Babeczki z dodatkiem konopi. "Mój 11-letni syn tylko to chce dostać na urodziny"

"Mój syn chce na urodziny dostać piwo bezalkoholowe albo "babeczkę z haszem". Mówi, że niepotrzebny mu duży prezent, chce tylko jedną z tych rzeczy" - o konopnych słodyczach dziennikarka WP rozmawia z psychologiem i (ponoć) specjalistami od medycznej marihuany.

pokolenie Ł.K.

Kategorie

Źródło

WP Kobieta
Katarzyna Chudzik

Komentarz [H]yperreala: 
Tekst stanowi przedruk z podanego źródła.

Odsłony

461

– Mój syn chce na urodziny dostać piwo bezalkoholowe albo "babeczkę z haszem". Mówi, że niepotrzebny mu duży prezent, chce tylko jedną z tych rzeczy. Podejrzewam, że po to, żeby wstawić zdjęcie z takim nabytkiem na Facebooka – skarży się Dorota. O konopnych słodyczach rozmawiamy z psychologiem i specjalistami od medycznej marihuany.

Babeczki Mary&Juana z nasionami i liśćmi konopi, lizaki i cukierki Cannabis Rasta z aromatem konopnym, "pyszne chipsy" na mące grochowej z liśćmi konopi, dropsy miętowe z olejkiem eterycznym z konopi. To część asortymentu licznych sklepów specjalizujących się w produktach konopnych. Legalnych na terenie całej Unii Europejskiej, pochodzących z odmian konopi nienarkotycznych Cannabis Sativa L.

Kolorowe słodycze przyciągają nawet odbiorców bez żadnej zdolności prawnej, a więc dzieci poniżej 13. roku życia. – Moje dziecko naoglądało się filmów i chce na urodziny dostać albo piwo bezalkoholowe albo "babeczkę z haszem" z takiego sklepu. Syn mówi, że niepotrzebny mu duży prezent, on chce tylko jedną z tych rzeczy. Podejrzewam, że po to, żeby wstawić swoje zdjęcie z takim nabytkiem na Facebooka. Nie chcę mu na to pozwalać, na szczęście jest jeszcze chyba w takim wieku, że bez pozwolenia sobie nie kupi. Ma 11 lat, ale aż się boję, co będzie dalej – mówi mi Dorota, która na swoje nieszczęście mieszka tuż obok konopnego sklepu na warszawskiej Woli.

Dzieci od zawsze ciągnęło do "dorosłości", rozumianej jako możliwość stosowania używek. W latach 90. furorę robiły gumy-papierosy i "szampan" Piccolo, który triumfy wśród dzieci i nastolatków święci po dziś dzień. – Pamiętam, że kiedyś na wycieczce szkolnej cała klasa kupiła sobie te gumy imitujące papierosy. Grupowo się nimi "zaciągaliśmy", wychowawczyni krzyczała nie tylko na nas, ale też na biednego sprzedawcę w bufecie teatralnym – śmieje się Marianna. – Ale jakoś u nikogo te papierosy nie wywołały chęci zostania palaczem. Rodzice każdego z nas akceptowali te niewinne gumy, a większość z nas nie pali tytoniu do dzisiaj, to były przecież tylko dziecięce wybryki. Może z "szampanem" Piccolo jest inaczej, kultura celebrowania ważnych wydarzeń alkoholem mocno w nas wrosła. Czasy się zmieniają, papierosy tak nie szokują, ale marihuana owszem – dodaje.

O ten współczesny brak pobłażliwości dla dzieci w kwestiach imitacji używek zapytałam psycholożkę Ewelinę Krupniewską. - W mediach kiedyś tematy dotyczące wychowania, pozwalania dzieciom na różne sprawy, nie były aż tak dogłębnie rozważane, teraz analizujemy wszystkie niuanse. Wcześniej niewiele osób się nad tym zastanawiało – kwituje Krupniewska.

"Takie przekąski żerują na młodzieńczym przekraczaniu granic"

Z 20-letnich badań przeprowadzonych przez Uniwersytet Kalifornijski w San Francisco i Uniwersytet Alabamy w Birmingham, palenie marihuany raz lub dwa w tygodniu przez kilka lat nie szkodzi płucom tak jak tytoń. Kondycja płuc palaczy tytoniu regularnie się pogarszała w trakcie wieloletniego eksperymentu, a palenie co najmniej jednego skręta dziennie przez siedem lat lub jednego w tygodniu przez 20 lat, nie wiązało się z pogorszeniem stanu płuc badanych.

Mimo to, rodzice wciąż chętniej pozwolą dziecku zapalić imitację papierosa, aniżeli dać mu lizaka z aromatem konopi. – To dlatego, że to ocieranie się o owoc zakazany. Prawdziwie zakazany, bo przecież nielegalny. Takie przekąski żerują na młodzieńczym przekraczaniu granic i oswajaniem czegoś, co człowiekowi powinno być obce. Temat narkotyków dzięki temu przestaje być odległy. Każde dziecko widuje dorosłych z papierosem na ulicy, z marihuaną już niekoniecznie – tłumaczy psycholog.

Tymczasem Jakub Duda z Kannaway – firmy produkującej i sprzedającej produkty na bazie konopi – twierdzi, że tych używanych do produkcji spożywczej nie należy w ogóle nazywać marihuaną. – To konopie przemysłowe, wobec uprawy których są kosmiczne obostrzenia. W jednej roślinie znajduje się do 0,02 proc. THC, czyli substancji psychoaktywnej, odpowiedzialnej za stan odurzenia. W jednej tabliczce czekolady znajdują się śladowe ilości tej rośliny. Uprawy są kontrolowane przez Ministerstwo Rolnictwa i Rozwoju Wsi, a produkty może kupić nawet pięciolatek. Ziarna konopi zawierają dużo białka i błonnika, więc to jest zdrowy i w dodatku smaczny dodatek. Ja sobie kupuję same ziarna i posypuję nimi owsiankę – mówi Duda.

Niestety społeczny odbiór konopi jest nieco inny; i to właśnie zdaniem psycholożki decyduje o tym, że swojemu dziecku lizaka z aromatem konopi by nie dała. – Przecież te wszystkie produkty mają wielki symbol marihuany na opakowaniach. Dzieciakom kojarzą się z popkulturą, idolami. Trzynastolatkowie zafascynowani są tym, że słyszeli, że "w liceum to już wszyscy palą marihuanę". Jeśli będą oswojeni z tym symbolem, będą widzieć pozwolenie rodziców, to na pewno trudniej im będzie odmówić, jeśli ktoś w przyszłości rzeczywiście poczęstuje ich nielegalną używką. Może nastąpić eskalacja – tłumaczy Krupniewska.

Jest jeszcze jeden problem, choć jak twierdzi Jakub Duda, jest on czysto teoretyczny. Może się bowiem zdarzyć, że producent przypadkowo nie zastosuje się do zasad, a roślina będzie zawierać większą ilość THC niż dozwolona. – Nie znam takiego przypadku, ale jest to teoretycznie możliwe, ponieważ sprawdza się tylko kilkadziesiąt proc. upraw. Ale nikomu się raczej nie opłaca niezastosowanie do wytycznych – kwituje.

Jak twierdzi Samia Al-Hameri, prezes fundacji Polish Institute of Medical Cannabis i doradca medyczny Spectrum Cannabis, często zdarza się jednak odwrotnie – produkty, które kupujemy mogą nie mieć w sobie nic ze zdrowotnych właściwości konopi, a sklepy zwyczajnie wykorzystują "modę na medyczną marihuanę". Chociażby reklamując swoje produkty zawartością pozyskiwanego z konopi oleju CBD, który ma właściwości relaksacyjne, neuroprotekcyjne, czy przeciwutleniające.

Nikt tej zawartości nie sprawdza, co oznacza, że bardzo często w lizaku konopnym jest sam cukier. W ciągu najbliższych dwóch miesięcy rzecz ma się zmienić; fundacja Polish Institute of Medical Cannabis będzie wprowadzać atesty na poszczególne produkty na bazie konopi. Póki co, atestowane są wyłącznie rośliny, nie całościowy skład końcowego produktu, który otrzymamy w sklepie.

Skład pierwszej lepszej słodkości konopnej (babeczki) rzeczywiście odrzuca. Oprócz (domniemanych) konopi znajduje się tam bowiem cukier, skrobia pszeniczna, mąka pszeniczna, jajka, woda, olej rzepakowy, serwatka, skrobia modyfikowana, utwardzony tłuszcz roślinny (olej palmowy, syrop glukozowy, białko mleka, zagęszczacz E451, stabilizator E341), substancja utrzymująca wilgotność E422, syrop oligofruktozowy, emulgator (E471), sól jodowana, substancje spulchniające (E450, E500), zagęstniki (E415, E412, E466), aromat, konserwanty E202, barwnik naturalny, chlorofil.

- Nawet jeśli produkt będzie już sprawdzony, to nie polecałabym produktów konopnych żadnym zdrowym dzieciom do 16 roku życia, bo może to prowadzić do rekreacyjnego spożywania, a to z kolei – jak wskazują kanadyjskie badania - do uzależnień, trudności w relacjach i funkcjonowaniu społecznym. Co innego, jeśli dziecko ma padaczkę lekooporną, czy ADHD - rozjaśnia wątpliwości Samia Al-Hameri.

Zaznacza – po raz kolejny – że konopie przemysłowe działają zupełnie inaczej niż indyjskie, z których powstaje marihuana do palenia i które można nabyć na czarnym rynku, sprzedawane wraz z dodatkiem innych, nieznanych chemikaliów.

Co zatem należy zrobić, żeby zniechęcić dziecko do podjadania smakołyków z "cannabis sklepów"?

- Nie ma szans, żeby dziecko, które raz spróbuje takiej przekąski, było w grupie podwyższonego ryzyka co do używania narkotyków w przyszłości. Bardziej bym się martwiła, gdyby to było regularne, gdyby dziecko szpanowało przy tym, że jest takie super cool i zaprzyjaźnione z konopiami. Nie należy panikować, ale pozwalać też nie. Najlepiej po prostu porozmawiać, dowiedzieć się, skąd jego potrzeby. Ciekawość, chęć zaimponowania grupie rówieśniczej? To od dziecka wyraźne zaproszenie do dyskusji, która powinna być przeprowadzona jak najszybciej – mówi psycholożka Ewelina Krupniewska.

Oceń treść:

Average: 7.5 (2 votes)
Zajawki z NeuroGroove
  • Grzyby halucynogenne

Pod koniec kwietnia pojechałam na odludzie-niesamowicie piękna

okolica,las,jezioro,mała plaża.Nie wiedziałam za bardzo,czego się spodziewać,na

wszelki wypadek wzięłam kanapki i soczek Kubuś :).Nastawiłam się głównie na

pływanie i zjednoczenie z wodą,więc rozebrałam się do stroju kapielowego i

położyłam na kocu.Głowę miałam nabitą ostrzeżeniami,ze grzybki to duszki i jak

nie będę ich szanować,to mi wkręcą taką jazdę,że zwariuję.Wzięłam 30,zagryzając

  • Dekstrometorfan
  • Pozytywne przeżycie

okoliczności: powrót po latach do domu, niedawne wyjście z psychiatryka nastawienie: raczej pozytywne, było mi wszystko jedno, kiedy i jak się to skończy

Słowem wstępu: wyszedłem właśnie z psychiatryka, gdzie byłem, bo hmm... bo podobno mogłem umrzeć, z raczej nieistotne jakich powodów i przez różne jednostki chorobowe mojego mózgu. Bywa i tak, nieważne. W każdym razie po 3 latach liceum w innym mieście i zdanej mimo wszystko na psychotropach maturze (nie wiem jak, nie pamiętam swojej matury) wróciłem wreszcie do domu próbować chociaż trochę posklejać życie do kupy.

  • LSD-25

Jako ze opisywane wydarzenia działy sie ponad rok temu a moja pamięć nie należy do doskonałych to chronologia może nie być idealna, jednak postaram się oddać wrażenia jak najbardziej subiektywnie i autentycznie.

 

  • Alkohol
  • Golden Teacher
  • Grzyby halucynogenne
  • Klonazepam
  • Pierwszy raz
  • Tytoń

Do samego tripa nastawiony byłem bardzo pozytywnie, przed zjedzeniem popytałem wielu znajomych, którzy wcześniej mieli kontakt z psychodelikami — szczególnie grzybami — o m.in. czas działania, przebieg, możliwe problemy, dawkowanie itd. Wszystkie informacje pokrywały się ze sobą, więc czułem się pewnie i zdecydowanie. Grzybki miały zostać zjedzone na terenie bardzo spokojnej dzielnicy na obrzeżach dużego miasta — kilka bloków, w większości szerokie ulice i domki jednorodzinne. Znajduje się tam niewielki park, wieczorem i w nocy praktycznie zawsze pusty, w którym często przesiadujemy paląc ziółko i nigdy nie było tam żadnego przypału, a więc idealne miejsce na początek tripa. Tamta noc była w miarę chłodna - około 10 stopni na plusie, ale byłem ciepło ubrany, miałem również plecak a w nim 3 litry wody, chusteczki do nosa i trochę jedzenia. Ulice w tej okolicy po zmroku są cały czas puste, rzadko spotyka się nawet pojedynczy samochód, a co dopiero pieszego. Jest to w miarę zielona okolica, przy prawie wszystkich ulicach rosną drzewa i krzaki, jest też kilka parków i skwerów.

Czekałem na tę chwilę od dobrych kilku dni, od kiedy kolega (dalej będzie nazywany B.), który swoją drogą zawsze bał się psychodelików, nigdy nie brał i unikał ich, po raz pierwszy przyjął u znajomego łącznie około 4 gramów nieznanego gatunku grzybów — najpierw 1,5g, a po wejściu fazy kolejno 1,5 i 1 na dorzutkę. Po tamtym wieczorze skontaktował się ze mną i oznajmił, że nigdy w życiu nie przeżył czegoś tak niezwykłego — że jest to stan nieporównywalny do MDMA, amfetaminy, koksu, zioła ani niczego innego co kiedykolwiek próbowałem.