chciałem się z Wami podzielić moim pierwszym poważnym spotkaniem z magicznymi grzybami... spotkanie to miało miejsce 15 listopada 2004 i już chyba do końca moich dni ta data bedzie mi przypominac o tamtej podróży.
ale do rzeczy. miałem skonsumować około 40 łysiczek, jeszcze całkiem świeżych. czy się bałem? cholera, pewnie, że się bałem! ale mimo wszystko rok temu nie udało mi się dokonać tego dzieła, więc postanowiłem w tym to nadrobić. czy się opłacało? o tym za chwilę.
rytuał rozpocząłem o godzinie 22:15. na początek postanowiłem zjeść połowę docelowej porcji, a resztę - po upewnieniu się, że wszystko gra:) grzyby jadłem sa surowo, zagryzając je tylko pieczywem. przygotowałem sobie sporo płynów, wygodne miejsce i dobrą muzykę - po raz kojelny potwierdziło się to, że pink floyd to jednak... pink floyd - co tu dużo gadac! po około 45 minutach zacząłem czuć ciężar w żołądku, ale nie było to specjalnie uciążliwe. w tym momencie zjadłem resztę gribensow, ale wszystkiego nie dokończyłem. zostawiłem parę kapelusików. czemu? nie mam pojęcia - coś mi mówiło, że tak trzeba:)
dla zabicia czasu postanowiłem obejrzeć jakiś film, ale po 20 minutach zrezygnowałem, bo zegar wiszący na ścianie... uśmiechał się do mnie:)
popatrzyłem na ręcznik zarzucony na drzwi... był sam w sobie bardzo kolorowy, a teraz... poszczególne barwy zaczęły sie przemieniać miejscami, faktura samego ręcznika i ścian pokoju stała się falista. wszystko dookoła zdawało się już być karykaturalnie duże - drzwi były wysokie i wąskie, a cały pokój stał się jakby bardziej obcy... nie chciałem zmarnować tej podróży przed monitorem, więc wyłączyłem kompa, włączyłem muzykę i usiadłem sobie w wygodnym fotelu. bardzo wiele myśli wypełniało moją głowę: niektóre całkiem banalne, niektóre odlatujące bardzo, bardzo daleko w przeszłość... i chyba w przyszłość też.
swoją drogą, tego samego dnia palilem mj po raz pierwszy od pol roku i przenioslem sie myślami wlasnie do tego momentu i... odmowilem kumplowi, powiedzialem, ze nie palę... myślę ze właśnie tak wtedy chciałem zrobić...
postanowiłem przejrzeć fotografie, które miałem na dysku, więc włączyłem kompa i zacząłem przeglądać setki zdjęć zrobionych przez ostatnie kilka miesięcy. z każde z nich wywoływało we mnie inne, ale totalnie spotęgowane doznania. zatrzymywałem się wiele razy na zdjęciach mojej Ukochanej... i widziałem nie tylko kobietę mojego życia, ale również twarz wyrażającą tysiące uczuć i myśli na sekundę. jedno ze zdjęć wywołało we mnie stan, w którym trudno było mi złapać
oddech z wrażenia! nie potrafię tego opisać słowami, ale było to coś niewyobrażalnie pozytywnego, bardzo ciepłego... nigdy nie sądziłem, że istnieje TAM świat tak poteżnych uczuć i myśli, które tak kurerwko dokładnie trafiają w sedno tego, czy uczucia właściwie są. myslę, że mogłbym tak przesiedzieć i zachwycać się tym zdjęciam do końca podróży, ale przemogłem się i postanowiłem się położyć...
przeszedłem, z niewielkimi problemami z równowagą do drugiego pokoju. już wiedziałem czemu zostawiłem troszkę grzybów! miałem je wsypać do doniczki mojej kochanej roślinki! tak też właśnie zrobiłem, z wielkim namaszczeniem oczywiście... pominę już to, że troche nie trafiłem do doniczki i musiałem szukać tych małych kapeluszy na kolorowym dywanie:) nadal rozpierała mnie pozytywna energia. z ciakawości wziąłem do ręki książkę i zacząłem czytać. szybko jednak okazło się, że przeczytanie 10-linijkowego fragmentu zajęło mi jakieś 15 minut, bo w każdym słowie po kolei odnajdywałem nowe, ukryte wątki i historie! postanowiłem zgasić światło, ale najpierw obok łóżka postawiłem fotografię wspomnianej już przeze mnie osoby... i znowu ograrnęło mnie to wszechmogące uczucie szcześcia i miłości... uczucie jeszcze jednak sporo silniejsze niż poprzednio, ponieważ grzyby już na dobre zagościły w mojej głowie. było to coś niesamowitego. czułem ciepłe emocje wypłwające z mojego brzucha i rozlewające się po całym ciele, a w klatce piersiowej czułem ciepły ucisk zachwytu. co ciekawe uczucia te nie miały zupełnie NIC wspólnego z fizycznym aspektem miłości - były to zupełnie wyższe stany umysłu...
zgasiłem światło i włączyłem ponownie muzykę. przed oczami zaczęły pojawiać mi się skomplikowane wzory i fraktale, głównie w odcieniach czerwieni, zieleni i koloru niebieskiego. w tej chwili zauważyłem bardzo ciekawą rzecz. czułem, jakbym co pewien czas budził się ze snu (pomino tego, że nie zasypiałem!) po czym trip zmieniał swój charakter - skupiał się na innym aspekcie życia. w pewnej chwili zobaczyłem opacie krzesła, a na nim kościstą rękę... po chwili dołączyła do niej
ręka bardzo zadbana, wypielęgnowana... zorozumiałem, że to byty Dobra i Zła. przez jakiś (dłuższy) czas toczyły o mnie walkę. w końcu jednak Dobro wygrało tę bitwę i ogarnęło mnie uczucie bardzo pozytywne, znowu wypływające z brzucha... to stwierdzenie jest dla mnie najwiekszą mądrością wyniesioną z tej podróży: _jestem_dobrym_człowiekiem_!
ponieważ Dobro nie odchodziło, postanowiłem zapytać o jedną rzecz. chciałem wiedzieć, czy kobieta, z którą jestem jest właśnie TĄ Jedyną... jako odpowiedź, pojawiło się znowu to cudowne uczucie... więcej dowodów mi nie potrzeba!
nie chciało mi się w ogóle spać. zawinąłem sie w kołdrę, która stała się kokonem, z którego chciałem się wydostać... ciągle czułem się bardziej obserwatorem niż uczestnikiem tych wszystkich wydarzeń... i chyba wlaśnie tak było... gdy dotknąłem ręką drugiej ręki, nie poczułem kompletnie nic - zupełnie, jakby to nie było moje ciało! to uczucie utrzymało się już do końca podróży...
im bliżej byłem tego ziemskiego swiata, moje wizje zaczynały mieć podłoże coraz bardziej seksualne. mam tu na myśli wizje mistycznych rytuałów, które odprawiałem... widziałem ognisko i jakieś tańczące postacie... i siebie w roli szamana...
w pewnym momencie chyba już przysnąłem i po chwili się ocknąłem... przestraszyłem bardzo się, ponieważ trip nie tracił na sile, a była już 3 nad ranem! przed 7 musiałem wstać i spotkać się z Nią... znowu ogarnęło mnie to grzybowe uczucie miłości, jakże odmienne od jego ziemskiego odpowiednika... i przeraziłem się, bo jak mogę Ją kochać w ten sposób? nie mogłem się pogodzić z myślą, że Ona może tego nie zrozumieć, pomimo tego, że uczucie to było o wiele potężniejsze...
bałem się tego, co będzie rano, bałem się tego, że mój system wartości na stałe uległ zmianie i nic już na to nie poradzę...
rano, na szczęście okazało się, że byłem w błędzie. biorąc pod uwagę, że spałem nieco ponad godzinę, obudziłem się całkiem w dobrej kondycji, szczęśliwy, że trip już się skonćzył i jeszcze bardziej szczśliwy, że w ogóle miał miesce! na sniadanie: gorzka herbatka i tyle... na więcej nie pozwolił mój żołądek.
ta podróż była jednym z najważniejszych wydarzeń w moim życiu i doskonałym podsumowaniem moich życiowych doświadczeń. chciałbym, aby pozostała ona czymś unikalnym i nie wiem czy zdecyduję się na kolejne grzybowe loty... nie spodziewałem się po tych niepozornych kapelusikach az tak ogromnej podróży i nabralem do nich wielkiego respektu.
czy ta podroz mnie zmienila? nie wiem. mam juz wystarczająco dużo pytań, na które muszę sobie sam udzielić odpowiedzi... zapewne przyjdzie czas i na to...