Od czasu do wieczności - Alan W. Watts

Kiedy spytano św. Augustyna z Hippony: "Czym jest czas?", odpowiedział: "Wiem, czym jest, ale kiedy się mnie o to pyta, to nie wiem".

Tagi

Źródło

Eseje

Odsłony

1926

Kiedy spytano św. Augustyna z Hippony: "Czym jest czas?", odpowiedział: "Wiem, czym jest, ale kiedy się mnie o to pyta, to nie wiem". I - co zabawne - to on jest człowiekiem w największej mierze odpowiedzialnym za przeciętne, zdroworozsądkowe pojęcie czasu, które przeważa na Zachodzie.

Grecy i wschodni hindusi postrzegali czas jako proces kołowy i każdy, kto spojrzy na zegarek, zobaczy, że czas biegnie w kółko. Ale Hebrajczycy i chrześcijanie myślą o czasie jako o czymś, co biegnie po linii prostej, i jest to bardzo nośna idea, która wpływa na każdego żyjącego dziś na Zachodzie.

Wszyscy mamy różne mitologie. Wypowiadając słowo "mitologia" albo "mit", nie mam na myśli czegoś, co jest fałszywe w
popularnym odczuciu. Poprzez mit mam na myśli ideę lub obraz, których ludzie używają do nadania światu sensu.

Zachodni mit, który kształtował nasz zdrowy rozsądek przez wiele stuleci - jeśli spojrzysz na marginesowe notatki kopii Biblii Króla Jamesa, która oczywiście zstąpiła z nieba wraz z aniołem w 1611 roku - mówi, że świat został stworzony w 4000 r. p.n.e., przed którym to, naturalnie, Pan Bóg trwał od zawsze przez nieskończone czasy wstecz.

W środku czasu druga osoba z Trójcy uległa wcieleniu jako Jezus Chrystus, by zbawić ród ludzki i ustanowić Kościół. I kiedy ta instytucja nie wykona w pełni swego dzieła, to spodziewany jest koniec czasu. Będzie to dzień zwany "Dniem Ostatnim", w którym Syn Boży pojawi się ponownie w chwale z zastępami aniołów i odbędzie się Sąd Ostateczny. I ci, którzy są zbawieni, będą żyli wiecznie, kontemplując widok Błogosławionej Trójcy, a ci, którzy się źle zachowywali, będą cierpień wiekuiste męki w piekle.

To jest, jak widzicie, jednokierunkowy proces. Zdarzyło się to raz i nigdy się nie powtórzy, ponieważ św. Augustyn ustanowił pogląd, że kiedy Syn Boży pojawił się na tym świecie i poświęcił się dla odpuszczenia naszych grzechów, to było to zdarzenie, które miało miejsce jeden jedyny raz. Nie wiem, dlaczego tak myślał, ale na pewno w to wierzył.

W ten sposób mamy ideę, że wszechświat czasu to jedyna, niepowtarzalna historia, która miała początek i będzie miała koniec, i która nigdy, przenigdy się już nie powtórzy. Większość ludzi Zachodu już nie wierzy w tę historię i choć wielu z nich myśli, że powinni wierzyć, to w istocie nie wierzą. Ale wyciągnęli z tego sposobu myślenia liniowe pojęcie czasu, czyli że zmierzamy w jednym kierunku i że nigdy nie cofniemy biegu zdarzeń

Ta wersja czasu leży w bardzo dziwnym i fascynującym kontraście do poglądu na czas utrzymywanego przez większość
pozostałych. Jako specjalny przykład podam hinduski sposób patrzenia na czas.

Hindusi nie mieli takiego małostkowego, prowincjonalnego poglądu jak ten, według którego świat powstał w 4000 r. p.n.e., lecz szacowali wiek wszechświata w jednostkach po 4 320 000 lat. Nazwali tę podstawową jednostkę kalpą.

Ich rozumienie świata jest oczywiście całkiem inne od naszego. My, na Zachodzie, myślimy o świecie jako o dziele stworzenia, czymś, co zostało wykonane przez Wielkiego Architekta, Twórcę, ale hindusi nie sądzą wcale, że świat został stworzony. Patrzą na niego jak na dramat - nie stworzony, ale odgrywany, a samego Boga uważają za najwyższej klasy aktora zwanego "kosmiczną jaźnią", który gra wszystkie role. Innymi słowy, ty, ptaki, pszczoły, kwiaty, skały i gwiazdy to jedna wielka rola Boga, który przez nieskończone czasy udaje - dla zabawy - że jest tym wszystkim.

Mimo wszystko nie jest to nierozsądna idea, ponieważ gdybym poprosił cię o poważne rozważenie, co byś zrobił, będąc Bogiem, to odkryłbyś, jak sądzę, że bycie wszechwiedzącym od zawsze i na zawsze oraz władanie wszystkim byłoby nadzwyczaj nudne, i dlatego pragnąłbyś niespodzianki. W końcu czym jest nasza technologia, jeśli nie próbą kontrolowania świata, więc wyobrażając sobie ostateczne spełnienie technologii, kiedy to naprawdę władamy wszystkim, i mając wielki panel z przyciskami, których najlżejsze dotknięcie spełnia każdą zachciankę, w końcu zapragnąłbyś specjalnego czerwonego przycisku z napisem "niespodzianka". I naciskając go, opuściłbyś swój normalny stan świadomości i znalazł się w sytuacji bardzo podobnej do tej, w której jesteś teraz, gdzie czujesz, że nie nad wszystkim panujesz, że dajesz się zaskakiwać i podlegasz kaprysom nie do końca przewidywalnego świata.

Zatem hindusi doszli do wniosku, że to jest właśnie to, co Bóg robi co jakiś czas, gdyż przez 4 320 000 lat wie, kim jest, ale potem mu się to nudzi i zapomina o sobie na następne 4 320 000 lat, kiedy to zasypia i ma sen zwany manvandara. Zaś okres, kiedy jest przebudzony i nie śni, zwie się pralaya i jest to stan całkowitej błogości. Ale kiedy śni, to manifestuje świat.

Ta manifestacja świata jest podzielona na cztery okresy, nazwane tak jak cztery rzuty w indyjskiej grze w kości. Pierwszy rzut nosi nazwę krita, czwórka, czyli doskonały rzut. Ta epoka trwa bardzo długo i w niej świat jest absolutnie rozkoszny. Coś jak przywilej śnienia dowolnego snu podczas nocnego odpoczynku. Przez przynajmniej miesiąc wyśniłbyś wszystkie swoje marzenia – miałbyś bankiety, muzykę, tańczące dziewczyny i wszystko, czego byś chciał, spełniłoby się. Ale po paru takich tygodniach powiedziałbyś:
"To zaczyna być nużące, chcę przygody, kłopotów", i wszystko byłoby w porządku, ponieważ wiemy, że pod koniec się obudzimy. Więc zaangażowałbyś smoki i ratował przed nimi księżniczki i tego typu rzeczy, w które coraz bardziej byś wchodził, aż zapragnąłbyś zapomnieć, że śnisz, myśląc, że naprawdę ryzykujesz, i jaka to byłaby niespodzianka - obudzić się. Pewnej nocy, śniąc swój dowolny sen, znalazłbyś się tutaj, siedząc na tej sali i słuchając mnie, z twoimi wszystkimi problemami, wstrzymaniami i wciągniętego w wiele spraw. Skąd możesz wiedzieć, że tak właśnie nie jest?

Po tym jak wszystko jest doskonałe w tej epoce zwanej krita yuga, nadchodzi trochę krótsza epoka zwana treta yuga, rzut trójki, a - jak sami wiecie - stół z trzema nogami nie jest tak stabilny jak ten z czterema. W treta yuga już nie wszystko jest jak należy, jest trochę niepewnie, coś jak łyżka dziegciu w beczce miodu. Kiedy ta epoka się kończy, to następuje jeszcze krótszy okres - dwapara yuga, nazwany po dava, rzucie dwójki, w którym to okresie siły dobra i zła są w równowadze. Kiedy i to się kończy, przychodzi jeszcze krótsza epoka zwana kali yuga. Yuga to epoka, a kali to rzut jedynki - najgorszy. Wtedy to siły negacji i destrukcji w końcu triumfują. Miało to się zacząć krótko przed 3000 r. p.n.e., a przed nami jeszcze 5000 lat tej epoki. Podczas niej wszystko się rozpada i pogarsza do tego stopnia, że aż sam Pan pojawia się w przebraniu Sziwy, niszczyciela o niebieskim ciele noszącego naszyjnik z czaszek i o dziesięciu rękach, w których trzyma kije i noże, lecz jedna ręka w tym (pokazuje) geście, który znaczy: "Nie bójcie się, to tylko jedna wielka gra". Po tym następuje zniszczenie całego wszechświata w ogniu i poprzez każdą duszę Pan budzi się, by odkryć, kim jest naprawdę, po czym przebywa w okresie pralaya - 4 320 000 latach absolutnej błogości. I
ten proces toczy się przez wieki i wieki, od zawsze i na zawsze. Poprzez te kalpy mijają dnie i noce, wdechy i wydechy Brahmana, najwyższej jaźni, której lata liczy się w jednostkach po 360 kalp, a te z kolei sumują się w stulecia i tak dalej, coraz więcej i więcej.

Lecz to nigdy mu się nie nudzi, bo za każdym razem, gdy nowa manvandara - nowa sztuka - się zaczyna, Bóg zapomina, co stało się wcześniej, i staje się całkowicie pochłonięty swą grą, tak jak ty, gdy urodziłeś się i spojrzałeś na świat po raz pierwszy. Świat był dziwny i cudowny, gdyż widziałeś go czystymi oczyma dziecka. Ale starzejąc się, zacząłeś przyzwyczajać się do niego – widząc ciągle słońce, stwierdziłeś, że to to samo stare słońce Widziałeś drzewa, aż uznałeś, że wszystkie są takie same. W końcu gdy przekraczasz jakieś 55 lat życia, zaczynasz się nudzić, rozpadać na kawałki i dezintegrować, aż wreszcie umierasz, ponieważ masz wszystkiego serdecznie dość

Ale po twojej śmierci rodzi się następne dziecko, które jest oczywiście tobą, gdyż każde dziecko nazywa siebie "ja", i widzi całość ponownie świeżym okiem, co je niesłychanie przejmuje. Zatem w ten przemyślny sposób niepozwalający na nudę rzeczy toczą się w kółko i w kółko.

Przedstawiłem wam dwa moim zdaniem największe mity dotyczące czasu, które my, wysoko technologiczna cywilizacja z
ogromną władzą nad naturą, musimy naprawdę głęboko rozważyć

Pozwólcie mi powtórzyć pytanie zadane św. Augustynowi: "Czym jest czas?". Nie odpowiem wam tak jak on - wiem, czym jest
czas, i spytany - odpowiem. Czas jest miarą energii, ruchu. Zgodziliśmy się międzynarodowo co do prędkości zegara. Teraz chcę, byście pomyśleli o zegarach i zegarkach, których jesteśmy niewolnikami. Zauważcie, że są wykalibrowanymi okręgami, tak że każda minuta czy sekunda jest zaznaczona kreską tak cienką, jak to możliwe, byle tylko widzialną. I kiedy rozważamy moment czasu zwany "teraz", to mamy na myśli możliwie najkrótszą chwilę, która od razu mija, co odpowiada cienkości kreski na zegarku.

Rezultatem takiego myślenia jest to, że czujemy, iż nie mamy jakiejkolwiek teraźniejszości, gdyż ona ciągle nam umyka – tak szybko leci. Problem jest podobny do tego z "Fausta" Goethego, gdzie bohater, osiągając wspaniały moment, pragnie, by trwał on wiecznie, ale ten moment nigdy nie stoi w miejscu, zawsze staje się przeszłością. Stąd nasze wrażenie życia ciągle nam upływającego, ciągłego tracenia czasu, stąd też nasz pośpiech. Czasu nie wolno marnować, czas to pieniądz. Będąc pod jego tyranią, czujemy, że tylko przeszłość należy do nas i że nasza tożsamość ma charakter jedynie retrospektywny - nikt nie może powiedzieć, kim jest, lecz tylko, kim był.

Myślimy też, że mamy przyszłość; jest ona dla nas niezwykle ważna, bo mamy naiwną nadzieję, że ona jakoś zapewni nam to,
czego szukamy. Żyjąc w teraźniejszości, która jest tak krótka, że praktycznie jej nie ma, zawsze czujemy się niejasno sfrustrowani.

Kiedy więc spytasz kogoś: "Co robiłeś wczoraj?", to zda ci on historyczne sprawozdanie z sekwencji następujących po sobie
zdarzeń Powie: "Cóż, obudziłem się około siódmej rano, wstałem, zrobiłem sobie kawę, potem umyłem zęby i wziąłem prysznic, ubrałem się, zjadłem śniadanie i pojechałem do biura, potem zrobiłem to i tamto" itd., dając ci historyczny zarys biegu zdarzeń I ludzie naprawdę myślą, że to jest to, co robili, choć w istocie relacja ta to tylko szkielet tego, co robili. Żyjesz o wiele bogatszym życiem, tylko po prostu tego nie zauważasz, gdyż zwracasz uwagę na bardzo małą część informacji, które otrzymujesz poprzez swoje pięć zmysłów.

Zapomniałeś powiedzieć, że zaraz po przebudzeniu twoje spojrzenie padło na chwilę na ptaka za oknem oraz na błyszczące
słońcem liście drzewa albo że twój zmysł węchu igrał sobie z zapachem gorącej kawy. Nie wspomniałeś tego, bo nie byłeś tego świadomy z powodu pośpiechu. Miałeś na celu jak najszybsze skończenie kawy, by dostać się do biura, a tam zająć się czymś, co uważałeś za ogromnie ważne. Może i takie było na swój sposób - dało ci to pieniądze, ale ty byłeś tak zaabsorbowany przyszłością, że nie wiedziałeś, jak je wydać, jak się nimi cieszyć być może je zainwestowałeś, by być pewnym, że w przyszłości nastąpi to, czego szukałeś od tak dawna. Ale to się oczywiście nigdy nie zdarzy, bo jutro nigdy nie przychodzi.

Prawda jest taka, że nie ma takiej rzeczy jak czas - czas to halucynacja. Tylko dzień dzisiejszy istnieje naprawdę i nic innego nigdy nie nastąpi poza tym właśnie dniem. Jeśli nie umiesz się w nim odnaleźć, to jesteś szalony.

To jest wielki problem zachodniej cywilizacji, całej cywilizacji, która jest nie czym innym jak złożonym uporządkowaniem symboli - słów, liczb, figur, pojęć mających reprezentować rzeczywisty świat, tak jak pieniądze reprezentują bogactwo, tak jak energię mierzymy zegarkiem albo odległość metrami i centymetrami. To są bardzo pożyteczne miary, ale zawsze możesz przesadzić i łatwo pomylić miarę z tym, co jest mierzone - pieniądze z bogactwem czy nawet menu z obiadem. W pewnym momencie możesz stad się tak oczarowany symbolami, że całkowicie pomylisz je z rzeczywistością. I to jest choroba, na którą cierpią prawie wszyscy cywilizowani ludzie. Jesteśmy zatem w sytuacji, gdy jemy menu zamiast obiadu, gdy żyjemy w świecie słów i symboli, mając bardzo zły związek z naszym materialnym otoczeniem.

Stany Zjednoczone Ameryki jako najbardziej postępowe państwo świata są tego najlepszym przykładem. Jesteśmy ludźmi
uważającymi się oraz uważanymi przez resztę świata za - trochę nam tego wstyd - wielkich materialistów. Jest to zupełnie
niezasłużona opinia, gdyż materialistą - w moim rozumieniu - jest ktoś, kto kocha świat materialny, szanuje go i umie się nim cieszyć Ale my tego nie robimy, my nienawidzimy świata, poświęcając się próbom zniesienia jego ograniczeń - czasu i
przestrzeni - i nazywając to podbojem owej przestrzeni.

Chcemy dostać się z San Francisco do Nowego Jorku w jednej chwili, nie zdając sobie sprawy z tego, że rezultatem będzie to, że owe miasta staną się takie same i tym samym wszelka podróż z jednego do drugiego straci sens.

Kiedy jedziesz do jakiegoś miejsca, gdzie chciałbyś spędzić wakacje, powiedzmy na Hawaje, to masz nadzieję zobaczyć tam
dziewczyny w spódnicach z trawy tańczące hula na piaszczystych plażach przy gorącym słońcu i cudownym niebieskim oceanie z rafami koralowymi i tego typu rzeczami. Ale turyści coraz częściej pytają o to miejsce: "Czy już zostało ono zepsute?", przez co mają na myśli: "Czy jest takie same jak Dallas?", a odpowiedź brzmi: "Tak", gdyż im szybciej możesz dostać się z Dallas do Honolulu, to tym bardziej te miejsca są do siebie podobne i cała podróż traci sens. Podobnie też inne miejsca upodabniają się do siebie wraz ze wzrostem prędkości podróżowania, choćby Tokio i Los Angeles. Takie są bowiem skutki znoszenia ograniczeń czasu i przestrzeni.

Śpieszymy się także w wielu innych sprawach - wracając do wspomnianego sprawozdania z czyjegoś dnia - wstałeś rano i zrobiłeś sobie kawę. Przypuszczam, że była to kawa rozpuszczalna, gdyż zbytnio śpieszyłeś się, by zająć się własnoręcznie procesem przygotowania dobrej mieszanki kawowej. Ta rozpuszczalna kawa stała się niejako karą dla zbyt śpieszącej się osoby. Odnosi się to do wszystkiego, co jest natychmiastowe - jest w tym coś sztucznego i nienaturalnego. Dokąd szedłeś? Co twoim zdaniem przyszłość ci przyniesie? W sumie nie wiesz.

Zawsze uważałem za doskonały pomysł, by polecić młodym studentom zadanie napisania wypracowania o tym, jak wyobrażają
sobie niebo. Innymi słowy, czego tak naprawdę pragną, ze szczegółami, ale - uważajcie, czego pragniecie, bo to może się spełnić. Sednem sprawy, jak wam dałem do zrozumienia, jest to, że nie ma takiej rzeczy jak czas. Jest on abstrakcją tak jak pieniądze i tak jak centymetry.

Pamiętacie Wielką Depresję? Jednego dnia wszystko szło jak należy - każdy był dość bogaty i miał co jeść, a już następnego wszyscy byli w biedzie. Co się stało? Czy pola znikły, mleczarnie wyparowały, ryby w morzach przestały istnieć, a ludzie stracili energię, swe umiejętności i umysły? Nie. Ale rano po Depresji mężczyzna przychodzący do pracy budować dom usłyszał od swego brygadzisty: "Przykro mi, stary, nie możesz dziś pracować - nie ma centymetrów". Spytał go więc: "Co to znaczy, że nie ma centymetrów? Mamy przecież drewno, metal, nawet taśmy do mierzenia", na co brygadzista odparł: "Twój problem polega na tym, że nie rozumiesz biznesu. Nie ma centymetrów. Używaliśmy ich za dużo i nie ma ich teraz dość, by iść dalej".

To, co się stało podczas Wielkiej Depresji, to był gwałtowny spadek wartości pieniądza. A ludzie są tak niemożliwie głupi, że mylą pieniądze z bogactwem. Nie zdają sobie sprawy, że są one miarą bogactwa dokładnie tak samo, jak metry są miarą długości. Myślą, że pieniądze są czymś wartościowym same w sobie i poprzez siebie, i w rezultacie tego pakują się w niebywałe kłopoty.

W ten sam sposób czas jest nie czym innym jak abstrakcyjną miarą energii. Licząc go, wciąż mamy uczucie, że nam ucieka, i to nas dręczy. Siedząc - powiedzmy - w pracy, czy patrzysz na zegarek? Jeśli tak, to na coś czekasz - na koniec zmiany o piątej, kiedy możesz w końcu iść do domu i się rozerwać O tak, rozrywka. Ale co robisz w domu? Oglądasz telewizję, która jest elektroniczną imitacją życia i nawet nie ma żadnego zapachu. Przy telewizorze jesz obiad, który przypomina podgrzane paskudztwo, które serwują w samolotach, a potem czujesz zmęczenie i musisz iść spad. Tak... wspaniałe społeczeństwo

To jest właśnie nasz problem - nie jesteśmy żywi, przebudzeni. Nie żyjemy w teraźniejszości. Popatrzmy na edukację - co za żart. Bierze się małe dziecko i pakuje w pułapkę zwaną żłobkiem. Tam mówi się mu: "Niedługo pójdziesz do przedszkola". Potem: "Hurra" - pierwsza klasa, druga i trzecia... I tak wspinasz się po drabinie, dokonujesz "postępu". Gdy liceum dobiega końca, słyszysz: "Studia... to już coś!". Skądże. Jest jeszcze biznes, więc idziesz w świat z założonym krawatem i zdobytym dyplomem.

Wtedy to na pierwszym spotkaniu mówią ci: "Weź się do tego i sprzedaj ten towar", gdyż to jest sposób na wspinanie się po
drabinie biznesu i szansa ma lepszą pozycję, więc ciągle sprzedajesz i rosną twoje udziały. W końcu w wieku około 45 lat budzisz się jako wiceprzewodniczący firmy i patrząc w lustro, mówisz do siebie: "Dotarłem, ale czuję się lekko oszukany, gdyż czuję się tak jak zawsze - czegoś tu brak - nie mam przyszłości". Wtedy do akcji wkracza agent ubezpieczeniowy i mówi: "Mam przyszłość dla ciebie - ta polisa umożliwi ci spokojne przejście na emeryturę w wieku 65 lat, więc masz już na co czekać". Jesteś zachwycony, więc kupujesz tę polisę i w wieku 65 lat odchodzisz na emeryturę, myśląc, że osiągnąłeś swój cel życiowy, z wyjątkiem tego, że masz problemy z prostatą, sztuczne zęby i zmarszczki. Dodatkowo jesteś materialistą, zjawą, abstrakcjonistą, nie ma cię właściwie, gdyż nigdy ci nie powiedziano i nigdy nie wiedziałeś, że wieczność jest teraz, że czas nie istnieje.

Co zrobisz? Czy potrafisz odtworzyć dla mnie odgłos korka od szampana z zeszłej nocy? Czy potrafisz wręczyć mi kopię jutrzejszej gazety, cokolwiek w niej jest? Tego tu nie ma, bo czas nie istnieje. Jest wymysłem - użytecznym, tak jak południki i równoleżniki, ale przecież nigdy nie uda ci się związać paczki równikiem, gdyż jest on abstrakcją jak czas. Jest on wygodny w tym sensie, że mogę się z tobą umówić na spotkanie na rogu albo gdziekolwiek, np. o czwartej po południu. Świetnie! Ale nie dajmy mu się oszukać, on nie jest realny.

Ludzie, którzy nie żyją w chwili obecnej, nie mają żadnego pożytku z robienia planów, choć zwyczajnie wierząc w czas, wierząc, że żyją dla swej przyszłości, robią tych planów mnóstwo. Ale kiedy plany dojrzewają i są realizowane, ci ludzie są zbyt nieobecni duchem, by się tym cieszyć - już planują coś innego. Są jak osły wiecznie goniące za marchewką przymocowaną na kiju do nich samych. Tak więc nigdy ich tu nie ma, nigdy nie dostają się tam, są pozbawieni życia, wiecznie sfrustrowani i wiecznie pogrążeni w swoich myślach.

Przyszłość to ta marchewka - "kiedyś" nastąpi, a ponieważ to się nigdy nie dzieje, ludzie pragną gorączkowo przetrwać, chcą czasu, więcej czasu. Są przerażeni śmiercią, ponieważ ona zatrzymuje przyszłość, do której przecież nigdy nie docierasz, nigdy jej nie masz. Jest ona zawsze gdzieś za rogiem.

Nie mówię tu, że macie nie być przezorni, nie mieć polisy ubezpieczeniowej, że nie macie się martwic o to, jak wysłać wasze dzieci na studia, czy o jakąkolwiek inną rzecz, która może być dla nich pożyteczna. Chodzi mi o to, że nie ma sensu posyłać dzieci na studia i zapewniać im przyszłości, jeśli nie wiecie, jak żyd w chwili bieżącej, ponieważ jedyne, co uczynicie, to nauczycie je być nieobecnymi w teraźniejszości i żyd dla rzekomego dobra ich dzieci, które z kolei będą to ciągnąć znudzone dla rzekomego dobra swych dzieci. Każdy tak wspaniale troszczy się o innych, że nikt nie jest zadowolony.

O kimś, kto jest obłąkany, mówi się, że nie ma go w pełni tutaj albo gdzieś indziej. I to jest nasza zbiorowa choroba. Na początku reżimu komunistycznego w Rosji, kiedy to mieli oni swoje pięcioletnie plany, wszystko miało być w porządku pod koniec takiego planu. Ale po jego zrealizowaniu podejmowali następny. Jak to pewien filozof powiedział: "Czynicie ze wszystkich ludzi Atlasów - filary podtrzymujące podłogę, na której ma tańoczyć potomność Ale do tego nigdy nie dochodzi, gdyż potomność także jest filarem podtrzymującym następne piętro i tak w kółko, na zawsze, i nikt nigdy nie taoczy".

W sumie nasza filozofia jest dokładnie taka sama jak ta komunistyczna; nasz system to ich system. W coraz większym stopniu upodabniamy się do siebie z powodu braku poczucia rzeczywistości, z powodu obsesji czasu, który ciągle ma nadejść Więc Mao Tse Tung może powiedzieć wszystkim Chińczykom: "Prowadźmy wybitnie nudne życie, nośmy wszyscy takie same ubrania i pracujmy, posiadając małe czerwone książeczki, a pewnego dnia być może będzie wspaniale". Ale my jesteśmy w dokładnie tej samej sytuacji. Jesteśmy najbogatszym narodem świata, a większość naszych mężczyzn wygląda jak właściciele zakładów pogrzebowych. Jemy "cudowny" chleb, który jest styropianem wypełnionym jakimiś chemikaliami, które mają być odżywcze. Nie wiemy nawet, jak pić. Żyjemy w abstrakcji, a nie w konkrecie. Pracujemy dla pieniędzy, a nie dla bogactwa. Czekamy na przyszłość, nie wiedząc, jak cieszyć się dniem dzisiejszym.

W ten sposób niszczymy nasze środowisko, Los Angelizując świat, zamiast cywilizować go. Obracamy powietrze w gaz, wodę w
truciznę, zdzieramy roślinność z powierzchni ziemi. W imię czego? By drukować gazety. W naszych uczelniach cenimy bardziej sprawozdanie ze zdarzeń niż to, co się dzieje. Dane w urzędach są trzymane pod kluczem, a książki w bibliotekach - nie. Zapis tego, co robisz, jest ważniejszy od tego, co zrobiłeś.

Wychodzimy się zabawić, jesteśmy na pikniku i ktoś mówi: "Świetnie się bawimy, szkoda, że nikt nie wziął aparatu". Ludzie jadą na wycieczkę, biorą ze sobą te małe pudełeczka i zamiast obcować z widokiem, jakikolwiek on jest, tylko naciskają na nie w kółko, by po powrocie do domu pokazać przyjaciołom: "Tam właśnie byliśmy". Ale ich tam nie było, oni tylko robili tam zdjęcia.

Kiedy nagranie staje się ważniejsze od wydarzenia, to jesteśmy w tarapatach. Więc największą potrzebą cywilizacji jest powrót do teraz. Pomyśl o wszystkich problemach, których by to mogło zaoszczędzić, jak byłoby spokojnie i jak nikt nikomu by nie przeszkadzał. Nie poświęcalibyśmy się czynieniu dobra innym, tak jak pewien generał, który zniszczył wioskę w Wietnamie dla jej własnego dobra - tak twierdził. "Pozwól sobie pomóc, bo utoniesz" - powiedziała małpa, umieszczając rybę bezpiecznie na drzewie.

Co do sensu wiecznego życia to Jezus, mówiąc: "Zanim Abraham był", nie dokończył: "Ja byłem", lecz: "Ja jestem". Dochodząc do takiego rozumienia, że ty istniejesz, a czas nie, z wyjątkiem dnia dzisiejszego, nagle uzyskujesz poczucie rzeczywistości. Zawsze oczekujesz rzeczy, których pragniesz - musisz je odnaleźć teraz. Celem edukacji powinno być nauczanie ludzi życia w teraźniejszości, bycia całkowicie tutaj. Ale nasza edukacja jest obecnie mocno abstrakcyjna. Zaniedbuje całkowicie podstawy życia, ucząc nas bycia biurokratami, kasjerami, księgowymi i agentami ubezpieczeniowymi - samymi mózgami. Nie dba o nasze związki z materialnym światem, których podstawowych jest pięć: uprawianie ziemi, gotowanie, ubieranie się, prowadzenie domu i uprawianie miłości. One są ordynarnie przeoczone.

Niedawno Kongres Stanów Zjednoczonych ustanowił prawo karzące surowo każdego palącego flagę. Poparli to kwiecistą,
patriotyczną przemową. Ale ci sami kongresmani na zlecenie bądź przez przeoczenie są odpowiedzialni za palenie tego, co ta flaga reprezentuje, za niszczenie dóbr naturalnych tej ziemi. Chociaż twierdzą, że kochają swój kraj, kochają tylko jego flagę.

Myślę więc, że już najwyższy czas, by powrócić do rzeczywistości, od czasu do wieczności - do wiecznego teraz, które mamy i będziemy mieć na zawsze.

 

Oceń treść:

Average: 9 (1 vote)
Zajawki z NeuroGroove
  • Benzydamina
  • Pozytywne przeżycie

Zacisze domowe, noc, mój pokój. Nastawienie psychicznie jak najbardziej pozytywne. Lekka obawa przed ewentualnymi strasznymi wizjami, których mógłbym doświadczyć.

Witajcie. Jeżeli widzicie ten TR, to znaczy, że się udało. To mój drugi Raport na tej stronie. Pierwszy został napisany na moim starym koncie kilka lat temu (może 7 lub 8 lat temu). Był związany z DXM, z którym swoją przygodę skończyłem definitywnie 15 września 2014 roku. Nie chcę Was swoją historią zamęczać, więc tyle słowem wstępu. Przejdźmy do konkretów.

  • Lophophora williamsii (meskalina)






Podsumowanie




Czy trip zmienil mnie? Mysle, ze nie, aczkolwiek przypomnial

mi o sprawach ktore kiedys widzialem, ktore sa wazne, a o ktorych

zapomnialem. Warto jednak o tym wszystkim pamietac. Pozwolil mi

jednak odpowiedziec na rozne pytania, ktore zadawalem sobie do tej

pory, niestety odpowiedzi nie sa wcale przyjemne.




  • 1P-LSD
  • Marihuana
  • Tripraport

Jedno i drugie spoko; karton aplikowany w zaciszu mojego pokoju w domu rodzinnym.

Prawie równo miesiąc temu po raz pierwszy miałem do czynienia z LSD. Było to 140 mikrogramów. Doświadczenie bardzo pozytywne, rozwijające psychicznie, jednocześnie niszczące wiele schematów myślowych używanych przeze mnie na co dzień. Przez pewien czas uważałem nawet, że tamten kwas kompletnie zaorał mój mózg z jego schematami, stereotypami i innymi takimi rzeczami. Myślałem tak do czasu mojej intensywnej przygody z 1P. 

  • 5-MeO-MiPT
  • Marihuana
  • Tripraport
  • Tytoń

dobre samopoczucie, trip nastawiony z pewnym wyprzedzeniem

Wiosna 2010. Jest wieczór tóż przed weekendem. 180mg 5-MeO-MiPT przyjeżdza w moje i L. łapki busem pewnej firmy transportowej wprost ze Śląska. Część dajemy znajomym którzy chwilę potem podjeżdzają samochodem w umówione miejsce, pozostawiając porcje dla jeszcze czterech osób: dla nas oraz dla gospodarzy zacnego spotkania psychodelicznego. Wsiadamy więc w busa po uprzednim zaopatrzeniu się w niezbędny prowiant, jak pomarańcze, winogrona i inny owoce oraz coś dobrego na śniadanie dnia następnego. Bus wiezie nas gdzieś na lubelszczyżczyznę, gdzie docieramy gdy słońca już prawie nie widać. 

randomness