11.02.2007
Adwokat zauważa, że oskarżeni nie wprowadzali w błąd nabywców, który wiedzieli, że kupują dopalacze. Prokuratura jest odmiennego zdania i przekonuje, że członkowie gangu mogą ponieść odpowiedzialność karną za swoją działalność.
Marek K. to zdolny organizator i obrotny 41-latek. Pozostaje pytanie dlaczego nie zajął się normalnym biznesem, a handlem dopalaczami w Krakowie. Teraz z 23 innymi osobami odpowiada za to przed krakowskim sądem.
Może imponować determinacja z jaką wziął się do tego przedsięwzięcia. Zdobył kontakty, zadbał o wspólników i nawet przewidział, że będzie potrzebował ochrony kiboli Cracovii, by bez komplikacji ze strony konkurentów funkcjonować na rynku dopalaczy.
Marek sam kiedyś był, jak to można określić, konsumentem dopalaczy, ale szybko zrozumiał, że to niezły biznes, na którym można zarobić. Sam pomysł jego rozkręcenia narodził się w sylwestrową noc 2016 r. podczas rozmowy z kumplem Mateuszem D. Przyjrzeli się, jak funkcjonuje ten rynek i zaczęli od nawiązania kontaktów z dostawcami „towaru”.
Konkretnie Marek miał kolegę z Łodzi, który był gotowy świadczyć regularne dostawy. Na słowach Łukasza P. można było polegać, bo z Markiem znał się też na gruncie towarzyskim. Kolejnym krokiem jak w każdym legalnym biznesie, była reklama. Marek postanowił, że będą się ogłaszać na jednym z portali.
O pomoc w tym zakresie poprosił swoją dziewczynę Justynę M. po studiach wyższych licencjackich, z uprawnieniami inżyniera architektury. Miała dbać o szatę graficzną strony internetowej i aktualizację ogłoszeń. Robiła to z dużą wprawą.
Był towar i reklama, więc klienci dzwonić na podany numer tym bardziej, że sprzedawcy szli z duchem czasu i oferowali dostawy dopalaczy pod wskazany im adres. Marek najpierw sam jeździł do ludzi, potem zaangażował do tego Mateusza, ale skala popytu ich zaskoczyła. Telefony od konsumentów się urywały, więc zwiększyli podaż. Lawinowo rosła ilość zamówień, więc Marek elastycznie zareagował na sytuację na rynku.
Przede wszystkim zaczął organizować grupę kierowców, którzy jeździli z dopalaczami do ludzi. By pozyskać współpracowników oferował im godziwą zapłatę.Porcja dopalaczy, czyli 1 gram kosztowała 70 zł, kierowcy za kurs brali dla siebie 20 - 25 zł, reszta trafiała do Marka.
Jego nie interesowało czyje są auta do rozwożenia towaru, koszty ubezpieczenia i benzyny. On tylko nadzorował błyskawicznie rozwijający się biznes. Zaczął prowadzić grafik kierowców, bo mieć kontrolę kto, gdzie, z czym i do kogo się udaje. Jeździli w systemie zmianowym, dziennie to było ponad 100 kursów, najwięcej w weekendy. W pewnej chwili gang uruchomił najpierw stacjonarną, a potem przenośną centralkę telefoniczną z co najmniej trzema numerami. Marek zauważył, że najwięcej klientów ma w piątki i soboty, wtedy do roboty zaganiał więcej kierowców. Powstała baza stałych klientów.
Co więcej, by byli zadowoleni z usług wysyłano im sms-ami informacje z promocjami, czyli mogli kupić za tę samą cenę więcej towaru, czyli 1,5 g dopalacza. Takie zainteresowanie sprawiło, że usprawniono kanał dostawy z Łodzi, dopalacze przychodziły do Krakowa kurierem i odbierano je w paczkomacie.
W interes Marek wciągnął matkę Krystynę, emerytkę, lat 64. Część towaru trafiała do jej domu. Zaangażował ludzi po porcjowania i pakowania dopalaczy w woreczki.
Jak w każdym biznesie zaczęły się pojawiać problemy. Były dwojakiego rodzaju. Z jednej strony można je nazwać wewnętrznymi. Do Marka zaczęły docierać sygnały, że niektórzy kierowcy oferują klientom swój towar. By ukrócić proceder zamontowano w autach wideo rejestratory, które nagrywały poczynania członków gangu. Inny rodzaj kłopotów można opisać jako zewnętrzne. Marek był świadomy, że nie on jeden działa na rynku dopalaczy, więc konkurencja może próbować go wyeliminować, postraszyć jego ludzi lub przejąć cenny towar. W celu zapobieżenia tej groźbie Marek poprosił o wsparcie osoby ze środowiska kiboli Cracovii.
Sam w nim nie funkcjonował i nie gonił z maczetą na ustawki, ale takie osoby znał i z nimi wszedł w pewien układ, także finansowy, bo przecież nikt nie podejmie interwencji za darmo.
Koło niego zaczęli się kręcić Damian H. ps. Zakapior i Mariusz G. ps Rudy. Obaj mają aktualnie proces przed krakowskim sądem za porwanie ze szczególnym okrucieństwem i wymuszenie 150 tys. zł zł okupu. U Marka zaczęli się pojawiać ludzie od rozwiązań siłowych, czyli Rafał M. ps. Olo, Andrzej M. ps. Marinero, Łukasz K. ps. Kamyk i Patryk J. ps. Kierek. Ten krok miał też efekt mrożący na pozostałych członków gangu, którzy od tej pory mieli świadomość, że w razie braku lojalności mogą dostać po łapkach. Strach to ważny element scalający każdą grupę przestępczą.
Marka zaczęto postrzegać jako osobę groźną, mającą kontakty z ludźmi, którzy nie będą przebierać w środkach, gdy zajdzie taka potrzeba. To był kij na niesfornych, a marchewką były łatwe pieniądze. Handel dopalaczami przynosił konkretne zyski. Mateusz D. podał, że miesięcznie zarabiał 2400 zł, sam Marek K. twierdził, że jego zyski to 2500, ale szacował, że byli tacy, którzy mogli inkasować 6-12 tys. zł miesięcznie.
Kierowcy, jego zdaniem, zgarniali w weekendy 600- 700 zł, w tygodniu o połowę mniej. Zachowały się wyciągi z rachunków bankowych Marka K., komu i ile płacił oraz od kogo otrzymywał pieniądze.
Taki rozmach działania musiał w końcu zostać dostrzeżony przez policję i tak się stało w lutym 2018 r., gdy doszło do wpadki Michała S. i robiącego za ochroniarza Ukraińca Rasima S., gdy fiatem pandą jechali do klientów.
Odkryto telefon do kontaktów z konsumentami i wszystko się posypało. Potem nastąpiła wpadka pozostałych członków gangu, w tym odpowiadających za ochronę. Ujęto dostawcę z Łodzi, zatrzymano w trakcie pracy kolejnego Ukraińca Vołodymyra V. oraz Grzegorza D., mieli 13 woreczków z towarem w aucie. W sumie na ławie oskarżonych zasiadają dziś 24 osoby.
Generalnie przyznają się do czynów, ale nie do przestępstwa. Jak mówi mec. Maciej Burda, obrońca dwóch mężczyzn, aktualne orzecznictwo Sądu Najwyższego wskazuje, że jego klienci i pozostałe osoby na ławie oskarżonych są niewinne, gdyż zarzucone im zachowanie w tamtym czasie nie było przestępstwem, czyli sprowadzeniem niebezpieczeństwa dla zdrowia i życia wielu osób przez wprowadzanie do obrotu niebezpiecznych substancji.
Adwokat zauważa, że oskarżeni nie wprowadzali w błąd nabywców, który wiedzieli, że kupują dopalacze. Prokuratura jest odmiennego zdania i przekonuje, że członkowie gangu mogą ponieść odpowiedzialność karną za swoją działalność. Tym bardziej, że mieli świadomość, że sprzedają groźne dla życia substancje. Klienci nie mieli przy tym wiedzy jaki jest skład dopalaczy, nie wiedzieli też tego sami sprzedający.
Mateusz D. zeznał choćby, że doradzał ludziom, iż dostarczoną im dawkę dzielić na mniejsze porcje, bo jej jednorazowe zażycie mogło być niebezpieczne.
Klienci zeznali, że po zażyciu substancji mieli niepokojące objawy jak nadmierną potliwość, przyspieszone tętno, stany depresyjne, nagłe skoki ciśnienia, spłycony oddech, zaburzenia mowy i łaknienia. Jeden z oskarżonych określił tę substancję jako „zły proch”.
Biegli stwierdzili, że objawy po tych dopalaczach były takie jak po zażyciu dawki 20- 30 mg amfetaminy. Miały niepożądane efekty dla układu krążenia i krzepnięcia krwi, powodowały zaburzenia psychiczne. Jednak, czego nie kryje obrona oskarżonych, przecież nikt konsumentów nie zmuszał do brania dopalaczy, sami oczekiwali nawet pewnych skutków ich zażycia i w końcu po to je kupowali.
Domek w pięknej okolicy, samopoczucie dobre z lekkimi objawami wczorajszej imprezy.
11.02.2007
Pasterka.
Witam. Postanowiłem nieco zmienić formę, wybierając opis akurat tego, ale i być może kolejnych TR. Jak wiadomo, jest to oczywiście jedynie bajka:-)
Czas i miejsce: noc w domu (zazwyczaj); oczekiwania: chęć milszego spędzania czasu w samotności, ucieczka od codzienności i problemów.
Opiszę sposób, w jaki marihuana odmieniła moje życie oraz doświadczenia, uczucia i wyciągnięte wnioski z ostatnich kilku miesięcy, które spędziłem w towarzystwie tej rośliny.
Zacznę od opisu mojej przykładowej fazy:
Najbardziej lubię palić w samotności na chacie, w osobistej strefie komfortu. Po zapaleniu kładę się wygodnie, a na słuchawkach puszczam muzykę elektroniczną (słucham takiej tylko po paleniu). Zamykam oczy i od tej pory wszystko przestaje mieć znaczenie.
Byłem pozytywnie nastawiony. Liczyłem że coś z tego będzie.
Być może ktoś z Was słyszał o tajemniczej afrykańskiej mieszance zwanej Ubulawu, być może sprowadza Was tutaj jedynie przypadek. Nie ważne jednak co sprawiło, że postanowiliście podjąć się lektury tego artykułu, postaram się, aby była ona przyjemna i interesująca – a przede wszystkim – aby była wartościowa. Na początek postaram się przybliżyć cel który przyświecał mi w tworzeniu tego artykułu oraz przede wszystkim odpowiedzieć na pytanie czym jest Ubulawu. W dalszej części artykułu opisuję szczegółowo moje doświadczenia z tą mieszanką oraz poszczególnymi składnikami.