"Koncert na trzy głosy"

Jedno z opowiadań z głośnego zbioru Michała Olszewskiego "Do Amsterdamu";. Pierwsza nagroda III edycji konkursu "Znak-Proza"; za przenikliwe pokazanie sytuacji młodych ludzi... Wstrząsające i prawdziwe.

Tagi

Źródło

Michał Olszewski "Do Amsterdamu"

Odsłony

2720

    Szczur:
    Sam się prosił. Szumiał, kręcił i się skończyło. Szlus nareszcie. Już więcej nie przyszumi, nauczyłem szczawia rozumu. On myślał, że będzie rządził na Osiedlu. A kto on jest właściwie? Nikt, młody ćpunek, co ostro przesadza ze spidem. Pamiętam go, śmigał jeszcze z pistoletem plastykowym po piwnicach, jak myśmy już rządzili. I tak wypączkował, jebany. Rzucił karabin w kąt i od razu za strzykawkę się złapał, dlatego "Pompka" na niego ostatnio mówią, śmiesznie jakoś, nie, przepraszam, najpierw to on jeszcze z Buźką za garażami rozcieńczalnik buchał, całymi dniami tak siedzieli, później dopiero się przerzucił. Ale to jest jazda, żeby gówniarze z podstawówki ładowali w żyłę, bez żadnego wnikania. A on najmocniej działa, podobno pół dobrego grama naraz sobie wrzucił, ludzie, pół dobrego grama, przecież to jakby farbę emulsyjną wstrzykiwać. Nie, myśmy tak nie robili. To było inne, jakieś mniej straceńcze, nikt nie ładował, żeby się zajeździć. Ale jak myśmy zaczynali, to o spidzie nikt nie słyszał. Siedzieliśmy u mnie w suszarni, słomiankami druty założyłem, żeby nie było widać, tam zimą zawsze ciepło, i dawaj. Trawki trzeba było spalić chyba z pół reklamówki, żeby się w głowie zakręciło. Nie powiem, kompotu trochę się waliło, ale to było inne. "Moskwa", "Armia", "Dezerter", człowieku, prehistoria. Jakoś przyjemniej było, nikt nikogo nie chciał napierdalać za byle co. I się skończyło. I teraz taki czas, że kto nie biegnie, tego nie ma. Wszystko przez amfetaminę i mocną trawkę, nawet list bym z chęcią napisał do gazety, mógłby się nazywać "Amfetamina - przekleństwo naszych czasów", dobry tytuł, co? Nasza załoga to było kilku ziomków, żadnych dochodzących, żadnych szpiegów. A ci? Chyba z kilkadziesiąt osób, z Osiedla, z Miasta, jedni przychodzą, drudzy kurują się po domach, ciągły ruch, żadnego czajenia, walą w biały dzień pod sklepem, igły walają się po chodnikach, po zimie to lepiej na niektóre trawniki nie patrzeć, jak te kobiety to sprzątają, nie boją się ukłuć?
    Ja go ostrzegałem. Mówiłem, żeby nie dilował, bo zduszę. Co mnie obchodzi, że on ma ciśnienie i dużo potrzebuje. Śmiał się i mówił, że każdy ma prawo, że popyt jest duży. Gówno, gówno, mówię. To przez takich jak on jest tutaj tak źle, tutaj nigdy nie było tak źle. Ja nie sprzedaję dzieciom, chyba że głęboko siedzą i żebrają przez domofon, wstyd przed sąsiadami mi robią. A ten, gdyby mógł, toby chyba sklep z towarem otworzył, całodobowy obowiązkowo. Ja nie chodzę w dresach, nie golę się na łyso, nie rzucam się do obcych ludzi. A ten Pompka i jego załoga to świry, pojeby. Za wcześnie zaczęli po prostu, za dużo spida, kleju i wódy. I kwasów. Kwasy, te, co im sprzedałem, jak się cała sprawa zaczynała rozkręcać, mocne były, mówiłem, żeby uważać, bo kręcą maksymalnie. A zżarli tego tyle, że powariowali, Pompka wlazł na wieżowiec i siedział chyba z godzinę na dachu, ile ja się go musiałem naprosić, żeby zszedł, nie mogłem podejść, bo mówił, że skoczy, inni gadali z diabłem albo zdychali ze śmiechu. Niektórym na dłużej zostało, wszczepili sobie jakieś ciężkie jazdy w głowy. Jak dzieci.
    Ostrzegałem go. Mówiłem kulturalnie, żeby wyluzował, bo źle będzie. Zwłaszcza że przez tych jego ziomków psy zaczęły węszyć na Osiedlu, podobno niektóre szczawie mają za długie języki. Do mnie do domu na rewizję weszli, matka w płacz, dobrze, że domofon jest i zanim wjechali windą, to zdążyłem włączyć pralkę. Ile spida wtedy popłynęło, chyba za pięć stów! Zrobiłem sobie pranie. Wiedzieli, bo te dzieciaki nie potrafią cicho rozmawiać, może od walkmanów uszy im wysiadły. Jak gadają, to tak drą mordy, że chyba pół Osiedla słyszy.
    I koniec. Skończyło się. Pożyczył kasę ode mnie, za dużo kasy, żeby to odpuścić. I zniknął, w mieście na drugą stronę ulicy przechodził, wiedziałem, że znowu wtopił. Tryb życia zmienił, łeb mu jak peryskop latał na wszystkie strony, widziałem czasem z okna, bał się, w ogóle tylko w nocy się pokazywał, wykręcał jakiegoś spidzika i znikał znowu. A ja się śmiałem, bo gdzie on mógł uciec? Nawet nie chciało mi się do niego na dom wjeżdżać, po co wstyd przed rodziną robić? Przecież przez całe życie ukrywać się nie mógł. No i miałem rację. Akurat żeśmy wtedy trochę zapili z Grubasem, Dudkiem i Jasiem, ale kontrolnie, szliśmy do sklepu po repetę i akurat Pompka też szedł. Chciał niby rękę podać, pogadać, wiemy, znamy, ale ja za stary jestem na takie chrześcijaństwo, jak idzie na ostre. Strzaskałem mu gębę konkretnie, zęby musiał sobie nowe wstawić. Leżał w kałuży i ryczał. Normalnie jak dziecko. I tak miał szczęście, że sam go klepałem. Towarzystwo aż się rwało do zabawy, bo też im sporo krwi napsuł. Zapowiedziałem mu, że taka akcja będzie przy każdym spotkaniu, nieważne - środek Osiedla czy garaże, dzień czy noc. No i kilka dni później pieniądze się znalazły, z procentami, tak jak mówiłem. Przysłał do mnie umyślnego, sam nie chciał. Podobno teraz się odgraża. A ja się śmieję. Nie rusza mnie jego nienawiść. To mnie ratuje. Bo kiedyś pewnie się zestarzeję i przestanę mieszać, może się ożenię, może ktoś mnie obije, da kopa w dupę i powie "nawet mnie nie wkurwiaj, Szczurze", ale na razie to daleko. Chyba. Śmieję się. To mnie ratuje.

    Pompka:
    Nie zapomnę mu tego nigdy. Nie zapomnę. Kiedyś zapłacę więcej, niż myśli. Wyleczę się, zacznę w końcu smarować te rany maścią cynkową, zacznę różne soki owocowe wrzucać na masę, i luz, będzie dobrze. Trochę mniej prądu, trochę więcej zdrowia. I siłownia. Siłownia to zajebista sprawa. Bez testosteronu, może czasem, bo bez testosteronu trudno. Taki Eryk. Taki szczypior kiedyś, chudy jak igła, a teraz? Nie podejdziesz nawet, szacunek ma, taka kurwa szafa. I wtedy zobaczymy. Bo ja mogę wyłapać strzały w ryj, wiadomo, różnie jest, ale jak wyciągam rękę do kolesia, a on mnie na wejściu w zęby wali, to koniec. I żeby jeszcze kto inny, ale on, ten Szczur, ten emeryt pierdolony, co po dwóch piwach zawsze łapie ten sam klimat i zaczyna nawijać, jakie zajebiste załogi były kiedyś i jak teraz jest chujowo. To wolno, tego nie wolno, jaki święty się zrobił. Święty, bo święty, ale spida nie puścił, ciągle goni, tylko z głową, po cichu, wybranym, wiem dobrze, nieźle by było sprzedać go na komendzie. Szybko zapomniał, kto mi kiedyś proszek sprzedawał, fakt, proszek dobry, bez żadnych syfów czy sproszkowanej polopiryny, on zawsze miał dobre towary, nie mówię. A teraz nie chce, moje dresy mu nie podchodzą i głowa ogolona. Boi się, że psy za mną łażą. Cwany. Dobry dom, mamusia wreszcie spokojna, bo syn już nie drapie się po rękach, może niedługo do kościółka zacznie chodzić w ogóle. Nie sprzedaje spida dzieciom, nie ładuje za dużo, zajebiście. I męczy się sto razy bardziej niż ja. Bo ja nie chcę. To albo tamto, ławka albo ciepłe łóżeczko. Ja wybrałem. Mój wybór, moje wrzody. I mam spokój, całe Osiedle mnie zna, wiedzą, w co się bawię. I mam spokój. Jak te baby, co wychodzą z kościoła, się na mnie gapią, to jest klimat, jak na trędowatego. Matka się pytała ostatnio, czy ja hifa nie mam, bo tak mówią jej znajome. Może kiedyś skończę. Nie wiem.
    Oddałem mu te pieniądze. Ale prochu nie puszczę. Nie teraz. Najpierw muszę wyjść na swoje, za dużo nerwów i kasy w to wkładam. Przepuszczam wszystko, rozchodzi mi się towar w rękach jak piasek, z tym przyjebać, z tamtym przyjebać, rano na rozkręcenie, po wódce, żeby wytrzeźwieć, i koniec. Nie ma spida. Co ja gonię, komu ja gonię? Kilka gramów jakimś dupkom z liceum, kilka gramów jakimś dzieciakom. A reszta w krew. Ale wyjdę z tego. Jeden grubszy interes i koniec. Zwijam manele i jestem czysty. Nie muszę dygać, że psy coś znajdą, że zajrzą pod łóżko. Nie będę uciekał, krzyczał, motał. Będę gość. Czasem przywalę, nie powiem, to fajne, ale kontrolnie, bez świrowania. I wtedy go znajdę. Ale jeszcze nie teraz.

    Pan Stefan:
    Nie lubię chodzić wieczorami. Lepiej siedzieć i oglądać telewizję. To Osiedle jest dziwne, ja nie rozumiem tych chłopaków spod sklepu. Dlaczego oni tak krzyczą i tak dynamicznie się poruszają? Albo na odwrót, wyglądają jak manekiny przyklejone do ławek. Nic pośrodku. Albo krzyczą, albo wegetują. Nie lubię ich, nie lubię mijać się z nimi na ulicy, zawsze wtedy odwracam głowę, garbię się lekko, nie wywołuję swoim zachowaniem złych emocji, psychologowie tak radzą. Udaję, że obojętne są mi ich przekleństwa i głośne spluwanie, chociaż to nieprawda. A z drugiej strony, jakoś mnie fascynują. Często na nich patrzę nocami zza firanki, nawet znam pseudonimy niektórych. Czasem zbierają się u mnie pod blokiem, stoją do późna i czekają nie wiadomo na co albo piją nalewki. Szkoda trochę, że się chłopaki marnują, mogliby grać w ping-ponga czy piłkę albo na basen chodzić, czytałem niedawno, że jak jest basen w mieście, to przestępczość wśród nieletnich spada. Dlaczego oni nie wezmą się do roboty? Praca wygania człowiekowi złe myśli z głowy. Jak się naharujesz osiem godzin, to już potem nawet nie chce ci się stać pod klatką, tylko zjeść, obejrzeć dziennik i iść spać. A oni nie, ja ich znam, to łobuzy, nie pracują nigdzie, śpią do południa, a potem tłuką się po nocach i ludzi straszą. Myślę, że ktoś powinien się tym zająć. Ja nie potrafię, nie rozumiem ich, to nie mój świat. Nie rozumiem ich języka, ubrań. Nie będę ich umoralniał.
    Ostatnio się bili. Wracałem z Miasta późno w nocy, zasiedziałem się u szwagra przy kielichu, widziałem, jak pod sklepem taki chudzielec bił w twarz młodego chłopaka, jednego z tych łobuzów, co u mnie stoją pod blokiem, Pompka na niego wołają czy jakoś tak dziwnie, chyba znam jego ojca z widzenia, porządny człowiek. Nawet trochę się ucieszyłem na początku, że ktoś wreszcie go rozumu uczy, ale jak zobaczyłem, że pada w kałużę i beczy, to jednak przykro mi się zrobiło. Tamci poszli, ze śmiechem, zadowoleni, młody leżał w kałuży, tu deszcz, noc, listopad, myślę, podejdę, zobaczę, czy się chłopakowi krzywda nie stała, czy jakiegoś wstrząsu mózgu nie dostał. Pochyliłem się, pytam, czy pogotowia nie zawołać, krew mu się leje z ust, a on do mnie "spierdalaj" mówi. Spierdalaj? Jak to, spierdalaj? Przecież ja mu pomóc chciałem, a on tak do mnie. To poszedłem. Następnym razem już nie będę taki głupi, niech sobie robią, co chcą, niech strzelają do siebie z pistoletów albo walą pałkami po tych zakutych łbach, me obchodzi mnie to.
    Nie lubię Osiedla, w dzień to jeszcze jeszcze, ale po zmroku, nie daj, Boże. Normalnie się boję, chociaż dorosły facet jestem. Ciekawe, czy oni też się boją? Chyba muszą, skoro tak głośno krzyczą. Chciałbym się stąd wyprowadzić, nie tracić więcej nerwów, są podobno w dużych miastach takie osiedla ogrodzone płotem, z ochroną, szlabanem i alarmami, byle kto nie wejdzie. Nikt nie krzyczy pod domem i nie pije wina. Sami kulturalni ludzie. Chciałbym tam mieszkać.

Oceń treść:

0
Brak głosów

Komentarze

hmmm (niezweryfikowany)

Bardzo dobry tekst, powiedzialbym - samo życie.

.chudy. (niezweryfikowany)

przeczytał bym tą książkę, ciekawe ile kosztuje?

bhg (niezweryfikowany)

przeczytał bym tą książkę, ciekawe ile kosztuje?

aspirant malinowski (niezweryfikowany)

prowadzę działania operacyjne w związku z handlem marihuaną na naszym Osiedlu. z wywiadów z kolegami mojego 10-letniego syna wiem, że handlują wszystkie dziewczyny z jego klasy a nawet nauczycielka od matematyki. kilku hiphoperów także, syn stosując moje wskazówki uzyskał np od nich cenne informacje o kodzie, którym się posługują. np HWDP znaczy "chowaj Włada Do Portek" zaś samo H jest użyte aby zmylić organa ścigsania, czyli mnie. hehe, myśleli że są cwani. ale mój chłopak to naprawde spryciula - jestem z niego dumny. Do jego informacji doszły kolejne - po najechaniu dyskoteki lambada przetrzepaliśmy te portki wszystkim 87 uczestnikom, niestety te małolaty są nieźle zorganizowane, udało nam się złapać tylko 4 dilerów, którzy zgodnie z informacjami od mojego Emila, faktycznie mieli marihuanę w spodniach. Były dwa rodzaje: w postaci pigułek (supermocna) i jako biały proszek (zwykła moc). wśród nich był jeden hurtownik: 1,16 grama proszku i 4 pigułki o łącznej wartości 2200 złotych. broni nie miał lub zdążył się jej pozbyć. oczywiście doniosłem ich dyrektorom i wszyscy wylecieli ze szkół, skurczybyki, mało brakowało żeby jeden z tych morderców wyjechał na pół roku do instytutu kirii-skłodowskeij na jakieś rzekome stypendium z matematyki. ja mu kurwa dam olimpiady. w każdym razie skruszeni, po 72 godzinach wydali swoich dostawców. teraz mamy na nich oko: jeden ma kryptonim MYSZA a drugi BOMBKA. obaj prawdopodobnie biorą towar prosto od producenta - niejakiego stefana, który z okna nadzoruje ich pracę. moi chłopcy widzieli moment przekazywania wskazówek i prawdopodobnie towaru temu MYSZY pod sklepem. stosowali zaawansowaną konspirację - jeden udawał że upadł w kałużę, drugi - że mu pomaga. normalny przechodzień nigdy by nie odgadł co się dzieje naprawdę. A ten Stefan to cwany gość. nie afiszuje się z balangami, nie sprowadza dziewczynek pod swój adres, regularnie wybywa z domu, że niby do regularnej pracy, nawet jeździ autobusem, ale często się przesiada więc trudno man go śledzić. Ale podobno ma już plany przeprowadzki na strzeżone osiedle - tam, gdzie będzie miał wbród agencji towarzyskich i sąsiadów - bandytów podobnego kalibru. Cieżko nam tam prowadzić działania operacyjno-rozpoznawcze, więc musimy go zdjąć zanim umknie. Poza tym prokurator zabronił nam ruszać kogokolwiek zza tamtego ogrodzenia. hmmmm, widocznie sam ich już rozpracowuje...

Smrygeddon (niezweryfikowany)

ladnie zes pan syna wychowal...

i (niezweryfikowany)

ladnie zes pan syna wychowal...

ten-szin (niezweryfikowany)

autor jest z mojego miasta i opisał właśnie to miasto, to praktycznie fabularny dokument :)

Zajawki z NeuroGroove
  • 4-ACO-DMT
  • Retrospekcja

Czerwiec 2012. Stara, zrujnowana cegielnia. Na zewnątrz burza. Wewnątrz: niepewność i chęć zgłębienia nieznanych dotąd obszarów doświadczenia psychodelicznego.

Siedzieliśmy na starych oponach, przy bladym świetle migocących świeczek. Na zewnątrz zawodził wiatr niosący zacinające krople letniej ulewy. Zbliżała się burza...

  • Kodeina
  • Pierwszy raz

wcześniejszy powrót ze szkoły, wolna chata, chęć odcięcia się od wszechobecnych problemów, dobry, luźny mood.

Raport pisany po fakcie. Musiałam ochłonąć, aby móc opisać moje wrażenia jak najdokładniej. Miłej lektury kochani. 

 

Gdybym zapytała się kogoś z was czy robię dobrze, sięgając po opio, mając zerowe doświadczenie z substancjami odurzającymi, powiedzielibyście, że nie warto, że to nieprzemyślane, że nie wygrzebie się z tego. I pewnie będziecie mieć rację. Niemniej czytając Neurogroove na przemian z Hyperrealem, jestem wdzięczna za wszystko, co udostępniacie, by — poniekąd — edukować następnych. Słowem wstępu, dziękuję.

 

Piątek

  • Benzydamina
  • Tripraport

Bez oczekiwań, wyluzowanie, spontan. Spokojne miejsce, domowe zacisze.

Długo zwlekałam z opisaniem moich doznań pod wpływem - według mnie - ciekawej substancji - benzydaminy. Jakiś czas interesowały mnie takie substancje, ponadto chciałam poczuć się inaczej, chciałam troszkę oderwać się od rzeczywistości.

  • DMT
  • Miks

Powalczone dzień wcześniej. Mało energii, ale obiecałem bratu tripa, więc musiało być dobrze, bo z Orfeuszem mam najlepsze podróże. Gralnia.

   Witam. Obawiam się, że może być chaotycznie, bo dużo wszystkiego i pisane zaraz po wymyśleniu całej historii (to znaczy na następny dzień po czterech godzinach snu). Także tego... Zapraszam do lektury.