Wywiad z Arturem Radoszem z Europejskiej Koalicji dla Racjonalnych i Efektywnych Polityk Narkotykowych przeprowadzony przez Jacka Charmasta z Monaru na Bajzlu (Lato 2006). JCh: Podczas konsultacji projektu Ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii użyłeś frazy „podstawowe prawo człowieka do suwerenności ciała i ducha”. Powiedz jak daleko można posunąć się z tą suwerennością? Czy są dla niej jakieś granice? Weźmy listę mniej lub bardziej wątpliwych moralnie ludzkich zachowań: samobójstwa, homofobię, antysemityzm, mowę nienawiści, a także aborcję czy sprzedaż własnych organów ciała. Te wszystkie zachowania mogą być dozwolone, do tego wszystkiego możemy mieć prawo. Jedni mówią, że obszar naszej wolność powinien być ograniczony jedynie granicą, gdzie zaczyna się wolność innych. Że człowiek ma prawo do działania wbrew własnemu interesowi. Liberalne podejście jest mi bliskie, ale czasem jest mi też bliskie, to co powiedział Marek Edelman. Powiedział mniej więcej: bywa, że pała jest jedynym sposobem na to co skrajne z lewa i prawa. No więc, jak jest z tą suwerennością? AR: Ta suwerenność myśli i ciała jest czymś, co definiuje pojęcie wolności jednostki. Nie może być tak w demokratycznych krajach, aby państwo mogło narzucać swoim dorosłym i odpowiedzialnym obywatelom co mają myśleć o świecie – to cecha reżimów totalitarnych. Tyczy się to poglądów politycznych, ale także poglądów jednostek na bardziej przyziemne sprawy, takie jak na przykład co mogę, a czego nie powinienem spożywać (lub jak często to robić) . Oczywiście, sfera wolności osobistej kończy się tam, gdzie zaczyna konflikt między sferami wolności innych. Dlatego w praworządnym kraju, tej granicy strzegą instytucje prawne, czy to za pomocą kodeksu karnego, czy innych. Ale podstawą dla interwencji tych organów, jest zawsze szkoda, która jedna strona wyrządza drugiej. W przypadku „przestępstw” związanych z używaniem narkotyków, przestępca i sprawca to przecież jedna i ta sama osoba, jeśli wyrządza szkodę – to sobie. Obrazuje to dobrze schizofrenie prawną z jaką mamy często do czynienia w ustawodawstwie związanym z narkotykami. Tu się rodzi moje pytanie retoryczne – czemu w kraju, gdzie na stacjach benzynowych sprzedaje się alkohol, w wielu innych kwestiach, traktuje się dorosłych obywateli jak dzieci, które trzeba kontrolować za pomocą przysłowiowej policyjnej pałki? Czemu w Berlinie mogę posiadać do 30 gram konopi, czemu będąc Polakiem, jestem upośledzany przez swoich współrodaków!? Skoro większość ludzi spożywających alkohol – dokonujący według wszelkiej wiedzy medycznej – spustoszenia w całym organizmie, potrafi to robić racjonalnie. Dlaczego ludzi, którzy używają konopi nie traktować tak samo? Dlaczego wmawia się im często wyssane skutki używania konopi, czemu terapeuci patrzą na ogrom użytkowników konopi przez pryzmat ludzi uzależnionych, z którymi mają kontakt na co dzień? Kogo tego typu argumentacja ma przekonać? Jak pokazują statystyki, chyba tylko tych, którzy i tak nie używaliby narkotyków… JCh: „Szanowny Panie Hipokryto”– tak rozpocząłeś list, który wiele osób z mojego środowiska mocno zbulwersował. To się zdarzyło w roku ubiegłym, podczas dyskusji nad wspomnianym wyżej projektem ustawy. Nawrzucałeś Profesorowi Osiatyńskiemu za jego propozycję złagodzenia jednego z zapisów, o ile dobrze pamiętam odnoszącego się do posiadania „działki na własny użytek”. Zawinił bo powinien był żądać więcej. Czy często zdarza Ci się, że atakujesz bezpardonowo osoby, które nie do końca są po twojej stronie, ale w gruncie rzeczy sojuszników, osoby bez których autorytetu i zaangażowania prawdopodobnie nie osiągnął byś zbyt wiele? AR: Pan Profesor przyjął to zaskakujące stanowisko w nie przypadkowym czasie, w czasie wysłuchania publicznego poświęconego nowej ustawie, a zorganizowanego przez ówczesnego Ministra Zdrowia Marka Balickiego. Zaskoczył on wszystkich stwierdzając, mniej więcej, iż za posiadanie na własny użytek, powinno być karane karą grzywny, lub ewentualnie pracami społecznymi. Przyjmując takie stanowisko, tym samym podważył cel reformy, która te kary i kary więzienia, miała znieść! Z ust człowieka, który sam przyznaje się do problemów z alkoholem, zabrzmiało to bardzo cynicznie i hipokrytycznie właśnie. Dlatego mój komentarz brzmiał mniej więcej, szanowny Panie Hipokryto, kiedy następnym razem sięgnie Pan po kieliszek, proszę udaj się Pan na najbliższy posterunek i zażądaj grzywny lub prac społecznych dla siebie. JCh: Bądź realistą – żądaj niemożliwego” czy to hasło jest Ci bliskie, czy też cenisz kompromisy, bo zazwyczaj są trwalsze? Czy idea „coffeeshopów” z pozycji Kanaby nie jest kompromisem, albo hipokryzją? AR: Z całą pewnością nie jestem człowiekiem kompromisu. A od ludzi, którzy reprezentują instytucję, która walczyć powinna o prawa człowieka, wymagać trzeba znacznie więcej. Jeśli chodzi o „coffee-shopy” to oczywiście nie uważamy, iż jest to ostateczne rozwiązanie kwestii narkotyków. Zresztą sami Holendrzy, co wyraża spora część tamtejszych burmistrzów, znających problemy związane z narkotykami bardziej na „poziomie ulicy”, niż politycy w Hadze, od wielu lat walczy np. o uregulowanie hodowli konopi. Głównymi argumentami, które doprowadziły w Holandii do tolerowania handlu konopiami, było oddzielenie rynku tak zwanych miękkich narkotyków od twardych, oraz uderzenie w mafię narkotykową. Niestety ponieważ kwestia hodowli konopi ciągle nie jest rozwiązana, mafia narkotykowa dalej operuje na tym segmencie „szarej strefy”, w praktyce kontrolując go w pełni. JCh: Na internetowym forum dyskusyjnym grupy harm reduction dochodzi często do spięć na linii Monar i zwolennicy legalizacji. Nikt nie neguje, że przesłanie Kanaby zawiera się w filozofii redukcji szkód, bo to jest oczywiste. Wydaje mi się natomiast, że praktyka tego ruchu jest oceniana bardziej jako romantyczna niż pragmatyczna. I stąd chyba dużo nieporozumień z ludźmi z Monaru, którzy zdaje się mocniej stoją na ziemi. Jak ty to widzisz? AR: Ten konserwatyzm, czy jak ty to nazywasz „pragmatyzm” powoduje rzeczywiście szereg spięć między polskim ruchem redukcji szkód, który czasem nazywam ruchem redukcji reform. Mimo, iż w praktyce, jest bardzo niewielu ludzi aktywnych na tej scenie, często dochodzi między nami do spięć, wynikających z negowania przez niektóre osoby potrzeby mówienia wprost i dosadnie na temat problemów wynikających z prohibicji narkotykowej. A szkoda, bo na przykład w Czechach toczy się przecież debata nie o to czy depenalizować posiadanie konopi, a o to czy zezwolić dorosłym obywatelom na uprawę do trzech krzaków konopi. W Niemczech z kolei propozycję jednej z posłanek SPD – zmierzającą do wprowadzenia dystrybucji heroiny na receptę w całym kraju poparły, niemalże jak jeden mąż, środowiska ekspertów, terapeutów i użytkowników narkotyków. Niestety Polska zaściankowość stała się chyba naszą przywarą narodową. Szkoda, bo tylko przez debatę i publiczne negowanie prohibicji będziemy w stanie zmienić obecne status quo i w efekcie poprawić standard życia setek tysięcy dorosłych Polaków i zadać bolesny cios mafii narkotykowej. JCh: Czy uważasz, że można jako społeczeństwo być bardziej lub mniej przygotowanym na wolność? Inaczej mówiąc, że do każdej liberalizacji należy mieć zaplecze w postaci przygotowanych do niej obywateli. Dzisiejszy Irak jest skrajnym przykładem zignorowania przy działaniach modernizacyjnych bazy mentalnej i obyczajowej. A i u nas większość obywateli zaostrzyłoby kary za przestępstwa narkotykowe i wszystkie inne. Tak wynika z badań. To elity ratują nas często przed kompromitacją i niemal równie często kompromitują poprzez różne projekty populistyczne. Na jakie doświadczenia liberalizacyjne według środowisk legalizacyjnych jest przygotowany nasz kraj? AR: No cóż, o naszym kraju świadczy najlepiej klasa polityczna i posłowie, którzy zostali przez to społeczeństwo wybrani. Przy czym, olbrzymia część ludzi nie poszła na wybory wcale – ogarnięta frustracją i brakiem osób, na które mogli by oddać głos. Mam nadzieje, iż ludzie Ci wybiorą w następnych wyborach znacznie lepiej i przyjazna reformom lewica powróci na swoje miejsce. Przez pewien czas liczyliśmy na życzliwość Platformy Obywatelskiej, ale nikt z tego ugrupowania jak dotąd nie podał nam ręki. Osobiście uważam, iż liczenie w obecnym Polskim parlamencie na pozytywne reformy jest mrzonką i utopią. Co nie znaczy, iż nie trzeba próbować wytwarzać poprzez działania w parlamencie – np. publikację raportów, organizację konferencji prasowych i spotkań z posłami, dialogu i publicznej debaty. Bo tylko w wyniku tego dialogu mogą powstać konstruktywne wnioski i wzrosnąć w społeczeństwie poziom wiedzy o trudnych i wielopłaszczyznowych problemach związanych z prohibicją narkotykową. Inna sprawa, iż posłowie z którymi mam przyjemność od czasu do czasu pracować, mówią mi, iż zgadzają się ze mną, ale ten temat jest trudny i nie interesuje mediów. No cóż, myślę, że to właśnie jest sedno problemu. Choć nasze ostatnie doświadczenia pokazują, iż powoli, także to się zmienia i coraz częściej pojawiamy się w prasie i radiu… Generalnie, jeśli możemy coś uzyskać realnego w ciągu najbliższych lat, to będzie to wdrożenie w pełni art. 72, dającego możliwości zastosowania alternatyw edukacyjnych lub terapeutycznych względem „przestępców” narkotykowych. Trzeba też walczyć na poziomie lokalnym o, nieraz wybiegające myślą w przód, eksperymentalne programy – tak jak zaleca to Parlament Europejski. I na tym powinniśmy się skupić. Inna sprawa, iż obecna KomisjaEuropejska coraz odważniej daje sygnały, iż pomysł wspólnej polityki narkotykowej Unii Europejskiej jest wciąż żywy. Walczymy także na tym poziomie. Jak będzie czas pokaże. JCh: Jak wypadł tegoroczny Marsz Miliona Blantów? AR: Nie były to Ateny, Madryt czy Bolonia, gdzie tradycyjnie zgromadziły się dziesiątki tysięcy osób, ale jak na kraj gdzie rodzi się dopiero kultura protestu jesteśmy bardzo zadowoleni. Mimo strug deszczu pod Sejmem zgromadziło się ponad 300 osób. Deszcz przeraził na szczęście nielicznych, głównie dziennikarzy. Wkrótce po starcie marszu urósł on mocno do ponad 1000 osób. Spotkała nas przy tym ciekawa niespodzianka, w połowie marszu na platformę wskoczyła grupka osób przebranych za superbohaterów: Spidermana, Batmana i X-mana. Inna niespodzianka to Marek Borowski, który pozdrawiał serdecznie naszą manifestację stojąc przy wejściu do jednego z pubów znajdujących się na trasie pochodu. Podobnie zresztą reagowali przypadkowi przechodnie. Bardzo pozytywne doświadczenie, mamy nadzieję, iż w przyszłym roku będzie jeszcze lepiej. JCh: Czy nie sądzisz, że przed eksperymentem legalizacyjnym stoi zbyt wiele niewiadomych, by mógł się udać? Jaki Kanaba ma stosunek do legalizacji takich narkotyków jak kokaina czy opioidy? AR: Jeśli chodzi o uregulowanie rynku konopi czy innych narkotyków, w tym dystrybucję heroiny na receptę, mamy jasny przekaz. Zróbmy lokalne eksperymenty i wyciągnijmy wnioski! JCh: Moje środowisko osób związanych z pomocą osobom uzależnionym, lecznictwem oraz redukcją szkód między innymi druzgocąca ocena polskiego systemu leczenia narkomanów, jako anachronicznego, kosztownego i opartego na propagandzie sukcesu. W Polsce, okazuje się mało komu ze specjalistów uzależnień zależy by narkomanii było mniej. Natomiast nie przeszkadza by dalej rozbudowywać strukturę leczniczą, w kierunku nieefektywnych i kosztownych programów abstynencyjnych. Mamy relatywnie największą w świecie liczbę miejsc w ośrodkach rehabilitacji abstynencyjnej. Absurdem głównym jest to, że podaż usług leczniczych rozwija się przy zupełnym ignorowaniu popytu. Chodzi tu raczej o tworzenie nowych miejsc pracy dla terapeutów niż o leczenie i wyleczenie narkomana. A więc o to, by co roku kilkanaście tysięcy klientów korzystało z ofert terapeutycznych, ale niekoniecznie skorzystało z dobrym dla siebie efektem. Jaka jest Twoja ocena? AR: Polska polityka przeciwdziałania jest absurdalna, opiera się ją na modelu potwierdzającym od wielu lat swoją nieskuteczność, myślę tu o modelu amerykańskiej wojny z narkotykami. Obrazuje to proporcja pieniędzy, które przeznacza się na działania organów sprawiedliwości w stosunku do wydatków na realną pomoc i terapię. U nas jest to gdzieś około 90% na represje i 10% na działania terapeutyczne/edukacyjne itp. Myślę, że sporą rolę w promowaniu modelu abstynencyjnego odgrywa w Polsce kościół katolicki. Mimo, iż za czasów Jana Pawła II, na południu Europy, w byłej Jugosławii, to właśnie niektóre katolickie klasztory dystrybuowały uzależnionym metadon... Ciekawostką jest też fakt, iż władze innego wysoce religijnego kraju – oskarżanego często o konserwatyzm religijny – Iranu, w obliczu pandemii HIV/AIDS i innych chorób związanych z zażywaniem narkotyków dożylnie, wezwały do odrzucenia ortodoksji religijnej i przyjęcie zasad redukcji szkód, między innymi przez wprowadzenie programów dystrybucji metadonu i wymiany igieł i strzykawek. W praktyce także redukując kary za posiadanie (według prawa – kara śmierci) do sankcji administracyjnych… No cóż myślę, że w Polsce też można sporo zmienić, ale potrzeba jest mobilizacja środowiska, a tu niestety wypadamy blado. Pojęcie społeczeństwa obywatelskiego, wciąż brzmi w Polsce jak frazes, a środowisko terapeutów, nie potrafi walczyć o swoje. Jesteście świetnymi fachowcami, często ludźmi o wielkich sercach, ale działania polityczne czy medialne wychodzą wam słabo. Myślę, że mariaż ekspertów i ludzi, którym najbardziej zależeć powinno na ludzkim traktowaniu – użytkowników i uzależnionych od narkotyków – może tą sytuację zmienić. Jeśli tylko znajdą się ludzie potrafiący działać z otwartą głową i wiarą w to, że ten świat jednak można zmienić. JCh: Dziękuję za rozmowę.
Przeczytaj także o zatrzymaniu Artura R. za posiadanie 0.5 grama konopi przez Policję
Komentarze