Narkotyki i Człowiek

Tagi

Źródło

S. P. Petrovic - "Narkotyki i człowiek"

Odsłony

9487

RYS HISTORYCZNY


Chociaż nadużywanie narkotyków stało się poważnym światowym problemem zdrowotnym dopiero w naszym wieku, to obcowanie człowieka z narkotykami datuje się od wielu tysięcy lat. Mity i legendy, jak również materiały historyczne różnych narodów zawierają informacje, w których można dostrzec odwieczną potrzebę ucieczki co jakiś czas na tamtą stronę realności, w przestrzenie, gdzie panuje miłość i dobroć. W duszy człowieka każdej epoki jest zawsze obecna myśl o innej rzeczywistości, istniejącej niezależnie obok świata, w którym spędzamy największą część życia. Ta druga rzeczywistość odbierana jest jako doznanie duchowe, a człowiek przeżywa ją bardzo rzadko i tylko w szczególnych okolicznościach. Świadectwa o jej istnieniu, pochodzące z ust tych nielicznych, którym udało się do niej dotrzeć, umacniają wiarę w jej istnienie prawie wszystkich ludzi i podtrzymują ich potajemną nadzieję, że może kiedyś, chociaż raz w życiu, uda się i im odkryć i odwiedzić ich sztuczny raj. Wielki wizjoner Aldous Huxley otwarcie powiedział, iż uważa za nieprawdopodobne założenie, że ludzkość będzie kiedykolwiek w stanie wyrzec się sztucznych rajów.
Wiara w ich istnienie jest warunkiem pokonania licznych Scylli i Charybd podczas podróży w czasie i uchronienia ludzkiego ducha przed cierpieniem.

Już na samym początku swojego istnienia stanął praczłowiek twarzą w twarz z surową przyrodą, pełną pułapek i gróźb, żyjących i nieżyjących, wywołujących w nim lęki, a jednocześnie pragnienie ich pokonania lub uniknięcia. Ze względu na swoją ewolucyjną niedoskonałość człowiek pierwotny na początku swojej filogenezy nie zawsze był w stanie stawić opór wszystkim niebezpieczeństwom z zewnątrz i dostrzec przypadkowość pomiędzy światem obiektów i zjawisk. Dlatego często przeżywał je w sposób nieuporządkowany, co przyczyniało się do błędnej percepcji świata obiektywnego i stwarzania irracjonalnych strachów.

Dla prymitywnego człowieka świat był sceną, na której grał rolę ofiary przeżywając codziennie swoją niedoskonałość i zagrożenie. Oprócz realnych niebezpieczeństw, świat człowieka pierwotnego zaludniony był mistycznymi mocami i demonami, z którymi nie mógł walczyć łukiem i strzałą. W walce z zagrażającymi mu siłami, których pochodzenia nie znał lub tylko je przeczuwał, były mu potrzebne potężniejsze środki. Całkowita niemoc wobec nieznanego i strach przed śmiercią skłaniały go do szukania pomocy lub pociechy w innym świecie lub u bogów. Sen oferował mu spełnienie marzeń, ale iluzja snu trwa krótko i po przebudzeniu jest znowu samotny i zagrożony. Z natury jednak człowiek jest ciekawy i żądny odkryć. Nietrudno więc mu było odkryć, że przyroda w swojej obfitości oferuje mu różne rośliny, które poprawiają nastrój i czynią życie, chociaż na krótko, łatwiejszym i mniej bolesnym. Ludzie różnych historycznych okresów i w różnych stronach poznają rośliny, których korzenie lub liście zawierają mocne soki.

Z pierwszych historycznych zapisów o dalekiej przeszłości rodu ludzkiego wynika, że prawie wszystkie narody, bardzo prawdopodobne, że już w prahistorii, zażywały narkotyków roślinnych z powodu ich niezwykłych możliwości zmiany ustalonej wizji świata i iluzorycznego spełnienia pragnień, a przy tym umacniania wiary w świat sił nadprzyrodzonych. Istnieje przypuszczenie, że już w górnym paleolicie (40 000 - 10 000 lat p.n.e.) człowiek przeżył pierwsze doświadczenie z narkotykami. Z dokumentów i wielu zabytków dowiadujemy się, że Sumerowie, Chińczycy, Hindusi, starożytni Grecy, Aztekowie i różne plemiona syberyjskie dobrze znali działanie niektórych narkotyków, stosując je w określonych celach. Niektóre rysunki jaskiniowe sprzed wielu tysięcy lat pozwalają nam wierzyć, że już wtedy przez magiczne obrzędy i ceremonie związane z płodnością i łowami człowiek próbował zmieniać stany świadomości. We wcześniejszych fazach swojego rozwoju filogenetycznego, kiedy kontrola świadomości była w stadium początkowym lub była bardziej tolerancyjna niż dzisiaj, przenikanie elementów z ludzkiej nieświadomości do świadomości umożliwiały relatywnie prymitywne środki techniczne - taniec lub monotonny rytm instrumentu muzycznego. Archaiczna ekstaza spełniała dla człowieka pierwotnego funkcję religii lub medycyny.

Równocześnie z rozwojem życia duchowego człowieka i procesem jego socjalizacji siły nacisku stawały się coraz mocniejsze, a kontrola coraz surowsza. W sposób nieświadomy następowało bogacenie się w nowe treści, jednak dostęp do nich był coraz trudniejszy. Trzeba było zmieniać technikę komunikowania się ze swoją nieświadomością w celu "wyjścia z siebie" lub "podróży" w nowe przestrzenie przeżywania.

Wczesne odkrycie narkotyków pomogło człowiekowi w nawiązaniu łatwiejszego kontaktu z własną nieświadomością i we wprowadzaniu się w stan ekstazy, podczas której miał wrażenie obcowania z siłami nadprzyrodzonymi, przynoszącymi mu pociechę lub wiadomości z jakiegoś innego świata. Ponieważ najczęściej były to rośliny o silnych psychoaktywnych właściwościach, ludzie byli skłonni przypisywać wszystkim roślinom cechy magiczne i cudotwórcze. Człowiek pierwotny uważał roślinę za świętość i własność boga, dlatego jej stosowanie było ściśle kontrolowane przez kapłanów i szamanów. Najlepszym tego przykładem jest mandragora - roślina o człekokształtnym korzeniu. Prawie wszystkie narody świata wiążą z mandragorą jakieś legendy.

Wraz z rozwojem form życia społecznego i powstawaniem bardziej zorganizowanych wspólnot ludzkich wyodrębniają się jednostki pełniące szczególne funkcje i mające duży wpływ na życie wspólnoty. Są to wodzowie plemion, czarownicy, magowie, szamani, kapłani itd. Jedni mają władzę duchową, a inni świecką. Czasami posiadają jednocześnie obydwie. Posiadacze władzy duchowej mają przywilej obcowania z siłami nadprzyrodzonymi oraz pośredniczenia między zwykłymi ludźmi a tymi siłami. W czasach prahistorycznych, a i później, prawo zażywania narkotyków, ze względu na to, że wywołują one niezwykły stan ducha, mają tylko wybrańcy, i to w określonym celu. Dla śmiertelników narkotyki przez długi okres były tabu, a ich używanie pociągało najsroższe kary i gniew bogów. Dzięki tym wierzeniom i zakazom wiele narodów uchroniło się w przeszłości od ich szkodliwego działania. Dlatego narkotyków używali tylko ci, którzy wierzyli w ich cudotwórcze działanie, a do tego umieli z nich korzystać w rozumny sposób. Jak najświętszej tajemnicy strzegli zazdrośnie sposobu przyrządzania cudotwórczych napojów i ich stosowania, aby przez nie inni nie poznali "sztucznych rajów" i nie zaczęli na własną rękę poszukiwać prawdy. W ten sposób udało się klasie uprzywilejowanej, co prawda z egoistycznych pobudek, uchronić lud przed masowym i nierozsądnym używaniem narkotyków, które by go szybko zniszczyły. Później, jednocześnie z zacieraniem się granic między narodem i klasą uprzywilejowaną, powstają coraz większe możliwości dotarcia narkotyków do szerokich mas.

Pierwszą wspomnianą w historii rośliną o psychoaktywnych właściwościach był mak. Już przed 5000 lat uprawiali go Sumerowie, którzy żyli na terenach Dolnej Mezopotamii (dzisiejszy Irak). Na glinianych tabliczkach, odkrytych wiele wieków później w Nippur, pozostawili wskazówki przygotowania i stosowania opium. Nazywali go gii, co znaczy radość. Sumerowie znali również i wykorzystywali psychofarmakologiczne efekty wielu innych substancji roślinnych.

Później wiedzę o leczniczych właściwościach maku przenieśli Babilończycy do Persji i Egiptu. Wiadomo również, że opium było wykorzystywane do celów medycznych przez Greków i Arabów. Narody te, oprócz materiałów historycznych, pozostawiły o opium wiele legend.

Homer, najsławniejszy starogrecki poeta, 2500 lat p.n.e. napisał w jednym ze swoich poematów, że Helena, córka Zeusa, wlewała żołnierzom do wina jakieś soki, po których zapominali o strachu i chorobie i nabierali odwagi. Bardzo podobna do tej legendy jest inna, opisana przez Homera w "Odysei". W niej Homer opowiada, jak to piękna Helena, żona króla Menelaosa, podała do wypicia Telemachowi, synowi Odyseusza, kiedy przybył na jej dwór w poszukiwaniu swojego ojca, napój zwany nepenthes:

"Kiedy kto pokosztuje z zaprawnego kruża,
W dzień ten nigdy łza w oku nie stanie mu duża,
Choćby drogiego ojca i matkę pochował;
Nigdy, choćby kto miednym mieczem zamordował
Brata mu albo syna przed jego obliczem
Taki to czar był, napój niezrównany z niczem".


Homer "Odyseja" (tłum Lucjan Siemieński)

Istnieje przekonanie, że "nepenthes" Homera, powodujący zapomnienie bólu i nieszczęścia, to w istocie opium. W dziełach Herodota, Arystotelesa i Pliniusza są wzmianki na temat opium i jego działania. Narody cywilizacji kreteńskiej stawiały posążki bogini maku i składając hołd stroiły jej głowę ponacinanymi makówkami, z których wyciekał cudotwórczy sok. W VII w. p.n.e. Hezjod informuje o istnieniu miasta Mykenos (Miasto Maku).
W wieku VIII Arabowie rozszerzyli uprawę maku od Azji Mniejszej aż po Indie i Chiny. Uważali go za świętą roślinę, która otwiera bramy raju tym, którzy jej zażyją.

O haszyszu, jako leku przeciw kaszlowi i biegunce, mówi się w 2737 roku p.n.e. w farmakopei cesarza chińskiego Szen-nunga, chociaż już dużo wcześniej jest on znany z legend z powodu właściwości psychoaktywnych. W starożytnych Chinach stosowany był jako środek przeciwbólowy podczas zabiegów chirurgicznych, a w Indiach jako lekarstwo.
Również stare hinduskie dzieła "Atharwa" i "Rigweda" (1500 lat p.n.e.) odnotowują haszysz, nazywany niebiański przewodnikiem. Hinduski święty napój soma, znany wiele lat przed naszą erą, pili tylko kapłani i wtajemniczeni. Przygotowywany był z różnych roślin, a między innymi z indyjskich konopi, z których otrzymuje się haszysz. Poemat "Rigweda", uważany za najstarsze i największe dzieło religijne, jakie kiedykolwiek stworzył człowiek, w ponad stu psalmach gloryfikuje efekty działania somy, która "odzieje co gołe; uleczy co zranione; nauczy ślepca, jak przejrzeć; chromego, jak chodzić; biedaka, jak się stać bogatym". Soma zajmowała również znaczące miejsce w tradycji erotycznej najbardziej złożonych form religijnych tamtych czasów w Indiach.

Herodot odnotowuje, że wśród Scytów istniał zwyczaj wdychania oparów rozgrzanych konopi, co stwarzało dobry nastrój i brak strachu.

Samo pochodzenie wyrazu haszysz ma romantyczny wydźwięk legendy. Wielki podróżnik Marco Polo przywiózł z Persji podanie o Hasanie ibn as-Sabbahu, Starcu z Gór, który dla siebie i swoich świeckich i religijnych zwolenników assasynów [od arabskiego terminu (ai-)hasziszijun: "ci, którzy spożywają haszysz"- przyp tłum] wybudował twierdzę na urwistej górze Alamut. Odwagę swoich fanatycznych zwolenników, którzy w rzeczywistości tworzyli sektę religijną, Starzec z Gór nagradzał wyciągiem z konopi i pobytem w ogrodach "raju", w swym pałacu.

Wojownicy Hasana znani byli ze swojej odwagi i okrucieństwa. Głównym ich zajęciem była walka lub mordowanie co znaczniejszych osobistości Persji tego okresu. Walczyli oni jednocześnie przeciw krzyżowcom. Mówiono, że na sam dźwięk słowa "assasyn" krzyżowców ogarniał strach. Istnieją dwie wersje na temat zażywania haszyszu przez assasynów. Według pierwszej dokonywali oni mordów pod działaniem haszyszu, natomiast druga mówi, że haszysz otrzymywali w nagrodę za swoje czyny. Nieodparte pragnienie osiągnięcia sztucznego raju zmuszało ich do ślepego posłuszeństwa Hasanowi. Wpływ assasynów w Persji w latach od 1090, kiedy sekta powstała, do roku 1272, kiedy zostali zniszczeni przez Mongołów i siły lokalne, był ogromny.

Świadectwo Marka Polo można przyjąć jako pierwszą informację historyczną o masowym zażywaniu narkotyku w celach politycznych i religijnych.

Stare kultury wykorzystywały w celach religijnych różne halucynogenne grzyby. Tak np. w Meksyku odnaleziono olbrzymi kamienny grzyb z wyrytym na nóżce obliczem boga. Przypuszcza się, że ma on ponad 9000 lat. Historia meksykańskich halucynogennych grzybów jest ściśle powiązana z kulturą aztecką i meksykańską. W starodawnym Meksyku znany był grzyb, który według wierzeń rósł tylko podczas niepogody - błyskawic i gromów, z czego wyciągnięto wniosek, że jest on związany z siłami nadprzyrodzonymi. W ogóle dla starożytnych narodów grzyby były osłonięte tajemnicą. Dla prymitywnego człowieka wieczną zagadką był sposób, w jaki rodzi się grzyb bez ziarna, i szybkość, z jaką się pojawia po niepogodzie i następnie znika bez śladu. Niektórzy w rodzeniu się grzybów widzieli symbolikę ponownych narodzin boga na ziemi, gdyż zarodniki niektórych grzybów nieodparcie przypominają męski organ płciowy, a później, kiedy rozwinie się kapelusz grzyba, połączenie organu płciowego mężczyzny i kobiety. Temu aktowi musiały obowiązkowo towarzyszyć błyskawice i gromy. Ciekawe, że ta wiara w boskość grzybów była dosyć rozpowszechniona wśród starodawnych narodów. Podobne lub wręcz takie same wierzenia o powstawaniu grzybów halucynogennych w tajemniczych i dramatycznych okolicznościach można spotkać w elementach ludowych Japonii, Filipin, Tadżykistanu i u Maurów, gdzie słowo watitiri oznacza jednocześnie grom i grzyb.

Meksykański grzyb, znany w nauce jako psilocybae mexicana, był przez całe wieki wykorzystywany przez Azteków w obrzędach komunii.
Hiszpańscy konkwistadorzy pozostawili pisemne informacje o masowym stosowaniu "boskiego" lub "cudotwórczego" grzyba podczas koronacji Montezumy, co miało za cel podtrzymanie przekonania poddanych Montezumy o jego boskim pochodzeniu. Hiszpański lekarz Hernandez uważał ten grzyb za główny element religii Azteków.
Na skutek doznań pod działaniem tego grzyba Aztekowie przypisywali mu boskie pochodzenie. Kamienne grzyby odkryte w Gwatemali, pochodzące przypuszczalnie sprzed 3000 lat, niedwuznacznie świadczą, że również Majowie rozwijali kult grzybów.
Również w starożytnej Grecji używano w celach religijnych grzybów halucynogennych. Wiadomo, że napój spożywany podczas misteriów eleuzyjskich był sporządzany z grzybów zmieniających stany świadomości i wywołujących niezwykłe wizje o charakterze religijnym.

Powstanie miasta Mykeny wiązane jest z wizją, jaką przeżył jego założyciel po spożyciu grzyba halucynogennego i na którego cześć je nazwał.
Niektórzy współcześni naukowcy, np. znany mikolog R.Gordon Wasson, sam mający doświadczenia ze świętymi grzybami, uważają za prawdopodobne, że boska idea mogła powstać wskutek przypadkowo zjedzonego grzyba o halucynogennych właściwościach.
Niektóre plemiona syberyjskie w celu osiągnięcia ekstazy i przeżyć religijnych spożywały podczas obrzędów rytualnych trujący grzyb znany u nas jako muchomór (amanita muscaria). Wśród Samojedów znana była praktyka picia moczu osób strutych muchomorem, aby wydzielona w ten sposób trucizna bez śmiertelnego niebezpieczeństwa wywołała "łagodne doznania religijne". Również wikingowie dobrze znali ten grzyb i aby zwiększyć waleczność i nienawiść do nieprzyjaciela, spożywali go przed walką.

Grzyby halucynogenne były wykorzystywane przez szamanów. Szamani to wybrańcy spośród plemion syberyjskich, posiadający niezwykłe cechy duchowe. Poprzez stan ekstazy próbowali nawiązywać kontakty z siłami nadprzyrodzonymi, które wykorzystywali do wywierania wpływu na przebieg wydarzeń, przewidywania przyszłości bądź leczenia chorych. Stany ekstazy o głęboko religijnej lub mistycznej treści można czasami osiągnąć za pomocą techniki czysto psychologicznej lub psychofizjologicznej, np. przez kilkudniowy całkowity post, samotorturę, odmawianie sobie przyjemności, specjalne ćwiczenia oddychania i samokontroli, medytacje, rytualne tańce lub słuchanie rytmicznych uderzeń bębnów w całkowitej izolacji od innych efektów dźwiękowych. Metody te wymagają jednak sporo fizycznego i psychicznego wysiłku oraz czasu i dlatego szamani często decydują się na łatwiejszą i szybszą technikę wprowadzania się w ekstazę przez spożywanie grzybów halucynogennych. Doznania pod działaniem grzybów halucynogennych są prawie identyczne z tripem narkomana wywołanym przez LSD lub meskalinę.

Wśród roślin powodujących zmiany świadomosci i percepcji szczególne miejsce zajmuje odmiana kaktusa meksykańskiego, znanego pod nazwą pejlotl (lophophora williamsii), który rośnie w południowej części doliny Rio Grande. Od wieków wierzy się w jego magiczne właściwości. Cortez i konkwistadorzy, którzy przybyli do Nowego świata, poznali plemię Azteków czczące kaktus zwany teonanacatl, co w tłumaczeniu znaczy boska tkanka. Teonanacatl był dla Azteków wcieleniem wielkiego meksykańskiego Boga Słońca. Ponieważ meskalińska wizja boga znajdowała się w bezpośredniej sprzeczności z chrześcijańską koncepcją boga głoszoną przez konkwistadorów, zabronili oni Aztekom spożywania tego kaktusa, któremu nadali nazwę riaz diabolica (diabelski korzeń). Tych, którzy złamali zakaz, brutalnie karano wyłupując im po trzydniowych męczarniach oczy. Po wyginięciu Azteków zainteresowanie Indian pejotlem zanikło na wiele stuleci. Powróciło ono dopiero na początku naszego wieku, dokładniej w 1914 r. wraz z powstaniem Amerykańskiego Kościoła Narodowego (The Native American Church), skupiającego kilkadziesiąt plemion indiańskich. Podstawowym rytuałem tej sekty jest pewna odmiana wczesnochrześcijańskiej agapy lub święta Miłości, podczas których kawałki pejotla zajmują miejsce sakramentalnego chleba i wina. Indianie traktują pejotl jako szczególny dar boży i porównują jego działanie z działaniem boskiego Ducha.

Materiały archeologiczne i mitologiczne całego świata świadczą o istnieniu różnych roślin, których soki są silniejsze od człowieka, nie mogącego przeciwstawić się ich działaniu. Szczególnie bogatym skarbcem tego tematu jest folklor. Wieki średnie obfitują w opowieści o czarownicach i czarodziejach i ich cudownych ziołach. Istnieją dokumenty, że w XV, XVI i XVII w. w Europie sporządzano różne czarodziejskie maści, które podobno były tak mocne, że mogły zmieniać ludzi w zwierzęta lub wpływać na stan ducha. Chodziło prawdopodobnie o jakieś trucizny, które wchłaniane przez skórę docierały przez krwiobieg do mózgu i wywoływały halucynacje spowodowane zatruciem, w których człowiek przeżywał swoje przeobrażenie w zwierzęta lub inne postaci, szczególnie jeżeli wcześniej mu coś takiego zasugerowano.

Historia światowa notuje przypadkowe masowe zatrucia roślinnymi substancjami zmieniającymi stany świadomości. Z dokumentów wynika, że w 994 roku zmarło czterdzieści tysięcy Francuzów po zatruciu sporyszem, a jeszcze więcej miało przerażające halucynacje. Również powodem słynnego prześladowania czarownic z Salem, w stanie Massachusetts w 1692 r., była podobno roślina. Grupa dziewczynek oskarżyła dużą liczbę mężczyzn i kobiet o utrzymywanie kontaktów z diabłem i zajmowanie się nieczystymi praktykami. Na podstawie tych oskarżeń wiele osób torturowano i stracono. Chleb, który w 1692 roku piekli koloniści, był z żyta przywiezionego z Europy, zarażonego sporyszem. Wnikliwa analiza zapisków z przebiegu procesu wskazuje na ewentualność, że dziewczynki cierpiały na halucynacje, a psychozę czarownic wykorzystały jako wyjaśnienie swoich niezwykłych przeżyć.
Oprócz pojedynczych ognisk geograficznych używania różnych substancji o psychoaktywnych właściwościach Europa nie znała większości narkotyków oszałamiających aż do XIII wieku, kiedy to krzyżowcy przywieźli z Bliskiego Wschodu opium.
Pierwszy medyczny preparat na bazie opium pod nazwą laudanum paracelsi przepisał w XVI wieku sławny Paracelsus. Paracelsus nazywał opium kamieniem nieśmiertelności i często je stosował w swojej praktyce. W XVII wieku sławny angielski lekarz Thomas Sydenham odkrył nowy sposób otrzymywania opium i swoim imieniem nazwał nowe laudanum.

Szerokie stosowanie laudanum w Anglii wywarło duży wpływ na literaturę tego kraju. Angielska poetka Elizabeth Barret Browning, która jako dziecko przeżyła poważny wypadek, do końca życia zażywała laudanum jako środek przeciwbólowy. Umarła uzależniona od laudanum i najprawdopodobniej tworzyła pod jego działaniem. Thomas De Quincey w "Wyznaniach angielskiego opiumisty" [Warszawa 1980. przełożył M. Bilewicz] mówi: "Oto plaster na wszystkie ludzkie cierpienia, oto tajemnica szczęśliwego życia odkryta w jednej chwili. Teraz można szczęście kupić za jednego pensa i nosić je w kieszonce kamizelki. W buteleczce można przechowywać portable ekstazę, a spokój duszy przesłać pocztą...".

Istnieje podejrzenie, że słynny angielski poeta Samuel Taylor Coleridge swój sławny poemat "Kubbla Khan" napisał po przebudzeniu się z opiumowego snu, w którym widział legendarne miasto Xanadu. Autor ten, podobnie jak De Quincey i wielu innych twórców zażywających narkotyki, dopiero w późniejszym okresie rozpoznał swoją toksykomanię jako poważną chorobę i zrozumiał jej wpływ na duchowe i twórcze zdolności.

Na początku ubiegłego wieku, ściślej w 1805 roku, aptekarz Serturner wyodrębnił pierwszy alkaloid opium i nadał mu nazwę morfina, na cześć Morfeusza, greckiego boga snu. Nieco później, w 1832 roku, Robiquet wyodrębnił kodeinę, a w 1848 roku Merck z opium wyodrębnił papawerynę.

Wynalezienie w 1853 r. przez lekarza z Edynburga, Alexandra Wooda, igły do podskórnego wprowadzania leków przyniosło w efekcie olbrzymie problemy związane z nowym sposobem zażywania morfiny i innych alkaloidów opium. Zapanowało wtedy niebezpieczne, błędne mniemanie, źe morfina wprowadzona do organizmu przez zastrzyk nie powoduje uzależnienia i potrzeby zwiększania dawek. Jakkolwiek zażywanie opium w Azji datuje się od tysiącleci, to powszechnie zaczęto je stosować dopiero w XVIII w., po wejściu na rynki tego kontynentu angielskiej Kompanii Wschodnioindyjskiej, która posiadała monopol na produkcję opium w Bengalu i duże jego ilości sprowadzała do Chin.

Kiedy w 1820 r. Chiny zakazały sprowadzania opium, Kompania najpierw zorganizowała jego przemyt, a następnie zmusiła rząd Wielkiej Brytanii do narzucenia Chinom przymusowego importu. Chińska prohibicja brytyjskiego opium doprowadziła w 1842 roku do pierwszej wojny opiumowej, w trakcie której największa potęga morska zmusiła Chiny do otwarcia bram przed brytyjskim opium. Piętnaście lat później, w 1857 roku, wybuchła druga wojna opiumowa, w której do Wielkiej Brytanii przyłączają się Francja i USA. Oczywiście Chiny przegrywają i tę wojnę. W celu zapobieżenia odpływowi rezerw złota i uratowania kraju przed inflacją, Chiny rozpoczynają uprawę własnego maku opiumowego. Miliony Chińczyków spędzają większość swojego życia w palarniach opium - pogrążeni w letargu i całkowitym niezainteresowaniu. Wojny opiumowe są przykładem podstępnej polityki wprowadzania masowego zażywania narkotyków w celu podporządkowania kraju, ze wszystkimi drastycznymi następstwami, mającymi wpływ na zdrowie psychiczne narodu w wielu pokoleniach.

Masowe zażywanie narkotyków w Europie ma początek w ubiegłym wieku, właściwie w momencie, kiedy grupa intelektualnych awanturników zaczęła eksperymentować na własnej świadomości zażywając narkotyki sprowadzone z Egiptu i Indii. Wszystko zaczęło się w dniu, kiedy francuski lekarz Moreau de Tours po powrocie z Algieru zaproponował swoim przyjaciołom spróbowanie "davamesku" - ciastka z haszyszu. Efekt był fascynujący, szczególnie dla grupy literatów, wśród których byli Charles Baudelaire i Theophille Gautier. Wkrótce założono trochę niezwykły i dziwaczny klub, znany w tamtych czasach jako "Klub haszynistów" z siedzibą w hotelu "Pimodan" w Paryżu, nad brzegiem Sekwany. Członkowie tego klubu spotykali się regularnie i konsumowali haszysz w ilościach dzisiaj uważanych za bardzo duże.

Baudelaire próbował już wcześniej opium. Ci dwaj wielcy poeci uwiecznili swoje intymne przeżycia z haszyszem i opium - Baudelaire w "Sztucznych rajach" i "poemacie o haszyszu". Gautier precyzuje swoje halucynacje z pewną introspekcją i samoanalitycznym podejściem: "Mój słuch wspaniale się rozwinął; słyszałem dźwięk kolorów: zielone, czerwone, niebieskie i żółte tony docierały do mnie falami wyraźnie się różniącymi".

Później do klubu wstępują i inni artyści tego okresu. Najsławniejsi z nich to Verlaine, Rimbaud, Nerval.

Na początku naszego wieku amerykański pisarz Fichju Ludlow propaguje zażywanie marihuany i opisuje własne doznania. W tym czasie wzrasta zainteresowanie i innymi środkami mogącymi wpływać na zmiany świadomości. Szczególnym zainteresowaniem cieszy się narkotyczny gaz rozweselający, ze względu na swoje farmakologiczne właściwości i łatwość stosowania. Sławny amerykański psycholog William James zainteresował się tym narkotykiem i wypróbował go na sobie. Swoje doświadczenia opublikował, wysuwając na pierwszy plan religijne znaczenie doznań wynikających z zażywania narkotyków psychoaktywnych. Raz spróbował meskaliny, ale niespodziewanie źle się poczuł i zrezygnował z dalszych eksperymentów. Pomimo jednak złych doświadczeń z meskaliną, w dalszym ciągu był przekonany, że środki chemiczne są w stanie wywołać w świadomości człowieka stany mistyczne i bogatsze życie duchowe, co można zrozumieć częściowo jako wyraz jego osobowości, głębokiego zainteresowania religią i mistycyzmem, szczególnie pod koniec życia, kiedy to właśnie przeprowadzał eksperymenty.

Warto wspomnieć, że twórca psychoanalizy Zygmunt Freud już w 1884 roku jako młody neurolog zażywał przez pewien czas, w chwilach depresji, kokainę, a nawet ją polecił jednemu ze swoich przyjaciół jako skuteczny środek przeciwbólowy. Swoje pierwsze doświadczenia z kokainą opisał w następujący sposób: "Małe dawki tego leku wzniosły mnie na szczyty w sposób doprawdy niezwykły. Teraz właśnie zbieram materiały do pieśni na cześć tej magicznej substacji". W listach do swojej narzeczonej Marty nazwał kokainę "cudotwórczym lekiem".
Później, kiedy jeden z jego pacjentów wpadł w psychozę wywołaną kokainą i miał nieprzyjemne halucynacje, Freud poważnie się przestraszył i zrezygnował z jej stosowania. Co więcej, stał się zdecydowanym przeciwnikiem jej stosowania w psychiatrii.

Rok 1938 jest bardzo ważny dla historii narkomanii. W roku tym szwajcarskiemu chemikowi Albertowi Hofmannowi udało się dokonać syntezy kwasu lizergowego, co było początkiem rozwoju masowego stosowania narkotyków, w rozmiarach, jakie dotychczas nie miały precedensu w historii ludzkości. W kilka lat później, 16 kwietnia 1943 r. zupełnie przypadkowo staje się pierwszym konsumentem narkotyku, który sam odkrył i którego wpływu na system nerwowy człowieka nie znał. Swoje pierwsze doświadczenia z LSD-25 tak opisał: "Jest piątek... muszę przerwać pracę w laboratorium,.. ogarnęło mnie jakieś dziwne uczucie niepokoju i delikatnego oszołomienia... Jestem w domu, leżę na podłodze i powoli pogrążam się w delirium, o którym nie mógłbym powiedzieć, że jest nieprzyjemne. Charakteryzuje się ono wyjątkowo podniecającymi fantazjami. Jestem w stanie półświadomości z zamkniętymi oczami... atakują mnie fantastyczne wizje niezwykłej realności z intensywną kalejdoskopową grą kolorów".

Po doświadczeniach Hofmanna z LSD, narkotyk ten zaliczono do środków tzw. psychozomimetycznych, ponieważ jest on w stanie wywołać u człowieka stany niezwykle podobne do psychozy. Tak więc po odkryciu meskaliny i wyodrębnieniu jej z kaktusa meksykańskiego, świat narkotyków halucynogennych wzbogacił się o jeszcze jeden narkotyk. W 1950 roku rozesłano te dwa narkotyki do wielu psychiatrów na całym świecie w celu ich zbadania laboratoryjnego i klinicznego, co by pozwoliło na głębsze rozpoznanie istoty i pochodzenia schizofrenii. Pierwsze rezultaty bardzo się między sobą różniły, co było zrozumiałe, ponieważ narkotyk był stosowany w różnych warunkach i bez żadnego wcześniejszego doświadczenia. Zwolennicy stosowania LSD-25 już na początku pierwszych ośmielających rezultatów zapowiadali nową erę w leczeniu chorób umysłowych. Bardziej sceptyczni i ostrożniejsi naukowcy wypowiadali się rzadziej i można było odnieść wrażenie, że rację mają ci pierwsi. Ale jak to często bywa, kiedy chodzi o stosowanie nowości, szczególnie w medycynie, początkowy zachwyt prędko ustąpił miejsca bardziej realnej ocenie. Wyniki stosowania tych narkotyków w badaniu i leczeniu chorób umysłowych wykazały np., iż "model psychozy", wywołany przez LDS-25 lub meskalinę, nie jest taki sam jak właściwa endogeniczna psychoza i że te dwa stany bardzo się od siebie różnią. Potrzeba było zaledwie kilku lat, aby zainteresowanie psychiatrów i psychologów dla LSD-25 spadło. Narkotyki te w dalszym ciągu są stosowane w psychiatrii, ale w bardziej zorganizowany sposób i tylko w ramach wybranych patologii.

Kiedy zainteresowanie psychiatrów narkotykami halucynogennymi zmalało, znalazły one gdzie indziej dogodny grunt dla swojego rozwoju. Duże zasługi miał w tym pisarz Aldous Huxley, który "pewnego słonecznego majowego poranka połknął czterdzieści gramów rozpuszczonej w wodzie meskaliny, usiadł i czekał na rezultaty", mając nadzieję na odwiedzenie światów, w których Blake, Swadenborg czy Jan Sebastian Bach byli zadomowieni. Eksperyment ten przeprowadził Huxley w 1953 roku pod nadzorem swojego późniejszego przyjaciela, znanego naukowca Humphry\'ego Osmonda. Wypowiedzi Huxleya podczas eksperymentu były nagrywane na taśmę magnetofonową, a Osmond sporządzał notatki. Z materiałów tych wynika, że już w pół godziny po zażyciu meskaliny Huxleyowi, używając wyrażenia Blake\'a, zaczęły się otwierać "wrota czystej percepcji". Osobowość Aldousa Huxleya filozofa i mistyka, człowieka dotkniętego wieloletnią, nieuleczalną chorobą oczu - była jakby stworzona do przeżywania meskalińskich wizji. Narkotyk nie wniósł nic nowego, zintensyfikował jedynie jego odczuwanie światła i rozjaśnił wcześniejsze religijne i filozoficzne wierzenia. Swoje wielogodzinne doświadczenie opisał w krótkim eseju "Wrota percepcji". Przeżycia, od bardzo wysublimowanych do wręcz koszmarnych, opisał rzeczywiście wspaniale. Gorący rzecznik meskaliny, nowego duchowego sakramentu stwarzającego możliwości przeżywania świata w nowy sposób, wątpi jednak w jej uniwersalność.

Stwierdza na przykład, że pod działaniem meskaliny "wola ulega głębokim przemianom w sensie osłabienia. Kto zażył meskalinę, nie widzi powodu, aby cokolwiek robić..." Spostrzegłszy krzesło, mówi: "każdy powinien widzieć rzeczy takimi, jakimi są", ale zaraz wysuwa wątpliwość: "jeżeli ktoś zawsze by tak widział, nigdy nie chciałby robić nic innego... Co wtedy z innymi ludźmi? Co ze stosunkami międzyludzkimi?" Huxley wątpi, aby narkotyk mógł pomóc w lepszym porozumiewaniu się ludzi. Może dać tylko subiektywne doznanie, które jako wyjątkowe nie ma zastosowania do innych ludzi i nie ma charakteru prawdy obiektywnej. Pomimo to, autorytet pisarza oraz niezwykła tematyka oparta na autentycznych przeżyciach sprawiły, że książka prędko stała się popularna wśród młodzieży, stopniowo przygotowując ją do psychodelicznej eksplozji, jaka nastąpiła na początku 1960 roku. Rok ten jest uważany za historyczny w powstaniu współczesnej narkomanii. Podczas pobytu w Meksyku harwardzki psycholog dr Timothy Leary zjadł kilka halucynogennych grzybów, otrzymanych od jakiegoś czarownika. "Już po kilku minutach przeleciałem przez zmysłową granicę Niagary do malstromu transcendentalnych wizji i halucynacji - pisze Leary. - Następne pięć godzin mógłbym opisać używając wielu ekstrawaganckich metafor, ale to doznanie, pomimo wszystko i nade wszystko, było najgłębszym religijnym przeżyciem mego życia". To doświadczenie miało decydujący wpływ na dalszą działalność naukową i życie Leary\'ego. Książkę Huxleya "The doors of perception" oraz niektóre z prac Hessa traktuje jako podręczniki psychodelicznej drogi do nieświadomości. W tym samym celu tłumaczy i opracowuje tybetańską "Księgę umarłych", w której znajduje zadziwiające podobieństwa z własnymi przeżyciami psychodelicznymi. Leary zaczyna bezgranicznie wierzyć w przeobrażającą moc narkotyków, mogących zmieniać nie tylko jednostki, lecz również wpływać na tworzenie bardziej sprawiedliwych stosunków społecznych. Swoimi ideami zainteresował profesora Richarda Allperta, kolegę i przyjaciela z Uniwersytetu w Harwardzie. Wspólnie przeprowadzają badania na więźniach, później na ochotnikach, podając im psylocybinę. Sam bierze LSD, psylocybinę, meskalinę i pali marihuanę. Pierwsze doświadczenia coraz bardziej przekonują go o zapoczątkowaniu nowej ery ludzkiej świadomości. Wykorzystując wszystkie możliwe środki komunikowania się, głosi publicznie swoje idee w celu zachęty - przede wszystkim młodych - do współpracy. Reakcja przechodzi wszelkie oczekiwania.

Młodzi bezkrytycznie opowiadają się za Learym i jego ideami. Rozpoczynają się masowe eksperymenty z narkotykami zmieniającymi stany świadomości, doprowadzając do prawdziwej eksplozji w duszach eksperymentatorów. Leary zawładnął wyobraźnią wielu milionów młodych ludzi na całym świecie, oddzielając ich od starego sposobu myślenia. Działalność Leary\'ego i Allperta oraz zachowanie ich zwolenników wywołuje jednak podejrzliwość kadry dydaktycznej Uniwersytetu i w 1963 roku obydwaj profesorowie zmuszeni są opuścić Harward.

Jeszcze tego samego roku skupiają oni zainteresowanych kontynuowaniem eksperymentów i organizują Międzynarodową Federację Wolności Wewnętrznej (IFIF) z siedzibą w hotelu meksykańskiego miasta Zihuatanehu. Pierwsza grupa 25 pacjentów płaci Leary\'emu i Allpertowi po 200 dolarów miesięcznie za nadzór, kiedy są pod działaniem LSD-25. Seanse odbywają się dwa razy w tygodniu, czas między seansami pacjenci spędzają jak na urlopie. Po incydencie wywołanym przez pewną Amerykankę, władze wydalają Leary\'ego i jego współpracowników z Meksyku. Z pomocą przychodzi im ekstrawagancki nowojorski bogacz William Hitchcock oddając do dyspozycji 4000 akrów ziemi w Milbrook w stanie Nowy Jork. Leary nie posiada się ze szczęścia. Wreszcie spełnia się jego pragnienie zorganizowania świątyni dla wyznawców kultu psychodelicznego z całego świata, bez względu na przynależność religijną i kolor skóry. Setki ochotników poddają się eksperymentom z LSD-25, meskaliną, psylocybiną i marihuaną. Dzięki dużej komunikatywności Leary zdobywa wśród młodych Amerykanów olbrzymią popularność.

W tym czasie Stany Zjednoczone prowadzą brudną i niesprawiedliwą wojnę w Wietnamie i każda pacyfistyczna idea, nawet mglista i nieokreślona jak idea Leary\'ego, pozyskuje sobie wielu zwolenników nienawidzących przemocy, wojny i bezmyślnego zabijania niewinnych.

W okresie od 1960 do 1965 roku Leary zaraził swoimi ideami wyobraźnię młodzieży na całym świecie. Duża jej część sama zaczyna eksperymentować z narkotykami zmieniającymi stany świadomości, tj. LSD-25, meskaliną, a przede wszystkim marihuaną. Charakterystyczne dla 1965 roku jest coraz większe nadużywanie narkotyków w środowiskach uniwersyteckich, co jest formą studenckiego buntu przeciwko establishmentowi. Otwarte preferowanie narkotyków w miejsce alkoholu trzeba tłumaczyć jako odrzucenie toksyn starszego pokolenia. Narkotyki były nową i całkowicie osobistą sprawą młodych. Pierwszym skutkiem masowych eksperymentów z narkotykami było powstanie i rozwój różnych stylów życia, determinacja i psychiczne wyniszczanie wielu milionów młodych ludzi na całym świecie.

Jednocześnie z szerzeniem się narkomanii w latach sześćdziesiątych rodzi się ruch hippisowski, omawiany w dalszych rozdziałach, który akceptuje Leary\'ego, jego idee i narkotyki. Leary z coraz większą grupą zwolenników, wśród których są lekarze, psycholodzy, filozofowie i doktorzy teologii, kontynuuje eksperymenty wierząc, że narkotyki mogą rozszerzyć świadomość jednostki i zmienić społeczeństwo. Liczba  uczniów Leary\'ego rośnie, a on sam czuje się jak współczesny Sokrates. Wiosną 1966 roku policja przeprowadza w posiadłości rewizję. Znajduje niewielkie ilości marihuany i aresztuje Leary\'ego i wszystkich obecnych. W areszcie śledczym Leary zaprzecza oskarżeniom, odrzucając je jako bezpodstawne. Z braku dowodów zostaje zwolniony, ale sędzia śledczy uprzedza go o grożącej mu karze 16 lat więzienia w przypadku udowodnienia winy. I kiedy adwokatowi prawie całkowicie udało się uwolnić go od podejrzeń, w bagażu jego osiemnastoletniej córki celnik znajduje pół uncji marihuany. Leary zostaje ponownie aresztowany i pomimo wyjaśnień, iż marihuana jest przeznaczona do celów naukowych i sakralnych, skazany na 30 lat więzienia za posiadanie marihuany i nieuiszczenie opłaty federalnej. W więzieniu pisze głośne "Notatki z więzienia". Po jakimś czasie udaje mu się zbiec. Najpierw ukrywa się u przyjaciół w Afryce Północnej, potem osiada na stałe w Szwajcarii.

Pomimo przejścia na emeryturę i poważnego już wieku Leary jest dalej aktywny. Jego publikacje, chociaż już nie w takim stopniu jak na początku, wywierają znaczny wpływ na młodych. Jest dla nich "kapłanem" kultu psychodelicznego. W rozmyślaniach Leary\'ego można teraz zauważyć pewne preorientacje dotyczące zażywania narkotyków psychodelicznych. Przede wszystkim zdecydowanie twierdzi, że narkotyki nie są dla każdego i nie mogą być zażywane w sposób nie kontrolowany. Tragiczne skutki masowego nadużywania narkotyków wśród młodzieży były chyba dla Leary\'ego ważnym ostrzeżeniem. Twierdzi bowiem, że narkotyki nie są dla młodych, gdyż brak im doświadczenia życiowego i niezbędnej wiedzy z zakresu różnych dyscyplin naukowych, jak medycyna, psychologia i filozofia, koniecznych do osiągnięcia doznań podczas seansów narkotycznych. Nieznajomość subiektywnego stanu może być przyczyną, że narkotyki tylko zmylą młodych i doprowadzą do granic szaleństwa. Dla dorosłych natomiast mogą być korzystne w rozwiązywaniu problemów egzystencjalnych, gdyż stawiają je w centrum świadomości, choć ich nie rozwiązują. Leary coraz częściej uważa, źe "transcendencję ego" będącą ostatecznym celem kultu psychodelicznego można osiągnąć również bez pomocy narkotyków. Jako substytut narkotyku proponuje system praktyk medytacyjnych, jogę, stroboskopowe projekcje świetlne i muzykę psychodeliczną. Młodzi jednak w dalszym ciągu wiążą nazwisko Leary\'ego wyłącznie z narkotykami i jego nowe idee nikogo nie są w stanie zmusić do ich porzucenia. Dzięki Leary\'emu i jego aureoli męczennika, która w oczach młodych uczyniła go współczesnym świętym, kult psychodeliczny utrzymał się długo. Można by powiedzieć, że zainteresowanie narkotykami psychodelicznymi w świecie stopniowo się zmniejsza i ponownie wraca w kręgi laboratoriów i oddziałów psychiatrycznych, bo możliwości ich naukowego zastosowania z pewnością nie zostały wyczerpane.

Temat substancji, które leczą i przynoszą zapomnienie lub chorobę i śmierć, powtarza się jako archetyp we wszystkich kulturach i okresach historii. Narkotyki są obecne zarówno w kulturach klasycznych i nowoczesnych cywilizacjach, jak i wśród prymitywnych narodów od północnych tundr do równikowych dżungli, co jest wyrazem odwiecznych dążeń człowieka do przezwyciężania swojej bezsilności i znalezienia się, chociaź na krótko, w krainie, która istnieje tylko w marzeniach.

Niestety iluzja trwa krótko, a przebudzenie wywołuje jeszcze większy ból, jeszcze bardziej męczące uczucie obcości. W ten sposób narkomania przestaje być w naszych czasach problemem jednostki i otrzymuje nieuniknione znamiona socjalne.

 



HISTORIA NARKOMANII W JUGOSŁAWII


We współczesnym społeczeństwie narkomania nie jest nieszczęśliwym, indywidualnym przypadkiem, lecz patologicznym zjawiskiem socjalnym i pewną formą wyobcowania młodego człowieka, nie mogącego znaleźć "miejsca na ziemi". Jako symptom kryzysu współczesnego społeczeństwa jest ona podwójnie alarmująca - zwraca uwagę na konieczność zrewidowania dotychczasowego stanowiska wobec egzystencjalnych potrzeb młodzieży i jest niebezpiecznym zjawiskiem o charakterze epidemii poważnie naruszającej zdrowie dużej liczby młodych ludzi w najbardziej delikatnej fazie ich indywidualnego rozwoju, doprowadzającym często do trwałego inwalidztwa.

Wyniki badań wskazują, że na całym świecie, również w Jugosławii, zainteresowanie narkotykami stale rośnie. Liczba narkomanów z dnia na dzień się zwiększa, a granica wieku niebezpiecznie obniża. W środowiskach miejskich zdarzają się przypadki narkotyzowania się dzieci w wieku dojrzewania.

Masowe nadużywanie narkotyków w Jugosławii zaczyna się w latach sześćdziesiątych. Wcześniej zdarzały się pojedyncze przypadki, nie miały one jednak większego znaczenia społecznego. Był to jeden z powodów traktowania narkomanii jako problemu wyłącznie osobistego, bez zwracania uwagi na elementy społeczne. Następnym błędem, z jeszcze większymi skutkami, było traktowanie narkomanii jako następstwa nie rozwiązanych stosunków międzyludzkich świata kapitalistycznego tj. zjawiska specyficznego tylko dla społeczeństwa kapitalistycznego, które w państwie socjalistycznym nie ma warunków rozwoju

Pominięto tu niektóre uniwersalne motywy psychologiczne nie uznające granic być może istotne w powstawaniu potrzeby zażywania narkotyków. Pominięty został równieź duch czasów, w których żyjemy, sprzyjający różnego rodzaju ucieczkom i eksperymentowaniu na sobie.

Pierwszymi dostawcami narkotyków w Jugosławii były dzieci naszych rodaków pracujących na Zachodzie, głównie w USA i Wielkiej Brytanii. Początkowo odbiorcami byli chłopcy i dziewczęta żądni fascynacji i nowych, dotychczas nie znanych przeżyć. Tak przynajmniej twierdziły pierwsze oficjalne opinie psychiatrów. Na pewno jest w tym trochę prawdy, ale z całą pewnością pierwsze wrażenia były często powierzchowne lub uproszczone, gdyż chodziło tu o nowe zjawisko, z którym nasza medycyna nie miała prawie żadnego własnego doświadczenia. Rekonstrukcje zdarzeń cechują się pewnymi słabościami i brakiem precyzji, zawierają bowiem niewielką nutkę nostalgii, kiedy przedstawia je młodzież, która wtedy pierwsza rozpoczęła eksperymentowanie z narkotykami. Ponieważ dotychczas nie jest dokładnie określony początek narkomanii w naszym kraju, musimy opierać się wyłącznie na wspomnieniach pierwszych belgradzkich narkomanów, probując wyjaśnić chociaż niektóre z wydarzeń lat sześćdziesiątych.

W okresie tym po raz pierwszy odczuwa się ostrzejsze zderzenie dwu silnych wpływów na młodych - rodziny i ulicy. Klasyczna rodzina stopniowo traci swoją pozycję. Pogoń za pieniędzmi i zdobywaniem społecznego uznania sprowadza kontakty rodziców i dzieci do niezbędnego minimum. Większość młodzieży nie zna ciepła domu rodzinnego. Słabnie autorytet ojca. Współczesny mężczyzna staje się w roli ojca słaby, zagubiony i często zdezorientowany. Powolny rozpad rodziny powoduje, że traci ona swoje dawniejsze znaczenie i przestaje być moralnym oparciem. Dlatego też młodzi coraz niechętniej pozostają w rodzinie, rzadko widują się z rodzicami, a jednocześnie coraz większy wpływ na nich ma ulica. Powstają nowe normy w zachowaniu młodych. Jednocześnie nagły wzrost stopy życiowej zaspokaja potrzeby materialne, lecz przy tym dehumanizuje i zuboża stosunki międzyludzkie. Młodzi, ograniczeni emocjonalnie w swoim rozwoju, odczuwają pustkę w życiu duchowym, poszukiwaniu sensu istnienia oraz własnej tożsamości, i często nie wiedzą, do kogo zwrócić się o pomoc. Pozostawiają wszystko przypadkowi lub chwilowej wzajemnej sympatii. Jedni uznają tylko prawo silniejszego - prawo ulicy, stopniowo wkraczając na drogę przestępstwa, inni natomiast, również z siebie niezadowoleni, lecz nie okazujący złośliwej i destruktywnej agresji, oddają się marzeniom, wyobraźni, orientalnej filozofii lub wielogodzinnemu słuchaniu muzyki. Pierwsi belgradzcy narkomani pochodzili z tej drugiej grupy.

Pierwsi narkomani, czterech-pięciu uczniów i kilku studentów, pojawili się w Belgradzie w 1965 roku. Znali się już wcześniej i łączyła ich wspólna sympatia do Beatlesów, Rolling Stonesów oraz podobne idee życiowe. Wspólnie czytali Suzuki, Fromma i Lao-tsego. Całymi godzinami medytowali przy muzyce lub pobudzeni przez Hessa rozmyślali o podróżach na Wschód. Jednym słowem, była to grupa młodych "intelektualistów" o szerokich zainteresowaniach, lecz bez sił do działania i jasnych życiowych idei przewodnich. Jedyne czego chcieli, to zmienić monotonię życia.

W tym samym mniej więcej czasie kilku młodych ludzi wraca z zagranicy. Opowiadają o swoich praktykach z narkotykami, lecz ich nie przywożą, nie namawiają innych do naśladownictwa. Opowiadania te nie pozostają jednak bez oddźwięku. Wyzwanie było silniejsze niż to można było początkowo przewidzieć. Pierwszy narkotyk w Belgradzie, który rozpoczął epidemię narkomanii, właściwie nie był narkotykiem w klasycznym znaczeniu. Był to preludin, stosowany w leczeniu otyłości jako środek przeciwko apetytowi. Ponieważ nie był wtedy oznaczony jako narkotyk, można go było bez trudu kupić w aptekach. Z powodu właściwości pobudzających stał się wśród belgradzkich narkomanów bardzo popularny. Po zażyciu kilku tabletek mieli oni uczucie unoszenia się, stawali się swobodniejsi w kontaktach, odczuwali potrzebę mówienia i ciągłego ruchu. Dla osób dotychczas okazujących bierność i brak wszelkiej inicjatywy doznanie to było niezwykłe i pociągające.
Poza tym, w początkowym okresie, narkotyki nie były pod ostrzałem władz, nie istniała więc obawa przed ewentualnymi represjami. Wtedy też belgradzcy narkomani odkrywają centedrin, również narkotyk pobudzający, ale silniejszy. I ten środek można było swobodnie kupować w aptekach, a jego zażywanie nie było karalne.

Nasi pierwsi narkomani zażywali te dwa środki. Ich niezwykłe zachowanie na ulicy często było tłumaczone bezczelnością lub działaniem alkoholu, dlatego nie podejmowano żadnych specjalnych społecznych ani medycznych akcji.

Na początku 1966 roku pojawia się narkotyk dotychczas nie znany w tym środowisku. Cudzoziemiec przejeżdżający przez Jugosławię przywozi pewną ilość haszyszu dla swoich belgradzkich znajomych.

W Belgradzie po raz pierwszy pali się haszysz. Palą go ci sami młodzieńcy, którzy zażywają już preludin i centedrin. Pierwsze doznania są nadspodziewane. Wydaje się im, że otwierają się przed nimi nieograniczone możliwości. Niektórzy przeżywają nieprzyjemne efekty, ale pozostali ich przekonują, że to nic niezwykłego i że jest to wynik nieumiejętności palenia, gdyż haszysz w istocie wywołuje "zabawę z samym sobą..." Pomimo że wtedy tylko nieliczna grupa zażywa narkotyki, to klimat socjalny wśród młodzieży zapowiada zjawisko masowe. Prawie bez żadnych ograniczeń przenikają z Zachodu różne wartości, będące bezpośrednim wynikiem problemów wstrząsających światem kapitalistycznym, i wątpliwe kryteria estetyczne w sztuce, a przede wszystkim w muzyce. Można odnieść wrażenie, że te wpływy i innowacje przyjmowaliśmy beztrosko, mimo że były one obce nie tylko naszej mentalności, ale i orientacji ideologicznej naszego społeczeństwa. Razem z narkotykami przybyła nowa filozofia życia, w założeniu hedonistyczna i nierealna, skupiająca wokół siebie coraz więcej młodych, emocjonalnie i socjalnie niedojrzałych i niesamodzielnych neurotyków, którym narkotyk dopomaga w zaspokajaniu, chociażby iluzorycznie, infantylnych potrzeb. Z narkomanią wiążą się początkowo nieodłączne atrybuty muzyka rockowa, hippisowskie idee, specyficzny sposób ubierania, długie włosy, nowy styl życia i negacja wszelkich obowiązków społecznych. W takim klimacie narkotyki mają dogodne warunki, by stać się częścią życia młodzieży.

W roku 1967 młoda belgradzka para przywozi z Turcji opium.

Pojawia się również opium krajowe z Macedonii. Początkowo "szpryce" (zastrzyki) robi się nieregularnie w dawkach zbyt małych, aby mogło powstać uzależnienie. Apetyty jednak rosną, a ponieważ dostawy są jeszcze nieregularne, w 1967 roku dokonano w Belgradzie pierwszego włamania do apteki. Dwoje włamywaczy narkomanów po raz pierwszy zdobywa większą ilość leków o działaniu psychotropowym. Przy tej okazji poznają dotychczas im nie znane - morfinę, kodeinę, barbiturany, optalidon itd.

W latach 1968 i 1969 liczba narkomanów w Belgradzie znacznie wzrasta, a w innych miastach, Zagrzebiu, Splicie, Zadarze, Puli, Mariborze, Niszu, Nowym Sadzie i in. pojawiają się mniejsze grupy.

Zaczyna się masowe "szprycowanie" opium. Dochodzi do pierwszych konfliktów z władzami porządkowymi. Narkomani z entuzjazmem aprobują ruch hippisowski proklamujący pokój, nieagresję, swobodę seksualną i narkotyki. Przy dymie haszyszu z nabożnością słucha się muzyki Boba Dylana, Jimiego Hendrixa lub Janis Joplin.

W Belgradzie widać coraz więcej młodzieńców z długimi włosami, rozpuszczonymi lub splecionymi w warkocz. Dziewczęta i chłopcy noszą pierścionki, bransoletki i różne amulety. Zimą ubrani są jednakowo, w dżins, tak że niejednokrotnie trudno jest odróżnić chłopca od dziewczyny, tym bardziej że mają jednakowo długie włosy. Latem przeważnie noszą egzotyczne koszule. W ogóle ubierają się niekonwencjonalnie. Jest ich coraz więcej i stopniowo przerastają w prawdziwą subkulturę.

Posługują się swoistym żargonem, mieszaniną wyrażeń rodzimych i anglosaskich. Spotykają się w tych samych miejscach, najczęściej koło "Konia" [Popularna nazwa pomnika na pl Republik (przyp tłum. )] w Belgradzie i przed Kazalisną Kafaną [Kawiarnla Teatralna] w Zagrzebiu.

Swój protest wyrażają spokojnie. Nie są agresywni, lecz normalny człowiek czuje się wśród nich nieswojo. Wielu młodych naśladuje ich modę i długie włosy, ale się nie narkotyzuje. Jest to mylące dla nie zorientowanych, którzy długie włosy obowiązkowo łączą z narkotykami, nie rozumiejąc, że przez wiele lat długie włosy były na całym świecie symbolem młodych i nie miały nic wspólnego z narkomanią.

Rok 1969 można uznać za początkowy dla masowego zażywania opium w Jugosławii, mimo że nie ma jeszcze regularnych dostaw. Nie ma również zawodowych handlarzy. Pojedyncze osoby kupują bezpośrednio u producentów w Macedonii placki opiumowe. Część odsprzedają, a część zatrzymują dla siebie. Pewna ilość narkotyków pochodzi z zagranicy. Przywożą je cudzoziemcy. Często z okazji międzynarodowych meczów przyjeżdżają zagraniczni kibice, wśród których są narkomani.
W 1973 roku kibice Ajaxu przywieżli heroinę. Spotkało się to z entuzjazmem belgradzkich narkomanów, którzy mieli wtedy kłopoty z zaopatrzeniem. Z zagranicy pochodzą przede wszystkim dostawy haszyszu, tureckiego opium, heroiny, kokainy i LSD.

Nieznaczna liczba narkomanów zażywających haszysz i narkotyki halucynogenne wyjeżdża na Daleki Wschód, głównie do Nepalu i Indii, w poszukiwaniu "światła ze Wschodu". Po powrocie snują nie kończące się opowieści otoczone mistyczną i religijną aureolą, które im podobni połykają bez tchu, marząc o odbyciu długiej drogi do ziemi, gdzie urodził się i żył Budda, jedna z najbardziej pociągających postaci psychodelicznej narkomańskiej subkultury.

"Na przełomie lat 1969 i 1970 ostatecznie kończy się romantyczna era narkomanii w Belgradzie" - opowiada jeden z moich pacjentów.

"Zainteresowanie narkotykami halucynogennymi stopniowo maleje. Ich miejsce zajmują opiaty i barbiturany. Coraz częściej do narkomanów \'przyczepiają się\' różne podejrzane typy, chuligani i debile, którzy ich napadają, zabierają narkotyki, które potem wyrzucają lub odsprzedają innym. Czasami zażywają je sami. Ci tępogłowi właściwie zaprzepaścili pierwotny zamysł okresowego zażywania narkotyków i sprowadzili narkomanów do poziomu zwyczajnych zwierząt kierujących się popędami. Zażywanie haszyszu i narkotyków halucynogennych wymaga duchowego wysiłku, do czego debile i różni psychopaci nie są przygotowani. Jedyne, co wiedzą i czego chcą, to naładować się różnym świństwem i zwalić się na podłogę, używając w cielesnym bezwładzie, bez żadnej myśli w głowie".

Opis ten, subiektywne widzenie świadka zdarzeń, zawiera kilka typowych cech narkomanii początku lat siedemdziesiątych. Narkomańska subkultura staje się w coraz większym stopniu mieszaniną nie tyle pochodzenia socjalnego, co typologii osobowości samych narkomanów.

W następnych latach liczba narkomanów gwałtownie rośnie. Występują pierwsze problemy zdrowotne, zdarzają się nawet przypadki śmiertelne, spowodowane przedawkowaniem narkotyków. Najczęstszą chorobą jest ciężkie uszkodzenie wątroby. Począwszy od roku 1972 aż do dziś, narkomania jest poważnym problemem społeczno-medycznym o charakterze epidemii, której leczenie, ze względu na częste występowanie i skutki odbijające się na zdrowiu młodych, jest sprawą palącą. Reakcją na nowo powstałą sytuację sa dwie, krańcowo różne postawy. Kiedy jedni panicznie wyolbrzymiają epidemię narkomanii, drudzy przymykają oczy i twierdzą, że narkomania jako problem w naszym kraju nie istnieje. To hamuje działania prewencyjne, leczenie i rehabilitację. Nie ma ani jednej instytucji specjalizującej się w leczeniu narkomanów. Zajmują się nimi pojedynczy lekarze, większość natomiast traktuje narkomanię czysto teoretycznie i stwarza problemy lekarzom praktykom. Nie dysponując dostateczną wiedzą na temat narkomanii, koledzy ci próbują, kierowani dziwnymi powodami, zahamować wysiłki tych, którzy zdecydowali się przeciwstawić temu trudnemu socjopatologicznemu i medycznemu problemowi naszych czasów. Liczba lekarzy zajmujących się leczeniem narkomanów nawet w najmniejszym stopniu nie zaspokaja stale rosnących potrzeb. Liczba łóżek szpitalnych dla narkomanów jest przerażająco mała - na kilkuset przypada jedno łóżko.

Nie istnieje również zorganizowana rehabilitacja byłych narkomanów.

Ośrodki nie są przyuczone do pracy z tą kategorią pacjentów. Dlatego lekarze często przejmują funkcje pracowników socjalnych, sami kontaktują się ze szkołą lub wykorzystując prywatne znajomości szukają zatrudnienia dla swoich pacjentów. Leczenie narkomanów nie jest zorganizowane i odbywa się w sposób żywiołowy, nie przynoszący oczekiwanych rezultatów.

Od 1976 roku, a szczególnie od 1978, problem narkomanii komplikuje powstanie dwóch nowych zależności, nie znanych do tego czasu w środowisku naszych narkomanów. Początkowo narkotyzują się oni różnego rodzaju klejami, a następnie heroiną, bez wątpienia najniebezpieczniejszym narkotykiem. Najtragiczniejsze jest to, że kleju, taniego i łatwego do zdobycia, używali jako narkotyku najmłodsi między dziesiątym a szesnastym rokiem życia. Trwało to nie dłużej niż dwa, trzy lata. Większość z nich w porę odrzuciła ten narkotyk, natomiast mniejsza część przeszła na silniejsze. Może przyczyniło się do tego pojawienie się dużej ilości heroiny, która od 1978 roku jest właściwie wyłącznym narkotykiem jugosłowiańskich narkomanów. Heroina nadała narkomanii nowe piętno, czyniąc ją "najbardziej antysocjalną", zagrażającą nie tylko integralności jednostki, lecz również naruszającą jej stosunki z rodziną i środowiskiem.
Pojawienie się w Jugosławii w końcu lat siedemdziesiątych heroinomanii w dużym stopniu zmieniło obraz narkomana. Podczas gdy konsumenci opium byli na ogół bierni, skłonni do izolacji i unikania przemocy, z jedynym życzeniem posiadania wystarczającej ilości opium, to heroinomani okazali się agresywni i nietolerancyjni wobec środowiska.

Poza tym heroina powoduje szybkie uzależnienie, a przy tym jest bardzo droga i do jej zdobycia niezbędne są znaczne środki materialne. Ponieważ narkomani ich nie mają, podejmują działania kryminogenne. Początkowo zdobywają pieniądze w drodze tzw. przestępstwa rodzinnego. Wynoszą z domu wartościowe przedmioty i sprzedają je za bezcen. Kiedy te źródła się wyczerpią, posuwają się dalej. Konflikty w rodzinie zaczynają się wcześnie, gdyż heroinomani prędko zatracają zdolność krytycznego spojrzenia i moralnej oceny, otwarcie żądają pieniędzy, a w przypadku sprzeciwu gotowi są użyć siły. Kończą się szybko, przede wszystkim psychicznie. Ich zachowanie jest zmienne, niemożliwe do przewidzenia. Mają skłonności do depresji i samobójczych nastrojów.

Heroina jest narkotykiem, który w każdym momencie może okazać się zabójczy, tym bardziej że nigdy nie jest sprzedawana chemicznie czysta, tylko zmieszana z różnymi substancjami, z których wiele zagraża życiu. W drugim półroczu 1981 roku i w ciągu pierwszych trzech miesięcy 1982 zmarło w Belgradzie w wyniku powikłań po zażyciu heroiny 13 narkomanów. Wzrosła też liczba poważnych komplikacji zdrowotnych wśród heroinomanów. Jednocześnie leczenie tej postaci narkomanii było bardzo skomplikowane i niepewne. Jak wykazała praktyka, przynajmniej w pierwszej fazie, zmierzającej do zlikwidowania uzależnienia fizycznego, nie może być ono prowadzone w warunkach ambulatoryjnych, lecz wymaga bezwzględnej izolacji szpitalnej. Niestety w dalszym ciągu nie ma do tego warunków.

Niepokojący wzrost śmiertelności, liczby rozbitych rodzin oraz przestępstw kryminalnych wśród narkomanów narzucają społeczeństwu nakaz jak najszybszego zorganizowania i podjęcia odpowiednich kroków, mających na celu zapobieganie i zwalczanie tej nowej zarazy naszych czasów. Również tę książkę należy potraktować jako specyficzną formę prewencji i sposób zapoznania szerszego społeczeństwa z problemem narkomanii. Z tym zamiarem prezentujemy kilka przypadków z naszej praktyki.



KAWAŁEK KAKTUSA


Chłopak zgłosił się na leczenie za radą ojca, chociaż sam nie widział ku temu specjalnych powodów, ponieważ - jak mówi - haszysz i LSD nie są narkotykami, a więc on nie jest narkomanem.
Jest studentem drugiego roku prawa. Stracił rok, gdyż przez ostatnie dwanaście miesięcy nie chodził na wykłady i nie zdawał egzaminów. Jedynak, urodził się, kiedy rodzice przekroczyli już czterdziestkę.

W szkole podstawowej nie przyznawał się, że ci starsi ludzie to jego rodzice, mówił, że to dziadkowie, a rodzice są za granicą. Ojciec - znerwicowany, skryty, od lat chory na owrzodzenie żołądka. Dopiero po przejściu na emeryturę próbował nawiązać pierwsze kontakty z synem.
Matka, również znerwicowana, a przy tym surowa, ofiara swoich zasad. Chłodna wobec syna, ciągle podkreśla, że każdy sam musi rozwiązywać swoje problemy. Nie czuje potrzeby pomocy innym.
Między rodzicami nigdy nie było większych konfliktów, nie okazywali sobie jednak ciepła i miłości. Nie utrzymywali kontaktów towarzyskich. Żyli własnym dziwacznym życiem. W takiej atmosferze, zamknięty w sobie, wyrastał S.P. Nie miał przyjaciół ani specjalnych zainteresowań. Po raz pierwszy spróbował narkotyku na kempingu nad morzem. Nie pamięta już, w jaki sposób pewnego wieczoru znalazł się w towarzystwie młodych ludzi skupionych wokół ogniska. Było wśród nich wielu cudzoziemców. Ożywiona rozmowa toczyła się głównie w języku angieiskim. Przyciągnął go wygląd tych młodych ludzi; wszyscy mieli długie włosy, kolorowe koszule, na szyjach dziwne ozdoby, na palcach niezwykłe pierścionki, mnóstwo bransoletek. Większość miała skórzane torebki, a na nogach indyjskie sandały. Na przekór tej pstrokaciźnie i wielonarodowości czuło się w tej grupie wspólnotę i wzajemne zrozumienie. S.P. tak to opisuje: "W tych chłopakach i dziewczynach natychmiast rozpoznałem hippisów. Zaciekawili mnie. Dużo słyszałem o hippisach, a teraz po raz pierwszy mogłem się przekonać, ile jest prawdy w tym, co się o nich mówi. Przyjęli mnie życzliwie. Jeden Holender, ze wstążką zawiązaną wokół głowy, zaproponował mi miejsce obok siebie. Zacząłem się przyglądać twarzom. Wszyscy patrzyli na mnie przychylnie, stale się uśmiechając. Uspokoiło mnie to, pomimo że z natury nie mam zaufania do ludzi.

Po jakimś czasie Holender skręcił papierosa, zapalił i dał mi pociągnąć. Dym był ostry i miał niezwykły zapach. Oblał mnie zimny pot. Wszystko wokół zaczęło się kręcić jak na karuzeli. Było mi niedobrze i w końcu zwymiotowałem...

Jedna z dziewczyn powiedziała, że paliłem haszysz i widocznie nie mam doświadczenia, ale następnym razem pójdzie mi lepiej. Na drugi dzień znowu wypaliłem jednego jointa, lecz poza lekkim spokojem i pragnieniem snu nic nie pamiętam. Nad morzem byłem jeszcze dziesięć dni i codziennie paliłem haszysz. Stopniowo nauczyłem się osiągać stan odprężenia i dobry nastrój. Na pożegnanie Holender, z którym się zaprzyjaźniłem, dał mi kawałek jakiejś zasuszonej rośliny podobnej do guzika. Powiedział, że to cząstka \'świętego kaktusa\', pejotla, o cudownych właściwościach. Wprowadzony do organizmu, przyczynia się do lepszego poznania samego siebie i zdobywania nowych doświadczeń. Powiedział, że działanie tego kaktusa zbadał na sobie Aldous Huxley..." Po powrocie do domu S.P. palił haszysz co najmniej dwa razy w tygodniu. Kupował go głównie od handlarzy. Po pół roku stwierdził, że haszysz nie jest wystarczająco silny, aby wywołać efekty jak na początku.
Zdecydował się spróbować coś mocniejszego.

"Przypomniałem sobie o kawałku kaktusa, o którym zupełnie zapomniałem. Ledwo go znalazłem między książkami. Chciałem jak najszybciej spróbować. Zląkłem się jednak nieprzewidzianych następstw, nie chciałem być sam. Poszedłem do dyskoteki \'Cepelin\' na Tasmajdanie [dzielnica w Belgradzie (przyp. tłum.)], gdzie spotykają się belgradzcy narkomani. Wiedziałem, że jeżeli będzie trzeba, ktoś mi pomoże. Ulżyło mi, kiedy spotkałem kilku przyjaciół narkomanów. Niektórzy już się nabuzowali.

Niepostrzeżenie włożyłem do ust kawałek ususzonego kaktusa i zacząłem żuć. Miał cierpki i gorzki smak. Dostałem mdłości. Gorycz złagodziłem coca-colą. Z początku nic nie czułem, ale po półgodzinie nagle rozpoczął się mój prywatny program telewizyjny.

Z przerażeniem pojąłem, że dzieje się coś dziwnego. Zacząłem tracić poczucie orientacji, przedmioty uciekały, a czas jak gdyby stanął. Pary, dotychczas rytmicznie tańczące, nagle się zatrzymały i zesztywniały jak lalki. Sala zaczęła falować. Chciałem usiąść. Rozglądałem się za kimś znajomym, z kim mógłbym porozmawiać o rzeczywistości, gdyż poczułem, że lada chwila dostanę świra. Podszedłem do kilku chłopaków palących haszysz. O czymś rozmawialiśmy, niewyraźnie i z przerwami. W naszych wypowiedziach brak było logiki. W pewnym momencie przeżyłem grozę rozdzierania własnej osobowości i jej funkcjonowania dwoma torami: jednym nowym, halucynacyjnym, i drugim, który nazwałem "resztkami" realnego JA.

Moje zmysły były wyostrzone, lecz zniekształcone. Szept wydawał mi się grzmotem, a muzykę widziałem w kolorach. Widziałem też swoich rodziców w miniaturowych wymiarach. Próbowali wedrzeć się do dyskoteki i zabrać mnie ze sobą. Wtedy pojawili się milicjanci-olbrzymi i gdzieś ich zabrali. Zrozumiałem , że milicjanci są moimi przyjaciółmi i nie muszę się ich bać...
Chciałem to powiedzieć chłopakowi obok mnie, ale przeraziłem się, bo miał głowę rysia. Zamknąłem oczy, żeby pozbyć się tych halucynacji, ale nic z tego. Wszystko się sprzysięgło przeciwko mnie.

Poczułem okropny strach. Gdziekolwiek się odwróciłem, wszędzie przerażająco wykrzywione twarze. Wydawało mi się, że postradałem zmysły. Udało mi się jakoś dojść do domu, wszystko było na swoim miejscu, tylko jakieś inne. W domowym zaciszu uspokoiłem się i nad ranem zasnąłem. Nazajutrz obudziłem się z uczuciem człowieka po ciężkiej chorobie".

Po kilku miesiącach czterokrotnie wziął LSD. Miał dużo przyjemniejsze przeżycia, niż te po meskalinie. Kiedy jednak narkotyk przestawał działać, popadał w głęboką depresję.
W ostatnich miesiącach sam zauważył, że coś się z nim dzieje.

Miewał okresowe manie prześladowcze. Wydawało mu się, że ktoś na niego czyha, ponieważ "odkrył jakieś tajemnice". Zmuszał matkę do próbowania przed nim jedzenia, w nocy się zamykał i nie pozwalał rodzicom nikogo wpuszczać do domu.

Natychmiast rozpoczęto leczenie, a gdy tylko uciążliwości zaczęły ustępować, zastosowano leczenie psychoterapeutyczne, które dało dobre rezultaty. Po kilku miesiącach leczenia pacjent wrócił na studia.Już dwa lata jest abstynentem i wkrótce ukończy czwarty rok prawa. Prognozy ostatecznego wyleczenia są pomyślne. Niestety praktyka zna przypadki narkomanów, którzy w wyniku zażywania halucynogennych narkotyków popadli w obłąkanie i skazali się na spędzenie całego życia w klinikac psychiatrycznych.



FATALNE "WYJŚCIE W ŚWIAT"


Pacjentka D.N. pochodzi z rodziny, w której rodzice byli gośćmi w domu. Zajęci własnymi problemami i walką o pozycję społeczną, nie mieli bliższej emocjonalnej więzi z dzieckiem. Rodzina była dobrze sytuowana, więc D.N. nie odczuwała nie zaspokojonych potrzeb materialnych. Dzieciństwo spędziła u babki, z którą wiążą ją najlepsze wspomnienia. Rzadko bawiła się z dziećmi, nie miała koleżanek.

Była wstydliwa. Kiedy zostawała w domu, bawiła się lalkami. Jeszcze teraz przechowuje swoją ulubioną lalkę. Często jej się zwierza. Mówi o niej: "Nigdy w życiu nikt mnie nie słuchał tak uważnie, jak moja Liza".

W okresie dojrzewania po raz pierwszy odczuła chęć "wyjścia w świat" , poznania bliskiego kolegi lub koleżanki. Brak samodzielności i niepewność w kontaktach towarzyskich przeszkadzały jej jednak w stworzeniu głębszej i trwalszej przyjaźni. Przy tym wszystkim myślała, że jest nieładna i nie podoba się żadnemu mężczyźnie. Było to powodem częstych stanów depresyjnych, a nawet myśli samobójczych.

Pewnego wieczoru, w końcu 1969 roku, zupełnie nieoczekiwanie koleżanka z klasy zaprosiła ją na prywatkę organizowaną przez jakichś chłopaków. Byli to wielbiciele muzyki rockowej, którzy niedawno wrócili z Holandii. Zaproszenie bardzo ją zdziwiło, lecz je przyjęła, chociaż z pewną dozą strachu. Obawiała się, że może nie będzie umiała się zachować, gdyż dotąd nie była w większym towarzystwie i do tego nie znanych sobie ludzi. To zdarzenie, które później okazało się punktem zwrotnym w jej życiu, tak opisała: "Szłam z jakąś dziwną obawą i przeczuciem, że zdarzy się coś niezwykłego i nieznanego. Kurczowo trzymałam koleżankę za rękę aż do momentu, kiedy trzeba było nacisnąć dzwonek. Drzwi otworzył gospodarz i przedstawił nas całemu towarzystwu. W pokoju było pełno dymu. Muzyka grała bardzo głośno. Chłopcy i dziewczyny siedzieli na podłodze i palili. Przywitali nas \'hi\', jak starych znajomych. To mnie ośmieliło i prędko się odprężyłam. Włączyłam się do rozmowy.
Rozmawiano na różne tematy, przeważnie o narkotykach. Ci ludzie swobodnie mówili w mojej obecności o swoich przeżyciach. Oznaczało to, że zostałam zaakceptowana i grupa ma do mnie zaufanie. Przyznaję, że mi to odpowiadało. Właściwie imponowało mi zachowanie tych samodzielnych chłopców i dziewczyn, których życie tak bardzo się różniło od mojego. Bardzo chciałam być do nich podobna. Kiedy jeden z nich do mnie podszedł i spytał, czy chcę szprycę, zgodziłam się bez namysłu.
Ciągle nie wiem, czy to była czysta ciekawość czy chęć otrzymania przepustki do tego towarzystwa. Ból przy wejściu igły w żyłę był okropny, a ja od dziecka bałam się zastrzyków. Żeby nie okazać strachu i nie poniżyć się przed innymi, zacisnęłam zęby i milczałam. Czekałam bardzo krótko, może kilka sekund. Potem wszystko potoczyło się szybko. Najpierw moje ciało ogarnęło uczucie ciepła, jak gdyby jednocześnie przez moje żyły przeszło tysiące igieł...

Stopniowo owładnęło mną uczucie przyjemnego odrętwienia. Przeżywałam nowy, dotychczas nie znany stan; pomieszanie wrażeń przyjemnych i mniej przyjemnych. Z nikim nie chciałam się nimi dzielić.

Byłam zafascynowana niezwykłym spokojem i uczuciem bezsensowności wszelkiej fizycznej akcji w tym momencie. Rozkoszowałam się spokojem i nie kończącym się poczuciem bezpieczeństwa i pewności, do których tak długo tęskniłam.

Przebudziły mnie zatroskane głosy mojej matki i koleżanki. Kiedy doszłam do siebie, wyjaśniły mi, że mnie polewały wodą, gdyż byłam sina i dusiłam się. Szybko wydobrzałam. Pozostało tylko wspomnienie zdarzenia, pięknego i jednocześnie nierealnego jak sen.

Wróciłam do domu i żyłam jak dawniej. Powróciły wszystkie stare problemy i niezadowolenie z życia. Chciałam przeżyć ponownie, choćby krótko, ten stan, kiedy mi się wydawało, że jestem silna i wszyscy mnie kochają. Wkrótce to się ziściło. Poznałam Żarka, starszego ode mnie o kilka lat, jednego ze znanych w naszym mieście narkomanów. Imponowało mi, że jestem zawsze z nim, że chodzę do tych samych co on ludzi, że jestem jego dziewczyną. Łączyła mnie z nim dziwna więź, której nie można by nazwać miłością, raczej podziwem i szacunkiem. Łączyły nas oczywiście i narkotyki. Dzięki znajomościom Żarko nigdy nie był bez narkotyku.

I ja uczestniczyłam w zakupach. Pieniądze miałam głównie z kieszonkowego, a później, kiedy szprycowałam się po kilka razy dziennie, zaczęłam z domu wynosić i sprzedawać za bezcen różne wartościowe rzeczy.

Stopniowo zmieniałam się. Kiedyś sama myśl o kłamstwie była mi wstrętna, teraz kłamię i oszukuję swoich najbliższych, rodziców, babcię. Szczytem wszystkiego było zgłoszenie na milicji włamania do mieszkania i kradzieży biżuterii. Biżuterię matki sama ukradłam i sprzedałam, a pieniądze dałam Żarkowi na zakup opium w Macedonii.

Opuściłam się w nauce i coraz częściej wagarowałam. Na początku dawałam wychowawczyni jakieś usprawiedliwienia i próbowałam nieobecność wytłumaczyć chorobą lub czymś podobnym, później mi się to znudziło. W drugiej gimnazjalnej po prostu przestałam chodzić do szkoły. Ojciec tak zareagował: "Sama sobie nawarzyłaś piwa, to je sama wypij. Dostatecznie jesteś dorosła, żeby się o siebie martwić". Po trzech latach brania opium poczułam pierwszy raz wstręt do narkotyków, ale nie miałam dość siły, aby z nimi skończyć. Odstawienie ich oznaczało wpadnięcie w piekło kryzysu. Znaczyło również utratę Żarka, jedynego człowieka, który okazał chociaż trochę zainteresowania moją osobą. Znaczyło też powrót do bezskutecznego poszukiwania własnej tożsamości".

Narkotyk podstępnie niszczył zdrowie tej dziewczyny, która nawet zapomniała, kiedy miała ostatnią miesiączkę. Potrzeby seksualne wygasły, a całe zainteresowanie sprowadziło się do szprycy i igły.

Przeżywając bardzo ciężki okres wyraziła chęć leczenia się. Była szczera mówiąc, że nie ma siły, aby to zrobić sama. Chciała przede wszystkim pomocy rodziny. Na leczenie została przyjęta od razu. Jednak rodzice, poważani obywatele, nie zareagowali na apel lekarza o włączenie się do leczenia córki. Pomimo to, pierwsze rezultaty pozwalały rokować nadzieję. Dzięki maksymalnemu zaangażowaniu personelu medycznego udało się nam względnie szybko uwolnić dziewczynę od zależności fizycznej i rozpocząć trudniejszą część leczenia - psychoterapię i rehabilitację.

Żarko ją odwiedzał, ale sam nie zgodził się leczyć, ponieważ "żal mu było wyrzucać pół kilograma opium, które niedawno kupił". Ośmielona pierwszymi dobrymi rezultatami, poszła pochwalić się rodzicom. Chciała się z nimi podzielić radością, naprawić zło, wrócić do nich. Niestety, rodzice w ostry sposób ją odrzucili. Powiedzieli, że swoim życiem "zbrukała poważanie honor rodziny i nie ma dla niej miejsca w domu". Głęboko rozczarowana, wróciła do strzykawki. Z samobójczym zacięciem zaczęła codzienne szprycowanie, dopóki nie pojawił się największy wróg narkomanów - marskość wątroby.

Obecnie D.N. leży w jednej z belgradzkich klinik i cicho umiera, w wieku kiedy najbardziej powinna cieszyć się życiem.



W OJCZYŹNIE WIELKIEGO MAGA


"Jestem jednym z nielicznych, którzy cało wrócili ze Wschodu" - rozpoczął swoje opowiadanie D P., jeden z tych, którzy przyłączyli się do narkomanów. "W czasie kiedy zaczyna się moje opowiadanie, brałem narkotyki dopiero od kilku miesięcy. Były one dla mnie jeszcze okryte welonem tajemniczości i niecodziennej awantury, co pociągało mnie w szczególny sposób. O leczeniu w ogóle nie myślałem. Latem 1973 roku zabrakło w Belgradzie narkotyków. Powodem były aresztowania handlarzy opium i haszyszu, najbardziej popularnych narkotyków w Belgradzie. Wśród narkomanów, szczególnie tych starszych, którzy wiedzą, co to znaczy być na głodzie, wybuchła panika. Zoran, przyjaciel z dziecinnych lat, jeden z najstarszych belgradzkich narkomanów, zaproponował mi podróż do Indii, gdzie narkotyków jest w bród i podobno bardzo tanie.

Wschód pociągał mnie już dawniej. Bez namysłu przyjąłem propozycję Zorana, tym bardziej że nadarzała mi się okazja zobaczenia ziemi Siddharthy Hessa i sprawdzenia swojego głębokiego szacunku dla Azji i jej duchowych wartości. Miałem trochę oszczędności trochę dała mi matka, myśląc, że jadę nad morze i do Włoch po ciuchy. Trasy wcześniej nie uzgadnialiśmy, gdyż słabo znaliśmy geografię i drogi prowadzące na Wschód. Od narkomanów słyszeliśmy, że najlepiej jest pojechać do Turcji, a stamtąd już łatwo, szlakami utartymi od lat przez narkomanów z całego świata. W przeddzień wyjazdu poznaliśmy trzech belgijskich hippisów, którzy przez Jugosławię wyruszyli w podobną podróż. Zaopatrzeni w trochę żywności ruszyliśmy w drogę pełną niepewności. Postanowiliśmy nie rozstawać się w drodze. Do Turcji podróżowaliśmy przeważnie pociągiem, bo nikt nie chciał nas wziąć do samochodu. Z Belgradu do Niszu szliśmy więcej pieszo niż autostopem. Całe dwa dni... Potem długa droga do Indii, prawie trzy miesiące. Już podczas drogi mój zapał ostygł, miałem jednak nadzieję, że w Indii spełnią się wszystkie moje marzenia. Po drodze zmarł Georges na jakąś chorobę jelit, a Alain, podejrzany o cholerę, został w wojskowym szpitalu koło Teheranu.
Ja od dawna nie przeglądałem się w lusterku, ale Zoran wyglądał strasznie. Miał długie włosy i brodę. Schudł. Z zapadniętymi oczami podobny był do biblijnego pustelnika. Do dzisiaj nie wiem, skąd czerpaliśmy siły. W najcięższych chwilach Zoran opowiadał o wielkim magu Alisterze Croleyu [Crowley-b], który tak jak my dwaj szedł przez pustynię przez wiele dni i w końcu przeżył duchowe przeobrażenie. Skłamałbym, gdybym powiedział, że przykład Croleya dodawał mi sił. Wreszcie w październiku, nie pamiętam dokładnie kiedy, znaleźliśmy się na przedmieściach Bombaju. Przeliczyliśmy nasze fundusze, zostało nam tylko koło stu dolarów. Zaraz kupiliśmy haszysz i dobrze się nabuzowaliśmy.
Zasnęliśmy, odurzeni dymem haszyszu i zmęczeni długą drogą. Dopiero na drugi dzień przebudziło nas niemiłosiernie palące słońce. Podszedł do nas policjant i słabym angielskim powiedział, że obudziliśmy się w samą porę, gdyż mogli nas żywcem pogrzebać. Codziennie rano ulicami przedmieścia jeździ zielona ciężarówka i zabiera trupy zmarłych z głodu, choroby lub narkotyków. Wywożą je daleko za miasto i grzebią we wspólnym dole. Pierwszy raz poczułem okropny strach i pragnienie powrotu do domu. Zoran dodawał mi otuchy opowiadając, że na południe od Bombaju znajdują się plaże Goi, miejsce spotkań hippisów i narkomanów z całego świata, gdzie na medytacjach spędzają beztroskie życie.

Na Goi było nam naprawdę dobrze. Poznaliśmy setki chłopaków z całego świata, różnych kolorów i ras. Nikogo nie interesował nasz przyjazd. Całkiem normalne było, że ciągle ktoś przyjeżdżał lub odjeżdżał. Tę nie kończącą się ruchomą pstrokaciznę uzupełniała muzyka na różnych instrumentach lub z tranzystorów. Młodzi bez żadnego skrępowania kochali się i brali narkotyki. Na powitanie pytali:
Did you have a trip? - czy podróżowałeś, co właściwie znaczy: Czy wziąłeś już LSD lub inny halucynogenny narkotyk?

Żywność kupowali z oszczędności lub za pieniądze uzyskane ze sprzedaży własnoręcznie wykonywanych upominków. Wśród hippisów byli utalentowani malarze i projektanci, którzy robili różne drobiazgi z kamyków i muszelek i sprzedawali je ciekawskim turystom. Zoranowi udało się gdzieś kupić heroinę i chciał się ze mną podzielić. Nie chciałem. Bardziej mi odpowiadał haszysz, który w Indii jest lepszej jakości niż ten sprzedawany w Europie. Pierwsze dni na Goi niezbyt dobrze pamiętam, ponieważ cały czas byłem jak w półśnie, pod działaniem haszyszu. Czas jakby się zatrzymał. Miałem wrażenie, że żyję w nieskończoności, która jest jednocześnie i wczoraj, i dzisiaj, i jutro. Całkowicie byłem zajęty sobą. Życie wokół nie obchodziło mnie. Kiedy byłem na głodzie, ogarniała mnie apatia i bezwolność. Oddalony kilka tysięcy kilometrów od rodziców i domu, przeżywałem pobyt w Indii jak sen. Ciągle miałem wrażenie, że się przebudzę we własnym łóżku w Belgradzie...

Po dziesięciu dniach pobytu na Goi przebudził mnie chłopak, z którym często paliłem haszysz. Z obojętnością powiedział, że poprzedniego dnia wieczorem zmarł mój i Zorana przyjaciel z Belgradu.

Na Goę przyjechał przed dwoma miesiącami, żeby tu umrzeć, ponieważ w Belgradzie pochował swojego brata, też narkomana. Ta wiadomość wstrząsnęła nami. Pomyśleliśmy o ich rodzicach, którym narkotyk w tak krótkim czasie zabrał dwóch synów. Zoran, wyraźnie przygnębiony, poszedł się naszprycować, chciał chociaż na moment uciec od nieprzyjemnej rzeczywistości, która mu zabrała długoletniego kolegę i przyjaciela. Ja zostałem na brzegu, zapatrzony w dal. Pragnąłem zobaczyć matkę, przytulić się do niej... Po wysuszonej twarzy ciekły mi łzy. Czułem się okropnie nieszczęśliwy. Płakałem, pierwszy raz chyba zdając sobie sprawę z tego, jakim żyję życiem i do czego ono prowadzi. Jakiś Amerykanin podszedł do mnie i zaczął mnie pocieszać. Zaproponował mi, żebym się przespał z jego dziewczyną, bo to wspaniale leczy z chandry. Popatrzyłem na niego osłupiały i pomyślałem o Gordanie, mojej dziewczynie w Belgradzie, od której tchórzliwie uciekłem bez jednego słowa. Nagle to wszystko mi zbrzydło. Miałem dosyć i Indii, których właściwie nie poznałem, i dziwnej moralności ludzi przesiąkniętych narkotykami i skazanych na ciche umieranie. Zrozumiałem nierealność takiego życia, jego bezprzedmiotowość. Spontanicznie dojrzałem istotę zgubnego zażywania narkotyków. Mocno postanowiłem jak najprędzej wrócić do domu. Odnalazłem Zorana i zaproponowałem mu pojechanie nazajutrz do naszego konsulatu w Bombaju. Chciałem poprosić konsula, żeby pomógł nam wrócić do domu. Zoran tępo na mnie spojrzał, jak gdyby nie rozumiał. Prawdopodobnie był pod działaniem narkotyku. Niezdolny do zrozumienia, co mu chciałem powiedzieć. Następnego dnia rano powiedział, że nie chce wracać, ale mnie nie zatrzymuje. Poznał Amerykankę, która ma dużo szmalu i szkoda tego nie wykorzystać. Prosił, żebym został jeszcze dzisiaj, bo po południu chowają chłopaka, który zmarł po przedawkowaniu heroiny. Byłem na krawędzi wytrzymałości. Poczułem, że pozostanie tylko by pogorszyło mój i tak już nadszarpnięty stan duchowy i fizyczny i jeszcze tego samego dnia opuściłem plaże Goi. Postanowiłem już nigdy nie brać narkotyków.

Po dziesięciodniowej podróży dotarłem do Bombaju i natychmiast poszedłem do konsula. Zostałem przyjęty uprzejmie, chociaż nie oczekiwałem tego. Natychmiast powiadomili moją rodzinę, że żyję, i dali mi bilet na powrót. Nie udało mi się widzieć ponownie szlaku narkomanów, znaczonego kośćmi tych, którzy nie osiągnęli celu lub zmarli w drodze powrotnej, ponieważ wracałem samolotem.

Dzisiaj, kiedy o tym pomyślę, wydaje mi się to koszmarnym snem, który chciałbym jak najszybciej zapomnieć. Jestem jeszcze młody i chcę się sprawdzić we właściwy sposób. Kto wie, może moja podróż do Indii miała swoje dobre strony? Niewykluczone, że gdybym nie pojechał, całe życie tęskniłbym za "światłem ze Wschodu" i nie zrealizowanymi młodzieńczymi marzeniami, wypaczonymi pod wpływem narkotyku. A tak, poznałem siebie i istotę narkomanii, chociaż innym nie polecam tej drogi".

PO TRZECIEJ ROZMOWIE...


Matka przyprowadza córkę na badania, gdyż podejrzewa ją o branie narkotyków. Z wywiadu wynika, że Lj. Sz. jeszcze przed rokiem była wzorową uczennicą. "Była dzieckiem, jakie każda matka chce mieć". I nagle stała się nerwowa, przewrażliwiona, opuściła się w nauce, w domu nic nie robiła. Godzinami siedziała i słuchała muzyki. Kiedy nikt jej nie ruszał, sprawiała wrażenie nie zainteresowanej i apatycznej, lecz gdy ktoś z domowników zwrócił jej uwagę, stawała się agresywna i niecierpliwa. Szczególnie w stosunku do matki, którą kilka razy próbowała nawet uderzyć. W ciągu roku schudła ponad sześć kilogramów, co jest bardzo dużo, tym bardziej że zawsze była chuda.
Nie ma apetytu. Coraz częściej gdzieś wychodzi i wraca późno. Matka zauważyła, że w domu zaczyna brakować pieniędzy, a córka ma je często nie wiadomo skąd. Przed Nowym Rokiem Lj. Sz. ukradła wszystkie pieniądze z domu - prawie dwa tysiące dinarów. Na wywiadówce okazało się, że ma siedem dwój. To był prawdziwy szok dla rodziny, gdyż przedtem Lj. Sz. była jedną z najlepszych uczennic.

Przestała dbać o swój wygląd. Tygodniami nie myje głowy. Nosi wojskową bluzę i obszarpane dżinsy, na rękach ma rękawiczki róznych kolorów Lj. Sz mówi, że w rodzinie są ciągle kłótnie, nikt z nikim się nie zgadza. Ma żal do rodziców, że nie dają jej spokoju, nie pozwalają się ubierać tak, jak chce. Chce być wolna. "Wszystko im przeszkadza, nigdy nie są ze mnie zadowoleni. Przeszkadza im moje ubranie, moje włosy. Dla matki wszyscy moi koledzy to narkomani".

Skarży się, że matka ją śledzi, wypędza koleżanki, o chłopaku zbierała informacje na milicji.
Po trzeciej rozmowie, chociaż początkowo gwałtownie temu zaprzeczała, przyznała się, że pali haszysz i czasami się szprycuje. Narkotyki zaczęła brać z miłości do chłopaka, żeby go "jak najlepiej zrozumieć, ponieważ jest on jedynym człowiekiem, który mnie zaakceptował, nic ode mnie nie żądając". Później z rozmowy wynika co innego. Narkoman, z którym Lj. Sz. się spotyka, często żąda od niej pieniędzy. Dotychczas dała mu sześć tysięcy dinarów, gdyż ją szantażuje, że ją zostawi.

Z rodzicami ma ciągle konflikty. Na ojca zamierzyła się nożem, matkę uderzyła. Jeszcze tylko z bratem rozmawia. Często po kilka dni przebywa poza domem, śpi u chłopaka. Już od sześciu miesięcy nie ma miesiączki. Nie ma potrzeb seksualnych. "Kochałabym swojego chłopaka jeszcze bardziej, gdybym nie musiała z nim spać. Seks podnieca mnie tyle co dłubanie w nosie".

Jak widać, związek ten nie ma emocjonalnego podłoża, bardziej jest wyrazem potrzeby, by nie być samym, łatwiej zdobyć narkotyki. "Nie chcę chodzić do szkoły. Nie widzę powodu, żeby wkuwać rzeczy zupełnie niepotrzebne w życiu. Nauczyciele to kretyni wyżywający się na młodych. Tego, co jest mi potrzebne, mogę się z książki nauczyć sama".

Pacjentka nie nadawała się do leczenia ambulatoryjnego i została skierowana do psychiatrycznego leczenia zamkniętego. Leczenie trwa.



Z PAMIĘTNIKA NARKOMANA


24 maja 1974 r. - Już cztery dni nie biorę. Raz dziennie idę do lekarza po metadon. Poza tym siedzę w domu. Nikt do mnie nie przychodzi, a telefonu nie podnoszę. Subiektywnie czuję się dobrze.
Czasami odczuwam dreszcze i bóle mięśni, ale to wszystko nic w porównaniu z kryzysem, z powodu którego już dwa razy przerywałem leczenie. Obecny stan przypomina lekką grypę, a to można znieść.

8 czerwca 1974 r. - Jestem zadowolony z przebiegu odwyku. Dzisiaj byłem u lekarza i rozmawiałem z nich trochę dłużej. Jest zadowolony z mojego stosunku do leczenia. Wspomniał, że za dwa, trzy dni odstawię metadon. To mnie trochę przestraszyło, chociaż od wielu dni nie mam objawów kryzysu; nie mogę uwierzyć, że po raz pierwszy od siedmiu lat będę bez narkotyku lub jakiegoś leku... Koło dziewiątej wieczorem uporczywie dzwonił telefon, ale tak jak się umówiłem z doktorem, nie odebrałem. Jestem przekonany, że to był jakiś narkoman, gdyż jest to jedyny świat, z którym od lat utrzymywałem kontakty.

15 czerwca 1974 r. - Od świata narkomanów zupełnie się odizolowałem. Nigdzie nie wychodzę, z nikim się nie widuję. Sporo czytam, słucham muzyki. Fizycznie całkowicie się uniezależniłem od narkotyków, ale kiedy słucham muzyki z nostalgią wspominam dotychczasowe życie, pobyt w Amsterdamie, podróż do Indii... W takich chwilach bierze mnie chęć, żeby się jeszcze chociaż raz naszprycować lub wypalić shita. Wiem jednak, że to do niczego nie prowadzi. Jest mi ciężko, chciałbym wyjść, spotkać się z kimś, porozmawiać... .

27 czerwca 1974 r. - Wczoraj przed przychodnią spotkałem Bolego.
Pytał, czy mogę mu sprzedać opium. Powiedziałem. że nie mam i już mnie to nie interesuje. Poczęstował mnie jointem, odmówiłem.

Wieczorem przyszła do mnie dziewczyna Bolego, chciała, żebym zaraz do niej poszedł. Jest na głodzie, a Bolego nigdzie nie ma. Wiem, co to znaczy być na głodzie, więc poszedłem, chociaż niechętnie, żeby jej dać szprycę, bo ona boi się igły i nie umie sobie sama zrobić zastrzyku. W mieszkaniu zastałem Bolego i jeszcze innych narkomanów.

Gotowali opium. Dwóch z nich zrobiło sobie na moich oczach zastrzyk, po czym i mnie zaproponowali. Zachwalali, że opium jest z Turcji, wspaniałe. Zrozumiałem, że to całe przedstawienie jest z mojego powodu, gdyż zacząłem się leczyć. Nie chcieli mnie stracić. To były najcięższe chwile w moim życiu. Z jednej strony chęć wyleczenia się, z drugiej nieodparte pragnienie, żeby jeszcze chociaż raz przeżyć stound, żeby mi było tak jak po pierwszej szprycy. Miałem dylemat.

Bole ze strzykawką pełną czarnej cieczy podszedł do mnie i kazał wyciągnąć rękę. Jak na filmie zobaczyłem całe swoje życie - duchowo chwiejny i fizycznie zniszczony. Ten obraz przeraził mnie. Nie chcę już krótkotrwałych iluzji, nie chcę młodo umrzeć. Wyrwałem strzykawkę i rzuciłem o podłogę. Rozbiła się na setki szkiełek. Jedna z dziewczyn przerażona patrzyła, jak po podłodze rozlewa się "drogocenna czarna ciecz" i histerycznie zaczęła krzyczeć. "Zabij go, zwariował!" Wyrwałem się z ich rąk i bez tchu wybiegłem w noc. Nie mogłem się odwrócić, gdyż wydawało mi się, że mnie gonią. Bałem się. Wreszcie dotarłem do domu i wyczerpany rzuciłem się na łóżko.

Rano przebudziłem się zmęczony, ale z pewną ulgą. Czuję, że odniosłem życiowe zwycięstwo. Zwycięstwo nad samym sobą.

17 lipca 1974 r. - Powoli wracam do siebie. Dwa razy w tygodniu chodzę do lekarza na rozmowę. Te rozmowy dużo dla mnie znaczą. Czasami idę się przejść po ulicy Kneza Mihajla. Omijam miejsca, gdzie mógłbym spotkać kogoś ze starych kompanów.

Zacząłem odbierać telefony. Często dzwonią narkomani. Pytają, czy mam do sprzedania narkotyki, czy może chciałbym kupić. Niektórzy wprost zapraszają na szprycę, inni pośrednio - na słuchanie muzyki.

Dają mi rady. Szczególnie uporczywy jest J M., który twierdzi, że wyleczenie jest niemożliwe, że się oszukuję i kiedyś znowu zacznę po staremu. Są i tacy, którzy mi grożą lub sprawdzają mnie, podając się za milicjantów i żądając informacji o którymś z narkomanów. Dzwonili też do mojej matki, grożąc, że mnie urządzą.

10 pażdziernika 1974 r. - Leczenie przebiega pomyślnie. Już kilka miesięcy nie biorę. W dalszym ciągu utrzymuję regularne kontakty z lekarzem. Prowokacje narkomanów stopniowo słabną. Widocznie wreszcie zrozumieli, że jestem uparty w swoim zamiarze. Dopiero teraz rozumiem słowa pewnej dziewczyny, z którą leczyłem się przed dwoma laty w klinice w Amsterdamie: "Nie łudź się, narkoman jest twoim przyjacielem tylko wtedy, kiedy masz towar, dzielisz się z nim i tarzasz się w tych samych g... . Jeśli spróbujesz wydostać się z ich towarzystwa, zrobią wszystko, żebyś do nich wrócił. Zapamiętaj żelazne prawo: narkoman prędzej da narkotyk temu, kto się leczy, niż temu, kto jest na głodzie".

12 pażdziernika 1975 r. - Lekarz powiedział, że praktycznie jestem wyleczony. Znalazłem zajęcie i jutro pierwszy raz idę do pracy. Jestem podniecony i szczęśliwy. Zaczynam nowy rozdział swojego życia. Jednocześnie zapisuję ostatnie wiersze i definitywnie zamykam okładki tego smutnego zeszytu, pełnego jadu i nieszczęścia, z pragnieniem, żeby już nigdy to się nie powtórzyło.

Ten były narkoman jest cenionym i szanowanym przez kolegów inżynierem w znanym belgradzkim przedsiębiorstwie. Żonaty, ma jednego syna.

DIAGNOSTYCZNE KRYTERIA NARKOMANII


Aż do końca ubiegłego stulecia narkomania nie była rozpatrywana jako międzynarodowy problem zdrowotny, wymagający szczególnego działania. Dopiero na przełomie dwudziestego wieku, wraz z postępem technologicznym i początkiem laboratoryjnej produkcji alkaloidów opium i kokainy, narkomania otrzymała nowe wymiary - masowości i epidemicznego sposobu rozprzestrzeniania. Ekspansja transportu i handel międzynarodowy zmniejszyły odlegołości i naturalne bariery między narodami, a to sprzyjało szerzeniu się narkomanii. Dzisiaj to problem światowy. Obecny we wszystkich częściach świata, pokazuje stałe tendencje wzrostu, a jego szkodliwe skutki są wielostronne, zarówno dla narkomana jak i całego społeczeństwa. Narkomania jest zjawiskiem medyczno-socjalnym, rozwijającym się i w naszym kraju. Musimy niestety przyznać, że ta niebezpieczna epidemia zastała nas zupełnie nie przygotowanymi. Całymi latami żyliśmy iluzją, że jest ona specyficznym produktem świata zachodniego i że u nas nie ma dla niej miejsca. Istota tej choroby i jej prawdziwe przyczyny nie były nam znane.

Powiązania narkomanii są wielostronne i obejmują zarówno zdrowie człowieka, jak i jego sferę socjalną, ekonomiczną, prawną, etyczną i kulturalną. Wszystko dzieje się w trójkącie: człowiek - środowisko - narkotyk. Te trzy elementy znajdują się we wzajemnym połączeniu i ciągłej interakcji, a znaczenie każdego z nich zmienia się zależnie od szeregu czynników wewnętrznych i zewnętrznych. Jeśli w etiologii narkomanów dominują problemy natury osobistej i nie wyleczone kompleksy, wtedy zażywanie narkotyków należy rozpatrywać w kategoriach indywidualnych psychopatologii. W przypadkach kiedy czynniki środowiskowe ze wszystkimi obciążeniami staną się za trudne dla jednostki lub pewnej kategorii jednostek, formy chorobliwego zachowania trzeba rozpatrywać jako zjawisko socjopatologiczne i to z wielu powodów. W takich okolicznościach narkomania nie jest tylko indywidualnym nieszczęśliwym przypadkiem, lecz staje się reprezentantem ogólnej tendencji społecznej. Nabiera charakteru epidemii, stając się zjawiskiem socjopatologicznym. W obydwu wariantach narkotyk ma takie samo lub podobne znaczenie, to znaczy wykorzystywany jest jako swojego rodzaju forma indywidualnej lub kolektywnej ucieczki ze środowiska odczuwanego jako zagrożenie.
Zanim przejdziemy do przeglądu kryteriów diagnostycznych, warto zatrzymać się nad niektórymi podstawowymi pojęciami, będącymi w codziennym użytku, i zdefiniować je na podstawie koncepcji Światowej Organizacji Zdrowia (WHO).

Według współczesnych koncepcji narkomania nie jest chorobą jednolitą, lecz szeregiem rozmaitych jednostek diagnostycznych, ze wspólnym mianownikiem, którym jest narkotyk w szerokim pojęciu.
Różnią się one jednak między sobą zarówno pod względem rodzaju narkotyku, jako czynnika etiologicznego, jak i pod względem obrazu klinicznego, rodzaju uzależnienia i końcowego wyniku. Grupa ekspertów WHO określiła w 1957 roku narkomanię jako "stan okresowego lub chronicznego zatrucia, wywołanego powtarzalnym wprowadzeniem narkotyku". Komitet ekspertów WHO rozróżnia w narkomanii jako chorobie dwa różniące się od siebie stany - nałóg i przyzwyczajenie.

Nałóg cechują:

  • silne pragnienie lub nieodparta potrzeba (natręctwo) dalszego brania narkotyku oraz zdobycia go za każdą cenę;
  • tendencja zwiększania dawek w miarę zażywania;
  • psychiczne (psychologiczne lub emocjonalne) i ogólne fizyczne uzależnienie od efektów narkotyków;
  • skutki szkodliwe dla jednostki i społeczeństwa.

Przyzwyczajenie cechują:

  • pragnienie (lecz nie natręctwo) dalszego brania narkotyków w celu poprawienia nastroju;
  • mała tendencja lub jej brak do zwiększania dawek;
  • pewien stopień uzależnienia psychicznego od efektów narkotyków, ale brak uzależnienia fizycznego, a więc brak syndromu abstynencyjnego;
  • szkodliwe skutki, jeżeli wystąpią, dotyczą tylko jednostki.

W celu lepszego zrozumienia narkomanii zdefiniujemy uzależnienie psychiczne i fizyczne od narkotyków oraz niektóre związane z tym pojęcia.

Uzależnienie psychiczne lub emocjonalne jest formą stosunku między narkotykiem a jednostką, a jego intensywność zależy zarówno od specyficznego efektu narkotyku, jak i potrzeb jednostki, która ten narkotyk zaspokaja. Im prędzej narkotyk te potrzeby zaspokaja i wywołuje oczekiwany stan emocjonalny, tym bardziej niezwyciężona jest potrzeba jego zażywania. W warunkach rozwiniętego uzależnienia psychicznego dobry stan psychiczny jednostki zależy jedynie od tego, czy narkotyk jest pod ręką. W końcu staje się on warunkiem niezbędnym do normalnego, umysłowego funkcjonowania jednostki. W przypadku jego braku jednostka cierpi i aby poprawić nastrój lub uniknąć cierpienia, szuka go za wszelką cenę. Brak narkotyku, do którego ta jednostka przywykła i stała się psychicznie uzależniona, może w dramatyczny sposób wpłynąć na zmianę jej całego życia.
Potrzeba narkotyku staje się w tak dużym stopniu nieodparta, że narkoman zaniedbuje wykonywanie obowiązków, opuszcza rodzinę i przyjaciół, porzuca pracę i obraca się w subkulturze narkomańskiej, koncentrując swoje zainteresowanie na zdobywaniu i zażywaniu narkotyku. Uzależnienie psychiczne oraz wspomnienia przyjemnych doznań narkotycznych są najsilniejszymi ze wszystkich czynników związanych z chronicznym zatruciem narkotykami psychotropowymi, a przy niektórych narkotykach może być jedynym.

Uzależnienie fizyczne jest stanem adaptacyjnym wyrażającym się intensywnymi zaburzeniami fizjologicznymi w przypadku przerwy w zażywaniu narkotyku lub przy zlikwidowaniu ich efektów przez podawanie właściwych antagonistów. Jest to zjawisko pozostające w najbardziej bezpośrednim związku z farmakologicznym działaniem narkotyku na żywą komórkę. Uzależnienie fizyczne w rzeczywistości jest wyrazem osobistego stosunku biochemicznego między jego aktywną zasadą a organizmem, który powstaje przez powtarzające się zażywanie narkotyku. Intensywność uzależnienia fizycznego nie zawsze jest taka sama, wiąże się przede wszystkim z rodzajem narkotyku oraz osobowością zażywającego. Można by nawet powiedzieć, że indywidualna odczynowość jest ważniejsza od samego narkotyku, gdyż wiadomo, że ten sam narkotyk u różnych jednostek powoduje rozmaicie wyrażające się uzależnienie fizyczne lub u tej samej osoby wywołuje w różnych okolicznościach efekty o różnym natężeniu. W ten sposób uzależnienie fizyczne jest wskaźnikiem określającym natężenie uzależnienia jednostki na narkotyk. Klasyczną oznaką powstania uzależnienia fizycznego jest wystąpienie syndromu braku, będącego faktycznie objawem głodu narkotyku, który został wprowadzony do metabolizmu komórek zróżnicowanych. Syndrom braku cechuje szereg objawów natury psychicznej i fizycznej, specyficznych dla każdego rodzaju narkotyku.

Stan ten ulega poprawie lub zanika po wprowadzeniu narkotyku tego samego lub o podobnych efektach psychofarmakologicznych. Uzależnienie fizyczne jest ważnym czynnikiem w procesie utrwalania wpływu uzależnienia psychicznego na ciągłe zażywanie narkotyku lub powrót do jego zażywania po próbie abstynencji.

Czy u danej jednostki rozwinie się uzależnienie od określonego narkotyku, zależy jednocześnie od trzech czynników:

  1. cech osobowości i doświadczenia zażywającego narkotyk;
  2. charakteru aktualnego środowiska socjokulturowego;
  3. efektów farmakodynamicznych narkotyku, ilości i częstotliwości jego zażywania i sposobu wprowadzania do organizmu, to znaczy czy jest połykany, wąchany czy wstrzykiwany.

Tolerancja jest stanem adaptacyjnym odznaczającym się zmniejszoną odczynowością na tę samą ilość narkotyku lub potrzebą zwiększania dawek dla osiągnięcia efektu, jaki wcześniej był osiągany po mniejszej ilości tego samego narkotyku. Przy niektórych narkotykach, np. opiatach, amfetaminie, powstaje w niezwykle szybkim tempie. W przypadku opiatów po pewnym okresie abstynencji często nagle zanika, co może być bardzo niebezpieczne dla opiomana po wyjściu ze szpitala. Nieświadomy zmniejszenia się lub zaniku tolerancji bierze opium w ilościach sprzed okresu leczenia, a więc kiedy tolerancja była rozwinięta, i nierzadko kończy się to zgonem.

Tolerancja krzyżowa jest zjawiskiem, kiedy zażywanie jednego narkotyku doprowadza do powstania tolerancji nie tylko w stosunku do tego narkotyku, lecz również narkotyku tego samego lub pokrewnego typu. Na przykład heroina stwarza tolerancję krzyżową w stosunku do morfiny i odwrotnie. U niektórych długoletnich alkoholików powstaje tolerancja krzyżowa w stosunku do barbituranów.

PODZIAŁ NARKOTYKÓW I TYPY UZALEŻNIEŃ

Wszystkie rodzaje narkotyków pod względem pochodzenia można podzielić na dwie grupy - naturalne i syntetyczne.

Wykorzystywanie niektórych roślin i ich soków do celów magicznych, terapeutycznych i euforogennych jest prawdopodobnie tak stare jak ludzkie pragnienie uniknięcia fizycznego i duchowego bólu. Jedne z tych roślin mają właściwości depresyjne, inne pobudzające. Oddzielną grupę stanowią rośliny zmieniające stany świadomości i wywołujące bogate halucynacje i wizje.

Termin narkotyki syntetyczne dotyczy przede wszystkim licznych substancji, występujących na rynku po 1939 roku, stwarzających różnego rodzaju uzależnienia. Ich głównymi reprezentantami są petydyna, metadon, produkty uboczne smoły i nafty.

Za narkotyk uważa się każdą substancję pochodzenia roślinnego lub syntetycznego, która wprowadzona do organizmu może zmodyfikować jego jedną lub kilka funkcji, i w wyniku powtarzalnego zażywania doprowadzić do powstania zależności psychicznej lub fizycznej.

Jak widać, narkomania jest terminem ogólnym, stosowanym do wszystkich postaci uzależnień od różnych narkotyków. W języku fachowym musi być jednak precyzyjnie zdefiniowana; wyróżnia się tu kilka typów uzależnień:

  1. TYP ALKOHOLOWY: wszelkie napoje alkoholowe;
  2. TYP AMFETAMINOWY: amfetamina, deksamfetamina, metamfetamina, metylofenidan i fenmetrazyna;
  3. TYP BARBITURANOWY: barbiturany, szczególnie o krótkim działaniu, i niektóre środki kojące, jak wodnik chloralu, chlorodiazepoksy, diazepam, meprobamat i metakwalon;
  4. TYP KANNABINOWY: preparaty konopi indyjskich z marihuaną (bhang, dagga, kif, maconga) i haszyszem (ganja, czaras);
  5. TYP KOKAINOWY: kokaina i liście koki;
  6. TYP HALUCYNOGENNY: DMT, LSD, meskalina, psylocybina, STP,
  7. TYP KATU: preparaty rośliny catha edulis;
  8. TYP OPIUMOWY: opium, morfina, heroina, kodeina i narkotyki syntetyczne o efektach zbliżonych do morfinowych, np. metadon, (heptadon) i petydyna;
  9. TYP ROZPUSZCZALNIKÓW: toluen, aceton, benzyna, czterochlorek węgla i niektóre środki znieczulające, np. eter, chloroform i podtlenek azotu (gaz rozweselający).

DIAGNOSTYKA NARKOMANII

W medycznym podejściu do narkomanii niezwykle ważna jest diagnostyka. Często od jej precyzji i trafności zależy ostateczny wynik leczenia, a co za tym idzie i los pacjenta. Zatrzymajmy się więc na diagnostycznych kryteriach narkomanii. Diagnoza narkomanii zależy od wielu czynników i nie zawsze jest ją łatwo postawić.
Najczęstsze kryteria ułatwiające jej postawienie to:

  1. zaburzenia w zachowaniu
  2. obraz kliniczny poszczególnych rodzajów narkomanii
  3. cechy fizyczne
  4. badania kliniczne, mające na celu stwierdzenie uzależnienia
  5. analizy laboratoryjne.

Zaburzenia w zachowaniu

U osoby, która zaczęła zażywać narkotyki, najpierw występują zauważalne zmiany w zachowaniu. Są one spowodowane nie tyle samym narkotykiem, ile przede wszystkim są reakcją na fakt, że jednostka czyni coś niedozwolonego, coś co pociąga za sobą karę lub potępienie rodziny i społeczeństwa. W rezultacie występują nieuzasadnione wahania nastroju z ostrymi fazami depresji, kiedy chory nie mówi zbyt wiele i nie wykazuje chęci kontaktowania się z pozostałymi członkami rodziny, a szczególnie z rodzicami. Poczucie winy rodzi wyrzuty sumienia i strach przed karą. Ponieważ rodzice są tymi, którzy karzą, młody narkoman staje się ambiwalentny przede wszystkim wobec rodzica tej samej płci, bojąc się go, a jednocześnie zazdroszcząc mu siły.

Czasami ambiwalentny stosunek powoduje, że narkoman lub narkofil zachowuje się biernie, unika eksponowania swojego stanowiska i nastroju, gdyż wymagają one wysiłku, na który go nie stać. Godzinami może leżeć i gapić się w jeden punkt. Wyłącza się ze wszystkich zdarzeń lub uczestniczy w nich tylko biernie. Reaguje jedynie na muzykę bez końca może słuchać ulubionego piosenkarza lub zespołu, nie przejmując się, czy komuś przeszkadza. W stosunku do najbliższego otoczenia okazuje agresję. Jest bardzo wrażliwy na uwagi i godzinami gotów jest się sprzeczać motywując swoje zachowanie, przekonując innych, że nie mają racji i nie rozumieją potrzeb młodych.
Codziennie wychodzi z domu i wraca późno. O swoich wyjściach nie lubi mówić.

Czasami znamienne jest wyłudzanie pieniędzy od rodziców, rzekomo na prezent dla dziewczyny lub przyjaciela, który właśnie ma urodziny. Z domu znikają pieniądze lub wartościowe przedmioty. Każda aluzja rodziców na ten temat wywołuje ataki gniewu i zaprzeczenia, na ogół bardzo przekonujące. Charakterystyczne jest szybkie przechodzenie z pozycji obronnej do ataku i zwalanie całej winy na pozostałych domowników lub znajomych. W chwilach samotności, szczególnie na początku narkomańskiego stażu, narkoman analizuje swoje postępowanie i okazuje skruchę. W obronie przed poczuciem winy próbuje utwierdzić się w przekonaniu, że będzie w stanie zerwać z nałogiem w każdej chwili. Poczucie winy próbuje zatrzeć biorąc narkotyk, po czym poczucie winy występuje ponownie i koło się zamyka. W pewnym momencie uświadamia sobie, że jest uzależniony i codziennie musi mieć swój narkotyk.

Zaburzenia snu.

Charakterystyczne dla narkomanów jest pomieszanie snu i stanu czuwania. Zasypiają przed świtem; wstają koło południa. Aktywni są nocą. Wtedy nie muszą się bać, że ktoś ich zaskoczy. Stopniowo poznają i przyswajają sobie nowe nawyki dziennego i nocnego reżymu życia. Po zerwaniu z narkomanią przez długi okres cierpią na bezsenność i na ogół śpią w dzień. Męcząca bezsenność jest często powodem zażywania barbituranów i wchodzenia w kolejne uzależnienie.


Nielegalne nabywanie narkotyków.

Narkotyk, bez względu na rodzaj ma swoją cenę, a narkoman najczęściej nie ma pieniędzy, zmuszony jest więc zdobyć je nielegalnie. Za narkotyk trzeba zapłacić pieniędzmi, wartościowym przedmiotem, usługą, a nawet sprzedawaniem własnego ciała. Kiedy w grę wchodzi głód, nie ma ceny, której się nie zapłaci za jego zlikwidowanie. Dużo mniej problemów w takich sytuacjach mają dzieci z dobrze sytuowanych rodzin i można odnieść błędne wrażenie, że nie popełniają one takich przestępstw. Dużo trudniej jest narkomanom z rodzin słabiej sytuowanych, którzy w końcu muszą wejść na drogę przestępstw. Współczesny narkoman to najczęściej nie pracujący nastolatek, więc najpierw wynosi z domu i sprzedaje za bezcen wartościowe przedmioty. Kiedy to źródło wyschnie, zaczynają się poważniejsze przestępstwa. Trzeba jednak powiedzieć, że narkomani rzadko dopuszczają się brutalności. Większość z nich nie jest agresywna i wybiera mniej bolesne sposoby zdobycia pieniędzy. Pojedynczych aktów przemocy nie można traktować jako zasady przestępczego zachowania narkomanów. Dużo chętniej decydują się na kradzież pieniędzy z domu, kradzieże kieszonkowe, włamania do mieszkań, sklepów i aptek, i podrabianie recept. Skradzione przedmioty sprzedają lub wymieniają na narkotyki. Czasami kupują w większych ilościach opium i odsprzedają je, podzielone na działki, po wyższych cenach, tak że dla siebie mają je bezpłatnie. W kryzysie nie stronią od różnych form prostytucji, zarówno męskiej, jak i żeńskiej. Wykorzystują to często homoseksualiści i różni seksualni zboczeńcy, którzy zaopatrują się w towar i pojawiają się na rynku w okresie braku narkotyków.

 

Zerwanie ze szkolą.

Charakterystyczną cechą jest to, że większość narkomanów uczęszczających do szkoły nagle opuszcza się w nauce. Solidny dotychczas uczeń zaczyna zbierać słabe oceny. Coraz częściej wagaruje, na lekcjach sprawia wrażenie nieobecnego i nie zainteresowanego. Złymi stopniami nie przejmuje się. Czasami polemizuje z nauczycielami twierdzac, że go nienawidzą, że są nieobiektywni, maja swoich pupilków, a jego nieszczęście, że nie jest jednym z nich. Liczba nie usprawiedliwionych nieobecności rośnie. Początkowo, kiedy poczucie obowiązku wobec szkoły jest jeszcze obecne, usprawiedliwia nieobecności zwolnieniami lekarskimi, nierzadko sfałszowanymi. W końcu zostaje wydalony ze szkoły lub sam ją porzuca. Niektórzy narkomani dla własnego i rodziców spokoju zapisują się do szkół wieczorowych, lecz nie zdają egzaminów i w zasadzie są "wiecznymi uczniami".

Pracujący narkomani opuszczają się w pracy, szybko się męczą i robią błędy w wyniku utrudnionej koncentracji i braku motywacji do pracy. Spóżniają się lub nie przychodzą po kilka dni. Nieobecność różnie tłumaczą. Ze strachu, aby nie został odkryty prawdziwy rodzaj choroby, coraz rzadziej chodzą do lekarza. Dla domowników są jednak w dalszym ciągu wzorowymi pracownikami, co dzień udającymi się do pracy i wzorowo wykonującymi swoje obowiązki. Dopiero kiedy rozwinie się fizyczne uzależnienie i wystąpią pierwsze oznaki fizycznego wycieńczenia, domownicy coś zauważają, radzą iść do lekarza, ale ciągle jeszcze nie podejrzewają prawdziwej przyczyny choroby.

Konflikty z rodzicami.

Konflikty z rodzicami są coraz częstsze. Najpierw są to wielogodzinne dyskusje i intelektualne licytacje, których podstawowym tematem jest niezrozumienie młodego pokolenia i jego potrzeb przez starszych - konserwatywnych, nieelastycznych i staroświeckich, nadających się jedynie na emeryturę. Narkoman swój problem osobisty bardzo zręcznie przerzuca na plan ogólny i swoje rzekome błędy przedstawia jako skutek ogólnego niezrozumienia młodych. Głoszonych idei broni żarliwie, lecz teoretycznie i bez chęci jakiegokolwiek działania. Kiedy słucha się ich pierwszy raz, brzmia one logicznie i poważnie. Póżniej szybko można się zorientować, że jest to teoretyczne powtarzanie pustych deklaracji, nauczonych na chybcika od wyznawców tych samych poglądów. Kiedy cały repertuar zostanie wyczerpany, narkoman zaczyna być coraz bardziej zniecierpliwiony i okazuje otwartą wrogość, jeżeli nie znajduje poparcia. Używa obrażliwych słów, a czasami nawet siły. Zachowanie takie jest w znacznej mierze wynikiem poważnego kryzysu psychicznego, z jakiego nie umie znalezć właściwego wyjścia. Z drugiej strony, sprowokowane to jest postępowaniem rodziców próbujących przerzucić winę za taki stan wyłącznie na dzieci.

Charakterystyczną cechą narkomanów stają się kłamstwa. Kłamią przy każdej okazji, nawet bez potrzeby, lecz gdy ktoś wątpi w ich szczerość, czują się obrażeni. Oszukują rodziców, nauczycieli, przedstawicieli prawa, lekarzy. Początkowo kłamstwo jest formą obrony. Kłamią, kiedy są do tego zmuszeni, kiedy muszą przemilczeć lub w innym świetle przedstawić sytuację, mogącą być dla nich oskarżeniem. Póżniej potrzeba kłamania staje się motywem funkcjonalnie niezależnym. Praktyka wskazuje, że są szczerzy i otwierają serce tylko przed ludżmi, których dobre zamiary wcześniej wielokrotnie sprawdzili. Jeżeli będzie to lekarz, jest to dobry znak w początkach leczenia.
Niektórzy rodzice próbują zmiany w zachowaniu swoich dzieci tłumaczyć "cielęcym wiekiem" i biernie czekają, aż to minie. Niestety, takie okłamywanie się bardzo drogo kosztuje.


Człowiek - narkotyk.

Proces przyzwyczajania się do narkotyku i odmiennego sposobu życia przebiega stopniowo, w ciągu tygodni, miesięcy, a nawet lat i dlatego trudno jest wyznaczyć dokładne granice stania się narkomanem.

Bez względu jednak na początek, narkoman zasadniczo zmienia swoje życie od dnia powstania uzależnienia. Wtedy życie sprowadza się do zdobycia narkotyku, który staje się jedyną rzeczą na świecie mogącą przynieść zadowolenie. Rodzina, przyjaciele, praca, seks, jedzenie i zdrowie - to wszystko jest drugorzędne. Wszyscy narkomani, bez względu na to, co robią, gdzie żyją, ile mają pieniędzy, jaki jest ich stopień inteligencji, żyją tak samo. Pierwsza myśl po przebudzeniu gdzie i jak dostać narkotyk. Nie ma takiej ofiary, której nie warto byłoby ponieść, żeby go zdobyć. Z czasem przestają być wrażliwi na inne rodzaje przyjemności. Nic nie może być przyjemniejsze od "high", od "feelingu" pod wpływem narkotyku, i nie ma nic gorszego od kryzysu abstynencyjnego. Każdy dzień narkomana jest w zasadzie taki sam. Dla nałogowego opiomana dni wyznaczają szpryce. Jeżeli uda mu się zobyć dobre opium i zrobić zastrzyk, dzień jest udany i krótszy. Kiedy brakuje opium lub trzeba długo czekać, dzień się dłuży jak tydzień lub miesiąc. Z braku opium połyka lub wstrzykuje, co mu wpadnie w rękę. Najczęściej jest to optalidon, kodeina, romilar lub jakiś inny środek nasenny. Niektórzy łagodzą kryzys paląc haszysz lub pijąc duże ilości alkoholu. Jeżeli i tego nie mają, gotowi są kłuć się pustymi strzykawkami lub pobierać krew z jednej żyły i wstrzykiwać ją w drugą. Tę odmianę narkomanii, kiedy zadowolenie daje ból spowodowany ukłuciem igły, nazywa się wśród narkomanów igłomanią.

Wśród nie biorących i nie interesujących się narkotykami narkomani czują się niepewnie i nieprzyjemnie. Dla własnego bezpieczeństwa zmuszeni są unikać jedynego tematu, jaki znają i na który lubią mówić.
Poza narkotykami nie mają wiele zainteresowań. Często wykazują brak wiedzy na tematy codziennego życia oraz maksymalne niezorientowanie w polityce i innych ważnych dziedzinach. Poczucie bezpieczeństwa mają jedynie wśród takich jak oni. Oprócz tych czysto psychologicznych przyczyn istnieją i praktyczne motywy zbierania się w grupy. Spotykając się wypalają po kilka jointów, obgadają zakup narkotyków, wymienią informacje o sytuacji na rynku, ubiją interes. Kiedy mają większą ilość opium lub innego rzadszego narkotyku (kokaina, heroina, morfina w proszku, LSD itd.), dzielą się na mniejsze grupki i idą do parku lub czyjegoś pustego mieszkania. Miejsca ich spotkań nie wyróżniają się niczym szczególnym. Może to być kawiarnia, dyskoteka, park, ulica, skwer, piwnica, nawet szkolne podwórko - a więc wszędzie. Charakterystyczne dla tych miejsc jest to, że narkomani są tam zawsze. Dlatego mają tam poczucie pewności. Kiedy po pewnym czasie miejsca te rzucają się ludziom w oczy, narkomani porzucają je i szukają nowych.

Oceń treść:

0
Brak głosów

Komentarze

hania (niezweryfikowany)

szukam wierszy o narkomanii....o uzaleznieniach.....pisanych przez ludzi, którzy kiedys brali lub biorą...coś, co bedzie ostrzegało.zniechęcało

miki (niezweryfikowany)

człowieku ja ci nie zabraniam i nie karze brać żadnych dragów ale nie zakazuj tego innym jeżeli mają na to ochote!!!! To jest moja sprawa i mój organizm gówno cięto obchodz i nie masz prawa mnie z tego rozliczać !!!!! A z resztą wam i tak nic nie pomoże !!! Żyjcie dalaj w nieświadopmości że uda wam się zatrzymać narkomanie wśród młodzierzy!!! THC live Łapie bucha by osiągnąć spokuj ducha

Żyjący (niezweryfikowany)
wogule mówienie o ganjii jako o narkotyku jest bezsensowne.Trawka to nie narkotyk.co innego strzykawka i to powinno być KONTROLOWANE a nie zabronione. ma ktoś LDS-15 na sprzedarz???
podszum (niezweryfikowany)

tu jest parę, tylko kłamliwych ;)

kto bierze kwas, marnuje czas

zazwyczaj narkole mają tyły w szkole

od palenia zioła, spłaszczają się czoła

źli dile dodają kwas do trawy bo taka działa mocniej a kwas jest plugawy

Zajawki z NeuroGroove
  • LSD-25
  • Pozytywne przeżycie

Bardzo dobre samopoczucie, obcowanie ze wspaniałymi i zaufanymi ludźmi, otoczenie to piękna i zielona kraina w środku lasu nad jeziorem.

Opisane poniżej wydarzenia nie miały miejsca… przecież to zbyt piękne by było prawdziwe…

 

Żyłem wyjazdem od momentu, kiedy dowiedziałem się, że będę mógł się tam pojawić. Jednak przedostatnie dwa tygodnie to był istny mindfuck. Myślami byłem już na miejscu, wyobrażałem sobie okolice, ludzi i to co będziemy tam robić, jak będziemy wspólnie spędzać czas.

  • Grzyby halucynogenne
  • Marihuana
  • Pierwszy raz
  • Tytoń

Nastawienie psychiczne: pozytywne, ciekawość, podekscytowanie, nutka poddenerwowania. Padał deszcz. Paliliśmy trawę u Ernesta w oczekiwaniu na wolną chatę u Ludwika. Wszystko bezstresowo, bezprzypałowo, beztrosko. Słyszałam wiele dobrego o grzybkach, więc i oczekiwania były wysokie. Ernest zapewniał, że na pewno nieźle poklepią. Miałam pewne obawy, ponieważ przez ostatnie 2 tygodnie 2 razy zajadaliśmy LSD. Jednak tolerancja krzyżowa (o ile to nie ściema) nie nie dała o sobie znać.

  • 20.00 - Zasiedliśmy wygodnie u Ludwika, otwieramy piwka, palimy strzałki, Ernest rozdziela porcje grzybków. Psylocybki jem ja oraz Ernest, Brook i Ludwik. Kondoriano nam towarzyszy, ale tylko pije piwa i pali strzałki. Niestety, biedak ma alergię na grzyby.
  • 20.30 - Zjedliśmy, czekamy na efekty. Osobiście spodziewałam się czekać około godziny, lecz smakołyki dały o sobie znać szybciej.

    • Dekstrometorfan

    Prolog

    DXM zażywałem niejednokrotnie, przez pewien czas niemal codziennie. Oczywiście substancja ta, jeśli jest brana zbyt często, szybko traci swój urok- chciałem więc opisać dwa najciekawsze tripy w moim życiu. Najciekawsze? Nie, to nieodpowiednie słowo... Najbardziej odmienne, najmniej DXMowe? Miałem kilka bardziej przyjemnych, głębokich tripów, ale te dwa były po prostu inne- czułem się, jakbym wziął całkowicie inną substancję. Oczywiście, nie było to możliwe- chyba że aptekarz postanowił dać mi coś, co sam uwarzył w piwnicy zamiast Acodinu.

    • Inne

    Wolnosc- czy to slowo nie brzmi pieknie, ale co tak naprawde ono dla Was

    oznacza. Czy ktokolwiek potrafi odpowiedziec? A moze kazdy odpowiada sam

    sobie i nie chce podzielic sie swymi przemysleniami? Ja rowniez nie odpowiem

    na to pytanie. Zadam za to kolejne i kolejne, na ktore nie znajduje

    odpowiedzi. Pytam o wolnosc bo nie wiem co to jest, nigdy jej nie zaznalem,

    nigdy nie poczulem i nie zasmakowalem w calosci. Chyba nikt z nas tego nie

    uczynil i uczynic tego nie moze. Bo czy na tym coraz bardziej nierownym