Witam, mam problem, który ciągnie się za mną od dawna i po prostu nigdzie nie mogłem znaleźć nic na ten temat. Zaczynając od początku - paliłem zioło dosyć nałogowo przez około 4 lata (miałem jakieś tam przerwy ale znaczna większość czasu to było codzienne jaranie) i niemal zawsze było to walnięcie wiadra, często nawet kilku. Tak czy siak po około 3 latach zacząłem odczuwać dziwne skutki - większe zmęczenie po ziole i taka jakby "ciężkość" w klatce piersiowej. Ogólnie nic się nie zmieniło długo, jarałem dalej przez prawie rok ale skutki się pogarszały a ja ciągle sobie wmawiałem, że to mi siedzi tylko w głowie. Zrobiłem sobie wiele badań (kardiologicznie praktycznie wszystko co się da - od testów wysiłkowych po holtera i ekg) tak żeby wykluczyć jakiekolwiek problemy zdrowotne (nawet już nie patrząc na to co czułem po jaraniu). Wyszło na to, że nic mi nie dolega i problem nie jest związany bezpośrednio z moim zdrowiem. Tak więc dalej jarałem z myślą, że mi po prostu przejdzie. Wiem, mogłem po prostu sobie zrobić przerwę ale naprawdę myślałem że to tylko siedzi mi w głowie. Tak minął prawie rok, ostatnie miesiące było gorzej. Po jaraniu czułem jakbym miał coś ciężkiego na klatce piersiowej, oddychało mi się ciężko (nie były to żadne duszności, po prostu jakby musiałem włożyć w to więcej wysiłku, musiałem oddychać bardziej "świadomie" niż automatycznie) i zwyczajnie było mi słabo. Raz wyszedłem na rower po blancie myśląc że będzie mi lepiej. Prawie zemdlałem po jakimś czasie i usłyszałem od kogoś po drodze że jestem strasznie blady. Mniej więcej po tym czasie sobie darowałem palenie, zdecydowałem że już serio trochę to przesada i coś jest na rzeczy. Mniej więcej w tym okresie musiałem udać się do psychiatry z zupełnie innych powodów (dużo stresu w życiu codziennym źle się na mnie odbiło). Tam przy okazji poruszyłem temat palenia
trawy i mi pani powiedziała że są dwie opcje: albo moje receptory kannabinoidowe zostały przebodźcowane i potrzebują czasu na regenerację (co może np. potrwać około 2 lat) albo mój organizm dostaje reakcji alergicznej na
THC. W pierwszym przypadku wystarczy przerwa, w drugim niestety chyba moja przygoda z
marihuaną się skończy na dobre. Tak bez palenia minęło mi koło 10 miesięcy, wtedy postanowiłem że spróbuję zapalić lufkę. Ogólnie naprawdę było lepiej, nie miałem jakiś lęków że zaraz zemdleje, nie byłem taki osłabiony jak wtedy i nie byłem blady w żadnym stopniu. Jednak ta ciężkość w oddychaniu i uczucie że coś właśnie ciężkiego mam na klatce piersiowej zostały. Zapaliłem jeszcze ze 3-4 razy i było podobnie (wciąż dużo lepiej niż rok wcześniej) ale postanowiłem dać sobie spokój i dać sobie czas na regenerację. Podsumowując - czy wszystkie te skutki uboczne wskazują właśnie na potrzebę dłuższej przerwy czy po prostu jestem skreślony przez potencjalną alergie, która mi się uaktywniła? Dodam też, że żadnych innych alergicznych objawów nie miałem (nic co związane z kichaniem, katarem czy załzawionymi oczami). Jeśli ktokolwiek miał podobnie naprawdę chętnie o tym poczytam, z góry dzięki :)