Luźne dyskusje na tematy związane z substancjami psychoaktywnymi.
ODPOWIEDZ
Posty: 2069 • Strona 198 z 207
  • 52 / 4 / 0
Syn Pablo Escobara: Ojciec był złym i dobrym człowiekiem jednocześnie
Zuzanna Piechowicz, TOK FM

[ external image ]

Biorę moralną odpowiedzialność za grzechy Pablo Escobara. Wiem, ilu ludzi zabił. Ale dla mnie zawsze przede wszystkim będzie ojcem. Nigdy nie przestanę go kochać. Wolałbym umrzeć - mówi Juan Pablo Escobar, syn najpotężniejszego narkobarona na świecie.

Pamiętasz, kiedy zorientowałeś się, że twój ojciec może kogoś zabić?

- Bardzo dokładnie. Miałem 7 lat. Ojciec usiadł ze mną i przyznał się, że zlecił zabójstwo. Musieliśmy uciekać. Powiedział mi wtedy również, że jest bandytą. "To mój zawód, tak zarabiam na życie i robię to również dla ciebie" - dodał. Nigdy nie zapomnę tego zdania.

Od tamtego momentu uciekaliście przez prawie dekadę. Jak było ze szkołą?

- Przez pierwsze pięć lat chodziłem normalnie do szkoły. Potem już nie mogłem. Choćby dlatego, że policja chciała mnie porwać. Więc ojciec płacił nauczycielom, którzy uczyli mnie w domu. Przychodzili nawet wtedy, gdy ukrywaliśmy się przed wszystkimi.

Miałeś przyjaciół? Znajomych?

- W czasach szkolnych miałem jednego przyjaciela. I przyjaźnimy się do dziś. Kiedy się poznaliśmy, on już był sierotą. Dlaczego to podkreślam? Zaprzyjaźniliśmy się tylko dlatego, że był sierotą. Wszystkim innym kolegom ze szkoły rodzice zabraniali się ze mną przyjaźnić. Tylko sierota mógł być kolegą Escobara. Bo nie miał mu kto kazać trzymać się ode mnie z daleka.

[ external image ]

Byłeś samotny w dzieciństwie?

- Całkowicie. To była najwierniejsza towarzyszka życia mojej rodziny - samotność.

Kogo obwiniałeś o samotność? Na kogo się wściekałeś?

- Na armię i policję. To byli wrogowie. Jak miałem 8-9 lat, ponad 100 żołnierzy przeszukiwało szkołę, aby mnie znaleźć. Byłem tylko dzieckiem. Co ja im zrobiłem? Jak mogłem ich skrzywdzić? Dyrektor szkoły schował mnie za swoim biurkiem. Powiedział, że nie pozwoli im mnie zabrać, bo to nielegalne. Jakby szukali mojego ojca, to co innego. Więc dla mnie było wtedy jasne, że ci, przed którymi chronił mnie dyrektor, to są wrogowie. Ludzie, którzy mnie szukają i chcą zabrać ze szkoły. Czułem, że gdyby ktoś chciał mnie skrzywdzić, to nie mam do kogo się zwrócić. Bo co, zadzwoniłbym na policję? Prędzej wysłaliby kogoś, aby mnie zabić, niż mi pomóc. To przede wszystkim różniło mnie od innych obywateli Kolumbii. Rozumiałem, że złapanie mnie jest drogą dostania się do mojego ojca, ale pomysł mi się nie podobał.

W swojej książce piszesz o tym, że Pablo Escobar dał się złapać, a nie został złapany.

- Dla mnie nie ma to tak dużego znaczenia, czy został potrącony przez tramwaj, czy został zabity, czy też popełnił samobójstwo. Rozumiem, że dla władz ma to znaczenie. Staram się odpowiedzialnie opowiadać historię mojego ojca. Nie chcę tego wykorzystywać do celów politycznych, zemsty czy jakichś pobudek osobistych. Chcę, aby ludzie mieli dostęp do tej historii. Nie po to, aby ojca usprawiedliwiać, ale aby pokazać, jak błędne decyzje podjął w swoim życiu. Nie chciałem też zostawić mojego syna tylko z przekazami medialnymi. Nie chcę, aby znał dziadka z Netflixa.

Nie podobało ci się "Narcos".

- Nigdy nie poprosili nas o konsultacje do serialu. A kto znał Pablo Escobara lepiej niż jego syn, córka czy żona? Rozumiem, że kupili prawa od DEA (Drug Enforcement Administration - amerykańska agencja rządowa utworzona do walki z narkotykami - przyp. red.) To ich wybór, ich prawo. Nie chciałem po prostu, aby mój syn, który nigdy nie spotkał swojego dziadka, poznał jego historię w ten sposób. Dlatego napisałem tę książkę. Chciałem też coś przekazać młodym ludziom, którzy po obejrzeniu "Narcos" mogą myśleć, że życie gangstera jest cool. Tak to jest tam pokazane. Gloryfikują zbrodnię. I pokazują życie, którego nie mieliśmy. Mimo że jest martwy, mój ojciec wciąż jest wpływowym człowiekiem. Inspiruje młodych, aby go naśladować. To bardzo niebezpieczne. Nie podoba mi się też w tym serialu postać mojego ojca. Pablo Escobar w wersji "Narcos" to człowiek ciągle ukrywający się, ale mający wielkie pieniądze. To nieprawda. Kiedy mój ojciec zdobył więcej władzy, więcej pieniędzy, więcej wszystkiego, musiał żyć jak ubogi człowiek. Po co to wszystko, skoro nie możesz korzystać z tych pieniędzy? Na co ci miliony, skoro nie możesz kupić dobrego samochodu, mieszkać w ładnym miejscu, ani spędzać czasu z rodziną? Jaki jest tego cel?

Wyobraź sobie, że widzimy się po raz pierwszy. Przynoszę ci książkę, film, serial opisujący życie twoje i twojej rodziny. To twój ojciec, twoja matka. Tylu ludzi twój ojciec zabił. Tak się zachowywał z kochanką. Uwierzyłabyś? Jak byś się czuła, widząc to na ekranie? Nikt cię nie zapytał, nie poprosił o radę, o zdanie. Ale dzięki temu serialowi sprzedaje się moja książka. Dzięki Netflix!

Też jesteś bohaterem tego serialu.

- Tak. Moja postać jest jak Benjamin Button. Z każdym odcinkiem coraz młodszy. Chciałbym mieć tę moc! Znowu byłbym nastolatkiem (śmiech).

Jakie jest Twoje pierwsze wspomnienie związane z ojcem?

- Pamiętam swoje czwarte urodziny. Wtedy mój ojciec był już znany, ale nie jako gangster, tylko dobry przywódca, taki lokalny lider. To było jeszcze zanim media okrzyknęły go Robin Hoodem, co bardzo mu się podobało. Byliśmy razem, całą rodziną. Teraz myślę, że to właśnie wtedy mój tata był naprawdę bogaty. Niekoniecznie ze względu na zawartość portfela, ale na czas, na spokój, który w tamtej chwili miał. Pierwsze dobre wspomnienie.

W serialu Pablo Escobar to zaangażowany i kochający tata.

- Wszyscy pytają mnie, jak to jest możliwe, że mój ojciec był tak złym człowiekiem poza domem, jednocześnie będąc kochającym ojcem. Są zdezorientowani. Rozumiem to. Mnie też to dziwi. Jak można być z jednej strony dobrym ojcem, a z drugiej zabijać ludzi? Czy "jestem dobrym ojcem" oznacza "opiekuję się i kocham swoje dzieci, dbam o ich potrzeby"? Czy więc gangster nie może być dobrym ojcem? Musimy to rozdzielić. Jest Pablo Escobar, mój ojciec, kochający tata. I jest Pablo Escobar - okrutny bandyta. Inne historie, inne decyzje, inne emocje. Nie wymyśliłem tego, tak właśnie było. Pablo Escobar był wspaniałym ojcem dla mnie i mojej siostry. Był kochającym mężem. Był człowiekiem rodzinnym. A jednocześnie był bardzo groźnym przestępcą. Był złym i dobrym człowiekiem jednocześnie. Oczywiście zostanie zapamiętany jako sprawca zła i przemocy, które spowodował. Całego zła, jakie wyrządził Kolumbii. Pamiętam o tym, rozumiem to i nie będę z tym dyskutował.

W filmie dokumentalnym "Grzechy mojego ojca" przepraszasz dzieci ofiar Pablo Escobara. Czujesz brzemię jego czynów?

- Biorę odpowiedzialność za grzechy mojego ojca jako jego syn. Moralną odpowiedzialność. Jestem jedynym człowiekiem, który może zwrócić się do ofiar, mówiąc: przepraszam za cierpienie, które spowodował mój ojciec, proszę o wybaczenie. Nie podważam grzechów mojego ojca.

To musiało być bardzo trudne.

- Jesteś w stanie wyobrazić sobie nóż w brzuchu? Tak właśnie się czułem podczas tych spotkań. Nie umiem tego inaczej opisać. Nie ma szkoły, nauczycieli, którzy uczą, jak wybaczać i jak prosić o wybaczenie. Pojednanie nie jest wykładane na uniwersytetach.

Zastanawiałeś się, jak to się stało, że twój ojciec stał się "tym" Pablo Escobarem? Jak od fałszowania dyplomów doszedł do statusu narkotykowego króla?

- Moim zdaniem to kwestia ambicji. Mój ojciec był niezwykle ambitnym człowiekiem. I tak sam o sobie mówił. Wierzę w siłę deklaracji. Kiedy coś deklarujesz, nawet jeśli świat cię nie słucha, to zmieniasz swoje postrzeganie świata. Zmieniasz siebie, powoli, stopniowo, ale ta zmiana następuje.

Przez wiele lat nie miałem szansy podróżować. Wiele, wiele lat. Ciągle prosiłem Boga, los, przeznaczenie, wszechświat - wybierz to, w cokolwiek wierzysz - o możliwość podróżowania. I patrz, jak podróżuję z moją książką. 45 dni, 20 miast, 10 krajów. Gdzieś się zapisało - Sebastian chce podróżować? OK! Chciałeś - masz za swoje.

Nazywasz sam siebie Sebastian.

- Juan Pablo Escobar i Sebastian Marroquin to ten sam facet. Nie traktuję imion zbyt osobiście. Kiedy rodzisz się w mafii, zmiana imion jest jak zmiana ubrań. Mój ojciec zmieniał imię dziesięć razy. Ale pod każdym nazwiskiem był tym samym facetem. Ludzie są bardzo przywiązani do swoich imion. Wierzą, że to, jak się nazywają, jest najważniejszą rzeczą na świecie. Dla mnie nie. Najważniejsze jest to, co robisz. To cię definiuje, a nie to jak się nazywasz i co jest napisane na dokumencie, który pokażesz policji, gdy popełnisz przestępstwo.

Myślałeś o zemście? Albo żeby przejąć schedę po ojcu?

- Tak, przez jakieś dziesięć minut. Jednak za bardzo przerażało mnie to, do czego byłbym zdolny, mając tyle pieniędzy i władzy.

To było kuszące?

- Wciąż jest. Mój ojciec nie żyje od 23 lat i każdego dnia, w każdej chwili od tamtego dnia mam szansę zostać kimś takim jak on. Ale jestem tu, gdzie jestem. Tak zdecydowałem. Jestem architektem, przeciwnikiem przemocy. Wierzę w siłę mojej historii. Podczas wykładów widzę twarze młodych ludzi, którzy zmieniają swoje postrzeganie tego, co to znaczy być gangsterem, być przestępcą. Widzę, jak rezygnują z tej drogi. Bardzo mnie to cieszy.

Po śmierci swojego ojca zostałeś głową rodziny.

- I chciałem nią zostać. Tak to działa w Kolumbii. Nawet jeśli jesteś nieletni, to ty jesteś mężczyzną. Nie ma znaczenia, czy masz 8, czy 38 lat. Chociaż tak naprawdę to mama przejęła tę rolę. Wzięła na siebie odpowiedzialność za nasze bezpieczeństwo i przetrwanie. Udało jej się namówić kartele do pokoju.

(Od redakcji: W rzeczywistości po śmieci Pablo Escobara kartel z Medellin szybko podzielił się na zwalczające się frakcje, a zwycięsko z wojny narcotraficantes o dominację wyszedł kartel Cali - zaprzysięgli wrogowie Escobara).

Zmieniliście nazwisko, opuściliście Kolumbię.

- Nie chodziło o wstyd. To była jedyna szansa. Jeśli zostałbym w Kolumbii, musiałbym stać się kimś gorszym niż mój ojciec. Inaczej byśmy nie przetrwali. Wszyscy chcieli naszej śmierci.

Kto chciał?

- Rodzina mojego ojca, kartel z Cali, Los Pepes (dosł. Prześladowani przez Pablo Escobara - przyp. red.), policja, armia, rząd, tysiące obywateli, których skrzywdził lub wkurzył mój ojciec. Podkładanie bomb przysporzyło mojemu tacie wielu wrogów. Ludzie byli wściekli. Jedyną szansą było opuszczenie Kolumbii. Ale nikomu z nazwiskiem Escobar nie chciano sprzedać biletów. Kiedy przyjeżdżałem na lotnisko, aby kupić bilet, odmawiali mi sprzedaży. Pytałem: na jakiej podstawie? Czy dostali jakieś zakazy? Po prostu nie chcemy wam sprzedać biletów - odpowiadali. Następnego dnia po zmianie nazwiska bez problemu mogłem kupić bilety.

Gdzie pojechaliście?

- Do Mozambiku. Całą rodziną. Spędziliśmy tam 4 dni, chociaż planowaliśmy 10 lat.

Co dalej?

- Potem próbowaliśmy mieszkać w Brazylii, ale było to trudne ze względu na język (w Brazylii, w przeciwieństwie do reszty Ameryki Łacińskiej, mówi się po portugalsku - przyp. red.). Wyjechaliśmy do Argentyny. Do Buenos Aires. Mieszkamy tam do dzisiaj.

Mieliście pieniądze?

- Nie, nie mieliśmy. Dostawaliśmy pieniądze, które zbierała dla nas rodzina mamy. Mama miała 8 braci. Żyliśmy skromnie, nie mieliśmy samochodu, korzystaliśmy z komunikacji publicznej. Zaczęliśmy od zera.

Jako dziecko miałeś obok domu zoo i żyrafy. Jako nastolatek musiałeś zająć się rodziną i jeździć autobusem.

- To było wspaniałe! Bycie nikim bardzo mnie cieszyło. Nikt szczególny. Przeciętny facet. Bez nazwiska Escobar. Marzyłem, czekając na autobus, aby mieć parę groszy na taksówkę. Ale nie miałem, były poza moim zasięgiem. Bałem się iść do McDonalda na hamburgera. Nie wiedziałem, jak go kupić. Nie wiedziałem, jak się zamawia, komu się płaci. Raz chciałem wcisnąć pieniądze ochroniarzowi. Przez wiele lat byłem odcięty od świata, jedzenie po prostu się pojawiało. Nie musiałem zamawiać, płacić. Aby dorobić, pracowałem, ładując ciężarówki. Niektórzy znajomi z Kolumbii, którzy wiedzieli, kim jestem, nabijali się ze mnie. Escobar zwykłym robotnikiem. Jednym z nas. Nie płakałem z tego powodu.

Czy twój ojciec chciał kiedyś zrezygnować?

- Nigdy by tego nie zrobił.

Namawiałeś go.

- Tak, ale posłuchał mnie tylko raz. Poszedł wtedy do więzienia La Catedral.

Swoje poddanie się zadedykował tobie.

- Już wtedy wiedział, że będę człowiekiem, który nienawidzi przemocy i wierzy w pokój. Miałem 14 lat.

Wybaczyłeś mu?

- Nie wiem, czy musiałem. Jestem świadomy liczby zbrodni, które popełnił. Jednak jestem jego synem. Nie mogę być jednocześnie jego sędzią. To byłoby nie w porządku. To dwa różne zadania. Byłem wobec niego uczciwy, wiedział, co myślę o jego działalności i przemocy, którą powodował. Mówiłem: nienawidzę przemocy, nienawidzę twoich bomb, nienawidzę tego, że zlecasz morderstwa i porwania. Prosiłem, aby przestał. Nie jest moim zadaniem wybaczać mojemu ojcu czy go potępiać. Zawsze będę go kochał. Wiem, ilu ludzi zabił, ale dla mnie zawsze przede wszystkim Pablo Escobar będzie ojcem. Nikt mnie nie zmusi do podważenia tej miłości. Wolałbym umrzeć.

Przeprosił cię kiedyś?

- Nigdy niczego nie żałował. Chociaż bardzo bym chciał, aby żałował tego, co zrobił. Dużo ze sobą rozmawialiśmy, miał szansę, aby coś na ten temat powiedzieć. Ale to był Pablo Escobar. Ustalał własne zasady. Nie wierzył w prawo. Twierdził, że jest tworzone przez gorszych bandytów niż on.

Przez pewien czas angażował się w politykę. Chciał nawet zostać prezydentem Kolumbii. Myślisz, że to było możliwe?

- Myślę, że tak. Mógłby być pierwszym prezydentem, który doszedł do władzy nie po to, aby kraść. Bo już był bogaty. I zostałby prezydentem, aby pomóc Kolumbii, a nie po to, aby ją zniszczyć. Miał szalony pomysł, aby użyć biznesu narkotykowego w celu pomocy ubogim w Kolumbii. Polityka to największa, najlepiej zorganizowana mafia, jaką można znaleźć. Politycy zazdrościli mu popularności. W tamtym czasie Pablo Escobar był niezwykle popularny. Był postrzegany przez innych polityków jako zagrożenie.

[ external image ]

Jakim cudem baron narkotykowy był popularny wśród ludzi?

- Był popularny w Kolumbii jak dzisiaj "Narcos" (śmiech). Troszczył się o biednych, na których nikt wcześniej nie zwracał uwagi. Był dilerem, gangsterem, podkładał bomby. Nigdy nie będę z tym dyskutował. Ale w tamtym czasie był człowiekiem, który pytał wszystkich dilerów: ile kasy dacie ubogim? ile domów im zbudujecie? Wiedział, że nie potrzebujemy tych wszystkich pieniędzy. I inni dilerzy też nie potrzebują. W dobry weekend w tym biznesie mój tata mógł zarobić między 50 a 70 milionów dolarów. W jeden weekend. Nikt nie był w stanie nawet liczyć tych pieniędzy, było ich za dużo.

Jest w "Narcos" scena, w której twój tata pali pieniędzmi w kominku, bo twoja siostra była chora. A nie było drewna na opał.

- To nieprawda. Tata wydawał i marnował mnóstwo pieniędzy. Ale nie palił nimi w kominku.

Zakazał ci iść na swój pogrzeb.

- Tak, ale poszedłem, bo chciałem zostać zabity.

Chciałeś?

- Tak, chciałem postawić kropkę w tej historii. Nie widziałem nadziei ani dla siebie, ani dla całej mojej rodziny.

Po ilu latach wróciłeś do Kolumbii?

- Po czternastu latach od śmierci ojca. Pojechałem tam, aby go pożegnać. Pogrzeb był tak niebezpieczny, że bałem się wysiąść z kuloodpornego samochodu. Nie było w tamtym czasie bardziej niebezpiecznego pogrzebu. Grożono, że cały cmentarz zostanie wysadzony w powietrze.

Wasz DOM w Kolumbii to teraz park rozrywki. Odwiedziłeś go?

- Tak, chcieli, abym kupił bilet. Odmówiłem, ale w końcu mnie wpuścili. Zrozumieli, że nie można kazać człowiekowi płacić za wejście do swojego domu. Słodko-gorzkie przeżycie. Bolesne, ale też oczyszczające. Cieszyłem się, że nie jest to już mój problem, aby zajmować się tym miejscem.

Ciągnęło cię do narkotyków?

- Oczywiście.

Próbowałeś?

- Zapaliłem marihuanę raz, jak miałem 28 lat. Narkotyki są niebezpieczne, nie chciałem ryzykować. W Kolumbii sytuacja w tej kwestii się pogarsza.

Twój ojciec ma następcę?

- Każdy kraj ma narkotykowego króla. Możesz zabić wszystkich, a na ich miejscu pojawia się nowy.

Jakie jest rozwiązanie?

- Narkotyki muszą stać się legalne. Nikt nie jest w stanie powstrzymać ludzi od produkowania narkotyków i robienia na nich biznesu. Jak będą legalne, to będzie w gestii władz, a nie gangsterów. Od 100 lat walczymy bronią z narkotykami. Jaki jest rezultat? Tylko więcej historii przemocy, zabijania, korupcji.

Narkotyki powinny być legalne jak alkohol?

- Tak. alkohol zabija więcej ludzi niż wszystkie narkotyki. I jest legalny. To nie znaczy, że powinniśmy zakazać alkoholu. To zły pomysł. Albo ponownie zakazać kofeiny, tak jak kiedyś, kiedy była uważana za narkotyk. Skutkami prohibicji są gangsterzy potężniejsi niż wszyscy politycy, niż armia, niż policja, dysponujący nawet własnymi łodziami podwodnymi. To szalone, ile mają władzy. Jakby zakazać pizzy, to myślę, że skutki byłyby podobne. Problemem jest prohibicja, nie narkotyki.

Na skutek zabawnej pomyłki szefa polskiego MSZ w sieci powstało fikcyjne państwo San Escobar.

- Tuż przed naszą rozmową usłyszałem o nim po raz pierwszy. To bardzo śmieszne! Może powinienem zostać polskim prezydentem?

Juan Pablo Escobar. Architekt, pisarz. Syn Pablo Escobara - najsłynniejszego narkotykowego bossa w historii. W Polsce właśnie ukazała się jego książka "Mój ojciec Pablo Escobar". Po śmierci swojego ojca Juan Pablo zmienił imię i nazwisko na Sebastian Marroquin. Bohater filmu dokumentalnego "Grzechy mojego ojca".
Uwaga! Użytkownik AlfonsVanWorden jest zbanowany na hyperrealu. Nie odpowie na próbę kontaktu, ani nie przeczyta odpowiedzi na post.
  • 52 / 4 / 0
Cukier, moja błogość
Anita Karwowska

Aktywuje w mózgu ten sam ośrodek przyjemności co nikotyna, narkotyki i seks. Szczury nagradzane cukrem pracują ciężej niż za kokainę.

Australijski aktor Damon Gameau poszedł śladami Morgana Spurlocka, twórcy i bohatera legendarnego już filmu dokumentalnego "Super Size Me" z 2004 r. Spurlock przez pewien miesiąc żywił się wyłącznie fastfoodowym jedzeniem. Przytył 12 kg i zrujnował swoje zdrowie, by udowodnić widzom, co z ciałem robi hamburgerowo-frytkowa dieta. Australijczyk poddał się podobnemu dwumiesięcznemu eksperymentowi, opierając dietę na cukrach obecnych w niskotłuszczowych jogurtach, płatkach śniadaniowych, sokach, sosach do mięsa. Miało to być jedzenie uznawane za zdrowsze i bardziej niewinne niż w oczywisty sposób słodkie lody, czekolada i ciasta. Pochłaniany przez Damona cukier miał głównie postać sacharozy i fruktozy. Aktor pilnował, by dziennie zjeść 40 łyżeczek cukru - tyle ile zjada przeciętny Australijczyk. Zmiany w jego organizmie, na bieżąco kontrolowali lekarze.

https://www.youtube.com/watch?time_cont ... uaWekLrilY

Szczupły, zdrowy mężczyzna uzależniony od ćwiczeń na siłowni i biegania, który trzy lata przed eksperymentem wyeliminował cukier ze swojej diety, zaczyna zmieniać przyzwyczajenia. Nie radykalnie, bo nadal ćwiczy, ale zamiast sałatek, pieczonego mięsa, awokado (dieta ok. 2,3 tys. kcal dziennie) pochłania słodkie jogurty i serki, batoniki, pije sok ze świeżo wyciskanych jabłek (szklanka z czterech owoców zawiera 16 łyżeczek cukru). W ciągu pierwszych trzech tygodni tyje ponad 3 kg, głównie na brzuchu. Obserwuje, jak szybko uzależnia się od słodkiego smaku i bada mechanizm tego uzależnienia. - Cukier aktywuje w mózgu ten sam ośrodek przyjemności co nikotyna, narkotyki i seks. Szczury nagradzane cukrem pracują ciężej niż za kokainę - tłumaczy jeden z naukowców. Gameau w swoim śledztwie odwiedza stan Kentucky, w którym młodzież w hurtowych ilościach pije napój Mountain Dew. Rozmawia z miejscowym dentystą, który opowiada, że dzieciaki z jego miasta wypijają dziewięć butelek napoju dziennie. Ich zęby non stop pozostają w cukrze. Do gabinetu przychodzi 18-latek. Ma do usunięcia 26 spróchniałych zębów.

Dwa lata temu ukazała się w Polsce książka "Cukier, sól, tłuszcz". Amerykański dziennikarz śledczy Michael Moss opisuje w niej, jak najwięksi producenci żywności używają tytułowych składników, by przytrzymać przy sobie klientów. W przypadku cukru kluczem do sukcesu jest tzw. poziom błogości - optymalna ilość słodyczy zawartej w pożywieniu, przy której nasze zmysły szaleją. Nad idealnym smakiem pracują sztaby naukowców, konsument ma nikłe szanse, by w tej nierównej walce nie polec. Tym bardziej że w uzależnienie od błogości wywołanej przez cukier popadamy w dzieciństwie. Producenci wiedzą, że dzieci lubią smaki znacznie słodsze niż dorośli - dlatego poziom cukru w przeznaczonych dla nich produktach bywa dwukrotnie wyższy niż w tych dla dorosłych. Dopiero wtedy zaspokaja on oczekiwania dziecka.

***

Swój eksperyment Damon kończy z 8 kg na plusie, obwodem w pasie większym o 10 cm, otłuszczoną wątrobą, złym samopoczuciem i ciągłym poczuciem głodu. Jest zaskoczony, gdy wylicza, że takie efekty przyniosła żywność, której kaloryczność nie była większa niż tej sprzed eksperymentu. To zainteresowało również jego specjalistów. - Mamy dowód, że nie liczą się kalorie, ale to, co jemy - mówi opiekująca się aktorem dietetyczka. Kiedy Gameau odstawia cukier, wracając do porzuconego na dwa miesiące awokado i kurczaków, dość szybko wraca do dawnej formy i sylwetki. Trudny jest tylko pierwszy miesiąc, gdy po nagłym odstawieniu cukru czuje się - jak mówi - jak wtedy, gdy rzucał palenie. Jest rozdrażniony, głodny, źle sypia. Potem wszystko wraca do normy.

Dzisiaj, dwa lata po nakręceniu filmu, płynące z niego wnioski będą pewnie dla wielu widzów już bardziej oczywiste, niż mogłyby być w 2014 r. Rośnie grupa osób świadomych tego, co należy jeść, jedzenie to dziś dla wielu wręcz deklaracja światopoglądowa. Z drugiej strony, 12 lat po "Super Size Me" sieciówki z fast foodami nadal mają się dobrze, epidemia otyłości zatacza coraz szersze kręgi, a polskie nastolatki tyją najszybciej w Europie.



Nadmiar cukru szkodzi mózgowi tak jak stres i przemoc

Michał Rolecki

Australijscy naukowcy przeprowadzili badanie, z którego wynika, że ma szkodliwy wpływ na rozwijający się mózg szczurów.

Australijscy naukowcy przeprowadzili badania, które wskazują, że nadmiar cukru w diecie może być równie szkodliwy jak traumatyczne doświadczenia. Omówienie wyników publikują w portalu "The Conversation". https://theconversation.com/sugar-may-b ... buse-53813

U szczurów, które od młodości spożywały dużo cukru (w postaci 25-proc. roztworu), zaobserwowano zmiany w budowie mózgu podobne do tych, które są spowodowane narażeniem na traumatyczne doświadczenia w dzieciństwie. Wykazano też zmiany w ekspresji genów odpowiedzialnych za rozwój neuronów.

Z oczywistych powodów podobnych badań nie można przeprowadzić na ludziach, jednak mechanizmy odpowiedzialne za odżywianie i reakcję na stres są podobne u wszystkich ssaków.

Z wielu wcześniejszych badań wiadomo, że ludzie narażeni na stres w dzieciństwie mają zmienioną budowę hipokampu. Wykazano także, że spożywanie pokarmów o mniejszej zawartości składników odżywczych i produktów wysoko przetworzonych ma związek z mniejszą wielkością tego ośrodka.

Hipokamp jest elementem układu limbicznego odpowiedzialnym głównie za pamięć. Odgrywa ważną rolę w przenoszeniu informacji z pamięci krótkotrwałej do pamięci długotrwałej (tzw. konsolidacji). Doświadczenia na zwierzętach wskazują, że uszkodzenie hipokampu w znacznym stopniu upośledza zdolność uczenia się.

Hipokamp może ulec uszkodzeniu pod wpływem silnego stresu. Zespół stresu pourazowego powoduje wydzielanie m.in. kortyzolu uszkadzającego tego ośrodek. Z wielu badań wiadomo, że długotrwały stres lub przemoc doświadczane w dzieciństwie zwiększają ryzyko zaburzeń psychicznych w wieku dorosłym.

Jeśli badania na szczurach przełożyć bezpośrednio na ludzi, oznaczałoby to, że wysoka zawartość cukru w diecie dziecka jest dla jego mózgu traumatycznym doświadczeniem. Badacze zaznaczają jednak, że potrzebne będą dalsze badania dotyczące długofalowego wpływu wysokiej zawartości cukru w diecie na rozwój mózgu u ludzi.
Uwaga! Użytkownik AlfonsVanWorden jest zbanowany na hyperrealu. Nie odpowie na próbę kontaktu, ani nie przeczyta odpowiedzi na post.
  • 52 / 4 / 0
Genco Russo: heroinowy boss z Sycylii.
Marta Grzywacz

[ external image ]
Giuseppe Genco Russo zapytany kiedyś o funkcję, jaką pełni w sycylijskim społeczeństwie (był już wówczas radnym miasta Caltanissetta i pomagał wygrywać wybory innym), przedstawiał się jako aktywista: 'Jeśli mogę komuś wyświadczyć przysługę, robię to. Niezależnie od tego, kim ten człowiek jest. Nie umiem nikomu odmówić. A z kolei moje dobre serce powoduje, że inni okazują mi wdzięczność. Ludzie przychodzą, pytają, jak mają głosować, bo potrzebują rady. Głosując, chcą podziękować tym, którzy pracowali dla ich dobra, a że są ignorantami, trzeba im te osoby wskazać'.

"Mafia? Na Sycylii? Mowy nie ma! Nic mi o tym nie wiadomo!" - zaklinał się niedługo przed śmiercią w rozmowie z dziennikarzem Giuseppe Genco Russo, capo di tutti capi sycylijskiej Cosa Nostry. Na przełomie lat 50. i 60. Russo dorobił się fortuny na przemycie heroiny do Stanów Zjednoczonych.

"Nie musimy już więcej bać się mafii. Powiał wiatr zmian. To historyczny moment” – ogłosiły władze Palermo po aresztowaniu szefa sycylijskiej mafii Giuseppe Genca Russa. 71-letni gangster, polityk Chrześcijańskich Demokratów i najpotężniejszy człowiek we Włoszech, zgłosił się 6 grudnia 1964 r., przed północą, na posterunek policji w Caltanissetta (środkowa Sycylia) z własnej nieprzymuszonej woli.

Od kiedy w 1954 r. objął schedę po Calogerze Vizzinim, poprzednim bossie mafii w tym regionie, zawsze stawiał się na policyjne przesłuchania oraz konferencje prasowe. Z jego zamiłowania do publicznych wystąpień żartowali inni gangsterzy. – Widzieliście już Ginę Lollobrigidę w dzisiejszych gazetach? – zapytał kiedyś jeden z młodszych mafiosów, nawiązując m.in. do wyglądu Genca Russa, który nie grzeszył urodą i słynął z grubiaństwa. Skruszony mafioso Tommaso Buscetta opowiadał, że Russo, choć był już milionerem, wciąż trzymał w domu muła, pluł na podłogę i zamiast toalety w podwórzu miał latrynę, a raczej dziurę w ziemi, do której bez żenady załatwiał potrzeby przy gościach.

Russo, stawiając się na policji, był pewien, że dzięki swym znajomościom jak zwykle się wybroni. I rzeczywiście, tuż po jego uwięzieniu do sądu wpłynęła petycja od siedmiu tysięcy prominentnych polityków, księży, bankierów, lekarzy, prawników i biznesmenów, którzy chcieli zeznawać na jego korzyść. Il Signore Cavaliere Genco Russo (...) poświęcił dla naszego dobra całe swoje życie. Jest wzorem prawości i uczciwości – zaręczali w petycji. Wielu podpisało ją ze strachu, bo adwokat gangstera zagroził, że opublikuje list 37 chadeckich posłów, w tym jednego ministra, w którym dziękują Russowi za pomoc w wyborach do parlamentu. Ale tym razem Russo nie wyszedł za kaucją.

Mafia i duce

Żeby zrozumieć, jak do tego doszło, trzeba się cofnąć do lat 20., gdy Benito Mussolini, przywódca włoskich faszystów, rozprawiał się z sycylijską mafią, nie mogąc znieść, że ma większą kontrolę nad wyspą niż on. Jego zbrojna ręka prokurator Cesare Mori, zwany „Żelaznym Prefektem”, tylko jednego dnia potrafił wsadzić do więzienia kilkuset mafiosów. Russo, gangster z Mussomeli w centralnej Sycylii, również trafił za kraty.

Całe lata 20. Russo ciężko pracował na wizerunek „człowieka honoru”, który nie cofnie się przed najgorszym okrucieństwem. Stawał przed sądem oskarżany o rabunki, porwania, rozboje i morderstwa, ale nigdy nie zgromadzono dowodów, które pozwoliłyby go skazać, bo zastraszani świadkowie niemalże uciekali z sali rozpraw. Tym razem musiał jednak spędzić w więzieniu trochę czasu. Zresztą nie on jeden, bo w ciągu trzech lat ludzie „Żelaznego Prefekta” aresztowali aż 11 tys. osób, z czego 5 tys. w prowincji Palermo. W efekcie liczba morderstw spadła o połowę, a kradzieży bydła – aż czterokrotnie.

W 1929 r. Mussolini uznał, że zdusił mafię, odwołał Moriego, a parę lat później zaczął zwalniać z więzień ludzi Cosa Nostry. Wśród nich także Genca Russa, który odsiedział trzy z siedmiu lat za „przestępstwa kryminalne”. Gdy w lipcu 1943 r. alianci w ramach operacji „Husky” wylądowali na Sycylii, mafia zdążyła się już odrodzić. Gangsterzy jako zapiekli antyfaszyści stali się naturalnymi sprzymierzeńcami wojsk koalicji.

Nadchodzą krowy

Do dziś krążą legendy, jakoby boss nowojorskiej mafii Lucky Luciano z wdzięczności za zwolnienie z amerykańskiego więzienia wskazał aliantom na Sycylii parę dobrych adresów (na pewno pomógł Amerykanom znaleźć winnych podpalenia transatlantyku SS „Normandie” w porcie w Nowym Jorku). 14 lipca, cztery dni po alianckich desantach, nad miasteczkiem Villalba miał przelecieć amerykański samolot myśliwski, który w pobliżu jednego z domów zrzucił nylonowy worek. W środku była żółta flaga z czarną literą L. Adresat przesyłki, Don Calogero Vizzini, zwany Don Calo, ówczesny capo di tutti capi, poznał, że to wiadomość od Lucky’ego Luciana. Jeszcze tego samego dnia Don Calo miał napisać zakodowany list do Giuseppe Genca Russa z Mussomeli, wówczas drugiego co do ważności gangstera w okolicy: Turi, rządca posiadłości, uda się na targ w Cerda z cielakami w czwartek dwudziestego. Ja wyjadę tego samego dnia z krowami, osłami pociągowymi i bykiem. Przygotuj chrust na robienie sera i zagrody dla owiec.

[ external image ]
Giuseppe Genco Russo w lipcu 1954 r. idzie po prawej stronie konduktu pogrzebowego bossa sycylijskiej mafii Don Calo. Po prawej stronie stał także przy jego łożu śmierci, co według kodeksu mafijnego oznaczało, że zostanie następcą zmarłego.

Tim Newark w książce „Mafia na wojnie” wyjaśnił, o co chodziło w liście, przytaczając relację rzekomego naocznego świadka: Krowy oznaczały amerykańską armię, osły pociągowe – czołgi, a byk – amerykańskiego dowódcę. Don Calo mówił Russo, aby ten zrobił, co tylko możliwe, by Amerykanie poczuli się zadowoleni i bezpieczni.

Pięć dni później do Villalby przyjechały trzy amerykańskie czołgi. Jeden z nich wywiesił żółtą flagę z czarną literą L. Don Calo wszedł jakoby do tego czołgu i odjechał z Amerykanami, a potem zmobilizował innych mafiosów i wspólnie opracowali plan pomocy aliantom.

Niezależnie od tego, ile w tym prawdy, 24 lipca Don Calo rzeczywiście powitał Amerykanów w Villalbie i został mianowany burmistrzem.

Alianci błogosławią mafię

Także Russo odniósł korzyści z pomocy udzielonej aliantom – w 1944 r. w sprawie jednego z oskarżeń został przez sąd zrehabilitowany i z „człowieka honoru” stał się „prawym obywatelem”. Mógł pracować na swoją „moralną i społeczną czystość”, a w przyszłości sprawować funkcje publiczne. Zaczął działać w sprzyjającej mafii partii Chrześcijańska Demokracja i wygrał wybory do rady miasta.

Zanim alianci opuścili wyspę, w jej władzach działało już wielu mafiosów wskazanych przez miejscowych, księży, a nawet alianckich urzędników. Trudno uwierzyć, że Amerykanie nie wiedzieli, z kim mają do czynienia i czym grozi taka współpraca. Brytyjski wojskowy i gubernator Sycylii sir Francis Rodd, lord Rennell, wyjaśnił, że w zapale usuwania faszystowskich urzędników jego oficerowie w pewnych przypadkach z powodu nieznajomości miejscowych stosunków mianowali kilku szefów mafii. Wpadli w pułapkę, polegając na poradach swoich tłumaczy.

Członkiem mafii był choćby Vito Genovese, oficjalny tłumacz przy kwaterze głównej armii USA pod Neapolem. Ten podwładny Lucky’ego Luciana – handlarz narkotyków, oszust i zabójca – ukrywał się we Włoszech, bo w Stanach czekał go proces o morderstwo.

Ale mogło być i tak, że Amerykanie, nie chcąc dopuścić do władzy komunistów, świadomie wybrali sympatyzującą z prawicą mafię, licząc, że będzie postępować według ich wskazówek.

Francuski łącznik

Tak czy inaczej, gdy tylko Amerykanie przestali kontrolować wyspę, trup zaczął się tam ścielić gęsto. W 1947 r. opanowana już całkowicie przez mafię Sycylia uzyskała autonomię, a trzy lata później reforma rolna zmieniła jej krajobraz. Wielkie latyfundia zostały zlikwidowane, można było mieć co najwyżej 200 ha ziemi. Russo i Vizzini dorobili się wówczas fortuny na pośrednictwie handlu ziemią i rozsądzaniu sporów między właścicielami ziemskimi a drobnymi rolnikami. Russo był ciągle w kontakcie z księżmi. Odwiedzali go w domu, on chodził do ich banków, którymi zawsze wtedy kierowali księża, więc policja zaczęła go traktować z szacunkiem. Pozdrawiano go na ulicy, burmistrz brał go pod rękę, jadał obiady z ministrami i posłami – wspominał jeden ze świadków w rozmowie z aktywistą społecznym Danilem Dolcim.

Ponieważ jednak ludzie masowo opuszczali wieś, mafia podążyła ich śladem, a pieniądze płynące z Rzymu na rozwój zacofanego Południa stały się dla niej nowym źródłem dochodów. Wystarczyło jedynie przejąć część stanowisk we władzach samorządowych. Genco Russo nie tylko sam był radnym Mussomeli, ale też pomagał wygrywać wybory innym chadeckim kandydatom. Tłumaczył, że po prostu służył radą ludziom, którzy nie wiedzieli, na kogo głosować.

Do dziś na pytanie, dlaczego w Palermo jest tak mało parków, mieszkańcy odpowiadają: bo tak chcieli samorządowcy z mafii. Na parkach zarabiać nie mogli, a na budynkach mieszkalnych tak.

W latach 50. sycylijskie klany mafijne kontrolowały na wyspie niemal wszystkie gałęzie przemysłu, ale największe dochody zaczął przynosić handel heroiną rozwijający się za sprawą French Connection (francuskiego łącznika), słynnego kanału przerzutowego z Europy do Ameryki, w którym współdziałały też mafie korsykańska i turecka.

Gangsterski szczyt w Palermo

W październiku 1957 r. do luksusowego Grand Hotel des Palmes w Palermo przyjechało 33 mafijnych bossów z Sycylii i Stanów Zjednoczonych. Podczas spotkania postanowili uporządkować zasady handlu heroiną. Delegacji amerykańskiej przewodniczył Joe Bonanno, jeden z pięciu najważniejszych bossów mafii za oceanem. Na lotnisku Fiumicino witał go sam minister handlu zagranicznego Włoch, przed gangsterem rozłożono nawet czerwony dywan. Bonanno zachowywał się jak udzielny władca. Gdy wchodził do restauracji, właściciele całowali go w rękę i prosili o błogosławieństwo.

Szefem delegacji z Sycylii był Don Giuseppe Genco Russo – po śmierci Don Cala nowy capo di tutti capi. Sycylijskim zwyczajem przy łożu śmierci Don Cala stał po prawej stronie, więc nie było wątpliwości, że został wyznaczony na jego następcę. W przeciwieństwie do Bonanna, tego nieokrzesanego półanalfabety, który uwielbiał rozgłos, okrucieństwa nikt nie podziwiał i nie lubił. Russo imponował tylko jednym – znakomitymi kontaktami w polityce i świecie finansów. Claire Sterling w książce „Mafia. Sycylia rządzi światem” pisze, że za jego czasów mafia na wyspie była tak potężna, że nikt nie miał odwagi wymawiać tego słowa.

W Palermo sycylijskie klany ustaliły strefy wpływów, których przestrzegania miała pilnować specjalnie powołana komisja, tzw. Cupola. Podjęto też decyzję, że Sycylijczycy mają wyłączność na sprzedaż heroiny w Stanach. Szczegóły spotkania nie są znane, bo żaden uczestnik nigdy nie puścił pary z ust. Na zewnątrz przeniknęło jedynie zdanie podsłuchane przez kelnera sugerujące, że negocjacje musiały być ostre. Wygłosił je Genco Russo: „Szczęśliwy, kto może się trzymać z daleka, gdy sto psów walczy o kość”.

Pomysłodawcą „szczytu w Palermo” był Lucky Luciano, deportowany do Włoch 11 lat wcześniej z USA. Jego zdaniem biznes narkotykowy szkodzi mafii nowojorskiej, która znacznie lepiej może zarabiać na związkach zawodowych. Wartość malwersacji i oszustw dokonywanych na tym polu szacowano na miliardy dolarów. Natomiast z powodu narkotyków gangsterzy coraz częściej trafiali za kratki. Sycylijczycy z kolei przyjeżdżali i wyjeżdżali, a ich nazwisk nikt nie kojarzył, mieli więc znacznie większe pole manewru – przekonywał Luciano. Dlatego to oni powinni się zająć handlem, a Amerykanie znajdowaniem rynków zbytu.

Pięć lat po zawarciu układu w Palermo Sycylia była już największym na świecie rejonem przeładunkowym narkotyków. heroinę transportowaną tam z Marsylii dostarczano do Hawany, Tampy, St. Louis, Kansas City i Nowego Jorku w butelkach z podwójnym dnem, w puszkach sardynek, w kręgach sera i baryłkach oliwy. Gdy policja wpadła do nowojorskiej firmy Mamma Mia importującej pomarańcze, okazało się, że większość owoców jest zrobiona z wosku i wypełniona 110 g narkotyku. Skrzynia takich pomarańczy warta była milion dolarów. Liczba uzależnionych od heroiny w Ameryce w ciągu paru lat wzrosła z 50 do pół miliona.

Wojna klanów

Interes kwitł, dopóki mafiosi nie złamali własnych ustaleń i nie zaczęli handlować heroiną we Włoszech. Wprawdzie ich kodeks przewidywał za to karę śmierci, ale w obliczu kolosalnych zysków nikt się tym nie przejmował. „Ludzie honoru” oszukiwali się i okradali nawzajem w myśl powiedzenia: „Okradanie złodzieja, który jest większym złodziejem, nie jest złodziejstwem”.

Wkrótce zaczęli się mordować. W 1962 r. rozpoczęła się najkrwawsza w historii Sycylii tzw. pierwsza wojna klanów. O prymat na heroinowym rynku walczyły dwie rodziny: Greco z Ciaculli, szefująca Cupoli, oraz bracia Angelo i Salvatore Barbera. W 1963 r. nie było dnia bez morderstwa.

Wojnę klanów zakończyły wydarzenia z 30 lipca 1963 r., gdy w miasteczku Ciaculli wybuchła bomba. Nie wiadomo, kto dokładnie był celem zamachowców, którzy włożyli 100 kg dynamitu do bagażnika skradzionej alfy romeo. Po samochód z przebitymi oponami przybyło siedmiu karabinierów, którzy mieli go odholować. Na tylnym siedzeniu leżała atrapa bomby ze zużytym zapalnikiem. Prawdziwy ładunek wybuchł dopiero, gdy otworzyli bagażnik. Płomienie sięgały 15 m, pobliska willa została kompletnie zniszczona, a na dnie krateru, który powstał po wybuchu, znaleziono tylko pistolet, palec ze ślubną obrączką i jeden oficerski beret.

Armia na Sycylii jakby przebudziła się ze snu. – Bierzcie każdego, kto ma kryminalną kartotekę, i wsadzajcie do więzienia – grzmiał dowódca Aldo de Marco. – Torturujcie ich albo zabijajcie na oczach społeczeństwa. Pójdę do więzienia, ale nie możemy dłużej żyć w ten sposób!

Tysiące policjantów przeczesywało ulice Palermo, wspierały ich psy, samochody opancerzone i helikoptery z brygadami spadochronowymi. Do lutego 1964 r. aresztowano prawie 2 tys. osób, wśród nich Dona Giuseppe Genca Russa, który sam się zgłosił, sądząc, że się wybroni.

Wygnanie „człowieka honoru”


Przymknięto go jednak nie za handel narkotykami czy zbrodnie, lecz za „zachowanie niebezpieczne dla społeczeństwa” – sąd tylko na to miał dowody. Nie było wówczas na Sycylii programu ochrony świadków, ludzie bali się zeznawać przeciwko mafii. Gdy w 1973 r. zdecydował się na to niewiele znaczący gangster Leonardo Vitale, opowiadając policji o kodeksie mafijnym, strukturze organizacji, naradach, metodach i zbrodniach, wymiar sprawiedliwości nie tylko nie skazał osób, które wymienił, ale zamknął go w szpitalu dla psychicznie chorych.

24 lutego 1964 r. Genco Russo został skazany na karę confino, czyli wygnania. Wprowadzono ją jeszcze za czasów „Żelaznego Prefekta” i stosowano, gdy brakowało dowodów. Oskarżony trafiał na karne wyspy u wybrzeży Sycylii. Russo dostał maksymalny wymiar confino i pięć lat spędził w Lovere, w prowincji Bergamo, pod stałą kontrolą policji. Wrócił do domu w 1971 r., ale przeszedł na emeryturę, a po śmierci żony Rosalii, prawie niewidomy, zamieszkał z synem. Zmarł na zapalenie płuc w marcu 1976 r. w wieku 83 lat. Cztery lata wcześniej w wywiadzie udzielonym Giampaolowi Pansie zatytułowanym „Zmierzch mafii” pytał zdziwiony: „Mafia? Na Sycylii? Mowy nie ma! Nic mi o tym nie wiadomo!”.

Jeszcze gdy był na wygnaniu, w 1965 r. sędzia Cesare Terranova przygotował akt oskarżenia przeciwko 114 gangsterom, którzy zbudowali konsorcjum handlu heroiną. Pierwszy raz nazwał rzeczy po imieniu: Mafioso to przestępca. Trzeba zniszczyć mit odważnego iszczodrego „człowieka honoru”. Proces rozpoczął się w 1967 r., ale poza 10 oskarżonymi reszta została uniewinniona. Również Komisja Antymafijna powstała w 1963 r. nie znalazła żadnych winnych wśród urzędników państwowych. Tommaso Buscetta twierdził później, że Włochy w tym momencie przegrały swoją szansę rozprawienia się z mafią raz na zawsze.
Uwaga! Użytkownik AlfonsVanWorden jest zbanowany na hyperrealu. Nie odpowie na próbę kontaktu, ani nie przeczyta odpowiedzi na post.
  • 1180 / 103 / 0
Koncerny tytoniowe szukają nowych produktów, nie tak szkodliwych dla zdrowia. Philip Morris zainwestował 3 mld dol. w e-papieros z filtrem
Margit Kossobudzka

[ external image ]

Philip Morris International wypuszcza na polski rynek nowy, potencjalnie mniej szkodliwy wyrób tytoniowy. IQOS przeznaczony jest dla osób, które nie potrafią się rozstać z nałogiem, ale boją się zdrowotnych skutków palenia. W Polsce pali dziś 9 mln osób.
IQOS jest krótszy niż standardowy papieros, też zawiera tytoń, ale wsuwa się go w ceramiczny podgrzewacz. Na zewnątrz wystaje filtr, który palacz wkłada do ust. Używanie IQOS-a daje zatem podobne odczucia jak palenie zwykłego papierosa. Nie ma jednak chmury dymu tytoniowego i związanych z tym szkodliwych substancji.

Elektroniczne palenie z filtrem

Palacz, zaciągając się, musi nacisnąć guzik na podgrzewaczu. Wtedy metalowa grzałka w środku podgrzewa tytoń do ok. 300 st. – to jedna trzecia temperatury palenia tradycyjnego papierosa. tytoń nie pali się ani, co ważne, nie pozostawia popiołu.

Badania nad nowym produktem dowodzą, że wydziela on tyle samo nikotyny co tradycyjny papieros, ale jednocześnie palacz nie jest narażony na toksyczne związki dymu tytoniowego – testy 15 najbardziej trujących substancji wykazały, że IQOS wydziela ich do 90 proc. mniej w stosunku do dymu papierosowego.

Do podgrzewacza dołączona jest specjalna ładowarka.

Do tej pory PMI wprowadził IQOS łącznie na 20 rynków. Zaczął w 2014 r. od Japonii. W Europie najszybciej pojawił się we Włoszech, jest już też obecny m.in. w Niemczech, Kanadzie, Rosji i Rumunii. Według danych koncernu do stycznia tego roku zdobył on 6,8 proc. rynku alternatywnych produktów nikotynowych.

Nowy odpowiednik papierosa zalicza się do tzw. produktów o potencjalnie obniżonym ryzyku, ponieważ może obniżyć ryzyko zachorowań na schorzenia najsilniej związane z paleniem tytoniu: raka płuc, obturacyjną chorobę płuc czy choroby układu krążenia.

Na stworzenie IQOS koncern PMI wydał 3 mld dolarów. Czemu PMI odwraca się od tradycyjnych papierosów? Menedżerowie firmy twierdzą, że ich celem jest całkowite zastąpienie tradycyjnych papierosów nowymi produktami. Trujący nałóg ma się stać przeszłością zastąpioną przez technologie o obniżonej szkodliwości. Jak podaje PMI na swojej stronie internetowej, chce tworzyć „świat wolny od dymu”.

Substytuty papierosów mają się coraz lepiej

W Polsce wśród substytutów tradycyjnych papierosów (plastry, gumy nikotynowe itd.) obecnie zdecydowanie prowadzą e-papierosy. Rynek tych produktów jest już wart ponad 500 mln zł i należy do największych na świecie. Wszystkie wielkie koncerny z branży angażują się w poszukiwania nowych produktów do używania tytoniu czy nikotyny.

W styczniu 2016 r. firma Reynolds powołała do tego celu specjalną spółkę córkę RAI International. W tym roku ogłoszono, że Reynolds zostanie przejęty do końca przez BAT. A sam BAT przejął w Polsce lidera e-papierosów Chic Group, w 2013 r. wypuścił swoją markę e-papierosów Vype, a w ubiegłym roku wszedł na japoński rynek ze swoim urządzeniem do podgrzewania tytoniu pod nazwą Glo. Koncern jest już obecny z produktami innymi niż papierosy na 12 rynkach.

Do wprowadzania nowych mniej szkodliwych produktów tytoniowych nakłania koncerny tytoniowe amerykańska Agencja ds. Żywności i Leków (FDA), która prowadzi program Modified Risk Tobacco Products (MRTP).

W 2020 r. według WHO na świecie nadal będzie około 1 mld palaczy. W Polsce jest ich dziś około 9 mln. Część tych osób próbowała rozstania z nałogiem, ale bezskutecznie. Dla takich silnie uzależnionych od papierosów osób nowe produkty mają być „zdrowszą” alternatywą.

Do tego poglądu przychylają się także niektórzy uczeni. Prof. Gerry Stimson z Londyńskiej Szkoły Higieny i Medycyny Tropikalnej oraz Imperial College London uważa, że trzeba zachęcać firmy tytoniowe, by stopniowo stawały się firmami nikotynowymi.

Początkowo palacze będą mogli kupić nowe urządzenie w wybranych punktach sprzedaży. Niebawem urządzenie do podgrzewania wkładów tytoniowych będzie można kupić również w internecie. Wkłady tytoniowe będą dostępne szerzej, np. na stacjach benzynowych.

Producent IQOS – PMI – to zarejestrowany w Szwajcarii koncern tytoniowy, który w 2008 r. wydzielił się z amerykańskiej firmy matki, która wcześniej zmieniła nazwę z Philip Morris na Altria. PMI sprzedaje papierosy w 208 państwach świata poza USA, w 2014 r. osiągnął 80 mld dol. przychodów. W Polsce jest liderem rynku przed BAT oraz JTI i Imperial Tobacco.


komentarze:

- Napiszcie ile to ma kosztować??? Jak cena porównywalna z paczką papierosów w kiosku to rewelacja.
W życiu nie kupię już normalnych jak te są niemal zdrowe. Dziewięćdziesiąt procent mniej zanieczyszczeń to wychodzi że wypalenie całej paczki, 20 sztuk tych nowych papierosów to jak wypalenie 2 'normalnych' papierosów, nawet nie ma nad czym się zastanawiać

- sprzęt jednorazowo chyba 400 zł a 20 wkładów za ok. 15 zł, tyle co normalna paczka papierosów
gdzieś czytałem że na start dają chyba 10 kompletów wkładów to sprzęt wyjdzie praktycznie z 250 zł, dla mnie ok, czekam aż trafi do sklepów

- rok gwarancji na urządzenie. w odroznieniu od e-papierosów nie da sie palić na raty - raz "zapalony" juz jest zużyty. Alternatywa żadna moim zdaniem
Uwaga! Użytkownik jan potocki jest zbanowany na hyperrealu. Nie odpowie na próbę kontaktu, ani nie przeczyta odpowiedzi na post.
  • 1180 / 103 / 0
Korwin-Mikke o zatrzymaniu córki. "Co mnie to obchodzi. Pójdzie do więzienia, to pójdzie"
mako

[ external image ]
Janusz Korwin-Mikke z córką

- Ja siedziałem za komuny, teraz więzienia są o wiele lepsze niż dawniej - skomentował sprawę zatrzymania swojej córki Janusz Korwin-Mikke. Kobieta została przyłapana na jeździe pod wpływem i posiadaniu heroiny.

W poniedziałek policja zatrzymała córkę europosła Janusza Korwin-Mikkego. Kobieta prowadziła samochód będąc pod wpływem środków odurzających i miała przy sobie 0,41 g heroiny. Co więcej, nie miała nawet uprawnień do kierowania pojazdem. Prokuratura postawiła jej zarzuty posiadania narkotyków i kierowania bez uprawnień. Kolejny zarzut może zostać postawiony, jeśli badanie krwi ostatecznie wykaże, że kobieta zażywała narkotyki.

Na komentarz Korwin-Mikkego nie trzeba było długo czekać. Europoseł nie wydawał się jednak szczególnie przejęty. - Trudno. Niech ją sprawdzą i badają. Córka jest dorosła, ma trzydzieści kilka lat i odpowiada sama za siebie. Co ja mogę na to poradzić? - skomentował portalowi Fakt24. - Ja siedziałem za komuny, teraz więzienia są o wiele lepsze niż dawniej - powiedział też dziennikarzom Wirtualnej Polski.

Polityk dodał, że nie interesuje go, czy jego córka trafi do więzienia.

Co mnie to obchodzi. Moja córka jest dorosła. Jak usłyszy zarzuty, to będzie musiała sobie z nimi poradzić. Jeżeli pójdzie do więzienia, to pójdzie
- skwitował w rozmowie z tabloidem Janusz Korwin-Mikke.

Kradzież w hipermarkecie

To nie pierwszy zatarg z prawem córki polityka. W listopadzie 2014 roku została zatrzymana podczas próby kradzieży w warszawskim hipermarkecie budowlanym. "Kora robiła w tym OBI sporo zakupów, (...) kupiła frezarkę z kompletem frezów - i ten 'komplet' okazał się zdekompletowany. To jak głupia uznała, że prościej jest dokraść" - odniósł się do sprawy Korwin-Mikke.
Uwaga! Użytkownik jan potocki jest zbanowany na hyperrealu. Nie odpowie na próbę kontaktu, ani nie przeczyta odpowiedzi na post.
  • 1180 / 103 / 0
Kreska przed imprezą i czujesz się jak król? Zdziwisz się, jak widzą cię wtedy inni - taki przekaz ma mocna kampania GIS [WIDEO]

[ external image ]
Kreska przed imprezą i czujesz się jak król? Zdziwisz się, jak widzą cię wtedy inni - taki przekaz ma mocna kampania GIS Fot. youtube.com/watch?v=F6V-KhIVws8

Główny Inspektorat Sanitarny nie miał dotąd szczęścia do kampanii. W 2015 r. media wyśmiały filmiki mające ostrzegać przed dopalaczami. Jak na tym tle wypada nowa kampania pt. "Melanż. Oczekiwania kontra rzeczywistość"? Na pewno jest lepiej zrealizowana.

To, jak czuje się ktoś pod wpływem alkoholu lub narkotyków, a to, jak postrzega taką osobę trzeźwy obserwator, to dwa zupełnie inne światy. Taki przekaz ma nowa kampania społeczna realizowana przez Główny Inspektorat Sanitarny - "Melanż. Oczekiwania kontra rzeczywistość". Skierowana jest przede wszystkim do młodzieży. Próbuje mówić jej językiem, montaż i kadry naśladują styl teledysków. Klipy o dopalaczach z 2015 r. również miały być młode duchem, jednak efekt był (tragi)komiczny.

https://www.youtube.com/watch?v=LO8aRmfNgXw

W dziesięciu nowych filmikach widać postęp - wyraźnie zwiększył się budżet, polepszyły zdjęcia i montaż. Zapożyczono też konwencję popularnych memów "oczekiwania/rzeczywistość". Czy to wystarczy, żeby reklamy trafiły do zamierzonego odbiorcy?

Pokazujemy nastolatkom, że wyobrażenia związane z oddziaływaniem używek na organizm i wizerunek towarzyski w zderzeniu z rzeczywistością bywają rozczarowujące, a ich zachowanie pod wpływem tych substancji często jest żenujące. Przede wszystkim chcemy przemówić do wyobraźni młodzieży, pozostawiając ich z refleksją, a nie gotową tezą - komentuje dyrektor generalny GIS Marcin Bombrych na stronie instytucji.

Pomysł i realizacja są na plus, jednak GIS trudno uciec przed moralizatorskim tonem. Cykl filmików i specjalna strona Melanż.tv praktycznie stawiają znak równości między używkami tak różnymi, jak halucynogeny, alkohol czy nawet papierosy. Czarno-biała, surowa jak w szkole zakonnej wizja świata GIS może zrazić młodych, starszym zaś zupełnie obcy będzie system wartości z kampanii (bycie cool, co o mnie pomyślą INNI).

Nawet jeśli nastolatki znowu nie kupią przekazu GIS, widać, że instytucja stara się uczyć na własnych błędach, a prewencję uzależnień ubrać w atrakcyjne opakowanie.

https://www.youtube.com/watch?v=F6V-KhIVws8
amfetamina - oczekiwania vs. rzeczywistość

https://www.youtube.com/watch?v=ur0qwaNb_54
Grzyby - oczekiwania vs. rzeczywistość

https://www.youtube.com/watch?v=ODLJ2abgqGQ
LSD - oczekiwania vs. rzeczywistość

https://www.youtube.com/watch?v=ANtzVtbzoq0
Blanty - oczekiwania vs. rzeczywistość

https://www.youtube.com/watch?v=W2NZtJgkoHE
Browar - oczekiwania vs. rzeczywistość

https://www.youtube.com/watch?v=NuzWEeVQyGk
Wóda - oczekiwania vs. rzeczywistość

https://www.youtube.com/watch?v=uJtvX1ZbZRE
Zioło - oczekiwania vs. rzeczywistość

https://www.youtube.com/watch?v=a64Ac7Ruq_U
Fajki - oczekiwania vs. rzeczywistość

https://www.youtube.com/watch?v=_SrLgQ6zcBI
Szlugi - oczekiwania vs. rzeczywistość

https://www.youtube.com/watch?v=uMd_kHxO5Co
amfa - oczekiwania vs. rzeczywistość
Uwaga! Użytkownik jan potocki jest zbanowany na hyperrealu. Nie odpowie na próbę kontaktu, ani nie przeczyta odpowiedzi na post.
  • 1180 / 103 / 0
Dlaczego doktor nie leczy?
Igor Nazaruk, Adam Rosołowski

http://wyborcza.pl/10,82983,21592900,dl ... leczy.html

Po wygranej w sądzie doktor Marek Bachański wrócił do Centrum Zdrowia Dziecka. Chce dalej stosować medyczną marihuanę, i to na szerszą skalę, ale od kilku tygodni czeka na zgodę szpitala. Nie może przyjmować pacjentów, opisuje badania EEG. Tymczasem na wizytę u doktora miesiącami czekają setki dzieci.
Uwaga! Użytkownik jan potocki jest zbanowany na hyperrealu. Nie odpowie na próbę kontaktu, ani nie przeczyta odpowiedzi na post.
  • 1180 / 103 / 0
Jak człowiek pokochał alkohol
Margit Kossobudzka, newscientist.com

Jesteś abstynentem? Wśród Homo sapiens nie ma ich zbyt wielu, choć ewolucja robi, co może, by ratować nas przed słabością do alkoholu. Skąd wzięło się nasze umiłowanie do procentów? Wyjaśnia to fascynująca historia współistnienia dwóch gatunków - człowieka i drożdży
Ten związek zaczął się miliony lat temu. "Lubimy przedstawiać siebie jako gwiazdę tego spektaklu, ale prawda jest taka, że drożdże są niedocenianą postacią tej opowieści - pisze na łamach pisma "New Scientist" Rob Dunn, biolog z Uniwersytetu Stanowego Karoliny Północnej w Raleigh. - Żyjemy z nimi w symbiozie - związku obustronnie korzystnym. I wykorzystujemy się wzajemnie".

Zatrudniamy je do wyrobu alkoholu, ale trudno powiedzieć, kto jest bardziej na czyich usługach. One dają nam przyjemność, my dbamy, by żyło im się dobrze. Choć dawniej drożdże płaciły nam więcej za opiekę - uważa Dunn. Dziś koszty tej miłości często przewyższają korzyści. Ale zacznijmy od początku.

Mieć nosa do etanolu

Drożdże zjawiły się na ewolucyjnej arenie mniej więcej w tym czasie, kiedy na ziemi pojawiły się rośliny okrytonasienne (kwiatowe). Rośliny rodziły owoce - nowe, atrakcyjne źródło pożywienia. Drożdże (Saccharomyces) - jednokomórkowe grzyby - szybko skorzystały z okazji. Nauczyły się wykorzystywać zawarte w owocach węglowodany w warunkach niedoboru tlenu. Zaczęły przeprowadzać fermentację alkoholową, czyli rozkładać cukry z wytworzeniem alkoholu etylowego i dwutlenku węgla. To dało im przewagę ewolucyjną. etanol zabijał większość bakterii - konkurentów do obiadu.

"Na początku drożdże mogły 'nadgryzać' tylko dojrzałe owoce. Niedojrzałe często były dla nich toksyczne. Zapach ulatniającego się etanolu był więc i dla owocożernych zwierząt sygnałem, że owoc jest gotowy do zjedzenia" - uważa Dunn.

Według prof. Roberta Dudleya z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Berkeley taka naturalna selekcja promowała u naszych pradawnych przodków oraz innych owocożernych ssaków uwrażliwienie zmysłu zapachu na etanol. Naukowiec wierzy, że wciąż mamy wrodzoną skłonność do wyczuwania tego alkoholu. Co więcej, ten zapach budzi w nas pozytywne skojarzenia.

Według tej teorii za każdym razem, kiedy zwąchamy potencjalnego drinka, przyjemność zalewa nam mózg. Nawet zanim jeszcze się napijemy.

Prof. Dudley jest zdania, że nasi przodkowie zaczęli produkować alkohol specjalnie po to, by mieć pod ręką źródło etanolowej rozkoszy. Z podobnych pobudek (choć tu przeważyła miłość do cukru) zaczęliśmy według niego hodować trzcinę cukrową czy buraki.

Nie każdego przekonuje ta hipoteza. Profesor Douglas J. Levey z National Science Foundation w Darlington, ewolucjonista zajmujący się środowiskiem, uważa, że ani przodkowie człowieka, ani inne naczelne nigdy nie miały wrodzonej skłonności do poszukiwania etanolu przez zapach. "Prawdę mówiąc, owoce, które wydzielają etanol, są już zazwyczaj przejrzałe. Nasi przodkowie zaczęli cieszyć się smakiem alkoholu dopiero wtedy, kiedy sami zaczęli go produkować. Nie odwrotnie" - przekonuje. To "neurologiczny zbieg okoliczności" spowodował, że napój alkoholowy przyjemnie nas pobudzał, więc pożądaliśmy więcej takich wrażeń.

Jeśli to prof. Levey ma rację, nasz pociąg do etanolu bardziej przypomina ten do kofeiny czy kokainy niż do cukru.

Za zdrowie muszek!

Przy okazji - pod względem słabości do etanolu - wcale nie jesteśmy osamotnieni. Możemy napić się z muszkami owocowymi. Uważajcie tylko, by was nie przepiły: zajadają się bowiem sfermentowanymi owocami, i to najwyraźniej bez większego uszczerbku dla zdrowia. Aparaty gębowe tych owadów mają receptory czuciowe - coś w rodzaju kubków smakowych u ludzi - wyspecjalizowane w wyczuwaniu alkoholu. Odkrył to przypadkiem pewien student pracujący z tymi owadami. W przypływie chwilowej rozpaczy podał muszkom piwo, którym sam się raczył.

Co ciekawe, muszki stosują też etanol do samoleczenia. Zakażone pasożytniczą błonkówką wypijają więcej alkoholu niż zazwyczaj, co często wykańcza niechcianego gościa, nie zabijając przy tym gospodarza.

Inne zwierzęta nie mają tak mocnej głowy.

Weźmy takie jemiołuszki cedrowe żyjące w USA. Po zjedzeniu zbyt dużej ilości przejrzałych owoców dzikiej róży latają "na gazie", rozbijając się o gałęzie i spadając z drzew. Rozbijają się też o budynki. Potwornie narozrabiać potrafią też pijane słonie (znane są nawet przypadki stratowania ludzi, nie mówiąc o zniszczonych uprawach czy zabudowaniach).

Są także stworzenia specjalnie wybierające się na nocne balangi. Wiewióreczniki (małe ssaki, najbliżsi żyjący krewni naczelnych) lubią wypić drinka, jakim jest pieniące się "wino" wyprodukowane przez drożdże w pąkach kwiatowych palmy Bertam.

Alkoholowa socjalizacja?


alkohol wywołuje przyjemne odczucia, bo ma zdolność m.in. łączenia się z receptorami GABA (to receptory wiążące kwas gamma-aminomasłowy) w mózgu. Redukują one aktywność neuronów, na których się znajdują (GABA nazywany jest aminokwasem hamującym). To powoduje, że rozluźniają się nam mięśnie, puszczają hamulce i zyskujemy przyjemny dystans do świata. Dzięki temu została poczęta niezliczona liczba dzieci, zawarto wiele znajomości, osiągnięto zbliżenie w licznych spornych kwestiach.

Jednak etanol powoduje także zaburzenia w koordynacji ruchów. Stajemy się po nim lekkomyślni i agresywni. Niejedną bójkę, a nawet wojnę wywołano wskutek pijatyki.

Kiedy ludzie żyli jeszcze w grupach zbieracko-łowieckich, sporadyczne spożywanie alkoholu nie dawało im specjalnie ewolucyjnych korzyści. Zmieniło się to, gdy staliśmy się rolnikami i zaczęliśmy prowadzić osiadły tryb życia. alkohol pomagał naszym przodkom nawiązywać i utrzymywać kontakty społeczne, a tych było coraz więcej, w miarę jak społeczność osady się rozrastała i trzeba było się nauczyć żyć w dużej grupie oraz rozwiązywać konflikty.

Około 10 tys. lat temu skupieni w osadach zaczęliśmy więc fermentować zboże i produkować pierwsze napoje alkoholowe. Najstarsze naczynia do przechowywania alkoholu odkryto w Chinach - liczą około 7 tys. lat.

Podfermentowane potrawy były bardziej odżywcze - bogate choćby w witaminy z grupy B, które dawały drożdże. Jednak chyba najważniejszą zaletą etanolu była jego zdolność odkażania. alkohol zabija bowiem nie tylko chorobotwórcze bakterie (włączając w to krętki cholery), ale także inne patogeny. W złych warunkach higienicznych, jakie towarzyszyły osadnikom, sfermentowane napoje były po prostu bezpieczniejsze od "czystej" wody.

Niektórzy archeolodzy twierdzą, że właśnie umiejętność produkcji alkoholu zapoczątkowała przeistaczanie się ludzkości z dzikiej w cywilizowaną.

Zamiana wody w wino

A jak człowiek wpadł na pomysł produkcji napoju z procentami? Wygląda na to, że był to przypadek - przechowywane ziarno pszenicy i jęczmienia sfermentowało, zanieczyszczone dzikimi drożdżami. Ale jest też inna, bardziej intrygująca możliwość.

Antropolog Solomon Katz z Uniwersytetu Pensylwanii w Filadelfii uważa, że najpierw odkryto proces fermentacji, a zboże zaczęto uprawiać właśnie po to, by mieć wystarczającą ilość ziaren do produkcji napitku. Zatem już wtedy jako gatunek byliśmy na alkoholowym głodzie.

Początki produkcji napojów alkoholowych musiały dla ówczesnych ludzi być czymś w rodzaju magii. Wystarczyło przełożyć trochę sfermentowanego płynu do drugiego naczynia i napitek powstawał na nowo. Woda sama zamieniała się w wino. A w Polsce - w miód pitny, bo to on na początku królował na naszych stołach.

Pierwszej historycznie poświadczonej destylacji alkoholu dokonał Zosimos z Panapolis około roku 400 n.e. Umiejętność ta szybko przyjęła się w świecie arabskim, wódki używano tam jednak głównie do celów medycznych. Do Europy alkohol ten dotarł w XII wieku wraz z ludźmi powracającymi z wypraw krzyżowych. Wódkę pędzoną ze zboża wynaleziono prawdopodobnie w Niemczech w XIV wieku. Nazywano ją na początku wodą życia (łac. aqua vitae) - po polsku okowitą. W Polsce na początku wódkę również robiono w aptekach i stosowano jako lekarstwo.

Zmienne drożdże

Dziś wiemy, że woda sama nie zamienia się w alkohol. Odpowiedzialne za tę cudowną przemianę są drożdże z gatunku Saccharomyces cerevisae (drożdże szlachetne).

Co więcej, znamy nawet dokładnie ich budowę DNA. Czy to nie znamienne, że był to jeden z pierwszych organizmów, którego genom zsekwencjonowano? A dla genetyków drożdże są podstawowym organizmem "laboratoryjnym". Wciąż jednak nie wiemy, skąd wzięły się w przyrodzie.

Organizmy te zmieniały się wielokrotnie podczas rozwoju rolnictwa w różnych kulturach. Nowe formy jako odrębne gatunki pojawiały się w powiązaniu z produkcją lokalnego wina bądź piwa.

Dunn podaje, że w jednej z niemieckich jaskiń zamieszkiwanych przez mnichów naukowcy znaleźli tolerujące zimno drożdże, które były wykorzystywane do produkcji jasnego piwa. Wyewoluowały jako hybryda gatunków S. cerevisae i drożdży pochodzących z... Patagonii. To tajemnicza sprawa, bo stało się to ponad 100 lat przed dotarciem Europejczyków do Nowego Świata.

Ludzie niewątpliwie odcisnęli swoje piętno na ewolucji drożdży. Drożdże zmieniły też ludzi. Jedna z kluczowych zmian pojawiła się dawno temu. To istotna różnica między nami a innymi naczelnymi w produkcji enzymu (dehydrogenazy), który rozkłada alkohol w naszym organizmie.

U naczelnych dehydrogenazę alkoholową można znaleźć w całym ciele. etanol jest bowiem produktem ubocznym przemiany materii w wielu procesach. Jest on także w niemal całym naszym ciele, ale nieproporcjonalnie skoncentrowany w wątrobie, bo to tam trafia wypity przez nas jeden czy drugi kieliszek.

Umiłowanie naszych przodków do alkoholu stało się z czasem niebezpieczne dla zdrowia i życia. Współczesna produkcja tej "trucizny" to nie tylko kilkuprocentowe piwo czy słaby miód. To często 40-procentowa wódka.

Dziś uznaje się, że poziom alkoholu we krwi wynoszący średnio 4 promile jest śmiertelny dla dorosłego człowieka. Osoby, które są w stanie przeżyć takie upojenie, mają większą niż przeciętna ilość dehydrogenazy w wątrobie - mogą szybciej przetwarzać truciznę i usuwać alkohol z organizmu. Najczęściej są "wytrenowane" w piciu.

Nasze współżycie z drożdżami spowodowało, że dziś 10 proc. wszystkich enzymów znajdujących się w ludzkiej wątrobie jest przeznaczonych do metabolizowania etanolu!

Gen abstynenta

Proces wzajemnych wpływów wciąż trwa. Żaden z symbiotycznych związków nie jest łatwy. Koszty i zyski, które ponosimy, się zmieniają. alkohol mógł być kiedyś informacją, że owoc jest dobry; we wczesnych czasach rolnictwa pomógł nam jako gatunkowi w przetrwaniu. Ale równowaga została zburzona, gdy choroby przenoszone przez wodę przestały być takim problemem, drożdże stały się łatwiejsze do hodowania, a ich produkty - bardziej upajające.

Ludzie wciąż mogą czerpać korzyści z okazjonalnego picia - badania dowodzą, że trochę czerwonego wina lub - rzadziej - piwa jest dobre dla naszego zdrowia.

Jednak dla populacji jako całości alkohol niesie więcej szkód niż korzyści. Niezależnie od tego, czy bierzemy pod uwagę oczekiwaną długość życia, czy pieniądze.

W 2010 roku alkohol stanowił dla ludzi trzecie źródło największego ryzyka utraty zdrowia. Rocznie zabija niemal 5 mln osób. Choroba alkoholowa jest ogromnym ekonomicznym obciążeniem pożerającym co roku setki miliardów dolarów.

W odpowiedzi na tę sytuację człowiek znów ewoluował. Naturalna selekcja faworyzowała zmiany w DNA zniechęcające nas do picia. W jaki sposób?

Rozkładanie etanolu angażuje dwa enzymy. Jeden to dehydrogenaza alkoholowa - zamienia etanol w aldehyd octowy. To ten związek, który jest odpowiedzialny za wiele objawów kaca. Drugim jest dehydrogenaza aldehydowa utleniająca aldehyd octowy do kwasu octowego.

Ta enzymatyczna współpraca występuje w niemal każdym organizmie, włączając w to wiele bakterii. Jest jednak wyjątek - wśród ludzi. Niektóre wschodnioazjatyckie populacje, np. Chińczycy i Japończycy, mają często zepsuty gen odpowiedzialny za produkcję dehydrogenazy aldehydowej. Kiedy ludzie z taką wersją genu piją alkohol, wstawiają się już po kilku drinkach. Ich twarze stają się czerwone, serca wpadają w palpitację, męczą ich mdłości.

Zmutowany gen rozprzestrzeniał się geograficznie i czasowo wraz z uprawą ryżu i produkcją ryżowego wina. Naukowcy podejrzewają, że wyewoluował nie bez powodu, bo od czasu, gdy się pojawił, rozchodzi się szybciej, niż wynikałoby to z losowych zdarzeń.

Według badaczy populacja wschodniej Azji jako pierwsza zaczęła odczuwać skutki nadmiernego spożycia alkoholu. I to tak silnie, że pojedyncze osobniki, których organizm cierpiał z powodu picia, miały większą szansę na przeżycie. Tak promowany był "gen abstynenta"

Jak pisze Rob Dunn, "wariant genu 'pij mniej' mógł być faworyzowany przez naturalną selekcję. Człowiek z czerwoną gębą miał mniejsze szanse znaleźć partnera".

Ewolucja nie stoi w miejscu, jest więc pewne, że mutacja "pij mniej" wciąż się rozprzestrzenia. A to oznacza, że pewnego dnia nasza miłość do alkoholu się skończy. I czym wtedy będziemy świętować Nowy Rok? Jestem spokojna - przyroda coś wymyśli.
Uwaga! Użytkownik jan potocki jest zbanowany na hyperrealu. Nie odpowie na próbę kontaktu, ani nie przeczyta odpowiedzi na post.
  • 1180 / 103 / 0
Australijscy naukowcy stworzyli piwo, po którym nie ma kaca
Jacek Krywko

Różne źródła podają różne przyczyny kaca. Jedną z częściej wymienianych jest wywołane nadmiernym spożyciem alkoholu odwodnienie. Australijczykom udało się rozwiązać ten problem.

Ponieważ mózg jest jednym z narządów, które wody zawierają najwięcej, odwodnienie zdecydowanie mu nie służy. Podczas picia alkoholu natomiast z naszego organizmu woda ucieka. Dzieje się tak dlatego, że etanol mocno ogranicza działanie wazopresyny, hormonu, który odpowiada za zagęszczanie moczu, przez odzyskiwanie z niego wody. Efekty tego stanu rzeczy można potem odczuć o poranku: ból głowy, poczucie rozbicia, wstręt do jedzenia etc.

Aby stworzyć cudowne, nie prowadzące do kaca piwo, naukowcy z uniwersytetu Griffitha dodali do dwóch obecnych na rynku piw elektrolity, czyli substancje obecne m.in. w napojach dla sportowców, które korzystnie wpływają na zawartość wody w organizmie. Następnie podali je grupie ochotników.

Okazało się, że poświęcający się dla nauki piwosze nie zauważyli żadnej różnicy w smaku. Zauważyli ją natomiast następnego ranka. Piwo z domieszką elektrolitów było trzy razy bardziej nawadniające niż bez nich. Kac został zatem pokonany.

O pełnym zwycięstwie niestety trudno mówić, ponieważ efekt udało się osiągnąć tylko przy marce zawierającej obniżoną ilość alkoholu (nieco ponad 2 proc.). Na kaca po piwie mocniejszym dodatek elektrolitów istotnego wpływu nie miał.
Uwaga! Użytkownik jan potocki jest zbanowany na hyperrealu. Nie odpowie na próbę kontaktu, ani nie przeczyta odpowiedzi na post.
  • 206 / 3 / 0
Sorki za off top
chciałem się podzielić z wami bardzo przykrą wiadomością
zmarł profesor Jerzy Vetulani
był on m.in. autorem wielu artykułów o dragach
.
ODPOWIEDZ
Posty: 2069 • Strona 198 z 207
Newsy
[img]
Ulubiona muzyka uruchamia układ opioidowy mózgu

Słuchając ulubionej muzyki odczuwamy przyjemność, niejednokrotnie wiąże się to z przeżywaniem różnych emocji. Teraz, dzięki pracy naukowców z fińskiego Uniwersytetu w Turku dowiadujemy się, w jaki sposób muzyka na nas działa. Uczeni puszczali ochotnikom ich ulubioną muzykę, badając jednocześnie ich mózgi za pomocą pozytonowej tomografii emisyjnej (PET). Okazało się, że ulubione dźwięki aktywują układ opioidowy mózgu.

[img]
W Sejmie dyskutowano o depenalizacji marihuany. Co wynika z najnowszego raportu?

W Sejmie odbyło się posiedzenie Parlamentarnego Zespołu ds. Depenalizacji Marihuany. Podczas spotkania zaprezentowano raport „Między potrzebą a kontrolą” dotyczący aktywnych użytkowników marihuany w Polsce. Temat wywołał sporo emocji.

[img]
TVN24: „Tak wpadł szaman-informatyk"

UWAGA: Uwaga artykuł z TVN24, który poniżej przedrukowujemy, jest raczej kiepskiej jakości, jednak publikujemy go z uwagi na fakt, że jako jeden z niewielu opisuje przypadek zatrzymania i represjonowania osoby najprawdopodobniej prowadzącej ceremonie z ayahuascą.