Raport z badań:
http://www.espad.org/Uploads/ESPAD_repo ... _10_29.pdf
( za narkomania.org.pl)
W tym artykule zostaną przedstawione mechanizmy uzależnień od środków psychoaktywnych związane z układem nagrody w mózgu, ostrymi objawami uzależnienia, objawami odstawiennymi i powikłaniami.
Uzależnienie
Każde używanie substancji psychoaktywnych niesie ze sobą ryzyko uzależnienia. Uzależnienie występuje wtedy, kiedy człowiek traci kontrolę nad przyjmowaną substancją i dochodzi do przymusu jej zażywania. Definicja uzależnienia wg klasyfikacji ICD 10 brzmi: „Uzależnieniem nazywamy kompleks zjawisk fizjologicznych, behawioralnych i poznawczych, wśród których przyjmowanie substancji lub grupy substancji dominuje nad innymi zachowaniami, które miały poprzednio dla pacjenta większą wartość”.
Aby stwierdzić uzależnienie, muszą wystąpić co najmniej trzy z sześciu objawów:
Silne pragnienie przyjmowania substancji albo poczucie przymusu jej przyjmowania. Oznacza to, że osoba musi przyjąć substancję, żeby albo czuć się dobrze, albo nie czuć się źle. Charakterystyczne jest tu słowo przymus – osoba musi przyjąć substancję psychoaktywną.
Trudności w kontrolowaniu zachowania związanego z przyjmowaniem substancji, jego rozpoczęcia, zakończenia lub ilości. Jeśli ktoś już sięgnie po narkotyk lub alkohol, to zaczyna w krótkim czasie powtarzać tę czynność – dochodzi do ciągu.
Fizjologiczne objawy stanu odstawienia – zespoły abstynencyjne. Substancje uzależniające dają nie tylko objawy w trakcie ich brania, ale również w czasie ich odstawiania. Każda z nich daje trochę inne objawy abstynencyjne.
Stwierdzenie tolerancji – coraz większe dawki są potrzebne do wywołania stanu przyjemności.
Zaniedbywanie alternatywnych źródeł przyjemności. Osoba traci zainteresowanie dotychczasowymi pasjami. Interesuje ją tylko i wyłącznie branie narkotyków lub picie alkoholu. Zamyka się w środowisku osób używających substancji uzależniających.
Przyjmowanie substancji pomimo doświadczania jej szkodliwości. Mimo uszkodzenia wątroby, pobytów w izbie wytrzeźwień, spowodowania wypadków drogowych – alkoholicy nadal piją. Silniejszy jest przymus niż zdrowy rozsądek.
Co się dzieje z narkotykiem w organizmie?
Narkotyk przyjęty doustnie przechodzi do organizmu z przewodu pokarmowego. Dożylne podanie narkotyku powoduje jego natychmiastową dystrybucję do krwiobiegu i narządów, przyjęty w postaci wąchanej lub palonej – wchłaniany jest przez nabłonek układu oddechowego.
Narkotyk rozchodzi się po tkankach i narządach. Zostaje przez nie wchłonięty, metabolizowany, część dostaje się do mózgu. W mózgu dochodzi do pobudzenia różnych układów neuroprzekaźnikowych, a końcową drogą jest pobudzenie układu przyjemności – układu nagrody. Osobie biorącej narkotyk w tej fazie jest bardzo przyjemnie, przeżywa ekstazę, odurzenie. Z punktu widzenia medycznego dochodzi do ostrego zatrucia substancją. Niebezpieczeństwo w tej fazie polega na tym, że osoba może przyjąć zbyt dużą dawkę, a to może skutkować uszkodzeniem narządów.
Jeśli narkotyk jest przyjmowany w sposób powtarzalny, wytwarza się specyficzny stan równowagi między organizmem a substancją – dochodzi do uzależnienia. Organizm zaczyna traktować narkotyk jako coś, co musi otrzymać. W sytuacji jego braku występuje bardzo złe samopoczucie – układ przyjemności nie jest stymulowany, organizm zaczyna reagować zespołem abstynencyjnym, czyli zaczyna „chorować” z powodu braku substancji uzależniającej. Utrzymywanie abstynencji powoduje powolne przyzwyczajanie się organizmu do sytuacji sprzed brania narkotyku, jednak zmiany w organizmie mogą być już tak daleko posunięte, że są nieodwracalne lub wymagany jest długi okres do powrotu do względnego stanu zdrowia. Zmiany te mogą się manifestować zarówno na płaszczyźnie somatycznej, jak i psychicznej. Mówimy wtedy o późno ujawniających się zaburzeniach psychicznych. Także w trakcie przyjmowania narkotyku może również dojść do pojawienia się zaburzeń przypominających choroby psychiczne.
Każda substancja psychoaktywna (narkotyk, niektóre leki, alkohol czy papierosy) ma swój charakterystyczny zespół objawów po jej zażyciu – objawów zatrucia, charakterystyczny zespół objawów braku substancji – objawów abstynencyjnych, i późnych powikłań. Jest to spowodowane tym, że każda substancja działa na specyficzne receptory.
Układ nagrody
Różne substancje psychoaktywne działają w różnych miejscach mózgu, poprzez różne substancje neuroprzekaźnikowe, które są wydzielane i wychwytywane przez komórki nerwowe (neurony) do synaps, stanowiących połączenie między neuronami.
Najważniejszym miejscem dla wszystkich substancji psychoaktywnych jest tzw. układ nagrody w mózgu. Jest to układ, którego neuroprzekaźnikiem jest dopamina.
Składa się on z jąder brzusznych nakrywki (VTA), które łączą się z jądrem półleżącym (n.Acc.), a ono rzutuje swoje wypustki do kory mózgu. Jądra te wchodzą w skład tzw. jąder podkorowych układu mezolimbicznego.
Pobudzenie jąder brzusznych nakrywki powoduje przesłanie dopaminy do synapsy łączącej neurony VTA z jądrem półleżącym. Pobudzone jądro półleżące rzutuje wypustki do kory przedczołowej, która z kolei odpowiada za określone działania i odczucia człowieka. Jądro półleżące hamuje również zwrotnie jądra VTA, aby nie były one zbyt mocno pobudzone.
Jeśli substancje narkotykowe będą bardzo silnie działały na jądro półleżące, to również będą one silnie hamowały jądra VTA, co przy długim podawaniu mocnych narkotyków doprowadzi do tego, że jądra VTA zaczną zmniejszać swoją aktywność i w efekcie może dojść do ich częściowej degeneracji. Spowoduje to taką sytuację, że jeśli odstawimy narkotyk, to jądra VTA nie będą w stanie pobudzić jądra półleżącego, czyli nie dojdzie do uzyskania odpowiedniego poziomu przyjemności przy różnych czynnościach. W związku z tym osoba będzie poszukiwała takiej substancji, która pozwoli pobudzić jadro półleżące do odpowiedniej aktywności.
Układ nagrody powoduje, że człowiek szuka takich rzeczy czy zachowań, które pozwolą mu osiągnąć przyjemność. Wynika z tego, że występują dwie fazy przeżywania przyjemności:
faza apetytywna – polegająca na tym, że człowiek poszukuje źródła zaspokojenia przyjemności, a samo poszukiwanie jest związane z pojawieniem się wzrastającego napięcia, co często już powoduje przyjemność (bardzo trafnie ujmuje to fragment piosenki Skaldów – „Nie o to chodzi, by złowić króliczka, ale by gonić go”),
faza konsumacyjna – związana z uzyskaniem satysfakcji z zaspokojenia potrzeby i obniżeniem napięcia.
Neurobiologia uzależnienia opiatowego
Opiaty działają na receptory mózgowe typu mi, delta i kappa. W mechanizmach uzależnienia udział biorą głównie receptory mi i delta – wzmacniające uzależnienie oraz kappa – działające awersyjnie.
Główne rozmieszczenie tych receptorów w mózgu to struktury znajdujące się w międzymózgowiu oraz w korze przedczołowej. Końcowym szlakiem jest układ nagrody.
Pobudzenie jąder nakrywki (VTA) przez opioidy powoduje aktywację całego układu nagrody. Układ ten posiada sprzężenie zwrotne. Wzrost dopaminy powoduje wydzielanie dynorfin – substancji działających na receptory opioidowe, m.in. kappa – a te zwrotnie hamują pobudzenie jąder nakrywki brzusznej. Jeśli podamy obwodowo opiaty, to będą one pobudzały zarówno jądra nakrywki brzusznej, jak i jądra półleżące, co zwrotnie zahamuje wydzielanie dopaminy na poziomie jąder nakrywki. Dodatkowo, na skutek stymulacji jąder półleżących, dojdzie do zwiększenia wtórnych przekaźników wewnątrzkomórkowych typu cAMP, CREB, co wtórnie spowoduje wzrost wydzielania dynorfin i zwrotnego zahamowania wydzielania dopaminy w jądrach nakrywki brzusznej.
Stałe hamowanie wyrzutu dopaminy na poziomie jąder nakrywki brzusznej może spowodować neurodegenerację tej części neuronów. Stąd w wyniku uzależnienia opiatowego może dochodzić do nieodwracalnych zmian w mózgu – co z kolei tłumaczy bardzo ciężki przebieg leczenia tej choroby. Przyjmuje się, że po trzech latach zażywania opiatów zmiany są już na tyle nieodwracalne, że osoby uzależnione mogą wymagać stałego podawania substytutu narkotyku, np. metadonu. Niestety, często w tej fazie uzależnienia spotykamy się z próbami leczenia pacjentów metodą drug free. Skuteczność takiego leczenia (mierzonego wieloletnim utrzymywaniem abstynencji) wynosi około 1%.
Gdyby chcieć krótko scharakteryzować grupę opiatów, należałoby zacząć od tego, że jest to jedna z najstarszych grup narkotyków. Zalicza się do nich opium, morfinę, wyciągi makowca („kompot”), heroinę. Narkotyki te bardzo trudno odstawić, ponieważ wywołują silne uzależnienie psychiczne i fizyczne. Odstawienie opiatów skutkuje wystąpieniem silnego zespołu abstynencyjnego i wywołuje dreszcze, silny katar, rozszerzenie źrenic, bóle brzucha, biegunkę, skoki ciśnienia, mdłości, bardzo złe samopoczucie, niepokój, rozdrażnienie, agresję. Takie objawy mogą się utrzymywać 10-12 dni. Stąd odtrucie powinno się przeprowadzać w warunkach oddziału detoksykacyjnego. Przewlekłe przyjmowanie tych substancji powoduje zmiany osobowości oraz pojawienie się zaburzeń i chorób psychicznych.
Neurobiologia uzależnienia od kanabinoidów
Receptory wrażliwe na THC są rozsiane praktycznie w całym mózgu.
Duże ich ilości znajdują się zarówno w jądrach nakrywki brzusznej, jak i w jądrze półleżącym. Palenie marihuany powoduje różnego typu doznania wynikające z rozmieszczenia receptorów THC, ale również pobudzenie osi układu nagrody w mózgu. Ponieważ receptory THC umiejscowione są zarówno w jądrach VTA, jak i w n.Acc., może wolniej dochodzić do uzależnienia, gdyż VTA nie zmniejsza aktywności w tak szybkim tempie jak w przypadku innych narkotyków. Niemniej jednak pokazuje to, że jest to taki sam środek uzależniający jak inne narkotyki.
Osoby palące marihuanę uzależniają się trwale w około 10% przypadków. W praktyce medycznej mamy pacjentów bardzo silnie uzależnionych od marihuany.
Krótkotrwałe działanie marihuany na człowieka powoduje następujące efekty:
-błogostan, zaburzenia postrzegania i odczuwania,
-pogorszenie pamięci krótkotrwałej,
-pogorszenie koncentracji, uwagi,
-pogorszenie koordynacji oraz równowagi (duża liczba receptorów w móżdżku),
-wzrost akcji serca,
-zaczerwienienie oczu,
-wzrost apetytu,
-relaksację i uspokojenie,
-obniżenie progu bólu,
-poszerzenie pola świadomości – odczucie u osób, które bez przyjmowania narkotyku mają poczucie pogorszenia pamięci; dopiero przyjęcie marihuany pozwala im na w miarę „normalne” myślenie.
Należy zwrócić uwagę na to, że stany te są uzależnione od indywidualnej wrażliwości na działanie marihuany i nie wszystkie występują w takim samym stopniu u każdego.
Z kolei długotrwałe zażywanie marihuany wywołuje następujące efekty:
-uzależnienie,
-paranoję, depresję, lęk,
-zespół amotywacyjny (palącemu marihuanę zaczyna być obojętne, czy chodzi do pracy, do szkoły, co się dzieje z jego rodziną. Im dłużej pali, tym ma mniejszą motywację do --funkcjonowania w środowisku. Staje się obojętny, bezwolny),
-zaburzenia układu oddechowego,
-działania niepożądane w układzie immunologicznym i rozrodczym,
-nowotwory (marihuana zawiera od 50 do 70% więcej karcynogenów niż tytoń).
Narkoman, który próbuje odstawiać marihuanę, zaczyna odczuwać niepokój. Pojawia się chroniczne rozdrażnienie, bezsenność lub nadmierna senność, silne bóle głowy. Traci chęć życia, spada jego aktywność życiowa. Cierpi z powodu obniżonego nastroju, który może przyjąć postać depresji. Obniża się odczuwanie przyjemności. Należy zwrócić uwagę, że prawie wszystkie narkotyki dają zbliżone objawy abstynencyjne, co jedynie potwierdza, że marihuana jest silnym narkotykiem.
Neurobiologia uzależnienia od amfetaminy i kokainy
Kokaina, amfetamina i metamfetamina są substancjami pobudzającymi, równocześnie działającymi na układ nagrody.
Kokaina blokuje wychwyt zwrotny dopaminy do komórek, stąd jej ilość w przestrzeni synaptycznej znacząco wzrasta.
W przypadku działania amfetaminy i jej pochodnych dochodzi zarówno do wyblokowania zwrotnego wychwytu noradrenaliny, jak i dopaminy. Zażywanie kokainy prowadzi również do zmian degeneracyjnych szlaków serotoninergicznych.
Środki psychostymulujące powodują silne pobudzenie psychoruchowe. Dają one wrażenie energii i siły. Zaburzają krytycyzm. Przyjmowane przez młodzież głównie na dyskotekach, pozwalają na długotrwały taniec. Są też zażywane przez studentów, ponieważ pozwalają zredukować poczucie zmęczenia w trakcie nauki. W tej fazie może dochodzić do zgonów z powodu całkowitego braku właściwej oceny swojego stanu zdrowia – osoba nie ma poczucia, że coś złego dzieje się z jej organizmem. Na przykład w trakcie tańca może dojść do tak silnego odwodnienia organizmu, że może to doprowadzić do śmierci.
Zespół abstynencyjny związany z brakiem narkotyku polega na bardzo złym samopoczuciu. Pojawia się silne rozdrażnienie, zmęczenie, apatia. Wzmaga się apetyt, pojawia się depresja. Tym objawom towarzyszy silne poczucie głodu narkotykowego.
Neurobiologia uzależnienia od benzodiazepin
Benzodiazepiny są substancjami działającymi na receptor benzodiazepinowy.
Ich działanie powoduje uspokojenie i senność. Związany jest z tym również wpływ na ośrodek nagrody – osoba pod wpływem specyfiku odczuwa spokój, rozluźnienie – jest jej przyjemnie. Jeśli leki te są przyjmowane regularnie – powodują uzależnienie w przeciągu 3-4 tygodni ich zażywania.
Najbardziej znane leki z tej grupy to Relanium, Clonazepam, Nitrazepam, Lorafen, Xanax. Wszystkie one powinny być stosowane krótkotrwale. Problem z tym typem leków polega na tym, że są one traktowane przez lekarzy jako „bezpieczne”, „na uspokojenie”. Pacjent nie tyko szybko uzależnia się od tego rodzaju leku, ale również od osoby, która go przepisuje. W świadomości pacjenta pojawia się podział na dobrych lekarzy – wypisujących żądany lek oraz złych – robiących trudności, przeprowadzających dokładny wywiad przed wypisaniem recepty. Uzależnieni pacjenci często krążą od przychodni do przychodni, tłumacząc lekarzom, że gdzieś zgubili receptę, że nie mogą się dostać teraz do swoich lekarzy, a koniecznie muszą mieć lekarstwo. Zdarza się również leczenie benzodiazepinami przez znajomych i sąsiadów – „bo skoro mnie doktor zapisał dobry lek, który wspaniale uspokaja – to tobie też on pomoże”. W konsekwencji prowadzić to może do uzależnienia.
Długotrwałe zażywanie benzodiazepin może powodować pogorszenie sprawności intelektualnej.
W trakcie odstawiania występują najczęściej objawy uboczne:
-długotrwałe złe samopoczucie,
-drżenia języka, rąk, powiek,
-wymioty,
-tachykardia – szybkie bicie serca,
-spadki ciśnienia,
-silny niepokój,
-bóle głowy,
-bezsenność,
-zaostrzenia psychotyczne – nastawienia urojeniowe, omamy lub iluzje,
-napady padaczkowe – może dojść do stanu padaczkowego i zgonu,
-silne lęki i napady lękowe.
Benzodiazepiny trzeba odstawiać w sposób kontrolowany, pod opieką doświadczonego lekarza, pod osłoną innych leków.
Nagły niedobór substancji hamującej prowadzi do nagłej i niekontrolowanej aktywacji mózgu. Najcięższym powikłaniem odstawiania benzodiazepin są napady drgawkowe. Jeśli dojdzie do pojawienia się napadów gromadnych – może nastąpić zgon.
Leczenie
Mózg wraz z receptorami i neuroprzekaźnikami stanowi stabilną, funkcjonalną całość. Zachodzące w mózgu procesy powodują jego spójne funkcjonowanie. Mózg działa na pewnym stałym poziomie. Przy podaniu substancji psychoaktywnej zaczyna stabilizować się na innym poziomie – włączając w swoje funkcjonowanie substancję uzależniającą. Wytwarza się specyficzna równowaga: mózg–substancja psychoaktywna. Odstawienie takiej substancji zakłóca równowagę. Pojawia się silny brak i poczucie przymusu szukania substancji. Naruszenie równowagi powoduje różne skutki. Jeżeli osoba uzależniona próbuje sama odstawić narkotyk, może dojść do powikłań, z którymi sobie nie poradzi. Pojawiają się silne objawy abstynencyjne specyficzne dla danego narkotyku. Może dochodzić do zespołów majaczeniowych, ostrych psychoz, silnych depresji. Może również dochodzić do napadów drgawkowych. Najtragiczniejszą konsekwencją może być zgon.
Ważne jest, aby uwrażliwiać lekarzy, informować służby penitencjarne i policję o niebezpieczeństwach wynikających z niepodania narkotyku osobie uzależnionej. Osoby zatrzymywane przez policję często doświadczają zespołu abstynencyjnego w areszcie lub więzieniu. Osoby uzależnione kierowane do szpitali z powodu innych chorób, nie informują o swoim uzależnieniu, a niejednokrotnie właśnie podczas hospitalizacji zaczynają odczuwać objawy abstynencyjne, czym wprowadzają w dezorientację personel medyczny.
Należy pamiętać, że mózg bardzo wolno odzyskuje stan równowagi po odstawieniu narkotyku. Czasami potrzeba wielu lat leczenia psychiatrycznego, żeby osoba zaczęła w pełni sprawnie funkcjonować. Stąd postulat, aby zawsze przed odstawieniem narkotyku, alkoholu, benzodiazepin skonsultować się z lekarzem psychiatrą lub terapeutą z poradni odwykowej.
Zapewne uważny czytelnik zadał sobie pytanie: jeśli końcowym efektem działania substancji psychoaktywnych jest pobudzenie układu nagrody, to czy leki stosowane do jednego uzależnienia, nie mogłyby pomagać w leczeniu uzależnienia wywołanego innymi substancjami? Badania mające wyjaśnić ten problem zostały przeprowadzone w odniesieniu do leków stosowanych w uzależnieniu opiatowym. Okazało się, że Naltrekson, który zmniejsza chęć zażywania np. heroiny, zmniejsza też chęć picia alkoholu. Jeśli tak jest, to również w innych rodzajach uzależnień taka zależność powinna się potwierdzić.
Chciałbym jeszcze podkreślić, że osoby uzależnione są – z punktu widzenia medycznego – osobami chorymi ciężko i przewlekle. Nie piętnujemy cukrzyków za to, że muszą przewlekle brać insulinę, natomiast piętnujemy narkomana za to, że musi brać przewlekle narkotyk, a alkoholika za to, że musi pić. Z punktu widzenia lekarskiego osoba uzależniona jest osobą chorą i wymaga takiej samej pomocy medycznej jak każdy inny chory. Dlatego lekarze nie zastanawiają się, czy potępiać takie osoby, czy nie. Dla nich najważniejsze jest, czy występuje choroba, a jeśli tak, to jaką metodę wybrać, aby jak najskuteczniej ją zwalczyć. Leczenie powinno zaczynać się jeszcze w fazie, kiedy osoba uzależniona pozostaje pod wpływem substancji odurzającej. Wtedy powinna ona przejść detoksykację. Otwiera to drogę do włączenia w proces leczenia kolejnych oddziaływań terapeutycznych.
Poradnia Językowa:
potoczne określenia marihuany: hela, helena, helupa
"Szanowni Państwo!
Uprzejmie proszę o pomoc w sprawie mnie frapującej.
W środowiskach narkomańskich na heroinę mówi się „hel”, a czasem – personifikując – „Helena”. Często spotyka się też wersję dłuższą, tj. „helupa”. Wydaje się, że „helupa” , podobnie jak i „hel”, powstała z wspomnianego żeńskiego imienia. Czy „-upa” to jakiś popularny w języku polskim sufiks? Czy posiadacie Państwo wiedzę na temat etymologii tych trzech słów?
Będę niezmiernie wdzięczna za odzew.
Wyrazy poważania,"
Bożena Kiwak
"Na początku warto zaznaczyć, iż trudno jest jednoznacznie ustalić etymologię wskazanych w pytaniu nazw heroiny. Nazwę hela powiązałabym z podobnie brzmiącym określeniem skróconej nazwy, tj. hera. Natomiast użycie nazwy własnej Helena (pisanej jednak w odniesieniu do marihuany małą literą – helena) połączyłabym z panującą w kręgach narko-kultury młodzieżowej modą na określanie używek imionami, np. maryśka, marycha, maria – te nazwy marihuany upowszechnił zespół Kaliber 44, wacław biały – amfetamina,dorotka, dorota – barbiturany i benzodiazepiny, adam, eva/ewa – ekstazy. Ma to na celu odwrócenie uwagi otoczenia od nielegalnych substancji – użycie imion pozwala bowiem na zachowanie tajemnicy i swobodne posługiwanie się nimi w każdym otoczeniu. Nazwy helupa (heroina) i helup (osoba biorąca heroinę) wiązałabym także z określeniem hela i dołączonym do niego, przypadkowym zbitkiem głosek, być może utworzonym na podobieństwo nazwy siupa – w odniesieniu do amfetaminy (sufiks -upa nie funkcjonuje bowiem w polszczyźnie)."
Agnieszka Wierzbicka
Oldman: Jak smakuje heroina
Rozmawiała w Nowym Jorku Joanna Ozdobińska 26.11.2011
Gazeta Wyborcza
[...] Gary Oldman: Jak dotąd spośród postaci, które ja grałem, najbardziej różną ode mnie był Sid Vicious w filmie "Sid i Nancy". Długo wgapiałem się w nagrania koncertów Sex Pistols. Wprawdzie nie spróbowałem heroiny, ale jednak chciałem wiedzieć, jakie to uczucie. Znalazłem kogoś, kto w szczegółach opowiedział mi, jak przebiega cały proces. Kazał mi sobie wyobrazić, że mój kręgosłup jest okryty mięciutką watą. Pomogło. [...]
Skąd się wzięła heroina
Milena Rachid Chehab 10.02.2012
Gazeta Wyborcza
[ external image ]
Forsyth nie pisze kryminałów. Ale jego opowieści o meandrach angielskiego wciągają równie mocno.
Mark Forsyth szerzej jest znany jako Inky Fool. Jego blog traktujący o fascynujących meandrach języka angielskiego wydany został niedawno w formie książkowej. To książka przez duże K - w czerwonej płóciennej oprawie, z tytułem i nazwiskiem autora tłoczonym złotymi literami. W Waterstone's, jednej z największej księgarni w Edynburgu, na liście bestsellerów jest nawet wyżej niż ciesząca się sporą popularnością wydana właśnie "The Scots. A genetic journey" [Szkoci. Podróż genetyczna] opowiadająca o historii Szkotów z perspektywy ich DNA.
Jedna z czytelniczek, której recenzja książki umieszczona jest na półce księgarskiej, zapewnia, że "Etymologicon" jest jak Biblia trzymana zawsze przy łóżku i równie jak Biblia fascynująca. Traktuje bowiem o pochodzeniu słów i zwrotów w języku angielskim, zarówno tych najbardziej popularnych, jak i tych mniej oczywistych. Czytelnik polski raczej nie pozna dzieła Forsytha, bo większość dwuznaczności i zabaw językowych jest nieprzetłumaczalna. Na słowo musi więc uwierzyć, że każde hasło owego leksykonu jest pełne humoru i nienachalnej erudycji. Kilka rozdziałów jest jednak uniwersalnych, jak ten o pochodzeniu słowa nazista. Jak pisze Forsyth, Hitler nie znosił, jak się mówiło się o nim "Nazi", bo słowo to - jako skrót od zdecydowanie długiej pełnej nazwy członka NSDAP - wprowadzili do języka Trzeciej Rzeszy jego przeciwnicy. Przed 1933 rokiem Nazi (czyli Ignaś) był bohaterem dowcipów o nierozgarniętym chłopie z Bawarii. Nie dziwne więc, że Hitler nie chciał być porównywany na każdym kroku do "sołtysa z Wąchocka".
Takich historii w książce Forsytha jest kilkadziesiąt. Przed półką z bestsellerami w edynburskiej księgarni oprócz mnie stoi para nastolatków, także wciągniętych w lekturę felietonów językowych w "Etymologiconie". Choć wokół cisza jak w bibliotece, oni pełnym głosem czytają fascynującą historię pochodzenia słowa "heroina". Forsyth pisze, że firmie Bayer zależało, żeby diacetylomorfina, którą sprzedawano jako "nieuzależniający substytut morfiny", nie miała w nazwie źle kojarzącej się morfiny. A że slogan reklamowy głosił, że nowy specyfik to niewidzialny "bohater" (hero) twojego dobrego samopoczucia, przyjęła się właśnie nazwa "heroine". Po wieczorze spędzonym nad "Etymologiconem" zastanawiam się, czy Forsyth nie jest mniej uzależniający.
Londyn lat 60., heroina i seks - książka o najdłuższych wakacjach w historii
Milena Rachid Chehab
Gazeta Wyborcza
[ external image ]
Okładka "Abbey Road". Premiera ostatniego albumu Beatlesów jesienią '69 symbolicznie kończyła dekadę dzieci kwiatów
Czy to z kultu indywidualizmu lat 60. wykluło się słynne potem hasło Thatcher: "Nie ma czegoś takiego jak społeczeństwo"? To teza Jenny Diski, autorki książki o swingującym Londynie.
[ external image ]
Tytuł tej głośnej w Anglii książki - a u nas pierwszej z nowej serii "Twarze kontrkultury" - sugeruje sążnistą monografię. Ale to tylko 117 stron, nawet o Woodstocku nie ma tu ani słowa, świat za żelazną kurtyną nie istnieje w ogóle, ale nie ma też Paryża czy Meksyku. Bo właściwie ten esej traktuje jedynie o "swingującym Londynie". Jednak napisany jest tak, że czytelnik, którego w tamtych czasach nie było nawet w planach, ma szansę poczuć ducha epoki.
To czas, w którym na Zachodzie wychowywało się pierwsze pokolenie powojennego boomu demograficznego - "pierwsze, które starało się realizować imperatyw Piotrusia Pana, by nigdy nie dorosnąć". To właśnie ta młodzież odpowiada za rozkwit konsumpcjonistycznej popkultury, bo - jak pisze Diski - szczęśliwy splot wydarzeń politycznych i ekonomicznych zafundował im "najdłuższe wakacje w historii".
Na analizach przemian w modzie, seksie czy edukacji autorka stawia wyrazisty, autobiograficzny stempel. Jenny Diski, rocznik 1947, to bowiem nie tylko pisarka (wychowanka Doris Lessing) i eseistka "London Review of Books", ale też nieodrodne dziecko tamtej epoki. Po latach zanurza się w nią znacznie głębiej, niż tylko wspominając kultowe sukienki z butiku Biby (czyli Polki Barbary Hulanicki), eksperymenty z narkotykami, swobodę obyczajową, która przeniosła życie intymne z sypialni do salonu, czy to, jak z przyjaciółmi zakładała jedną z pierwszych w Londynie "wolnych szkół" dla tzw. trudnej młodzieży. Po 40 latach - pisze Diski - "jesteśmy już na tyle starzy, że widzimy, dokąd chcieliśmy wówczas dojść, a dokąd w istocie zaszliśmy". A jak pisze w posłowiu Jerzy Jarniewicz, lata 60. to wyjątkowo zmitologizowana dekada.
Nawet jeśli jest w opowieściach Diski nutka nostalgii, to nie ma ani krztyny kombatanctwa. Za to dużo nieoczywistych spostrzeżeń, jak wtedy, gdy kojarzy rewolucję seksualną bezpośrednio z postępem technicznym - bo skoro jeszcze do połowy lat 60. angielskie domy nie miały centralnego ogrzewania, to prawdopodobne, że ludzie uprawiali seks wyłącznie pod wielkimi kołdrami głównie dlatego, by nie zmarznąć. Cytuje przy tym Henry'ego Millera: "Ludzie pieprzyli się dawniej tak samo jak dziś. Tyle że myśmy aż tyle o tym nie gadali".
Diski nie skupia się - co znamy z opowieści gwiazd rocka - na podkręcaniu legend o ciągłej balandze. Przeciwnie. Gdy wspomina czas spędzony w komunie w Covent Garden, pisze, że "nigdy przedtem ani nigdy potem tyle się nie nasprzątała". Bo za każdym razem, gdy poszła plotka, że policja szykuja nalot, trzeba było starannie poodkurzać z podłogi okruchy haszyszu, za posiadanie którego groziła odsiadka.
Uderzające są te wspomnienia z ery sprzed przestępczego narkobiznesu - gdy heroinę czy metedrynę można było dostać nawet za darmo po odstaniu kolejki do lekarza ogólnego. Gdy Diski wspomina swojego chłopaka heroinistę, z którym dzieliła kuchnię przekształcaną na noc w sypialnię, podkreśla, że zawsze był schludny i dobrze ubrany. Swój sprzęt trzymał w skórzanej saszetce i brzydził się niechlujnymi współlokatorami. A ona nieświadomie przeobrażała się w osobliwą wersję mieszczańskiej pani domu. Każdego dnia sprzątała grzecznie ich gniazdko i dbała, by strzykawka, którą zostawił rano przy łóżku, była czysta. Zmywała we wrzątku krople krwi, a potem zostawiała na suszarce obok kubków po herbacie.
Jej doświadczenia narkotykowe zaczęły się od leków psychotropowych i opiatów przepisywanych przez lekarzy, którzy w ten sposób leczyli jej nastoletnią depresję. Ten rozdział książki jest jednym z najciekawszych, bo wpływ ówczesnej psychiatrii na brytyjską kontrkulturę to wątek zwykle pomijany. Ponieważ popularna wtedy na Zachodzie antypsychiatria zakładała, że nie ma różnicy.
W Amsterdamie będą dostępne testy na wykrycie heroiny w narkotykach
PAP, Gazeta Wyborcza
Od piątku w Amsterdamie będą dostępne testy na wykrycie heroiny, po tym gdy kilku brytyjskich turystów zmarło po wciągnięciu nosem tzw. białej heroiny, myśląc że jest to kokaina - informują w czwartek holenderskie media.
Testy będą sprzedawane w 30 sklepach Amsterdamu i na ulicy - informuje lokalnydziennik "Het Parool".
Każdy test będzie kosztował 2 euro - precyzuje holenderska agencja prasowa ANP i zwraca uwagę, że akcja jest elementem kampanii mającej na celu uczulenie społeczeństwa na problem narkomanii i przeciwdziałania temu zjawisku w stolicy po śmierci brytyjskich turystów.
W mieście rozwieszono plakaty informujące po angielsku o niebezpieczeństwach związanych z zażyciem białej heroiny. "Omijajcie ulicznych dealerów!" - głosi jeden z napisów na plakacie. "Kokaina może być śmiertelną heroiną" - brzmi inne ostrzeżenie.
Jednak - jak zastrzegają władze miasta - testy pozwolą wyłącznie stwierdzić obecność heroiny w danej substancji, ale nie dają żadnej gwarancji co do czystości narkotyku.
"To dlatego bardzo jasno będzie wytłumaczone użytkownikom, że test nie zapewnia żadnej gwarancji co do pewności narkotyków" - wskazuje cytowany na miejskim portalu burmistrz Amsterdamu Eberhard van der Laan.
Pierwszy Brytyjczyk zmarł w Amsterdamie w październiku, a ciała dwóch kolejnych w wieku 20 i 21 lat zostały znalezione 25 listopada w jednym z tamtejszych hoteli. Amsterdam przyciąga wielu ludzi w związku z łatwym dostępem do tzw. miękkich narkotyków - zauważa agencja AFP. W Holandii toleruje się sprzedaż marihuany i haszyszu w małych ilościach jedynie w licencjonowanych cofee shopach. Dorosła osoba może mieć przy sobie do 5 gramów tych narkotyków. Posiadanie tzw. twardych narkotyków, np. kokainy czy amfetaminy, jest nielegalne.
Zażywanie heroiny tak jak kokainy może w szczególności - jak wskazuje AFP - spowodować zatrzymanie akcji oddechowej; co najmniej 17 osób wymagało ostatnio leczenia szpitalnego w związku z zażyciem białej heroiny.
"Biała heroina wygląda jak kokaina i jest sprzedawana jako kokaina, więc ludzie myślą, że zażywają kokainę. Efektem jej zażycia są problemy z oddychaniem" - tłumaczył pod koniec listopada rzecznik policji Rob van der Veen.
Biała heroina była najpierw wytwarzana w Azji Południowo-Wschodniej w regionie tzw. Złotego Trójkąta, czyli na granicy Laosu, Birmy i Tajlandii. Generalnie jest droższa i czystsza od tzw. brązowej heroiny.
Szwajcarska heroina
Sławomir Zagórski
Gazeta Wyborcza
Szwajcarzy blisko 20 lat temu postawili na możliwie wszechstronną pomoc narkomanom, a nie na walkę z nimi. Efekt? To jedyny dziś kraj w Europie, w którym śmiertelność narkomanów spada
Niepozorna kamienica kilkaset metrów od dworca kolejowego w Zurichu. Na parterze poczekalnia, okienko, w którym odbiera się narkotyk i salka, w której można go sobie wstrzyknąć (siedem dość stłoczonych stanowisk, każde w innym kolorze). Na pierwszym piętrze apteka (wspaniale zaopatrzona), pokój spotkań i gabinet lekarski. Dwa górne piętra zajmują biura i pokoje konferencyjne - to strefa, do której pacjenci nie mają już wstępu.
Tak z grubsza wygląda klinika "Zokl 2", pierwsza w Szwajcarii, w której 16 lat temu zaczęto podawać narkomanom heroinę. Jak doszło do jej powstania? Czy to aby nie przesada, by uzależnionym od narkotyku ludziom tak dalece iść na rękę, by na koszt państwa mogli brać najczystszą heroinę?
Eksperyment Needle Park
- Po to, by zrozumieć ideę stworzenia "Zokl 2" trzeba cofnąć się o dwadzieścia klika lat - tłumaczy dr Adrian Kormann, dyrektor medyczny kliniki. - W latach 80. mieliśmy podobną strategię walki z narkomanią, jaką wy, Polacy, macie teraz - mówi Kormann. - Główny nacisk kładliśmy na dążenie do abstynencji, kierowaliśmy pacjentów na długie pobyty do ośrodków terapeutycznych. Część osób uzależniona od heroiny dostawała wprawdzie metadon [syntetyczny narkotyk nie wywołujący euforii za to pozwalający obyć się bez heroiny i zupełnie dobrze funkcjonować - przyp. red.], ale było to trudno dostępne, obwarowane wieloma warunkami leczenie. Prawo zabraniało zażywania i naturalnie handlu narkotykami, policja bezlitośnie ścigała uzależnionych.
Narkomani zawsze ciągnęli do dużych miast. W Szwajcarii ich mekką stał się Zurich. Lubili przesiadywać w centrum miasta, nad jeziorem. Policja przeganiała ich z jednego miejsca w drugie, aż znaleźli azyl w położonym na wyspie, w samym sercu Zurichu parku Platzspitz. - I wtedy zapadła decyzja, by zostawić ich tam w spokoju - opowiada Athos Staub, przewodniczący pomagającej narkomanom organizacji non profit - Arbeitsgemeinschaft fur risikoarmen Umgan mit Drogen (Stowarzyszenie na rzecz Redukcji Ryzyka Zażywania Narkotyków), w skrócie ARUD. Policja nie interweniowała, uzależnieni wzięli więc park we władanie.
- Któregoś dnia nałożyłem najbardziej sfatygowaną podkoszulkę, stare dżinsy i poszedłem na Platzspitz - opowiada Athos Staub. - Przeraziłem się. Wszędzie walające się śmieci, papiery, strzykawki. Mnóstwo obszarpanych młodych ludzi, w dzień snujących się lub śpiących na trawnikach, a w nocy zgromadzonych wokół ognisk.
- Decyzja o zamknięciu oczu na to, co się dzieje w parku, który w tym czasie zyskał nazwę "Needle Park" (Park Igieł), nie była najszczęśliwsza - mówi dr Adrian Kormann. - To miejsce działało jak magnes. Wieść, że w sporym europejskim mieście można spokojnie brać i sprzedawać narkotyki i nikogo to nie obchodzi, szybko rozniosła się za granicę. Do Needle Park zaczęli zjeżdżać narkomani z Niemiec, Włoch, Francji.
Władze miasta były coraz bardziej przerażone. Konserwatywny, bogaty, pełen banków Zurich, a tu setki brudnych ćpunów oddalonych zaledwie kilka ulic od bankowców pod krawatem.
Poruszeni tym, co dzieje się w Needle Park byli także miejscowi lekarze i duchowni. Nie wolno zostawić nam tych ludzi bez opieki - argumentowali. Ostatecznie ci pierwsi wraz ze studentami medycyny (był wśród nich także ówczesny student Adrian Kormann) zaczęli pełnić dyżury w parku, a z inicjatywy tych drugich rozdawano zupę. - To było coś w rodzaju zarodka systemu pomocy narkomanom - mówi Athos Staub. Sytuacja medyczna była rzeczywiście poważna - przeprowadzano średnio dwie reanimacje dziennie.
W 1992 r. zapada decyzja o zamknięciu parku. Władze nie mają jednak żadnego pomysłu, w jaki sposób kilkaset przegonionych stamtąd osób objąć opieką. I wtedy do akcji wkracza ARUD otwierając pierwszą prywatną klinikę "Zokl 1" zapewniającą narkomanom łatwy dostęp do metadonu. Kilka tygodni później "Zokl 1" ma pod opieką już ponad 300 pacjentów.
- Działaliśmy na wpół legalnie - mówi Staub. - Prawo stanowiło wyraźnie: po to, by dostawać metadon trzeba spełniać wiele warunków, wypełnić wiele dokumentów, a u nas wystarczyło się zarejestrować i poddać badaniu lekarskiemu. Klinika funkcjonowała na zasadzie faktu dokonanego, jednak władze patrzyły na naszą działalność przez palce. Mało tego. Trzy lata później, kiedy opracowywano nowe zasady leczenia metadonem w tej części Szwajcarii, skorzystano w dużej mierze z naszych doświadczeń, a klinika "Zokl 1" zyskała status w pełni legalnej placówki medycznej.
Klienci czy pacjenci?
Dość szybko opiekujący się narkomanami lekarze zdali sobie sprawę, że "Zokl 1" i program metadonowy nie załatwiają całkowicie sprawy. Doszli do wniosku, że po to, by umożliwić jako takie funkcjonowanie najciężej chorym, należałoby im podawać czystą heroinę.
- To nie my pierwsi na świecie wpadliśmy na ten pomysł - opowiada prof. Ambros Uchtenhagen, wybitny psychiatra i znawca tematyki uzależnień, duchowy "ojciec" placówek tworzonych przez ARUD. - Heroinę narkomanom zaczęli dawać w latach 70. Brytyjczycy - ciągnie prof. Uchtenhagen. - Nasz rząd wysłał mnie wtedy do Anglii, żebym na miejscu przekonał się, czy takie postępowanie ma sens. Nie byłem specjalnie zbudowany. Tamtejsi lekarze po prostu wypisywali recepty na heroinę, pacjent szedł do apteki, kupował narkotyk, a potem często go odsprzedawał. Brytyjczycy zresztą po jakimś czasie wycofali się z leczenia heroiną, zastąpił ją całkowicie jej substytut - metadon.
- My w latach 90. zamierzaliśmy się zabrać do tego z naszą szwajcarską dokładnością i stworzyć porządny, kontrolowany system dostępu do heroiny - podkreśla prof. Uchtenhagen. - Każdy pacjent, któremu chcieliśmy podawać heroinę, miał mieć pozwolenie federalnego urzędu na terapię i musiał być zarejestrowany po to, by nikt nie pomylił go z innym chorym na terenie kraju. Na takie leczenie kwalifikowali się naszym zdaniem najciężej uzależnieni, którzy nie funkcjonowali dobrze na samym metadonie, bądź z pewnych względów (np. choroby serca) nie mogli korzystać z metadonu.
Lekarze z ARUD najpierw przekonali do tej inicjatywy radnych z Zurichu, a następnie pokonali trudniejszy "płotek" w postaci urzędników Federalnego Biura Zdrowia Publicznego. Ostatecznie udało im się uzyskać zgodę na pilotażowy program podawania heroiny. W ten właśnie sposób doszło do otwarcia "Zokl 2".
Początkowo klinika oferowała swe usługi wyłącznie kobietom zapewniając im także opiekę ginekologiczną. - Uważaliśmy, że tworzymy miejsce, w którym uzależnione kobiety, a więc osoby szczególnie narażone na przemoc, mogą poczuć się bezpiecznie - mówi dr Kormann. Po latach zaczęto przyjmować także mężczyzn. - Dziś "Zokl 2" ma 140 klientów, z czego 55 proc. to mężczyźni (wśród narkomanów przeciętny stosunek mężczyzn do kobiet to 3:1) - dodaje Kormann.
- "Klienci"? Tak nazywacie tych, którzy przychodzą tu po heroinę?
- A co w tym złego? - odpowiada lekarz. - Moglibyśmy mówić o nich "pacjenci", bo to przecież chorzy ludzie, ale słowo "klient" jeszcze dobitniej świadczy o tym, że wychodzimy im naprzeciw, że staramy się jak najlepiej pomóc. Po prostu o nich dbamy.
Dlaczego nie sprawiać przyjemności?
"Zokl 2" stawia sobie cztery cele:
- Po pierwsze chcemy naszych klientów najzwyczajniej w świecie utrzymać przy życiu - tłumaczy dr Kormann. Badania mówią jasno: jeśli osób uzależnionych od heroiny się nie leczy, po 20 latach ćpania nie żyje połowa z nich. Jeśli natomiast dostają metadon, a część heroinę, umiera 15 proc.
- Po drugie chcemy uniknąć dodatkowych problemów zdrowotnych, wychodząc z założenia, że uzależnienie od heroiny to już wystarczający kłopot. Staramy się więc, by narkomani nie zakażali się wirusem HIV czy wirusem zapalenia wątroby HCV.
- Po trzecie zabiegamy o jakość ich życia. Pomagamy w znalezieniu pracy, w lepszej integracji w środowisku, rodzinie. Aż 80 proc. klientów ma problemy psychologiczne, cierpi na depresję, bezsenność. Jeśli narkomani ćpają na własną rękę, trudno im pomóc. Gdy przychodzą do nas, można im dać np. środki antydepresyjne.
I wreszcie cel czwarty, stosunkowo mało realny w ich sytuacji - abstynencja.
- Godzimy się, by wiedli możliwie jak najlepsze życie nie nastawiając na to, że całkowicie wyciągną się z ćpania. Jeśli się komuś uda, to fantastycznie, ale nienajgorsze życie na heroinie, to też sukces - mówi Kormann.
"Zokl 2" otwiera swe podwoje codziennie od 7.30 do 13 i od 17 do 20.30. Heroina działa krótko, jej efekt przestaje się czuć mniej więcej po czterech godzinach. Klienci przychodzą po pierwszą dawkę rano. Narkotyk ma postać wolniej bądź szybciej wchłaniających się tabletek, albo wstrzykiwanego dożylnie, ewentualnie domięśniowo, płynu.
- Wielu klientów woli zastrzyk - podkreśla Kormann.
- Dlaczego?
- Bo to im daje chwilowego "kopa" dosłownie kilkanaście sekund po wstrzyknięciu heroiny do żyły.
- To wygląda jak specjalne sprawianie im przyjemności.
- A dlaczego mamy im jej nie sprawiać? Jeśli się czują lepiej po zastrzyku niż po zażyciu tabletki, idziemy im na rękę. W końcu w całej medycynie stosuje się zasadę, że lekarz współdecyduje z pacjentem, jaki środek zażyć, dlaczego więc w leczeniu narkomanii ma być inaczej?
Wstrzyknięć dokonuje się samemu na miejscu. Pielęgniarka nabiera tylko lek do strzykawki. Jeśli brakuje żył do wkłucia się, instruuje jak zrobić zastrzyk domięśniowy. Klienci często wracają po kolejną dawkę przed 13-tą i wreszcie po ostatnią wieczorem. Część z nich bierze dodatkowo metadon (lek ma postać płynu, który się wypija). Zdarza się, że ktoś rezygnuje w ogóle z heroiny i zostaje na metadonie prosząc, by nie przenosić go do innej kliniki. - Na ogół zgadzamy się, choć są inne miejsca, gdzie można się leczyć wyłącznie metadonem - mówi Kormann.
80 procent "za"
- Już po trzech latach pilotażowego programu heroinowego a także łatwo dostępnego metadonu wiadomo było, że to działa, że przynosi konkretne efekty - opowiada Athos Staub. Stan zdrowia narkomanów wyraźnie się poprawił. Drastycznie (z 90 do 10 proc.!) spadły zachowania kryminalne. To zrozumiałe - jeśli nie masz pieniędzy na narkotyk, idziesz kraść, jeśli dostajesz go za darmo, kraść nie musisz. No i na tym wszystkim można jeszcze zaoszczędzić. Okazuje się, że utrzymanie kliniki "Zokl 2" (75 proc. funduszy idzie z ubezpieczeń zdrowotnych narkomanów, częściowo łoży na nią rząd), zakup heroiny (nie jest ona szczególnie droga, ale tania też nie, bo produkujące ją oficjalnie firmy farmaceutyczne nie mają wielkiego zbytu; koszt jednej tabletki to 2 franki, czyli 6 zł), zatrudnienie 30 pracowników (wielu z nich na część etatu) - wszystko to kosztuje znacznie mniej niż pochłonęłaby policja, ściganie, procesy, więzienie, a także leczenie innych chorób.
- Wyliczyliśmy, że każdy zainwestowany frank zwraca się tu w dwójnasób. A to - uwierz mi - przemawia do wyobraźni Szwajcarów - śmieje się Staub.
W 1996 r. odbyła się w Zurichu publiczna debata i głosowanie mające zdecydować o kontynuacji programu leczenia heroiną. "Za" wypowiedziało się 55 proc. Od tego czasu odbyły się tu jeszcze cztery referenda w kwestii narkotyków. Każde następne wskazywało na coraz to szerszą akceptację dla tej formy leczenia uzależnionych. W 2004 r. za kontynuacją programu heroinowego głosowało już 75 proc. mieszkańców Zurichu, a w listopadzie 2008 r. aż 79,7 proc.! (w całej Szwajcarii poparło go wówczas 73 proc. obywateli). Odtąd leczenie heroiną stało się w całym państwie w pełni legalną, nie wymagającą dalszego przedłużania pozwoleń, praktyką.
O tym, że to naprawdę skuteczna metoda świadczą choćby następujące dane. Spośród 140 dzisiejszych klientów kliniki "Zokl 2" (ich średnia wieku to 39 lat) blisko połowa pracuje - 30 proc. na pierwotnym rynku pracy, czyli bez żadnej taryfy ulgowej, a 15 proc. na rynku chronionym. Z pozostałych 55 proc. połowa pracuje jako hause-wife (czasem w tej roli występują też mężczyźni), połowa jest na rencie.
Pytam jak reagują na obecność kliniki sąsiedzi. - Nie jest źle - odpowiada dr Kormann. - Najgorzej jak klienci przychodzą w tym samym czasie i spory ich tłumek zbiera się na ulicy. Ale im też zależy żeby klinika funkcjonowała, więc starają się być cicho. Dziś założyliśmy krawaty i udaliśmy się do nowopowstałej niedalekiej siedziby banku, żeby uprzedzić i uspokoić personel. Przyjęto nas bez entuzjazmu, ale ze zrozumieniem.
W samym Zurichu istnieją dziś cztery kliniki, w których można się leczyć heroiną - dwie prywatne, założone przez ARUD, i dwie zorganizowane przez miasto. W całej Szwajcarii takich miejsc jest 23 (z tego dwa w więzieniach). Korzysta z nich ok. 1500 narkomanów. Liczbę wszystkich uzależnionych od opiodów szacuje się na 25 tys. Ok. 16 tys. bierze regularnie metadon, a blisko 800 leczy się w stacjonarnych ośrodkach nastawionych w dużej mierze na abstynencję.
Szwajcarski system opieki nad narkomanami to nie tylko łatwy dostęp do heroiny dla najciężej chorych i metadonu dla większości uzależnionych od opiatów. To także liczne miejsca drop-in, do których narkomani mogą spokojnie wejść, umyć się, oddać odzież do prania, zjeść bardzo tani posiłek i wreszcie wstrzyknąć lub zapalić własny narkotyk pod okiem kogoś z obsługi. Na ulicy dalej tego robić nie wolno - prawo nadal zakazuje handlu i zażywania narkotyków, co pochwalają zresztą wszyscy moi rozmówcy (jedyna rzecz, jaką zmieniliby w prawie, to zniesienie kar za używanie marihuany; głosowanie w tej kwestii odbyło się w listopadzie 2008 r., Szwajcarzy nie zdecydowali się jednak na ten krok).
Nadal istotną częścią systemu są stacjonarne ośrodki leczenia narkomanów, z tym, że sposób ich działania mocno odbiega od naszych. Ich klienci są traktowani bardzo indywidualnie - część z nich pracuje, część tylko uczestniczy w psychoterapii. Np. osoby korzystające z pobytu w ośrodku Frankental w Zurichu śpią w jednym, a pracują i jedzą w innym miejscu. Codziennie sami przejeżdżają przez miasto środkami komunikacji miejskiej. Niektórzy wspierają się metadonem, inni są "czyści". Niektórzy siedzą w ośrodku kilka tygodni, inni miesiące, a nawet lata. Wychodzą wtedy, kiedy są gotowi wtopić się w pełni w społeczeństwo. - Pewna nasza pacjentka jest u nas od ponad trzech lat i nadal nie jest do tego gotowa - opowiada Urs Vontobel, dyrektor ośrodka Frankental.
Humanizm i pieniądze
Wszystkie rozmowy, jakie odbyłem w Zurichu prowadzą do jednego wniosku: Szwajcarzy blisko 20 lat temu postawili na możliwie wszechstronną pomoc narkomanom, a nie na walkę z nimi. Represje zastąpiono prewencją, najbardziej jak się da zindywidualizowanym leczeniem (chcesz metadon - proszę bardzo, nadajesz się na leczenie heroiną - Ok., nie chcesz biegać do kliniki, wolisz pójść z własnym narkotykiem do punktu drop- in - w porządku, jesteś na etapie, kiedy można mieć realną nadzieję na abstynencję - skierujemy cię do ośrodka, itp.), a także na redukcję szkód. Mozaika możliwości jest naprawdę imponująca. - Każdy pacjent jest inny i każdy potrzebuje nieco innej pomocy - mówi Martin Luck, szef jednego z miejskich punktów drop-in "K+A Selnau".
Najlepszym dowodem, że cały ten rozbudowany i kosztowny (aczkolwiek - co podkreślają wszyscy - znacznie tańszy niż nic nie robienie, bądź mało skuteczna pomoc) system działa, to fakt, iż Szwajcaria jest dziś jedynym europejskim krajem, w którym spada śmiertelność narkomanów. Kiedy go z początkiem lat 90. wprowadzano, rocznie z powodu narkotyków umierało ok. 400 osób, dziś niespełna 200.
Szwajcarzy są i jednocześnie nie są wyjątkowi, jeśli chodzi o podejście do uzależnionych. Wiele krajów idzie podobnym torem. Z pewnością przodują, jeśli chodzi o programy heroinowe. - Kiedyś my chcieliśmy naśladować pod tym względem Brytyjczyków, dziś oni naśladują nas - mówi prof. Ambros Uchtenhagen. Leczenie heroiną zaakceptowały też takie państwa jak Holandia, Wlk. Brytania, Kanada i ostatnio Niemcy. Przymierzają się do tego Norwegowie i Hiszpanie. Imponująca jest niewątpliwie świadomość i przyzwolenie szwajcarskiego społeczeństwa w tym względzie.
- To nie stało się z dnia na dzień, lecz zajęło nam 20 lat - mówi Athos Staub. - Fakt, że stworzyliśmy rozbudowany system opieki, to także wynik wielu sprzyjających okoliczności - strachu przed AIDS, przekonujących argumentów naukowych, no i wystarczającej liczby działaczy na barykadach - przekonuje Staub. - Tu nie ma co liczyć ani na szlachetną ludzką naturę, ani na polityków - dodaje.
- Kilkanaście lat temu, kiedy zaczynaliśmy program heroinowy, jeden z moich niemieckich kolegów napadł na mnie: "Ty robisz Ambros to samo, co lekarze w obozach. Eksperymentujesz na ludziach!" - Odpowiedziałem mu spokojnie: "Czy wiesz, co to jest medycyna oparta na faktach?
Polskę od Szwajcarii w sposobie myślenia o narkomanach dzielą lata świetlne. Mamy, co prawda, podobną liczbę uzależnionych od opiatów, jednak u nas wciąż dominuje leczenie stacjonarne oparte na zasadzie: przestajesz ćpać, albo cię wyrzucamy. Na 25 tys. chorych, metadonem leczy się zaledwie 1500 osób, tyle ile w Szwajcarii czystą heroiną. O heroinie nikt nawet u nas nie wspomina, zresztą w myśl obecnych przepisów jej stosowanie byłoby niemożliwe (chyba, że w ramach eksperymentu medycznego).
Jak przekonać Polaków do zmiany sposobu myślenia, do traktowania narkomanów jak chorych, którzy zasługują na pomoc i możliwie najlepszą terapię, a nie kogoś, kto zasłużył na karę i musi leczyć się na naszych, mało skutecznych warunkach - pytałem Szwajcarów.
- Spróbuj dwóch argumentów - namawia Martin Luck. - Pierwszy to argument czysto humanitarny. Narkoman też człowiek, dlatego należy mu się nasza empatia, zrozumienie, pomocna dłoń. A drugi - z innej bajki - finansowy. Jak dowodzi nasz przykład, taka pomoc ze wszech miar się opłaca. Może taka mieszanka humanizmu i trzymania się za kieszeń u was z czasem też zadziała?
Poprawczak dla uzależnionych od sieci. Drakoński odwyk od elektronicznej heroiny
Łukasz Woźnicki, Gazeta Wyborcza
[ external image ]
Kadr z filmu "China's Web Junkies"
[ external image ]
Musztra. Kadr z filmu "Web Junkie"
Rodzice musieli podać synowi leki nasenne, aby go przywieźć do ośrodka. Tych, którzy nie chcą wejść do środka, na siłę wciągają strażnicy. Czasem muszą nastolatków wiązać. - Niektórzy są tak uzależnieni, że zakładają pieluchy, aby nie odrywać się od gier. Dlatego nazywamy to elektroniczną heroiną - mówi Tao Ran, dyrektor chińskiego Centrum Leczenia Uzależnienia od Internetu.
Na dworze jeszcze jest ciemno, gdy na korytarzach strażnicy krzyczą: "Wstawać!". Wchodzą do niewielkich pokoi, gdzie na obdrapanych, piętrowych łóżkach śpi po czterech nastolatków. Świecą po oczach tym, którzy się opierają. Chłopcy przemywają twarze wodą z miski, która zastępuje im łazienkę. Wciągają na kurtki stroje w moro. Idą maszerować, biegać dokoła budynków, ćwiczyć musztrę. Tak wygląda każdy poranek.
Za co tu jesteś? - Korzystałem z internetu. Tata mnie tu przywiózł, abym zobaczył się z lekarzem, ale zamiast tego mnie zamknęli. Związali mi ręce - opowiada nastolatek i płacze. Siedzi w zakratowanym oknie i nie przestaje szlochać.
To pierwsze kadry filmu dokumentalnego nakręconego w Daxing na przedmieściach Pekinu. Od 2004 r. działa tam Centrum Leczenia Uzależnienia od Internetu - zamknięty i pilnowany przez strażników obóz poprawczy dla "internetowych ćpunów". Gdy go zakładano, był jednym z pierwszych państwowych ośrodków tego typu. Dziś w Chinach i Korei Południowej są takich setki.
[ external image ]
Pokój nastolatków, którzy leczą się z uzależnienia od internetu
To najpoważniejszy problem naszych nastolatków
"W 2008 roku kompulsywne korzystanie z internetu zakwalifikowano w Chinach jako chorobę. Chińscy lekarze diagnozują uzależnienie, gdy pacjent spędza w sieci więcej niż sześć godzin dziennie, a korzystanie z internetu nie wiąże się z nauką i pracą. Chińczycy uważają, że to dziś największe zagrożenie zdrowia nastolatków" - piszą na łamach "New York Timesa" Shosh Shlam i Hilla Medalia.
Para filmowców spędziła cztery miesiące w ośrodku na przedmieściach Pekinu. Kręciła "Internetowych Ćpunów". Pełnometrażowy dokument miał premierę przed kilkoma dniami podczas Sundance Film Festival. Na łamach internetowego NYT publikują minidokument na podstawie materiałów z Daxing. Wcześniej nikt nie zrobił takich filmów.
"Pokazany tu program terapeutyczny obejmuje nastolatków, głównie chłopców. Rodzice zamknęli ich w obozie wbrew ich woli. Przebywają w zamknięciu, znajdują się pod strażą. Leczenie trwa zwykle od trzech do czterech miesięcy. Dostają leki, przechodzą terapię, biorą udział w treningach wzorowanych na wojskowych. Mają ściśle uregulowane pory snu i posiłków. Te metody mają pomóc im w ponownym zalogowaniu się do życia" - opisują autorzy filmu.
[ external image ]
Chińska kafejka. Kadr z filmu "Web Junkies"
Co trzeba zrobić, aby trafić do ośrodka?
Na przykład nie wychodzić z kafejki internetowej. Niektórzy z bohaterów filmu przesiadywali tam całymi dniami. Siedzieli pośród setek im podobnych, nie odrywając wzroku od ekranu komputera.
- Kolega zabrał mnie kiedyś do kafejki, aby pograć. Grałem i grałem, aż moirodzice to odkryli. Potrafiłem tam spędzić całą noc. Wracałem rano do domu i wysłuchiwałem narzekań mojej mamy - opowiada chłopak.
- Spędziłem tam trzy dni. Było naprawdę fajnie - uśmiecha się jego kolega.
- Ja przez miesiąc nie wychodziłem z domu i grałem. Po tym przywieźli mnie tutaj - mówi najmłodszy bohater. Ma może z 10-12 lat.
Siedzą w pokoju i zamiast na komputerach, grają w karty. Jeden z nastolatków obraca w dłoniach zabranego z domu pada do konsoli. Chucha na urządzenie, przeciera je. - Mama powiedziała, że jedziemy do Pekinu. Myślałem, że chce zabrać mnie do psychiatry. Gdy przyjechaliśmy do ośrodka, poczułem, że jest w nim coś przerażającego. Próbowałem uciec, ale strażnicy wciągnęli mnie do środka - opowiada kolejny.
- Mówi, że jestem uzależniony od internetu, ale ja w to nie wierzę. Naprawdę w to nie wierzę - mówi jeszcze inny.
[ external image ]
Badanie EEG. Kadr z filmu "Web Junkie"
Wasze dzieci są samotne. Wiecie o tym?
- Zwyczajni ludzie nie wyobrażają sobie, jak te nastolatki korzystają z internetu. Niektórzy są tak uzależnieni, że zakładają pieluchy, aby nie odrywać się od gier. Dlatego nazywamy to elektroniczną heroiną - opowiada Tao Ran, dyrektor ośrodka i specjalista uzależnień.
Ostrymi słowami zwraca się do rodziców swoich pacjentów. Część ojców i matek bierze udział w terapii. - Krytykowanie, oskarżenie, obwinianie. Sądzicie, że to najlepsze sposoby, aby wasze dzieci się zmieniły, coś zrozumiały, poszły do przodu? Jednym z ich największych problemów jest samotność. Wiedzieliście, że czują się samotni? Więc gdzie poszukały sobie towarzystwa? W internecie - mówi podczas sesji terapeutycznej. Matka na końcu sali płacze.
O samotności pisze w liście do matki jeden z nastolatków. Nie może się zobaczyć z rodzicami, więc prosi kamerzystę, aby przekazał list kobiecie. - Mamo, ja naprawdę tutaj cierpię. Nie dlatego, że nie mogę grać. Dlatego, że czuję się tu taki samotny. Oszukałaś mnie, aby mnie tu przywieźć. Błagam cię, proszę. Dłużej tego nie wytrzymam" - czyta kobieta przed kamerą.
- Nie mogę tego dalej czytać. Odkąd mój syn zaczął grać w gry on-line, stał się innym człowiekiem. Stał się taki okrutny. Próbowałam wielu metod, ale nic nie pomagało. Musieliśmy mu podać leki nasenne, aby go tu przywieść. Jesteśmy z prowincji Zhejiang - mówi matka. Z prowincji na południu Chin do Pekinu jest ponad tysiąc kilometrów.
Dyrektor Ran: Mamy 70-procentową skuteczność
- Czy te nastolatki rzeczywiście są uzależnione? Przy definicji, że sześć godzin to uzależnienie, sam mogę być uzależniony - pytał autorów filmu dziennikarz serwisu Motherboard.
- Ciężko powiedzieć, gdzie przebiega granica. Według nas uzależnienie zaczyna się, gdy człowiek przestaje żyć swoim życiem, gdy już przestaje w nim funkcjonować. I te dzieciaki rzeczywiście w nim nie funkcjonowały. Jeśli przestajesz chodzić do szkoły, gdy nie masz żadnych przyjaciół, gdy twoje relacje z rodziną legły w gruzach, to może być uzależnienie" - mówią Shlam i Medalia. Zaznaczają, że nie wiedzą, czy to internet był w przypadku ich bohaterów problemem, czy może jest symptomem czegoś zupełnie innego. Czy to internet popsuł ich relacje z bliskimi, czy w internet uciekali przed złymi relacjami.
"Według dyrektora Rana terapia kończy się sukcesem w siedmiu na dziesięć przypadków. Jeśli to prawda, być może warto pomyśleć o wprowadzeniu takich terapii w innych państwach, jakkolwiek nieprzyjemnie wygląda z boku. Na razie eksperci z całego świata spierają się, jak zakwalifikować uzależnienie od sieci i czy coś takiego w ogóle w sensie medycznym istnieje. Ale pewne, że problem nadużywania internetu nie ogranicza się do Chin" - podsumowują filmowcy na łamach NYT.
Dziecięca heroina
Jacek Hugo-Bader, Gazeta Wyborcza
Czuję smród palonych paznokci
Mógłbym tydzień kombinować i za nic w świecie bym nie odgadł, co to za banda. Normalnie jakby przystanek autobusowy przenieśli w to miejsce. Zwyczajne kobiety, dziewczyny i paniuńcie na wysokich obcasikach. Chłopaki, faceci i zgredy w futrzanych czapach. Tacy sobie ludzie. Stoją i jarają papierosy. Prawie wszyscy. Jak to Rosjanie. Nie ma nawet jednego rozkudlonego hipisa, dziewczyny z irokezem, z ćwiekami na wardze czy choćby na kurtce. Żadnego uwalanego jak prosię brudasa, usmarkanego dziesięciolatka czy nastolatki z podkrążonymi oczami, która za 50 hrywien robi laski na wylocie z miasta.
Nikt by nie odgadł, że to 99 donieckich narkomanów. Nie ćpają zaledwie od dwóch-trzech miesięcy. Stoją, bo siostra Andżelika jak zwykle spóźnia się do pracy. A to ona codziennie rano wydaje im metadon, czyli o dwa nieba silniejszy od morfiny syntetyczny narkotyk niedający tak zwanego haju, który przyjmują w ramach terapii zastępczej, czyli substytucyjnej. Małe dawki metadonu zastępują im opiaty, które przyjmowali nałogowo wiele lat.
No i co? Taką bandę można zebrać w każdym europejskim mieście.
No, niezupełnie taką. Bo to są tramadolszczycy. Ofiary lekarstwa przeciw bólowi w czerwonym albo żółtym papierku za 12 hrywien (6 złotych) w aptece, po którym miałeś odlot, jakby cię koń walnął kopytem w łeb. Całkiem nie gorszy od jazdy po kompocie ze słomy makowej. Wystarczyło tylko, na początek, zamiast jednej wziąć pięć pastylek. I uzależniał tak samo szybko i mocno jak heroina.
To jakim cudem 99 ćpunów nagle tak sporządniało?
Ano takim, że w połowie zeszłego roku, po dziesięciu latach legalnej sprzedaży, tramadol został uznany na Ukrainie za narkotyk. I z dnia na dzień wycofali go z obrotu, a przecież ćpały go na co dzień dziesiątki, a może setki tysięcy ludzi. Każdy ukraiński narkoman od niego zaczynał. Brał, kiedy nie miał forsy, niczego lepszego albo mocniejszego pod ręką. Po prostu heroina dla ubogich i cudowne lekarstwo na narkotykowe głody. Zamiast. W jednym tylko pięciomilionowym obwodzie donieckim (województwie) było 1800 aptek, w których go sprzedawano.
W Woroszyłowskiej dzielnicy Doniecka było 60 legalnych "aptecznych punktów" i "kiosków aptecznych", w których nie sprzedawano niczego poza tramadolem, tramalginem, tramalganem... To różne nazwy tego samego draństwa. Wszyscy nazywali te miejsca młodzieżowymi albo tramadolowymi aptekami. Do tego doliczyć trzeba armię ulicznych dilerów, którzy opychali kaliosa z ręki. (Kalioso znaczy koło i tak slangowo się mówi na dragi na Ukrainie).
Dla ukraińskich ćpunów nastały ciężkie czasy.
Ale co mnie to obchodzi? Jacyś tramadolszczycy? Nic zupełnie! Gdyby nie Dima. Dimka z twarzą anioła.
Gawrosz
Dimka to kolejne rosyjskie dziecko, które bym sobie zgarnął z ulicy. Jak bezpańskiego psa albo kociaka. Jesteś niczyj, to chodź, od dzisiaj będziesz mój.
Gdyby to było takie proste, miałbym już kilkanaścioro takich w domu. Wystarczy się nie opędzać. Bystrych i zaradnych jak diabli, twardych i niekapryśnych, które potrafią łasić się nawet wzrokiem. Zadziwiają na każdym kroku, a do tego często są śliczne jak anioły, więc zakochujesz się w dziecku w kilka minut. Potem pogadacie, opowiadasz mu, że niestety, dzieli nas granica. Opychacie się frytkami, hamburgerami, popcornem i zostawiasz je w ulicznym syfie, gdzieś je znalazł. I ze ściśniętym sercem ruszasz dalej w drogę.
Dimka na planie miasta pokazał mi, w których aptekach najtaniej kupić tramadol i gdzie znaleźć ulicznego dilera z kaliosami. Na pierwszy rzut oka odróżniał ich od tych, którzy handlują szyrką, a więc miejscową heroiną, i wintem, czyli podobną do amfetaminy ukraińską efedryną z syropu na kaszel. Dima lepiej czytał mapę niż większość donieckich taksówkarzy, chociaż nigdy w życiu nie jechał taksówką. Na rowerze także. Nigdy nie rozmawiał przez telefon, nie jadł tortu, nie kupił gazety... Nigdy w życiu nie był w kinie, na basenie ani u lekarza, chociaż miał 12 lat. On nawet nie pamiętał, czy kiedykolwiek oglądał telewizję (poza tym, że na wystawie sklepowej) i czy był głodny. Tak zwyczajnie, jak każdy przed obiadem czy kolacją. Bo Dimka i jego bezdomni koledzy cały dzień poświęcają na zdobywanie żywności. To ich jedyne zajęcie. Ludzie ich karmią. Żywią tym, co mają w siatkach, koszykach i torbach. Myślę, że Dimka, tak jak sikorka, każdego dnia mógł zjeść więcej, niż sam ważył. Cały czas memłał w gębie jakieś jadalne badziewie.
Poznałem go w końcu 2006 roku, kiedy pierwszy raz byłem w Doniecku. W ciągu ostatnich dwóch lat trzy razy uciekał z domu dziecka. Trzymał się ze starszym o pięć lat tatarskim chłopcem Ramilem, którego wszyscy mali włóczędzy nazywali Szamanem, bo był inny. Najmniejszy, chociaż najstarszy ze wszystkich. Matka wygnała go z domu, kiedy się okazało, że już nie urośnie.
Fantastyczne było z nich combo. Mały i duży. Ładny i brzydki. Gaduła i milczący. Dimka był wesoły, odważny, rezolutny. Ramil - ponury, nieśmiały i bojaźliwy. Cały dzień żebrali w okolicach centralnego bazaru i McDonalda.
Nie było wątpliwości, do którego może kiedyś uśmiechnąć się los, a któremu na sto procent da kopa.
Dowiesz się tego na końcu.
Kaliosa
Andriej miał 12 lat, kiedy został tramadolszczykiem.
- Moi koledzy z klasy po szkole biegali z automatami i bawili się w wojnę - opowiada Andriej - a ja ze starszymi chłopakami hodowałem w ogródku marihuanę z sadzonek przywiezionych z Krymu. W 1998 roku w aptekach pojawił się tramadol z importu. Z Indii, Rosji, Niemiec i z byłej Jugosławii. Później robili go także u nas. Spróbowałem i było strasznie. Mało flaków nie wyrzygałem. Potem zapalam papierosa, biorę do gęby i zamieram, oczy się zamykają, coś przed nimi lata... Bardzo dziwne. Trudno opisać. Otwieram oczy i widzę, że ten papieros pali się już w palcach, ale nie czuję bólu. Widzę tylko i czuję smród palonych paznokci.
- Ale zrobiło się przyjemnie? - zgaduję.
- Od drugiego razu. Nawet bardzo, tyle że strasznie wszystko swędziało, łaskotało. Nos, usta, twarz. Całe ciało. W szkole wziąłem od kolegów. Poszedłem do stołówki na pielmienie, łyknąłem tabletki, popiłem kompotem. Po szkole odniosłem tornister do domu i z przyjacielem pojechałem do szpitalnej apteki, gdzie go sprzedawali po 7 hrywien za opakowanie - dziesięć tabletek. Wtedy to był jeden dolar z ogonkiem, tyle, co dwie paczki papierosów. Brałem raz dziennie pięć tabletek przy porannym myciu. Rodzice byli już w pracy, a mnie trzymało fajnie do wieczora. I tak sześć lat tramadoliłem dzień w dzień! Tylko doza rosła do 30-40 pastylek dziennie. Najdłuższa przerwa trwała jedną dobę. Wtedy odkryłem, co to są głody. Ale ciągle uczył się, jak Pan Bóg przykazał, niemal codziennie wychodził do szkoły. Jego rodzice żyli uczciwie, oszczędnie, zbierali na wakacje, nowy samochód i nie czuli, że podbiera im pieniądze, bo to były małe sumy. Narkotyki dla ubogich, dziecięca heroina.
Cztery lata temu - miał wtedy 19 lat - przeszedł na prawdziwą heroinę, czyli szyrkę, szyrę, wywar ze słomy makowej, który polscy narkomani nazywają kompotem. Bo tramadol już mu nie wystarczał. Dwa lata później potrzebował już 30 centymetrów szyrki, żeby mieć piękny odlot.
- Przecież nie ma nawet takich strzykawek! - mówię.
- Najwyżej dwudziestki - Andriej na to. - Najpierw brałem połowę, potem, nie wyjmując igły, posiedziałem chwilę, zapaliłem, uzupełniałem strzykawkę i brałem drugi strzał. To nawet dla wielu starych narkomanów była śmiertelna dawka.
- Musisz mieć bardzo silny organizm.
- Miałem. A teraz jak nie sraczka, to boliaczka. Jedno się kończy, drugie zaczyna. Nerki, wątroba, żołądek, głowa, nawet zęby. Zdrowe zęby mnie bolą!
To sprawiło, że Andriej zgłosił się do kliniki narkologicznej na odwyk, ale po dwóch dniach go wyrzucili, bo ćpał nawet tam. Ukraiński i rosyjski baryga (diler) dowiezie narkotyki w każde miejsce na świecie, tylko doliczy za taksówkę. Potem rodzice Andrieja opłacili mu leczenie w ośrodku prowadzonym przez Kościół pięćdziesiątników. To była okrutna terapia "na sucho", w której wszystkie metody lecznicze i psychoterapię zastępowała modlitwa. Pacjenci całą dobę spędzali w zamkniętych pomieszczeniach, nigdzie nie wychodzili, ale mogły odwiedzać ich bliskie osoby.
Andrieja odwiedzała dziewczyna, też narkomanka. Przynosiła mu tramadol. Tak wrócił do narkotyku, od którego zaczynał. Zamiast roku wytrzymał sześć tygodni i uciekł.
Andriej jest ciężko chory. Przez cztery lata intensywnego ćpania dożylnych opiatów zniszczył sobie wszystkie żyły. Wkłuwał się nawet do naczyń na plecach, brzuchu i na szyi. Na rękach, nogach, w pachwinach nie ma centymetra zdrowej żyły. Właśnie tam w jednym z naczyń zrobił mu się skrzep i zator. Jeśli przesunie się w stronę serca albo głowy, Andriej umrze. Od miesiąca gorączkuje, nie może chodzić, ale rozpoczął przecież kolejną terapię i codziennie musi zjawić się w klinice narkologicznej po swoją dawkę metadonu.
Ma 23 lata i chodzi z laską, której trzyma się dwoma rękoma. Potwornie cierpi, ale nie ma gdzie i jak tego leczyć, bo lekarze boją się wirusa HIV, którego jest nosicielem (jak niemal wszyscy miejscowi narkomani). Nie ma ubezpieczenia i nawet grosza na lekarstwa. Na spotkanie ze mną w centrum handlowym Zołotoje Kolco przykuśtykał w ohydnym filcowym kapciu na chorej nodze. Płacze z beznadziei, rozpaczy i bólu.
Szyrka
- Kiedy ostatni raz grzałeś szyrkę? - pytam Andrieja.
- Trzy miesiące temu. Zanim poszedłem na terapię metadonową. Gigantyczne dawki. Sześć razy dziennie dziesięć centymetrów. Ale koncentratu! Do sprzedaży baryga rozcieńcza taką dziesiątkę do 25 centymetrów.
Najbardziej skondensowaną szyrkę nazywa się melasą, kisielem albo mazutem. Bez rozrzedzenia tego nie wolno wstrzykiwać, boby zabiło. Jest jeszcze cztery razy bardziej zagęszczona niż koncentrat. To czyste opium na alkoholowej albo jakiejś chemicznej bazie.
- Ile kosztował cię jeden dzień?
- Majątek. Jakieś 1800 hrywien (900 złotych). Tyle przez miesiąc zarabia moja ciotka, która jest nauczycielką. Byłem przy forsie, to kupowałem ogromne ilości po cenach hurtowych bezpo-
średnio od producenta, bo na ulicy centymetr zwykłej szyrki kosztuje 40 hrywien (20 złotych).
Jednym z ulicznych, najdrobniejszych detalistów był Roma. Ogromne, silne chłopisko. 190 centymetrów, ponad 90 kilogramów. Jako narkoman jest wyjątkowy, bo nigdy nie kradł, nie wynosił z domu i nigdy nie przestał pracować. Od dziesięciu lat jest górnikiem w kopalni imienia Zasadźki, najtrudniejszej, najbardziej niebezpiecznej kopalni w Europie. Przez wszystkie lata od wyjścia z wojska, gdzie został narkomanem, ćpał tramadol w coraz większych dawkach.
- On nawet pomagał mi pracować - mówi Roma. - Euforię, odjazd miałem dłuższe i mocniejsze niż po heroinie. Taki doping w tych cholernie trudnych warunkach. Sporo chłopaków coś łykało, ale górnicy to głównie amatorzy wódki. Jednak alkoholik w kopalni się nie utrzyma, narkoman też nie, chyba że tramadolszczyk. Zrobiłem sobie grafik i tak brałem, żeby nie nawalić w robocie. Trzy-cztery razy dziennie jedno opakowanie. Panowałem nad tym.
I nigdy nie miał ataku epilepsji. Specyfiką tego preparatu jest to, że uzależnione osoby mogą mieć objawy tej choroby. Co piąty tramadolszczyk miewa normalne ataki padaczki - z utratą przytomności, drgawkami i odgryzaniem języka. U prawie połowy z nich epilepsja zostaje na całe życie, nawet po wyleczeniu z narkomanii.
- Po każdej wypłacie wydzielałem sobie kilka-set hrywien i w najtańszej aptece robiłem zapas na cały miesiąc - opowiada Andriej. - Oczywiście zawsze schodził mi dużo wcześniej, ale uczciwie zarabiałem na swoje ćpanie i dla żony czasem coś zostało. Lecz w zeszłym roku tramadol się skończył. Tragedia. Dla mnie świat się zawalił. Wróciłem do dożylnych opiatów, od których zaczynałem w wojsku.
Znowu próbował metodycznie. Codziennie rano za 400 hrywien (200 złotych) kupował dwa centymetry melasy, bo to najmniejsza ilość, z którą baryga przyjeżdża na striełkę (miejsce spotkania). Z tego Roma robił 20 centymetrów szyrki wartej 800 hrywien. Dwa razy na dobę brał po dwa centymetry, a resztę sprzedawał na ulicy za 640 hrywien. Miał pieniądze na melasę na następny dzień i jeszcze zostawało mu 240. Na początku.
Błyskawicznie rosły dawki heroiny, których potrzebował, aż bilans zrobił się ujemny. Po dwóch miesiącach potrzebował już sześciu centymetrów dwa razy dziennie, więc dla oszczędności zaczął stosować: sypozal, sywazol (ukra-ińskie nazwy), dimedrol, relanium, miozepam, fenazepam - silnie uzależniające środki na sen, uspokojenie, przeciw bólowi albo padaczce. Doprawiał nimi szyrkę, co nawet czterokrotnie potęguje jej działanie. Wszystko, co zarobił w kopalni, wpuszczał w żyły, a to, co wpuszczał, nie było tanie, więc żona zabrała syna i wyprowadziła się do rodziców, a jego wyrzucili z mieszkania, bo nie płacił czynszu. Wszystkie nieszczęścia, z HIV-em włącznie, w sześć miesięcy od zniknięcia z aptek tramadolu.
Na koniec z przyjacielem Saszą wykonali największy narkomański numer, jaki jest znany na terenie byłego radzieckiego imperium. W jedną rękę wstrzyknęli szyrkę, a w drugą - jednocześnie winta, by w jednej chwili mieć dwa rożne haje, odloty. Ale to są środki, które wzajemnie się wykluczają, bo wint jest psychostymulatorem, a szyrka - wręcz przeciwnie - uspokaja, usypia, zwalnia.
- Poczułem się, jakbym połknął małą bombę atomową - wspomina Roma. - Jakbym w żyłach zamiast krwi miał nitroglicerynę. Myślałem, że wybuchnę. Sasza rozebrał się do gaci, położył w kuchni na podłodze i umarł.
Następnego dnia Roma zgłosił się na terapię metadonową. Ma 34 lata. Mieszka z rodzicami.
Sistema
Numer, który wykonał Roma, w narkomańskim żargonie nazywa się kaczele, co znaczy huśtawka.
Odlot to jest kajf, powszechne i bardzo popularne słowo wśród Rosjan. I tajemnicze pojęcie, które przez Krym i tamtejszych Tatarów przywędrowało z Turcji, a opisuje człowieka w stanie spełnienia, szczęścia, równowagi.
Wint, co po rosyjsku znaczy śruba, to pierwszy znany w ZSRR narkotyk. Wtedy nazywany był dżezem. Sposób na produkcję domowej heroiny z maku, czyli szyrki, radzieccy narkomani poznali dopiero w 1980 roku.
Kumar to narkotykowy głód charakterystyczny dla tramadolu i heroiny, a kumarit to być na głodzie. Zaczyna się od kataru, gęsiej skórki, potów, rozdrażnienia i bezsenności. Nie wiadomo na pewno, skąd wzięło się to słowo. Chyba że pochodzi (ale to by było trochę bez sensu) od kumir - bożek, bożyszcze, a w ostatnich latach także herszt bandy, grupy mafijnej. A jak za pomocą masziny (strzykawki) i struny (igły) człowiek już wstrzyknie narkotyk, czyli wmazatsa (od mazat' - smarować), to doświadczy kajfu i się odkumari. I będzie wmazanyj, czyli ubityj - zaćpany.
Po zniknięciu z rynku tramadolu bardzo popularne stały się w aptekach przeciwbólowe preparaty z zawartością kodeiny, która także jest syntetycznym opiatem. Żeby ją uzyskać, trzeba przeprowadzić bardzo skomplikowaną operację chemiczną, więc narkotyk nie jest tani. Nazywany jest elektroszyrką albo euroszyrką, bo na początku robiony był z lekarstw z krajów Unii Europejskiej.
Podobnie było z tramadolem. Najpierw sprzedawany był tylko zagraniczny, a potem rynek zasypali miejscowi producenci. Pojawiły się zakłady farmaceutyczne, które nie robiły niczego poza tramadolem. Ulicami wielkich miast przewalały się demonstracje zrozpaczonych rodziców, ale producenci we wszystkich organach władzy zorganizowali potężny lobbing w obronie tego narkotyku. W Doniecku najbardziej znana była Natalia Pietrenko, miejscowa deputowana i lekarka ze szpitala odwykowego, która broniła go jak własnego życia. Dowodziła, że to nie jest wina lekarstwa, że ktoś go nadużywa.
Narkomani, producenci i handlarze to ludzie systemu. Jest system efedrynowy - to ci, co ćpają winta, i system opiumowy od szyrki. To dwa oddzielne światy, które nigdy się nie pokrywają.
Wśród uczestników metadonowej terapii poznałem parę silnie uzależnionych osób. Przez dwa lata małżeństwa ona nie zorientowała się, że mąż jest narkomanem, że bierze szyrkę, a on nie wiedział, że żona ćpa winta.
Pisuar
Największą tajemnicą jest dla mnie, za co narkomani ćpają, skoro prawie zawsze są nędzarzami?
Roma, na przykład, przećpał swoją rodzinę. Małżeństwo, o którym wspominam na końcu poprzedniego rozdziału, interes odziedziczony po rodzicach.
- Zasrany zresztą - mówi kobieta z tego dziwnego małżeństwa - ale bardzo dobry, bo to były uliczne toalety rozstawione po kilka po całym mieście.
- Widziałem - ja na to. - Jedną zajmuje pisuardesa, która inkasuje, odmierza papier i otwiera drzwi klientom, pozostałe są dla użytkowników. Jedna hrywna za wejście (pół złotego).
- Na początku mieliśmy 120 toalet i 20 pracownic. Dzisiaj zostały nam trzy kible, których całą dobę pilnujemy z mężem na dwie zmiany. Przepadły pieniądze, rodzina, zdrowie. Wszystko straciłam.
- Poza urodą.
- A co z niej za pożytek, kiedy masz HIV-a - mówi i wciąga przez słomkę poranną hiroszimę z tequili i irysowego bolsa. - Żeby chociaż tramadol zostawili.
Andriej, ten z zatorem w pachwinie, założył z kolegami złodziejską spółdzielnię narkomanów. Okradali sklepy i podróżnych w pociągach, chodzili do nielegalnych szulerni i zespołowo kantowali przy pokerze.
Tania przećpała swój dom w stanie surowym zamkniętym o wartości 100 tys. dolarów. Mieszka z matką. Żyją z jej renty w wysokości 766 hrywien (380 złotych).
To bardzo smutna, 47-letnia kobieta, która nie wie, co to jest praca, macierzyństwo, a przed kilkoma tygodniami straciła Gienę, drugiego w swoim życiu męża. Też był narkomanem, ale umarł na gruźlicę.
Zaczęła ćpać zaledwie dziesięć lat temu, po śmierci Olega, pierwszego, ukochanego męża, który razem z braćmi prowadził małą piekarnię i własnymi siłami budował ich dom. Tania nie umiała poradzić sobie z samotnością, więc na sen garściami jadła tramadol. Doszła do 20 tabletek na jeden raz.
Gienę spotkała w systemie.
- To nie był dobry człowiek - mówi Tania. - Przez niego usiadłam na igle, to znaczy zaczęłam się kłuć. Mówił, że tramadol jest dobry dla młodzieży, a nie dla starych narkomanów. Wszystko robiliśmy razem. Zdobywaliśmy, ćpaliśmy, cierpieliśmy głody. Ale jak sam zdobył, a było mało, to nigdy mi nie dał. Własnej żonie, co z nią spał! Nawet centymetra, żeby było lżej. U narkomanów nawet matki z dziećmi szyrką się nie goszczą. Nie ma litości. Szybciej sobie ukradną. Znam takie rodziny.
Dwa lata po śmierci pierwszego męża Tania sprzedała dom.
- 100 tys. dolarów - mówi ponuro. - Tyle że na najlepszym cmentarzu wszystkim po kolei kupiłam miejsca. Razem, obok Olega, dla mnie i dla rodziców. Po 250 dolarów za jedno miejsce. I dla Gieny też, ale z drugiej strony cmentarza. Przećpałam dom do ostatniej kopiejki i zaczęło się piekło. Siedzisz, ludzie walą w żyłę, a ciebie łamie i nic nie masz. Żaden ćpun cię nie ugości. Narkomania to albo głody, albo strach, że idziesz spać, a na rano nic nie masz. I jesteś bez grosza. Tak jak ja. Poszłam na metadon się leczyć, bo nawet tramadol się skończył. Ze strachu poszłam.
Apteki
Tylko czekała, żeby z kuchni, gdzie mnie przyjęły, wyszła jej mama.
I z tego strachu szybko przeszła do opowieści o milicji. Bo kiedy złapią, trzeba się wykupić. A narkoman niby skąd ma wziąć pieniądze.
- Cały komisariat się zlatywał, żeby podupczyć narkomankę - mówi Tania. - Stali w kolejce. Obleśne, zapocone grubasy z wąsami, co śmierdzą kacem i papierochami.
- Bo narkomanka niby fiołkami.
- Jakoś im nie przeszkadzało! Pękali ze śmiechu, rechotali, robili zakłady, kto dłużej, mierzyli czas, a te najbardziej jurne bydlaki stawały jeszcze raz na końcu kolejki.
Tania wsadza palec w gardło, jakby chciała puścić pawia.
- Mogłam się nie zgodzić, bo siedzieć to ja mogę, żeby tylko rano przynieśli mi moją działkę na śniadanie. Dziewczynom zawsze było łatwiej wykupić się z milicji. Tak samo można wyciągnąć od nich przyjaciela. Znam takie dziewczyny, ale takie szybko potem trafiały na ulicę. U nas prawie wszystkie prostytutki to narkomanki.
- Mówią, że połowa z kilkudziesięciu tysięcy moskiewskich prostytutek to dziewczyny z Ukrainy.
- I to z donieckiego obwodu.
Tania opowiada, że cały tramadolowy interes miała pod sobą milicja. To był ich biznes. Kryli go, zaopatrywali wszystkich ulicznych sprzedawców i apteki. Zapewniali ochronę, a więc stali pod aptekami i przy okazji, żeby dorobić, łapali tych, którzy wychodzili z zakupami ze środka. Zabierali pieniądze nawet dzieciom, które straszyli, że wezwą do komisariatu rodziców, a starych, że zostaną zatrzymani "do wyjaśnienia".
Dlatego narkomani najczęściej połykali tramadol w aptece. W cenę była wliczona woda mineralna i plastikowy kubeczek. Kto nie mógł połknąć wielkiej tabletki w całości, tłukł ją w moździerzu, który zawsze był na wyposażeniu apteki. Pogryźć się nie dało, bo tramadol był potwornie gorzki.
Każda tramadolowa apteka działała jak lombard. Zamiast pieniędzy można było przynieść kosztowności, aparaturę muzyczną, ubrania, a nawet dokumenty. Wszystko, co miało jakąkolwiek wartość. Brali w lombard albo zwyczajnie kupowali.
- Mój Giena przytargał nawet naszą pralkę i lodówkę - mówi Tania. - W aptece zawsze był właściciel, który zajmował się wyceną. On wiedział, że jak przynosisz takie rzeczy, to jesteś na strasznych głodach i zgodzisz się na każdą cenę. To byli najgorsi lichwiarze i bandyci, milicyjne sługusy. A wiesz, że niektórzy w tych komisariatach nie zakładali kondomów? No, ci milicjanci. A ja już z dziesięć lat mam HIV-a. Dobrze im tak, chuje jebane.
Recydywa
Rosyjski gangster może umrzeć na mafijnej wojnie, w wypadku samochodowym albo od narkotyków. W życiu nie słyszałem, żeby któryś zszedł inaczej, na przykład ze starości albo z powodu choroby.
Z tego wynika, że do spełnienia przeznaczenia Waleremu została tylko ta trzecia możliwość, bo chociaż ma zaledwie tyle lat, co ja, jest na gangsterskiej emeryturze i nie ma samochodu. Jak każdy emeryt okropnie zdziadział, więc na stare lata przeszedł na tramadol, a kiedy lek został wycofany ze sprzedaży, razem z żoną zgłosił się na metadonową terapię zastępczą. Jego dwie poprzednie żony umarły od narkotyków.
Byłem akurat w gabinecie szpitala odwykowego, w którym jest wydawany metadon, kiedy siostra Andżelika złapała Walerę, jak próbował ukryć pod językiem i wynieść 25-miligramową tabletkę narkotyku. To mikroskopijna działka, ale w mieście można ją sprzedać za 250-300 hrywien, a więc równowartość ośmiu-dziesięciu centymetrów szyrki.
To ogromny i gruby facet, który chodzi bardzo niezdarnie na sztywnych, szeroko rozstawionych nogach. Zaledwie godzinę rozmawiałem z nim w restauracji, a on w tym czasie dwa razy zdążył się rozebrać. Nie do rosołu. Zdejmował buty, skarpetki, zakasywał nogawki nad kolana i stawał koło stolika. Pokazywał postrzelane w bandyckich porachunkach nogi.
Na pierwszy rzut oka wydawało się, jakby pod jednymi skarpetkami miał drugie, ale to nogi były czarne od wstrzykiwanej latami heroiny.
Na drugie spotkanie nie przyszedł. Dzwonię, a on płacze w słuchawkę, że za chwilę oszaleje z bólu. Nie spał całą noc, bo ząb go boli i nie wie, co robić.
- Jak nie wiesz?! - krzyczę na niego. - Masz 52 lata! Idź do dentysty.
- Ale ja nie wiem, gdzie szukać. I nie mam tyle pieniędzy. Może coś od bólu bym kupił na ulicy. Coś zamiast tramadolu.
Grób
Kiedy w tym roku po raz drugi trafiłem do Doniecka, zacząłem od poszukiwań wokół bazaru. Dimki i Ramila, których na własny użytek nazywałem "gawroszami", nie widziano od wielu miesięcy, a piwnica, w której mieszkali, była zakratowana. Dopiero po kilku dniach od jednego z małych włóczęgów usłyszałem: - Mały, ale dorosły? Szaman?! Jest taki, ale się człowiek podciągnął. Spotkał dziewczynę, która go wzięła do siebie.
- Ona też mała? - pytam.
- Nie powiedziałbym - mówi mały żulik. - Mieszkają w pięknym domu z pla-sti-ko-wy-mi oknami! Ale zabronili pokazywać gdzie.
Potem długo się targował, za ile mnie tam zaprowadzi, bo za 100 hrywien (prawie 50 złotych) to mu się nie opłaca.
Mieliśmy ze 300 metrów do przejścia.
Ramil ma dzisiaj ponad 19 lat i nie chce pamiętać, że jeszcze kilka miesięcy wcześniej szukał żarcia na śmietnikach. Nauczył się układać glazurę i nieźle zarabia w firmie ojca swojej dziewczyny, która na miejscowym uniwersytecie studiuje ekonomię.
Dimka umarł przed rokiem w piwnicy, w której chłopaki mieszkali.
Tramadol był sprzedawany w opakowaniach po dziesięć sztuk. Ten, który go dał Dimie w zamian za zimowe buty, nie powiedział, że to normalna dawka, ale dla starego ćpuna. Za pierwszym razem powinien zjeść góra pięć pastylek.
Kiedy Dima przestał oddychać, Ramil przykrył go starą kołdrą, wyszedł z piwnicy i już nigdy tam nie wrócił.
Dima miał 13 lat.
Pokaż mi swoje ścieki, a powiem ci, co bierzesz
PAP, Gazeta Wyborcza
[ external image ]
Tabletki extasy
Naukowcy z Poznania jako pierwsi w Polsce analizują stężenie narkotyków w ściekach miejskich. Chcą ocenić ich ogólne spożycie w mieście. Liczą, że w przyszłości uda im się stworzyć mapę narkotyków w Wielkopolsce. A może nawet w całym kraju?
Z danych Katedry i Zakładu Chemii Nieorganicznej i Analitycznej Uniwersytetu Medycznego w Poznaniu wynika m.in., że w okresie letnim spożycie substancji odurzających w mieście generalnie spada. - Można by zastanawiać się, czy ma to związek z tym, że akurat w tym czasie nie ma w mieście studentów - skomentowała kierująca pracami dr farmacji Jolanta Kłos, podczas konferencji "Polka w Europie", zorganizowanej niedawno w Poznaniu. Wyjątek od tej reguły obserwuje się jedynie wtedy, gdy organizowane są jakieś duże zawody sportowe, którym towarzyszy zazwyczaj większe spożycie narkotyków.
Badacze wyliczyli też, że od czerwca 2009 r. do grudnia 2010 r. w Poznaniu najwyższe spożycie dotyczyło metamfetaminy, bardzo szkodliwego i wyniszczającego środka. Następna była amfetamina, a na trzecim miejscu - ekstazy. Poziom kokainy w próbkach był niski - na granicy czułości aparatu. Kanabinoidów, czyli efektów spożycia marihuany i haszyszu nie udało się oznaczyć. - Być może dlatego, że substancje te szybko degradują się w ściekach, a Poznań ma jedną oczyszczalnię, więc zanim do niej trafią muszą przejść dłuższą drogę - oceniła dr Kłos.
W porównaniu z miastami włoskimi, w których tego typu badania prowadzone są od wielu lat, konsumpcja substancji odurzających w Poznaniu okazała się być ponad 20-krotnie niższa, a w odniesieniu do Londynu - jeszcze mniejsza. - Londyn tak zawyża wyniki, że abyśmy byli widoczni na mapie międzynarodowej, trzeba go było w ogóle pominąć - zaznaczyła specjalistka.
Badania polegające na oznaczaniu w ściekach stężenia narkotyków i ich metabolitów prowadzone są w różnych państwach na świecie od około 2000 r. Opierają się one na założeniu, że wszystkie środki odurzające przyjmowane przez populację na danym terenie są następnie przez konsumentów wydalane z moczem - albo w postaci niezmienionej, albo w postaci metabolitów - i wraz z nim dostają się do oczyszczalni ścieków.
- Trzeba zaznaczyć, że na podstawie tych badań nie da się ocenić, ile osób w Poznaniu czy innym mieście zażywa narkotyki. Możemy jedynie podać liczbę pojedynczych dawek przyjętych przez daną populację na danym terenie w danym czasie - podkreśliła dr Kłos.
Dodała też, że choć badania te są obarczone dużym błędem - bo zawsze są niedoszacowane - to ich największa siła polega na tym, że są obiektywne. - Dlatego nawet jeśli nasze wyniki nie odzwierciedlają rzeczywistych ilości substancji odurzających spożywanych przez daną populację, to prowadzone przez kilka lat pozwalają ocenić profil tych związków oraz zmiany zachodzące w ich konsumpcji - powiedziała badaczka.
W tej chwili liczbę osób, które sięgają po substancje odurzające oraz poziom spożycia tych związków ocenia się przy pomocy ankiet wypełnianych przez respondentów. - Wyniki tych badań są jednak bardzo subiektywne. Wiadomo bowiem, że osoby starsze czy pracujące na wyższych stanowiskach mają skłonność do ukrywania informacji o kontakcie z narkotykami, natomiast młodzież zawyża poziom swojej konsumpcji - tłumaczyła.
Od września naukowcy rozpoczęli badanie ścieków również w innych miastach Wielkopolski, m.in. w Koninie, Pile, Lesznie.
- Mam nadzieję, że już niedługo możliwe będzie stworzenie mapy spożycia narkotyków w różnych miastach Wielkopolski, a w przyszłości również w całej Polsce" - podsumowuje dr Kłos.
[ external image ]
Procentowy udział użytkowników amfetaminy i pochodnych (wyłączając pigułki "ekstazy") w populacji w wieku 15-64 w 2010 (lub wcześniej)
[ external image ]
Procentowy udział użytkowników kokainy w populacji w wieku 15-64 w 2010 (lub wcześniej; kropką oznaczone dane sprzed 2006)
[ external image ]
Procentowy udział użytkowników 'ecstasy' w populacji w wieku 15-64 w 2010 (lub wcześniej; kropką oznaczone dane sprzed 2006)
[ external image ]
Procentowy udział użytkowników marihuany w populacji w wieku 15-64 w 2010 (lub wcześniej; kropką oznaczone dane sprzed 2006)
Philippe Dagen, Le Monde/Worldcrunch
Alkohol, absynt, LSD, heroina - niektórzy geniusze stworzyli największe dzieła sztuki pod wpływem substancji wpływających na działanie mózgu. Paryska wystawa tworzy z tej układanki całość.
Po raz pierwszy w Paryżu fundacja artystyczna Maison Rouge rzuca światło na rolę narkotyków w sztuce.
Nie sposób wyobrazić sobie historii literatury nowoczesnej i współczesnej bez "Wyznań angielskiego opiumisty" angielskiego pisarza Thomasa de Quinceya czy "Sztucznych rajów" Francuza Charles'a Baudelaire'a. Lista jest długa, począwszy od Baudelaire'a, po amerykańskiego pisarza Williama Burroughsa i Niemca Ernsta Jüngera.
Niektórzy z nich wpadli w szpony nałogu, inni tylko eksperymentowali - jak niemiecki filozof Walter Benjamin z haszyszem w Marsylii. To samo tyczy się dużej części muzyki tworzonej w ostatnich 50 latach. "Lucy in the Sky with Diamonds" - śpiewał zespół The Beatles. Wiecie, co oznaczają duże litery w tytule piosenki, prawda?
Dziwi jednak nie to, że wystawa w Maison Rouge "Pod wpływem" z podtytułem "Artyści i substancje psychoaktywne" poświęcona jest narkotykom i sztuce, lecz fakt, że po raz pierwszy zostało to tak drobiazgowo przedstawione. Każdy, kto interesuje się surrealizmem, zna francuskich pisarzy Jacquesa Vaché'a oraz René Crevela - dwóch słynnych uzależnionych artystów - a także dramaturga Antonina Artaud, amatora opium i pejotlu. Wielu współczesnych artystów nawet nie próbuje ukryć faktu zażywania halucynogenów.
Tak obszerny temat powinien mieć swoje miejsce w dużym paryskim muzeum, takim jak Centre Pompidou. Niestety okazuje się, że mówienie o narkotykach w paryskiej świątyni sztuki współczesnej jest zbyt szokujące. Niezależnie od przyczyny, ważne, że wystawa została otwarta.
"Pod wpływem" to przejście od faktu do faktu, ale również od przesłuchania do przesłuchania. Jest tylko jedna prosta odpowiedź: zażywanie i nadużywanie przez artystów substancji wpływających - na krótko lub na dłużej - na percepcję, emocjeczy myśli stanowi jeden z głównych czynników sztuki od początku XX wieku lub nawet wcześniej. Produkty te mogą być legalne lub nielegalne.
Do pierwszej kategorii zalicza się alkohol i wyroby tytoniowe. Jest tego tyle, że wystarczyłoby na oddzielną wystawę: Van Gogh i absynt, zamiłowanie Pollocka i Bacona do kieliszka. Druga kategoria obejmuje substancje pochodzenia roślinnego - opium, kokainę itd. Natomiast do trzeciej należą substancje syntetyczne, z których najbardziej znaną jest LSD.
Wystawa przedstawia wielu sławnych artystów: Francisa Picabię, Hansa Bellmera, Jeana Cocteau, Martiala Raysse, Daniela Spoerriego, Gary'ego Hilla, Markusa Raetza; oraz tych mniej znanych: Daniela Pommereulle, Bernarda Saby'ego, Frédérica Pardo, Batana Mattę.
Nie oznacza to jednak, że owych 91 artystów było uzależnionych. Podobnie jak w przypadku pisarzy niektórzy byli uzależnieni, a innych używki wpędziły do grobu. Część z nich zażywała narkotyki w latach 60. i 70. - w czasach narkotycznego szału - by następnie, prędzej czy później, skończyć z tym raz na zawsze. Inni eksperymentowali z narkotykami niczym naukowcy. Na przykład francuski poeta Henri Michaux, który tworzył swoje dzieła pod wpływem meskaliny czy Jean-Jacques Lebel realizujący swoje pomysły po zażyciu "kwasu".
Są również tacy, którzy na ten temat spoglądali z daleka, niczym kronikarz czy historyk. Jedną z takich osób jest Mathieu Briand - jego rzeźby są hołdem dla twórcy LSD Alberta Hofmanna.
Halucynogeny czy halucynacje?
Jak działa substancja psychoaktywna i jak daleko może posunąć się artysta po jej zażyciu? Jak zmienia postrzeganie świata? Lub jakie "wizje" - słowo, które należy używać ostrożnie - wywołuje? W niektórych przypadkach odpowiedź jest prosta. Porównanie prac Michaux tworzonych pod wpływem meskaliny i tych "na trzeźwo" pozwala przypuszczać, że narkotyk wywoływał uczucie wielości i krystalizacji: "mnóstwo kryształów, wszystko zawsze kończy się kryształami" - pisał. Ale doświadczał również sztywności mięśni - jego prace z 1956 roku przypominają wydruki z sejsmografu.
Ocena Lebela nie jest już tak jednoznaczna. Czy te krzywe linie, "psychodeliczne" przeplatanie się jest spowodowane działaniem substancji chemicznych, czy może unikalnego stylu graficznego artysty? Austriacki malarz Arnulf Rainer tworzył pod wpływem meskaliny, LSD, psylocybiny i hipnozy. Jego dzieła były bardzo podobne do prac tworzonych w normalnym stanie, o ile rozumiemy znaczenie słowa "normalny" w tym kontekście.
Japońska artystka Yayoi Kusama, podobnie jak Rainer, również rzuciła się na głęboką wodę. Jej życie to czas spędzony w pracowni i na oddziale psychiatrycznym. Gdzie jest ten wpływ? Czy to substancje halucynogenne czy halucynacje? Nasuwa się pytanie: w jaki sposób następuje proces twórczy? Jakie procesy fizyczne i umysłowe są niezbędne, by wydobyć archetypy i obsesje?
Wielu artystów, którzy próbują narkotyków, szuka odpowiedzi na to pytanie. Amerykański artysta sceniczny Bryan Lewis Saunders jest tu doskonałym przykładem. W 2001 roku przez kilka tygodni tworzył autoportret pod wpływem różnych mieszanek: valium, kokainy, marihuany i innych środków. Jego portrety mogą być dosłowne lub niemal całkowicie zniszczone, zabawne i przerażające.
Inny widowiskowy eksperyment przeprowadził francuski artysta Bruno Botella. Pracował z gliną zmieszaną z substancją halucynogenną. Poprzez kontakt ze skórą, wzmocniony przez rozpuszczalnik, cząsteczki przedostają się do organizmu i wpływają na ruchy - co z kolei przekłada się na końcowy kształt rzeźby. Prowadzony przez niego protokół przypomina eksperyment laboratoryjny. Związek między nauką i sztuką jest wyraźnie widoczny na wystawie.
Wystawa potwierdza także, że powtarzana na okrągło hipoteza - jakoby owe substancje uwalniały moc tworzenia poprzez zniesienie ograniczeń i stymulację centralnego ośrodka nerwowego - okazuje się nieprawdziwa. To taka sama prawda jak powiedzieć, że Van Gogh był tylko Van Goghiem z powodu wewnętrznego konfliktu czy że Jean-Michel Basquiat potrzebował heroiny do rysowania i malowania. Ale warto również pamiętać, że to zabiło ich obu.
Z głębokości uzależnienia swego wołający lub wołającym być chcący pomocnym? - Hyperreal [H]elp
Autor: Rafał Marszałek
Źrodło: nic prostszego
Dawien dawno, bo ponad rok temu, przy okazji postu o waporyzatorach i ich zastosowaniu do palenia maryśki, zainspirowany dyskusją, która się pod tamtym postem rozpoczęła na zupełnie inny, jakże ciekawszy jednak temat legalizacji narkotyków miękkich, obiecałem, że w nieodległej przyszłości przyjrzę się bliżej i dogłębniej tzw. teorii bramy.
[ external image ]
Czas mijał i mijał. Tematowi owszem przyjrzałem się. Ale w nawale obowiązków (koniec doktoratu, nawał pracy laboratoryjnej oraz biurowej i tak dalej, i tym podobne) ostatecznie nie znalazlem na to czasu na początku roku. A później po prostu straciłem zainteresowanie i zapał – bo wiadomo, nauka nie czeka, aż się o niej napisze, leci do przodu i jak się człowiek na moment zatrzyma, to potem ciężko jest nadgonić.
W jednym zdaniu zatem o wnioskach moich z lektur tamtejszych, zanim przejdę do tematu odcinka. W celu zapoznania się z konceptem bramy przestudiowałem kompendium pod dźwięcznym tytułem Etapy i drogi do uzależnień: badanie teorii bramy (luźne tłumaczenie), będącym monografią sprzed dziesięciu lat. Nieco tracąca na aktualności wciąż jest najbardziej kompletnym zbiorem prac na ten temat, jaki udało mi się znaleźć. I podstawowy wniosek jest taki, że na dzień dzisiejszy teoria bramy – a zwłaszcza jej fragment dotyczący związku przyczynowo-skutkowego pomiędzy przyjmowaniem narkotyków miękkich a późniejszym uzależnieniem od poważniejszych substancji – pozostaje w sferze niedowiedzionych hipotez. Na ile mogę też ocenić, w ciągu dziesięciu lat od ukazania się tej monografii nie została opublikowana żadna praca, która mogłaby nas wszystkich przekonać do zmiany zdania.
Aż do teraz.
Zacznijmy od tego, co o teorii bramy wiemy na pewno. Oprócz tego kontrowersyjnego stwierdzenia o związku przyczynowo skutkowym pomiędzy alkoholem, nikotyną czy marihuaną, a twardymi narkotykami, jednym z jej elementów potwierdzonych naukowo jest kolejność stosowania środków uzależniających. Niezależnie bowiem od tego, czy związek przyczynowo-skutkowy istnieje, czy też nie, nie ulega wątpliwości, że osoby uzależnione od środków odurzających zaczynają zawsze od substancji legalnych lub pół-legalnych. Żaden narkoman nie zaczyna od heroiny – wcześniej zawsze, naprawdę zawsze, jest faza, w której nadużywał alkoholu, papierosów, często marihuany. Alkohol zazwyczaj poprzedza wszystko inne. Marihuana zazwyczaj gdzieś tam po drodze się też pojawia. Pytania tylko brzmi, czy przyjmowanie któregoś z tych związków może mieć związek z późniejszym uzależnieniem od, weźmy na to, kokainy?
W listopadzie ubiegłego roku magazyn-córka pisma Science, Science Translational Medicine, opublikował pracę z grupy Denise Kandel (edytora wspomnianej przeze mnie monografii) oraz jej męża noblisty, Erica Kandela (nagrodę dostał za badania fizjologii pamięci). Praca ta jest arcyciekawa, bo na teorię bramy rzuca całkiem nowe światło, a do tego podpiera się argumentami czysto biochemicznymi i fizjologicznymi (w odróżnieniu od tradycyjnych w tej dziedzinie badań sondaży pośród pacjentów).
Badanie przeprowadzone zostało na myszach – z prostych bardzo przyczyn. Po pierwsze, łatwo jest kontrolować, w jakiej kolejności zwierzętom podawane są leki, w jakich odstępach czasu albo przez jaki okres. Po drugie, łatwo jest prowadzić na myszach badania behawioralne – ponieważ zazwyczaj sprowadzają się one do sprawdzania, do której miski, bramki, tunelu, wajchy podejdzie zwierzak. Po trzecie, znacznie prostsze są badania genetyczne. Po czwarte zaś, gdy już się biedną mysz nafaszeruje prochami, można jej skręcić kark i wykonać sekcję i oględziny mózgu. Badanym w tym przypadku „narkotykiem bramy” była nikotyna. Wybór ten oparty był między innymi na wcześniejszych badaniach Denise Kandel, które pokazały, że aż 90% uzależnionych od nielegalnych narkotyków, takich jak kokaina, wcześniej miało trwały kontakt z papierosami.
[ external image ]
Jak zatem był przebieg nowego badania?
Najpierw myszom podano nikotynę rozpuszczonę w wodzie, którą piły. Jedna grupa nikotynę dostawała tylko przez 24 godziny, druga – przez tydzień (dla uproszczenia będę o myszach z grupy pierwszej mówił, że nie otrzymały nikotyny – w sensie, że nie przez długi okres czasu). Następnie zwierzętom przez cztery dni codzinnie podawano kokainę (poprzez zastrzyk). Po tych przygotowaniach obserwowano, jak często myszy powracały do tej części komory, w której przebywały, w której podawana im była kokaina. Myszy kontrolne, którym nie dano zastrzyków kokainy (dwie grupy – jedna, która była pojona zwykłą wodą i jedna, która w wodzie dostała nikotynę), nie wykazywały żadnych preferencji co do tego, gdzie w komorze chcą przebywać. Takie preferencje jednak bardzo wyraźnie zaznaczyły się u myszy, które pojono czystą wodą, a potem traktowano kokainą. Najważniejszych tutaj jednak zaobserwowanym efektem było to, że myszy, którym podano zarówno nikotynę jak i kokainę, do miejsca podawania kokainy wracały dwa razy częściej niż myszy, którym podano samą kokainę. Wskazywałoby to więc na to, że długotrwałe przyjmowanie nikotyny ma jakiś wpływ na to, czy myszy chętniej „sięgają” po twardy narkotyk. Co więcej, ten znaczący wzrost liczby kokainowych powrotów może być też traktowany jako oznaka już istniejącego fizycznego uzależnienia.
Następnie myszy uśmiercono, wygrzebano ich mózgi i poddano je dalszym badaniom. I tutaj okazało się, że szlaki nerwowe odpowiedzialne za działanie układu nagrody (tego, który aktywuje właśnie wiele narkotyków – bo to przyjemne jest!) są aktywowane znacznie bardziej u myszy, którym nikotynę podawano przez 7 dni. Wynikałoby stąd, że długotrwałe przyjmowanie nikotyny może wzmacniać przyjemność płynącą z późniejszego zażywania koki.
Podejrzewam, że zaczynacie dostrzegać pewną prawidłowość…
Aktywacja jednego typu neuronów nie była jednak wystarczającym dowodem na to, że nikotyna wpływa na uzależnienie od kokainy. Autorzy postanowili więc spojrzeć na sprawę pod kątem genetycznym i przyjrzeć się ekspresji genuFosB. Gen ten sławę zdobył około dekady temu, a dzisiaj jego pozycja na rynku uzależnień jest już ugruntowana. W badaniach prowadzonych nad tym genem i jego produktem wykazano bowiem, że za każdym razem, gdy obiektowi badań podawana jest kokaina, zwiększa się poziom białka dFosB. Zwiększający się zaś poziom dFosB prowadzi do fizjologicznych zmian w kolejnej części mózgu odpowiedzialnej za układ nagrody, odczuwanie przyjemności, popadanie w nałóg – w jądrze półleżącym. Tak więc obserwacje tego, co się z ekspresją białka dFosB działo w trakcie badania, rzuciłyby zapewne wiele światła na procesy zachodzące w mysich mózgach.
I tutaj różnice były jeszcze większe niż w badaniach behawioralnych. Białko dFosB było produkowane na poziomie o 74% wyższym u myszy, którym przed kokainą podawano nikotynę, niż u myszy, którym nikotyny oszczędzono.
Wszystko zatem wskazuje na to, że teoria bramy może mieć jakieś molekularne podstawy. Autorzy pracy podejrzewali, że wyjaśnienie tego zjawiska może przynieść nowe genialne dziecko biologii: epigenetyka. Epigenetyka to dziedzina, która zajmuje się – zgrubsza rzecz ujmując – dziedziczeniem pozagenetycznym; wszystkimi czynnikami, które regulują sposób, w jaki geny poddawane są ekspresji; wszystkimi tymi mechanizmami, które powodują, że komórki somatyczne w naszym ciele różnią się często od siebie diametralnie pomimo tego samego materiału genetycznego. Albo że jednojajowe bliźnięta nie są identyczne (patrz: pieprzyk i guzik marynarki u Kaczyńskich).
Wiele z tych epigenetycznych mechanizmów działa poprzez modyfikację chemiczną DNA. Część z Was być może słyszała lub czytała na przykład o metylacji cytozyny. Otóż cytozyna – jeden z czterech nukleotydów występujących w naszym DNA – może ulegać takiej właśnie modyfikacji chemicznej. Sposób zaś, w jaki jest metylowana, wzór metylacji wszystkich cytozyn w naszym genomie, jest unikalny dla każdego i może być dziedziczony z pokolenia na pokolenie, ale równocześnie może też zmieniać się w trakcie naszego życia. Od tego wzoru metylacji zależy, jakie geny w danej komórce są poddawane ekspresji i w jakim stopniu, decydując o tym, które białka są produkowane, a które nie. Metylacja cytozyny nie jest jednak jedynym mechanizmem, ale nie miejsce tutaj na epos o epigenetyce – ciekawskich odeślę niestety do wiki albo innych źródeł.
Grupa państwa Kandel wykazała, że nikotyna ma wpływ na innym epigenetyczny mechanizm: na acetylację histonów – białek, na które nawinięta jest w jądrze komórkowym chromatyna. Proces acetylacji i deacetylacji tych białek (czyli przyłączania i odłączania od nich grup octanowych) reguluje ekspresję różnych genów. Trwała ekspozycja myszy na nikotynę prowadziła do zmniejszenia u myszy poziomu enzymu HDAC, deacetylazy histonowej, który, jak sama nazwa wskazuje, odpowiada za usuwanie grup octanowych. W normalnej sytuacji, gdy grup tych na histonach jest niewielka ilość, gen kodujący znane nam białko dFosB znajduje się w części chromatyny nawiniętej na histon. Jednak gdy ten ostatni ulega acetylacji, chromatyna odwija się z niego trochę, uwalniając gen FosB i ułatwiając molekularnej maszynerii odpowiedzialnej za dekodowanie genów i produkcję białek dostęp do tego genu. Gen ulega wzmożonej ekspresjii, produkowane jest więcej białka dFosB i resztę już znamy.
Kandelowie sprawdzili jeszcze jedną rzecz – a mianowicie, czy podawanie kokainy przed nikotyną będzie miało ten sam efekt. I odkryli, że nie ma.
Fakt, że nikotyna wzmaga późniejsze uzależnienie od kokainy, nie oznacza oczywiście, że wszystkie miękkie narkotyki będą działały w ten sposób. Bo być może jest to tylko efekt szczególnej struktury chemicznej nikotyny, od której zarówno alkohol jak i obecne w marihuanie THC różnią się dość znacznie. Żeby zatem sprawdzić, czy te dwa pozostałe „narkotyki bramy” rzeczywiście działają w podobny sposób czy też nie, trzeba niestety będzie doprowadzić do moralnej ruiny, a następnie uśmiercić jeszcze więcej myszy. Inaczej sprawdzić się tego obecnie nie da.
[ external image ]
[ external image ]
[ external image ]
Od góry do dołu: tetrahydrokannabinol, etanol i nikotyna. Jak widać różnią się od siebie znacznie, więc wyciąganie wniosków na temat podobieństwa ich działania jako "narkotyków bramy" na obecnym etapie byłoby na wyrost i mogłoby być bardzo mylące.
Tym, co należy tutaj jednak podkreślić, jest to, że wreszcie badania dotyczące teorii bramy porzucają solidnie już wyeksploatowane pole epidemiologii i ruszają na podbój świata w skali mikro: szukać mechanizmów molekularnych, które mogłyby tej teorii dowieść (lub zaprzeczyć) i ją wyjaśnić. Dodatkowo jest to pierwsza chyba praca z tej dziedziny, która pokazuje, że związek przyczynowo-skutkowy, przynajmniej w przypadku nikotyny, istnieje. O czym warto pamiętać, bo nawet jeśli marihuana nie miałaby podobnego działania, to nie wolno nam zapominać, że marihuana palona mieszana jest z tytoniem (a jest to w chwili obecnej najpopularniejsza chyba forma przyjmowania marihuany). I wcale nie jest powiedziane, że potencjalna legalizacja maryśki zmieniłaby akurat ten z naszych nawyków…
Levine, A., Huang, Y., Drisaldi, B., Griffin, E., Pollak, D., Xu, S., Yin, D., Schaffran, C., Kandel, D., & Kandel, E. (2011). Molecular Mechanism for a Gateway Drug: Epigenetic Changes Initiated by Nicotine Prime Gene Expression by Cocaine Science Translational Medicine, 3 (107), 107-107 DOI: 10.1126/scitranslmed.3003062
Autor: Sporothrix
Źrodło: Sporothrix - blog
Infekcyjne zapalenie wsierdzia z pewnością nie jest największym problemem osób, które wstrzykują sobie dożylnie narkotyki. Ale problemem w ogóle jest. Do tego stopnia, że już od paru lat, wśród różnych postaci zapalenia wsierdzia, wyróżnia się jako osobny rodzaj to, które występuje u narkomanów. Ma ono swoją specyfikę, charakteryzuje się innymi cechami niż pozostałe endocarditis, inne też są rokowania. A mój własny osobisty wewnętrzny mikrobiolog nie może nie pamiętać o tej chorobie, kiedy słyszy o kolejnym zgonie kogoś sławnego, kto zmarł z powodu przedawkowania.
Zapalenie wsierdzia definiuje się jako zakażenie warstwy (błony) wyściełającej wewnętrzne powierzchnie serca, a występujące najczęściej na skutek zakażenia krwi. Nieleczone doprowadza do zniszczenia zastawek, powodując zagrażające życiu powikłania, a w konsekwencji zgon pacjenta. Mimo, że opis ten wydaje się dotyczyć choroby przebiegającej miejscowo, zapalenie wsierdzia jest tak naprawdę schorzeniem ogólnoustrojowym. Dzieje się tak dlatego, że mikroorganizmy kolonizujące zastawki serca potrafią uwalniać się do krwiobiegu, powodować groźne zatory oraz zakażać inne narządy organizmu. Diagnostyka jest więc trudna, obraz kliniczny może być różnorodny, a leczenie powinno być agresywne i obejmować antybiotykoterapię – samą lub w połączeniu z zabiegami operacyjnymi.
Ogólnie rzecz biorąc, w całej populacji infekcyjne zapalenie wsierdzia dotyczy głównie lewej części serca, a z drobnoustroje zakażają zastawkę mitralną i zastawkę aorty. Czynnikami sprzyjającymi takiej właśnie sytuacji są: stosunkowo wysokie ciśnienia panujące z lewej strony serca, dzięki czemu przepływ krwi jest gwałtowniejszy, co może uszkadzać tkanki; stosunkowo wysokie stężenia tlenu we krwi, z którego chętnie korzystają mikroorganizmy; oraz epidemiologicznie częstsze wady (wrodzone i nie tylko) zastawek lewej części serca, co predysponuje do zakażeń. Jeszcze do niedawna zapalenie wsierdzia było opisywane jako choroba ludzi młodych z wadami zastawek. W ogólnej populacji występowało z częstością 2-6 przypadków na 100 tysięcy osób na rok, a śmiertelność wynosiła od 10 do 30%, w zależności od patogenu. I te liczby nie zmieniły się w zasadzie przez ostatnie 30 lat, co, mimo postępów w medycynie, związane jest z powstaniem – czy może raczej zwiększeniem się – nowych grup ludzi narażonych na zakażenie, między innymi osób przyjmujacych dożylnie narkotyki, ale i pacjentów poddawanych szczególnym zabiegom medycznym, jak wszczepianie sztucznych zastawek na przykład.
Drobnoustrojami powodującymi zapalenie wsierdzia są bakterie i grzyby, ze szczególnym uwzględnieniem gronkowca złocistego (Staphylococcus aureus), paciorkowców jamy ustnej (grupa viridans), enterokoków oraz bakterii Gram-ujemnych z tzw. grupy HACEK (Hemophilus parainfluenzae, H. aphrophilus, H. paraphrophilus, H. influenzae, Actinobacillus actinomyctemcomitans, Cardiobacterium hominis, Eikenella corrodens, Kingella kingae i K. denitrificans). Warto jednak pamiętać również o bakteriach, które nie rosną na standardowych podłożach i w związku z tym często – częściej, niż się przypuszcza – powodują infekcje, które diagnostycznie określa się jako „ujemne” (np. Bartonella spp.).
Z drugiej strony, zapalenie wsierdzia po prawej stronie serca zdarza się także, choć stosunkowo rzadko – dotyczy do 10% przypadków w ogóle. Za to bardzo lubi występować u narkomanów przyjmujących narkotyki dożylnie (76% przypadków, w porównaniu z 9% przypadków u nie-narkomanów), choć bywa opisywane i u osób z rozrusznikami czy wrodzonymi wadami serca. W przypadkach infekcji po prawej stronie serca zakażona bywa najczęściej zastawka trójdzielna. Zakażenie u narkomanów występuje z częstością 1,5-20 na 1000 osób przyjmujących narkotyki na rok. Śmiertelność związana z zakażeniem w obrębie prawej strony serca jest zwykle mniejsza niż u pacjentów z zakażeniem po lewej stronie, ale ciężkie powikłania mogą występować i tę śmiertelność zwiększać. A jeśli jeszcze dołączy się HIV, to może ona wynosić i 50%.
Drobnoustrojami odpowiedzialnymi za zapalenie wsierdzia u narkomanów są, czego można się było spodziewać, te patogeny, które siedzą na skórze (i zostają wprowadzone się do krwiobiegu przez nakłucie igłą). Najczęstszym jest zdecydowanie gronkowiec złocisty, ale rolę odgrywają także gronkowce koagulazo-ujemne, jak również paciorkowce, grzyby (powodujące rzadkie, ale bardzo ciężkie zakażenia) i enterokoki. Rzadziej notuje się bakterie Gram-ujemne.
Czynnikiem sprzyjającym zapaleniu wsierdzia u narkomanów wstrzykujących sobie narkotyki jest prawdopodobnie wstępne mechaniczne zniszczenie zastawek, z którego korzystają potem osiedlające się bakterie, a do którego przyczynia się sam zażywany narkotyk. Ważny jest rodzaj narkotyku, np. kokaina działa bardziej niszcząco niż heroina, być może dlatego, że przy stosowaniu jej dochodzi do silnego skurczu mięśni naczyń, a w konsekwencji do niedotlenienia i dalszej destrukcji tkanek. Niektórzy specjaliści uważają jednak, że mechaniczne działanie na zastawki nie jest najważniejsze (wszak niektóre bakterie chętnie osiedlają się na zdrowych zastawkach). Podkreślają, że znaczenie ma także gatunek zakażającego drobnoustroju (a nawet jego kształt), czynniki zjadliwości wydzielane przez patogeny (detalicznie opisywane np. u S. aureus) oraz obniżona wrażliwość tych patogenów na różnorodne działanie układu odpornościowego. Rolę gra również liczba bakterii – uważa się na przykład, że stosowanie kokainy związane jest częściej z endocarditis, niż heroiny, dlatego że kokaina ma krótszy okres półtrwania niż heroina, a więc jest wstrzykiwana częściej, a co za tym idzie – wstrzykiwane częściej są i patogeny. Dlaczego jednak duża liczba bakterii miałaby lubić bardziej prawe zastawki – nie do końca wiadomo. Podobnie sytuacja wygląda ze stanem organizmu narkomana pod względem immunologicznym. Wydaje się, że w ogóle osoby takie charakteryzują się zaburzonym funkcjonowaniem układu odpornościowego, nawet jeśli nie są zakażone HIV, i że prawdopodobnie wpływa to na rozwój endocarditis. Nie jest zupełnie jasne jednak, jak wiąże się z konkretnymi zastawkami.
………………………………………………………………………………….
A notka nie miała być oczywiście o Amy Winehouse, która zmarła od czegoś innego raczej. Kiedy myślę o gwiazdach i narkotykach, a potem naturalną drogą skojarzeń o bakteryjnym endocarditis, na myśl przychodzi mi Demri Parrott. Demri była dziewczyną Layne’a Staleya (https://en.wikipedia.org/wiki/Layne_Staley), jednego z najcudowniejszych wokalistów wszech czasów, która faktycznie umarła na skutek zapalenia wsierdzia po zażywaniu narkotyków – pewnie takiego zakażenia wsierdzia, jakie z grubsza opisałam powyżej. Po jej śmierci Layne Staley pogrążył się w jeszcze większej depresji, ćpał pewnie też coraz więcej i więcej (Wikipedia podaje: „Drugs worked for me for years,” Staley told Rolling Stone in 1996, „and now they’re turning against me, now I’m walking through hell.”), a wstrzyknięty pewnego razu speedball okazał się śmiertelny (http://www.vh1.com/artists/news/1486206 ... ains.jhtml). A potem przypominam sobie jeszcze jednego muzyka Alice in Chains, Mike’a Starra, który to prawdopodobnie był ostatnią osobą mającą kontakt z Staleyem przed śmiercią tego ostatniego. Chciał nawet wezwać pogotowie, przerażony stanem byłego kolegi z zespołu, ale ten zagroził mu odrzuceniem przyjaźni, więc z wzywania karetki nic nie wyszło. I Starrowi pewnie do końca życia trudno było poradzić sobie z wyrzutami sumienia oraz z innymi gnębiącymi go demonami, włączając w to narkotyki w obfitości. Sam zmarł w tym roku (http://www.reuters.com/article/us-alice ... 2X20110309).
Czytałam sobie różne teksty, które ukazały się po śmierci Winehouse, teksty pokazujące z jednej strony jak straszną chorobą jest uzależnienie, a z drugiej, że przyjaciele mogą sobie walczyć do woli, ale jeśli ktoś nie chce albo nie umie sam sobie pomóc, to nic z tego nie wychodzi. Dorzucę do tego tylko jeden kawałek Alice in Chains, z tekstem, w którym jest to wszystko i jeszcze więcej, tekstem gorzkim i potwornym, i tekstem, przy którym zawsze płaczę. No bo nie da się nie.
A good night, the best in a long time
A new friend turned me on to an old favorite
Nothing better than a dealer who’s high
Be high, convince them to buy
What’s my drug of choice?
Well, what have you got?
I don’t go broke
And I do it alot
Seems so sick to the hypocrite norm
Running their boring drills
But we are an elite race of our own
The stoners, junkies, and freaks
Are you happy? I am, man.
Content and fully aware
Money, status, nothing to me.
Cause your life is empty and bare
You can’t understand a user’s mind
But try, with your books and degrees
If you let yourself go and opened your mind
I’ll bet you’ll be doing like me
And it ain’t so bad
A życie raczyło dopisać jeszcze epilog do tej notki. Parę dni temu umarł Jani Lane. Czy ktoś go kojarzy, ktoś jeszcze pamięta Warrant? Taki dość marny i niezbyt ciekawy zespół hair/glam metalowy, czy jak tam jeszcze nazwać ten nurt. Sam nurt uwielbiać będę dozgonnie, nurt przesiąknięty aż do przegięcia kiczem, zabawnym homoerotyzmem, nagminnym śpiewaniem o dupie Maryni (ze szczególnym uwzględnieniem cycków tej ostatniej) oraz niezaprzeczalnym apetytem na życie, kończącym się czasem zgoła niefajnie – a wszystko to okraszone nader często całkiem niezłym graniem. Warrant jednak to nie było to, co tygrysy lubią najbardziej, ale gdzieś tam plątał się po obrzeżach i jakoś zawsze był. A i Jani należał do tych blondwłosych szczupłych chłopców w obcisłych skórzanych spodniach, z krzyżami na gładziutkich nagich piersiach, wydzierających się do wtóru szarpanych mocno strun gitar – którzy to chłopcy jak nikt i nic innego najperfekcyjniej upiększają świat i sprawiają, że chce się żyć. A potem miał kłopoty z twórczością, potem z alkoholem i narkotykami (oczywiście) oraz nadwagą. A potem zmarł. I tak strasznie mi go szkoda…
Żeby więc poupiększać ten świat odrobinę i zapamiętać – jedyny strawny i dający się słuchać kawałek Warrant: Uncle Tom’s Cabin. https://www.youtube.com/watch?v=bx6f68Wd9dc
……………………………………………………………………………………..
Oraz troszkę literatury, bo przecież notka jest o zapaleniu wsierdzia u narkomanów:
Frontera JA, & Gradon JD (2000). Right-side endocarditis in injection drug users: review of proposed mechanisms of pathogenesis. Clinical infectious diseases : an official publication of the Infectious Diseases Society of America, 30 (2), 374-9 PMID: 10671344
Que, Y., & Moreillon, P. (2011). Infective endocarditis Nature Reviews Cardiology, 8(6), 322-336 DOI: 10.1038/nrcardio.2011.43
![[mem]](https://hyperreal.top/wtf/memy/4/4a8777c9-b83c-4734-bbc0-06713c8ee48e/z.jpg?X-Amz-Algorithm=AWS4-HMAC-SHA256&X-Amz-Credential=nxyCWzIV8fJz5t5dUSIx%2F20250810%2FNOTEU%2Fs3%2Faws4_request&X-Amz-Date=20250810T112302Z&X-Amz-Expires=3600&X-Amz-SignedHeaders=host&X-Amz-Signature=50e703bb178ab5aca3c6f7940a45cbef9b700e0c6bafc88a8f409996b7119151)
![[img]](https://hyperreal.info/sites/hyperreal.info/files/grafika_news_skrot/weedatwork.jpg)
Jeden na dziesięciu trzydziestolatków pracuje pod wpływem. Naukowcy biją na alarm
![[img]](https://hyperreal.info/sites/hyperreal.info/files/grafika_artykul_skrot/uecocaine.jpg)
UE alarmuje: coraz więcej Europejczyków zażywa kokainę i inne ciężkie narkotyki
![[img]](https://hyperreal.info/sites/hyperreal.info/files/p06p0z0v.jpg)
Ekstaza i ekstaza: jak patrzyliśmy i patrzymy na narkotyki
![[img]](https://hyperreal.info/sites/hyperreal.info/files/grafika_news_skrot/pippismoking.jpg)
Legalizacja marihuany a młodzież: Nowy raport z USA obala mity
Czy legalizacja marihuany dla dorosłych sprawi, że nastolatki zaczną masowo po nią sięgać? To jeden z najczęstszych argumentów przeciwników zmian w prawie. Najnowszy, obszerny raport federalny ze Stanów Zjednoczonych pokazuje coś zupełnie innego. Użycie marihuany przez młodzież nie tylko nie rośnie, ale w niektórych grupach nawet spada. Czas przyjrzeć się faktom.
![[img]](https://hyperreal.info/sites/hyperreal.info/files/flysky.jpg)
Może być nowym fentanylem. "Flysky" rozprzestrzenia się w USA
Nowy śmiertelnie niebezpieczny narkotyk rozprzestrzenia się w Stanach Zjednoczonych. Pojawił się m.in. na ulicach Chicago, Filadelfii i Pittsburgha. "Flysky" to heroina zmieszana z medetomidyną - środkiem uspokajającym stosowanym w weterynarii.
![[img]](https://hyperreal.info/sites/hyperreal.info/files/grafika_news_skrot/76-25649_g.jpg)
19-latek po narkotykach zadzwonił na policję. Wydawało mu się, że ktoś chce się włamać do jego domu
Rudzcy policjanci podczas interwencji w jednym z mieszkań w Wirku ujawnili marihuanę i metamfetaminę. 19-letni rudzianin został zatrzymany, usłyszał zarzut posiadania narkotyków i objęto go policyjnym dozorem.