Luźne dyskusje na tematy związane z substancjami psychoaktywnymi.
ODPOWIEDZ
Posty: 2069 • Strona 164 z 207
  • 640 / 118 / 0
Powinniście zaznaczyć, że jest to artykuł sponsorowany. Wyłania się z niego obraz amatora wyszukanej uciechy - na co dzień w przebraniu klarka kenta, w sobotę wyjmującego z majtek pelerynę i latającego nad szarym blokowiskiem. Nikt tutaj nie wie, jak się goni kroplę, ani co to psychoza. Wiemy natomiast, gdzie jest trzecie oko, i że jesteśmy bardziej od kolegi z działu technicznego.

I jeszcze ten tekst, że tutaj tylko uczą, a kupuje się gdzieś indziej. :D
Uwaga! Użytkownik DorianGray nie jest już aktywny na hyperrealu. Nie odpowie na próbę kontaktu, ani nie przeczyta odpowiedzi na post.
  • 1180 / 103 / 0
"Narcos". Polowanie na Pabla Escobara, króla kokainy
Kalina Mróz

Historia Pabla Escobara w dwóch odsłonach: dokumentalnej i fabularnej, serialowej. W obu ważnymi postaciami są dwaj amerykańscy agenci, którzy kolumbijskiego barona narkotykowego przez lata ścigali. Prawdę o Escobarze zdradza nam jeden z nich - Javier Pena, który został jednym z bohaterów serialu "Narcos".


[ external image ]
Javier Pena

Javier Pena to emerytowany agent Drug Enforcement Administration, czyli amerykańskiej agencji rządowej do walki z narkotykami. W latach 1988-93 wspólnie z partnerem Stevem Murphym prowadził śledztwo w sprawie największego barona narkotykowego świata, Kolumbijczyka Pabla Escobara. Wraz z Kolumbijską Policją Narodową doprowadzili do schwytania i zabicia "króla kokainy", odpowiedzialnego za śmierć setek ludzi.

Javier Pena i Steve Murphy zostali głównymi bohaterami serialu Netfliksa "Narcos". Pracowali też przy produkcji w charakterze konsultantów. W dokumencie National Geographic "Escobar: Prawdziwa twarz" wspominają, jak przebiegało to długie, skomplikowane i... słynne śledztwo.

Kiedy pierwszy raz usłyszał pan o Escobarze, zdawał pan sobie sprawę, z jak niebezpiecznym człowiekiem ma do czynienia?


Ani trochę. Kiedy pierwszy raz przyjechałem do Medellin w 1988 roku myślałem, że ścigamy kolejnego przemytnika narkotyków. Okazało się, że jest kimś znacznie większym. Ochrzciliśmy go wynalazcą terroryzmu narkotykowego. Nigdy wcześniej nie słyszałem o bombach w samochodach, nagrodach wyznaczanych za głowę policjantów ani o zamachach handlarzy narkotyków na polityków.

Mordował każdego, kto stanął mu na drodze.


Tak, jeżeli jakiś sędzia chciał się z nim rozprawić, błyskawicznie spotykał gdzieś sicario ["siepacza"], który mówił: "Podobno uczepiłeś się Escobara? Mamy zdjęcia twojej żony i dzieci. Jeśli nie oddalisz zarzutów, zabijemy ciebie i twoich bliskich. Jeśli oddalisz, dostaniesz torbę pieniędzy". Większość sędziów wybierała pieniądze. I nie winię ich za to.

[ external image ]



Pamięta pan konkretne wydarzenie, które uświadomiło panu, jak groźny jest Escobar?


To był piątkowy wieczór, sierpień 1989 roku. Kandydat na prezydenta Kolumbii Luis Carlos Galán prowadził w sondażach, jego partia również. Obiecywał, że jeśli wygra wybory, podpisze z USA umowę o ekstradycji i rozprawi się z kartelami narkotykowymi. Byłem w restauracji, kiedy ludzie Escobara zamordowali Galána. Na ulicy panował chaos, było pełno policji. I wszyscy zadawali sobie pytanie: kto śmiał to zrobić? Potem zaczęliśmy znajdować kolejne bomby, między innymi w księgarni, w której dzieci kupowały podręczniki. Kto robi takie rzeczy? Escobar podłożył bombę w samolocie, wysadził w powietrze sąd, robił masę szokujących i okropnych rzeczy. Ale dopiero morderstwo Galána uświadomiło mi, że nie mam do czynienia ze zwykłym handlarzem narkotyków.

A z kim? Z szaleńcem?

On nie był obłąkany, on planował i kalkulował. Był tylko egoistycznym maniakiem pozbawionym szacunku dla życia. Dam pani przykład. Przechwyciliśmy nagranie rozmowy. Escobar rozmawia z żoną i mówi jej, jak bardzo ją kocha, jak tęskni, kiedy jest w podróży. W tle słychać krzyki mężczyzny. Pablo próbuje zakryć słuchawkę i krzyczy: "Zamknijcie mu usta!". Czyli jego sicarios właśnie kogoś torturują. Potrafił więc patrzeć zimno na czyjąś mękę i jednocześnie mówić czułe słówka.

Kogo mógł torturować i dlaczego?


Na przykład swojego człowieka, który zaczął pracować dla nas. Bezwzględnie się z takimi osobami obchodził. Zabijał je, ale najpierw katował, żeby dowiedzieć się, co informator nam przekazał.

To prawda, że przed Escobarem w Kolumbii nikt nie wiedział, kim są sicarios?


Tak. Nawet ja. Dowiedziałem się dopiero w Medellin. Sicarios pochodzili z biednych dzielnic i Pablo Escobar rekrutował ich osobiście. Mieli po czternaście, piętnaście, szesnaście lat. Idealizowali Escobara. Każdy chciał dla niego pracować i był gotowy za niego umrzeć.

Dlaczego?

Obiecywał, że zaopiekuje się ich rodzinami. To było jego narzędzie rekrutacji.

W jaki sposób ich wyszukiwał?


Organizował spotkania w pewnym kościele z tarasem. My wtedy nie mieliśmy pojęcia, gdzie to jest, ale te wszystkie dzieciaki z sąsiedztwa bez trudu tam trafiały. Każdy marzył, żeby wejść na ten taras i zostać zwerbowanym. A on, król kokainy, zmieniał te dzieciaki w zabójców.

Escobar za głowę każdego funkcjonariusza płacił 300 tys. dolarów. Jak sobie pan radził z takim poczuciem zagrożenia?


Pracowaliśmy z wieloma kolumbijskimi policjantami. Byli godni zaufania. Opiekowali się nami, chronili nas, wszędzie z nami chodzili. Kiedy odebrali mnie z lotniska pierwszego dnia w Medellin, od razu zapytali, czy mam broń. I kazali mi ją odbezpieczyć. Nie byłem przyzwyczajony do czegoś takiego. Najbardziej obawialiśmy się bomb w samochodach, bo przed tym nie da się chronić.

Żył pan w ciągłym strachu przez sześć lat polowania na Escobara.


Stres jest częścią tej pracy. Podobnie jak bezsenność lub koszmary i zrywanie się w środku nocy. Musiałem kilka razy zmieniać mieszkania. Na szczęście nie byłem wtedy żonaty, ale mój partner Steve Murphy założył już rodzinę i było mu znacznie trudniej.

Nadal się przyjaźnicie?

Tak, zawsze byliśmy przyjaciółmi. Nie przypominam sobie, żebyśmy kiedykolwiek się pokłócili. Każdy z nas wiedział, co ma robić. Moją słabą stroną była papierkowa robota - Steve ją załatwiał. Uzupełnialiśmy się.

Stali się panowie się głównymi bohaterami wielkiego hitu Netfliksa, czyli serialu "Narcos". Widzi pan siebie na ekranie?


Aktor, który mnie gra, czyli Pedro Pascal, jest rzeczywiście pod wieloma względami do mnie podobny. I świetnie gra.

Proszę powiedzieć prawdę - jak to było z tymi romansami? Serialowy Javier Pena uwodzi każdą informatorkę.

Niestety, takie rzeczy nie miały miejsca. Bardzo bym chciał, żeby to była prawda, ale wymyślono to dla podkręcenia akcji. Serial mi się podoba, ale patrzę na niego jak na coś nieco surrealistycznego. Żyję bardzo daleko od show-biznesu.

Pana życie zmieniło się jakoś po "Narcos"?

Nie, tylko udzielam więcej wywiadów. Ten serial bardzo mi schlebia, ale zawsze podkreślam, że prawdziwi bohaterowie to Kolumbijska Policja Narodowa, nie my dwaj. Generał Vargas Silva występuje w "Escobar: Prawdziwa twarz", wcześniej nie wypowiadał się w mediach. To on doprowadził do złapania i zabicia Escobara.

I jak już go dopadli i zabili 2 grudnia 1993 roku, to jak pan zareagował?


Poczułem ulgę, że nie będzie już więcej bomb, morderstw, że w mieście i w kraju będzie bezpieczniej. Niewinni ludzie, policjanci, przestaną ginąć z jego rąk. I rzeczywiście tak się stało. Proszę spojrzeć na pośmiertne zdjęcie Escobara. Jeden z najpotężniejszych ludzi świata, posiadacz bilionów dolarów - jest gruby, zaniedbany, bosy, poczochrany. Kiedyś miał legion ochroniarzy, na koniec został mu jeden. Żałosna śmierć. Zwyciężyliśmy.

[ external image ]
Uwaga! Użytkownik jan potocki jest zbanowany na hyperrealu. Nie odpowie na próbę kontaktu, ani nie przeczyta odpowiedzi na post.
  • 1180 / 103 / 0
Pablo Escobar - bandyta doskonały
Maciej Stasiński

[ external image ]

Kolumbia przed Pablem Escobarem i po nim, okrutnym przywódcy kartelu narkotykowego i człowieku mającym na sumieniu śmierć ok. 10 tys. ludzi, to dwa różne kraje. Ta wcześniejsza słynęła z kawy i szmaragdów, a nie narkotyków i straszliwej przemocy. Kolumbijczycy sprzed ery Escobara sięgali do słownika, żeby się dowiedzieć, co znaczy słowo "sicario", czyli siepacz.

Kiedy w 1993 r. Escobar padł martwy od kul kolumbijskich komandosów, miał 44 lata, a jego rodacy wszelkie powody, by odetchnąć z ulgą. Zginął człowiek, który bez drgnienia powieki kazał zabijać (lub zabijał osobiście) każdego, kto stawał mu na drodze w budowie jego bandyckiego państwa w państwie. Był najokrutniejszym kolumbijskim gangsterem i jednym z najbogatszych wówczas ludzi świata.

Jak się rychło okazało, Kolumbijczycy nie mieli się co cieszyć z tej śmierci. Rak bezprawia i bezkarności zaszczepiony przez Escobara i jego kartel z Medellin przeżarł Kolumbię tak mocno, że po 20 latach powszechna przemoc oraz pogarda dla prawa i życia ludzkiego są w tym nieszczęsnym kraju wciąż rzeczą zwyczajną.

Człowiek, który kochał dzieci

- Ojciec mówił, że dobrym słowem można dojść bardzo daleko - mawiał. - Ja doszedłem do wniosku, że znacznie dalej można dojść dobrym słowem i pistoletem.

Trudno może uwierzyć, ale Escobar stosował tę zasadę tak umiejętnie, że jeszcze dziś w biednych dzielnicach Medellin miejscowi nazywają go "dobrym człowiekiem, który miał serce dla ludzi", albo "kochającym dzieci, serdecznym i prostym". Lub po prostu mówią: "nasz ojciec", jak na przykład mieszkańcy Osiedla im. Pabla Escobara, które gangster zbudował dla 400 biednych rodzin. Mówią tak też inni mieszkańcy Medellin wdzięczni za zbudowanie boisk piłkarskich, kościołów czy przychodni zdrowia.

[ external image ]
2 grudnia 1993 r. Zwłoki Pabla Escobara na dachu domu, w którym się ukrywał. Dzięki dostarczonym przez Amerykanów urządzeniom Kolumbijczycy zdołali namierzyć rozmowę telefoniczną Escobara z synem i zlokalizowali jego kryjówkę

A przecież jego zbrodnie są powszechnie znane i udokumentowane. Nie jest tajemnicą, że w piwnicach wielopiętrowego budynku Monaco, gdzie mieszkał i skąd zarządzał ogromnym biznesem kokainowym, osobiście torturował i mordował porwanych wrogów, w tym ich dzieci. A potem jechał windą do swego 300-metrowego apartamentu na siódmym piętrze i bawił się tam z dwójką ukochanych dzieci. Czcicielom "Patrona", jak go nazywali podwładni i nie tylko oni, nie przeszkadza, że u szczytu potęgi dysponował ok. 5 tys. gotowych na wszystko zabójców w największych miastach kraju: Bogocie, Cali czy Medellin, że miał w kieszeni setki policjantów, celników, prokuratorów, sędziów, radnych, burmistrzów, posłów, ministrów, dziennikarzy. I wreszcie, że pod koniec lat 80. wypowiedział wojnę państwu kolumbijskiemu, a następnie rzucił je na kolana.

[ external image ]

Bandyta wizjoner

Zmysłem przywódczym i handlowym błysnął już w szkole, gdy handlował komiksami, zadaniami egzaminacyjnymi i pożyczał kolegom pieniądze na procent. Po maturze poszedł na studia ekonomiczne, ale rychło je rzucił, by poświęcić się innej ekonomii, uprawianej całkowicie poza prawem. Zaczynał w dzielnicach Medellin w połowie lat 70. jako chłopiec na posyłki przemytników i drobnych bandytów oraz złodziejaszek kradnący samochody.

W tym czasie kiełkował już w Kolumbii szmugiel kokainy do USA, lecz chodziło o stosunkowo drobne jeszcze interesy pośredników skupujących pastę kokainową z Peru i Boliwii i odsprzedających ją drożej (albo po przerobieniu na czystą kokainę jeszcze drożej) przemytnikom przewożącym ten towar do Stanów. Plantacji koki w Kolumbii wówczas nie było, ale w Medellin działali już pierwsi kokainowi kacykowie: Carlos Lehder, José Gonzalo Rodriguez Gacha i bracia Juan, Jorge i Fabio Ochoa.

- Był bandytą doskonałym
- mówi Jhon Jairo Velásquez "Popeye", główny zabójca gangu Escobara.
- nigdy nie wpadał ani w euforię, jak szło dobrze, ani w przygnębienie, jak było źle. zawsze postępował na zimno i rozważnie

Jak opowiada Jhon Jairo Velásquez "Popeye", główny zabójca gangu Escobara wypuszczony w tych dniach z więzienia po odsiedzeniu 23 lat, gangsterzy ci robili na kokainie majątki i przepuszczali je na zabawy, nie dbając zbytnio o przyszłość. Escobar Pablo nie pił, nie palił i nie łajdaczył się bez opamiętania. Od początku tworzył zakon zabójców, dzięki którym zamierzał egzekwować posłuch i budować imperium. Stopniowo podporządkowywał sobie pomniejszych detalistów narkotykowych i tworzył wielki gang nazywany kartelem z Medellin.

[ external image ]
Z żona Marią Victorią Henao

Okazał się nowatorem - jako pierwszy samolotami przerzucał do USA kokainę ukrytą m.in. w sfatygowanych oponach przeznaczonych do utylizacji, które trafiały do hangarów na lotnisku w Miami, gdzie towar był wydobywany i ekspediowany dalej. Pierwszy też do szmuglu zaczął używać nie awionetek, ale małych odrzutowców zabierających nie kilogramy, ale tony kokainy.

Centrala Nápoles

Zarobiwszy w dwa lata (między 1976 a 1978 r.) 3 mld dol., kupił za 60 mln dol. wielką posiadłość ziemską Nápoles położoną między Medellin i Bogotą. I tam właśnie pośród tropikalnych lasów wybudował luksusowy kompleks składający się m.in. z hotelu, bungalowów, pasów startowych dla samolotów i lądowiska dla helikopterów, hangarów, stajni, pięciu basenów i 18 sztucznych jezior zasilanych wodą z rzeki, której bieg kazał zmienić. Do tego dochodził jeszcze wielki park zwierzęcy z nosorożcami, hipopotamami, zebrami i słoniami sprowadzonymi nielegalnie z Afryki. Kiedy pewnego dnia celnicy skonfiskowali mu stado zebr i odesłali do ogrodu zoologicznego w Medellin, Escobar wysłał do zoo swoich ludzi, którzy zawieźli tam osły. Następnie pomalowali je na poczekaniu w pasy i zostawili, a prawdziwe zebry zabrali. Lubił przyrodę. W Nápoles zasadził milion drzew.

Ale hacjenda Nápoles była przede wszystkim centrum dowodzenia kartelem i kurortem, w którym zabawiał się z kamratami, a także z kolumbijskimi i zagranicznymi dygnitarzami oraz politykami (bywał tam na przykład dyktator Panamy Manuel Noriega czy szara eminencja reżimu peruwiańskiego Vladimiro Montesinos). "Patron" płacił i nie liczył się z pieniędzmi - jeśli miał chęć, to na fiestę czy orgię sprowadzał dla swych gości modelki, aktorki, pieśniarzy czy zespoły muzyczne z najróżniejszych miejsc Ameryki Płd.

[ external image ]
Nad bramą posiadłości Nápoles Escobar umieścił awionetkę jako symbol rozmachu z jakim szmuglował kokainy do USA. W rzeczywistości woził ją nie awionetkami lecz małymi odrzutowcami

W latach 1978-84 z Nápoles każdego dnia startowało kilka odrzutowców wiozących kokainę, a dzienny zysk sięgał 50 mln dol. Laboratoria kartelu produkowały miesięcznie 4-6 ton kokainy, której kilogram na ulicach Nowego Jorku kosztował 80 tys. dol., a w Miami - 50 tys. dol.

W Nápoles odbywały się nie tylko najważniejsze narady kartelu, ale też porachunki. Carlos Lehder zastrzelił tam ponoć ochroniarza "Patrona", z którym pokłócił się o kobietę, z kolei Escobar miał utopić w basenie kelnera, którego przyłapał na kradzieży srebrnej zastawy.

Kasa albo kula

Kokaina przynosiła krocie, ale Escobar nie gardził również zarobkiem płynącym z porwań i wymuszeń, kierując się przy tym zasadą: "Kasa albo kula". Takie właśnie ultimatum często stawiał porwanym, a kiedy w to powątpiewali, lubił udowadniać, że nie żartuje. W taki oto sposób stawał się panem życia i śmierci panującym w mieście Medellin w prowincji Antioquia i sięgał coraz dalej - do Bogoty i innych miast.

[ external image ]
Dziś hacjenda Nápoles wygląda tak sobie, ale w czasach Escobara jej przepych przekraczał wyobrażenia zwykłych krezusów.

Ojcem był nader czułym, przychylającym dzieciom nieba. Gdy córeczka zażyczyła sobie na Gwiazdkę jednorożca, do czoła jej ulubionego kucyka kazał przyszyć róg, a do boków skrzydła strusia. Dziewczynka była zachwycona, natomiast zwierzę po trzech dniach zdechło.

Senator i filantrop


Po pierwszym aresztowaniu w połowie lat 70. policja założyła mu kartotekę, ale szybko doszedł do takiej potęgi, że nikt nie odważał się go oskarżyć o zbrodnie czy handel kokainą. Na wszelki wypadek (a pewnie i z pychy) postanowił jednak się zabezpieczyć mandatem parlamentarzysty dającym nie tylko immunitet, ale też wielki szacunek. Kampanię wyborczą, którą prowadził pod hasłem: "O Medellin bez slumsów", wygrał z łatwością. Przez dwa lata (1982-84) był senatorem i m.in. znalazł się wśród członków kolumbijskiej delegacji na inaugurację hiszpańskiego premiera Felipe Gonzáleza.

W Medellin fundował kościoły, boiska, stadiony, osiedle mieszkaniowe, założył ruch obywatelski Civismo en Marcha wychwalający działalność dobroczynną gangstera. Prasa pisała o wybitnym filantropie, utalentowanym biznesmenie "Robin Hoodzie z Antioqui".

Kto podniesie na mnie rękę...

Zmowę milczenia wokół senatora znikąd przerwał Guillermo Cano, szef dziennika "El Espectador". Cano napisał artykuł o źródłach fortuny Escobara i oskarżył go o szarganie wizerunku Kolumbii, która za jego sprawą stała się największym producentem i eksporterem kokainy na świecie.

Krótko potem minister sprawiedliwości Rodrigo Lara Bonilla oświadczył z trybuny parlamentarnej, że Escobar to król narkotyków, i wszczął przeciw niemu śledztwo. Zaraz potem "El Espectador" opublikował policyjną fiszkę Escobara sprzed kilku lat. Żeby nie przeczytała tego matka, syn kazał wykupić nakład gazety w Medellin, ale rodzicielka i tak wezwała go do siebie i skrzyczała.

Tej zniewagi Escobar nie wybaczył - wystąpił na konferencji prasowej i dał ministrowi Bonilli 48 godzin na przedstawienie dowodów. Parlament jednak cofnął mu mandat.

W kwietniu 1984 r. Bonillę zastrzelili bandyci na motocyklach, a rozzuchwalony Escobar ogłosił wojnę z rządem. W przesłaniu dźwiękowym, które nagrał i dostarczył mediom, mówił: - Kto podniesie na mnie rękę, tego zabiję. Zabiję mu też ojca, matkę i babkę. A jak babka nie żyje, to ją odkopię i zabiję jeszcze raz. Decydujcie, jak chcecie. Odpowiem każdemu w ciągu 45 minut.

Zamach na sąd


Po tych wydarzeniach władze kolumbijskie zaczęły rozważać ekstradycję członków kartelu do USA. W odpowiedzi Escobar, który mawiał, że woli grób w Kolumbii niż celę w Ameryce, wypowiedział państwu wojnę i uruchomił komanda zabójców dokonujących masakr. Medellin stało się najbardziej niebezpiecznym miastem świata: jeśli w 1984 r. zamordowanych zostało 1698 osób, to rok później już 3,5 tys. W 1985 r. zginął sędzia prowadzący śledztwo w sprawie zabójstwa ministra Bonilli. Rok później podobny los spotkał następcę sędziego.

W 1985 r. do hacjendy Nápoles Escobar sprowadził szefów lewicowej partyzantki miejskiej M-19, którzy knuli atak terrorystyczny na Pałac Sprawiedliwości, siedzibę sądu najwyższego. Chcieli zemścić się na rządzie za fiasko rokowań z M-19 i dać pokaz siły. Escobarowi plan się spodobał i obiecał im 5 mln dol. na akcję, a także, że sprowadzi nowoczesną broń. Zależało mu szczególnie na zniszczeniu kartotek policyjnych bandytów narkotykowych, żeby uniemożliwić ich ekstradycję do USA, ale naturalnie korzystne było też wymordowanie sędziów prowadzących śledztwa w ich sprawie.

Terroryści, którzy przygotowywali się do akcji w hacjendzie Escobara, 7 listopada 1985 r. opanowali Pałac Sprawiedliwości, biorąc 350 zakładników. Walki z użyciem czołgów, samolotów i helikopterów trwały 27 godzin, zginęło 100 osób, w tym 11 sędziów sądu najwyższego. Kartoteki dotyczące ludzi kartelu z Medellin zostały zniszczone.

Zemsta na "El Espectador"


W 1986 r. "El Espectador" doniósł, że rząd zdecydował się na ekstradycję zatrzymanych bandytów narkotykowych do USA. - Gazetę - opowiada "Popeye" - przywieźli nam w trakcie bankietu, a artykuł mówił o "końcu zabawy z narkohandlarzami". W tym momencie Escobar skinął na dziewczyny, które włożyły staniki, goście odstawili kieliszki, kapela zamilkła. Escobar i Rodriguez Gacha wydali wyrok.

Guillermo Cano zginął pod redakcją, a siedzibę "El Espectador" zniszczył 100-kilogramowy ładunek wybuchowy. Na ulicach kolumbijskich miast co kilka dni wybuchały bomby, ludzie ginęli od kul bandziorów na motocyklach.

Jakby tego było mało, w połowie lat 80. kartel z Medellin prowadził także wojnę z kartelem braci Rodriguez Orejuela operującym z miasta Cali. Konkurenci napadli na siedzibę Escobara w Medellin, skąd ten wyjechał ledwie pół godziny wcześniej, a od bomb omal nie zginęła jego rodzina (córka częściowo straciła słuch).

Rozprawa z kandydatami

Wzniecony terror sprawił, że sprawa ekstradycji się ślimaczyła, jednak Escobar postanowił, że nie spocznie, póki rząd się nie wycofa z tych planów na dobre.

W 1988 r. kazał porwać Andrésa Pastranę, byłego dziennikarza telewizyjnego i kandydata na burmistrza Medellin, oraz - co najważniejsze - syna byłego prezydenta i prominentnego polityka potężnej partii konserwatywnej, od której głosów zależała sprawa ekstradycji. Porywacze zdybali Pastranę w restauracji w otoczeniu kilku ochroniarzy. Widząc to, "Popeye" zadzwonił do szefa, pytając, czy nie lepiej zmienić plany i porwać innego znanego polityka, który akurat też siedzi w tej samej knajpie, tyle że bez ochrony. - Pope, nie bądź debilem. Mnie interesują wyłącznie ci, którzy chcą zostać prezydentami - brzmiała odpowiedź.

Andrés Pastrana, który z czasem zrobił wielką karierę, zostając w 1998 r. prezydentem Kolumbii, został porwany kilka dni potem spod siedziby swego sztabu wyborczego. Bandyci wpakowali go do bagażnika i na początku, żeby go uspokoić, podali się za członków M-19, sugerując, że chodzi o okup. Kiedy "Popeye" wyjawił w końcu prawdę, Pastrana zemdlał. Uratował go przypadek: został uwolniony w czasie obławy, w której zginął zamordowany przez "Popeye" inny jeniec - prokurator Carlos Hoyos.

[ external image ]
Guillermo Cano

W 1989 r. faworytem w wyborach prezydenckich był Luis Carlos Galán, od lat zaprzysięgły wróg Escobara i narkobiznesu. Na nic zdała się ochrona służb specjalnych DAS - kule z karabinów maszynowych kilkunastu zabójców dosięgły go w miejscowości Soacha w trakcie wiecu wyborczego. W całej Kolumbii od kul i bomb ginęły setki policjantów i cywilów, na przykład 89 osób straciło życie w zamachu na siedzibę DAS.

W tym samym 1989 r. ludzie kartelu wysadzili samolot pasażerski, którym, jak sądził Escobar, miał lecieć drugi kandydat na prezydenta César Gaviria. Akurat nie było go na pokładzie. Zginęło 107 osób.

W trakcie śledztwa w sprawie zabójstwa Luisa Carlosa Galána policja przesłuchała m.in. Gilberto Oreju- elę, przywódcę konkurencyjnego kartelu z Cali. - Pablo Escobar to psychopata i megaloman - zeznał jego śmiertelny wróg.

Interesy z Castro

Mimo wojny z państwem i konkurencją ani na chwilę nie przerwał interesów kokainowych. W drugiej połowie lat 80. uruchomił nowe szlaki przerzutu narkotyków do USA, tym razem przez Nikaraguę rządzoną przez lewicowych rewolucjonistów i komunistyczną Kubę. Fidel Castro przystał na to z ochotą, byle szkodzić Amerykanom, a sprawy załatwiali oficerowie kubańskiego wywiadu i kontrwywiadu. Narkotyki na Kubę przywoziły samoloty w barwach meksykańskich, a dalej, z wyspy na Florydę, woziły je szybkie łodzie motorowe. Kiedy Amerykanie przechwycili jeden z transportów, szlak kubański się skończył - w 1989 r.

Nie wybaczał zdrady czy słabości w swoich szeregach,
a winnych często własnoręcznie torturował
i zabijał. zdarzało się, że na oczach dręczonych mordował ich dzieci lub dzieciom kazał dobijać ojców

Castro nakazał rozstrzelać generała Arnalda Ochoę i płk. Antonia de la Guardię wybranych na kozłów ofiarnych i skazanych za rzekomą zdradę. Niedługo potem Escobar chciał wznowić sojusz. Jego list przekazał kubańskiemu dyktatorowi wielki kolumbijski pisarz Gabriel Garcia Márquez, przyjaciel Castro. Tym razem Kubańczyk odmówił.

Wczasy w Katedrze


Po orgii mordów z przełomu lat 80. i 90. Escobar wydawał się nie do pokonania i rząd w końcu się ugiął, wycofując się z planów ekstradycji. W tym celu zmieniona została konstytucja, z której wykreślono zapis zezwalający na ekstradycję obywateli kolumbijskich. Kilka godzin po ogłoszeniu wyniku głosowania w zgromadzeniu narodowym Escobar przyleciał śmigłowcem z kryjówki w dżungli i w eskorcie swoich ludzi przekroczył bramę zakładu zamkniętego w Envigado pod Bogotą. Ponoć była to maskarada, a debatę w parlamencie śledził w telewizji w budynku MSW w towarzystwie m.in. prokuratora generalnego i szefowej ds. walki z przestępczością zorganizowaną.

Oddając się po rocznych targach w ręce sprawiedliwości, Escobar dopiął swego - w zamian za komiczne ustępstwo polegające na obietnicy przyznania się do jednorazowego szmuglu 20 kg kokainy, dawał się zamknąć na własnych warunkach. Miał siedzieć nie w więzieniu, lecz w zakładzie specjalnym zwanym Katedrą, który zbudował dla siebie w swojej posiadłości. Miał tam basen, boisko piłkarskie, dyskotekę, restaurację, salę bankietową, salę do bilardu i komnaty, w których 19 czerwca 1991 r. zamieszkał wraz ze swoją gwardią. Z Katedry ani na chwilę nie przestał zawiadywać imperium kokainowym zachowując prawo do odwiedzin gości i prostytutek.

Koniec na dachu


Kiedy z tego powodu wybuchł skandal, rząd postanowił go przenieść do prawdziwego więzienia. Escobar mimo obecności 400 strażników i agentów pilnujących Katedry zburzył gipsowy mur i oddalił się w okoliczne góry. Próbował jeszcze raz wznowić pertraktacje z rządem, jednak tym razem władze nie zamierzały z nim rozmawiać.

Ścigali go kolumbijscy komandosi wspierani przez CIA i DEA (amerykańska agencja do walki z narkotykami) oraz potajemnie bracia Fidel i Carlos Castano, dwaj zdrajcy z kartelu z Medellin, finansowani przez rywali z Cali. Obława trwała rok. Rodzina Escobara próbowała zbiec za granicę, ale została zawrócona z lotnisk w Niemczech i Hiszpanii.

1 grudnia 1993 r. Escobar obchodził urodziny samotnie w niepozornej kryjówce w Bogocie. W poprzednich dniach dzwonił do rodziny, ale zawsze działo się to w ruchu, mówił z taksówki i nigdy dłużej niż 2 min. 2 grudnia zadzwonił do syna z kryjówki i rozmawiał z nim dłużej, a rozmowa została przechwycona. Agenci namierzyli dom Escobara, który błyskawicznie otoczyło 400 komandosów. Wyskoczył przez okno na dach i tam dosięgły go kule.

A potem oficer policji Hugo Aguilar ogłosił w telewizji: - Niech żyje Kolumbia, Pablo Escobar nie żyje.

Koszulka z zabójcą


Jego syn Juan Pablo prosił potomków ofiar ojca o przebaczenie, ale sam żyje z majątku ukrytego w Szwajcarii i Argentynie. Po ekshumacji Escobara w 2007 r. Juan Pablo oskarżył krewniaków o handlowanie złotymi zębami wyrwanymi ze zwłok ojca. Inni członkowie rodziny usiłowali sprzedać film z ekshumacji lub rodzinne opowieści.

Porzucona hacjenda Nápoles została splądrowana, dzikie zwierzęta rozbiegły się po okolicy, teren po- chłonęła dżungla. Potem rząd zrobił z niej skansen odwiedzany przez turystów. Niektórymi innymi posiadłościami Escobara zarządza jego rodzina, sprzedając turystom bilety za wstęp i biorąc honoraria za fotografie, autografy i wywiady. Jego marmurowy grób w Bogocie jest tłumnie odwiedzany, a na ulicach Medellin koszulki z podobizną Escobara sprzedają się jak jak świeże bułeczki obok koszulek z Che Guevarą.

Żona i kochanki

W 1976 r. ożenił się z 15-letnią uczennicą Marią Victorią Henao, z którą szybko dorobił się dwójki dzieci, i choć nie stronił od luksusowych prostytutek, to zawsze wracał do żony. Po każdej zdradzie obłaskawiał ją koszem żółtych róż. Kiedy jedna spośród kochanek ośmieliła się powiedzieć, by wybierał między nią a żoną, wyśmiał ją. Inną kochankę, Wendy Chavarriagę, która wbrew zakazowi zaszła z nim w ciążę, kazał zawieźć do ginekologa i dokonać aborcji. Potem nakazał "Popeye'owi", by zaopiekował się Wendy, a główny zabójca kartelu z Medellin zakochał się w niej bez pamięci. Kiedy Escobar się o tym dowiedział, kazał mu ją zabić. Wierny zbir posłuchał.


https://www.youtube.com/watch?v=6RDciSDvF9s
Ojcowie chrzestni - Godfathers
Uwaga! Użytkownik jan potocki jest zbanowany na hyperrealu. Nie odpowie na próbę kontaktu, ani nie przeczyta odpowiedzi na post.
  • 1180 / 103 / 0
Escobar, czuły rzeźnik
Maciej Stasiński

[ external image ]
"Kto podniesie na mnie rękę, tego zabiję. Zabiję mu też ojca, matkę i babkę. A jeśli babka nie żyje, to ją odkopię i zabiję jeszcze raz" (FOT. AP)

W dziejach wojny domowej w Kolumbii kariera Pablo Escobara to epizod. Ale ten król gangsterów nadal fascynuje i inspiruje pisarzy, filmowców.

Jak mam się zwrócić do rodziny, którą tak skrzywdził własny ojciec? Jak mam prosić o przebaczenie naród, nie obrażając go? Jestem świadomy krzywd, które mój ojciec wyrządził krajowi i ludzkości. Proszę, żebyśmy uwolnili się od przeszłości" - napisał syn Pablo Escobara, najsłynniejszego narkotykowego bandyty kolumbijskiego, w 2008 r., 15 lat po śmierci ojca i swoim wyjeździe na emigrację.

List odebrali w Bogocie trzej synowie Luisa Carlosa Galána i jedyny syn Rodrigo Lary Bonilli. Pierwszego - pewnego zwycięzcę kolumbijskich wyborów prezydenckich - Pablo Escobar zabił na wiecu wyborczym w 1989 r. Drugiego - ministra sprawiedliwości - zastrzelił w 1984 r.

Byli dwiema spośród ok. 10 tys. ofiar terroru rozpętanego przez przywódcę pierwszego wielkiego kartelu kokainowego z Medellin. Przeszedł on do legendy jako mściwy i bezlitosny gangster, na przełomie lat 80. i 90. trzymający w szachu cały kraj, i "dobry człowiek", dobroczyńca biedoty, czuły mąż i ojciec.

Synowie kata i synowie jego ofiar spotkali się po latach i pogodzili. Chcieli położyć kres dwóm dziesięcioleciom wojny gangów narkotykowych i państwa, które pogrążyły Kolumbię w terrorze, nienawiści i żądzy odwetu.

W Kolumbii po ponad 40 latach wojna domowa dogasa, zostawiając po sobie setki tysięcy ofiar, miliony wypędzonych i obrabowanych z majątków, długi szlak ludzkiego nieszczęścia i niezaleczonych krzywd. Jej przyczyny nie wiążą się z kokainą. Ta stała się tylko paliwem, które napędzało armie i paramilitarne szwadrony śmierci, wabiąc gigantycznymi fortunami, rodząc niepohamowaną żądzę władzy i okrucieństwo.

Kariera Escobara, na początku lat 70. drobnego rzezimieszka, który w ciągu dziesięciu lat stał się krezusem i zbrodniarzem, a zarazem sterował polityką własnego kraju, by wreszcie paść od kul komandosów, jest tylko epizodem tej wojennej pożogi. Ofiary jego mściwości to jedynie kropla - oczywiście tragiczna - w rzece nieszczęść i cierpień, które przyniosła Kolumbii wojna. Ale do dziś dzieje Escobara fascynują i trwożą, rodzą powieści, wspomnienia i filmy.

Śpiewał kołysanki


Na początku lat 70. na ulicach Medellin narkobiznes dopiero raczkował. Młodociany cwaniaczek i mały lichwiarz, dotąd handlujący komiksami i wysługujący się złodziejom samochodów, odnalazł się w nim w mig. Błyskawicznie stał się numerem jeden wśród narkotykowych szmuglerów peruwiańskiej i boliwijskiej kokainy, bo ambicje miał większe niż zbijanie szybko majątku i przepuszczanie go na seks i balangi. 20-letni Pablo nie pił i się nie łajdaczył, tylko dzięki szwadronowi wiernych zbirów podporządkował sobie szefów i kolegów i już w połowie lat 70. zbudował syndykat zbrodni działający jak w zegarku.

Jako pierwszy kokainę zaczął wozić do USA nie kilogramami, lecz tonami; nie przez opłacanych detalicznych szmuglerów, ale własnymi awionetkami i odrzutowcami. Tylko w latach 1976-78 zarobił na tym 3 mld dol.

Kupił odległą wiejską hacjendę pośród tropikalnych lasów, gdzie założył bazę transportową z hangarami na samoloty i pasami startowymi, a zarazem luksusową rezydencję dla rodziny, gości i klientów z całego kraju i z zagranicy, z hotelem, willami, stajniami, sztucznymi jeziorami i parkiem dzikich zwierząt, które zwoził z rezerwatów i parków narodowych z całego świata. Kiedy na granicy skonfiskowano mu stado zebr i odesłano do zoo, kazał zawieźć tam osły, pomalować je w pasy, a prawdziwe zebry odebrać.

- Mieliśmy wszystko. Ojciec uwielbiał szastać pieniędzmi - wspomina dziś syn Pablo Sebastián Marroqu~n, który po jego śmierci pod zmienionym nazwiskiem uciekł przed nienawiścią jego wrogów do Argentyny.

Był czułym ojcem. Dzieciom śpiewał kołysanki i (całkiem udatnie) arie operowe. Syn zachował jego głos na taśmie, gdy ojciec śpiewa "La donna e mobile".

Córeczce sprawił na Gwiazdkę jednorożca: jej ulubionemu kucykowi kazał do łba przyszyć róg, a do boków - skrzydła strusia. Wkrótce zwierzę zdechło.

Kiedy latał do USA, wynajmował w Miami kilka pięter w najlepszym hotelu, gdzie przyjmował największych mafiosów z USA i zawiadywał światowym imperium kokainowym, nie wychodząc z pokoju. Woził z USA miliony dolarów w gotówce i nikt mu w tym nie przeszkadzał. Jeździł i meldował się pod własnym nazwiskiem, nieruchomości w USA kupował na siebie, był nie tylko bezkarny, ale też powszechnie szanowany jako rzekomy przedsiębiorca naftowy.

Hojny był też dla biedoty rodzinnego Medellin. Fundował boiska piłkarskie, kluby, kościoły, rozdawał ludziom pieniądze, zbudował nawet dzielnicę mieszkaniową dla 5 tys. bezdomnych, która do dziś nazwana jest jego imieniem. Tam trwa pamięć o dobrym "ojcu", który "miał serce dla ludzi".

Pod jego rozkazami w całym kraju było 5 tys. "sicarios" (siepaczy, zabójców), kupował policjantów, celników, prokuratorów i sędziów, burmistrzów, posłów i ministrów. Nieposłusznych karał kulą w łeb; w piwnicy domu, w którym mieszkał, miał katownię, gdzie sam torturował i zabijał wybranych wrogów i zdrajców.

Wojna z państwem

Wreszcie zapragnął władzy. Chciał zostać prezydentem kraju. Zaczął od kampanii wyborczej do Senatu pod hasłem "O Medellin bez slumsów". Sfinansował ją sobie sam i wygrał w cuglach. Przez dwa lata (1982-84) zasiadał w parlamencie.

Ale wtedy dwóch ludzi - Luis Carlos Galán, adwokat i znany polityk, i Rodrigo Lara Bonilla, minister sprawiedliwości - postanowiło go powstrzymać. - Dotąd w kraju rządził mój ojciec - mówi Sebastián. - Ale minister rzucił mu wyzwanie. Ojciec dostał szału.

Lara Bonilla oskarżył w telewizji senatora Escobara o narkobiznes, a ten dał mu 24 godziny na udowodnienie zarzutów. Minister nakazał nalot na największe laboratorium kokainowe i w ciągu kilku godzin Escobar stracił 12 samolotów i 14 ton czystej kokainy wartej 1,2 mln dol. Zrzekł się mandatu w marcu 1984 r., ale miesiąc później Lara Bonilla został zabity.

Escobar uciekł z rodziną do Panamy pod opiekę swojego kokainowego klienta, gen. Manuela Noriegi, a gdy ten go okradł, podążył dalej - do Nikaragui, by schronić się pod parasolem rządu sandinistów Daniela Ortegi. Uruchomił nowy szlak przemytu kokainy do USA - przez Nikaraguę i komunistyczną Kubę. Jednak za granicą nie czuł się bezpieczniej niż w Kolumbii, gdzie co prawda był formalnie ścigany, ale pozostawał bezkarny.

Wrócił do Medellin, gdzie po ulicach chodził z 40-osobową eskortą, i do hacjendy Napoles, skąd nadal zarządzał swoim imperium i gdzie nikt nie śmiał go tknąć. Ogłosił: - Kto podniesie na mnie rękę, tego zabiję. Zabiję mu też ojca, matkę i babkę. A jeśli babka nie żyje, to ją odkopię i zabiję jeszcze raz.

Wypowiedział wojnę państwu i rozpuścił po kraju komanda zabójców. W 1985 r. zginął sędzia prowadzący śledztwo w sprawie zabójstwa Lary Bonilli. Rok później - jego następca.

W 1985 r. Escobar zapłacił lewicowej partyzantce M-19 za zamach na Pałac Sprawiedliwości, siedzibę sądu najwyższego. Chodziło o to, by zniszczyć kartoteki bandytów narkotykowych, w tym samego Escobara, i udaremnić ich ekstradycję do USA. 7 listopada 1985 r. partyzanci opanowali pałac. W walkach zginęło 100 osób, w tym 11 sędziów. Kartoteki zostały zniszczone.

W 1986 r. zamordował redaktora naczelnego dziennika "El Espectador" i wysadził w powietrze siedzibę gazety za artykuł o ekstradycji narkohandlarzy do USA. W 1989 r. zamordował Galána, murowanego faworyta w wyborach prezydenckich i drugiego po Larze Bonilli swojego zaprzysięgłego wroga. 89 osób zabiła bomba podłożona pod siedzibę policji bezpieczeństwa DAS. W tym samym 1989 r. Escobar wysadził samolot pasażerski, którym miał lecieć następca Galána, César Gaviria. Nie wsiadł do samolotu, ale bomba zabiła 107 innych osób. Pod koniec lat 80. toczył wojnę z drugim kartelem narkotykowym - z miasta Cali. I tu trup słał się gęsto.

Koniec targów

Wydawało się, że wygrywa. Rząd zgodził się na targi z superbandytą. Escobar bał się jednego - ekstradycji do USA. I dopiął swego. Wymusił na rządzie i parlamencie zmianę konstytucji, która zabroniła wydawania obywateli Kolumbii innym krajom.

W zamian w 1991 r. oddał się w ręce sprawiedliwości. Ale na własnych warunkach: zamieszkał w komnatach w zbudowanej według własnego projektu luksusowej rezydencji La Catedral w Envigado pod Bogotą, z basenem, boiskiem piłkarskim, dyskoteką i restauracją. Z owej Katedry nadal zarządzał syndykatem zbrodni, przyjmował gości. Wytrzymał 13 miesięcy, po czym uciekł, a raczej wyszedł niezatrzymywany.

Paradoks polegał na tym, że widmo klęski zajrzało mu oczy, kiedy sięgnął szczytu władzy i dosłownie rzucił państwo na kolana. Miał przeciw sobie samych wrogów. Sprawy stanęły na ostrzu noża: albo Escobar, albo władze Kolumbii. Albo Escobar, albo bracia Rodriguez Orejuela z kartelu Cali. Albo herszt, albo jego zbuntowani podwładni.

Skończyły się targi. Rząd zgodził się na dzikie polowanie na Escobara przy użyciu każdej metody. Zaprzągł do tego komandosów, CIA i DEA (amerykańską agencję do walki z narkotykami) oraz prywatne komando braci Castano, zdrajców kartelu z Medellin, teraz na żołdzie Cali.

1 grudnia 1993 r. zagoniony do lisiej nory w Bogocie gangster, ale też stęskniony za rodziną ojciec i mąż, obchodził urodziny. Dotąd nigdy nie rozmawiał z rodziną dłużej niż dwie minuty, i zawsze w ruchu. Tym razem rozmawiał z synem Sebastiánem za długo i wywiad go namierzył. W kilka chwil kryjówkę otoczyło 400 ciężkozbrojnych komandosów. Zabili go, kiedy uciekał po dachu.

Oficer policji Hugo Aguilar ogłosił w telewizji: - Niech żyje Kolumbia, Pablo Escobar nie żyje.
Uwaga! Użytkownik jan potocki jest zbanowany na hyperrealu. Nie odpowie na próbę kontaktu, ani nie przeczyta odpowiedzi na post.
  • 1180 / 103 / 0
Peru zostało numerem jeden w uprawie koki
Maciej Stasiński

[ external image ]
Liście Erythroxylum coca (fot. selbst fotografiert na licencji Creative Commons Attribution-Share Alike 3.0 Unported)

Po raz pierwszy w historii Peru uprawia więcej krzewów koki niż Kolumbia. Oba kraje przodują w światowej produkcji kokainy.

Najnowszy raport oenzetowskiej Komisji ds. Narkotyków i Przestępczości dowodzi, że w Peru uprawy koki zajmują 62,5 tys. ha. Zbiera się z nich rocznie ok. 129 tys. ton liści - w 86 proc. są wykorzystywane przez organizacje przestępcze do produkcji rafinowanej kokainy. Zaledwie ok. 10 proc. trafia na rynki lokalne. Miejscowi chłopi żują liście lub piją z nich napar. W takiej postaci koka od tysięcy lat pomaga ludziom przezwyciężać chorobę wysokościową i poprawia wydolność organizmu.

Peruwiańskim władzom w roku 2012 udało się zredukować uprawy koki o 14 tys. ha, czyli o 3,4 proc. Jednak kraj ma wciąż o wiele więcej pól niż Kolumbia, gdzie zredukowano je w ciągu roku o jedną czwartą, do ok. 48 tys. ha.

Kolumbia zwalcza uprawy znacznie skuteczniej, bo od 2000 r. dostaje na to ogromną pomoc finansową i logistyczną z USA. Peru współpracuje ściśle z USA dopiero od kilka lat i dlatego dostaje na walkę z narkobiznesem o kilka milionów dolarów mniej.

W dodatku Kolumbijczycy stosują radykalne metody, rozpylając na krzewy niszczycielskie pestycydy z helikopterów i samolotów. Z powodów ekologicznych Peru na to nie pozwala, niszczy uprawy wyłącznie ręcznie.

Fakt, że uprawia się tam znacznie więcej koki, nie znaczy, że kraj produkuje więcej czystej kokainy. Wiarygodnych statystyk brakuje, bo cały biznes jest nielegalny i trudny do zmierzenia. Wiadomo, że w Kolumbii uprawy koki są znacznie wydajniejsze. Jeszcze kilka lat temu zbierano ją z krzewów dwa razy do roku; nowe odmiany rodzą trzy razy. Prawdopodobnie więc to Kolumbia jest wciąż największym wytwórcą kokainy na świecie. Ponad 80 proc. jej produkcji trafia przez Meksyk i Karaiby do USA. Dla odmiany kokaina z Peru szmuglowana jest raczej do Brazylii, Argentyny i Europy. W ubiegłym roku zatrzymano tam 137 obywateli Litwy podejrzanych o szmugiel; 109 z nich siedzi w więzieniu.

W Peru kokę uprawia się tradycyjnie w dolinie Huallaga, gdzie poletka chroniły do niedawna resztki lewackiej organizacji terrorystycznej Świetlany Szlak. Władze pojmały jednak ostatnio jego lokalnego komendanta i postawiły przed sądem za związki z narkobiznesem miejscową posłankę do parlamentu.

Uprawy koki w Huallaga zostały zmniejszone w ubiegłym roku o 23 proc. Jednak natychmiast przeniosły się na nowe, trudno dostępne tereny Amazonii w stanie Loreto, gdzie zasadzono o 73 proc. więcej krzewów.

Trzecim regionem są doliny rzek Ene i Apurimac, gdzie uprawia się ponad połowę peruwiańskiej koki. Tam ręka władz jeszcze nie sięgnęła, a pola są wciąż kontrolowane przez zbrojne gangi. W walce z nimi od 2008 r. zginęło 100 żołnierzy.

Koka jest też uprawiana w Boliwii, w ubiegłym roku - na obszarze 25,3 tys. ha, o 2 tys. mniej niż rok wcześniej. Również dla tamtejszych Indian koka jest tradycyjnym produktem konsumpcyjnym i leczniczym. Prezydent Evo Morales od lat zabiega bezskutecznie w ONZ o wykreślenie krzewu z listy zabronionych prawem międzynarodowym narkotyków. M.in. dlatego Boliwia już kilka lat temu zerwała współpracę z USA w dziedzinie walki z narkotykami i próbuje swoje uprawy oraz produkcję kontrolować samodzielnie. Jednak ponad 60 proc. jej koki przejmują gangi narkotykowe, które wytwarzają z niej kokainę szmuglowaną do USA i Europy.
Uwaga! Użytkownik jan potocki jest zbanowany na hyperrealu. Nie odpowie na próbę kontaktu, ani nie przeczyta odpowiedzi na post.
  • 1180 / 103 / 0
Płatny zabójca narkotykowego kartelu z Medellin odsiedział 23 lata i wyszedł na wolność
Maciej Stasiński

[ external image ]
John Jairo Velasquez Vasquez, alias Popeye w 2006 roku. (WILLIAM FERNANDO MARTINEZ (AP Photo/ William Fernando Martinez, File))

Przyznał się do zabicia własnoręcznie 300 osób, a pośrednio do zorganizowania zabójstw jeszcze 3 tys. innych ludzi. Kolumbijczycy dyskutują, czy tacy bandyci jak Popeye zasługują na życie na wolności.
Wyjście na wolność 52-letniego Johna Jairo Velasqueza Vasqueza, alias Popeye, odbyło się w sekrecie, przy zachowaniu wielkich środków bezpieczeństwa.

Popeye, który odsiedział 23 lata w najpilniej strzeżonym więzieniu w Combita, opuścił je we wtorek niemal potajemnie (choć od kilku dni koczowali tam dziennikarze, nic nie wskórali). Bandytę wywiozła we wtorek w nieznane miejsce w stolicy kraju Bogocie eskorta pięciu opancerzonych limuzyn pełnych ochroniarzy oraz rzecznik praw obywatelskich.

Krwawa narkotykowa łaźnia


Uwolnienie go otworzyło na nowo wielką ranę, jaką w pamięci Kolumbijczyków stanowi wciąż krwawa łaźnia sprawiona krajowi w latach 80. ubiegłego wieku przez Pabla Escobara i jego morderców z kartelu narkotykowego z Medellin.

Popeye przyznaje się do zabicia własnoręcznie 300 osób, a pośrednio do zorganizowania zabójstw jeszcze 3 tys. innych ludzi. Strzelał i kazał strzelać, podkładał i kazał podkładać bomby (w sumie ponad 200). W wyniku wybuchów ludzie ginęli dziesiątkami.

Popeye miał swój udział m.in. w zamordowaniu kandydata na prezydenta Luisa Carlosa Galana w 1989 r. oraz w wysadzeniu w powietrze samolotu pasażerskiego ze 107 osobami na pokładzie w tym samym roku (wszyscy pasażerowie zginęli; celem był prezydent Kolumbii Cesar Gaviria, który ostatecznie na pokład nie wszedł). Porywał też ludzi dla okupu i dla zastraszania, m.in. kandydata na burmistrza Medelin i późniejszego prezydenta Andresa Pastranę oraz wiceprezydenta Santosa.

Wierny giermek Escobara


Wszystkie mordy i zamachy zlecał swojemu najbardziej zaufanemu siepaczowi jego szef i idol Pablo Escobar, przywódca największego latach 1970-90 gangu z Medellin zajmującego się produkcją i szmuglem kokainy.

W latach 80. Escobar był najpotężniejszym kolumbijskim gangsterem. Na kokainie, którą produkował w prowincji Antiochia i rodzinnym Medellin, a potem szmuglował do USA samolotami i łodziami, zbił gigantyczny majątek. Według "Forbesa", był wówczas siódmym najbogatszym człowiekiem na świecie. W kieszeni miał posłów, gubernatorów i burmistrzów, policjantów, prokuratorów i sędziów, a strach i zniszczenie siał wśród przeciwników i konkurentów. Prawdziwą wojnę wypowiedział państwu kolumbijskiemu dowiedziawszy się, że w razie pojmania zostanie wydany do USA.

Escobar zamordował ok. 10 tys. osób. Popeye był wśród jego zabójców i zastępców najwierniejszym z wiernych. Poszedł z nim dobrowolnie do więzienia w 1992 r. na mocy układu z władzą.

Jednak Escobar uciekł rok później i zginął w obławie. Popeye poszedł na współpracę, przyznał się do zbrodni i został skazany na 27 lat.

Bandyta na emeryturze

Kolumbijczycy śledzą teraz jego losy z mieszaniną strachu i fascynacji. Jedni uważają, że odsiedział swoje i ma prawo wyjść na wolność. Inni uważają, że dla takich zbrodniarzy karą może być tylko dożywocie lub śmierć.

Jedni i drudzy obawiają się, że na wolności Popeye może na nowo rozniecić falę przemocy. Wrogów mu nie brakuje i sam ma prawo bać się śmierci. Nie tylko bowiem przyznał się do własnych zbrodni, ale ujawnił w nich udział wielu wpływowych, a nigdy nie ukaranych osób.

W kilku wywiadach przed wyjściem na wolność raz okazywał skruchę, raz dumę ze swojej przeszłości. Mówił rzeczy, które musiały przyprawiać Kolumbijczyków o dreszcze:

- Byłem siepaczem Pablo Escobara, siedziałem w celi z jego najgorszymi wrogami, byłem kompanem albo wrogiem wszystkich ofiar kolumbijskiej wojny. To wszystko daje mi doświadczenie, które może się na coś dobrego przydać - powiedział tygodnikowi "Semana". - Chcę pokazać młodym Kolumbijczykom, że nie warto się sprzedawać za mercedesa albo za majtki miss Kolumbii, jak ja to robiłem. Nie dam satysfakcji tym, którzy czekają, bym zaczął znowu kraść i zabijać. Boję się wolności, ale będę o nią walczył.

Ale dziennikowi "El Tiempo" wyznał, że sumienie ma czyste, a ofiary zbrodni nie prześladują go we śnie: - Śpię spokojnie. Jestem z sobą pogodzony. Jestem bandytą na emeryturze, na zimowej kwaterze. Ale gdyby Pablo Escobar urodził się raz jeszcze, poszedłbym za nim bez wahania. On był geniuszem. Hersztem bandytów i porywaczem, ale przede wszystkim wielkim przywódcą. Nie boję się sprawiedliwości, bo okazało się, że jest sprawiedliwość także dla takich ludzi jak ja.

Syn zamordowanego Luisa Carlosa Galána powiedział: - Ktoś taki jak Popeye nigdy nie zapłaci za to, co zrobił. Ale skoro wyjawił prawdę o mordzie na moim ojcu, a prawo stanowi, że dziś może wyjść na wolność, nie mogę się temu sprzeciwiać.

Dyplom w więzieniu


W więzieniu Popeye studiował 14 różnych kierunków i zrobił dyplom z ochrony środowiska. Na wolności będzie warunkowo. Przez cztery lata musi regularnie meldować się na policji. Jeśli przeżyje.
Uwaga! Użytkownik jan potocki jest zbanowany na hyperrealu. Nie odpowie na próbę kontaktu, ani nie przeczyta odpowiedzi na post.
  • 1180 / 103 / 0
Samozwańczy szeryfowie przejmują Meksyk
Maciej Stasiński

[ external image ]
Fot. ENRIQUE CASTRO / AFP/EAST NEWS

Wojsko i policja nie dają rady, więc obywatele sami chwytają za broń i ruszają przeciw gangom


Tydzień temu 200 uzbrojonych ludzi wtargnęło do centrum Parácuaro, 25-tysięcznego miasteczka w południowym Meksyku. Przywitały ich salwy karabinowe z okolicznych dachów. Po krótkiej strzelaninie najeźdźcy zajęli ratusz i posterunek policji, wsadzając za kraty 11 miejscowych funkcjonariuszy.

Po opanowaniu miasteczka ogłosili, że to już dziesiąte miasto w stanie Michoacán, które zostało odbite z rąk bandytów i skorumpowanej policji stanowej. W ten sposób już piąta część tego stanu jest rządzona przez oddziały samoobrony. Samozwańcza gwardia nie tylko bije się z bandytami z gangów, lecz także zamyka sprzedajnych policjantów, wypędza burmistrzów, patroluje miasta, a niekiedy wydaje pojmanych bandytów władzom federalnym.

W październiku inny oddział samoobrony najechał w konwoju 200 terenowych aut 125-tysięczne miasto Apatzingán i wycofał się dopiero po długich negocjacjach z lokalnymi władzami.

Spontaniczny ruch samoobrony jest wyrazem desperacji obywateli, którzy mają już dość bezradności państwa niepotrafiącego wygrać trwającej od 2006 r. wojny z kartelami narkotykowymi. W jej trakcie zginęło już grubo ponad 120 tys. osób. Kartele szmuglują narkotyki przez rozciągniętą na ponad 2 tys. km granicę Meksyku z USA. Opanowują także stany leżące na południu, gdzie produkują kokainę i marihuanę. Terroryzują całe miasta i wioski, ściągają haracze od miejscowych, porywają i gwałcą kobiety, szmuglują ludzi nielegalnie usiłujących dostać się za chlebem do USA.

Od stycznia ubiegłego roku w dziewięciu stanach Meksyku, od Chihuahuy na północy po Oaxaca, Guerrero i Michoacán na południu, mieszkańcy chwycili za broń. Zbrojnych oddziałów samoobrony jest już co najmniej 14.

Stan Michoacán, choć bardzo odległy od granicy z USA, jest jednym z najniebezpieczniejszych w Meksyku. W ubiegłym roku zginęło tam gwałtowną śmiercią niemal 1000 osób. Stanem tym trzęsie dziś gang narkotykowy Rycerzy Templariuszy, który zastrzelił wiceadmirała marynarki wojennej Carlosa Miguela Salazara.

Rycerze Templariuszy przejęli kontrolę nad Michoacán po wieloletniej wojnie gangów, odsuwając od wpływów konkurentów, którym przewodził Nazario Moreno. Nie wystarczało mu bycie hersztem, chciał być też zbawcą. Ogłosił się świętym, opublikował pseudomistyczną książkę z modlitwami: "Panie Wszechmogący, uwolnij mnie od grzechu i ześlij mi ochronę Świętego Nazario".

W miasteczkach bandyci postawili wodzowi kapliczki, które przetrwały upadek samego Moreno i jego gangu. Gdy kilka miesięcy temu wkraczała tu samoobrona, najpierw niszczyła te ołtarzyki. Jej przywódca Juan Manuel Mireles nagrał i opublikował w internecie oświadczenie, w którym oskarżał władze lokalne o popieranie mafii Templariuszy. W Tepalcatepec, pierwszym mieście zajętym przez samoobronę Mirelesa, przyjezdnych wita wielki transparent: "Rejon wolny od Templariuszy".

- Nareszcie jesteśmy bezpieczni, bo na szczęście znaleźli się odważni mężczyźni, którzy nas chronią - opowiada Josefina z Tepalcatepec.

To samo mówią ludzie z ponad 30 wiosek i miasteczek, gdzie wcześniej przestały jeździć autobusy, a ludzie bali się posyłać dzieci do szkół. - Przez dwa miesiące co dwa tygodnie przychodzili do mnie do domu bandyci i brali haracz - opowiada nauczycielka. - Najeżdżali gospodarstwa, porywali kobiety, mówiąc, że szef ma na nie ochotę. Zmaltretowane wracały po kilku tygodniach.

- Przejęcie władzy przez samoobronę to mikrozamach stanu - mówi dziennikarz Raymundo Riva. - Nie ma burmistrzów ani radnych, legalne władze nie zarządzają budżetem, nie świadczą usług, nie podejmują decyzji w imieniu społeczności. Samoobrona to minipaństwo.

Samozwańcza samoobrona rodzi niebezpieczeństwo rozszerzania się żywiołowej przemocy i terroru, ale wszyscy w Meksyku wiedzą, że jest ona skutkiem bezradności państwa w wojnie z bandytyzmem. Komisja praw człowieka stanu Guerrero, gdzie również działa zbrojna samoobrona mieszkańców, napisała w raporcie dla posłów parlamentu: "Samoobrona wynika z przyczyn społecznych i ekonomicznych, powstała przeciw przemocy, z braku poczucia bezpieczeństwa mieszkańców. Jeśli się ją zlikwiduje, nie likwidując przyczyn jej pojawienia się, wystawi się mieszkańców znowu na pastwę losu".

Kiedy wojsko nie pozwoliło samoobronie Mirelesa zająć miasta Apatzingán, jej przywódca oświadczył dziennikarzom: - Chcieliśmy zwołać wiec na rynku i powiedzieć ludziom, żeby nas poparli, skoro mają dość przemocy. Nie pozwolili nam. Z jakiej racji? Dlaczego chcą nam odebrać broń, skoro sami jej nie używają przeciw bandytom?

Skończyło się na kompromisie: na rogatkach porządku pilnują mieszane oddziały policji i samoobrony.

Mireles jest w stanie Michoacán ludowym bohaterem, bo dał ludziom poczucie bezpieczeństwa. Właśnie został ranny w wypadku awionetki i leży w stołecznym szpitalu, gdzie jego bezpieczeństwa strzeże armia federalna.

- Owszem, kazałem go chronić, bo on rzeczywiście zadał poważne straty Templariuszom - oświadczył federalny minister spraw wewnętrznych Miguel Ángel Osorio Chong. - Samozwańcze branie sprawiedliwości we własne ręce jest nielegalne, ale co zrobić, jeśli mieszkańcy mają dość bandytów i sami się zbroją. Dlatego rozmawiamy z Mirelesem i chcemy, żeby zaczął działać w ramach naszych struktur, po przeszkoleniu, żeby wspomagał legalne siły porządku zgodnie z prawem.
Uwaga! Użytkownik jan potocki jest zbanowany na hyperrealu. Nie odpowie na próbę kontaktu, ani nie przeczyta odpowiedzi na post.
  • 4024 / 371 / 951
DorianGray pisze:
Powinniście zaznaczyć, że jest to artykuł sponsorowany. Wyłania się z niego obraz amatora wyszukanej uciechy - na co dzień w przebraniu klarka kenta, w sobotę wyjmującego z majtek pelerynę i latającego nad szarym blokowiskiem. Nikt tutaj nie wie, jak się goni kroplę, ani co to psychoza. Wiemy natomiast, gdzie jest trzecie oko, i że jesteśmy bardziej od kolegi z działu technicznego.

I jeszcze ten tekst, że tutaj tylko uczą, a kupuje się gdzieś indziej. :D
Obawiam się, że nie stać nas na sponsorowanie gościa z TP ;-)

Wedle mojej orientacji autor sam zrobił rozeznanie, sam napisał i zaakcentował to , co uważał za słuszne, gadał z kim chciał, a od nas, w sensie administracji, dostał tylko krótkie stanowisko w paru podstawowych sprawach. Nie było rozmów i negocjacji, wymieniliśmy raptem ze dwa maile.
Mądraś/mądryś? Weź coś upichć! - Kuchnia [H]yperreala
Z głębokości uzależnienia swego wołający lub wołającym być chcący pomocnym? - Hyperreal [H]elp
  • 1180 / 103 / 0
W Meksyku gangi są opancerzone
Maciej Stasiński

W wojnie przeciw państwu oraz rywalom z innych gangów meksykańscy narkobandyci używają już wozów pancernych odpornych na kule karabinów maszynowych i ręczne granaty.


http://www.liveleak.com/view?i=437_1307489519
Mexican Cartels Take “War on Drugs” to New Level With 100 Homemade Tanks

Podczas pościgu za dwoma uzbrojonymi bandytami w Ciudad Camargo w stanie Tamaulipas, pod granicą z amerykańskim Teksasem, oddział meksykańskiej armii niespodziewanie wtargnął dwa dni temu do ogromnego warsztatu, gdzie stały dwa gotowe wozy pancerne. Były to ciężarówki szczelnie pokryte dwuipółcentymetrowym stalowym pancerzem, zdolnym wytrzymać ostrzał z broni maszynowej, a nawet wybuch granatu. Wozy miały specjalne szczeliny snajperskie oraz nowoczesną klimatyzację. Obok stało kolejnych 25 potężnych ciężarówek przygotowanych do montażu pancerzy.

Znalezisko na terenie obszaru kontrolowanego przez kartel z Zatoki potwierdza, że gangi narkotykowe, toczące od trzech lat brutalną wojnę przeciw państwu o utrzymanie wartego kilka miliardów dolarów rocznie biznesu oraz między sobą o szlaki przemytu kokainy, heroiny i marihuany do USA, gotowe są na wszystko. Wozy pancerne służą im zarazem do walki i ochrony transportów narkotyków. W tej wojnie zginęło już blisko 40 tys. ludzi.

W maju w stanie Jalisco na zachodzie wojsko znalazło inny pojazd pancerny domowej roboty, w którym pomieścić się mogło 20 zbrojnych ludzi. Ten należał do kartelu Zetas.

W ostatnich dwóch latach armia skonfiskowała lub zniszczyła w sumie 109 takich pancernych wozów zbudowanych na bazie ciężarówek, pikapów czy ciężkich ciągników. Meksykanie nazywają je "potworami". Ponieważ produkowane są w tajnych warsztatach chałupniczym sposobem, każdy jest inny. Niektóre miały na dachach, niczym czołgi, obrotowe wieżyczki strzelnicze z działkami czy otwory po obu stronach, skąd jednocześnie strzelać mogło 12 ludzi. Samochody miały też sikawki do rozlewania na szosie za sobą oleju, otwory do wyrzucania kolców do przebijania opon ścigających samochodów, stalowe rogi skierowane do przodu, a także specjalną warstwę izolacyjną tłumiącą odgłosy wybuchów i trafień kulami w pancerz.



Wśród nich wyróżniał się jeden, który nazwano "Papamobile", bo wewnętrzna kabina pancerna przypominała pojazd, jakim jeździł wśród tłumów papież Jan Paweł II. Kolejne pancerne "narkoczołgi" są coraz sprawniejsze, lepiej zbudowane i uzbrojone.

Coraz lepsze uzbrojenie świadczy o rosnącej potędze międzynarodowych narkogangów, mimo ich zwalczania przez policję w USA czy armie i policje w Meksyku i Kolumbii, skąd płynie na północ rzeka narkotyków.

Gangi wykorzystują też coraz to nowsze sposoby szmuglu narkotyków. Już kilka lat temu wojsko kolumbijskie zaczęło odkrywać w dżungli na wybrzeżu Pacyfiku tajne ministocznie, gdzie budowano małe okręty podwodne, którymi gangi kolumbijskie przerzucają kokainę morzem do wybrzeży Hondurasu, Kostaryki, Gwatemali, Meksyku i USA. Mają one po kilkanaście metrów długości, płyną na głębokości 8 m z prędkością kilkunastu węzłów i mogą pomieścić do 12 ton kokainy. Koszt budowy łodzi ze stali, włókna szklanego i drewna to kilka milionów dolarów. Za to zysk z dostarczonego na rynek USA narkotyku sięga miliarda dolarów (gram kokainy w miastach USA kosztuje ok. 150-200 dol). Tylko w 2008 roku Amerykanie i Meksykanie przechwycili aż 100 takich okrętów podwodnych.
Uwaga! Użytkownik jan potocki jest zbanowany na hyperrealu. Nie odpowie na próbę kontaktu, ani nie przeczyta odpowiedzi na post.
  • 1180 / 103 / 0
Niech koka będzie legalna
Maciej Stasiński

[ external image ]
Wenezuela, blok kokainy z zatrzymanego transportu przemytników (Fot. EDWIN MONTILVA REUTERS)

ONZ powinna tak zmienić antynarkotykową konwencję, by uprawa i żucie liści koki przestały być zakazane - twierdzi rząd Boliwii. Jedna z firm właśnie zainwestowała milion dolarów w produkcję napoju na bazie liści koki

Najpierw zdobędziemy rynek boliwijski, potem będziemy eksportować - mówi Johnny Vargas, pomysłodawca napoju Coca Brynco. A szef boliwijskiej dyplomacji David Choquehuanca objechał pięć europejskich krajów, przekonując, by nie sprzeciwiały się złożonemu w ONZ wnioskowi o skreślenie koki z antynarkotykowej konwencji.

Boliwia - jeden z głównych krajów uprawy koki - wniosła poprawkę do konwencji Narodów Zjednoczonych z 1961 r. Jeśli do dzisiaj żaden kraj nie zgłosi sprzeciwu, droga do zniesienia zakazu stanie otworem. Jeśli ktoś się sprzeciwi, ONZ zwoła posiedzenie Rady Ekonomicznej i Społecznej, by przedyskutować boliwijski wniosek.

Konwencja dopuszcza stosowanie koki tylko w celach medycznych lub wyjątkowo jako specyfik ludowy, zakorzeniony w tradycji. Przewiduje, że kraje sygnatariusze konwencji z 1961 r. powinny jej u siebie zakazać w ciągu 25 lat od chwili ratyfikacji dokumentu. Boliwia zrobiła to dopiero w 1976 r., więc w tym roku powinna jej zakazać.

Ale władze nie chcą tego robić. Dwa lata temu na konferencji narkotykowej ONZ w Wiedniu prezydent Evo Morales bronił koki jako narodowej rośliny swojego kraju i ostentacyjnie żuł jej liście na sali obrad.

Uprawa i spożywanie koki w postaci liści i naparu są w Boliwii legalne, a nawet chronione konstytucyjnie jako narodowe dziedzictwo kulturalne. Prawo dopuszcza uprawy koki na w sumie 12 tys. hektarów. Zakazana jest destylacja kokainy.

- Żucie koki u nas nigdy nie stanowiło problemu. Koka jest bogata w minerały i pobudza w sposób podobny do kofeiny. Zapotrzebowanie na kokę do tradycyjnego żucia to kropla w morzu popytu - uważa szef boliwijskiego urzędu antynarkotykowego Eusebio Megias. - Koka jest zdrowa i chcemy, żeby świat to zrozumiał. To żaden narkotyk - podkreśla minister rolnictwa Nemesia Achacollo. W Boliwii w powszechnym użyciu są produkty z koki, takie jak pasta do zębów, napar, herbatniki czy ciastka.

Indianie w Andach uprawiają i żują kokę od 7 tys. lat, dla wielu plemion to roślina święta. Dla żyjących na dużych wysokościach jest wręcz niezbędna, bo pobudza i rozszerza naczynia krwionośne, pomagając zwalczyć zmęczenie i niedostatek tlenu. W barach, restauracjach i hotelach w wysoko położonych miejscowościach Peru czy Boliwii powszechnie podaje się napar z koki jako lekarstwo na chorobę wysokościową.

Boliwijscy chłopi obsiewają jednak koką niemal trzy razy większy areał niż legalnie dozwolony, czyli przeszło 30 tys. hektarów. Większość produkcji trafia w ręce karteli, które destylują kokainę i szmuglują ją za granicę (do uzyskania kilograma kokainy trzeba ok. 200 kg liści koki). Z tym zaś wbrew obietnicom składanym m.in. w ONZ rząd w La Paz nie może sobie poradzić. Nie zgadza się przy tym na międzynarodową kontrolę rynku koki - w 2009 r. Morales wyprosił z kraju amerykańską agencję antynarkotykową, z którą współpracowały poprzednie władze.

Wniosek Boliwii do ONZ ma małe szanse na sukces, bo sprzeciw wobec legalizacji zapowiedziały już m.in. USA i Kanada. Amerykanie są jednym z głównych rzeczników całkowitego zakazu upraw koki i z pomocą swoich sojuszników w Ameryce Łacińskiej - takich jak Kolumbia i Peru - prowadzą od wielu lat kampanię chemicznego niszczenia upraw z powietrza. W Boliwii o niszczeniu nie ma mowy, a związek plantatorów koki jest jednym z bardziej wpływowych stowarzyszeń w kraju. Sam Morales stał na jego czele, zanim został prezydentem.

Wiele krajów latynoskich, jak Ekwador czy Urugwaj, a także kilka krajów Unii Europejskiej zgadza się jednak z wnioskiem Boliwii. Państwa te powołują się na badania naukowe, takie jak raport Międzynarodowej Organizacji Zdrowia z 1995 r., które dowodzą, że liście koki nie tylko nie są szkodliwe dla zdrowia, ale są źródłem cennych i leczniczych substancji.
Uwaga! Użytkownik jan potocki jest zbanowany na hyperrealu. Nie odpowie na próbę kontaktu, ani nie przeczyta odpowiedzi na post.
ODPOWIEDZ
Posty: 2069 • Strona 164 z 207
Artykuły
Newsy
[img]
Po debacie prezydenckiej wzrosło zainteresowanie woreczkami nikotynowymi

Debata prezydencka 23 maja br. pokazała, że Polacy nie wiedzą, czym są saszetki nikotynowe oraz snusy, a także czym się różnią. Sztab wyborczy Karola Nawrockiego podał, że kandydat na prezydenta podczas debaty przyjął snus. Sam Karol Nawrocki sprostował, że była to saszetka nikotynowa. Tymczasem różnica między oboma produktami jest ogromna. Snus zawiera tytoń, którego nie ma w saszetce, a jego sprzedaż w UE – z wyjątkiem Szwecji – jest zabroniona.

[img]
Fenomen euforii biegacza – to nie endorfiny, tylko naturalna marihuana

Tajemniczy stan euforii, którego doświadcza blisko 75% biegaczy. Tak zwana „euforia biegacza” redukuje ból, wyostrza zmysły i daje uczucie podobne do działania marihuany. Najnowsze badania naukowe tłumaczą, dlaczego „runner’s high” to nie mit, a ewolucyjny mechanizm przetrwania – i jak go uruchomić nawet początkującym. W tym artykule dowiesz się, co to jest runner’s high, jak działa i jak go wywołać nawet jeśli dopiero zaczynasz biegać.

[img]
Pierwsze takie badania obaliły popularny mit

Mikrodawki LSD zyskały popularność jako potencjalna metoda leczenia ADHD, ale najnowsze badanie kliniczne wykazało, że ich skuteczność nie przewyższa placebo. Choć wiele osób wierzyło w poprawę koncentracji i samopoczucia, naukowcy nie znaleźli na to dowodów.