RYS HISTORYCZNY
Chociaż nadużywanie narkotyków stało się poważnym światowym problemem zdrowotnym
dopiero w naszym wieku, to obcowanie człowieka z narkotykami datuje się od wielu
tysięcy lat. Mity i legendy, jak również materiały historyczne różnych narodów
zawierają informacje, w których można dostrzec odwieczną potrzebę ucieczki co
jakiś czas na tamtą stronę realności, w przestrzenie, gdzie panuje miłość i
dobroć. W duszy człowieka każdej epoki jest zawsze obecna myśl o innej rzeczywistości,
istniejącej niezależnie obok świata, w którym spędzamy największą część życia.
Ta druga rzeczywistość odbierana jest jako doznanie duchowe, a człowiek przeżywa
ją bardzo rzadko i tylko w szczególnych okolicznościach. Świadectwa o jej istnieniu,
pochodzące z ust tych nielicznych, którym udało się do niej dotrzeć, umacniają
wiarę w jej istnienie prawie wszystkich ludzi i podtrzymują ich potajemną nadzieję,
że może kiedyś, chociaż raz w życiu, uda się i im odkryć i odwiedzić ich sztuczny
raj. Wielki wizjoner Aldous Huxley otwarcie powiedział, iż uważa za nieprawdopodobne
założenie, że ludzkość będzie kiedykolwiek w stanie wyrzec się sztucznych rajów.
Wiara w ich istnienie jest warunkiem pokonania licznych Scylli i Charybd podczas
podróży w czasie i uchronienia ludzkiego ducha przed cierpieniem.
Już na samym początku swojego istnienia stanął praczłowiek twarzą w twarz z
surową przyrodą, pełną pułapek i gróźb, żyjących i nieżyjących, wywołujących
w nim lęki, a jednocześnie pragnienie ich pokonania lub uniknięcia. Ze względu
na swoją ewolucyjną niedoskonałość człowiek pierwotny na początku swojej filogenezy
nie zawsze był w stanie stawić opór wszystkim niebezpieczeństwom z zewnątrz
i dostrzec przypadkowość pomiędzy światem obiektów i zjawisk. Dlatego często
przeżywał je w sposób nieuporządkowany, co przyczyniało się do błędnej percepcji
świata obiektywnego i stwarzania irracjonalnych strachów.
Dla prymitywnego człowieka świat był sceną, na której grał rolę ofiary przeżywając
codziennie swoją niedoskonałość i zagrożenie. Oprócz realnych niebezpieczeństw,
świat człowieka pierwotnego zaludniony był mistycznymi mocami i demonami, z
którymi nie mógł walczyć łukiem i strzałą. W walce z zagrażającymi mu siłami,
których pochodzenia nie znał lub tylko je przeczuwał, były mu potrzebne potężniejsze
środki. Całkowita niemoc wobec nieznanego i strach przed śmiercią skłaniały
go do szukania pomocy lub pociechy w innym świecie lub u bogów. Sen oferował
mu spełnienie marzeń, ale iluzja snu trwa krótko i po przebudzeniu jest znowu
samotny i zagrożony. Z natury jednak człowiek jest ciekawy i żądny odkryć. Nietrudno
więc mu było odkryć, że przyroda w swojej obfitości oferuje mu różne rośliny,
które poprawiają nastrój i czynią życie, chociaż na krótko, łatwiejszym i mniej
bolesnym. Ludzie różnych historycznych okresów i w różnych stronach poznają
rośliny, których korzenie lub liście zawierają mocne soki.
Z pierwszych historycznych zapisów o dalekiej przeszłości rodu ludzkiego wynika,
że prawie wszystkie narody, bardzo prawdopodobne, że już w prahistorii, zażywały
narkotyków roślinnych z powodu ich niezwykłych możliwości zmiany ustalonej wizji
świata i iluzorycznego spełnienia pragnień, a przy tym umacniania wiary w świat
sił nadprzyrodzonych. Istnieje przypuszczenie, że już w górnym paleolicie (40
000 - 10 000 lat p.n.e.) człowiek przeżył pierwsze doświadczenie z narkotykami.
Z dokumentów i wielu zabytków dowiadujemy się, że Sumerowie, Chińczycy, Hindusi,
starożytni Grecy, Aztekowie i różne plemiona syberyjskie dobrze znali działanie
niektórych narkotyków, stosując je w określonych celach. Niektóre rysunki jaskiniowe
sprzed wielu tysięcy lat pozwalają nam wierzyć, że już wtedy przez magiczne
obrzędy i ceremonie związane z płodnością i łowami człowiek próbował zmieniać
stany świadomości. We wcześniejszych fazach swojego rozwoju filogenetycznego,
kiedy kontrola świadomości była w stadium początkowym lub była bardziej tolerancyjna
niż dzisiaj, przenikanie elementów z ludzkiej nieświadomości do świadomości
umożliwiały relatywnie prymitywne środki techniczne - taniec lub monotonny rytm
instrumentu muzycznego. Archaiczna ekstaza spełniała dla człowieka pierwotnego
funkcję religii lub medycyny.
Równocześnie z rozwojem życia duchowego człowieka i procesem jego socjalizacji
siły nacisku stawały się coraz mocniejsze, a kontrola coraz surowsza. W sposób
nieświadomy następowało bogacenie się w nowe treści, jednak dostęp do nich był
coraz trudniejszy. Trzeba było zmieniać technikę komunikowania się ze swoją
nieświadomością w celu "wyjścia z siebie" lub "podróży" w nowe przestrzenie
przeżywania.
Wczesne odkrycie narkotyków pomogło człowiekowi w nawiązaniu łatwiejszego
kontaktu z własną nieświadomością i we wprowadzaniu się w stan ekstazy, podczas
której miał wrażenie obcowania z siłami nadprzyrodzonymi, przynoszącymi mu pociechę
lub wiadomości z jakiegoś innego świata. Ponieważ najczęściej były to rośliny
o silnych psychoaktywnych właściwościach, ludzie byli skłonni przypisywać wszystkim
roślinom cechy magiczne i cudotwórcze. Człowiek pierwotny uważał roślinę za
świętość i własność boga, dlatego jej stosowanie było ściśle kontrolowane przez
kapłanów i szamanów. Najlepszym tego przykładem jest mandragora - roślina o
człekokształtnym korzeniu. Prawie wszystkie narody świata wiążą z mandragorą
jakieś legendy.
Wraz z rozwojem form życia społecznego i powstawaniem bardziej zorganizowanych
wspólnot ludzkich wyodrębniają się jednostki pełniące szczególne funkcje i mające
duży wpływ na życie wspólnoty. Są to wodzowie plemion, czarownicy, magowie,
szamani, kapłani itd. Jedni mają władzę duchową, a inni świecką. Czasami posiadają
jednocześnie obydwie. Posiadacze władzy duchowej mają przywilej obcowania z
siłami nadprzyrodzonymi oraz pośredniczenia między zwykłymi ludźmi a tymi siłami.
W czasach prahistorycznych, a i później, prawo zażywania narkotyków, ze względu
na to, że wywołują one niezwykły stan ducha, mają tylko wybrańcy, i to w określonym
celu. Dla śmiertelników narkotyki przez długi okres były tabu, a ich używanie
pociągało najsroższe kary i gniew bogów. Dzięki tym wierzeniom i zakazom wiele
narodów uchroniło się w przeszłości od ich szkodliwego działania. Dlatego narkotyków
używali tylko ci, którzy wierzyli w ich cudotwórcze działanie, a do tego umieli
z nich korzystać w rozumny sposób. Jak najświętszej tajemnicy strzegli zazdrośnie
sposobu przyrządzania cudotwórczych napojów i ich stosowania, aby przez nie
inni nie poznali "sztucznych rajów" i nie zaczęli na własną rękę poszukiwać
prawdy. W ten sposób udało się klasie uprzywilejowanej, co prawda z egoistycznych
pobudek, uchronić lud przed masowym i nierozsądnym używaniem narkotyków, które
by go szybko zniszczyły. Później, jednocześnie z zacieraniem się granic między
narodem i klasą uprzywilejowaną, powstają coraz większe możliwości dotarcia
narkotyków do szerokich mas.
Pierwszą wspomnianą w historii rośliną o psychoaktywnych właściwościach był
mak. Już przed 5000 lat uprawiali go Sumerowie, którzy żyli na terenach Dolnej
Mezopotamii (dzisiejszy Irak). Na glinianych tabliczkach, odkrytych wiele wieków
później w Nippur, pozostawili wskazówki przygotowania i stosowania opium. Nazywali
go gii, co znaczy radość. Sumerowie znali również i wykorzystywali psychofarmakologiczne
efekty wielu innych substancji roślinnych.
Później wiedzę o leczniczych właściwościach maku przenieśli Babilończycy do
Persji i Egiptu. Wiadomo również, że opium było wykorzystywane do celów medycznych
przez Greków i Arabów. Narody te, oprócz materiałów historycznych, pozostawiły
o opium wiele legend.
Homer, najsławniejszy starogrecki poeta, 2500 lat p.n.e. napisał w jednym ze
swoich poematów, że Helena, córka Zeusa, wlewała żołnierzom do wina jakieś soki,
po których zapominali o strachu i chorobie i nabierali odwagi. Bardzo podobna
do tej legendy jest inna, opisana przez Homera w "Odysei". W niej Homer opowiada,
jak to piękna Helena, żona króla Menelaosa, podała do wypicia Telemachowi, synowi
Odyseusza, kiedy przybył na jej dwór w poszukiwaniu swojego ojca, napój zwany
nepenthes:
"Kiedy kto pokosztuje z zaprawnego kruża,
W dzień ten nigdy łza w oku nie stanie mu duża,
Choćby drogiego ojca i matkę pochował;
Nigdy, choćby kto miednym mieczem zamordował
Brata mu albo syna przed jego obliczem
Taki to czar był, napój niezrównany z niczem".
Homer "Odyseja" (tłum Lucjan Siemieński)
Istnieje przekonanie, że "nepenthes" Homera, powodujący zapomnienie bólu i nieszczęścia,
to w istocie opium. W dziełach Herodota, Arystotelesa i Pliniusza są wzmianki
na temat opium i jego działania. Narody cywilizacji kreteńskiej stawiały posążki
bogini maku i składając hołd stroiły jej głowę ponacinanymi makówkami, z których
wyciekał cudotwórczy sok. W VII w. p.n.e. Hezjod informuje o istnieniu miasta
Mykenos (Miasto Maku).
W wieku VIII Arabowie rozszerzyli uprawę maku od Azji Mniejszej aż po Indie
i Chiny. Uważali go za świętą roślinę, która otwiera bramy raju tym, którzy
jej zażyją.
O haszyszu, jako leku przeciw kaszlowi i biegunce, mówi się w 2737 roku p.n.e.
w farmakopei cesarza chińskiego Szen-nunga, chociaż już dużo wcześniej jest
on znany z legend z powodu właściwości psychoaktywnych. W starożytnych Chinach
stosowany był jako środek przeciwbólowy podczas zabiegów chirurgicznych, a w
Indiach jako lekarstwo.
Również stare hinduskie dzieła "Atharwa" i "Rigweda" (1500 lat p.n.e.) odnotowują
haszysz, nazywany niebiański przewodnikiem. Hinduski święty napój soma, znany
wiele lat przed naszą erą, pili tylko kapłani i wtajemniczeni. Przygotowywany
był z różnych roślin, a między innymi z indyjskich konopi, z których otrzymuje
się haszysz. Poemat "Rigweda", uważany za najstarsze i największe dzieło religijne,
jakie kiedykolwiek stworzył człowiek, w ponad stu psalmach gloryfikuje efekty
działania somy, która "odzieje co gołe; uleczy co zranione; nauczy ślepca, jak
przejrzeć; chromego, jak chodzić; biedaka, jak się stać bogatym". Soma zajmowała
również znaczące miejsce w tradycji erotycznej najbardziej złożonych form religijnych
tamtych czasów w Indiach.
Herodot odnotowuje, że wśród Scytów istniał zwyczaj wdychania oparów rozgrzanych
konopi, co stwarzało dobry nastrój i brak strachu.
Samo pochodzenie wyrazu haszysz ma romantyczny wydźwięk legendy.
Wielki podróżnik Marco Polo przywiózł z Persji podanie o Hasanie ibn as-Sabbahu,
Starcu z Gór, który dla siebie i swoich świeckich i religijnych zwolenników
assasynów [od arabskiego terminu (ai-)hasziszijun: "ci, którzy spożywają haszysz"-
przyp tłum] wybudował twierdzę na urwistej górze Alamut. Odwagę swoich fanatycznych
zwolenników, którzy w rzeczywistości tworzyli sektę religijną, Starzec z Gór
nagradzał wyciągiem z konopi i pobytem w ogrodach "raju", w swym pałacu.
Wojownicy Hasana znani byli ze swojej odwagi i okrucieństwa. Głównym
ich zajęciem była walka lub mordowanie co znaczniejszych osobistości Persji
tego okresu. Walczyli oni jednocześnie przeciw krzyżowcom. Mówiono, że na sam
dźwięk słowa "assasyn" krzyżowców ogarniał strach. Istnieją dwie wersje na temat
zażywania haszyszu przez assasynów. Według pierwszej dokonywali oni mordów pod
działaniem haszyszu, natomiast druga mówi, że haszysz otrzymywali w nagrodę
za swoje czyny. Nieodparte pragnienie osiągnięcia sztucznego raju zmuszało ich
do ślepego posłuszeństwa Hasanowi. Wpływ assasynów w Persji w latach od 1090,
kiedy sekta powstała, do roku 1272, kiedy zostali zniszczeni przez Mongołów
i siły lokalne, był ogromny.
Świadectwo Marka Polo można przyjąć jako pierwszą informację historyczną
o masowym zażywaniu narkotyku w celach politycznych i religijnych.
Stare kultury wykorzystywały w celach religijnych różne halucynogenne
grzyby. Tak np. w Meksyku odnaleziono olbrzymi kamienny grzyb z wyrytym na nóżce
obliczem boga. Przypuszcza się, że ma on ponad 9000 lat. Historia meksykańskich
halucynogennych grzybów jest ściśle powiązana z kulturą aztecką i meksykańską.
W starodawnym Meksyku znany był grzyb, który według wierzeń rósł tylko podczas
niepogody - błyskawic i gromów, z czego wyciągnięto wniosek, że jest on związany
z siłami nadprzyrodzonymi. W ogóle dla starożytnych narodów grzyby były osłonięte
tajemnicą. Dla prymitywnego człowieka wieczną zagadką był sposób, w jaki rodzi
się grzyb bez ziarna, i szybkość, z jaką się pojawia po niepogodzie i następnie
znika bez śladu. Niektórzy w rodzeniu się grzybów widzieli symbolikę ponownych
narodzin boga na ziemi, gdyż zarodniki niektórych grzybów nieodparcie przypominają
męski organ płciowy, a później, kiedy rozwinie się kapelusz grzyba, połączenie
organu płciowego mężczyzny i kobiety. Temu aktowi musiały obowiązkowo towarzyszyć
błyskawice i gromy. Ciekawe, że ta wiara w boskość grzybów była dosyć rozpowszechniona
wśród starodawnych narodów. Podobne lub wręcz takie same wierzenia o powstawaniu
grzybów halucynogennych w tajemniczych i dramatycznych okolicznościach można
spotkać w elementach ludowych Japonii, Filipin, Tadżykistanu i u Maurów, gdzie
słowo watitiri oznacza jednocześnie grom i grzyb.
Meksykański grzyb, znany w nauce jako psilocybae mexicana, był przez
całe wieki wykorzystywany przez Azteków w obrzędach komunii.
Hiszpańscy konkwistadorzy pozostawili pisemne informacje o masowym stosowaniu
"boskiego" lub "cudotwórczego" grzyba podczas koronacji Montezumy, co miało
za cel podtrzymanie przekonania poddanych Montezumy o jego boskim pochodzeniu.
Hiszpański lekarz Hernandez uważał ten grzyb za główny element religii Azteków.
Na skutek doznań pod działaniem tego grzyba Aztekowie przypisywali mu boskie
pochodzenie. Kamienne grzyby odkryte w Gwatemali, pochodzące przypuszczalnie
sprzed 3000 lat, niedwuznacznie świadczą, że również Majowie rozwijali kult
grzybów.
Również w starożytnej Grecji używano w celach religijnych grzybów halucynogennych.
Wiadomo, że napój spożywany podczas misteriów eleuzyjskich był sporządzany z
grzybów zmieniających stany świadomości i wywołujących niezwykłe wizje o charakterze
religijnym.
Powstanie miasta Mykeny wiązane jest z wizją, jaką przeżył jego
założyciel po spożyciu grzyba halucynogennego i na którego cześć je nazwał.
Niektórzy współcześni naukowcy, np. znany mikolog R.Gordon Wasson, sam mający
doświadczenia ze świętymi grzybami, uważają za prawdopodobne, że boska idea
mogła powstać wskutek przypadkowo zjedzonego grzyba o halucynogennych właściwościach.
Niektóre plemiona syberyjskie w celu osiągnięcia ekstazy i przeżyć religijnych
spożywały podczas obrzędów rytualnych trujący grzyb znany u nas jako muchomór
(amanita muscaria). Wśród Samojedów znana była praktyka picia moczu osób strutych
muchomorem, aby wydzielona w ten sposób trucizna bez śmiertelnego niebezpieczeństwa
wywołała "łagodne doznania religijne". Również wikingowie dobrze znali ten grzyb
i aby zwiększyć waleczność i nienawiść do nieprzyjaciela, spożywali go przed
walką.
Grzyby halucynogenne były wykorzystywane przez szamanów. Szamani to wybrańcy
spośród plemion syberyjskich, posiadający niezwykłe cechy duchowe. Poprzez stan
ekstazy próbowali nawiązywać kontakty z siłami nadprzyrodzonymi, które wykorzystywali
do wywierania wpływu na przebieg wydarzeń, przewidywania przyszłości bądź leczenia
chorych. Stany ekstazy o głęboko religijnej lub mistycznej treści można czasami
osiągnąć za pomocą techniki czysto psychologicznej lub psychofizjologicznej,
np. przez kilkudniowy całkowity post, samotorturę, odmawianie sobie przyjemności,
specjalne ćwiczenia oddychania i samokontroli, medytacje, rytualne tańce lub
słuchanie rytmicznych uderzeń bębnów w całkowitej izolacji od innych efektów
dźwiękowych. Metody te wymagają jednak sporo fizycznego i psychicznego wysiłku
oraz czasu i dlatego szamani często decydują się na łatwiejszą i szybszą technikę
wprowadzania się w ekstazę przez spożywanie grzybów halucynogennych. Doznania
pod działaniem grzybów halucynogennych są prawie identyczne z tripem narkomana
wywołanym przez LSD lub meskalinę.
Wśród roślin powodujących zmiany świadomosci i percepcji szczególne miejsce
zajmuje odmiana kaktusa meksykańskiego, znanego pod nazwą pejlotl (lophophora
williamsii), który rośnie w południowej części doliny Rio Grande. Od wieków
wierzy się w jego magiczne właściwości. Cortez i konkwistadorzy, którzy przybyli
do Nowego świata, poznali plemię Azteków czczące kaktus zwany teonanacatl, co
w tłumaczeniu znaczy boska tkanka. Teonanacatl był dla Azteków wcieleniem wielkiego
meksykańskiego Boga Słońca. Ponieważ meskalińska wizja boga znajdowała się w
bezpośredniej sprzeczności z chrześcijańską koncepcją boga głoszoną przez konkwistadorów,
zabronili oni Aztekom spożywania tego kaktusa, któremu nadali nazwę riaz diabolica
(diabelski korzeń). Tych, którzy złamali zakaz, brutalnie karano wyłupując im
po trzydniowych męczarniach oczy. Po wyginięciu Azteków zainteresowanie Indian
pejotlem zanikło na wiele stuleci. Powróciło ono dopiero na początku naszego
wieku, dokładniej w 1914 r. wraz z powstaniem Amerykańskiego Kościoła Narodowego
(The Native American Church), skupiającego kilkadziesiąt plemion indiańskich.
Podstawowym rytuałem tej sekty jest pewna odmiana wczesnochrześcijańskiej agapy
lub święta Miłości, podczas których kawałki pejotla zajmują miejsce sakramentalnego
chleba i wina. Indianie traktują pejotl jako szczególny dar boży i porównują
jego działanie z działaniem boskiego Ducha.
Materiały archeologiczne i mitologiczne całego świata świadczą o istnieniu różnych
roślin, których soki są silniejsze od człowieka, nie mogącego przeciwstawić
się ich działaniu. Szczególnie bogatym skarbcem tego tematu jest folklor. Wieki
średnie obfitują w opowieści o czarownicach i czarodziejach i ich cudownych
ziołach. Istnieją dokumenty, że w XV, XVI i XVII w. w Europie sporządzano różne
czarodziejskie maści, które podobno były tak mocne, że mogły zmieniać ludzi
w zwierzęta lub wpływać na stan ducha. Chodziło prawdopodobnie o jakieś trucizny,
które wchłaniane przez skórę docierały przez krwiobieg do mózgu i wywoływały
halucynacje spowodowane zatruciem, w których człowiek przeżywał swoje przeobrażenie
w zwierzęta lub inne postaci, szczególnie jeżeli wcześniej mu coś takiego zasugerowano.
Historia światowa notuje przypadkowe masowe zatrucia roślinnymi substancjami
zmieniającymi stany świadomości. Z dokumentów wynika, że w 994 roku zmarło czterdzieści
tysięcy Francuzów po zatruciu sporyszem, a jeszcze więcej miało przerażające
halucynacje. Również powodem słynnego prześladowania czarownic z Salem, w stanie
Massachusetts w 1692 r., była podobno roślina. Grupa dziewczynek oskarżyła dużą
liczbę mężczyzn i kobiet o utrzymywanie kontaktów z diabłem i zajmowanie się
nieczystymi praktykami. Na podstawie tych oskarżeń wiele osób torturowano i
stracono. Chleb, który w 1692 roku piekli koloniści, był z żyta przywiezionego
z Europy, zarażonego sporyszem. Wnikliwa analiza zapisków z przebiegu procesu
wskazuje na ewentualność, że dziewczynki cierpiały na halucynacje, a psychozę
czarownic wykorzystały jako wyjaśnienie swoich niezwykłych przeżyć.
Oprócz pojedynczych ognisk geograficznych używania różnych substancji o psychoaktywnych
właściwościach Europa nie znała większości narkotyków oszałamiających aż do
XIII wieku, kiedy to krzyżowcy przywieźli z Bliskiego Wschodu opium.
Pierwszy medyczny preparat na bazie opium pod nazwą laudanum paracelsi
przepisał w XVI wieku sławny Paracelsus. Paracelsus nazywał opium kamieniem
nieśmiertelności i często je stosował w swojej praktyce. W XVII wieku sławny
angielski lekarz Thomas Sydenham odkrył nowy sposób otrzymywania opium i swoim
imieniem nazwał nowe laudanum.
Szerokie stosowanie laudanum w Anglii wywarło duży wpływ na literaturę tego
kraju. Angielska poetka Elizabeth Barret Browning, która jako dziecko przeżyła
poważny wypadek, do końca życia zażywała laudanum jako środek przeciwbólowy.
Umarła uzależniona od laudanum i najprawdopodobniej tworzyła pod jego działaniem.
Thomas De Quincey w "Wyznaniach
angielskiego opiumisty" [Warszawa 1980. przełożył M. Bilewicz] mówi: "Oto
plaster na wszystkie ludzkie cierpienia, oto tajemnica szczęśliwego życia odkryta
w jednej chwili. Teraz można szczęście kupić za jednego pensa i nosić je w kieszonce
kamizelki. W buteleczce można przechowywać portable ekstazę, a spokój duszy
przesłać pocztą...".
Istnieje podejrzenie, że słynny angielski poeta Samuel Taylor Coleridge swój
sławny poemat "Kubbla Khan" napisał po przebudzeniu się z opiumowego snu, w
którym widział legendarne miasto Xanadu. Autor ten, podobnie jak De Quincey
i wielu innych twórców zażywających narkotyki, dopiero w późniejszym okresie
rozpoznał swoją toksykomanię jako poważną chorobę i zrozumiał jej wpływ na duchowe
i twórcze zdolności.
Na początku ubiegłego wieku, ściślej w 1805 roku, aptekarz Serturner wyodrębnił
pierwszy alkaloid opium i nadał mu nazwę morfina, na cześć Morfeusza, greckiego
boga snu. Nieco później, w 1832 roku, Robiquet wyodrębnił kodeinę, a w 1848
roku Merck z opium wyodrębnił papawerynę.
Wynalezienie w 1853 r. przez lekarza z Edynburga, Alexandra Wooda, igły do podskórnego
wprowadzania leków przyniosło w efekcie olbrzymie problemy związane z nowym
sposobem zażywania morfiny i innych alkaloidów opium. Zapanowało wtedy niebezpieczne,
błędne mniemanie, źe morfina wprowadzona do organizmu przez zastrzyk nie powoduje
uzależnienia i potrzeby zwiększania dawek. Jakkolwiek zażywanie opium w Azji
datuje się od tysiącleci, to powszechnie zaczęto je stosować dopiero w XVIII
w., po wejściu na rynki tego kontynentu angielskiej Kompanii Wschodnioindyjskiej,
która posiadała monopol na produkcję opium w Bengalu i duże jego ilości sprowadzała
do Chin.
Kiedy w 1820 r. Chiny zakazały sprowadzania opium, Kompania najpierw
zorganizowała jego przemyt, a następnie zmusiła rząd Wielkiej Brytanii do narzucenia
Chinom przymusowego importu. Chińska prohibicja brytyjskiego opium doprowadziła
w 1842 roku do pierwszej wojny opiumowej, w trakcie której największa potęga
morska zmusiła Chiny do otwarcia bram przed brytyjskim opium. Piętnaście lat
później, w 1857 roku, wybuchła druga wojna opiumowa, w której do Wielkiej Brytanii
przyłączają się Francja i USA. Oczywiście Chiny przegrywają i tę wojnę. W celu
zapobieżenia odpływowi rezerw złota i uratowania kraju przed inflacją, Chiny
rozpoczynają uprawę własnego maku opiumowego. Miliony Chińczyków spędzają większość
swojego życia w palarniach opium - pogrążeni w letargu i całkowitym niezainteresowaniu.
Wojny opiumowe są przykładem podstępnej polityki wprowadzania masowego zażywania
narkotyków w celu podporządkowania kraju, ze wszystkimi drastycznymi następstwami,
mającymi wpływ na zdrowie psychiczne narodu w wielu pokoleniach.
Masowe zażywanie narkotyków w Europie ma początek w ubiegłym wieku, właściwie
w momencie, kiedy grupa intelektualnych awanturników zaczęła eksperymentować
na własnej świadomości zażywając narkotyki sprowadzone z Egiptu i Indii. Wszystko
zaczęło się w dniu, kiedy francuski lekarz Moreau de Tours po powrocie z Algieru
zaproponował swoim przyjaciołom spróbowanie "davamesku" - ciastka z haszyszu.
Efekt był fascynujący, szczególnie dla grupy literatów, wśród których byli Charles
Baudelaire i Theophille Gautier. Wkrótce założono trochę niezwykły i dziwaczny
klub, znany w tamtych czasach jako "Klub haszynistów" z siedzibą w hotelu "Pimodan"
w Paryżu, nad brzegiem Sekwany. Członkowie tego klubu spotykali się regularnie
i konsumowali haszysz w ilościach dzisiaj uważanych za bardzo duże.
Baudelaire próbował już wcześniej opium. Ci dwaj wielcy poeci uwiecznili swoje
intymne przeżycia z haszyszem i opium - Baudelaire w "Sztucznych rajach" i "poemacie
o haszyszu". Gautier precyzuje swoje halucynacje z pewną introspekcją i
samoanalitycznym podejściem: "Mój słuch wspaniale się rozwinął; słyszałem dźwięk
kolorów: zielone, czerwone, niebieskie i żółte tony docierały do mnie falami
wyraźnie się różniącymi".
Później do klubu wstępują i inni artyści tego okresu. Najsławniejsi z nich to
Verlaine, Rimbaud, Nerval.
Na początku naszego wieku amerykański pisarz Fichju Ludlow propaguje
zażywanie marihuany i opisuje własne doznania. W tym czasie wzrasta zainteresowanie
i innymi środkami mogącymi wpływać na zmiany świadomości. Szczególnym zainteresowaniem
cieszy się narkotyczny gaz rozweselający, ze względu na swoje farmakologiczne
właściwości i łatwość stosowania. Sławny amerykański psycholog William James
zainteresował się tym narkotykiem i wypróbował go na sobie. Swoje doświadczenia
opublikował, wysuwając na pierwszy plan religijne znaczenie doznań wynikających
z zażywania narkotyków psychoaktywnych. Raz spróbował meskaliny, ale niespodziewanie
źle się poczuł i zrezygnował z dalszych eksperymentów. Pomimo jednak złych doświadczeń
z meskaliną, w dalszym ciągu był przekonany, że środki chemiczne są w stanie
wywołać w świadomości człowieka stany mistyczne i bogatsze życie duchowe, co
można zrozumieć częściowo jako wyraz jego osobowości, głębokiego zainteresowania
religią i mistycyzmem, szczególnie pod koniec życia, kiedy to właśnie przeprowadzał
eksperymenty.
Warto wspomnieć, że twórca psychoanalizy Zygmunt Freud już w 1884 roku jako
młody neurolog zażywał przez pewien czas, w chwilach depresji, kokainę, a nawet ją polecił jednemu ze swoich przyjaciół jako skuteczny środek przeciwbólowy.
Swoje pierwsze doświadczenia z kokainą opisał w następujący sposób: "Małe dawki tego leku wzniosły mnie na szczyty w sposób doprawdy niezwykły. Teraz właśnie zbieram materiały do pieśni na cześć tej magicznej substacji". W listach do swojej narzeczonej Marty nazwał kokainę "cudotwórczym lekiem".
Później, kiedy jeden z jego pacjentów wpadł w psychozę wywołaną kokainą i miał nieprzyjemne halucynacje, Freud poważnie się przestraszył i zrezygnował z jej stosowania. Co więcej, stał się zdecydowanym przeciwnikiem jej stosowania w
psychiatrii.
Rok 1938 jest bardzo ważny dla historii narkomanii. W roku tym szwajcarskiemu
chemikowi Albertowi Hofmannowi udało się dokonać syntezy kwasu lizergowego,
co było początkiem rozwoju masowego stosowania narkotyków, w rozmiarach, jakie
dotychczas nie miały precedensu w historii ludzkości. W kilka lat później, 16
kwietnia 1943 r. zupełnie przypadkowo staje się pierwszym konsumentem narkotyku,
który sam odkrył i którego wpływu na system nerwowy człowieka nie znał. Swoje
pierwsze doświadczenia z LSD-25 tak opisał: "Jest piątek... muszę przerwać pracę
w laboratorium,.. ogarnęło mnie jakieś dziwne uczucie niepokoju i delikatnego
oszołomienia... Jestem w domu, leżę na podłodze i powoli pogrążam się w delirium,
o którym nie mógłbym powiedzieć, że jest nieprzyjemne. Charakteryzuje się ono
wyjątkowo podniecającymi fantazjami. Jestem w stanie półświadomości z zamkniętymi
oczami... atakują mnie fantastyczne wizje niezwykłej realności z intensywną
kalejdoskopową grą kolorów".
Po doświadczeniach Hofmanna z LSD, narkotyk ten zaliczono do środków tzw. psychozomimetycznych,
ponieważ jest on w stanie wywołać u człowieka stany niezwykle podobne do psychozy.
Tak więc po odkryciu meskaliny i wyodrębnieniu jej z kaktusa meksykańskiego,
świat narkotyków halucynogennych wzbogacił się o jeszcze jeden narkotyk. W 1950
roku rozesłano te dwa narkotyki do wielu psychiatrów na całym świecie w celu
ich zbadania laboratoryjnego i klinicznego, co by pozwoliło na głębsze rozpoznanie
istoty i pochodzenia schizofrenii. Pierwsze rezultaty bardzo się między sobą
różniły, co było zrozumiałe, ponieważ narkotyk był stosowany w różnych warunkach
i bez żadnego wcześniejszego doświadczenia. Zwolennicy stosowania LSD-25 już
na początku pierwszych ośmielających rezultatów zapowiadali nową erę w leczeniu
chorób umysłowych. Bardziej sceptyczni i ostrożniejsi naukowcy wypowiadali się
rzadziej i można było odnieść wrażenie, że rację mają ci pierwsi. Ale jak to
często bywa, kiedy chodzi o stosowanie nowości, szczególnie w medycynie, początkowy
zachwyt prędko ustąpił miejsca bardziej realnej ocenie. Wyniki stosowania tych
narkotyków w badaniu i leczeniu chorób umysłowych wykazały np., iż "model psychozy",
wywołany przez LDS-25 lub meskalinę, nie jest taki sam jak właściwa endogeniczna
psychoza i że te dwa stany bardzo się od siebie różnią. Potrzeba było zaledwie
kilku lat, aby zainteresowanie psychiatrów i psychologów dla LSD-25 spadło.
Narkotyki te w dalszym ciągu są stosowane w psychiatrii, ale w bardziej zorganizowany
sposób i tylko w ramach wybranych patologii.
Kiedy zainteresowanie psychiatrów narkotykami halucynogennymi zmalało, znalazły
one gdzie indziej dogodny grunt dla swojego rozwoju. Duże zasługi miał w tym
pisarz Aldous Huxley, który "pewnego słonecznego majowego poranka połknął czterdzieści
gramów rozpuszczonej w wodzie meskaliny, usiadł i czekał na rezultaty", mając
nadzieję na odwiedzenie światów, w których Blake, Swadenborg czy Jan Sebastian
Bach byli zadomowieni. Eksperyment ten przeprowadził Huxley w 1953 roku pod
nadzorem swojego późniejszego przyjaciela, znanego naukowca Humphry\'ego Osmonda.
Wypowiedzi Huxleya podczas eksperymentu były nagrywane na taśmę magnetofonową,
a Osmond sporządzał notatki. Z materiałów tych wynika, że już w pół godziny
po zażyciu meskaliny Huxleyowi, używając wyrażenia Blake\'a, zaczęły się otwierać
"wrota czystej percepcji". Osobowość Aldousa Huxleya filozofa i mistyka, człowieka
dotkniętego wieloletnią, nieuleczalną chorobą oczu - była jakby stworzona do
przeżywania meskalińskich wizji. Narkotyk nie wniósł nic nowego, zintensyfikował
jedynie jego odczuwanie światła i rozjaśnił wcześniejsze religijne i filozoficzne
wierzenia. Swoje wielogodzinne doświadczenie opisał w krótkim eseju "Wrota percepcji".
Przeżycia, od bardzo wysublimowanych do wręcz koszmarnych, opisał rzeczywiście
wspaniale. Gorący rzecznik meskaliny, nowego duchowego sakramentu stwarzającego
możliwości przeżywania świata w nowy sposób, wątpi jednak w jej uniwersalność.
Stwierdza na przykład, że pod działaniem meskaliny "wola ulega głębokim przemianom
w sensie osłabienia. Kto zażył meskalinę, nie widzi powodu, aby cokolwiek robić..."
Spostrzegłszy krzesło, mówi: "każdy powinien widzieć rzeczy takimi, jakimi są",
ale zaraz wysuwa wątpliwość: "jeżeli ktoś zawsze by tak widział, nigdy nie chciałby
robić nic innego... Co wtedy z innymi ludźmi? Co ze stosunkami międzyludzkimi?"
Huxley wątpi, aby narkotyk mógł pomóc w lepszym porozumiewaniu się ludzi. Może
dać tylko subiektywne doznanie, które jako wyjątkowe nie ma zastosowania do
innych ludzi i nie ma charakteru prawdy obiektywnej. Pomimo to, autorytet pisarza
oraz niezwykła tematyka oparta na autentycznych przeżyciach sprawiły, że książka
prędko stała się popularna wśród młodzieży, stopniowo przygotowując ją do psychodelicznej
eksplozji, jaka nastąpiła na początku 1960 roku. Rok ten jest uważany za historyczny
w powstaniu współczesnej narkomanii. Podczas pobytu w Meksyku harwardzki psycholog
dr Timothy Leary zjadł kilka halucynogennych
grzybów, otrzymanych od jakiegoś czarownika. "Już po kilku minutach przeleciałem
przez zmysłową granicę Niagary do malstromu transcendentalnych wizji i halucynacji
- pisze Leary. - Następne pięć godzin mógłbym opisać używając wielu ekstrawaganckich
metafor, ale to doznanie, pomimo wszystko i nade wszystko, było najgłębszym
religijnym przeżyciem mego życia". To doświadczenie miało decydujący wpływ na
dalszą działalność naukową i życie Leary\'ego. Książkę Huxleya "The doors of
perception" oraz niektóre z prac Hessa traktuje jako podręczniki psychodelicznej
drogi do nieświadomości. W tym samym celu tłumaczy i opracowuje tybetańską "Księgę
umarłych", w której znajduje zadziwiające podobieństwa z własnymi przeżyciami
psychodelicznymi. Leary zaczyna bezgranicznie wierzyć w przeobrażającą moc narkotyków,
mogących zmieniać nie tylko jednostki, lecz również wpływać na tworzenie bardziej
sprawiedliwych stosunków społecznych. Swoimi ideami zainteresował profesora
Richarda Allperta, kolegę i przyjaciela z Uniwersytetu w Harwardzie. Wspólnie
przeprowadzają badania na więźniach, później na ochotnikach, podając im psylocybinę.
Sam bierze LSD, psylocybinę, meskalinę i pali marihuanę. Pierwsze doświadczenia
coraz bardziej przekonują go o zapoczątkowaniu nowej ery ludzkiej świadomości.
Wykorzystując wszystkie możliwe środki komunikowania się, głosi publicznie swoje
idee w celu zachęty - przede wszystkim młodych - do współpracy. Reakcja przechodzi
wszelkie oczekiwania.
Młodzi bezkrytycznie opowiadają się za Learym i jego ideami. Rozpoczynają się
masowe eksperymenty z narkotykami zmieniającymi stany świadomości, doprowadzając
do prawdziwej eksplozji w duszach eksperymentatorów. Leary zawładnął wyobraźnią
wielu milionów młodych ludzi na całym świecie, oddzielając ich od starego sposobu
myślenia. Działalność Leary\'ego i Allperta oraz zachowanie ich zwolenników wywołuje
jednak podejrzliwość kadry dydaktycznej Uniwersytetu i w 1963 roku obydwaj profesorowie
zmuszeni są opuścić Harward.
Jeszcze tego samego roku skupiają oni zainteresowanych kontynuowaniem eksperymentów
i organizują Międzynarodową Federację Wolności Wewnętrznej (IFIF) z siedzibą
w hotelu meksykańskiego miasta Zihuatanehu. Pierwsza grupa 25 pacjentów płaci
Leary\'emu i Allpertowi po 200 dolarów miesięcznie za nadzór, kiedy są pod działaniem
LSD-25. Seanse odbywają się dwa razy w tygodniu, czas między seansami pacjenci
spędzają jak na urlopie. Po incydencie wywołanym przez pewną Amerykankę, władze
wydalają Leary\'ego i jego współpracowników z Meksyku. Z pomocą przychodzi im
ekstrawagancki nowojorski bogacz William Hitchcock oddając do dyspozycji 4000
akrów ziemi w Milbrook w stanie Nowy Jork. Leary nie posiada się ze szczęścia.
Wreszcie spełnia się jego pragnienie zorganizowania świątyni dla wyznawców kultu
psychodelicznego z całego świata, bez względu na przynależność religijną i kolor
skóry. Setki ochotników poddają się eksperymentom z LSD-25, meskaliną, psylocybiną
i marihuaną. Dzięki dużej komunikatywności Leary zdobywa wśród młodych Amerykanów
olbrzymią popularność.
W tym czasie Stany Zjednoczone prowadzą brudną i niesprawiedliwą wojnę w Wietnamie
i każda pacyfistyczna idea, nawet mglista i nieokreślona jak idea Leary\'ego,
pozyskuje sobie wielu zwolenników nienawidzących przemocy, wojny i bezmyślnego
zabijania niewinnych.
W okresie od 1960 do 1965 roku Leary zaraził swoimi ideami wyobraźnię młodzieży
na całym świecie. Duża jej część sama zaczyna eksperymentować z narkotykami
zmieniającymi stany świadomości, tj. LSD-25, meskaliną, a przede wszystkim marihuaną.
Charakterystyczne dla 1965 roku jest coraz większe nadużywanie narkotyków w
środowiskach uniwersyteckich, co jest formą studenckiego buntu przeciwko establishmentowi.
Otwarte preferowanie narkotyków w miejsce alkoholu trzeba tłumaczyć jako odrzucenie
toksyn starszego pokolenia. Narkotyki były nową i całkowicie osobistą sprawą
młodych. Pierwszym skutkiem masowych eksperymentów z narkotykami było powstanie
i rozwój różnych stylów życia, determinacja i psychiczne wyniszczanie wielu
milionów młodych ludzi na całym świecie.
Jednocześnie z szerzeniem się narkomanii w latach sześćdziesiątych rodzi się
ruch hippisowski, omawiany w dalszych rozdziałach, który akceptuje Leary\'ego,
jego idee i narkotyki. Leary z coraz większą grupą zwolenników, wśród których
są lekarze, psycholodzy, filozofowie i doktorzy teologii, kontynuuje eksperymenty
wierząc, że narkotyki mogą rozszerzyć świadomość jednostki i zmienić społeczeństwo.
Liczba uczniów Leary\'ego rośnie, a on sam czuje się jak współczesny Sokrates.
Wiosną 1966 roku policja przeprowadza w posiadłości rewizję. Znajduje niewielkie
ilości marihuany i aresztuje Leary\'ego i wszystkich obecnych. W areszcie śledczym
Leary zaprzecza oskarżeniom, odrzucając je jako bezpodstawne. Z braku dowodów
zostaje zwolniony, ale sędzia śledczy uprzedza go o grożącej mu karze 16 lat
więzienia w przypadku udowodnienia winy. I kiedy adwokatowi prawie całkowicie
udało się uwolnić go od podejrzeń, w bagażu jego osiemnastoletniej córki celnik
znajduje pół uncji marihuany. Leary zostaje ponownie aresztowany i pomimo wyjaśnień,
iż marihuana jest przeznaczona do celów naukowych i sakralnych, skazany na 30
lat więzienia za posiadanie marihuany i nieuiszczenie opłaty federalnej. W więzieniu
pisze głośne "Notatki z więzienia". Po jakimś czasie udaje mu się zbiec. Najpierw
ukrywa się u przyjaciół w Afryce Północnej, potem osiada na stałe w Szwajcarii.
Pomimo przejścia na emeryturę i poważnego już wieku Leary jest dalej aktywny.
Jego publikacje, chociaż już nie w takim stopniu jak na początku, wywierają
znaczny wpływ na młodych. Jest dla nich "kapłanem" kultu psychodelicznego. W
rozmyślaniach Leary\'ego można teraz zauważyć pewne preorientacje dotyczące zażywania
narkotyków psychodelicznych. Przede wszystkim zdecydowanie twierdzi, że narkotyki
nie są dla każdego i nie mogą być zażywane w sposób nie kontrolowany. Tragiczne
skutki masowego nadużywania narkotyków wśród młodzieży były chyba dla Leary\'ego
ważnym ostrzeżeniem. Twierdzi bowiem, że narkotyki nie są dla młodych, gdyż
brak im doświadczenia życiowego i niezbędnej wiedzy z zakresu różnych dyscyplin
naukowych, jak medycyna, psychologia i filozofia, koniecznych do osiągnięcia
doznań podczas seansów narkotycznych. Nieznajomość subiektywnego stanu może
być przyczyną, że narkotyki tylko zmylą młodych i doprowadzą do granic szaleństwa.
Dla dorosłych natomiast mogą być korzystne w rozwiązywaniu problemów egzystencjalnych,
gdyż stawiają je w centrum świadomości, choć ich nie rozwiązują. Leary coraz
częściej uważa, źe "transcendencję ego" będącą ostatecznym celem kultu psychodelicznego
można osiągnąć również bez pomocy narkotyków. Jako substytut narkotyku proponuje
system praktyk medytacyjnych, jogę, stroboskopowe projekcje świetlne i muzykę
psychodeliczną. Młodzi jednak w dalszym ciągu wiążą nazwisko Leary\'ego wyłącznie
z narkotykami i jego nowe idee nikogo nie są w stanie zmusić do ich porzucenia.
Dzięki Leary\'emu i jego aureoli męczennika, która w oczach młodych uczyniła
go współczesnym świętym, kult psychodeliczny utrzymał się długo. Można by powiedzieć,
że zainteresowanie narkotykami psychodelicznymi w świecie stopniowo się zmniejsza
i ponownie wraca w kręgi laboratoriów i oddziałów psychiatrycznych, bo możliwości
ich naukowego zastosowania z pewnością nie zostały wyczerpane.
Temat substancji, które leczą i przynoszą zapomnienie lub chorobę i śmierć,
powtarza się jako archetyp we wszystkich kulturach i okresach historii. Narkotyki
są obecne zarówno w kulturach klasycznych i nowoczesnych cywilizacjach, jak
i wśród prymitywnych narodów od północnych tundr do równikowych dżungli, co
jest wyrazem odwiecznych dążeń człowieka do przezwyciężania swojej bezsilności
i znalezienia się, chociaź na krótko, w krainie, która istnieje tylko w marzeniach.
Niestety iluzja trwa krótko, a przebudzenie wywołuje jeszcze większy ból, jeszcze
bardziej męczące uczucie obcości. W ten sposób narkomania przestaje być w naszych
czasach problemem jednostki i otrzymuje nieuniknione znamiona socjalne.
HISTORIA NARKOMANII W JUGOSŁAWII
We współczesnym społeczeństwie narkomania nie jest nieszczęśliwym, indywidualnym
przypadkiem, lecz patologicznym zjawiskiem socjalnym i pewną formą wyobcowania
młodego człowieka, nie mogącego znaleźć "miejsca na ziemi". Jako symptom kryzysu
współczesnego społeczeństwa jest ona podwójnie alarmująca - zwraca uwagę na
konieczność zrewidowania dotychczasowego stanowiska wobec egzystencjalnych potrzeb
młodzieży i jest niebezpiecznym zjawiskiem o charakterze epidemii poważnie naruszającej
zdrowie dużej liczby młodych ludzi w najbardziej delikatnej fazie ich indywidualnego
rozwoju, doprowadzającym często do trwałego inwalidztwa.
Wyniki badań wskazują, że na całym świecie, również w Jugosławii, zainteresowanie
narkotykami stale rośnie. Liczba narkomanów z dnia na dzień się zwiększa, a
granica wieku niebezpiecznie obniża. W środowiskach miejskich zdarzają się przypadki
narkotyzowania się dzieci w wieku dojrzewania.
Masowe nadużywanie narkotyków w Jugosławii zaczyna się w latach sześćdziesiątych.
Wcześniej zdarzały się pojedyncze przypadki, nie miały one jednak większego
znaczenia społecznego. Był to jeden z powodów traktowania narkomanii jako problemu
wyłącznie osobistego, bez zwracania uwagi na elementy społeczne. Następnym błędem,
z jeszcze większymi skutkami, było traktowanie narkomanii jako następstwa nie
rozwiązanych stosunków międzyludzkich świata kapitalistycznego tj. zjawiska
specyficznego tylko dla społeczeństwa kapitalistycznego, które w państwie socjalistycznym
nie ma warunków rozwoju
Pominięto tu niektóre uniwersalne motywy psychologiczne nie uznające granic
być może istotne w powstawaniu potrzeby zażywania narkotyków. Pominięty został
równieź duch czasów, w których żyjemy, sprzyjający różnego rodzaju ucieczkom
i eksperymentowaniu na sobie.
Pierwszymi dostawcami narkotyków w Jugosławii były dzieci naszych rodaków pracujących
na Zachodzie, głównie w USA i Wielkiej Brytanii. Początkowo odbiorcami byli
chłopcy i dziewczęta żądni fascynacji i nowych, dotychczas nie znanych przeżyć.
Tak przynajmniej twierdziły pierwsze oficjalne opinie psychiatrów. Na pewno
jest w tym trochę prawdy, ale z całą pewnością pierwsze wrażenia były często
powierzchowne lub uproszczone, gdyż chodziło tu o nowe zjawisko, z którym nasza
medycyna nie miała prawie żadnego własnego doświadczenia. Rekonstrukcje zdarzeń
cechują się pewnymi słabościami i brakiem precyzji, zawierają bowiem niewielką
nutkę nostalgii, kiedy przedstawia je młodzież, która wtedy pierwsza rozpoczęła
eksperymentowanie z narkotykami. Ponieważ dotychczas nie jest dokładnie określony
początek narkomanii w naszym kraju, musimy opierać się wyłącznie na wspomnieniach
pierwszych belgradzkich narkomanów, probując wyjaśnić chociaż niektóre z wydarzeń
lat sześćdziesiątych.
W okresie tym po raz pierwszy odczuwa się ostrzejsze zderzenie dwu silnych wpływów
na młodych - rodziny i ulicy. Klasyczna rodzina stopniowo traci swoją pozycję.
Pogoń za pieniędzmi i zdobywaniem społecznego uznania sprowadza kontakty rodziców
i dzieci do niezbędnego minimum. Większość młodzieży nie zna ciepła domu rodzinnego.
Słabnie autorytet ojca. Współczesny mężczyzna staje się w roli ojca słaby, zagubiony
i często zdezorientowany. Powolny rozpad rodziny powoduje, że traci ona swoje
dawniejsze znaczenie i przestaje być moralnym oparciem. Dlatego też młodzi coraz
niechętniej pozostają w rodzinie, rzadko widują się z rodzicami, a jednocześnie
coraz większy wpływ na nich ma ulica. Powstają nowe normy w zachowaniu młodych.
Jednocześnie nagły wzrost stopy życiowej zaspokaja potrzeby materialne, lecz
przy tym dehumanizuje i zuboża stosunki międzyludzkie. Młodzi, ograniczeni emocjonalnie
w swoim rozwoju, odczuwają pustkę w życiu duchowym, poszukiwaniu sensu istnienia
oraz własnej tożsamości, i często nie wiedzą, do kogo zwrócić się o pomoc. Pozostawiają
wszystko przypadkowi lub chwilowej wzajemnej sympatii. Jedni uznają tylko prawo
silniejszego - prawo ulicy, stopniowo wkraczając na drogę przestępstwa, inni
natomiast, również z siebie niezadowoleni, lecz nie okazujący złośliwej i destruktywnej
agresji, oddają się marzeniom, wyobraźni, orientalnej filozofii lub wielogodzinnemu
słuchaniu muzyki. Pierwsi belgradzcy narkomani pochodzili z tej drugiej grupy.
Pierwsi narkomani, czterech-pięciu uczniów i kilku studentów, pojawili się
w Belgradzie w 1965 roku. Znali się już wcześniej i łączyła ich wspólna sympatia
do Beatlesów, Rolling Stonesów oraz podobne idee życiowe. Wspólnie czytali Suzuki,
Fromma i Lao-tsego. Całymi godzinami medytowali przy muzyce lub pobudzeni przez
Hessa rozmyślali o podróżach na Wschód. Jednym słowem, była to grupa młodych
"intelektualistów" o szerokich zainteresowaniach, lecz bez sił do działania
i jasnych życiowych idei przewodnich. Jedyne czego chcieli, to zmienić monotonię
życia.
W tym samym mniej więcej czasie kilku młodych ludzi wraca z zagranicy. Opowiadają
o swoich praktykach z narkotykami, lecz ich nie przywożą, nie namawiają innych
do naśladownictwa. Opowiadania te nie pozostają jednak bez oddźwięku. Wyzwanie
było silniejsze niż to można było początkowo przewidzieć. Pierwszy narkotyk
w Belgradzie, który rozpoczął epidemię narkomanii, właściwie nie był narkotykiem
w klasycznym znaczeniu. Był to preludin, stosowany w leczeniu otyłości jako
środek przeciwko apetytowi. Ponieważ nie był wtedy oznaczony jako narkotyk,
można go było bez trudu kupić w aptekach. Z powodu właściwości pobudzających
stał się wśród belgradzkich narkomanów bardzo popularny. Po zażyciu kilku tabletek
mieli oni uczucie unoszenia się, stawali się swobodniejsi w kontaktach, odczuwali
potrzebę mówienia i ciągłego ruchu. Dla osób dotychczas okazujących bierność
i brak wszelkiej inicjatywy doznanie to było niezwykłe i pociągające.
Poza tym, w początkowym okresie, narkotyki nie były pod ostrzałem władz, nie
istniała więc obawa przed ewentualnymi represjami. Wtedy też belgradzcy narkomani
odkrywają centedrin, również narkotyk pobudzający, ale silniejszy. I ten środek
można było swobodnie kupować w aptekach, a jego zażywanie nie było karalne.
Nasi pierwsi narkomani zażywali te dwa środki. Ich niezwykłe zachowanie na ulicy
często było tłumaczone bezczelnością lub działaniem alkoholu, dlatego nie podejmowano
żadnych specjalnych społecznych ani medycznych akcji.
Na początku 1966 roku pojawia się narkotyk dotychczas nie znany w tym środowisku.
Cudzoziemiec przejeżdżający przez Jugosławię przywozi pewną ilość haszyszu dla
swoich belgradzkich znajomych.
W Belgradzie po raz pierwszy pali się haszysz. Palą go ci sami młodzieńcy, którzy
zażywają już preludin i centedrin. Pierwsze doznania są nadspodziewane. Wydaje
się im, że otwierają się przed nimi nieograniczone możliwości. Niektórzy przeżywają
nieprzyjemne efekty, ale pozostali ich przekonują, że to nic niezwykłego i że
jest to wynik nieumiejętności palenia, gdyż haszysz w istocie wywołuje "zabawę
z samym sobą..." Pomimo że wtedy tylko nieliczna grupa zażywa narkotyki, to
klimat socjalny wśród młodzieży zapowiada zjawisko masowe. Prawie bez żadnych
ograniczeń przenikają z Zachodu różne wartości, będące bezpośrednim wynikiem
problemów wstrząsających światem kapitalistycznym, i wątpliwe kryteria estetyczne
w sztuce, a przede wszystkim w muzyce. Można odnieść wrażenie, że te wpływy
i innowacje przyjmowaliśmy beztrosko, mimo że były one obce nie tylko naszej
mentalności, ale i orientacji ideologicznej naszego społeczeństwa. Razem z narkotykami
przybyła nowa filozofia życia, w założeniu hedonistyczna i nierealna, skupiająca
wokół siebie coraz więcej młodych, emocjonalnie i socjalnie niedojrzałych i
niesamodzielnych neurotyków, którym narkotyk dopomaga w zaspokajaniu, chociażby
iluzorycznie, infantylnych potrzeb. Z narkomanią wiążą się początkowo nieodłączne
atrybuty muzyka rockowa, hippisowskie idee, specyficzny sposób ubierania, długie
włosy, nowy styl życia i negacja wszelkich obowiązków społecznych. W takim klimacie
narkotyki mają dogodne warunki, by stać się częścią życia młodzieży.
W roku 1967 młoda belgradzka para przywozi z Turcji opium.
Pojawia się również opium krajowe z Macedonii. Początkowo "szpryce" (zastrzyki)
robi się nieregularnie w dawkach zbyt małych, aby mogło powstać uzależnienie.
Apetyty jednak rosną, a ponieważ dostawy są jeszcze nieregularne, w 1967 roku
dokonano w Belgradzie pierwszego włamania do apteki. Dwoje włamywaczy narkomanów
po raz pierwszy zdobywa większą ilość leków o działaniu psychotropowym. Przy
tej okazji poznają dotychczas im nie znane - morfinę, kodeinę, barbiturany,
optalidon itd.
W latach 1968 i 1969 liczba narkomanów w Belgradzie znacznie wzrasta, a w innych
miastach, Zagrzebiu, Splicie, Zadarze, Puli, Mariborze, Niszu, Nowym Sadzie
i in. pojawiają się mniejsze grupy.
Zaczyna się masowe "szprycowanie" opium. Dochodzi do pierwszych konfliktów z
władzami porządkowymi. Narkomani z entuzjazmem aprobują ruch hippisowski proklamujący
pokój, nieagresję, swobodę seksualną i narkotyki. Przy dymie haszyszu z nabożnością
słucha się muzyki Boba Dylana, Jimiego Hendrixa lub Janis Joplin.
W Belgradzie widać coraz więcej młodzieńców z długimi włosami, rozpuszczonymi
lub splecionymi w warkocz. Dziewczęta i chłopcy noszą pierścionki, bransoletki
i różne amulety. Zimą ubrani są jednakowo, w dżins, tak że niejednokrotnie trudno
jest odróżnić chłopca od dziewczyny, tym bardziej że mają jednakowo długie włosy.
Latem przeważnie noszą egzotyczne koszule. W ogóle ubierają się niekonwencjonalnie.
Jest ich coraz więcej i stopniowo przerastają w prawdziwą subkulturę.
Posługują się swoistym żargonem, mieszaniną wyrażeń rodzimych i anglosaskich.
Spotykają się w tych samych miejscach, najczęściej koło "Konia" [Popularna nazwa
pomnika na pl Republik (przyp tłum. )] w Belgradzie i przed Kazalisną Kafaną
[Kawiarnla Teatralna] w Zagrzebiu.
Swój protest wyrażają spokojnie. Nie są agresywni, lecz normalny człowiek czuje
się wśród nich nieswojo. Wielu młodych naśladuje ich modę i długie włosy, ale
się nie narkotyzuje. Jest to mylące dla nie zorientowanych, którzy długie włosy
obowiązkowo łączą z narkotykami, nie rozumiejąc, że przez wiele lat długie włosy
były na całym świecie symbolem młodych i nie miały nic wspólnego z narkomanią.
Rok 1969 można uznać za początkowy dla masowego zażywania opium w Jugosławii,
mimo że nie ma jeszcze regularnych dostaw. Nie ma również zawodowych handlarzy.
Pojedyncze osoby kupują bezpośrednio u producentów w Macedonii placki opiumowe.
Część odsprzedają, a część zatrzymują dla siebie. Pewna ilość narkotyków pochodzi
z zagranicy. Przywożą je cudzoziemcy. Często z okazji międzynarodowych meczów
przyjeżdżają zagraniczni kibice, wśród których są narkomani.
W 1973 roku kibice Ajaxu przywieżli heroinę. Spotkało się to z entuzjazmem belgradzkich
narkomanów, którzy mieli wtedy kłopoty z zaopatrzeniem. Z zagranicy pochodzą
przede wszystkim dostawy haszyszu, tureckiego opium, heroiny, kokainy i LSD.
Nieznaczna liczba narkomanów zażywających haszysz i narkotyki halucynogenne
wyjeżdża na Daleki Wschód, głównie do Nepalu i Indii, w poszukiwaniu "światła
ze Wschodu". Po powrocie snują nie kończące się opowieści otoczone mistyczną
i religijną aureolą, które im podobni połykają bez tchu, marząc o odbyciu długiej
drogi do ziemi, gdzie urodził się i żył Budda, jedna z najbardziej pociągających
postaci psychodelicznej narkomańskiej subkultury.
"Na przełomie lat 1969 i 1970 ostatecznie kończy się romantyczna era narkomanii
w Belgradzie" - opowiada jeden z moich pacjentów.
"Zainteresowanie narkotykami halucynogennymi stopniowo maleje. Ich miejsce zajmują
opiaty i barbiturany. Coraz częściej do narkomanów \'przyczepiają się\' różne
podejrzane typy, chuligani i debile, którzy ich napadają, zabierają narkotyki,
które potem wyrzucają lub odsprzedają innym. Czasami zażywają je sami. Ci tępogłowi
właściwie zaprzepaścili pierwotny zamysł okresowego zażywania narkotyków i sprowadzili
narkomanów do poziomu zwyczajnych zwierząt kierujących się popędami. Zażywanie
haszyszu i narkotyków halucynogennych wymaga duchowego wysiłku, do czego debile
i różni psychopaci nie są przygotowani. Jedyne, co wiedzą i czego chcą, to naładować
się różnym świństwem i zwalić się na podłogę, używając w cielesnym bezwładzie,
bez żadnej myśli w głowie".
Opis ten, subiektywne widzenie świadka zdarzeń, zawiera kilka typowych cech
narkomanii początku lat siedemdziesiątych. Narkomańska subkultura staje się
w coraz większym stopniu mieszaniną nie tyle pochodzenia socjalnego, co typologii
osobowości samych narkomanów.
W następnych latach liczba narkomanów gwałtownie rośnie. Występują pierwsze
problemy zdrowotne, zdarzają się nawet przypadki śmiertelne, spowodowane przedawkowaniem
narkotyków. Najczęstszą chorobą jest ciężkie uszkodzenie wątroby. Począwszy
od roku 1972 aż do dziś, narkomania jest poważnym problemem społeczno-medycznym
o charakterze epidemii, której leczenie, ze względu na częste występowanie i
skutki odbijające się na zdrowiu młodych, jest sprawą palącą. Reakcją na nowo
powstałą sytuację sa dwie, krańcowo różne postawy. Kiedy jedni panicznie wyolbrzymiają
epidemię narkomanii, drudzy przymykają oczy i twierdzą, że narkomania jako problem
w naszym kraju nie istnieje. To hamuje działania prewencyjne, leczenie i rehabilitację.
Nie ma ani jednej instytucji specjalizującej się w leczeniu narkomanów. Zajmują
się nimi pojedynczy lekarze, większość natomiast traktuje narkomanię czysto
teoretycznie i stwarza problemy lekarzom praktykom. Nie dysponując dostateczną
wiedzą na temat narkomanii, koledzy ci próbują, kierowani dziwnymi powodami,
zahamować wysiłki tych, którzy zdecydowali się przeciwstawić temu trudnemu socjopatologicznemu
i medycznemu problemowi naszych czasów. Liczba lekarzy zajmujących się leczeniem
narkomanów nawet w najmniejszym stopniu nie zaspokaja stale rosnących potrzeb.
Liczba łóżek szpitalnych dla narkomanów jest przerażająco mała - na kilkuset
przypada jedno łóżko.
Nie istnieje również zorganizowana rehabilitacja byłych narkomanów.
Ośrodki nie są przyuczone do pracy z tą kategorią pacjentów. Dlatego lekarze
często przejmują funkcje pracowników socjalnych, sami kontaktują się ze szkołą
lub wykorzystując prywatne znajomości szukają zatrudnienia dla swoich pacjentów.
Leczenie narkomanów nie jest zorganizowane i odbywa się w sposób żywiołowy,
nie przynoszący oczekiwanych rezultatów.
Od 1976 roku, a szczególnie od 1978, problem narkomanii komplikuje powstanie
dwóch nowych zależności, nie znanych do tego czasu w środowisku naszych narkomanów.
Początkowo narkotyzują się oni różnego rodzaju klejami, a następnie heroiną,
bez wątpienia najniebezpieczniejszym narkotykiem. Najtragiczniejsze jest to,
że kleju, taniego i łatwego do zdobycia, używali jako narkotyku najmłodsi między
dziesiątym a szesnastym rokiem życia. Trwało to nie dłużej niż dwa, trzy lata.
Większość z nich w porę odrzuciła ten narkotyk, natomiast mniejsza część przeszła
na silniejsze. Może przyczyniło się do tego pojawienie się dużej ilości heroiny,
która od 1978 roku jest właściwie wyłącznym narkotykiem jugosłowiańskich narkomanów.
Heroina nadała narkomanii nowe piętno, czyniąc ją "najbardziej antysocjalną",
zagrażającą nie tylko integralności jednostki, lecz również naruszającą jej
stosunki z rodziną i środowiskiem.
Pojawienie się w Jugosławii w końcu lat siedemdziesiątych heroinomanii w dużym
stopniu zmieniło obraz narkomana. Podczas gdy konsumenci opium byli na ogół
bierni, skłonni do izolacji i unikania przemocy, z jedynym życzeniem posiadania
wystarczającej ilości opium, to heroinomani okazali się agresywni i nietolerancyjni
wobec środowiska.
Poza tym heroina powoduje szybkie uzależnienie, a przy tym jest bardzo droga
i do jej zdobycia niezbędne są znaczne środki materialne. Ponieważ narkomani
ich nie mają, podejmują działania kryminogenne. Początkowo zdobywają pieniądze
w drodze tzw. przestępstwa rodzinnego. Wynoszą z domu wartościowe przedmioty
i sprzedają je za bezcen. Kiedy te źródła się wyczerpią, posuwają się dalej.
Konflikty w rodzinie zaczynają się wcześnie, gdyż heroinomani prędko zatracają
zdolność krytycznego spojrzenia i moralnej oceny, otwarcie żądają pieniędzy,
a w przypadku sprzeciwu gotowi są użyć siły. Kończą się szybko, przede wszystkim
psychicznie. Ich zachowanie jest zmienne, niemożliwe do przewidzenia. Mają skłonności
do depresji i samobójczych nastrojów.
Heroina jest narkotykiem, który w każdym momencie może okazać się zabójczy,
tym bardziej że nigdy nie jest sprzedawana chemicznie czysta, tylko zmieszana
z różnymi substancjami, z których wiele zagraża życiu. W drugim półroczu 1981
roku i w ciągu pierwszych trzech miesięcy 1982 zmarło w Belgradzie w wyniku
powikłań po zażyciu heroiny 13 narkomanów. Wzrosła też liczba poważnych komplikacji
zdrowotnych wśród heroinomanów. Jednocześnie leczenie tej postaci narkomanii
było bardzo skomplikowane i niepewne. Jak wykazała praktyka, przynajmniej w
pierwszej fazie, zmierzającej do zlikwidowania uzależnienia fizycznego, nie
może być ono prowadzone w warunkach ambulatoryjnych, lecz wymaga bezwzględnej
izolacji szpitalnej. Niestety w dalszym ciągu nie ma do tego warunków.
Niepokojący wzrost śmiertelności, liczby rozbitych rodzin oraz przestępstw kryminalnych
wśród narkomanów narzucają społeczeństwu nakaz jak najszybszego zorganizowania
i podjęcia odpowiednich kroków, mających na celu zapobieganie i zwalczanie tej
nowej zarazy naszych czasów. Również tę książkę należy potraktować jako specyficzną
formę prewencji i sposób zapoznania szerszego społeczeństwa z problemem narkomanii.
Z tym zamiarem prezentujemy kilka przypadków z naszej praktyki.
KAWAŁEK KAKTUSA
Chłopak zgłosił się na leczenie za radą ojca, chociaż sam nie widział ku temu
specjalnych powodów, ponieważ - jak mówi - haszysz i LSD nie są narkotykami,
a więc on nie jest narkomanem.
Jest studentem drugiego roku prawa. Stracił rok, gdyż przez ostatnie dwanaście
miesięcy nie chodził na wykłady i nie zdawał egzaminów. Jedynak, urodził się,
kiedy rodzice przekroczyli już czterdziestkę.
W szkole podstawowej nie przyznawał się, że ci starsi ludzie to jego rodzice,
mówił, że to dziadkowie, a rodzice są za granicą. Ojciec - znerwicowany, skryty,
od lat chory na owrzodzenie żołądka. Dopiero po przejściu na emeryturę próbował
nawiązać pierwsze kontakty z synem.
Matka, również znerwicowana, a przy tym surowa, ofiara swoich zasad. Chłodna
wobec syna, ciągle podkreśla, że każdy sam musi rozwiązywać swoje problemy.
Nie czuje potrzeby pomocy innym.
Między rodzicami nigdy nie było większych konfliktów, nie okazywali sobie jednak
ciepła i miłości. Nie utrzymywali kontaktów towarzyskich. Żyli własnym dziwacznym
życiem. W takiej atmosferze, zamknięty w sobie, wyrastał S.P. Nie miał przyjaciół
ani specjalnych zainteresowań. Po raz pierwszy spróbował narkotyku na kempingu
nad morzem. Nie pamięta już, w jaki sposób pewnego wieczoru znalazł się w towarzystwie
młodych ludzi skupionych wokół ogniska. Było wśród nich wielu cudzoziemców.
Ożywiona rozmowa toczyła się głównie w języku angieiskim. Przyciągnął go wygląd
tych młodych ludzi; wszyscy mieli długie włosy, kolorowe koszule, na szyjach
dziwne ozdoby, na palcach niezwykłe pierścionki, mnóstwo bransoletek. Większość
miała skórzane torebki, a na nogach indyjskie sandały. Na przekór tej pstrokaciźnie
i wielonarodowości czuło się w tej grupie wspólnotę i wzajemne zrozumienie.
S.P. tak to opisuje: "W tych chłopakach i dziewczynach natychmiast rozpoznałem
hippisów. Zaciekawili mnie. Dużo słyszałem o hippisach, a teraz po raz pierwszy
mogłem się przekonać, ile jest prawdy w tym, co się o nich mówi. Przyjęli mnie
życzliwie. Jeden Holender, ze wstążką zawiązaną wokół głowy, zaproponował mi
miejsce obok siebie. Zacząłem się przyglądać twarzom. Wszyscy patrzyli na mnie
przychylnie, stale się uśmiechając. Uspokoiło mnie to, pomimo że z natury nie
mam zaufania do ludzi.
Po jakimś czasie Holender skręcił papierosa, zapalił i dał mi pociągnąć. Dym
był ostry i miał niezwykły zapach. Oblał mnie zimny pot. Wszystko wokół zaczęło
się kręcić jak na karuzeli. Było mi niedobrze i w końcu zwymiotowałem...
Jedna z dziewczyn powiedziała, że paliłem haszysz i widocznie nie mam doświadczenia,
ale następnym razem pójdzie mi lepiej. Na drugi dzień znowu wypaliłem jednego
jointa, lecz poza lekkim spokojem i pragnieniem snu nic nie pamiętam. Nad morzem
byłem jeszcze dziesięć dni i codziennie paliłem haszysz. Stopniowo nauczyłem
się osiągać stan odprężenia i dobry nastrój. Na pożegnanie Holender, z którym
się zaprzyjaźniłem, dał mi kawałek jakiejś zasuszonej rośliny podobnej do guzika.
Powiedział, że to cząstka \'świętego kaktusa\', pejotla, o cudownych właściwościach.
Wprowadzony do organizmu, przyczynia się do lepszego poznania samego siebie
i zdobywania nowych doświadczeń. Powiedział, że działanie tego kaktusa zbadał
na sobie Aldous Huxley..." Po powrocie do domu S.P. palił haszysz co najmniej
dwa razy w tygodniu. Kupował go głównie od handlarzy. Po pół roku stwierdził,
że haszysz nie jest wystarczająco silny, aby wywołać efekty jak na początku.
Zdecydował się spróbować coś mocniejszego.
"Przypomniałem sobie o kawałku kaktusa, o którym zupełnie zapomniałem. Ledwo
go znalazłem między książkami. Chciałem jak najszybciej spróbować. Zląkłem się
jednak nieprzewidzianych następstw, nie chciałem być sam. Poszedłem do dyskoteki
\'Cepelin\' na Tasmajdanie [dzielnica w Belgradzie (przyp. tłum.)], gdzie spotykają
się belgradzcy narkomani. Wiedziałem, że jeżeli będzie trzeba, ktoś mi pomoże.
Ulżyło mi, kiedy spotkałem kilku przyjaciół narkomanów. Niektórzy już się nabuzowali.
Niepostrzeżenie włożyłem do ust kawałek ususzonego kaktusa i zacząłem żuć. Miał
cierpki i gorzki smak. Dostałem mdłości. Gorycz złagodziłem coca-colą. Z początku
nic nie czułem, ale po półgodzinie nagle rozpoczął się mój prywatny program
telewizyjny.
Z przerażeniem pojąłem, że dzieje się coś dziwnego. Zacząłem tracić poczucie
orientacji, przedmioty uciekały, a czas jak gdyby stanął. Pary, dotychczas rytmicznie
tańczące, nagle się zatrzymały i zesztywniały jak lalki. Sala zaczęła falować.
Chciałem usiąść. Rozglądałem się za kimś znajomym, z kim mógłbym porozmawiać
o rzeczywistości, gdyż poczułem, że lada chwila dostanę świra. Podszedłem do
kilku chłopaków palących haszysz. O czymś rozmawialiśmy, niewyraźnie i z przerwami.
W naszych wypowiedziach brak było logiki. W pewnym momencie przeżyłem grozę
rozdzierania własnej osobowości i jej funkcjonowania dwoma torami: jednym nowym,
halucynacyjnym, i drugim, który nazwałem "resztkami" realnego JA.
Moje zmysły były wyostrzone, lecz zniekształcone. Szept wydawał mi się grzmotem,
a muzykę widziałem w kolorach. Widziałem też swoich rodziców w miniaturowych
wymiarach. Próbowali wedrzeć się do dyskoteki i zabrać mnie ze sobą. Wtedy pojawili
się milicjanci-olbrzymi i gdzieś ich zabrali. Zrozumiałem , że milicjanci są
moimi przyjaciółmi i nie muszę się ich bać...
Chciałem to powiedzieć chłopakowi obok mnie, ale przeraziłem się, bo miał głowę
rysia. Zamknąłem oczy, żeby pozbyć się tych halucynacji, ale nic z tego. Wszystko
się sprzysięgło przeciwko mnie.
Poczułem okropny strach. Gdziekolwiek się odwróciłem, wszędzie przerażająco
wykrzywione twarze. Wydawało mi się, że postradałem zmysły. Udało mi się jakoś
dojść do domu, wszystko było na swoim miejscu, tylko jakieś inne. W domowym
zaciszu uspokoiłem się i nad ranem zasnąłem. Nazajutrz obudziłem się z uczuciem
człowieka po ciężkiej chorobie".
Po kilku miesiącach czterokrotnie wziął LSD. Miał dużo przyjemniejsze przeżycia,
niż te po meskalinie. Kiedy jednak narkotyk przestawał działać, popadał w głęboką
depresję.
W ostatnich miesiącach sam zauważył, że coś się z nim dzieje.
Miewał okresowe manie prześladowcze. Wydawało mu się, że ktoś na niego czyha,
ponieważ "odkrył jakieś tajemnice". Zmuszał matkę do próbowania przed nim jedzenia,
w nocy się zamykał i nie pozwalał rodzicom nikogo wpuszczać do domu.
Natychmiast rozpoczęto leczenie, a gdy tylko uciążliwości zaczęły ustępować,
zastosowano leczenie psychoterapeutyczne, które dało dobre rezultaty. Po kilku
miesiącach leczenia pacjent wrócił na studia.Już dwa lata jest abstynentem i
wkrótce ukończy czwarty rok prawa. Prognozy ostatecznego wyleczenia są pomyślne.
Niestety praktyka zna przypadki narkomanów, którzy w wyniku zażywania halucynogennych
narkotyków popadli w obłąkanie i skazali się na spędzenie całego życia w klinikac
psychiatrycznych.
FATALNE "WYJŚCIE W ŚWIAT"
Pacjentka D.N. pochodzi z rodziny, w której rodzice byli gośćmi w domu. Zajęci
własnymi problemami i walką o pozycję społeczną, nie mieli bliższej emocjonalnej
więzi z dzieckiem. Rodzina była dobrze sytuowana, więc D.N. nie odczuwała nie
zaspokojonych potrzeb materialnych. Dzieciństwo spędziła u babki, z którą wiążą
ją najlepsze wspomnienia. Rzadko bawiła się z dziećmi, nie miała koleżanek.
Była wstydliwa. Kiedy zostawała w domu, bawiła się lalkami. Jeszcze teraz przechowuje
swoją ulubioną lalkę. Często jej się zwierza. Mówi o niej: "Nigdy w życiu nikt
mnie nie słuchał tak uważnie, jak moja Liza".
W okresie dojrzewania po raz pierwszy odczuła chęć "wyjścia w świat" , poznania
bliskiego kolegi lub koleżanki. Brak samodzielności i niepewność w kontaktach
towarzyskich przeszkadzały jej jednak w stworzeniu głębszej i trwalszej przyjaźni.
Przy tym wszystkim myślała, że jest nieładna i nie podoba się żadnemu mężczyźnie.
Było to powodem częstych stanów depresyjnych, a nawet myśli samobójczych.
Pewnego wieczoru, w końcu 1969 roku, zupełnie nieoczekiwanie koleżanka z klasy
zaprosiła ją na prywatkę organizowaną przez jakichś chłopaków. Byli to wielbiciele
muzyki rockowej, którzy niedawno wrócili z Holandii. Zaproszenie bardzo ją zdziwiło,
lecz je przyjęła, chociaż z pewną dozą strachu. Obawiała się, że może nie będzie
umiała się zachować, gdyż dotąd nie była w większym towarzystwie i do tego nie
znanych sobie ludzi. To zdarzenie, które później okazało się punktem zwrotnym
w jej życiu, tak opisała: "Szłam z jakąś dziwną obawą i przeczuciem, że zdarzy
się coś niezwykłego i nieznanego. Kurczowo trzymałam koleżankę za rękę aż do
momentu, kiedy trzeba było nacisnąć dzwonek. Drzwi otworzył gospodarz i przedstawił
nas całemu towarzystwu. W pokoju było pełno dymu. Muzyka grała bardzo głośno.
Chłopcy i dziewczyny siedzieli na podłodze i palili. Przywitali nas \'hi\', jak
starych znajomych. To mnie ośmieliło i prędko się odprężyłam. Włączyłam się
do rozmowy.
Rozmawiano na różne tematy, przeważnie o narkotykach. Ci ludzie swobodnie mówili
w mojej obecności o swoich przeżyciach. Oznaczało to, że zostałam zaakceptowana
i grupa ma do mnie zaufanie. Przyznaję, że mi to odpowiadało. Właściwie imponowało
mi zachowanie tych samodzielnych chłopców i dziewczyn, których życie tak bardzo
się różniło od mojego. Bardzo chciałam być do nich podobna. Kiedy jeden z nich
do mnie podszedł i spytał, czy chcę szprycę, zgodziłam się bez namysłu.
Ciągle nie wiem, czy to była czysta ciekawość czy chęć otrzymania przepustki
do tego towarzystwa. Ból przy wejściu igły w żyłę był okropny, a ja od dziecka
bałam się zastrzyków. Żeby nie okazać strachu i nie poniżyć się przed innymi,
zacisnęłam zęby i milczałam. Czekałam bardzo krótko, może kilka sekund. Potem
wszystko potoczyło się szybko. Najpierw moje ciało ogarnęło uczucie ciepła,
jak gdyby jednocześnie przez moje żyły przeszło tysiące igieł...
Stopniowo owładnęło mną uczucie przyjemnego odrętwienia. Przeżywałam nowy, dotychczas
nie znany stan; pomieszanie wrażeń przyjemnych i mniej przyjemnych. Z nikim
nie chciałam się nimi dzielić.
Byłam zafascynowana niezwykłym spokojem i uczuciem bezsensowności wszelkiej
fizycznej akcji w tym momencie. Rozkoszowałam się spokojem i nie kończącym się
poczuciem bezpieczeństwa i pewności, do których tak długo tęskniłam.
Przebudziły mnie zatroskane głosy mojej matki i koleżanki. Kiedy doszłam do
siebie, wyjaśniły mi, że mnie polewały wodą, gdyż byłam sina i dusiłam się.
Szybko wydobrzałam. Pozostało tylko wspomnienie zdarzenia, pięknego i jednocześnie
nierealnego jak sen.
Wróciłam do domu i żyłam jak dawniej. Powróciły wszystkie stare problemy i niezadowolenie
z życia. Chciałam przeżyć ponownie, choćby krótko, ten stan, kiedy mi się wydawało,
że jestem silna i wszyscy mnie kochają. Wkrótce to się ziściło. Poznałam Żarka,
starszego ode mnie o kilka lat, jednego ze znanych w naszym mieście narkomanów.
Imponowało mi, że jestem zawsze z nim, że chodzę do tych samych co on ludzi,
że jestem jego dziewczyną. Łączyła mnie z nim dziwna więź, której nie można
by nazwać miłością, raczej podziwem i szacunkiem. Łączyły nas oczywiście i narkotyki.
Dzięki znajomościom Żarko nigdy nie był bez narkotyku.
I ja uczestniczyłam w zakupach. Pieniądze miałam głównie z kieszonkowego, a
później, kiedy szprycowałam się po kilka razy dziennie, zaczęłam z domu wynosić
i sprzedawać za bezcen różne wartościowe rzeczy.
Stopniowo zmieniałam się. Kiedyś sama myśl o kłamstwie była mi wstrętna, teraz
kłamię i oszukuję swoich najbliższych, rodziców, babcię. Szczytem wszystkiego
było zgłoszenie na milicji włamania do mieszkania i kradzieży biżuterii. Biżuterię
matki sama ukradłam i sprzedałam, a pieniądze dałam Żarkowi na zakup opium w
Macedonii.
Opuściłam się w nauce i coraz częściej wagarowałam. Na początku dawałam wychowawczyni
jakieś usprawiedliwienia i próbowałam nieobecność wytłumaczyć chorobą lub czymś
podobnym, później mi się to znudziło. W drugiej gimnazjalnej po prostu przestałam
chodzić do szkoły. Ojciec tak zareagował: "Sama sobie nawarzyłaś piwa, to je
sama wypij. Dostatecznie jesteś dorosła, żeby się o siebie martwić". Po trzech
latach brania opium poczułam pierwszy raz wstręt do narkotyków, ale nie miałam
dość siły, aby z nimi skończyć. Odstawienie ich oznaczało wpadnięcie w piekło
kryzysu. Znaczyło również utratę Żarka, jedynego człowieka, który okazał chociaż
trochę zainteresowania moją osobą. Znaczyło też powrót do bezskutecznego poszukiwania
własnej tożsamości".
Narkotyk podstępnie niszczył zdrowie tej dziewczyny, która nawet zapomniała,
kiedy miała ostatnią miesiączkę. Potrzeby seksualne wygasły, a całe zainteresowanie
sprowadziło się do szprycy i igły.
Przeżywając bardzo ciężki okres wyraziła chęć leczenia się. Była szczera mówiąc,
że nie ma siły, aby to zrobić sama. Chciała przede wszystkim pomocy rodziny.
Na leczenie została przyjęta od razu. Jednak rodzice, poważani obywatele, nie
zareagowali na apel lekarza o włączenie się do leczenia córki. Pomimo to, pierwsze
rezultaty pozwalały rokować nadzieję. Dzięki maksymalnemu zaangażowaniu personelu
medycznego udało się nam względnie szybko uwolnić dziewczynę od zależności fizycznej
i rozpocząć trudniejszą część leczenia - psychoterapię i rehabilitację.
Żarko ją odwiedzał, ale sam nie zgodził się leczyć, ponieważ "żal mu było wyrzucać
pół kilograma opium, które niedawno kupił". Ośmielona pierwszymi dobrymi rezultatami,
poszła pochwalić się rodzicom. Chciała się z nimi podzielić radością, naprawić
zło, wrócić do nich. Niestety, rodzice w ostry sposób ją odrzucili. Powiedzieli,
że swoim życiem "zbrukała poważanie honor rodziny i nie ma dla niej miejsca
w domu". Głęboko rozczarowana, wróciła do strzykawki. Z samobójczym zacięciem
zaczęła codzienne szprycowanie, dopóki nie pojawił się największy wróg narkomanów
- marskość wątroby.
Obecnie D.N. leży w jednej z belgradzkich klinik i cicho umiera, w wieku kiedy
najbardziej powinna cieszyć się życiem.
W OJCZYŹNIE WIELKIEGO MAGA
"Jestem jednym z nielicznych, którzy cało wrócili ze Wschodu" - rozpoczął swoje
opowiadanie D P., jeden z tych, którzy przyłączyli się do narkomanów. "W czasie
kiedy zaczyna się moje opowiadanie, brałem narkotyki dopiero od kilku miesięcy.
Były one dla mnie jeszcze okryte welonem tajemniczości i niecodziennej awantury,
co pociągało mnie w szczególny sposób. O leczeniu w ogóle nie myślałem. Latem
1973 roku zabrakło w Belgradzie narkotyków. Powodem były aresztowania handlarzy
opium i haszyszu, najbardziej popularnych narkotyków w Belgradzie. Wśród narkomanów,
szczególnie tych starszych, którzy wiedzą, co to znaczy być na głodzie, wybuchła
panika. Zoran, przyjaciel z dziecinnych lat, jeden z najstarszych belgradzkich
narkomanów, zaproponował mi podróż do Indii, gdzie narkotyków jest w bród i
podobno bardzo tanie.
Wschód pociągał mnie już dawniej. Bez namysłu przyjąłem propozycję Zorana, tym
bardziej że nadarzała mi się okazja zobaczenia ziemi Siddharthy Hessa i sprawdzenia
swojego głębokiego szacunku dla Azji i jej duchowych wartości. Miałem trochę
oszczędności trochę dała mi matka, myśląc, że jadę nad morze i do Włoch po ciuchy.
Trasy wcześniej nie uzgadnialiśmy, gdyż słabo znaliśmy geografię i drogi prowadzące
na Wschód. Od narkomanów słyszeliśmy, że najlepiej jest pojechać do Turcji,
a stamtąd już łatwo, szlakami utartymi od lat przez narkomanów z całego świata.
W przeddzień wyjazdu poznaliśmy trzech belgijskich hippisów, którzy przez Jugosławię
wyruszyli w podobną podróż. Zaopatrzeni w trochę żywności ruszyliśmy w drogę
pełną niepewności. Postanowiliśmy nie rozstawać się w drodze. Do Turcji podróżowaliśmy
przeważnie pociągiem, bo nikt nie chciał nas wziąć do samochodu. Z Belgradu
do Niszu szliśmy więcej pieszo niż autostopem. Całe dwa dni... Potem długa droga
do Indii, prawie trzy miesiące. Już podczas drogi mój zapał ostygł, miałem jednak
nadzieję, że w Indii spełnią się wszystkie moje marzenia. Po drodze zmarł Georges
na jakąś chorobę jelit, a Alain, podejrzany o cholerę, został w wojskowym szpitalu
koło Teheranu.
Ja od dawna nie przeglądałem się w lusterku, ale Zoran wyglądał strasznie. Miał
długie włosy i brodę. Schudł. Z zapadniętymi oczami podobny był do biblijnego
pustelnika. Do dzisiaj nie wiem, skąd czerpaliśmy siły. W najcięższych chwilach
Zoran opowiadał o wielkim magu Alisterze Croleyu [Crowley-b], który tak jak
my dwaj szedł przez pustynię przez wiele dni i w końcu przeżył duchowe przeobrażenie.
Skłamałbym, gdybym powiedział, że przykład Croleya dodawał mi sił. Wreszcie
w październiku, nie pamiętam dokładnie kiedy, znaleźliśmy się na przedmieściach
Bombaju. Przeliczyliśmy nasze fundusze, zostało nam tylko koło stu dolarów.
Zaraz kupiliśmy haszysz i dobrze się nabuzowaliśmy.
Zasnęliśmy, odurzeni dymem haszyszu i zmęczeni długą drogą. Dopiero na drugi
dzień przebudziło nas niemiłosiernie palące słońce. Podszedł do nas policjant
i słabym angielskim powiedział, że obudziliśmy się w samą porę, gdyż mogli nas
żywcem pogrzebać. Codziennie rano ulicami przedmieścia jeździ zielona ciężarówka
i zabiera trupy zmarłych z głodu, choroby lub narkotyków. Wywożą je daleko za
miasto i grzebią we wspólnym dole. Pierwszy raz poczułem okropny strach i pragnienie
powrotu do domu. Zoran dodawał mi otuchy opowiadając, że na południe od Bombaju
znajdują się plaże Goi, miejsce spotkań hippisów i narkomanów z całego świata,
gdzie na medytacjach spędzają beztroskie życie.
Na Goi było nam naprawdę dobrze. Poznaliśmy setki chłopaków z całego świata,
różnych kolorów i ras. Nikogo nie interesował nasz przyjazd. Całkiem normalne
było, że ciągle ktoś przyjeżdżał lub odjeżdżał. Tę nie kończącą się ruchomą
pstrokaciznę uzupełniała muzyka na różnych instrumentach lub z tranzystorów.
Młodzi bez żadnego skrępowania kochali się i brali narkotyki. Na powitanie pytali:
Did you have a trip? - czy podróżowałeś, co właściwie znaczy: Czy wziąłeś już
LSD lub inny halucynogenny narkotyk?
Żywność kupowali z oszczędności lub za pieniądze uzyskane ze sprzedaży własnoręcznie
wykonywanych upominków. Wśród hippisów byli utalentowani malarze i projektanci,
którzy robili różne drobiazgi z kamyków i muszelek i sprzedawali je ciekawskim
turystom. Zoranowi udało się gdzieś kupić heroinę i chciał się ze mną podzielić.
Nie chciałem. Bardziej mi odpowiadał haszysz, który w Indii jest lepszej jakości
niż ten sprzedawany w Europie. Pierwsze dni na Goi niezbyt dobrze pamiętam,
ponieważ cały czas byłem jak w półśnie, pod działaniem haszyszu. Czas jakby
się zatrzymał. Miałem wrażenie, że żyję w nieskończoności, która jest jednocześnie
i wczoraj, i dzisiaj, i jutro. Całkowicie byłem zajęty sobą. Życie wokół nie
obchodziło mnie. Kiedy byłem na głodzie, ogarniała mnie apatia i bezwolność.
Oddalony kilka tysięcy kilometrów od rodziców i domu, przeżywałem pobyt w Indii
jak sen. Ciągle miałem wrażenie, że się przebudzę we własnym łóżku w Belgradzie...
Po dziesięciu dniach pobytu na Goi przebudził mnie chłopak, z którym często
paliłem haszysz. Z obojętnością powiedział, że poprzedniego dnia wieczorem zmarł
mój i Zorana przyjaciel z Belgradu.
Na Goę przyjechał przed dwoma miesiącami, żeby tu umrzeć, ponieważ w Belgradzie
pochował swojego brata, też narkomana. Ta wiadomość wstrząsnęła nami. Pomyśleliśmy
o ich rodzicach, którym narkotyk w tak krótkim czasie zabrał dwóch synów. Zoran,
wyraźnie przygnębiony, poszedł się naszprycować, chciał chociaż na moment uciec
od nieprzyjemnej rzeczywistości, która mu zabrała długoletniego kolegę i przyjaciela.
Ja zostałem na brzegu, zapatrzony w dal. Pragnąłem zobaczyć matkę, przytulić
się do niej... Po wysuszonej twarzy ciekły mi łzy. Czułem się okropnie nieszczęśliwy.
Płakałem, pierwszy raz chyba zdając sobie sprawę z tego, jakim żyję życiem i
do czego ono prowadzi. Jakiś Amerykanin podszedł do mnie i zaczął mnie pocieszać.
Zaproponował mi, żebym się przespał z jego dziewczyną, bo to wspaniale leczy
z chandry. Popatrzyłem na niego osłupiały i pomyślałem o Gordanie, mojej dziewczynie
w Belgradzie, od której tchórzliwie uciekłem bez jednego słowa. Nagle to wszystko
mi zbrzydło. Miałem dosyć i Indii, których właściwie nie poznałem, i dziwnej
moralności ludzi przesiąkniętych narkotykami i skazanych na ciche umieranie.
Zrozumiałem nierealność takiego życia, jego bezprzedmiotowość. Spontanicznie
dojrzałem istotę zgubnego zażywania narkotyków. Mocno postanowiłem jak najprędzej
wrócić do domu. Odnalazłem Zorana i zaproponowałem mu pojechanie nazajutrz do
naszego konsulatu w Bombaju. Chciałem poprosić konsula, żeby pomógł nam wrócić
do domu. Zoran tępo na mnie spojrzał, jak gdyby nie rozumiał. Prawdopodobnie
był pod działaniem narkotyku. Niezdolny do zrozumienia, co mu chciałem powiedzieć.
Następnego dnia rano powiedział, że nie chce wracać, ale mnie nie zatrzymuje.
Poznał Amerykankę, która ma dużo szmalu i szkoda tego nie wykorzystać. Prosił,
żebym został jeszcze dzisiaj, bo po południu chowają chłopaka, który zmarł po
przedawkowaniu heroiny. Byłem na krawędzi wytrzymałości. Poczułem, że pozostanie
tylko by pogorszyło mój i tak już nadszarpnięty stan duchowy i fizyczny i jeszcze
tego samego dnia opuściłem plaże Goi. Postanowiłem już nigdy nie brać narkotyków.
Po dziesięciodniowej podróży dotarłem do Bombaju i natychmiast poszedłem do
konsula. Zostałem przyjęty uprzejmie, chociaż nie oczekiwałem tego. Natychmiast
powiadomili moją rodzinę, że żyję, i dali mi bilet na powrót. Nie udało mi się
widzieć ponownie szlaku narkomanów, znaczonego kośćmi tych, którzy nie osiągnęli
celu lub zmarli w drodze powrotnej, ponieważ wracałem samolotem.
Dzisiaj, kiedy o tym pomyślę, wydaje mi się to koszmarnym snem, który chciałbym
jak najszybciej zapomnieć. Jestem jeszcze młody i chcę się sprawdzić we właściwy
sposób. Kto wie, może moja podróż do Indii miała swoje dobre strony? Niewykluczone,
że gdybym nie pojechał, całe życie tęskniłbym za "światłem ze Wschodu" i nie
zrealizowanymi młodzieńczymi marzeniami, wypaczonymi pod wpływem narkotyku.
A tak, poznałem siebie i istotę narkomanii, chociaż innym nie polecam tej drogi".
PO TRZECIEJ ROZMOWIE...
Matka przyprowadza córkę na badania, gdyż podejrzewa ją o branie narkotyków.
Z wywiadu wynika, że Lj. Sz. jeszcze przed rokiem była wzorową uczennicą. "Była
dzieckiem, jakie każda matka chce mieć". I nagle stała się nerwowa, przewrażliwiona,
opuściła się w nauce, w domu nic nie robiła. Godzinami siedziała i słuchała
muzyki. Kiedy nikt jej nie ruszał, sprawiała wrażenie nie zainteresowanej i
apatycznej, lecz gdy ktoś z domowników zwrócił jej uwagę, stawała się agresywna
i niecierpliwa. Szczególnie w stosunku do matki, którą kilka razy próbowała
nawet uderzyć. W ciągu roku schudła ponad sześć kilogramów, co jest bardzo dużo,
tym bardziej że zawsze była chuda.
Nie ma apetytu. Coraz częściej gdzieś wychodzi i wraca późno. Matka zauważyła,
że w domu zaczyna brakować pieniędzy, a córka ma je często nie wiadomo skąd.
Przed Nowym Rokiem Lj. Sz. ukradła wszystkie pieniądze z domu - prawie dwa tysiące
dinarów. Na wywiadówce okazało się, że ma siedem dwój. To był prawdziwy szok
dla rodziny, gdyż przedtem Lj. Sz. była jedną z najlepszych uczennic.
Przestała dbać o swój wygląd. Tygodniami nie myje głowy. Nosi wojskową bluzę
i obszarpane dżinsy, na rękach ma rękawiczki róznych kolorów Lj. Sz mówi, że
w rodzinie są ciągle kłótnie, nikt z nikim się nie zgadza. Ma żal do rodziców,
że nie dają jej spokoju, nie pozwalają się ubierać tak, jak chce. Chce być wolna.
"Wszystko im przeszkadza, nigdy nie są ze mnie zadowoleni. Przeszkadza im moje
ubranie, moje włosy. Dla matki wszyscy moi koledzy to narkomani".
Skarży się, że matka ją śledzi, wypędza koleżanki, o chłopaku zbierała informacje
na milicji.
Po trzeciej rozmowie, chociaż początkowo gwałtownie temu zaprzeczała, przyznała
się, że pali haszysz i czasami się szprycuje. Narkotyki zaczęła brać z miłości
do chłopaka, żeby go "jak najlepiej zrozumieć, ponieważ jest on jedynym człowiekiem,
który mnie zaakceptował, nic ode mnie nie żądając". Później z rozmowy wynika
co innego. Narkoman, z którym Lj. Sz. się spotyka, często żąda od niej pieniędzy.
Dotychczas dała mu sześć tysięcy dinarów, gdyż ją szantażuje, że ją zostawi.
Z rodzicami ma ciągle konflikty. Na ojca zamierzyła się nożem, matkę uderzyła.
Jeszcze tylko z bratem rozmawia. Często po kilka dni przebywa poza domem, śpi
u chłopaka. Już od sześciu miesięcy nie ma miesiączki. Nie ma potrzeb seksualnych.
"Kochałabym swojego chłopaka jeszcze bardziej, gdybym nie musiała z nim spać.
Seks podnieca mnie tyle co dłubanie w nosie".
Jak widać, związek ten nie ma emocjonalnego podłoża, bardziej jest wyrazem potrzeby,
by nie być samym, łatwiej zdobyć narkotyki. "Nie chcę chodzić do szkoły. Nie
widzę powodu, żeby wkuwać rzeczy zupełnie niepotrzebne w życiu. Nauczyciele
to kretyni wyżywający się na młodych. Tego, co jest mi potrzebne, mogę się z
książki nauczyć sama".
Pacjentka nie nadawała się do leczenia ambulatoryjnego i została skierowana
do psychiatrycznego leczenia zamkniętego. Leczenie trwa.
Z PAMIĘTNIKA NARKOMANA
24 maja 1974 r. - Już cztery dni nie biorę. Raz dziennie idę do lekarza
po metadon. Poza tym siedzę w domu. Nikt do mnie nie przychodzi, a telefonu nie
podnoszę. Subiektywnie czuję się dobrze.
Czasami odczuwam dreszcze i bóle mięśni, ale to wszystko nic w porównaniu z kryzysem,
z powodu którego już dwa razy przerywałem leczenie. Obecny stan przypomina lekką
grypę, a to można znieść.
8 czerwca 1974 r. - Jestem zadowolony z przebiegu odwyku. Dzisiaj byłem
u lekarza i rozmawiałem z nich trochę dłużej. Jest zadowolony z mojego stosunku
do leczenia. Wspomniał, że za dwa, trzy dni odstawię metadon. To mnie trochę przestraszyło,
chociaż od wielu dni nie mam objawów kryzysu; nie mogę uwierzyć, że po raz pierwszy
od siedmiu lat będę bez narkotyku lub jakiegoś leku... Koło dziewiątej wieczorem
uporczywie dzwonił telefon, ale tak jak się umówiłem z doktorem, nie odebrałem.
Jestem przekonany, że to był jakiś narkoman, gdyż jest to jedyny świat, z którym
od lat utrzymywałem kontakty.
15 czerwca 1974 r. - Od świata narkomanów zupełnie się odizolowałem. Nigdzie
nie wychodzę, z nikim się nie widuję. Sporo czytam, słucham muzyki. Fizycznie
całkowicie się uniezależniłem od narkotyków, ale kiedy słucham muzyki z nostalgią
wspominam dotychczasowe życie, pobyt w Amsterdamie, podróż do Indii... W takich
chwilach bierze mnie chęć, żeby się jeszcze chociaż raz naszprycować lub wypalić
shita. Wiem jednak, że to do niczego nie prowadzi. Jest mi ciężko, chciałbym wyjść,
spotkać się z kimś, porozmawiać... .
27 czerwca 1974 r. - Wczoraj przed przychodnią spotkałem Bolego.
Pytał, czy mogę mu sprzedać opium. Powiedziałem. że nie mam i już mnie to nie
interesuje. Poczęstował mnie jointem, odmówiłem.
Wieczorem przyszła do mnie dziewczyna Bolego, chciała, żebym zaraz do niej poszedł.
Jest na głodzie, a Bolego nigdzie nie ma. Wiem, co to znaczy być na głodzie, więc
poszedłem, chociaż niechętnie, żeby jej dać szprycę, bo ona boi się igły i nie
umie sobie sama zrobić zastrzyku. W mieszkaniu zastałem Bolego i jeszcze innych
narkomanów.
Gotowali opium. Dwóch z nich zrobiło sobie na moich oczach zastrzyk, po czym i
mnie zaproponowali. Zachwalali, że opium jest z Turcji, wspaniałe. Zrozumiałem,
że to całe przedstawienie jest z mojego powodu, gdyż zacząłem się leczyć. Nie
chcieli mnie stracić. To były najcięższe chwile w moim życiu. Z jednej strony
chęć wyleczenia się, z drugiej nieodparte pragnienie, żeby jeszcze chociaż raz
przeżyć stound, żeby mi było tak jak po pierwszej szprycy. Miałem dylemat.
Bole ze strzykawką pełną czarnej cieczy podszedł do mnie i kazał wyciągnąć rękę.
Jak na filmie zobaczyłem całe swoje życie - duchowo chwiejny i fizycznie zniszczony.
Ten obraz przeraził mnie. Nie chcę już krótkotrwałych iluzji, nie chcę młodo umrzeć.
Wyrwałem strzykawkę i rzuciłem o podłogę. Rozbiła się na setki szkiełek. Jedna
z dziewczyn przerażona patrzyła, jak po podłodze rozlewa się "drogocenna czarna
ciecz" i histerycznie zaczęła krzyczeć. "Zabij go, zwariował!" Wyrwałem się z
ich rąk i bez tchu wybiegłem w noc. Nie mogłem się odwrócić, gdyż wydawało mi
się, że mnie gonią. Bałem się. Wreszcie dotarłem do domu i wyczerpany rzuciłem
się na łóżko.
Rano przebudziłem się zmęczony, ale z pewną ulgą. Czuję, że odniosłem życiowe
zwycięstwo. Zwycięstwo nad samym sobą.
17 lipca 1974 r. - Powoli wracam do siebie. Dwa razy w tygodniu chodzę
do lekarza na rozmowę. Te rozmowy dużo dla mnie znaczą. Czasami idę się przejść
po ulicy Kneza Mihajla. Omijam miejsca, gdzie mógłbym spotkać kogoś ze starych
kompanów.
Zacząłem odbierać telefony. Często dzwonią narkomani. Pytają, czy mam do sprzedania
narkotyki, czy może chciałbym kupić. Niektórzy wprost zapraszają na szprycę, inni
pośrednio - na słuchanie muzyki.
Dają mi rady. Szczególnie uporczywy jest J M., który twierdzi, że wyleczenie jest
niemożliwe, że się oszukuję i kiedyś znowu zacznę po staremu. Są i tacy, którzy
mi grożą lub sprawdzają mnie, podając się za milicjantów i żądając informacji
o którymś z narkomanów. Dzwonili też do mojej matki, grożąc, że mnie urządzą.
10 pażdziernika 1974 r. - Leczenie przebiega pomyślnie. Już kilka miesięcy
nie biorę. W dalszym ciągu utrzymuję regularne kontakty z lekarzem. Prowokacje
narkomanów stopniowo słabną. Widocznie wreszcie zrozumieli, że jestem uparty w
swoim zamiarze. Dopiero teraz rozumiem słowa pewnej dziewczyny, z którą leczyłem
się przed dwoma laty w klinice w Amsterdamie:
"Nie łudź się, narkoman jest
twoim przyjacielem tylko wtedy, kiedy masz towar, dzielisz się z nim i tarzasz
się w tych samych g... . Jeśli spróbujesz wydostać się z ich towarzystwa, zrobią
wszystko, żebyś do nich wrócił. Zapamiętaj żelazne prawo: narkoman prędzej da
narkotyk temu, kto się leczy, niż temu, kto jest na głodzie".
12 pażdziernika 1975 r. - Lekarz powiedział, że praktycznie jestem wyleczony.
Znalazłem zajęcie i jutro pierwszy raz idę do pracy. Jestem podniecony i szczęśliwy.
Zaczynam nowy rozdział swojego życia. Jednocześnie zapisuję ostatnie wiersze i
definitywnie zamykam okładki tego smutnego zeszytu, pełnego jadu i nieszczęścia,
z pragnieniem, żeby już nigdy to się nie powtórzyło.
Ten były narkoman jest cenionym i szanowanym przez kolegów inżynierem w znanym
belgradzkim przedsiębiorstwie. Żonaty, ma jednego syna.
DIAGNOSTYCZNE KRYTERIA NARKOMANII
Aż do końca ubiegłego stulecia narkomania nie była rozpatrywana jako międzynarodowy
problem zdrowotny, wymagający szczególnego działania. Dopiero na przełomie dwudziestego
wieku, wraz z postępem technologicznym i początkiem laboratoryjnej produkcji
alkaloidów opium i kokainy, narkomania otrzymała nowe wymiary - masowości i
epidemicznego sposobu rozprzestrzeniania. Ekspansja transportu i handel międzynarodowy
zmniejszyły odlegołości i naturalne bariery między narodami, a to sprzyjało
szerzeniu się narkomanii. Dzisiaj to problem światowy. Obecny we wszystkich
częściach świata, pokazuje stałe tendencje wzrostu, a jego szkodliwe skutki
są wielostronne, zarówno dla narkomana jak i całego społeczeństwa. Narkomania
jest zjawiskiem medyczno-socjalnym, rozwijającym się i w naszym kraju. Musimy
niestety przyznać, że ta niebezpieczna epidemia zastała nas zupełnie nie przygotowanymi.
Całymi latami żyliśmy iluzją, że jest ona specyficznym produktem świata zachodniego
i że u nas nie ma dla niej miejsca. Istota tej choroby i jej prawdziwe przyczyny
nie były nam znane.
Powiązania narkomanii są wielostronne i obejmują zarówno zdrowie człowieka,
jak i jego sferę socjalną, ekonomiczną, prawną, etyczną i kulturalną. Wszystko
dzieje się w trójkącie: człowiek - środowisko - narkotyk. Te trzy elementy znajdują
się we wzajemnym połączeniu i ciągłej interakcji, a znaczenie każdego z nich
zmienia się zależnie od szeregu czynników wewnętrznych i zewnętrznych. Jeśli
w etiologii narkomanów dominują problemy natury osobistej i nie wyleczone kompleksy,
wtedy zażywanie narkotyków należy rozpatrywać w kategoriach indywidualnych psychopatologii.
W przypadkach kiedy czynniki środowiskowe ze wszystkimi obciążeniami staną się
za trudne dla jednostki lub pewnej kategorii jednostek, formy chorobliwego zachowania
trzeba rozpatrywać jako zjawisko socjopatologiczne i to z wielu powodów. W takich
okolicznościach narkomania nie jest tylko indywidualnym nieszczęśliwym przypadkiem,
lecz staje się reprezentantem ogólnej tendencji społecznej. Nabiera charakteru
epidemii, stając się zjawiskiem socjopatologicznym. W obydwu wariantach narkotyk
ma takie samo lub podobne znaczenie, to znaczy wykorzystywany jest jako swojego
rodzaju forma indywidualnej lub kolektywnej ucieczki ze środowiska odczuwanego
jako zagrożenie.
Zanim przejdziemy do przeglądu kryteriów diagnostycznych, warto zatrzymać się
nad niektórymi podstawowymi pojęciami, będącymi w codziennym użytku, i zdefiniować
je na podstawie koncepcji Światowej Organizacji Zdrowia (WHO).
Według współczesnych koncepcji narkomania nie jest chorobą jednolitą, lecz szeregiem
rozmaitych jednostek diagnostycznych, ze wspólnym mianownikiem, którym jest
narkotyk w szerokim pojęciu.
Różnią się one jednak między sobą zarówno pod względem rodzaju narkotyku, jako
czynnika etiologicznego, jak i pod względem obrazu klinicznego, rodzaju uzależnienia
i końcowego wyniku. Grupa ekspertów WHO określiła w 1957 roku narkomanię jako
"stan okresowego lub chronicznego zatrucia, wywołanego powtarzalnym wprowadzeniem
narkotyku". Komitet ekspertów WHO rozróżnia w narkomanii jako chorobie dwa różniące
się od siebie stany - nałóg i przyzwyczajenie.
Nałóg cechują:
- silne pragnienie lub nieodparta potrzeba (natręctwo) dalszego brania narkotyku
oraz zdobycia go za każdą cenę;
- tendencja zwiększania dawek w miarę zażywania;
- psychiczne (psychologiczne lub emocjonalne) i ogólne fizyczne uzależnienie
od efektów narkotyków;
- skutki szkodliwe dla jednostki i społeczeństwa.
Przyzwyczajenie cechują:
- pragnienie (lecz nie natręctwo) dalszego brania narkotyków w celu poprawienia
nastroju;
- mała tendencja lub jej brak do zwiększania dawek;
- pewien stopień uzależnienia psychicznego od efektów narkotyków, ale brak
uzależnienia fizycznego, a więc brak syndromu abstynencyjnego;
- szkodliwe skutki, jeżeli wystąpią, dotyczą tylko jednostki.
W celu lepszego zrozumienia narkomanii zdefiniujemy uzależnienie psychiczne
i fizyczne od narkotyków oraz niektóre związane z tym pojęcia.
Uzależnienie psychiczne lub emocjonalne jest formą stosunku między narkotykiem
a jednostką, a jego intensywność zależy zarówno od specyficznego efektu narkotyku,
jak i potrzeb jednostki, która ten narkotyk zaspokaja. Im prędzej narkotyk te
potrzeby zaspokaja i wywołuje oczekiwany stan emocjonalny, tym bardziej niezwyciężona
jest potrzeba jego zażywania. W warunkach rozwiniętego uzależnienia psychicznego
dobry stan psychiczny jednostki zależy jedynie od tego, czy narkotyk jest pod
ręką. W końcu staje się on warunkiem niezbędnym do normalnego, umysłowego funkcjonowania
jednostki. W przypadku jego braku jednostka cierpi i aby poprawić nastrój lub
uniknąć cierpienia, szuka go za wszelką cenę. Brak narkotyku, do którego ta
jednostka przywykła i stała się psychicznie uzależniona, może w dramatyczny
sposób wpłynąć na zmianę jej całego życia.
Potrzeba narkotyku staje się w tak dużym stopniu nieodparta, że narkoman zaniedbuje
wykonywanie obowiązków, opuszcza rodzinę i przyjaciół, porzuca pracę i obraca
się w subkulturze narkomańskiej, koncentrując swoje zainteresowanie na zdobywaniu
i zażywaniu narkotyku. Uzależnienie psychiczne oraz wspomnienia przyjemnych
doznań narkotycznych są najsilniejszymi ze wszystkich czynników związanych z
chronicznym zatruciem narkotykami psychotropowymi, a przy niektórych narkotykach
może być jedynym.
Uzależnienie fizyczne jest stanem adaptacyjnym wyrażającym się intensywnymi
zaburzeniami fizjologicznymi w przypadku przerwy w zażywaniu narkotyku lub przy
zlikwidowaniu ich efektów przez podawanie właściwych antagonistów. Jest to zjawisko
pozostające w najbardziej bezpośrednim związku z farmakologicznym działaniem
narkotyku na żywą komórkę. Uzależnienie fizyczne w rzeczywistości jest wyrazem
osobistego stosunku biochemicznego między jego aktywną zasadą a organizmem,
który powstaje przez powtarzające się zażywanie narkotyku. Intensywność uzależnienia
fizycznego nie zawsze jest taka sama, wiąże się przede wszystkim z rodzajem
narkotyku oraz osobowością zażywającego. Można by nawet powiedzieć, że indywidualna
odczynowość jest ważniejsza od samego narkotyku, gdyż wiadomo, że ten sam narkotyk
u różnych jednostek powoduje rozmaicie wyrażające się uzależnienie fizyczne
lub u tej samej osoby wywołuje w różnych okolicznościach efekty o różnym natężeniu.
W ten sposób uzależnienie fizyczne jest wskaźnikiem określającym natężenie uzależnienia
jednostki na narkotyk. Klasyczną oznaką powstania uzależnienia fizycznego jest
wystąpienie syndromu braku, będącego faktycznie objawem głodu narkotyku, który
został wprowadzony do metabolizmu komórek zróżnicowanych. Syndrom braku cechuje
szereg objawów natury psychicznej i fizycznej, specyficznych dla każdego rodzaju
narkotyku.
Stan ten ulega poprawie lub zanika po wprowadzeniu narkotyku tego samego lub
o podobnych efektach psychofarmakologicznych. Uzależnienie fizyczne jest ważnym
czynnikiem w procesie utrwalania wpływu uzależnienia psychicznego na ciągłe
zażywanie narkotyku lub powrót do jego zażywania po próbie abstynencji.
Czy u danej jednostki rozwinie się uzależnienie od określonego narkotyku, zależy
jednocześnie od trzech czynników:
- cech osobowości i doświadczenia zażywającego narkotyk;
- charakteru aktualnego środowiska socjokulturowego;
- efektów farmakodynamicznych narkotyku, ilości i częstotliwości jego zażywania
i sposobu wprowadzania do organizmu, to znaczy czy jest połykany, wąchany
czy wstrzykiwany.
Tolerancja jest stanem adaptacyjnym odznaczającym się zmniejszoną odczynowością
na tę samą ilość narkotyku lub potrzebą zwiększania dawek dla osiągnięcia efektu,
jaki wcześniej był osiągany po mniejszej ilości tego samego narkotyku. Przy
niektórych narkotykach, np. opiatach, amfetaminie, powstaje w niezwykle szybkim
tempie. W przypadku opiatów po pewnym okresie abstynencji często nagle zanika,
co może być bardzo niebezpieczne dla opiomana po wyjściu ze szpitala. Nieświadomy
zmniejszenia się lub zaniku tolerancji bierze opium w ilościach sprzed okresu
leczenia, a więc kiedy tolerancja była rozwinięta, i nierzadko kończy się to
zgonem.
Tolerancja krzyżowa jest zjawiskiem, kiedy zażywanie jednego narkotyku doprowadza
do powstania tolerancji nie tylko w stosunku do tego narkotyku, lecz również
narkotyku tego samego lub pokrewnego typu. Na przykład heroina stwarza tolerancję
krzyżową w stosunku do morfiny i odwrotnie. U niektórych długoletnich alkoholików
powstaje tolerancja krzyżowa w stosunku do barbituranów.
PODZIAŁ NARKOTYKÓW I TYPY UZALEŻNIEŃ
Wszystkie rodzaje narkotyków pod względem pochodzenia można podzielić na dwie
grupy - naturalne i syntetyczne.
Wykorzystywanie niektórych roślin i ich soków do celów magicznych, terapeutycznych
i euforogennych jest prawdopodobnie tak stare jak ludzkie pragnienie uniknięcia
fizycznego i duchowego bólu. Jedne z tych roślin mają właściwości depresyjne,
inne pobudzające. Oddzielną grupę stanowią rośliny zmieniające stany świadomości
i wywołujące bogate halucynacje i wizje.
Termin narkotyki syntetyczne dotyczy przede wszystkim licznych substancji, występujących
na rynku po 1939 roku, stwarzających różnego rodzaju uzależnienia. Ich głównymi
reprezentantami są petydyna, metadon, produkty uboczne smoły i nafty.
Za narkotyk uważa się każdą substancję pochodzenia roślinnego lub syntetycznego,
która wprowadzona do organizmu może zmodyfikować jego jedną lub kilka funkcji,
i w wyniku powtarzalnego zażywania doprowadzić do powstania zależności psychicznej
lub fizycznej.
Jak widać, narkomania jest terminem ogólnym, stosowanym do wszystkich postaci
uzależnień od różnych narkotyków. W języku fachowym musi być jednak precyzyjnie
zdefiniowana; wyróżnia się tu kilka typów uzależnień:
- TYP ALKOHOLOWY: wszelkie napoje alkoholowe;
- TYP AMFETAMINOWY: amfetamina, deksamfetamina, metamfetamina, metylofenidan
i fenmetrazyna;
- TYP BARBITURANOWY: barbiturany, szczególnie o krótkim działaniu, i niektóre
środki kojące, jak wodnik chloralu, chlorodiazepoksy, diazepam, meprobamat
i metakwalon;
- TYP KANNABINOWY: preparaty konopi indyjskich z marihuaną (bhang, dagga,
kif, maconga) i haszyszem (ganja, czaras);
- TYP KOKAINOWY: kokaina i liście koki;
- TYP HALUCYNOGENNY: DMT, LSD, meskalina, psylocybina, STP,
- TYP KATU: preparaty rośliny catha edulis;
- TYP OPIUMOWY: opium, morfina, heroina, kodeina i narkotyki syntetyczne
o efektach zbliżonych do morfinowych, np. metadon, (heptadon) i petydyna;
- TYP ROZPUSZCZALNIKÓW: toluen, aceton, benzyna, czterochlorek węgla i
niektóre środki znieczulające, np. eter, chloroform i podtlenek azotu (gaz
rozweselający).
DIAGNOSTYKA NARKOMANII
W medycznym podejściu do narkomanii niezwykle ważna jest diagnostyka. Często
od jej precyzji i trafności zależy ostateczny wynik leczenia, a co za tym idzie
i los pacjenta. Zatrzymajmy się więc na diagnostycznych kryteriach narkomanii.
Diagnoza narkomanii zależy od wielu czynników i nie zawsze jest ją łatwo postawić.
Najczęstsze kryteria ułatwiające jej postawienie to:
- zaburzenia w zachowaniu
- obraz kliniczny poszczególnych rodzajów narkomanii
- cechy fizyczne
- badania kliniczne, mające na celu stwierdzenie uzależnienia
- analizy laboratoryjne.
Zaburzenia w zachowaniu
U osoby, która zaczęła zażywać narkotyki, najpierw występują zauważalne zmiany
w zachowaniu. Są one spowodowane nie tyle samym narkotykiem, ile przede wszystkim
są reakcją na fakt, że jednostka czyni coś niedozwolonego, coś co pociąga za
sobą karę lub potępienie rodziny i społeczeństwa. W rezultacie występują nieuzasadnione
wahania nastroju z ostrymi fazami depresji, kiedy chory nie mówi zbyt wiele
i nie wykazuje chęci kontaktowania się z pozostałymi członkami rodziny, a szczególnie
z rodzicami. Poczucie winy rodzi wyrzuty sumienia i strach przed karą. Ponieważ
rodzice są tymi, którzy karzą, młody narkoman staje się ambiwalentny przede
wszystkim wobec rodzica tej samej płci, bojąc się go, a jednocześnie zazdroszcząc
mu siły.
Czasami ambiwalentny stosunek powoduje, że narkoman lub narkofil zachowuje
się biernie, unika eksponowania swojego stanowiska i nastroju, gdyż wymagają
one wysiłku, na który go nie stać. Godzinami może leżeć i gapić się w jeden
punkt. Wyłącza się ze wszystkich zdarzeń lub uczestniczy w nich tylko biernie.
Reaguje jedynie na muzykę bez końca może słuchać ulubionego piosenkarza lub
zespołu, nie przejmując się, czy komuś przeszkadza. W stosunku do najbliższego
otoczenia okazuje agresję. Jest bardzo wrażliwy na uwagi i godzinami gotów
jest się sprzeczać motywując swoje zachowanie, przekonując innych, że nie
mają racji i nie rozumieją potrzeb młodych.
Codziennie wychodzi z domu i wraca późno. O swoich wyjściach nie lubi mówić.
Czasami znamienne jest wyłudzanie pieniędzy od rodziców, rzekomo na prezent
dla dziewczyny lub przyjaciela, który właśnie ma urodziny. Z domu znikają
pieniądze lub wartościowe przedmioty. Każda aluzja rodziców na ten temat wywołuje
ataki gniewu i zaprzeczenia, na ogół bardzo przekonujące. Charakterystyczne
jest szybkie przechodzenie z pozycji obronnej do ataku i zwalanie całej winy
na pozostałych domowników lub znajomych. W chwilach samotności, szczególnie
na początku narkomańskiego stażu, narkoman analizuje swoje postępowanie i
okazuje skruchę. W obronie przed poczuciem winy próbuje utwierdzić się w przekonaniu,
że będzie w stanie zerwać z nałogiem w każdej chwili. Poczucie winy próbuje
zatrzeć biorąc narkotyk, po czym poczucie winy występuje ponownie i koło się
zamyka. W pewnym momencie uświadamia sobie, że jest uzależniony i codziennie
musi mieć swój narkotyk.
Zaburzenia snu.
Charakterystyczne dla narkomanów jest pomieszanie snu i stanu czuwania. Zasypiają
przed świtem; wstają koło południa. Aktywni są nocą. Wtedy nie muszą się bać,
że ktoś ich zaskoczy. Stopniowo poznają i przyswajają sobie nowe nawyki dziennego
i nocnego reżymu życia. Po zerwaniu z narkomanią przez długi okres cierpią na
bezsenność i na ogół śpią w dzień. Męcząca bezsenność jest często powodem zażywania
barbituranów i wchodzenia w kolejne uzależnienie.
Nielegalne nabywanie narkotyków.
Narkotyk, bez względu na rodzaj ma swoją cenę, a narkoman najczęściej nie
ma pieniędzy, zmuszony jest więc zdobyć je nielegalnie. Za narkotyk trzeba zapłacić
pieniędzmi, wartościowym przedmiotem, usługą, a nawet sprzedawaniem własnego
ciała. Kiedy w grę wchodzi głód, nie ma ceny, której się nie zapłaci za jego
zlikwidowanie. Dużo mniej problemów w takich sytuacjach mają dzieci z dobrze
sytuowanych rodzin i można odnieść błędne wrażenie, że nie popełniają one takich
przestępstw. Dużo trudniej jest narkomanom z rodzin słabiej sytuowanych, którzy
w końcu muszą wejść na drogę przestępstw. Współczesny narkoman to najczęściej
nie pracujący nastolatek, więc najpierw wynosi z domu i sprzedaje za bezcen
wartościowe przedmioty. Kiedy to źródło wyschnie, zaczynają się poważniejsze
przestępstwa. Trzeba jednak powiedzieć, że narkomani rzadko dopuszczają się
brutalności. Większość z nich nie jest agresywna i wybiera mniej bolesne sposoby
zdobycia pieniędzy. Pojedynczych aktów przemocy nie można traktować jako zasady
przestępczego zachowania narkomanów. Dużo chętniej decydują się na kradzież
pieniędzy z domu, kradzieże kieszonkowe, włamania do mieszkań, sklepów i aptek,
i podrabianie recept. Skradzione przedmioty sprzedają lub wymieniają na narkotyki.
Czasami kupują w większych ilościach opium i odsprzedają je, podzielone na działki,
po wyższych cenach, tak że dla siebie mają je bezpłatnie. W kryzysie nie stronią
od różnych form prostytucji, zarówno męskiej, jak i żeńskiej. Wykorzystują to
często homoseksualiści i różni seksualni zboczeńcy, którzy zaopatrują się w
towar i pojawiają się na rynku w okresie braku narkotyków.
Zerwanie ze szkolą.
Charakterystyczną cechą jest to, że większość narkomanów uczęszczających do
szkoły nagle opuszcza się w nauce. Solidny dotychczas uczeń zaczyna zbierać
słabe oceny. Coraz częściej wagaruje, na lekcjach sprawia wrażenie nieobecnego
i nie zainteresowanego. Złymi stopniami nie przejmuje się. Czasami polemizuje
z nauczycielami twierdzac, że go nienawidzą, że są nieobiektywni, maja swoich
pupilków, a jego nieszczęście, że nie jest jednym z nich. Liczba nie usprawiedliwionych
nieobecności rośnie. Początkowo, kiedy poczucie obowiązku wobec szkoły jest
jeszcze obecne, usprawiedliwia nieobecności zwolnieniami lekarskimi, nierzadko
sfałszowanymi. W końcu zostaje wydalony ze szkoły lub sam ją porzuca. Niektórzy
narkomani dla własnego i rodziców spokoju zapisują się do szkół wieczorowych,
lecz nie zdają egzaminów i w zasadzie są "wiecznymi uczniami".
Pracujący narkomani opuszczają się w pracy, szybko się męczą i robią błędy w
wyniku utrudnionej koncentracji i braku motywacji do pracy. Spóżniają się lub
nie przychodzą po kilka dni. Nieobecność różnie tłumaczą. Ze strachu, aby nie
został odkryty prawdziwy rodzaj choroby, coraz rzadziej chodzą do lekarza. Dla
domowników są jednak w dalszym ciągu wzorowymi pracownikami, co dzień udającymi
się do pracy i wzorowo wykonującymi swoje obowiązki. Dopiero kiedy rozwinie
się fizyczne uzależnienie i wystąpią pierwsze oznaki fizycznego wycieńczenia,
domownicy coś zauważają, radzą iść do lekarza, ale ciągle jeszcze nie podejrzewają
prawdziwej przyczyny choroby.
Konflikty z rodzicami.
Konflikty z rodzicami są coraz częstsze. Najpierw są to wielogodzinne dyskusje
i intelektualne licytacje, których podstawowym tematem jest niezrozumienie młodego
pokolenia i jego potrzeb przez starszych - konserwatywnych, nieelastycznych
i staroświeckich, nadających się jedynie na emeryturę. Narkoman swój problem
osobisty bardzo zręcznie przerzuca na plan ogólny i swoje rzekome błędy przedstawia
jako skutek ogólnego niezrozumienia młodych. Głoszonych idei broni żarliwie,
lecz teoretycznie i bez chęci jakiegokolwiek działania. Kiedy słucha się ich
pierwszy raz, brzmia one logicznie i poważnie. Póżniej szybko można się zorientować,
że jest to teoretyczne powtarzanie pustych deklaracji, nauczonych na chybcika
od wyznawców tych samych poglądów. Kiedy cały repertuar zostanie wyczerpany,
narkoman zaczyna być coraz bardziej zniecierpliwiony i okazuje otwartą wrogość,
jeżeli nie znajduje poparcia. Używa obrażliwych słów, a czasami nawet siły.
Zachowanie takie jest w znacznej mierze wynikiem poważnego kryzysu psychicznego,
z jakiego nie umie znalezć właściwego wyjścia. Z drugiej strony, sprowokowane
to jest postępowaniem rodziców próbujących przerzucić winę za taki stan wyłącznie
na dzieci.
Charakterystyczną cechą narkomanów stają się kłamstwa. Kłamią przy każdej okazji,
nawet bez potrzeby, lecz gdy ktoś wątpi w ich szczerość, czują się obrażeni.
Oszukują rodziców, nauczycieli, przedstawicieli prawa, lekarzy. Początkowo kłamstwo
jest formą obrony. Kłamią, kiedy są do tego zmuszeni, kiedy muszą przemilczeć
lub w innym świetle przedstawić sytuację, mogącą być dla nich oskarżeniem. Póżniej
potrzeba kłamania staje się motywem funkcjonalnie niezależnym. Praktyka wskazuje,
że są szczerzy i otwierają serce tylko przed ludżmi, których dobre zamiary wcześniej
wielokrotnie sprawdzili. Jeżeli będzie to lekarz, jest to dobry znak w początkach
leczenia.
Niektórzy rodzice próbują zmiany w zachowaniu swoich dzieci tłumaczyć "cielęcym
wiekiem" i biernie czekają, aż to minie. Niestety, takie okłamywanie się bardzo
drogo kosztuje.
Człowiek - narkotyk.
Proces przyzwyczajania się do narkotyku i odmiennego sposobu życia przebiega
stopniowo, w ciągu tygodni, miesięcy, a nawet lat i dlatego trudno jest wyznaczyć
dokładne granice stania się narkomanem.
Bez względu jednak na początek, narkoman zasadniczo zmienia swoje życie od
dnia powstania uzależnienia. Wtedy życie sprowadza się do zdobycia narkotyku,
który staje się jedyną rzeczą na świecie mogącą przynieść zadowolenie. Rodzina,
przyjaciele, praca, seks, jedzenie i zdrowie - to wszystko jest drugorzędne.
Wszyscy narkomani, bez względu na to, co robią, gdzie żyją, ile mają pieniędzy,
jaki jest ich stopień inteligencji, żyją tak samo. Pierwsza myśl po przebudzeniu
gdzie i jak dostać narkotyk. Nie ma takiej ofiary, której nie warto byłoby
ponieść, żeby go zdobyć. Z czasem przestają być wrażliwi na inne rodzaje przyjemności.
Nic nie może być przyjemniejsze od "high", od "feelingu" pod wpływem narkotyku,
i nie ma nic gorszego od kryzysu abstynencyjnego. Każdy dzień narkomana jest
w zasadzie taki sam. Dla nałogowego opiomana dni wyznaczają szpryce. Jeżeli
uda mu się zobyć dobre opium i zrobić zastrzyk, dzień jest udany i krótszy.
Kiedy brakuje opium lub trzeba długo czekać, dzień się dłuży jak tydzień lub
miesiąc. Z braku opium połyka lub wstrzykuje, co mu wpadnie w rękę. Najczęściej
jest to optalidon, kodeina, romilar lub jakiś inny środek nasenny. Niektórzy
łagodzą kryzys paląc haszysz lub pijąc duże ilości alkoholu. Jeżeli i tego
nie mają, gotowi są kłuć się pustymi strzykawkami lub pobierać krew z jednej
żyły i wstrzykiwać ją w drugą. Tę odmianę narkomanii, kiedy zadowolenie daje
ból spowodowany ukłuciem igły, nazywa się wśród narkomanów igłomanią.
Wśród nie biorących i nie interesujących się narkotykami narkomani czują się
niepewnie i nieprzyjemnie. Dla własnego bezpieczeństwa zmuszeni są unikać
jedynego tematu, jaki znają i na który lubią mówić.
Poza narkotykami nie mają wiele zainteresowań. Często wykazują brak wiedzy na
tematy codziennego życia oraz maksymalne niezorientowanie w polityce i innych
ważnych dziedzinach. Poczucie bezpieczeństwa mają jedynie wśród takich jak oni.
Oprócz tych czysto psychologicznych przyczyn istnieją i praktyczne motywy zbierania
się w grupy. Spotykając się wypalają po kilka jointów, obgadają zakup narkotyków,
wymienią informacje o sytuacji na rynku, ubiją interes. Kiedy mają większą ilość
opium lub innego rzadszego narkotyku (kokaina, heroina, morfina w proszku, LSD
itd.), dzielą się na mniejsze grupki i idą do parku lub czyjegoś pustego mieszkania.
Miejsca ich spotkań nie wyróżniają się niczym szczególnym. Może to być kawiarnia,
dyskoteka, park, ulica, skwer, piwnica, nawet szkolne podwórko - a więc wszędzie.
Charakterystyczne dla tych miejsc jest to, że narkomani są tam zawsze. Dlatego
mają tam poczucie pewności. Kiedy po pewnym czasie miejsca te rzucają się ludziom
w oczy, narkomani porzucają je i szukają nowych.
Komentarze
szukam wierszy o narkomanii....o uzaleznieniach.....pisanych przez ludzi, którzy kiedys brali lub biorą...coś, co bedzie ostrzegało.zniechęcało
człowieku ja ci nie zabraniam i nie karze brać żadnych dragów ale nie zakazuj tego innym jeżeli mają na to ochote!!!! To jest moja sprawa i mój organizm gówno cięto obchodz i nie masz prawa mnie z tego rozliczać !!!!! A z resztą wam i tak nic nie pomoże !!! Żyjcie dalaj w nieświadopmości że uda wam się zatrzymać narkomanie wśród młodzierzy!!! THC live Łapie bucha by osiągnąć spokuj ducha
tu jest parę, tylko kłamliwych ;)
kto bierze kwas, marnuje czas
zazwyczaj narkole mają tyły w szkole
od palenia zioła, spłaszczają się czoła
źli dile dodają kwas do trawy bo taka działa mocniej a kwas jest plugawy