Kilkadziesiąt metrów - tyle dzieli uczniów Gimnazjum nr 2 w Pabianicach od nowo powstałego punktu z dopalaczami. I choć dyrektor trzyma dzieci pod kluczem, a prezydent zapowiada walkę o likwidację sklepu, to i tak prawo stoi po stronie właściciela. - To jakieś nieporozumienie, luka prawna, która w żaden sposób nie zabrania prowadzenia takiej działalności - załamuje ręce Grzegorz Hanke, dyrektor gimnazjum.
- Prezydent zgłaszał już przecież do prokuratury, że coś w tej sprawie jest nie tak, że należałoby z tym walczyć, ale sądy uznały, że wszystko jest w porządku.
Rodzice uczniów "dwójki" są przerażeni. Obawiają się, że ich dzieci będą chciały skorzystać z tego, że mają zakazane używki na wyciągnięcie ręki. Zbigniew Dychto, prezydent Pabianic, obiecał im, że nie spocznie, dopóki z miasta nie zniknie ostatni sklep z dopalaczami.
- Wszyscy mamy świadomość, że jest to produkt mający znamiona narkotyku. Niestety, na dziś ani prawo, ani żadne postępowanie nie nadąża za tym, co robią "pracownicy naukowi" tego kraju, aby zastąpić jeden produkt, drugim produktem. Dlatego będę robić wszystko, co możliwe w granicach prawa, by na terenie miasta tego typu punkty nie funkcjonowały - mówi.
Chęci prezydenta mogą nie wystarczyć, bo wszystkie punkty z dopalaczami w Pabianicach, również ten przy gimnazjum, działają zgodnie z prawem. Właściciel sklepu Michał Pusz o zawieszeniu działalności nie chce nawet słyszeć, bo nie widzi w niej nic złego. Zapewnia, że nieletni nawet nie wejdą do środka. Obiecał to nawet dyrektorowi, gdy ten 1 września przyszedł skontrolować, co można kupić w sklepie.
- To tylko nasza dobra wola - broni się Pusz. - Wiek, inaczej niż w przypadku alkoholu czy papierosów, nie jest określony prawnie, więc moglibyśmy to piętnastolatkom sprzedawać. Uczniowie gimnazjum do sprawy podchodzą z uśmiechem. Ich zdaniem odległość szkoły od sklepu nie ma żadnego znaczenia.
- Co za różnica, czy taki sklep stoi za rogiem, czy w drugim końcu miasta? - zastanawia się Maciek. - Ci, którzy jedzą "dropsy", doskonale wiedzą, gdzie ich szukać. Do tego sklepu raz chcieliśmy wejść, ale nas wyprosili. Tylko po co? Brat kolegi i tak nam to kupił w Łodzi.
Zdaniem właściciela pabianickiego sklepu sąsiedztwo szkoły wyjdzie wszystkim na dobre, bo nauczyciele będą mieli większą kontrolę nad tym, dokąd chodzą ich podopieczni. - Gdyby ten sklep był pięćset metrów dalej, schowany w jakiejś bramie, to tam by nikt nic nie widział. Więc chyba lepiej tak niż po jakichś zadupiach to chować - przekonuje. Joanna Szczęsna, rzeczniczka pabianickiej policji, zapewnia, że sklep znajduje się pod stałą obserwacją funkcjonariuszy.
Dotychczasowe kontrole nie wykazały żadnych uchybień czy przypadków łamania prawa. Legalne są też produkty oferowane przez sklep. Mimo to dyrekcja szkoły przezornie na czas trwania zajęć zamyka szkołę na klucz, a wejścia i okolicy przed gimnazjum pilnuje ochroniarz. Nikt nie ma jednak kontroli nad tym, gdzie idą uczniowie po lekcjach. A wszystko to w majestacie prawa.