na opisie nauczycieli. W spotkaniu nie uczestniczyli uczniowie – rodzice twierdzą, że oni starają się wypośrodkować racje obu stron, ale w szkole nie dano na to szans. Oczywiście sprzeciwiają się również obniżaniu ocen ze sprawowania.
Sprawę wyjaśnia Rafał Stasik, dyrektor Zespołu Szkół im. Jana III Sobieskiego, w którego skład wchodzi G2:- Sprawa jest niepotrzebnie eskalowana, bo większość rodziców podziela zdanie szkoły i popiera zachowanie wychowawców, którzy zareagowali prawidłowo – mówi. – Anonimowe pismo ze skargą kilku rodziców trafiło także do kuratorium, któremu wyjaśniliśmy, co się wydarzyło. Sprawą zajmowała się komisja Kultury, Oświaty i Sportu Rady Miasta, a także Klasyfikacyjna Rada Pedagogiczna. Przed wyjazdem uczniowie i rodzice zostali zapoznani z regulaminem wycieczki i zobowiązani do jego przestrzegania. Ponieważ złamano regulamin w kilku punktach zachowanie nauczycieli było adekwatne do skali przewinienia. Wobec winnych uczniów zostały wyciągnięte konsekwencje. W szkole mamy punktowy system oceny zachowania, za złamanie regulaminu są przyznawane punkty ujemne, a za właściwe zachowanie punkty dodatnie. W efekcie tego zdarzenia trzem z 45 uczestniczących w wycieczce zostały obniżone oceny ze sprawowania . Nadmieniam, że żadna z tych osób nie wniosła zastrzeżeń do rocznej oceny z zachowania.
Szef szkoły dementuje także nieprawdziwe informacje: - Produkty posiadające „marihuanę leczniczą” jest dozwolona w Czechach, w Polsce zakazana – mówi. - Nauczyciele kilkukrotnie zwracali uwagę, by uczniowie nie dokonywali zakupów produktów z charakterystycznym zielonym listkiem. Nieprawdą jest też, że nauczyciele zebrali wszystkich uczestników wycieczki w celu wyjaśnienia zdarzenia i złamania regulaminu. Zebrano tylko grypę, która mogła dokonać zakupu lub miała wiedzę na temat zdarzenia. Nikt nie zabronił zamówienia dzieciom posiłku z dowozem, gdyż takowy na prośbę części uczestników dotarł do hotelu. Żaden z rodziców nie dojechał na wycieczkę.
Uczniowie 24 godziny na dobę byli pod opieką opiekunów z ramienia szkoły. Uczniowie mieli zapewnione pełne posiłki, mogli również przygotować sobie prowiant w góry. Każdy mógł zjeść tyle ile chciał. Podsumowaniem wyjazdu było spotkanie wszystkich rodziców z opiekunami wycieczki, kierownikiem i dyrektorem szkoły. Kierownik wycieczki zdał relację z całego pobytu, odnosząc się także do omawianego zdarzenia. Kilkoro rodziców zabrało głos i uzyskało odpowiedź na swoje pytania. Nikt nikogo nie oczernił, ani dzieci, ani rodziców, co sugerują anonimowi autorzy pisma. Znaczna część rodziców i uczniów jest zbulwersowana tym, że kilkoro z nich wypowiada się w ich imieniu, szkalując dobre imię szkoły. Wszyscy zainteresowani mieli możliwość wyjaśnienia sprawy z wychowawcą i kierownikiem wycieczki. Do szkoły wpłynęły imienne dwa pisma: od Rady Rodziców i uczniów, biorących udział w wycieczce. Oba przedstawiają wycieczkę w całkowicie inny sposób niż pismo anonimowe, które dotarło do redakcji.
Na zakończenie chciałbym powiedzieć, że jest mi bardzo przykro, że osoby, które, jak powyżej twierdzą, „starają się wypośrodkować racje obu stron” za obiektywne uznają formy anonimów i publiczne rozwiązywanie problemów. Omawiana sytuacja posłuży mi i Gronu Pedagogicznemu do pracy nad ewaluacją prawa wewnątrzszkolnego oraz regulaminów i procedur. A tak to komentuje jeden z ojców proszący o zachowanie anonimowości: - Wiadomo, że nie upilnuje się grupy kilkudziesięciu osób, zwłaszcza młodzieży gimnazjalnej, która lubi „fiknąć”, ale szkoła niczego pod dywan nie zamiatała – mówi. – Z tego co wiem ukarany został m.in. syn jednej z osób pracujących w gimnazjum. Problem został zbyt rozdmuchany.
prawie 3 tyg. po niemal bad tripie po fatalnym przedawkowaniu doc; własny pokój, łóżko, noc, różnorodna muzyka, tlące się kadzidło, półmisek ze świeżymi owocami, nastawienie na samotną podróż, autoeksploracja
+30min Pierwsze delikatne efekty, a po kolejnych 5min byłam już całkiem po drugiej stronie. Ho-met jest dość delikatny dla umysłu, dlatego też przez całą podróż bardziej świadomie musiałam ukierunkowywać się na psychodeliczne doświadczenie.
Ogromne podekscytowanie perspektywą pierwszego tripa, nastawienie na głębsze, mistyczne doznania. Chęć zajrzenia wgłąb siebie, dotarcia do najgłębiej skrywanych warstw własnej psychiki, zmotywowania się, przeżycia czegoś przełomowego. Pragnienie przemyślenia dotychczasowego życia w innym stanie świadomości, wyciągnięcie wniosków. + odzyskanie i pogłębienie kapryśnej weny. Dom, głównie mój pokój, momentami na dworze. Właściwie cały trip w samotności, chwilami obecny jedynie Kot.
21.03.2013
Dopiero teraz, prawie rok od opisywanych zdarzeń, zebrałam się na odwagę, aby wrzucić tego trip raporta na neuro. Relacja jest dokładna i rzetelna, bo dużo pisałam w czasie tripu, a opis na jej podstawie ogarniałam przez następne 2-3 dni. Wersja pierwotna ma 28 stron i zawiera bardzo dużo osobistych kwestii, dlatego też wrzucam wersję znacznie okrojoną.
Ogólnie neutralne samopoczucie, nijakie. Miejsce: dzika przyroda, jezioro.
Pojechałem samotnie nad mało uczęszczane jezioro z cudownym soczkiem z wywarem z ostatnich kilku gram grzybków które mi zostały. Rozbiłem namiot nad samym brzegiem, perfekcyjnie osłonięty przed obserwacją z naprzeciwległej strony brzegu dzięki gałęziom drzew uginającym się w stronę wody i tworzącym swoisty parasol. Jest tam też spróchniała stara wędkarska kładka na którą dało się wejść. Moim sąsiadem był bóbr, około 15 metrów ode mnie, co okazało się dopiero na drugi dzień po zażyciu. Często odwiedzały mnie też różne ptaki (o których bardzo dziwną obserwację napiszę później).
Zanim Salvia ukazala mi swoje wdzieki, musialem sie kilkakrotnie do niej przymierzyc. Wlasciwie okolo 70% jej konsumentow odczulo prawdziwa moc dopiero za drugim razem lub jeszcze pozniej. Pierwszy raz nie byl wiec dla mnie niczym nadzwyczajnym - troche poddenerwowany i podekscytowany niezbyt pewnie wciagalem dym z suszonych lisci, robiac przerwy pomiedzy poszczegolnymi zaciagnieciami i uzywajac zwyklej zapalniczki w zwyklej lufce, co okazalo sie niedostateczne do waporyzacji.
Komentarze