Luźne dyskusje na tematy związane z substancjami psychoaktywnymi.
ODPOWIEDZ
Posty: 2069 • Strona 174 z 207
  • 1180 / 103 / 0
Trawka z heroiną? Nie tylko. Dilerzy robią śmiertelne mieszanki ze strychniną
Maja Sałwacka

[ external image ]

Dwie nastolatki z Zielonej Góry wypaliły jointa z marihuaną i omal nie przypłaciły tego życiem. - Bo dilerzy dosypują heroinę, a nawet proch strzelniczy i strychninę. By bardziej uzależnić. Taki klient wraca - ostrzegają policjanci

Daniel P., diler, który sprzedawał dziewczynom "trawkę", ma 18 lat, mieszka w Zielonej Górze. Od czwartku siedzi w areszcie. Oprócz handlu narkotykami odpowie także za to, że naraził życie i zdrowie nastolatek. W więzieniu może przesiedzieć osiem lat.

Śledczy czekają na wyniki badań toksykologicznych krwi dziewczyn. Dziś nie wiedzą, z czym chłopak zmieszał marihuanę. Nastolatki ciężko zatruły się po wypaleniu jointa. Gdyby nie pomoc dorosłych, nie wiadomo, jak historia by się dla nich skończyła.

16-latki znalazła w ciężkim stanie mieszkanka bloku na os. Słonecznym. Dziewczyny leżały na schodach. Nie mogły wstać. Kobieta wezwała karetkę. Lekarze skierowali dziewczyny na detoks.

- Miały silne bóle brzucha i głowy, wymiotowały. Zemdlały. Na ich ciele pojawiła się ostra wysypka - opowiada Małgorzata Barska, rzecznik zielonogórskiej policji. Marihuana prawdopodobnie była zmieszana z silnym środkiem chemicznym.

- Dilerzy prześcigają się w tworzeniu mikstur, które mają wzmocnić doznania. Dosypują najróżniejsze świństwa, by narkotyk miał jeszcze większego "kopa". I by klient wracał... - tłumaczy Barska.

Jeszcze niedawno lubuskie królowało w handlu heroiną. Ciężkie narkotyki miały zby ze względu na przygraniczne położenie województwa. Gangi heroinowe rosły na potęgę. Dilerzy marihiany nie mają problemów by dotrzeć do dostawców heroiny. Ceną są do tego konkurencyjne.

Trawka z klejem i prochem strzelniczym


Policjanci słyszeli już o śmiertelnych mieszankach marihuany z heroiną, metamfetaminą, strychniną, prochem strzelniczym czy klejem.

- Warto apelować do dorosłych. Jeśli widzisz coś niepokojącego, przebadaj dziecko. Bo może być za późno - dodaje Barska.

Nie ma miesiąca, by lubuscy policjanci nie rozbili nielegalnej uprawy marihuany. Handlarze są w stanie wyprodukować kilkadziesiąt, czasami kilkaset kilogramów gotowego suszu z jednego wysiewu. A sieją kilka razy w roku. Marihuana dawno przestała być najbardziej naturalnym, najmniej niebezpiecznym narkotykiem. Już na etapie hodowli rośliny są szprycowane chemikaliami, by hodowla była jak najbardziej dochodowa.

- Liczy się szybki przyrost roślin, więc plantatorzy używają do upraw silnych nawozów. Toksycznych, skażonych chemią. Często są także wysadzane z genetycznie zmutowanych nasion, by jak najszybciej rosły. Daleko im do naturalnych upraw w Ameryce Południowej - tłumaczy Sławomir Konieczny, rzecznik lubuskiej policji. Przyznaje, że ci, którzy kupują taką marihuanę, mogą się niemile zaskoczyć. - Chemia zawarta w roślinach może zmienić pierwotne działanie narkotyku. Mieszanka może okazać się fatalna w skutkach - dodaje Konieczny.

Toksykolog: W marihuanie znajdziemy też metale ciężkie


Dorota Klimaszyk, toksykolog w szpitalu im. Raszei w Poznaniu, potwierdza, że problem łączenia narkotyków pojawił się już kilka lat temu. Pamięta przypadek dwóch nastolatków, dla których wypalenie jednego jointa zakończyło się tragicznie. Jeden z chłopców zmarł, drugi walczył o życie. Bo? W joincie była heroina. - Uratowali go rodzice, przywożąc na oddział. Dostał odtrutkę na opiaty. Przeżył. Jego kolega zasnął w domu i już się nie obudził - opowiada Klimaszyk. - Coraz częściej w marihuanie można znaleźć metale ciężkie, zanieczyszczenia, które powstały przy produkcji - dodaje.

Swoje dorzucają także dilerzy. By zwiększyć gramaturę narkotyków, a więc więcej zarobić, dodają np. saletrę, sproszkowane szkło. W przypadku kokainy, wciąganej przez nos, narkotyk głębiej wnika w zraniony nabłonek dróg oddechowych. By narkotyk miał większego "kopa", dosypują sproszkowane lekarstwa, w tym psychotropy. Domieszka działa podobnie jak w niewielkich dawkach podana strychnina, która jest silną trucizną. Zażyta w małej dawce może wywołać wewnętrzne krwotoki. Dilerzy nasączają susz także silnymi środkami chemii gospodarczej, np. domestosem, muchozolem czy WD 40.

To nic, że taki narkotyk rozwala serce, wątrobę i nerki. Niszczy mózg, uszkadzając neurony. Wywołuje stany lękowe i depresyjne.

Były narkoman: Szprycują to chemią

- Choć dowodów na potęgowanie doznań nie ma, robią to, bo taka krąży plotka - tłumaczy nam były zielonogórski narkoman.

Jego zdaniem śpiewka o leczniczym oddziaływaniu marihuany to bajka. Mit z lat 60., gdy rośliny hodowano na żyznej ziemi, w słońcu.

- Dziś to chemia, jakich mało. Z naturalnością nie ma nic wspólnego. Rośliny są sadzone w plastikowym granulacie, dilerzy nasączają gotowy susz twardymi narkotykami. Czy to się opłaca? Oczywiście! Kupujesz więcej, bo szybko się uzależniasz. Diler ma pewnego klienta. A ty sięgasz po mocniejszy narkotyk - dodaje.

W ub.r. zielonogórscy policjanci zatrzymali ok. 270 drobnych dilerów i handlarzy narkotyków. Co piąty z nich nie skończył 18 lat. Nieletni sprzedawali narkotyki ponad 600 razy. A to oznacza, że średnio każdy z nich sprzedawał co najmniej 10 razy.

[ external image ]
Uwaga! Użytkownik jan potocki jest zbanowany na hyperrealu. Nie odpowie na próbę kontaktu, ani nie przeczyta odpowiedzi na post.
  • 1180 / 103 / 0
Reklamujcie metadon
Prof. Robert Newman*

[ external image ]

Ludzie oczekują, iż znajdzie się lek, który wyleczy narkomanów raz a dobrze. Nie akceptują terapii, która pomaga żyć, ale nie leczy. Co by było, gdyby w ten sposób o myśleli o innych chorobach przewlekłych?

Sławomir Zagórski: Dlaczego ludzie nie wierzą, że uzależnienie od narkotyków jest chorobą?

Prof. Robert Newman: Bo w kwestii uzależnień pokutują trzy mity:

• Że osoby uzależnione nie chcą się leczyć. To nieprawda. Ich motywacja jest większa niż w przypadku jakiejkolwiek innej choroby. W Polsce mieszkańcy Gdańska, którzy chcą się dostać na terapię metadonową, jadą do Krakowa! (metadon to sztuczny narkotyk, który likwiduje głód heroinowy i po zażyciu którego można w miarę normalnie funkcjonować). Proszę podać lepszy przykład zmotywowanego pacjenta.

• Że nawet jak ktoś się chce leczyć, to i tak leczenie mu nie pomoże.

• Że jak ktoś rzeczywiście chce przestać brać heroinę, to przestanie i niepotrzebna mu do tego żadna terapia.

W Polsce jest przyzwolenie na picie alkoholu, a także dość pobłażliwe podejście do alkoholików. Ludzie zdają sobie jednak sprawę, że alkoholizm jest chorobą.

- Powinniśmy dostrzec, że ma on wiele wspólnego z uzależnieniem od heroiny. Twierdzi się, że narkomani ćpają, bo sprawia im to przyjemność. A czy picie na umór jest przyjemnością? Czy szczęśliwy jest ktoś, kto zrywa się w środku nocy, zatacza po ulicy, sika we własne ubranie? Z uzależnieniem od narkotyków jest podobnie.

Niektórzy bardzo ostro pijący ludzie potrafią rozstać się z alkoholem dosłownie z dnia na dzień. Ale to nie znaczy, że tak może postąpić każdy alkoholik. I jeśli znów sięga po kieliszek, nikt nie mówi, że powinien przestać się leczyć.

I trzecia analogia. Proszę spytać jakiegokolwiek terapeutę z ruchu AA, kiedy uznaje swojego pacjenta za wyleczonego. Otóż nigdy. Nawet po 30 latach abstynencji niebezpieczeństwo nawrotu jest wciąż duże.

A gdy leczy się narkomanów metadonem, ludzie mówią: rok, dwa lata kuracji - OK, ale potem powinno się go odstawiać. To nonsens. Uzależnienie jest ciężką, przewlekłą chorobą. Zdarzają się w niej nawroty. Cały problem polega właśnie na tym.

Jednak od heroiny znacznie łatwiej jest się chyba uzależnić niż od alkoholu?

- To nieprawda. Alkohol spożywa prawie każdy z nas, a w silne uzależnienie popada mniej więcej 15 proc. Z heroiną jest podobnie. W czasie wojny wietnamskiej bardzo wielu amerykańskich żołnierzy stosowało czystą heroinę. Zdecydowana większość po powrocie do kraju przestała ćpać bez żadnej pomocy.

To geny decydują, kto wpada w nałóg?

- Same geny nie każą nikomu sięgać po narkotyk, od nich zależy jednak, czy mamy predyspozycje w kierunku uzależnienia. Ale niezależnie od tego, czy ludzie ćpają ze względu na geny, z racji uwarunkowań psychologicznych czy społecznych, na świecie żyją osoby uzależnione od heroiny, które nie mogą się wyrwać z nałogu. Ludzie oczekują, iż znajdzie się lek, który wyleczy narkomanów raz a dobrze. A ja pytam: dlaczego nie myślimy w ten sposób o innych chorobach przewlekłych?

Insulina z cukrzycy nas nie uleczy, a nikt nie protestuje.

- Diabetolodzy twierdzą, że 80 proc. dorosłych cukrzyków nie musiałoby jej używać, gdyby odpowiednio jedli, unikali alkoholu, stresu. Ale jak cukrzyk je lody, nikt nie odbiera mu prawa do insuliny. Tymczasem jak osoba uzależniona od heroiny ma nawrót, traci miejsce w ośrodku, wypada z terapii itp.

Obserwował pan ewolucję poglądów na temat pomocy osobom uzależnionym w wielu miejscach na świecie.

- W Nowym Jorku udało się zorganizować leczenie na początku lat 70. Tylko w jednym programie rządowym przeszliśmy w ciągu dwóch lat od zera do 12 tys. pacjentów na metadonie. A jeśli udało się to osiągnąć w warunkach niezwykle rozbudowanej nowojorskiej biurokracji, to znaczy, że można to zrobić wszędzie.

Jeszcze bardziej spektakularne było to, co zdarzyło się w 1975 r. w Hongkongu. Tam bardzo brakowało środków, lekarzy, pomocy pielęgniarek czy pracowników socjalnych.

Rząd Hongkongu podjął jednak decyzję: Nie możemy pozostawić uzależnionych od heroiny bez pomocy. Bynajmniej nie dlatego, że mamy czułe serca i im współczujemy, ale dlatego, że to niekorzystne dla naszego miasta. Władzom udało się zorganizować od podstaw leczenie, które w ciągu niespełna roku objęło 10 tys. uzależnionych.

A Niemcy? Nie byli skłonni, by leczyć metadonem?

- Przez długi okres nie. Wierzyli w korzyści płynące z cierpienia. W języku niemieckim istnieje nawet słowo "leidensdruck" - presja cierpienia. Niemcy zakładali, że bez tej presji nikt nie zerwie z nałogiem.

O zmianie podejścia zadecydował szczególny czynnik. Na przedmieściach Monachium mieszkała wdowa, matka jedynego syna, pięknego chłopaka, który uzależnił się od heroiny. Pojechał do Holandii, gdzie dostał się na specjalny program leczenia. Brał metadon i czuł się świetnie. Ale zapragnął wrócić do domu i na studia. Lekarz, który w Niemczech - wbrew przepisom -zgodził się go dalej leczyć, został aresztowany. I 400 jego pacjentów przerwało leczenie. 14 z nich popełniło samobójstwo, w tym syn tej pani. Wtedy ona podjęła walkę na rzecz legalizacji metadonu. Organizowała rodziców, naciskała na polityków. A politycy bardzo obawiają się wściekłych matek. To właśnie ta dzielna kobieta przyczyniła się do zmiany przepisów w Niemczech.

Wszystko poszło bardzo szybko. Jeszcze w 1988 r. metadon był tam nielegalny. Zaczęto go wprowadzać w 1990 r., a sześć lat później jedna z hamburskich ulic zaczęła nosić imię i nazwisko dr Marie Nyswander, amerykańskiej lekarki propagującej leczenie narkomanów metadonem. Dziś z terapii substytucyjnej (heroinę zastępuje metadon, a czasem inny lek - buprenorfina) korzysta w Niemczech 80 tys. osób. Jej propagatorka ma 90 lat. Pięć lat temu odebrała specjalną nagrodę z rąk prezydenta.

Polska od dawna dopuszcza metadon, ale z terapii korzysta bardzo mało osób.

- Zalegalizowaliście metadon najwcześniej ze wszystkich państw w waszym rejonie. Niestety, polscy decydenci, a także lekarze nie potrafią dostrzec skali problemu. Obserwowałem to w Gdańsku. Tamtejsi urzędnicy nie twierdzą co prawda, że podawanie metadonu to zastępowanie jednego narkotyku drugim, albo że leczyć trzeba przez jakiś czas. Ale skupiają się na otwarciu jednej kliniki. Miała być otwarta we wrześniu. Teraz jest mowa, że będzie gotowa na wiosnę. Tymczasem to nie o to chodzi!

A o co?

- O dostępność leczenia. Co z tego, że napiszecie wspaniały program, otworzycie nowoczesną klinikę, zatrudnicie lekarzy. Może za pięć lat metadon będzie dostawać w Polsce nie 5, lecz 8 proc. potrzebujących. Trzeba zacząć od radiowych i telewizyjnych spotów. Od reklam w metrze i w gazetach: "Jeśli jesteś uzależniony od heroiny, mamy dla ciebie lek".

Reklamy też kosztują.

- Ale mniej niż duże centrum, trzech lekarzy, wielu pracowników socjalnych, pielęgniarki. Bo sam lek jest tani.

Ale gdzieś go trzeba podawać.

- W Hongkongu zdecydowano, że każda rządowa klinika musi zapewnić leczenie metadonem. Nie trzeba organizować osobnych szpitali. Osoby uzależnione powinny korzystać z usług zwykłych lekarzy, a nie specjalistów od uzależnień.

Czy się nam to podoba, czy nie, ludzie uzależnieni od heroiny żyją wśród nas. Cenę za to, że narkoman się nie leczy, płaci nie tylko on sam, ale całe społeczeństwo. Tą ceną są choroby, przestępczość, koszty szpitalne, koszty trzymania ludzi w więzieniach.

Mówienie o współczuciu, o byciu dobrym chrześcijaninem to robota dla księdza, a ja jestem lekarzem. I dlatego tłumaczę: że w imieniu waszych dzieci i waszych rodzin powinniście się domagać, aby każdy uzależniony, który chce się leczyć, takie leczenie otrzymał.

Przeciwnicy przestrzegają przed czarnym rynkiem metadonu.

- Czarny rynek istnieje, ale głównie tam, gdzie leku brakuje. Gdybym mieszkał w Gdańsku i miał syna, który by potrzebował metadonu, sam bym się zastanawiał, jak go nielegalnie kupić.

W Polsce niektórzy terapeuci, a także osoby pracujące w ośrodkach nastawionych na pełną abstynencję kwestionują leczenie metadonem. Obawiają się, że te terapie wyprą inne formy pomocy.

- Jest odwrotnie. Skuteczność terapii w ośrodkach, gdzie jest terapia substytucyjna, jest wyższa, bo korzystają z nich tylko ci, którzy naprawdę tego chcą.

Ale pan promuje głównie metadon?

- Nie. Ja jestem za wszystkimi, co działa. Chciałbym jednak, by uzależnieni mieli wybór, bo tylko to przynosi dobre efekty.

W Polsce na razie ten wybór ma kilka procent uzależnionych, ale sytuacja będzie się zmieniać. Spróbujmy w tym dostrzec możliwość, z których grzech nie skorzystać. Na wiele problemów nie ma rady - na bezdomność, bezrobocie, raka czy chorobę Alzheimera. A w przypadku uzależnienia można tyle zdziałać! Można zmienić ludzkie życie na prawie normalne, pełne sukcesu.



*Prof. Robert Newman jest profesorem epidemiologii i zdrowia publicznego oraz psychiatrii i nauk behawioralnych na Uniwersytecie Medycznym Alberta Einsteina w Nowym Jorku. Organizował i współprowadził jedne z największych programów uzależnień na świecie, m.in. program w Nowym Jorku, który w połowie lat 70. obejmował 33 tys. pacjentów rocznie. Był w Polsce na zaproszenie Open Society Institute
Uwaga! Użytkownik jan potocki jest zbanowany na hyperrealu. Nie odpowie na próbę kontaktu, ani nie przeczyta odpowiedzi na post.
  • 1180 / 103 / 0
Dzienniki, Cobain, Kurt
Robert Sankowski

[ external image ]

- Lepiej jest spłonąć, niż wyblaknąć - napisał w notce samobójczej, cytując ulubioną piosenkę, Kurt Cobain. Jego "Dzienniki", to zapis tego spalania.

Na dobrą sprawę trudno w przypadku książki Kurta Cobaina mówić o klasycznych dziennikach czy spisywanych chronologicznie pamiętnikach. To bardziej zbiór zapisków, w których znaleźć można dosłownie wszystko: listy do przyjaciół, pomysły na teksty piosenek, szkice scenariuszy teledysków, zestawienia ulubionych zespołów, rysowane niewprawną ręką historyjki obrazkowe, projekty koszulek z logo grupy, ale także komentarze do artykułów prasowych o Nirvanie, przemyślenia na temat amerykańskiego społeczeństwa, relacje z heroinowego odwyku czy retrospekcje z dzieciństwa.

Nerwowymi zapiskami Cobain zapełnił dziesiątki zeszytów i notesów. Robił to chaotycznie, przeskakując z tematu na temat, urywając wątki w połowie zdania. Ale nie jest to tylko bezładna pisanina. Ten zbiór notatek fascynuje szczerością i ładunkiem emocjonalnym, a chwilami okazuje się niezłą literaturą. Cobain bawił się słowami, tworzył neologizmy, żonglował popkulturowymi odniesieniami.

Nirvana pokolenia X


Pisał od lat 80. aż do samobójczej śmierci w 1994 roku. Nie wszystko trafiło do "Dzienników" i nie jest to wyłącznie efekt redaktorskich skrótów. Kilka zapisanych notesów skradziono mu podczas jednej z tras koncertowych. Część zaginęła w jeszcze mniej jasnych okolicznościach. Nie wiadomo na przykład, co stało się z zapiskami prowadzonymi przez Cobaina w ostatnich miesiącach życia, na początku 1994 roku. Czy i one padły łupem jakiegoś złodzieja? A może nie chciała ich publikować wdowa po Cobainie, liderka grupy Hole i aktorka Courtney Love, która swoją drogą w "Dziennikach" jest zaskakująco - wręcz podejrzanie - mało obecna? Nie wiadomo.

To, co trafiło do druku, można czytać na trzy co najmniej sposoby. Po pierwsze, jako zbiór ciekawostek dla fanów Nirvany. Cobain odważnie eksploruje niektóre epizody własnej biografii. Brutalnie szczere są fragmenty "Dzienników" dotyczące jego problemów w szkole, inicjacji seksualnej i nastoletniej próby samobójczej. Także opisy walki z heroinowym uzależnieniem. Albo relacje z paraliżujących napadów bólów żołądka, z których przez lata Cobain bezskutecznie próbował się wyleczyć.

Jest tu też mnóstwo szczegółów z działalności kierowanej przez Kurta Nirvany. "Dzienniki" to znakomity portret grupy od kuchni. Mamy przerabiane po kilka razy biogramy zespołu pisane na potrzeby wytwórni płytowych, kolejne wersje tekstów piosenek, a nawet szczegółowe plany wykonanej specjalnie dla Cobaina gitary albo instrukcje ustawienia sprzętu, na którym nagrana została ostatnia studyjna płyta zespołu "In Utero". To wszystko musi wywołać dreszcz emocji u każdego prawdziwego fana Nirvany.

Ale "Dzienniki" to także klucz do zrozumienia kulturowego fenomenu grunge'u, świetny obraz młodego amerykańskiego pokolenia przełomu lat 80. i 90. Cobain potrafił uogólnić to, czego doświadczał we własnym środowisku. Ciekawe są jego rozważania o dziedzictwie epoki Reagana, konsumpcyjnym stylu życia Ameryki, niezależnej scenie muzycznej z pozoru tylko znajdującej się w opozycji do konsumpcji. Motorem działań jego i jego rówieśników jest nie konflikt, nie protest przeciw rzeczywistości, lecz... nuda. - Wszystko już zostało powiedziane. Nie pamiętam, kiedy ostatnio prowadziłem z kimś interesującą rozmowę - pisze w pewnym momencie Cobain. Nirvana stała się sztandarowym zespołem pokolenia X.

Być pierwszym, który odrzuci sławę


Z "Dzienników" wyłania się portret tej generacji i samego Cobaina. Wrażliwego, zagubionego i bezradnego wobec sukcesu i roli, jaka przypadła mu w muzycznej rewolcie początku lat 90. - Taka liczba ludzi przyszła nas OCENIAĆ. Nie żeby sobie posiedzieć w barze, upić się, zabawić i posłuchać zespołów. Tylko żeby posłuchać wydarzenia specjalnego - pisze w pewnym momencie. - Chcę być pierwszym, który odkryje i odrzuci popularność, zanim się ona pojawi - dodaje kilkadziesiąt stron dalej. Nie udało mu się. Także dlatego, że wstrętna i zgniła z punktu widzenia wyznawcy ideałów punk rocka popularność pociągała go chwilami bardziej, niż chciał się do tego przyznać.

Z jednej strony wierność ideałom sceny niezależnej, z drugiej wielkie pieniądze i uwikłanie w show-biznesowe zależności. To rozdarcie jest w "Dziennikach" bardzo wyraźne. Cobain radzi sobie z nim różnie. Gdy w pewnym momencie snuje szczegółową wizję planu, który ma sprawić, że kolejna po "Nevermind" płyta Nirvany okaże się absolutnie niekomercyjna, cieszy się jak kilkuletni chłopiec planujący jakiegoś świetnego psikusa. Częściej jednak pozostaje mu tylko frustracja, którą rozładowuje, rozwijając pełne jadu i zgryźliwej ironii wizje przyszłości Nirvany. Albo wyrzucając z siebie potoki mniej lub bardziej zasłużonych przekleństw pod adresem dziennikarzy i przemysłu muzycznego.

5 kwietnia 1994 roku Kurt Cobain zamiast po heroinę, sięgnął po pistolet.

Kurt Cobain "Dzienniki", przekład Dagmara Chojnacka, wydawnictwo Zysk i S-ka, Poznań 2003
Uwaga! Użytkownik jan potocki jest zbanowany na hyperrealu. Nie odpowie na próbę kontaktu, ani nie przeczyta odpowiedzi na post.
  • 1180 / 103 / 0
Teraz go zarymuję
Lidia Ostałowska

[ external image ]

Czułem, jak przez moje żyły płynie miłość. Tworzyliśmy, wspieraliśmy się, dawaliśmy sobie przyjaźń. Od grupki ludzi wokół nas też zajebiste ciepło biło. Ale muzyka nie daje immunitetu. To bilet wstępu w chaos i rozgoryczenie

Koniec Paktofoniki. Ostatni koncert, płyta, klip. Była muzycznym paktem trzech przyjaciół. Zostało dwóch.

Muszą na nowo sprawdzić, co to jest przyjaźń i muzyka.


Nowiny

W technikum elektronicznym w Bogucicach (stara dzielnica Katowic) uczył się Piotrek, ksywka Magik. Na przerwach jarał w kiblu fajki. Tak samo Wojtek - Fokus. Tam kilka lat temu się poznali.

Magik miał kumpli w Mikołowie (schludne miasteczko pod Katowicami). Po lekcjach okupowali kwadratowy rynek. Rymowali, tańczyli, śmiali się z przechodniów. Wśród nich był Sebastian - Rahim.

Przed paktem każdy miał osobne życie.

Najbardziej zwariowane Magik. Na Śląsku znali go wszyscy chłopcy w kapturach, w szerokich spodniach, z ogolonymi głowami. Nawet tacy, co nic nie wiedzieli o marihuanie, potrafili zaśpiewać:

Gdzie? Kto? Kiedy? Gdzie? Kto? Kiedy?

Skąd to się bierze?

Czterdzieści i czterej mej Pani rycerze?

Dym z moich ust, który spływa na Ciebie

Czy potok słów, mówisz: nie, jeszcze nie wiem!

Więc podejdź bliżej, niech Twój mózg

opuści klatkę

zrozumiesz wszystko, kiedy poznasz moją Matkę

Me słowo, mój miecz, Jej Magia i życzenie

Wcieramy w Ciebie wszystko na Jej

postanowienie!

Więc chodź, jeszcze tylko jeden raz

To jest, to jest Zakon Marii, czy teraz nas znasz?

Zakon Marii do boju!

Zakon Marii

Magik był słynnym MC, hiphopowym wokalistą. Razem z braćmi Joką i DaBem nagrali płytę "Księga tajemnicza. Prolog", psychodeliczną podróż po swych upalonych umysłach.

Fokus: - Kiedy pierwszy raz usłyszałem Kaliber 44, właśnie zaczynałem szkołę średnią. Zabiło mnie. Kurwa, można to robić po polsku!

"Księgę" wypromowała piosenka Magika "+ i -". Śpiewał o swoim teście na AIDS.

Czy grzeję doktorku?

Nie, w żyłę nie daję, marihuanę palę,

ścierwa też nie walę

Pytania, odpowiedzi, to jest jak spowiedź, ja

Ja już nie mogę, tak bardzo się boję

I modlę

I cokolwiek

I biegnę i gonię życie swoje!

O nie, nie!

Nie zabijaj teraz mnie!

- Dzień dobry. Numer pańskiej karty?

- 255

- Hm, no cóż, na przyszłość powinien pan

bardziej...

- Wynik, wynik.. Jaki jest wynik?

- Jest to minus, jednak na przyszłość

powinien pan bardziej

uważać

Podobno Magik w Kalibrze 44 był najlepszy. Najszczerszy. Najodważniejszy. Najbardziej rozpoznawalny. Jego głos, rym rzucały czary.

Oczarował Rahima: - Poznałem go z rok przed pierwszym albumem Kalibra. Zaczęliśmy się spotykać. Pokazywałem mu, co wykrzesałem w muzyce. Obserwowałem jego poziom. On chodził, ja raczkowałem. Czerpałem z niego energię. Podnosił moją poprzeczkę, nikt inny tego nie robił.

Na schludnym rynku w Mikołowie powstała grupa 3XKlan. Nagrali "Dom pełen drzwi" - swą jedyną płytę. Rahim - MC składu - wystąpił gościnnie u Kalibra. Utwór nazywał się "Psychodela".

W tym samym czasie Fokus zerwał z techno, którego słuchał na okrągło przez dwa lata: - Techno to napierdalanka, nie ma treści. A hip hop to historie nie z dupy wzięte, tylko bliskie. Można się wypluć, z wnętrza wyrzygiwać. Jak chcę o dziurze w zębie - to o dziurze. Hip hop łatwo robić, nie trzeba grać na instrumentach. Muzykę składałem u ludzi. Masz komputer? To ja se usiądę. Chodziłem z paczką dyskietek. Uczyłem się rymować. Rozumowałem tak. Jak koleś, co jara z tobą w kiblu szlugi, może tworzyć, to i ty możesz. Musisz tylko chcieć. Chciałem, i to bardzo.

Kaliber 44 pracował nad kolejną płytą "W 63 minuty dookoła świata". To już żaden psychorap. Czysta hiphopowa radość. Liryczne sample i trąbki jak w jazzie, luz, inteligentna zabawa językiem.

Magik odszedł z Kalibra zaraz po nagraniu płyty. Nie wystąpił nawet w promocyjnym teledysku "Film". Mocno się o coś z Joką i DaBem skłócili. Ci, którzy byli blisko, nie chcą o tym mówić. Może poszło o interesy? Magik nie znał się na tym. O muzykę? Prędzej. O przyjaźń? Bracia DaB i Joka pochodzili z dobrego domu. Mama Magika sprzątała w bibliotece, tata pracował w hucie. Czyżby z tego kpili?

Gustaw, wytwórnia Gigant Records, wydawca Paktofoniki: - Kpili, bo zazdrościli. Mieli kompleks. Magik rzucał zwrotkę i ta zwrotka w umysł się wbijała. Nie myślał komercyjnie. Dla niego tylko uczciwość w sztuce się liczyła. W emocjach szedł na całego, nigdy na pół gwizdka. Żeby w Kalibrze była jedność, tego chciał.

Po odejściu Magik podobno ćpał i tułał się. Miał obsesję, że już nic nie stworzy.

Tymczasem w Bogucicach Fokus robił z kumplami Kwadrat Skład: - Kiedyś podczas imprezy w Mikołowie, w tamtejszym Salonie Gier, rozmawiałem z Rahimem. "Co byś powiedział, jakby w jednej grupie było trzech najlepszych MC ze Śląska?". Spytałem, kogo ma na myśli. "No ty, ja, Magik..". Rahim i Magik, kolesie z drugiej strony membrany. Nadludzie! Widziałem ich na szczycie listy. Rozstałem się z Kwadratem. Zacząłem łapać swoją wartość. Miałem plan twórczy: pozabijam wszystkich lirycznie i spierdalać!

Wydawca Gustaw: - Pewno to Rahim wyciągnął Magika z dołka. Tak obstawiam.

Wkrótce Magik dokonał artystycznej zemsty. Nazywała się "Nowiny".

Okej, teraz go zarymuję

Są nowiny

Skurwysyny... dziewczyny...

Są nowiny

Z wykopaliska mej skamieliny

Już wyrok wydali

Wyrok wykonali

Żywcem pogrzebali

Mnie to wali

Na fali, skurwysyny

Co? Kpiny? To nowiny!

Czyżby zrzedły wam miny?

Dźwięki maszyny z powrotem na szyny

eM A Gie I Ka

Powoli na wyżyny

I przypomnę wam styl

W którym jestem jedyny

Raz, dwa, trzy, no i wy

Skurwysyny

Brak tematów czy podziały ponad

porozumieniem

Tak czy tak, miło było

Dla was wszystkich być natchnieniem

Bo za te wszystkie lata

Tu jest rekompensata

Paktofonika - PFK - powstała w 1998 roku. Magik i Rahim mieli wtedy po dwadzieścia lat, Fokus osiemnaście. Otaczali ich przyjaciele.

Bambus - Sebastian - nie umiał rapować, za to go ciągnęły adaptery. Zarabiał na nie w piekarni. Wie, że ludzi śmieszy czasem jego zawód. No to co. Bambus wierzy w Boga, służy mu, piekąc chleb. Dla Bambusa najważniejsza jest rodzina. Ma żonę Asię i synka Remika. Zajmuje się nim trzy razy w tygodniu, jak Asia idzie do szkoły wieczorowej. Chciałby, żeby w przyszłości Remik też został didżejem.

Sot - Marcin - ustami naśladował dźwięki, które Bambus wydobywał z płyt. Ćwiczył w pracy. Nikomu to nie przeszkadzało, jeździł wózkiem widłowym po hurtowni materiałów budowlanych. Był mistrzem kierownicy. Wyliczył, że rozładował tysiąc tirów. Tata Sota reżyseruje filmy animowane. Złości się, że syn skończył tylko zawodówkę. Ale tata mieszka w Warszawie, a Sot w Mikołowie z mamą. Sot to zgrywus, serce towarzystwa. I rzadki w Polsce spec od human-beatboksu. Z tą techniką dołączył do PFK.

Żeby skład dobrze się bawił na imprezach, Patryk, technik geodeta, podjął rolę barmana: - Co piątek albo co sobota imprezowało się w Łaziskach na hawirze u kolegi. Przychodzili muzycy, grafficiarze. Powstało PFK Kompany. Grupa przyjacielsko-twórczo-towarzyska.

Sot pamięta świetnie ich najebki: - Spaz, taki nasz kumpel grafficiarz, spił się za szybko w sylwestra i usnął. Dostał karę. Do opaski na głowie przywiązało mu się buty. Do majtek z przodu wsadziliśmy mu kurczaka, a z tyłu fajkę, jakby dupa jego kurzyła. Jeszcze pastą do zębów pomalowaliśmy go na klacie. Spaz nic. Wreszcie budzi się, siada, buty koło uszu mu dyndają. Nie zwraca na to uwagi i mówi: "Wszystkie samochody sportowe są na baterie. Prostota jest sama w sobie doskonała".

Nawet jeśli wszyscy już w ciebie

zwątpili

Pokaż, że się mylili

Nie czekaj ani chwili

Dłużej

Życie to nie zawsze droga

Na niej róże

Duże PFK, raz na dole, raz na

górze

Tym, co się odwrócili

PFK nie są mili

Jak Milli Vanilli

Czyli

Zapraszam skurwysyny

Na me narodziny

- ogłaszał triumfalnie Magik.

Jestem bogiem

Od września 2000 do wiosny imprezowali pod hasłem "no drugs". Z początkiem roku szkolnego zrobili to postanowienie. Niektórzy palili ukradkiem. To wychodziło na jaw i był żal.

Pracowali nad płytą. Miał się tam znaleźć kawałek "Ale się zmachałem". Dwuznaczny. Rahim zaprotestował: - Nie będę propagować narkotyków. Szkoda mi dzieci, co tego słuchają.

Sot: - Na paleniu się kończy. Nic innego nie wchodzi w grę.

Rahim: - Jestem przeciwny wszystkim dragom. Popiera mnie Burak. To grafficiarz-ministrant, ma ksywkę Niebiorę.

Płyta Paktofoniki powstawała w Mikołowie u Rahima. Jego mama znosiła hałas z cierpliwością anioła. Rahim studiował zaocznie marketing, pracował jako informatyk. Wracał do domu po szesnastej. Przed klatką czekali już Fokus i Magik.

Po technikum elektronicznym Magik kilka razy próbował znaleźć pracę, choćby dorywczo. Ale nie nadawał się do rygorów. Żył z muzyki, całkowicie się jej poświęcał.

Fokus nie lubił się ze szkołą. Zmieniał ją po podstawówce siedem razy, żadnej nie skończył. Jego tata ma etat w sferze budżetowej, popołudniami sprzedaje bilety w kolekturze. Haruje dwanaście godzin. Po zawale dał synowi wolną rękę. Fokus pracuje całe noce, wstaje w południe. Robi babci zakupy i znów siada przy komputerze. Obsesyjnie boi się, że może stracić słuch. Wszystko postawił na muzykę.

Rahim: - Byłem środkowym, a obok dwa super ega. O jakąś głupią zwrotkę potrafili się kłócić tygodniami. Fokus - zbuntowany gnojek z osiedla, a Magik - weteran. Demonstrował postawę: "Co mi tu będziesz podskakiwał?". Obaj byli w stanie podnieść dupy, pierdolnąć za sobą drzwiami i dziękuję. Z Fokusem szło się dogadać. Magik był uparty jak cholera. Sztuka, dzieło - to się dla niego liczyło. Honor Paktofoniki. Milion razy słuchał własnych tekstów, pokazywał je ludziom. Szukał usterek, chociaż ich nie było. Wkurwiał mnie. Wszystko zrobione idealnie, a on: "Chciałbym jeszcze raz nagrać tę zwrotkę. Daj mi, proszę. No zgódź się, niech chociaż spróbuję". Próbował i pierwotna wersja zostawała. Magik się wściekał: "Kurwa, nie umiem rapować".

Ciężko go było przekonać.

Rozmowa o piosence "Ale się zmachałem" podobno wyglądała tak.

Rahim: - Nie będzie tego kawałka na płycie.

Magik: - Spierdalaj!

Rahim: - I tak nie będzie.

Magik: - Spierdalaj...

Rahim: - Nie będzie!

Magik: - Ale to najlepsza moja zwrotka.

Ustąpił w zamian za inny kawałek.

Kiedy Magik rymował, kiwał się. Wyglądał, jakby dopadła go choroba sieroca. Ale nie zważał, czy ktoś na niego patrzy, czy wypada. Jeśli spodobał mu się jakiś bit, to słuchał go bez przerwy. Tworzył zwinięty w kulkę, która się rytmicznie poruszała. Do przodu i do tyłu, przód i tył.

Rahim: - Darzyliśmy go zaufaniem. Umiał być tłumem. Z tego na scenie przeistaczał się w tego po drugiej stronie barierki.

Któregoś dnia Magik oświadczył chłopakom: - Jestem bogiem.

Usłyszała to jego matka. Skomentowała: - Ale samozwańczym.

Rahim: - Mówił nam o boskości, jakby przenikał się z Biblią. Cuda, akty sakralne opanowały mu psychikę.

Chyba podejrzewali, że to przez marihuanę.

Sot: - On dużo palił. A jak ktoś dużo pali, miesza mu się w głowie. Wiem po sobie.

Rahim miał z chłopakami trochę kłopotów przez trawę: - Wracam z pracy, chcę nagrywać. A ci idioci się zjarali. Wygłupy, zabawa, Magik nie ma ochoty rymować. W końcu ustaliłem, że sesja nie impreza. Zamykamy się we trzech i nikogo nie wpuszczamy. Wtedy ten głupi Sot zaczął przyjeżdżać na rowerze. Magik wyglądał przez okno: "O, Sot, idę z nim pogadać". No i walili lufę.

Uśmiechnięty Sot kiwa głową.

Więc kiedy Magik zaczął opowiadać o boskości, przestraszyli się, czy mu nie odwala. A jemu chodziło o to, żeby tworzyć i uwierzyć w siebie.

Mam jedną pierdoloną schizofrenię

Zaburzenia emocjonalne

Proszę puść to antenie

Powiem ci że to fakt

Powiesz mi że to obciach

Pierdolę cię

I tak rozejdziesz się po łokciach

Bo ja jestem Bogiem

Uświadom to sobie

Słyszysz słowa

od których włos jeży się

na głowie

O rany rany

Jestem niepokonany

Ha I Pe Ha O Pe

Bez reszty oddany

Przejebany

Potencjał niewyczerpany

Chyba w DNA on był mi dany

Czekaj Fokus, Rah

Jeszcze oszaleją wszystkie pizdy

Gdy poznają mój urok osobisty

Duszę artysty

To jaki jestem skromny i bystry

Szczery do bólu

Że aż przezroczysty

I wiesz co mnie boli

Że w głowach się pierdoli

Zakłócony pokój ludziom dobrej woli

Jestem Bogiem

Uświadom to sobie

Ty też jesteś Bogiem

Tylko wyobraź to sobie

Wkrótce zakapturzone tłumy śpiewały to na koncertach z PFK.

Rób, co chcesz

Dla Paktofoniki czas podzielił się na dwie strefy: przed i po płycie.

Przed płytą Rah był pełen energii i szczęścia: - Czułem, jak przez moje żyły płynie miłość. Gdy coś zrobiłem, biegłem do Magika i Fokusa. Przecież to moi bracia! Tworzyliśmy, wspieraliśmy się, dawaliśmy sobie przyjaźń. Od grupki ludzi wokół nas też zajebiste ciepło biło.

Przed płytą Magik pracował nocami. O szóstej rano dzwonił do Fokusa, żeby mu zarymować przez telefon.

Gustaw też miał go na linii od świtu.

Wcześniej Magik radził się żony. Justyna: - Smacznie śpię i nagle światło. "Posłuchaj!". Otwieram oczy, mówię mu, że fajne. "Ale posłuchaj! Nie słuchałaś". Nawet moja ciocia Marysia, co ma sześćdziesiąt lat, stwierdziła, że z Piotrka prawdziwy artysta. Bo osobowość, wygląd, filozofia, żeby robić to, co w sercu. Muzyka to dla niego powietrze i chleb.

Przed płytą Fokus woził się z kumplami po osiedlu. Szli do knajpy, rozwalali się przy stołach i rzucali teksty z "Psów". To go cieszyło.

Łapię chwile ulotne jak ulotka

Ulotne chwile łapię jak fotka

- śpiewał to z głębi siebie. Zachwyt budził w nim każdy zwariowany moment: - Pamiętam, siedzę u Magika na kanapie. Wyciąga kartkę, długopis. "Pisz swój kawałek". Chodziło mu o utwór "Ja to ja". Dobra, jest już tekst i muzyka. Wtedy Magik: "Co sądzisz, żeby Gutek zaśpiewał refren?". A ten Gutek robi w reggae. Chłopie, zwariowałeś? Magik nie słucha. Dzwoni do Gutka: "Przyjeżdżaj". Gutek wyśpiewuje:

Od A do Zet, od Zet do A

Ja to ja to jasne jak dwa razy dwa

Lata lecą, a ja to wciąż ja

Od A do Zet, od Zet do A

Ja to ja to jasne jak dwa razy dwa

Paktofonikę Gutek już zna

O kurwa! Puszczaliśmy to ludziom, kupa radochy z tego była.

Płytę postanowili nazwać "Kinematografia". Każda piosenka to osobny film.

Rahim: - Najebki, melanże, kurwy. Co mnie to obchodzi? Gangsterski rap niech sobie inni uprawiają. Śpiewamy o hardkorach, które w nas zachodzą. Każdy ma problemy z sobą. Czemu o tym nie mówić? Albo czemu nie szukać w sobie radości? To na maksa trudne, bo dajesz w utwór własne wnętrze. Nie handlujesz produktem, tylko sobą.

Fokus: - Nastąpiła kobieta, która rzuciła mnie jak zużytą ścierkę. Odbiło się to na kolejnej. Rozmówiłem się z nią na ulicy. Akurat miałem przy sobie dyktafon.

Rahim: - Posłuchaliśmy sobie tego. Pasowało do "Rób co chcesz". Powstał pomysł, żeby dograć wstawki.

Fokus: - A jak ona zacznie się burzyć?

Rah: - Odbyła się krótka rozprawa sądowa. Winna! Wyrok wydany, wykonany.

"Rób co chcesz". Na płycie zamiast ciszy studia dźwięki miasta.

Ona piskliwie: - Ja chcę smoka.

On: - Co się mówi?

Ona chlipie: - Przepraszam.

On: - Mówi się błagam o przebaczenie.

Ona: - Błagam cię o przebaczenie.

Płacz.

On: - Dlatego nie lubię szmat...

Ona: - Nie jestem szmatą.

On: - Jesteście gotowe zrobić wszystko...

Ona w szloch: - Nie jestem szmatą.

On: - A wiesz, czym się różni szmata od kobiety? Tym, że kobiety się szanuje.

Teraz zaczyna się rap, zwrotka po zwrotce.

Dwa tysiące loopy

Dwa miesiące zupy

W taki upał każda głupia dupa da ci

dupy

Spójrz, ej, na jej ruchy

Ujrzyj

Jak się męczy

Weź ulżyj jej

Sprawdź jak jęczy

Pod tobą

Zdania przecina pisk dziewczyny:

- To był przypadkowy kumpel! Jezus Maria, to był przypadkowy kumpel!

On: - Przypadkowy kumpel cię po dupie macał? Spoko.

O, o, otóż to

Poznajesz ją

I serca K.O.

Czeka cię bo

Zadurzony po

Uszy swe o

Każdej porze to

Pozytywne flo

Wszystko inne w tło

Dziennie planów sto

Słodkich akcji gro

Boli

Nie słuchaj bo pierdoli

Nie jesteś pierwszym

Którego szkoli

I tak dalej. Na koniec znów dźwięki miasta.

On: - Boli? Wiesz, mnie to już nie obchodzi, że ciebie boli, bo ja cię już mam w dupie. Było mi miło spędzić z tobą dwa lata. Możesz iść do domu. Do widzenia. Dobranoc.

Fokus: - Pojechaliśmy hardkorowo. Ale myślę do dziś, jakie chujstwo jej zrobiłem. Codziennie...

Kilka miesięcy przed płytą Magik mocno ograniczył palenie. I nie używał żadnych innych narkotyków. Próbował pogodzić się z żoną, tęsknił za synkiem. Szukał stałej pracy i mieszkania.

Justyna: - To była miłość od pierwszego wejrzenia. Poznaliśmy się osiem lat temu w katowickim Mega Clubie na imprezie rockowej. Wtedy miał długie włosy i kolczyki, wyglądał ekstrawagancko. Później tygodniami kręciłam mu dredy. Nocami wskakiwał do mnie przez okno. Żyliśmy jak w bajce. Nigdy się z nim nie nudziłam. Wpadał o szóstej rano: "Idziemy na spacer na hałdy". Albo: "Ładna pogoda, piknik trzeba zrobić". I jeździliśmy pociągami nie wiadomo gdzie, włóczyliśmy się po jakichś chaszczach. Najpierw sami, a jak się urodził Filip, to z wózkiem. Ale nim się urodził, Piotrek wstawał i od razu włączał telewizor. Uczył się piosenek o krasnoludkach, śpiewał mi do brzucha. Jak nie wiem co, kochał Filipa. Później zrobiło się Piotrkowi tak ciężko, tak źle, że nie umiałam mu pomóc. Trzeba było się rozstać, żeby kiedyś móc wrócić do siebie. Zdecydowałam się na separację, wspomniałam nawet o rozwodzie. Piotrek odmówił. Tłumaczyłam mu: będziesz wolny. Odpowiedział: "Wiesz, że każdy nasz czyn ma ogromny wpływ na cały świat?". Poradziłam, żeby myślał o sobie, nie o całym świecie. Ale to on, skubany, miał rację. Dobro - uśmiech, podanie ręki - rozchodzi się jak fala. Zło tak samo. Człowiek jest częścią świata. Ma udział w tworzeniu jego przyszłości

"Kinematografia" trafiła do sklepów płytowych rok temu, tydzień przed Bożym Narodzeniem.

W drugi dzień świąt o szóstej piętnaście rano Magik wyskoczył z okna bloku w Bogucicach.

Nie ma mnie dla nikogo

Niedługo po śmierci Magika warszawska dziennikarka robiła wywiad z Rahimem i Fokusem. Ustawiła kamerę pod mostem Grota. Spytała, jak teraz płyta się sprzedaje. Bo śmierć podobno dobrze robi na promocję.

Fokus rzucił się na nią z pięściami. Robak go powstrzymał.

Łukasz Robak jest przyjacielem i menedżerem Paktofoniki. Od jesieni na prośbę Gustawa pomagał chłopakom. Kończyli właśnie "Kinematografię", a on miał ją reklamować. Gdy nagrywali w częstochowskim studiu, mieszkali kątem właśnie u Robaka.

W drugi dzień świąt wcześnie rano Robak dostał esemesa od Rahima: "MAGIK ODSZEDŁ": - Pomyślałem, że jak zwykle pożarli się o jakąś bzdurę. Że to kolejna sprzeczka, która znów dobrze się skończy. Odpisałem: "ODSZEDŁ Z PAKTOFONIKI". A Rahim: "MAGIKA NIE MA MAGIK NIE ŻYJE". Podcięło mi nogi. Nie, to żart. Oni mają specyficzne poczucie humoru. Ale czemu Rahim miałby o świcie żartować?

Przez pierwsze dni po świętach często się spotykali. Rozmów było mało, więcej płaczu. Sporo czasu minęło, nim powiedzieli sobie, co czują. Dali dupy. Wywalili w internecie oświadczenie: Paktofonika nie istnieje. Koniec.

Gdy minął szok, pomyśleli, że przecież ta płyta i do Piotrka należała. Coś nią udowadniał sobie, innym. Czy chciałby, żeby leżała na półce? Oni sami też kochali tę muzykę. Ludzie podsunęli im pomysł: na koncertach partie Magika odtworzą ze ścieżki dźwiękowej. Reszta będzie na żywo.

Ogłosili światu, że znów są.

Robak: - No i zaczęło się. Dziennikarze z uporem wypytywali. Jaką śmiercią zginął Magik? Czy był naćpany? Pijany? Nie był! Świadomie i na trzeźwo zrobił to, co chciał. Ale wtedy nawet między sobą myśmy nie rozmawiali na te tematy. Jeszcze nie. Dziennikarze grzebali w ranie. Prosiłem ich, by pytania nie bolały. By były ciepłe. Czasem żądałem nawet listy pytań.

Zdarzenia nabrały tempa. Teledysk, trasa koncertowa, autografy.

Rahim: - Mikołów to małe miasto, wszyscy się znają. Oblegaliśmy kwadratowy rynek. Wtedy mało ludzi nosiło szerokie spodnie i każdy mógł dołączyć na kwadracik. Graliśmy w karty, w kości, w koszykówkę, leżeliśmy na ławkach. Czasem ktoś przybiegł, brał drugiego na bok i rymował. Jak ktoś zaprosił na chatę, to na chatę. Jak na imprezę, to impreza. Robiliśmy muzykę, to nas trzymało. Nie urodziłem się gwiazdą.

Fokus: - Też jestem wariat z osiedla, a nie Natalia Kukulska. Upaćkane spodnie, ostre teksty - lubię tę stylówkę. Nagle Fokusa pokazują w MTV. Zajebiście! Ale już nie mogę rozwalony w knajpie siedzieć. Bo każdy taki gest ludzie odbiorą jako egocentryczny, cwaniacki, gwiazdorski.

Rahim: - Po płycie świat obrócił się do góry nogami.

Wielką trasę, którą zaplanował Robak, otwierały dwa ważne koncerty, w Krakowie i Warszawie.

Robak: - Ciężkie były te nasze początki. W Krakowie Rahim padł, bo się upił. A następnego dnia w Warszawie przepadł Fokus. Denerwowałem się o niego. Wreszcie dzwoni. Upalił się, nie może trafić. Pytam: gdzie jesteś? Podaj jakiś charakterystyczny punkt. A Fokus, że tu nie ma punktów charakterystycznych, same bloki. Wrócił blady. W niedzielę przyjechaliśmy do Częstochowy. Przy jednym piwie na głowę, bez trawy gadaliśmy całą noc. Wytłumaczyłem im, że tak nie może być. Problem się skończył.

Ale zaraz pojawił się inny. Płyta sprzedawała się jak szalona. Każdy z Paktofoniki wierzył w sukces, lecz nie na skalę kilkudziesięciu tysięcy egzemplarzy.

Robak: - Zamość, Legnica, Bartoszyce... Wszędzie witają nas tłumy. Szok! Ludzie szaleją, tańczą, wdrapują się na scenę. Chłopaki kończą koncert przyciśnięci do ściany. A po występie setki autografów, ktoś skacze po alkohol.

Rahim: - Jakbym siedział zamknięty i nagle wszedł w wielki las. To niebezpieczne, bo łatwo można się zmienić. Muzyka nie daje immunitetu. To bilet wstępu w chaos i rozgoryczenie.

Nie ma mnie dla nikogo...

Nie ma mnie dla nikogo...

Znasz to, nie?

Fokus: - Dzwoni do mnie Eldo z Grammatika, czy wystąpię na jego płycie. Głupi jeszcze byłem. Ktoś mi podszepnął: "Spytaj, ile kasy dostaniesz?". Spytałem. Aha, powiedział Eldo i odłożył słuchawkę. Po miesiącu spotkałem się z nim. "Stary, słuchaj, żałuję, że ci tak pojechałem i nie będzie mnie na tej płycie". Cały czas trzeba się kontrolować.

Rahim: - Magik dostawał listy, miał fanki, ale panował nad tym. Teraz hip hop zrobił się modny i na chama pakują go ludziom do głów. Gdzie tajemnica i fenomen, tam media chcą biegać. A to sprzeczne z hip hopem, żeby być u ludzi na językach. Jego krwią są nielegale. Po co robić z tego biznes? Hip hop to bycie na przekór.

Za dużo sytuacji które szybko nużą

Za dużo ruchów które niczemu nie

służą

Dużo za dużo akcji które wszystko

burzą,

Które źle wróżą, tak jak cisza przed

burzą

I łżą jak psy

Pierdoląc trzy po trzy

Ej, ej, ej Ty

Trzeba było myśleć gdy...

Po fakcie łzy zalały ci oczy i

I tak przez siedem dni

Dzień w dzień ten sen się śni

Fokus: - Dla mnie tydzień koncertów to trzy miesiące szkoły życia. Bo każdy koncert to rozmowa z organizatorem, hajc, spotkanie z przedstawicielami sceny w mieście. Trzeba uważać na każde słowo. Jak się dupniesz, ktoś powie o tobie: to chuj. I oczy dookoła głowy trzeba mieć, bo inaczej cię wyruchają. A po koncercie młoda redaktorka pyta, kto nam teksty pisze. My sami. Patrzy zdziwiona. Skąd umie pisać ten idiota? Czuję się przez to wszystko, jakby kolory wyblakły. Nie potrafię się rozluźnić bez browaru, rano wpieprzam śniadanie trzęsącą się ręką.

Witam cię dniu z poziomu fotela

Z wnętrzy M3

Witam cię, dniu niewdzięczny

Tu, po tej drugiej, złej stronie tęczy

Witam bez kwiatów naręczy

Bez zastrzeżeń dzień, który przede mną piętrzy

Jeszcze większy

Cień nad światem wewnętrznym

Witam, choć z dnia na dzień

bardziej niezręczny

Jest tenże gest - nikt mnie nie

wyręczy

Rahim: - Coraz mniej we mnie wiary. Świat wydaje mi się zły, otoczenie zepsute. Coś wyszło nie tak. Walczymy, próbujemy zachować dawne zasady, rytuały. Potem patrzymy na siebie - nieufni, spięci, podejrzliwi. Sława nas przerosła. Miałem w życiu porządek: praca, szkoła, muzyka. I wyszła płyta. W pracy zadyma, w szkole się pojebało - gówno. Nie mam o co się zaczepić. Jakbym w pustym pokoju odbijał się od ściany do ściany.

Ze wszystkich grup hiphopowych Paktofonika koncertowała najczęściej i za niewielkie pieniądze. Taki był zamysł. Każdy weekend gdzie indziej, w tygodniu jeszcze występy na Śląsku. Chodziło o to, by dotrzeć do fanów. Trasa miała trwać do końca roku, skończyła się we wrześniu. W pół roku zagrali ponad sześćdziesiąt koncertów.

Robak: - Rahim zadzwonił, że już nie są w stanie. A przecież kochają słuchaczy, mają z nimi kontakt przez internet. Na okładce "Kinematografii" podałem swój telefon. Dzwonią młodzi ludzie z całej Polski, wysyłają esemesy: "TYLKO WALKMAN I PAKTOFONIKA UTRZYMUJĄ MNIE PRZY ŻYCIU". Serce się kraje, jak dzieciaki mają czasem w domu przechlapane. Staram się je podtrzymać na duchu. Nie mówię o tym chłopakom. Sami sobie nie radzą, a nieustannie biorą odpowiedzialność za innych. Na koncertach panują nad tłumem. Kiedy śpiewają "Ty też jesteś Bogiem", nie patrzą w przestrzeń. Wyciągają rękę do konkretnego człowieka. Myślę, że swoim słowem parę ciepłych dusz ukształtowali. Te młode kobiety, ci mężczyźni mogli pójść w zupełnie inną stronę. Teraz damy im drugą i ostatnią płytę: "Archiwum kinematografii". Stare nagrania z Magikiem. Pożegnanie. Ale bez teledysków, tras, wywiadów. Chcemy uniknąć ciulatych opinii, że na kumplu kasę zbijamy. Zrobimy za to wielki koncert dedykowany Magikowi. Ze slajdami, z tworzeniem graffiti i z całą PFK Kompany. Tu, na Śląsku. Będzie to ostatni koncert PFK.

Rahim: - Ziarnko zakiełkowało, przebiło się przez ziemię, dwa razy wydało owoce i przekwitło. Zostanie wysuszony korzeń.

Nie ma mnie dla nikogo...

Nie ma mnie dla nikogo...

Znasz to, nie?

Ja to ja

Cały ten rok Magik pracował z chłopakami. Nie dlatego, że na koncertach odtwarzali jego ścieżkę (za to dostawał dolę, forsę dzielą zawsze na trzy kupki). Wciąż czegoś od nich żądał, wciąż się spierał.

O nie! Nie zależy mi na tym by być

kanonizowanym

Ja to ja, więc jako ja chcę być

znany

Prawdziwy jak prawdziwek, nie jak

sweter z anilany

Jedną zasadą wciąż motywowany

Bądź własną osobą

Bądź co bądź sobą

(...)

Oblicz pole podstawy jaką jest

oryginał

Lub działania poletko, jeśli jesteś

marionetką

Fokus: - We dwóch decydujemy za trzech. Nagle wszystko na naszej głowie. Teraz jestem rozerwany. Muszę myśleć za siebie i trochę za niego, żeby to dało trójkę. Ale jak? Przecież nieraz zgadzałem się z Rahem, mieliśmy większość. A Magik: ale ja się nie zgadzam, spierdalać. Rahim: - Gdy przedstawiło mu się argumenty, umiał je przełknąć. Ale że chcemy, bo chcemy? To co? Stawiał dwadzieścia pytań pomocniczych i wykańczał człowieka. A potem tylko: no widzisz? Teraz nie pyta. Więc czasem idziemy na łatwiznę, chyba lekko go oszukujemy.

Magik nigdy by się nie zgodził na komercję. Dlatego odmówili swemu wydawcy, gdy proponował im wykorzystanie "Ja to ja" w reklamie. Gustaw na to, że nie ma sprawy, spoko. Na drugi dzień nalegał, by podpisali z nim umowę na kolejną płytę ("Archiwum kinematografii"). Zrobili to. Na trzeci w telewizji ich muzyka promowała lody.

Gustaw nie przejął się publiczną awanturą. Uznał, że warto zagrać rolę złego. Dzięki temu fani jeszcze bardziej pokochają PFK. Chłopaki odmówili przyjęcia forsy za reklamę. Wytłoczył im za te pieniądze czarną, winylową "Kinematografię". Pogodzili się z losem.

A Magik by Gustawa zabił.

Niedawno w Częstochowie u Robaka była impreza. W schyłkowej fazie, tuż nad ranem, Fokus wska-zał Robakowi jego miejsce. Nie on, to inny. W końcu jest tylko menedżerem. A Robak to przyjaciel i rówieśnik. Fokusa ruszyło sumienie, zaczął się plątać. Powiedział coś takiego: "Sprawdzałem cię. Jesteś w porządku. Trzeba wiedzieć, z kim się pracuje".

Robaka trudno doprowadzić do łez. Fokusowi się udało.

Rahim nie był świadkiem tej sceny, ale prędko się o niej dowiedział. Wysłał Robakowi esemesa: "QREWSKIE PIENIĄDZE WPIERDALAJĄ LUDZI GINIE PRZYJAŹŃ JA CIĘ KOCHAM BRACHU MOJA RĘKA ZAWSZE WYCIĄGNIĘTA".

Fokusa otoczył mur. Do swojej dziewczyny Moniki napisał: "TU OGÓLNIE JEST SUPER ALE SZCZEGÓŁOWO NIE CHCIAŁBYM ŻEBYŚ TU BYŁA:-(((".

Więc Monika przyjechała: - Powiedziałam mu, że takim zachowaniem sam sobie wyrządza krzywdę. Zmusza przyjaciół, by odsunęli się od niego. Nie ceni tego, co ma. Nie potrafi okazać uczuć.

Fokus z nikim już o tym zdarzeniu nie gadał. Za to dał oświadczenie na swoim blogu w internecie: "Przepraszam wszystkich za to, że żyję. Chciałbym zniknąć, aby nie widzieć i nie być powodem waszych spojrzeń w stylu: >>zawiodłeś mnie<<. Nie zniknę. Przepraszam za to, że mnie nie rozumiecie. Przepraszam za to, że nie jestem taki mądry jak wy. Dla was to WSZYSTKO jest przecież takie oczywiste. Przepraszam, kurwa, że jestem taki uparty. Że ta muzyka jest dla mnie wszystkim. Że nie możecie mieć jej bądź mnie w całości dla siebie. I przepraszam, że piszę takie brednie, kiedy chce mi się wyć... no, już mi lepiej, nie ma to, jak się porządnie wyrzygać:)".

To rzyganie na końcu wkurzyło ich jeszcze bardziej.

Rahim: - Zarozumiały gówniarz! Dostałby od Magika po dupie.

Może? Magik uznał kiedyś, że Fokus lży go w tekście. Wycięli ten kawałek. Teraz Fokus to śpiewa, Magik nie pogrozi mu już palcem. Rozmowy Rahima z Fokusem wyglądają tak.

Rahim: - Ty czekasz na kopa od życia. Dostaniesz go, jeśli tak wybierasz.

Fokus: - Ja to muszę dostać i przeżyć. Ja o życiu nie mam pojęcia.

Rahim: - Życie ci przyjebie raz i będziesz miał pozamiatane. Kto ci pomoże? Nie poradzisz sobie. Tyle czasu ci tłumaczę, a ty nic.

Berenika, dziewczyna Raha, rozumie, o co w tym chodzi. Rahim boi się, że przyjaciel sprzeda duszę dla kariery i pieniędzy. Próbuje go przed tym uchronić. Rah zbawia świat, taki charakter. A Fokus chce dorośleć. Normalna kolej rzeczy, z chłopaka wyrasta facet. Fokus musi działać na własną rękę, nawet jeśli spieprzy sprawę.

Więc może jednak Magik stanąłby po stronie Fokusa?

Przed nimi wiele planów. Własna nowa grupa Pokahontaz, współpraca z częstochowskim składem Ego, projekt "Pijani powietrzem" z udziałem PFK Kompany.

Kiedyś śpiewali we trzech:

Mamy po dwadzieścia lat

Przed nami świat

Przed nami cały życia szmat

Teraz muszą iść swoją drogą, bez Magika.

Justyna: - Czuję, że jest. Z początku wpadałam w doły, był gniew. Chodziłam do psychiatry i do psychologa. Brałam pigułki. Fajnie się czułam, nic nie czułam. Lekarze mi ściemniali. Mówili: było, minęło, nie oglądaj się za siebie. To mnie obrażało. Na dziesiątym spotkaniu kazali mi wymyślać cechy przyszłego partnera. Jakbym szła spotkać kogoś na dyskotece! Podziękowałam za terapię: "Ja już mam faceta!". Kocham go. Byłam jego życiem. Niech mi nie chrzanią, bo wiem, co się stało. Odrzuciłam lekarstwa, wtedy wrócił. Dzieli nas coś, ale nie ma bariery nie do ominięcia. Noce spędzamy razem. Spotykam go w snach. Wolę to, niż o nim zapomnieć. Są w domu Piotrka zdjęcia. Filip wie, że to tata. Nie pyta już, czemu nie przychodzi. Filip ma takie poczucie humoru, że rozwala. Wie, czego chce. Stuprocentowy facet. Powiedziałam mu: "Jak będziesz duży, pójdziesz do przedszkola". To przestał jeść. "Jak nie będę jadł, nie urosnę". *

Współpraca: Marcin Babko


Wszystkie śródtytuły są tytułami piosenek PFK. Wykorzystano je za zgodą autorów

Magik
Piotr Łuszcz urodził się w 1978 roku. Znany też jako Mag, Neo, Psycho Tata, Lider, Zmazik. Jest najbardziej oryginalnym przedstawicielem polskiego hip hopu.
Nagrał dwie płyty z grupą Kaliber 44 - "Księga tajemnicza. Prolog" i "W 63 minuty dookoła świata" oraz jedną z Paktofoniką - "Kinematografia".
Uczestniczył w kilku składankach, rymował gościnnie w piosenkach zaprzyjaźnionych zespołów (m.in. "Język polski" Wzgórza YaPa3).
Nazywany Bobem Marleyem polskiego hip hopu łączył w swej twórczości charyzmę z doskonałym warsztatem. Niepowtarzalne zbitki słowne i głos czynią go jednym z najciekawszych polskich muzyków lat 90.

Ze strony internetowej zespołu:


Dn. 26.12.00 r. o godz. 6:15 rano odszedł od nas Piotr MAGIK Łuszcz. Był dla nas przyjacielem i idolem. Miał olbrzymi, a wręcz niewyczerpany potencjał artystyczny. W jego głowie tliło się zawsze milion nowatorskich pomysłów. Był bardzo silnym ogniwem naszej Paktofoniki, która tydzień przed jego odejściem wydała album "Kinematografia", będący odzwierciedleniem naszych dwóch ostatnich wspólnie spędzonych lat życia. Magik jest człowiekiem niezastąpionym i jako ziomek, i jako MC.
Miał wielkie grono znajomych i w ich sercach będzie żył nadal, będzie tam wiecznie. Zginął śmiercią tragiczną, przeżywszy zaledwie 22 lata. Niech Bóg ma go w swej opiece.

Pogrążeni w głębokim żalu

RAHIM i FOKUS


PS Ogromne wyrazy współczucia dla rodziców Maga, jego żony Justyny oraz najbardziej poszkodowanego tym faktem syna Filipa.
W związku z napływającą ogromną ilością e-maili z kondolencjami 2/3 składu PFK pragnie podziękować wszystkim, którzy są z nami.
Uwaga! Użytkownik jan potocki jest zbanowany na hyperrealu. Nie odpowie na próbę kontaktu, ani nie przeczyta odpowiedzi na post.
  • 1180 / 103 / 0
Skąd się bierze ochota na dymka
Wojciech Moskal

Naukowcy z USA wyjaśnili, co sprawia, że nabieramy ochoty na zapalenie papierosa. To odkrycie może pomóc w walce z nałogiem

W umyśle każdego palacza chcącego rzucić nałóg trwa nieustanna walka pomiędzy głębokim przekonaniem o słuszności tego kroku a pokusą kolejnego papierosa. Uczucia wyższe siłują się więc z prymitywną żądzą. Zdecydowanie częściej potyczka ta kończy się błyskiem ognia zapalniczki i chmurą dymu. Co decyduje o tym, że ulegamy pokusie i nie jesteśmy w stanie odstawić tytoniu?

Badania mózgu przeprowadzone przez naukowców z Duke University Medical Center (USA) ujawniły, że w naszym centralnym systemie nerwowym skrywają się trzy miejsca kontrolujące uzależnienie od nikotyny i nasilającą się ochotę na papierosa. Szczegóły opisuje jeden z ostatnich numerów "Neuropsychopharmacology".

Rządzi trójka

Statystyki pokazują, że choć rzucić raz na zawsze papierosy chciałoby ponad 70 proc. uzależnionych, udaje się to tylko 5 proc. z nich. Co więcej, jak pokazały badania przeprowadzone w Polsce, przeciętnemu palaczowi potrzeba na to co najmniej ośmiu prób. Dlaczego to takie trudne? Odpowiedź postanowił znaleźć zespół kierowany przez dr. Jeda Rose'a (co ciekawe, głównym sponsorem badań był tytoniowy gigant Phillip Morris).

W eksperymencie udział wzięło 15 palaczy. Naukowcy manipulowali ich chęcią sięgnięcia po papierosa, stawiali w sytuacjach, w których robili to, kierując się różnymi powodami lub emocjami. W tym samym czasie za pomocą tzw. pozytronowej tomografii emisyjnej (PET) sprawdzali, które regiony mózgu są najbardziej aktywne. Okazało się, że były to:

* wzgórze - uważane za kluczową stację przekazującą informacje czuciowe przepływające przez mózg. Najbardziej aktywne było u tych, którzy sięgali po papierosa pod wpływem stresu, żeby się uspokoić;

* prążkowie - część mózgowego systemu odczuwania przyjemności. Nic dziwnego, że najjaśniej świeciło na skanach PET właśnie u palących dla przyjemności i relaksu;

* przednia część kory zakrętu obręczy sterująca m.in. emocjami, samokontrolą i podejmowaniem decyzji. Uczestnicy badania, u których właśnie ten obszar zmieniał się najintensywniej, przyznawali np., że palą, by nie dopuścić do nadmiernego przybierania na wadze.

Jed Rose ma nadzieje, że powyższe trzy ośrodki mogą stać się w nieodległej przyszłości celem nowoczesnych terapii i leków, które ułatwią rzucenie palenia.

Pierwszym krokiem w tym kierunku będzie kolejny eksperyment naukowców z Duke University. Tym razem dokładnym badaniom mózgu poddadzą oni osoby będące już w trakcie walki z nałogiem i stosujące tzw. terapie zastępcze, czyli wszelkiego rodzaju plastry, gumy do żucia i inhalatory zawierające nikotynę.

Szczury nie poszły w tango


Jed Rose jest także współautorem innego ciekawego odkrycia. Otóż razem z dr. George'em Uhlem jako pierwsi na świecie zidentyfikowali grupę genów, które mogą zwiększać szanse na rzucenie papierosów.

Rose i Uhl porównali DNA byłych palaczy oraz osób, którym pomimo ponawianych prób nie udało się zwalczyć uzależnia. Okazało się, że ci pierwsi byli wyposażeni w 221 kopii różnych genów, których brakowało bezskutecznie zrywającym z nałogiem. "Znamy już funkcję 187 z tych genów; co najmniej 60 bierze udział w rozwoju uzależnienia od innych substancji - leków i narkotyków. O pozostałych 34 na razie nie wiemy nic" - pisze w swojej pracy Uhl.

Z kolei Selena Bartlett z Ernest Gallo Clinic na Uniwersytecie Kalifornijskim w San Francisco przekonuje na łamach ostatniego "Proceedings of the National Academy of Sciences", że walcząc z papierosami, można przy okazji pozbyć się innego nałogu - picia.

O tym, że papieros najlepiej smakuje przy piwie, a piwo przy papierosie, wie każdy, kto próbował obydwu rzeczy naraz. Naukowcy od dawna podejrzewają, że być może mechanizmy rozwoju tych uzależnień są podobne, a może nawet te same. Stąd właśnie wziął się pomysł, by lek wypróbowany w jednym nałogu wykorzystać w walce z drugim.

Bartlett użyła warenikliny (sprzedawanej również w Polsce pod handlową nazwą Champix) - jednego z najnowocześniejszych środków pomagających rzucić palenie. Działa on na ten sam receptor w mózgu co zawarta w tytoniu nikotyna. Z jednej strony zmniejsza uczucie przyjemności związanej z paleniem, z drugiej łagodzi objawy głodu nikotynowego.

Naukowcy z Kalifornii podawali wareniklinę szczurom wytrenowanym wcześniej tak, by same "sięgały" po alkohol i popadały w uzależnienie. Terapia sprawiła, że gryzonie przestały pić. Nawet po odstawieniu leku zwierzęta co prawda popijały od czasu do czasu, ale nie szły już w totalne tango - piszą autorzy pracy. Wkrótce w porozumieniu z amerykańskim Narodowym Instytutem ds. Alkoholizmu ruszają pierwsze próby z udziałem ludzi.
Uwaga! Użytkownik jan potocki jest zbanowany na hyperrealu. Nie odpowie na próbę kontaktu, ani nie przeczyta odpowiedzi na post.
  • 1180 / 103 / 0
Picie. Opowieść o miłości, Knapp, Caroline
Robert Szaniawski

Powie ktoś, że zapijanie się wieczorami do nieprzytomności nie jest żadnym rozwiązaniem. Jednak w życiu stajemy nieraz wobec sytuacji nierozwiązywalnych.


Pozostaje wówczas tylko zmierzyć się z bólem. Na przykład uciec w alkohol pozwalający odseparować się od tego, co boli. "Czarodziejka gorzałka" umożliwia normalne, codzienne funkcjonowanie - jakby nic się nie stało. Nie rozwiązane bądź nierozwiązywalne problemy nie znikają, ale można z nimi żyć. Oszustwo do pewnego stopnia jest skuteczne.

Caroline Knapp, trzydziestokilkuletnia dziennikarka z Bostonu, na pozór doskonale radziła sobie w życiu. To perfekcjonistka, której w pracy nikt nie mógł podejrzewać, że codziennie przez parę godzin walczy z kacem. To również atrakcyjna kobieta nienarzekająca na brak adoratorów. Wreszcie - troskliwa córka pochodząca z powszechnie szanowanej, zamożnej rodziny.

"Picie. Opowieść o miłości" można nazwać autobiografią alkoholową. Tak jak istnieją biografie duchowe, których wątki skupiają się wokół przeczytanych przez bohaterów lektur, tak tutaj mamy do czynienia z zapisem przeżyć, które koncentrowały się wokół kolejnych marek wina, w burzliwszych momentach dotyczyły mocniejszych trunków, by w okresach słabszego pobudzenia skupić się na piwie ulubionej marki. O alkoholu mówi się tu jak o żywej osobie, życiowym towarzyszu, kochanku, dając upust fizjologicznej przyjemności płynącej z obcowania z butelką.

Cóż takiego stało się w życiu bohaterki-autorki, że pokochała picie? Caroline Knapp wskazuje na różne motywy, które przywiodły ją do alkoholizmu. Począwszy od panującej w domu rodzinnym atmosfery przyzwolenia na alkohol. Oto jej ojciec miał zwyczaj wieczornego relaksowania się drinkami, które towarzyszyły gawędzeniu z żoną o codziennych sprawach. Zresztą tuż przed śmiercią sam przyznał się do uzależnienia od alkoholu. Na pewno od wczesnego dzieciństwa problemem dla autorki było okazywanie uczuć. Dom, w którym się wychowywała, naznaczony był rygoryzmem. Ojciec był zamknięty w sobie. Otwartości nie mogła się nauczyć obserwując złożone relacje między rodzicami kryjącymi przed dziećmi zdradę rujnującą ich związek.

Autorka stara się zrekonstruować pełną mapę uwarunkowań swojego nałogu. Analizuje dzieciństwo, dorastanie, kolejne nieudane związki w dorosłym życiu. Bierze pod uwagę również uwarunkowania genetyczne. W rodzinie ojca przypadki alkoholizmu nie były odosobnione. Jej przyrodni brat urodził się upośledzony na skutek płodowego zespołu alkoholowego.

Jednak z drugiej strony Caroline Knapp wskazuje, że przy wychodzeniu z nałogu przeszłość ma tak naprawdę drugorzędne znaczenie. Jest to związane z fizjologicznym podłożem picia. " Jeśli mózg natarczywie domaga się trunku, nie zagłuszą tego zewu żadne odkrywcze spostrzeżenia na temat utajonych przyczyn nałogu". Połączenia neuronów, utrwalone przez długotrwałe obcowanie z alkoholem, aktywizują się pod wpływem najmniejszego bodźca. Wystarczy zapach, widok kieliszka...

Caroline Knapp udało się przerwać picie kuracją odwykową. Po wyjściu z ośrodka wsparciem stały się spotkania w grupie Anonimowych Alkoholików. Ostatecznie również książka Knapp kojarzy się trochę z opowieścią nowego członka AA, który przedstawiając się grupie, przyznaje się do alkoholizmu i opowiada historię swojego życia - picia.

"Picie" zatem pełni zarazem funkcję autoterapeutyczną, jest rozrachunkiem z własnym nałogiem już po odzyskaniu trzeźwości, jak i opowieścią, która po części skierowana jest do czytelników mających problem z nadużywaniem alkoholu. Potwierdza to wydrukowany na końcu książki adres Anonimowych Alkoholików w Polsce.
Uwaga! Użytkownik jan potocki jest zbanowany na hyperrealu. Nie odpowie na próbę kontaktu, ani nie przeczyta odpowiedzi na post.
  • 1180 / 103 / 0
Marihuana zwiększa ryzyko schizofrenii?
wom

Według naukowców z Wielkiej Brytanii osoby często palące marihuanę są prawie dwukrotnie bardziej narażone na rozwój groźnych psychoz
Marihuana należy do najczęściej stosowanych nielegalnych używek na świecie. Jak się szacuje, w Anglii czy USA regularnie pali ją co piąty młody człowiek. Badacze z uniwersytetów w Cardiff i Bristolu postanowili sprawdzić, jak wpływa to na ich zdrowie psychiczne. Zespół kierowany przez dr. Stanleya Zammita i dr Theresę Moore przeanalizował 35 programów badawczych, jakie do 2006 roku przeprowadzono na ten temat. Wyniki publikuje "The Lancet".

Okazuje się, że w porównaniu z osobami, które nigdy nie używały marihuany, ryzyko wystąpienia w późniejszym życiu takich objawów jak halucynacje czy urojenia jest u palaczy marihuany o ponad 40 proc. większe. Uczeni oszacowali, że marihuana może być odpowiedzialna za 800 nowych przypadków schizofrenii diagnozowanych każdego roku w Wielkiej Brytanii.

Nie do końca zgadza się z tym prof. Leslie Iverson z University of Oxford. W wywiadzie dla stacji BBC przypomina on, że od prawie 30 lat liczba zachorowań na schizofrenię pozostaje mniej więcej ta sama. Tymczasem liczba osób stosujących marihuanę wzrosła przecież wielokrotnie.

Wytłumaczenie tego zjawiska może być takie, że to nie marihuana zwiększa ryzyko psychoz, ale po prostu osoby predysponowane lub już chorujące np. na schizofrenię częściej niż inni sięgają po używki działające na centralny system nerwowy.
Uwaga! Użytkownik jan potocki jest zbanowany na hyperrealu. Nie odpowie na próbę kontaktu, ani nie przeczyta odpowiedzi na post.
  • 1180 / 103 / 0
Tajemnice medycyny. Zespół Tourette'a
redPor

Konwulsyjne ruchy, mimowolne tiki, spazmatyczne grymasy, szepty i krzyki, nieartykułowane warknięcia i obsceniczne przekleństwa, obsesyjne naśladowanie cudzych słów i zachowań, ataki niepohamowanego plucia we wszystkie strony... Podobne przykłady zachowań wystarczały kiedyś aż nadto, by postępującego tak człowieka uznać za opętanego przez szatana i poddać egzorcyzmom. Jeśli te nie skutkowały, nieszczęśnik trafiał na stos bądź w najkorzystniejszym przypadku - do domu dla obłąkanych. Dopiero w 1885 roku francuski medyk Gilles de la Tourette uznał owych demonicznych bluźnierców za chorych i dokładnie opisał symptomy trapiącej ich przypadłości. Choć od czasu owego przełomu w traktowaniu turetyków przez naukę minęło już ponad sto lat, sytuacja ofiar schorzenia nie uległa znaczącej poprawie. Tylko specjaliści potrafią rozpoznać, iż przyczyną dziwacznego zachowania jest ciężka choroba neurologiczna. Dla postronnych rozdygotany, miotający przekleństwa, plujący obficie osobnik to pijak, narkoman i łobuz z wszystkimi konsekwencjami takiej opacznej diagnozy. Dlatego turetycy mają ciężkie życie. Syndrom Tourette'a ogromnie utrudnia im funkcjonowanie w społeczeństwie, upośledza w pracy zawodowej, naraża na konflikty z prawem. W skrajnych przypadkach zagraża zdrowiu i życiu, bowiem zmusza do czynów autodestrukcyjnych, w tym ciężkich samookaleczeń i aktów samobójczych. Medycyna dopiero zaczyna rozpoznawać przyczyny schorzenia. Badania mózgu chorych wykazały ciężkie uszkodzenia układu neuroprzekaźników służących do transmisji sygnałów między komórkami nerwowymi. Uczestnicząca w tym procesie substancja chemiczna dopamina u osób zdrowych rozmieszczona jest równomiernie w zwojach mózgowych. Natomiast u turetyków występuje silnie skoncentrowana w niektórych tylko obszarach mózgu. Badacze pracują nad lekami, które działałyby wybiórczo w owych feralnych rejonach - zależnie od potrzeb blokowały lub pobudzały wydzielanie dopaminy. Pomocna może być także magnetyczna stymulacja kory ruchowej. Jednak radykalną pomoc cierpiącym przyniesie dopiero inżynieria genetyczna. Gdyby udało się zidentyfikować odpowiedzialne za schorzenie geny, medycy mogliby nimi manipulować jeszcze przed narodzeniem obciążonego wadami dziecka i w ten sposób zwalczać chorobę w zarodku. Ale to pieśń przyszłości. Na razie turetycy próbują domowych metod terapii. Zauważyli, że palenie marihuany przynosi im upragnioną ulgę, zmniejsza częstotliwość występowania tików, łagodzi stany depresyjne. Podobne kojące działanie ma nikotyna. Lekarze niechętnie komentują te obserwacje. Nie mogą przecież namawiać pacjentów do papierosów. Dlatego zalecają ofiarom zespołu Tourette'a plastry nikotynowe.
Uwaga! Użytkownik jan potocki jest zbanowany na hyperrealu. Nie odpowie na próbę kontaktu, ani nie przeczyta odpowiedzi na post.
  • 1180 / 103 / 0
Długie włosy w opatrunku, czyli hipisi w Warszawie
Alex Kłoś

[ external image ]
Kamil Sipowicz podczas promocji swojej ksiązki w Jadłodajni Filozoficznej na Dobrej. (Fot. Henryk Kotowski)

- Nazywano nas hipisami. Najpierw tego nie lubiliśmy, bo to była zewnętrzna mieszczańska klasyfikacja. Dopiero z czasem sami zaczęliśmy tak się nazywać - wspomina Kamil Sipowicz.
Kamil Sipowicz, artysta, filozof i życiowy partner piosenkarki Kory, jest autorem właśnie wydanej książki "Hipisi w PRL-u". Praca liczy 440 stron, wydała ją oficyna Baobab. To rodzaj kompendium z którego można dowiedzieć się, w jakich okolicznościach historycznych i kulturowych narodził się u nas ruch, który trwale zmienił obyczajowość i kulturę świata Zachodu.

Alex Kloś: Ile miałeś lat, gdy zapuściłeś włosy?

Kamil Sipowicz: - 17. Był rok 1970. Długie włosy nadal wzbudzały sensacje na ulicach. Szkoły średnie, w których długie włosy były tolerowane można było policzyć na palcach jednej ręki. Na ogół były to elitarne warszawskie licea i niektóre technika.

A ty do jakiej chodziłeś szkoły?

- Do Technikum Mechaniki Precyzyjnej, na Kamionku. Bardzo opresyjnej. Ale chciałem ją jednak skończyć. Nie byłem takim hipisem, który wszystko rzucił i zrobił drop out. Żeby nie ścinać włosów, założyłem sobie na głowę opatrunek, tzw. czepek Hipokratesa.

Jak długo chodziłeś w opatrunku?

- Około roku.

W czym konkretnie przejawiała się opresyjność szkoły?

- Często wyrzucano uczniów ze szkoły za długie włosy, wzywano rodziców, poniżano ocenami niedostatecznymi z zachowania. To była nieustanna gra w kotka i myszkę. Czasami w szkole byli ludzie, którym pozwalano nosić długie włosy z nieznanych nikomu powodów. Potem się okazywało, że np. szkolny hipis mieszkał na tym samym podwórku co dyrektor szkoły, który bał się tego groźnego osobnika.

Wszyscy nauczyciele tępili długowłosych?

- Zdarzali się tacy, którzy nas tolerowali, a nawet którzy sami mieli długie włosy. W naszej szkole był to jeden z nauczycieli polskiego.

A czy ktoś sympatyzował z młodym hipisem?

- Lubiła mnie bardzo polonistka. Interesowałem się poezją. Czytałem Mastersa, Rilkego, Ginsberga. Zdumiewała ją moja pasja.

A jakiej muzyki słuchaliście?

- Całkiem innej od oficjalnie w Polsce promowanej. W 1969 r. założyliśmy z kolegami fun club zespołu Franka Zappy Mother of Inventions. Pisaliśmy na murach "Przecz z Czerwonymi Gitarami". Pewnego razu w trakcie takiej akcji przestraszyliśmy się milicji i zostało tylko "precz z Czerwonymi".

W czym wam przeszkadzały Czerwone Gitary?

- Ten zespół udawał grupę rockową. To było takie alibi systemu, że my też mamy rockową muzykę.

Gdy z kolegami walczyliście z Czerwonymi Gitarami, to nazywaliście się już hipisami?

- Tak nas nazywano. Nie lubiliśmy tego, bo to była zewnętrzna mieszczańska klasyfikacja. Z czasem jednak sami zaczęliśmy tego określenia używać.

Kim byli u nas hipisi?

- Biernymi rewolucjonistami. Co brzmi jak oksymoron, ale tak było. Poprzez bierność i odpadnięcie od systemu hipisi przewracali system. Byliśmy młodymi ludźmi między 15 a 25 rokiem życia. Istnieliśmy w latach 67-75.

Było was widać na ulicach?

- Prawie na każdym warszawskim podwórku był jeden długowłosy, który musiał opracować własną strategię, aby mieć spokój z agresywnymi bandami gitowców.

Z kim?

- Istniała wówczas subkultura garowników, która potem przeistoczyła się w gitowców. Na podwórkach garownicy byli wysoko postawionymi w hierarchii chuliganami. To byli ludzie, którzy garowali, czyli siedzieli w więzieniach, poprawczakach i izbach dziecka. Każdy garownik miał prawo nosić cynkwajs, czyli wytatuowaną pod lewym okiem kropkę. Kropka pod prawym okiem oznaczała cwela, czyli biernego homoseksualistę będącego w więzieniu na samym dnie hierarchii. Około 1970 r. tzw. grypsera, czyli mowa więzienna, została "sprzedana na wolność". Zaczęto jej używać na ulicy i tak narodzili się git ludzie, czyli osobnicy posługujący się więziennym kodeksem i językiem. Aby przeżyć w sensie dosłownym, trzeba było znać te zasady i ten język. Jedno fałszywe słowo lub gest mogło zakończyć się pobiciem lub nawet śmiercią. Niezgodne z zasadami grypsery użycie słowa k...a, mogło się skończyć tragicznie. Od taksówkarza dowiedziałem się, że na Bielanach zabito z tego powodu trzy osoby. Było jednak niepisane prawo, że na dzielnicy swoich hipisów się nie ruszało. Gitowcy bywali nakręcani przez milicję do atakowania hipisów. Grasowali na przykład w Łazienkach, gdzie się zbierali hipisi.

Dużo było hippisów w Warszawie?

- Myślę, że w roku 1970 było nas około tysiąca. Spotykaliśmy się w empikach, na skwerkach, Starówce i w parku Łazienkowskim.

Co wtedy robiliście?

- Siadaliśmy na Barbakanie, ktoś grał na gitarze, ktoś śpiewał. Chodziliśmy do kawiarni, rozmawialiśmy, wyjeżdżaliśmy na zloty. Dużo się filozofowało, młodzieńcze dylematy, czy Bóg jest miłością, czy jest osobowy. Ludzie studiowali filozofię i teologię.

Gdzie wszystko się zaczęło?

- Na skwerku vis-a-vis Komitetu Centralnego PZPR, przy dzisiejszym rondzie de Gaulle'a. Tam na początku zbierali się długowłosi fani rocka. To był rok 1966. Przychodzili tam późniejsi hipisi, m.in.: Kopernik, Organista, Marcel, Warkoczyk, Lalek, Kogut, Lennon, Jaegger, których opisuję w książce. Można ich zobaczyć w filmie "Dancing w kwaterze Hitlera" w reżyserii Jana Batorego z 1968 r. Statystowali w nim. A zaczęło się od tego, że wcześniej podszedł do nich Prorok. Pierwszy warszawski hipis.

Kim był Prorok?

- Zanim został hipisem, był studentem Akademii Teologii Katolickiej. Raczej chrześcijaninem niż katolikiem.

Co mówił?

- Miał idee przywódcze i mistyczne. Głosił bierność: nie studiować, nie iść do wojska, pracować na minimum życiowe. Ta bierność miała spowodować wyłączenie się ze społeczeństwa. To było istotą tej ideologii. Odpadnięcie od społeczeństwa i praca na sobą. I w ten sposób zmiana świata. To był ruch młodych idealistów, którzy wierzyli, że tak można zmienić świat.

Zgadzałeś się z nim?

- My byliśmy młodsi, zatem raczej braliśmy Proroka bardzo serio, natomiast jego rówieśnicy nie zawsze. On mówił eliptycznie, metaforycznie i symbolicznie. Imponowała nam to.

Przeciw czemu się buntowaliście?

- Przeciwko normom pokolenia swoich rodziców. To pokolenie wchodziło w życie zaraz po wojnie, było ubrane w ugrzeczniony sposób. Nasze długie włosy były dla nich wstrząsem. Hipisi powrócili do kolorowego wyglądu, który panował w Odrodzeniu czy w Średniowieczu. Chodziło o to, żeby odejść od kwadratowej, grzecznej i szarej sztampy. Dobrze się bawić i dobrze wyglądać.

Buntowałeś się przeciw rodzicom?

- Byłem wychowywany przez mamę, a ona bardzo bała się komunizmu i powrotu stalinizmu. Buntowałem się przeciwko jej strachowi, który był przemożny.

Wyprowadziłeś się z domu?

- Nie, lecz uciekałem. Matka była przerażona, bała się narkotyków. Myślała, że omotała mnie jakaś sekta.

Którą z religii preferowali hipisi?

- Prorok był i jest nadal żarliwym chrześcijaninem. Dziki optował za hinduizmem. To były dwa główne nurty.

A buddyzm?

- Nie było jeszcze buddystów.

Czy w Warszawie były komuny hipisowskie?

- Pierwszą założył Prorok na Wita Stwosza. Na Wierzbnie obok komendy milicji. Nazywała się Kurnik. Bo mieszkali tam Prorok i Kogut ze swoją dziewczyną. To była chyba jakaś pralnia w bloku. Załatwili to legalnie. Spali na materacach, malowali obrazy. Skład był płynny, mieszkało tam do pięciu osób. Oni początkowo nawet nie wiedzieli, że są hipisami. Że jest coś takiego na Zachodzie. Dowiedzieli się z magazynu "Forum", że są im podobni ludzie w Stanach zwani hipisami.

Nie wiedzieli o hipisach, ale ubierali się tak jak oni?

- Wiesz, to był styl proroków, cyganerii, itd., czyli tak naprawdę nic nowego.

O co chodziło w takiej komunie?

- Była wspólna własność. Wspólne tworzenie, rozmowy. Najsłynniejsza była komuna w Ożarowie Maz. W rozwalającym się domu. Hipisi robili różne eksperymenty. Na przykład zamykali się na siedem dni bez światła. Żeby tworzyć. To była duża komuna. Szok w tamtych czasach. Milicja przychodziła bez przerwy.

Jak wyglądało najście milicja na komunę?

- Milicja po prostu zajeżdżała sukami i wszystkich zawoziła na komendę. Nie musieli się tłumaczyć. Mieli nieograniczoną władzę. Mogli cię pobić za wygląd albo podwieźć do domu. W komunizmie nie obowiązywała żadna logika. Proroka wsadzili za brak meldunku do więzienia. Hipisów nękano wyrokami za brak meldunku i włóczęgostwo.

Czym poza hipisowaniem zajmowaliście się na co dzień?

- Część osób pracowała. Część dostawała pieniądze od rodziców. Byli też tacy, którzy rzucili rodzinę, studia, pracę i mieszkali w komunach. Dużo było hipisów studentów, którzy często nie kończyli studiów. Bardzo dużo było hipisów weekendowych i wakacyjnych, tzw. sezonowców.

A co z wolną miłością, z której zasłynął ruch hipisowski?

- Nie było jej u nas. Na komunach nie było żadnych orgii. Tego tabu nie udało się przełamać. Choć ludzie prowadzili się różnie.

A narkotyki? Fundamentalny atrybut hipiserki.

- Nie było prawdziwych narkotyków i zamiast tego eksperymentowano z lekami i koszmarnymi środkami chemicznymi ze słynnym TRI i parkopanem na czele.

Co to było?

- TRI to był chemiczny środek do wywabiania plam. Działał odurzająco i niszczył mózg. Najbardziej spopularyzowała TRI ówczesna prasa, rozpisując się o nim. Parkopan to był lek na chorobę Parkinsona. Powodował nieprzyjemne długotrwałe halucynacje. Zwany był pastą lub parkanem. To było nasze żałosne nadwiślańskie PRL-owskie LSD. Prasa komunistyczna dorobiła hipisom gębę narkomanów i taki wizerunek przetrwał do dziś. Chciałem ten wizerunek skorygować, pisząc tę książkę.

Co się stało z hipisami? Kim są dzisiaj?

- Część osób z czasem, jakby to powiedzieć, dołączyła do społeczeństwa, chodzą regularnie do pracy. Druga grupa to artyści: Milo Kurtis, Kora, Marek Piekarczyk, wokalista TSA. Niektórzy zostali politykami, np. Ryszard Terlecki. Znaczna część osób pogrążyła się w narkotykach, gdy w latach 70. pojawił się kompot, czyli polska heroina.

Co dziś myślisz o hipisach, którzy weszli do polityki?

- Janek Lityński bodajże jako jedyny z Komandosów, opozycyjnej grupy studentów UW, sympatyzował z hipisami z grupy tzw. Twórców. Słuchał i nadal słucha muzyki rockowej, także hipisowskiej. Świetnie się na niej zna. Ryszard Terlecki z kolei zmienił się, trochę się wstydzi swej rewolucyjnej młodości, twierdzi, że jego hipizm był antykomunizmem. Raczej w to wątpię. Z hipisa stał się pisowcem. Taka droga, jak widać, także jest możliwa. Ale cieszę się, że zgodził się ze mną rozmawiać.

W latach 60. nie było w Polsce opozycji politycznej. Czy hipisi nie myśleli o tym, żeby zorganizować się jako polityczna opozycja?

- Hipisi kontaktowali się z Komandosami, ale sami wybrali drogę apolityczną. Bo być politykiem znaczyło uprawiać tę samą grę, tylko po drugiej stronie barykady. Hipisi chcieli znieść barykady.

Czy komuniści liczyli, że hipisi to ruch lewicowy, który z czasem stanie się sterowalny?

- Być może były takie frakcje wśród komunistów, które patrzyły na to zjawisko przychylnym okiem. Hipisi w Krakowie zbierali się w ZMS-owskich klubach. Jeździliśmy do związanych z ZMS czy czymś podobnym bieszczadzkich schronisk na Otrycie i Łopienniku.

W twojej książce pojawia się także psychoterapeuta Wojciech Eichelberger. On także był hipisem?

- Wojtek miał związki z Twórcami. Ludzie z tej grupy jak Jac Jakubowski, założyciel szkolnych ośrodków socjoterapii, i inni zaznaczyli się w historii polskiej psychologii humanistycznej, psychoterapii, nowego otwartego szkolnictwa. Nadal robią dużo dobrego w tych dziedzinach.

Ty zająłeś się sztuką i poezją. Tworzysz obrazy i rzeźby. Jakiś czas temu powiesiłeś też nielegalnie obraz w Zachęcie.

- Dyrektorka Zachęty się z tego śmiała, ale reszta poważnych krytyków wykpiła mnie...

...Że szukasz rozgłosu

- To był spontaniczny żart. To mi pozostało z hipisowskiego sytuacjonizmu uprawianego przez Krzysztofa Niemczyka, Jacka Gullę, Andrzej Zuzaka i Piotra Marka, który nie jest w ogóle uwzględniany w polskiej historii sztuki. Może dzisiaj to się trochę zmieni.

Czy utrzymujesz znajomości, przyjaźnie z ludźmi z ruchu hipisowskiego?

- Oczywiście. Stanowimy grupę ludzi, którzy spotykają się i wspomagają.

A jak hipisi zareagowali na twoją książkę?

- Miałem dwa spotkania promocyjne w Warszawie: w Zachęcie i w klubie Jadłodajnia Filozoficzna. Zjechało się mnóstwo starych hipisów z całej Polski i świata. Część z nich nie widziała się od 40 lat. Mogę powiedzieć, że wydobyłem historię kilku tysięcy ludzi z zapomnienia.

Co pozostało do dziś z idei napędzających tamten ruch?

- Nasza wewnątrzgrupowa solidarność jest zbudowana na wspólnych doświadczeniach. Ciągle jesteśmy idealistami i wierzymy, że te hasła naszej młodości ziszczą się kiedyś. Propagujemy pacyfizm, ekologię, otwartość i kreatywność. W Polsce Jurek Owsiak kontynuuje nasze idee. Jesteśmy twórczy i pozytywnie nastawieni do świata i ludzi.

A co ze sztandarowym hasłem Make Peace nad Love, dlaczego o tym nie wspomniałeś?

- Nie rozwijałem tego hasła, gdyż jest oczywiste. Weszło w krwiobieg kontrkultury, a dziś w spłyconej formie popkultury. Może należy je poddać recyklingowi i na nowo praktykować.
Uwaga! Użytkownik jan potocki jest zbanowany na hyperrealu. Nie odpowie na próbę kontaktu, ani nie przeczyta odpowiedzi na post.
  • 1180 / 103 / 0
Rosjanie preferują piwo
Wacław Radziwinowicz, Moskwa


W przyszłym roku Rosjanie wydadzą o 300 mln dolarów więcej na piwo niż na legalnie kupowaną wódkę - tę sensacyjną wiadomość podała moskiewska agencja Biznes Analityka.
Produkcja i spożycie piwa w kraju tradycyjnie przywiązanym do wódki od kilku lat rośnie lawinowo. W roku 2005 browary rosyjskie nawarzyły 20,8 mln hektolitrów piwa, w minionym roku - już 62,7 mln. A produkcja wódki - przynajmniej ta legalna - od trzech lat utrzymuje się na tym samym poziomie - 12-13 mln hektolitrów.

Wartość legalnego alkoholowego rynku Rosji szacuje się na astronomiczną sumę 16 mld dolarów, a to więcej niż Gazprom, podpora finansów państwa zarabia na całym eksporcie gazu i tylko nieco mniej niż rekordowo wysokie przyszłoroczne raty długów zagranicznych państwa i odsetek od tych długów.

W przyszłym roku, jak obliczają eksperci, Rosjanie wydadzą na piwo 6,5 mld dolarów (w tym roku 5,8 mld), a na wódkę 6,2 mld (mniej więcej tyle samo, co w bieżącym).

Piwo staje się coraz bardziej popularne wśród młodzieży a nawet dzieci. Nie uważa się go tu za napój alkoholowy, więc nawet 10-latek może je kupić bez większego problemu.

Wódka przegrała z piwem w wielkich rosyjskich miastach. Ich mieszkańcy już w tym roku wydadzą więcej pieniędzy na jasne i ciemne niż na czystą.

Zwolennicy dawnej tradycji zgodnie z którą Rosjanin upija się przede wszystkim wódką, w rzeczywistości nie mają jednak powodów do zmartwień. To tylko według oficjalnych danych, opartych na wynikach legalnego handlu alkoholem przeciętny Rosjanin wypija rocznie 9,2 litra czystego spirytusu. Eksperci, szacują, że jeśli do legalnych trunków doliczyć samogon i lewą wódkę, tych litrów rocznie będzie w rzeczywistości ponad 15.

A poza tym coraz bardziej modny napitek nie wyprze z rynku rosyjskiej czystej. Rosjanie przecież często dziś powtarzają: "Piwo bez wódki, pieniądze na wiatr".
Uwaga! Użytkownik jan potocki jest zbanowany na hyperrealu. Nie odpowie na próbę kontaktu, ani nie przeczyta odpowiedzi na post.
ODPOWIEDZ
Posty: 2069 • Strona 174 z 207
Newsy
[img]
Ulubiona muzyka uruchamia układ opioidowy mózgu

Słuchając ulubionej muzyki odczuwamy przyjemność, niejednokrotnie wiąże się to z przeżywaniem różnych emocji. Teraz, dzięki pracy naukowców z fińskiego Uniwersytetu w Turku dowiadujemy się, w jaki sposób muzyka na nas działa. Uczeni puszczali ochotnikom ich ulubioną muzykę, badając jednocześnie ich mózgi za pomocą pozytonowej tomografii emisyjnej (PET). Okazało się, że ulubione dźwięki aktywują układ opioidowy mózgu.

[img]
Profesor znów za kratami. Spec od narkotyków zwany także Chemikiem zatrzymany w Skarżysku

Na pięć lat trafi za kraty 73-letni mężczyzna w półświatku znany niegdyś jako Chemik lub Profesor czyli człowiek wielokrotnie notowany za przestępstwa narkotykowe, między innymi za wyprodukowanie na początku lat 2000 w laboratorium w Bliżynie dziesiątek tysięcy tabletek ecstasy.

[img]
Jak zwiększyć moc i profil sensoryczny kawy z przelewu? Fizycy opisali prosty sposób

Czy jest sposób, by – nie zmieniając ilości kawy w przelewie – zwiększyć jej moc i uwypuklić profil sensoryczny? Otóż jest. I został on opisany na łamach pisma Physics of Fluids wydawanego przez Amerykański Instytut Fizyki (AIP).