Luźne dyskusje na tematy związane z substancjami psychoaktywnymi.
ODPOWIEDZ
Posty: 2069 • Strona 150 z 207
  • 1180 / 103 / 0
Palenie
Autor tekstu: Bartosz Jastrzębski

Palenie jest na cenzurowanym. Bezwzględnie. Zdemaskowane, zelżone, oplute i wyklęte wtrącone zostało — jak się zdaje nieodwołalnie — w ponure rewiry zdrowotnej, psychicznej i społecznej patologii. Zimna, bezwzględna, podsycana być może resentymentem i zazdrością, zawziętość niepalących zepchnęła palactwo do głębokiego podziemia — poza przestrzeń publiczną i jej afirmatywne dyskursy. Nikt już dzisiaj o paleniu dobrze nie myśli i nie mówi, często nawet sami nikotyniści wyznają ze skruchą słabość i uznają zabójczy charakter swego nawyku czy też nałogu, maskując, a jednocześnie zdradzając małodusznie i tchórzliwie wszystkie rozkoszne chwile przeżyte z tytoniową podnietą. Albowiem toksyny ostrzeżeń, gróźb i zakazów zatruły ich skuteczniej niż substancje smoliste, zgniotły doszczętnie ongisiejszą dumę i satysfakcje tabakowego miłośnika.

[ external image ]
Humphrey Bogart

Minęły już bowiem czasy, w których sztukę dobrego tytoniu zalecano w stanach nerwowych, uporczywym przygnębieniu czy trudnościach w osiągnięciu koncentracji. Mało kto pamięta dziś i ufa sławetnym, ludycznym powiedzonkom, iż mianowicie „sztuka lubi dym" czy też „wędzone mięso trzyma się dłużej". Nikt nie chce wyznać szczerze czym byłaby kultowa przecież męskość Humphreya Bogarta bez przylepionego nieustannie do kącika jego ust papierosa. Albo jak zaśpiewałby nam Tom Waits bez tysięcy sztuk tytoniu wypalanych przy barowych pianinach? Dzisiaj natomiast wiemy — bo nieustannie się nas o tym poucza, co powoduje zresztą również niebezpieczne dla zdrowia, może nawet bardziej niż ćmienie, stres, poczucie winy i przestrach — że palenie szkodzi tobie i twojemu otoczeniu bowiem powoduje długą i bolesną śmierć, że jest przyczyną zawałów serca i udarów mózgu, że wywołuje raka, że — co gorsza — może powodować impotencję i przyśpieszone starzenie skóry, czy też uszkodzić nasienie i zmniejszyć płodność (czyżby przynajmniej środek antykoncepcyjny?). Że zatem, per saldo, umiera się na jego skutek młodo, a przecież to raczej umieranie jako zgrzybiały już, pomarszczony starzec jest przedmiotem westchnień i marzeń ludzi Zachodu. Konotacje palenia są więc, ogólnie mówiąc, silnie kardiologiczno-onkologiczne, a w efekcie również w nieunikniony sposób tanatologiczne. Bez wątpienia palenie pachnie cmentarzem — i to komunalnym — bo czynność to nie tylko aspołeczna ale i bezbożna: niszczy wszak ciało, które jest świątynią ducha. Pobrzmiewa zaś ono chrapliwymi jękami pacjentów oddziałów pulmatologicznych. Budzi też nieprzyjemne, choć słuszne, skojarzenia z paleniem marihuany, haszyszu, opium czy cracku — wszak i tu i tu uskuteczniane są wziewy, a demony włóczą się przecież grupami, o czym zaświadcza nawet Pismo Święte.
Dlaczego więc ludzie palą skoro palenie jest tak toksyczne, dokuczliwe, a nadto niemodne? Co ich popycha w objęcia obłędu autodestrukcji? Wszak musi istnieć jakaś gratyfikacja, za sprawą której palacze plwają na groźby i ostracyzmy, oddając się wciąż swej wziewnej obsesji.

Oto więc palenie jest najpierw przerwą, prze-rwaniem ciągłości dnia, pozbawionego jakiegokolwiek samoistnie mu przysługującego „stąd dotąd". Dzieli ono płynny i amorficzny w swym upływie czas na określone fragmenty, wystarczająco krótkie by je zaprojektować i przetrwać. Od papierosa do następnego upływa — powiedzmy — godzina. A godzinę, nawet jeśliby była najgorsza, wypełniona najbardziej niewdzięcznymi, męczącymi działaniami, nieprzyjemnymi sytuacjami, zawsze idzie jakoś znieść — nagrodą za cierpliwe znoszenie będzie przecież następny papieros. To, co negatywne zamknięte zostaje tym samym w ściśle określonym przedziale czasu, odizolowane spożyciem tytoniu niczym swoistym rytuałem przejścia, porządkującym przechodzenie z jednego stanu w inny. Każda godzina zostaje przeto w specyficznie tytoniowo-refleksyjny sposób „przepalona". U palaczy radykalnych cały ów mechanizm odmierzania i odliczania rozpoczyna się już od rana: sięgnięcie jeszcze błędną z niewyspania ręką po papierosa oznacza wejście w dzień. Jego smak, na ogół tradycyjnie wyostrzony kawą, jest dopiero właściwym portalem realności, zgodą na jawę z całym jej bagażem praktyk i relacji społecznych. Przed zaś pierwszym papierosem mamy ziemię niczyją, ugór istnienia powalany resztkami snu, zwietrzałych, zdekompletowanych wspomnień dnia wczorajszego oraz embrionalnie jeszcze przykurczonych przewidywań i planów co do dnia właśnie nadchodzącego. I tak też u radykałów smak tytoniu jest pierwszym, a i również ostatnim smakiem dnia. Przedsenny bowiem tytoń jest konkluzją, podsumowaniem, zamknięciem bramy, uspokojeniem myśli i oddechu. Jest nieśpieszny. Jest nagrodą za uczestnictwo w świecie, dobrze spełniony obowiązek męstwa bycia. Palacz — niczym pitagorejczyk — mnemotechnicznie rozpamiętuje dzień, który już upłynął, rozważa jego niepowtarzalną jakość, skrywający się sens w ramach całości życia, przyzwalając jednocześnie na ogarniającą go z wolna senność. Wśród tych wieczornych, kontemplacyjnych dumań stawia się często do apelu forteczna załoga jego najbardziej własnych, konstytutywnych dla tożsamości myśli. Oto straż przyboczna bezimiennego, nieuchwytnego króla, środka wszechświata (pozbawionego wszakże władztwa nad swymi dziedzinami), którym jest nasze własne ja; szkielet osobowości, rusztowanie, na którym rozpinają się jej zmienne stany. W przestrzeni prywatności wytworzonej przez tytoniowy rytuał próbujemy przeto rozpoznać i „złowić" siebie. A nawet podziemni bogowie najbardziej ponurych myśli objawiają się podczas palenia jakby z lekka obezwładnieni, zneutralizowani: niczym pszczoły, które okadzone dymem pozwalają przyglądać się sobie z bliska, bez ryzyka dotkliwego pokąszenia.

[ external image ]
Jerzy Giedroyc

W istocie bowiem papierosy bywają różne. Jak powiedziano inny jest poranny, inny wieczorny, ale też odmienny ten pracowniczy od tego czasu wolnego, tak jak niejednaki jest ów samotniczy i ów społeczny. Są różne tak jak różne bywają nastroje. Bywają przeto gniewliwe, nerwowe i szybkie oraz uspokajająco-medytacyjne, wspominkowo-refleksyjne i wychylone antycypacyjnie w przyszłość bliższą lub dalszą. Każdy z nich jednak zagęszcza do tej oto chwili — wyjętej z biegu rzeczy — czas. W szczególnej retardacji pozwala rozpościerać się stanom, które dzięki temu trwają nieco dłużej i percypowane są wyraźniej, klarowniej również manifestują swą szczególną jakość. Chwila — podczas palenia — „puchnie", zwalnia, gęstnieje i nabiera treści. Skupia się w sobie. Neurofizjologowie powiadają, iż zawarta w tytoniu nikotyna poprawia na czas jakiś metabolizm mózgu. Ów wzrost wydajności objawia się jako wzmożona refleksyjność w wariancie samotniczym bądź zwiększona komunikatywność w opcji palenia zbiorowego. Zintensyfikowana refleksyjność jest zaś narcystyczną rozkoszą przebywania ze sobą i u siebie, z pełnym, wewnętrznym przyzwoleniem na nierobienie niczego innego ponad to. Palenie jest wszak czynnością: tego to, a tego zrobić teraz nie mogę, bo robię już coś — palę mianowicie. Niczego nie muszę wykonywać, nic i do nikogo nie muszę mówić — palę. Pozwalam meandrować myśli wraz z dymem. Nikotynista kupuje tę chwilę za wysoką cenę wszystkich przyszłych nowotworów i udarów, wszystkich duszności, dychawic i płucnych rozedm, kaszlu i żółtawej skóry. Odracza na moment osiągnięcie jakichkolwiek praktycznych celów. Odpuszcza je i wybacza sobie, że to czyni.

Papieros jest nadto zmysłowy, funduje przyjemność nie tylko intelektualną, lecz także w szczególny sposób cielesną. Sięga bowiem ust, a zatem sfery erogennej. Mamy tu przecież do czynienia z delikatnym dotykaniem warg. Ciepły, szczypiący tylko dla nowicjuszy dym oplata dłoń, snuje się kusicielsko wokół twarzy. Przy wdychaniu lekki ucisk w gardle sygnalizuje wewnętrzną penetrację, po zakończeniu której dym nie jest już niebieskawy, lecz szary, bowiem wszystko, co najlepsze pozostawił w palaczu. Cykliczne podnoszenie dzierżącej sztukę tytoniu ręki zadość czyni także nerwowej kompulsji osobników neurotycznych. Papierosa można także strzepywać, miętosić, rolować, zmiękczać, zanim się go zapali także włożyć za ucho lub wąchać, a również, już później, długo i namiętnie gasić, zagarniając — na przykład — popiół z popielniczki na jedno miejsce. Krótko mówiąc, można coś zrobić z rękami, z którymi — jak wiadomo — często właśnie nie wiadomo co począć. Samo otwieranie foliowanej paczki ma w sobie jakiś dyskretny urok „rozdziewiczania" czegoś czystego, nietkniętego i czekającego równocześnie na naszą zachłanną i łapczywą konsumpcję. Zresztą, posiadanie pełnej paczki papierosów ewokuje szczególny rodzaj poczucia bezpieczeństwa. Może nie nazbyt głębokiego, ale jednak w pewnych sytuacjach przynoszącego upragniony spokój: „przynajmniej mam papierosy kiedy nie mam niczego innego".

Istnieje tu także przyjemność wizualna. Wynika ona z obserwacji turbulentnego ruchu dymu. Jest w tym coś hipnotycznego, podobnie jak we wpatrywaniu się w płomień ogniska lub nurt rzeki. Owe dymne zwoje poruszają się bowiem w sposób frapująco nie mechaniczny, nie newtonowski. Opromienione światłem dają prawdziwy spektakl skomplikowanej jak ezoteryczny taniec drogi w górę. Fenomen dymu od zarania zresztą fascynował ludzi, którzy dokonując na przykład rytualnego palenia zwłok przekonani byli, iż zanosi on ku górze, ku Niebiosom, to, co w zmarłym było najdelikatniejsze i najcenniejsze. Wszystkie bodaj religie od najstarszych, magicznych po współczesne, powszechne znają akty okadzania, odymiania mającego na ogół funkcje ochronne lub oczyszczające. Jakiś ślad tych metafizycznych wiar w paleniu tytoniu — jak sądzę — pozostał.

Palenie jest także kompatybilne ze spożywaniem alkoholu. Obie te czynności wzmacniają doznania płynące z siebie nawzajem. Uwypuklają wzajem swe smaki oraz psychiczne działanie. Alkohol wzmaga głód nikotyny i tym rozkoszniejszym czyni jego zaspokojenie — im większe bowiem pragnienie tym intensywniejsza przyjemność przy spełnieniu. W czasie biesiadowania, wypitki, ręka sięga po papierosa niemal bezustannie, a palacz bezustannie też odczuwa satysfakcję nie musząc odczekiwać — koniecznego w innych wypadkach — okresu abstynencji. Papierosy palone są przeto jeden za drugim, a mimo to wciąż dobre, a nawet — coraz lepsze. Dwie te używki prokurują w ustach szczególny, knajpiano-imprezowy posmak, wyśmienity gdy powstaje, choć dnia następnego będzie on trudnym do pozbycia się suchym zdrewnieniem ustnej jamy. Podczas biesiadowania ujawnia się także w pełni społeczny aspekt palenia. Wspólne palenie generuje nastrój zażyłości, a nawet swoistej familiarności. Wywołuje wrażenie jednoty między palącymi, którzy wszak z namaszczeniem oddają się tej samej czynności. Nadto, gęstniejący w atmosferze dym stwarza — w miejscu uczty — wrażenie wyjętej z realności kapsuły, w której inna jest zarówno atmosfera, jaki logika tego, co się dzieje. Zadymione pomieszczenie zdaje się cieplejsze i przytulniejsze, co jest zapewne pozostałością dawnych asocjacji, że oto skoro w pomieszczeniu jest dym, to musi być i niezbędny dla przetrwania chłodów oraz nocy ogień. Gdy natomiast papierosy się komuś kończą — a zawsze podczas imprez tak w końcu się dzieje — pojawia się okazja do wzajemnego częstowania. To obdarowywanie wzmaga klimat wspólnoty i przynajmniej chwilowej jedności losu. Jest też okazją do szczerej wdzięczności, bowiem nagły brak tytoniu na spotkaniu towarzyskim jest dla palacza istną katastrofą, zwłaszcza gdy nie ma gdzie uzupełnić zapasów. Częstowanie ustanawia pewną jednotę nawet wówczas gdy częstujemy kloszarda: nikomu bowiem nie można odmówić sztuki tytoniu. Jest to wszak zbrodnia przeciw niepisanemu kodeksowi prawdziwych nikotynistów. Według tego samego kodeksu nie można zresztą korzystać z poczęstunku jeśli jego przedmiotem jest ostatni w paczce papieros. Chyba, że obdarowujący wyraźnie nalega — wówczas mamy do czynienia z darem niezwykłym i wymagającym szczególnych podziękowań.

Nie tylko jednak przy biesiadowaniu manifestuje się społeczny aspekt nikotynizmu. W nie mniejszym stopniu dzieje się tak na przerwach w pracy, w szkole, a także wszelkich miejscach dla niepalących, które palacze muszą gremialnie i cyklicznie opuszczać, wypychani wciąż coraz bardziej z przestrzeni publicznej. Owe przerwy na papierosa pełnią przeto ważną funkcję społeczną, stanowią również przynoszące wyraźną ulgę rozluźnienie zakładowego czy szkolnego drylu. Sprzyjają zawiązywaniu nieformalnej płaszczyzny kontaktów. Wszak przy papierosie „na luzie" można omówić to czy tamto, bowiem paląc jesteśmy niejako w kwadratowym nawiasie, poza regułami (przynajmniej niektórymi) panującymi w danym miejscu — to właśnie wspomniane już wcześniej przerwanie czasowej i przestrzennej ciągłości. W swobodnej atmosferze owej „szczeliny" zapadają czasem ważne decyzje i rozstrzygnięcia, dla których konieczny był moment dystansu i wyrażenie pewnych kwestii językiem nieoficjalnym, pozbawionym pracowniczej ciasnoty i służalczości wypełniającej pomieszczenia firm, sygnowane zawsze złowrogim zakazem palenia. Mechanizm ów to bodaj resztki zwyczajów ongisiejszych, gdy nader ważkie decyzje decydenci podejmowali ćmiąc swobodnie w elitarnych tzw. klubach nikotynistów, przechrzczonych później — gdy spowszechniały i spospoliciały — na palarnie. Zjawisko to jest jednak na tyle aktualne i zauważalne, iż można zaobserwować sytuacje, w których niepalący, nie chcąc przegapić i utracić tego, co się na papierosowej przerwie dzieje, wychodzą na nią wraz z palaczami. Jak słusznie powiadają: dla towarzystwa. Ponadto, pauzy tytoniowe sprzyjają kontaktom przebiegającym w poprzek firmowych hierarchii i społecznych stratyfikacji. Przy papierosie może spotkać się dyrektor i portier, profesor i sprzątaczka, student i nauczyciel. Mamy tu więc do czynienia z czymś, co można by nazwać integracją pionową, na mocy której — przynajmniej na chwilę — każdy opuszcza ramy przynależnego swej społecznej grupie habitusu, kosztując tym samym frapującej inności grup słabo sobie znanych i odległych.

Nie zawsze oczywiście zachodzą przedstawione wyżej zjawiska, nie zawsze przy paleniu zawiązuje się sieć istotnych, a przyjemnych konwersacji. Jednakże nawet gdy się tak nie dzieje mimo to papieros przychodzi z pomocą. Albowiem cisza między ludźmi, którzy się nie znają lub znają słabo rodzi skrępowanie. Tak to już jest u istot, których domostwem jest język i sposobem bycia mówienie. Tymczasem można palić w milczeniu, a bezgłośność, która wówczas następuje jest mniej dokuczliwa i nieswoja niż byłaby bez palenia. Znowuż: niekoniecznie musimy rozmawiać, bo przecież robimy już — wspólnie — coś innego, palimy. Jesteśmy ze sobą na wypróbowany sposób palactwa, nie zaś podług rodzącej niespokojną niepewność ciszy...

W dynamicznym świecie społecznych interakcji palenie może się jeszcze inaczej przysłużyć. Można mianowicie przerwać dzięki niemu niezręczną sytuację. W czasie negocjacji, przyjmujących nie najlepszy obrót dyskusji, sporów, momentów patowych możliwym jest zawsze ogłosić pauzę na papierosa (choć dzisiaj, w dobie politycznej poprawności często powiada się raczej o przerwie na kawę), a zatem rozprężyć zgęstniałą w zły wapor atmosferę, doprowadzić do rozejścia stron sporu, dać chwilę odpocząć, zebrać myśli, odpłynąć w niebyt toksycznemu zacietrzewieniu, uspokoić. Jest wówczas szansa, iż skrystalizowana w nieprzyjemny, ostry kształt chwila rozpuści się i przeminie, dozwalając by zacząć rzecz od nowa, lepszą może już metodą.

[ external image ]
Tom Waits, 1978

I dalej: zarówno swym aspekcie społecznym jak i jednostkowym jest palenie sposobem na czekanie. Tak bowiem wydarza się współczesna codzienność, że często, może nawet za często, musimy na coś czekać. Czekamy na autobus, tramwaj lub pociąg, na kogoś kto ma przyjść, lecz spóźnia się lub po prostu nie możemy się na niego doczekać, czekamy aż pójdzie sobie w końcu ten, którego widzieć i słuchać już nie chcemy. Czekamy na telefon, maila, na znak, na jakieś wyniki, na uśmiech losu, na koniec zgryzoty, początek nowego, na odpoczynek, na spokój, na miłość, na ustanie nienawiści, a najczęściej nie wiadomo do końca na co… A palenie w czekaniu pomaga. Dzieli przygniatający — bo o nieznanych granicach — przestwór czekania, na małe chwile do od-czekania. Uświadamia pożądany w tym momencie upływ czasu, tak jak by się spoglądało na przesypujący się w klepsydrze piasek. Jakby przecież nie patrzeć do odczekania z każdym papierosem coraz mniej, każdy jeden więc przybliża do upragnionego celu niczym szczebel drabiny wiodącej do miejsca, w którym widać więcej i lepiej lub w którym po prostu lepiej wydarza się bycie.

No i są także oczywiście papierosy wypalane w przestrzeniach intymności. Wypalane z kimś kogo kochamy lub chcemy pokochać. Wypalane po to, by być jeszcze bliżej.

Wypalane, by powstrzymać bliskości tej kres. Tytoń zażywany jakby zamiast słów, które nie dźwigają już znaczeń jakie chcielibyśmy im przypisać, zbyt są bowiem puste i zużyte. Tytoń smakowany po miłosnych uniesieniach, wywołujący dodatkową falę łagodniejszej już rozkoszy, odpływającej, sennej, rozsnuwającej się cicho i spokojnie jak mgła. Opis tych wrażeń to już raczej domena poetów, lecz wspomnieć bodaj o nich było koniecznością, bo istotnie dopełniają obszerną fenomenologię palenia, składającą się — czego starałem się tu dowieść — z czegoś więcej niż kaszlu, nieświeżego oddechu, brudu niedopałków i zaburzeń zdrowotnych.

Bo oczywiście palenie nawet dla samych nikotynistów bywa czasem paskudne. Przysługujący mu charakter przymusowy, zjawisko „przepalenia", czyli znacznego nadużycia, pojawiający się czasem niesmak, który nie uwalnia jednak od chęci sięgnięcia po następnego papierosa — wszystko to męczy palacza, tak, iż czasem swe palenie gotów jest obdarzać wstrętem. Lecz nawet te negatywne odczucia konstytuują najbardziej przecież ekscytującą mieszankę miłości i nienawiści: tylko wtedy palacz naprawdę kocha palenie, kiedy jest nałogowcem i tylko będąc nałogowcem może je szczerze znienawidzić. Niepalący nigdy tych odczuć nie poznają, nazbyt usilnie dbają bowiem o zdrowie, a może także i wygląd. Takie jest oczywiście ich prawo — troszczyć się o własne życie. Ale niech przynajmniej mają świadomość co im umyka. I, w miarę możności, niech nie przeszkadzają palaczom w ich codziennych, urokliwych spotkaniach z własną zgubą.

Bartosz Jastrzębski
Ur. 1976. Doktor habilitowany kulturoznawstwa, filozof, etyk, wykłada w Instytucie Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej Uniwersytetu Wrocławskiego. Interesuje się niespokojnym pograniczem filozofii, antropologii i literatury. Fascynuje historią, pamięcią oraz poszukiwaniami duchowymi i religijnymi. Tropi motywy przewodnie codzienności, jej udręki i drobne nadzieje, którym poświęcił trzy tomy esejów: Pająk. Szkice prawie filozoficzne (2007), Próżniowy świat (2008) oraz Wędrówki po codzienności. Eseje o paru ważnych rzeczach (2011). Pisarz i podróżnik. W 2012 roku otrzymał Nagrodę im. Beaty Pawlak za książkę Krasnojarsk zero (wraz z Jędrzejem Morawieckim). W 2013 roku opublikował zbiór esejów Przedbiegi Europy. Gawędy podróżne, a w 2014 ukazały się jego dwie książki poświęcone współczesnemu szamanizmowi: Współcześni szamani buriaccy w przestrzeni miejskiej Ułan Ude oraz Cztery zachodnie staruchy. Reportaż o duchach i szamanach (współautor: Jędrzej Morawiecki).
Uwaga! Użytkownik jan potocki jest zbanowany na hyperrealu. Nie odpowie na próbę kontaktu, ani nie przeczyta odpowiedzi na post.
  • 1180 / 103 / 0
Alkohol, nadużywanie i uzależnienie
Autor tekstu: Daniel Krzewiński

"Alkohol jest jak miłość. Pierwszy pocałunek jest magiczny,
drugi -namiętny, a trzeci to po prostu rutyna"

Raymond Chandler, The Long Good-bye

Alkohol jest znany równie długo jak inne współczesne narkotyki. Jest on spożywany i nadużywany przez większość społeczeństw. Już 8000 lat p.n.e., w okresie paleolitu, znany był miód pitny, napój alkoholowy na bazie miodu. Piwo i wino owocowe były spożywane już w 6400 p.n.e. Ludzie spożywają alkohol od momentu jego poznania, a szkody wynikające z uzależnienia, zarówno psychiczne jak i fizyczne, były zawsze bardzo duże. Koszty społeczne spowodowane pod wpływem alkoholu są szczególnie wysokie, zwłaszcza znaczące są wypadki spowodowane pod wpływem alkoholu. Jest również przyczyną niszczenia więzi rodzinnych, powoduje wzrost zachowań agresywnych i niską wydajność pracy. Alkohol to obecnie najczęściej nadużywana substancja odurzająca.

Psychiczna euforia wywołana przez alkohol jest reakcją organizmu na jego toksyczne działanie. Alkohol wchłaniany jest przez ściany żołądka i jelit, a następnie ulega przemianom metabolicznym w wątrobie. W procesie tym alkohol wchodzi w reakcję z tlenem, w wyniku czego powstaje aldehyd octowy, który zostaje następnie utleniony do kwasu octowego. Kwas octowy jest dalej rozkładany przez enzymy, na wodę i dwutlenek węgla, które zostają wydalone z organizmu. Wątroba o średnich rozmiarach radzi sobie z rozłożeniem około 30 gramów wódki w ciągu godziny. Nadmiar, który nie może zostać rozłożony bezpośrednio, oddziałuje na mózg, wywołując upojenie alkoholowe. Co więcej, u kobiet i u mężczyzn o tej samej wadze proces rozkładu przebiega z różną szybkością, wolniej u kobiet, co sprawia, że alkohol działa na nie mocniej. Wynika to z kilku przyczyn: ciało kobiety zawiera więcej tłuszczu, mniej wody, a proces metabolizmu przebiega u nich wolniej. Jeśli więc kobieta i mężczyzna piją tyle samo, to u kobiety wcześniej rozwinie się marskość wątroby. Mężczyźni często zaczynają mieć objawy antyspołecznego zaburzenia osobowości, kobiety natomiast częściej mają, wtórne wobec uzależnienia, zaburzenia lękowe lub depresje. Kobiety zdecydowanie częściej piją samotnie i mają większe poczucie winy z powodu nadużywania alkoholu. Co ciekawe, zaobserwowano, że kobiety, które nie są uzależnione, sięgają wcześniej po swój pierwszy kieliszek niż kobiety, które potem uzależniają się od alkoholu.

Z czysto farmakologicznego punktu widzenia alkohol hamuje działanie wyższych ośrodków w mózgu, a następnie niższych. Utrata bądź osłabienie kontroli nad swoim zachowaniem, pojawiające się na skutek działania alkoholu, często mylnie traktuje się jako wyznacznik jego stymulującego działania. Z czasem w wyniku długotrwałego picia pojawiają się zaburzenia złożonych funkcji umysłowych, takich jak uczenie się, co ostatecznie prowadzi do utraty pamięci i zaburzeń koordynacji ruchowej.

Co zasługuje na szczególną uwagę, to fakt, że efekt spożywania alkoholu zależy od tego, w jakiej fazie upojenia alkoholowego znajduje się człowiek, to znaczy, czy właśnie się upija, czy też trzeźwieje. Z powodu krótkotrwałego efektu tolerancji ci, którzy właśnie trzeźwieją, lepiej dają sobie radę z zadaniami, w których konieczne staje się wykorzystanie pamięci krótkotrwałej, niż ci, którzy mając ten sam poziom alkoholu we krwi, zanim się nim upijają.

Długotrwałe nadużywanie alkoholu może spowodować zaburzenia , a z czasem nieodwracalne zmiany w funkcjonowaniu centralnego układu nerwowego, co najlepiej można zaobserwować u zaawansowanych wiekiem i stażem alkoholików. Zaburzenia te spowodowane są zarówno niedoborem witamin z grupy B, który wynika z ubogiej diety często towarzyszącej chronicznemu alkoholizmowi jak i toksycznym działaniem samego alkoholu.

Uwarunkowania genetyczne odgrywają pewną rolę w pojawianiu się skłonności do alkoholizmu, chociaż kilku badaczy uważa, że istnieje tylko jeden gen odpowiedzialny za tę chorobę, lub że wyłącznie czynniki genetyczne mogą ją spowodować. Najprawdopodobniej wiele genów jest odpowiedzialnych za wystąpienie skłonności do nadużywania alkoholu. W grupie o podwyższonym ryzyku znajdują się ludzie młodzi z tak zwaną ,,mocną głową", którzy muszą wypić znacznie więcej od innych, aby uzyskać podobne efekty, a więc słabo reagują na alkohol (jest to kwestia uwarunkowana genetycznie).

Wiadomo także , że znaczną rolę w rozwoju choroby alkoholowej odgrywa presja otoczenia, złe przykłady i zwyczaje panujące w domu, przyzwolenie na picie i okazywanie aprobaty. Szkoła behawioralna zidentyfikowała wiele cech, które wyróżniają człowieka o skłonnościach do nadmiernego picia. Człowiek uzależniony od alkoholu charakteryzuje się zazwyczaj niezliczoną liczbą kombinacji tych cech. Alkoholicy częściej wykazują inną wrażliwość na działanie alkoholu niż nie-alkoholicy. Z czasem pojawia się tolerancja organizmu na znaczne ilości alkoholu i uzależnienie od jego efektów. Alkoholik czuje się nagradzany, kiedy spożywa alkohol, oraz cierpi z powodu ,,głodu" alkoholu. Osoby uzależnione są zazwyczaj bardziej agresywne, pobudliwe, oraz przejawiają skłonność do niebezpiecznych zachowań.

Rozwój uzależnienia od alkoholu przebiega zazwyczaj według następujących faz:

1. Faza poprzedzająca alkoholizm. Picie w weekendy, tylko w towarzystwie, okazjonalnie samemu. Powoli wzrasta tolerancja na alkohol i częstotliwość picia.

2. Początkowe stadium alkoholizmu. Tolerancja na alkohol, częstość i nadużywanie stale rosną. Ilość alkoholu spożywanego wzrasta. Zaczynają pojawiać się zachowania zaburzone, lub nieprawidłowe, nasila się depresja i obniża poczucie własnej wartości. Sporadycznie pojawiają się sytuacje niepamięci okresu upojenia (palimpsesty alkoholowe).

3. Chroniczne stadium uzależnienia od alkoholu. Utrata kontroli nad piciem, niewłaściwe odżywianie. Pojawiają się objawy zaburzeń myślenia, halucynacje i drżenie.

W dzisiejszych czasach, dla alkoholików pozostaje wiele możliwości leczenia. Pierwszym i kluczowym krokiem w leczeniu alkoholizmu jest skłonienie chorego do przyznania się, że jest chory, a następnie pobudzenie jego aktywnego udziału w procesie leczenia. Z punktu widzenia terapii ogólnej można zastosować następujące techniki: detoksykacja, środki farmakologiczne, disulfiram (środek powodujący nudności po spożyciu alkoholu), grupy wsparcia, terapia rodzin, terapia awersyjna oraz psychoterapia.

Przy zaawansowanej chorobie alkoholowej czas potrzebny na zaadoptowanie się organizmu do nowego stylu życia po odstawieniu alkoholu wynosi od 9 do 15 miesięcy.

Całkowite wyzdrowienie następuje po 2-3 latach. Dla wielu alkoholików radość życia do momentu wyleczenia, kojarzona była wyłącznie z alkoholem, a abstynencja oznacza dla nich utratę możliwości zadowolenia.
Modlitwa nie pomaga (chociaż spotyka się różne opinie, wygłaszane w różnym stanie).

Opracowanie na podstawie:


Meyer R., Psychopatologia, Gdańsk 2003,
Cierpiałkowska L., Psychologia uzależnień- alkoholizm, Warszawa 2010,

Daniel Krzewiński

Ur. 1982 w Brzegu. Ukończył studia magisterskie na Uniwersytecie Opolskim (Magister historii), a także podyplomowe studia z zakresu psychologii i pedagogiki. Główny krąg jego zainteresowań skupia się wokół historii filozofii, a także historii psychologii i psychoanalizy.
Uwaga! Użytkownik jan potocki jest zbanowany na hyperrealu. Nie odpowie na próbę kontaktu, ani nie przeczyta odpowiedzi na post.
  • 1180 / 103 / 0
Young cannabis smokers run risk of lower IQ, report claims
By Dominic Hughes
Health correspondent, BBC News

http://www.bbc.com/news/health-19372456
Uwaga! Użytkownik jan potocki jest zbanowany na hyperrealu. Nie odpowie na próbę kontaktu, ani nie przeczyta odpowiedzi na post.
  • 1180 / 103 / 0
Neandertalskie chabry. O religii, pożądaniu i narkotykach
Autor tekstu: Mariusz Agnosiewicz

"Iluzje są nam potrzebne, gdyż oszczędzają bólu
i pozwalają cieszyć się przyjemnościami.
Musimy więc bez skargi zaakceptować momenty,
w których zderzają się z rzeczywistością,
rozsypując się w kawałki.
"
Sigmund Freud

Spis treści:

Teologiczny neuroleptyk
Szaman w koloratce
Czy Adam był neandertalczykiem?
Anatomia wiary
Wiara: pochodna uczuć religijnych czy rozumu?
Wiara jako poezja uczuć
Religia a miłość
Religia: opium czy ecstasa?
Pobożne neuromodulatory i układ rąbkowy
a) Opioidy i serotonina
b) Dopamina

Praktyczne korzyści z neuroteologii

Na początku był chaos, jak wiadomo. Z chaosu wyłonił się umysł i zaczął wszystko porządkować, układać, nazywać, kategoryzować, opisywać prawami i prawidłowościami. Z umysłu wyłonił się bóg… , bogowie, demony, duchy… Jak umysł stworzył boga? Czy było tak jak pisał Tadeusz Konwicki: „...to my, ludzie… stworzyliśmy Boga. Nie w siedem dni, ale przez wieki lodowców i tropików..., przez wieki złe i dobre,… przez całą naszą człowieczą wieczność stworzyliśmy mozolnie, z bólem, z męką naszego Boga, miłosierdzia o dobra, aby nas uchronił przed złem wszechświata, żeby nas uchronił przed nami"? Czy może nieco inaczej?

Teologiczny neuroleptyk


Pisze się, że dzięki neuroteologii wiemy jedynie tyle, jak przeżywamy religię biochemicznie, nie mówiąc nic o charakterze tych przeżyć, tj. rzekomo nie wiemy nic o tym czy przeżycia te powoduje wyłącznie nasz organizm, czy też siła zewnętrzna, którą ma być bóg. Neuroteologia mówi nam jednak dużo więcej, zarówno bezpośrednio, jak i poprzez wnioskowania.

1. Nie ma żadnej wspólnej treści tych doświadczeń, które występują u najróżniejszych osób ze wszystkich możliwych zapewne kultów na ziemi, a nawet ludzi niewierzących. Podobny jest tylko ich relaksacyjny charakter i wrażenia. Każdy doświadcza spotkania z mocami ustanowionymi przez jego rodzimą doktrynę. Katolik może w czasie takiego przeżycia spotkać św. Pafnucego, a hindus rozpuścić się w Brahamanie. Zarazem jednak wrażenia będą podobne. Dlaczego? Ponieważ budowa naszego mózgu nie zależy od doktryny. Pewien jogin tak opisywał swoje przeżycie: „Wszystko w pewnym sensie jest duchowe, wszystko jest w pewnym sensie Jednym czyli Bogiem, Bóg to Światło. Bóg to energia, to wszystko co jest i wszystko co nie jest, Bóg to Prawda, to Wiedza, Bóg to ostateczna rzeczywistość, Bóg to Miłość, Bóg to Ja, Bóg To Ty, Wszechświat do Bóg doświadczany, Bóg to Świadomość. Proponuję żebyś posłuchał głosu swojego serca, a więc głosu swoich uczuć, czyli głosu swojej Duszy. Ja i Ty to Jedno, jest tylko Jeden z Nas." A jakże podobny jest opis katolika, który jednak nie doznał Jednego, lecz Jezusa: „Zalało mnie przerażenie i wtedy poczułem jakby obok mnie Jezusa (...) Gdy przebywałem w tym bezkresnym oceanie Miłości Bożej poznałem, że ta Miłość Jest we mnie i nigdzie poza sobą jej nigdy nie znajdę. (...) Cóż to jest ogień niebieski?! Ogień niebieski, który ani nie parzy, ani nie spala jest cudowny. I każdy kto ma piękne serce już tym ogniem intensywnie płonie. Można tego doświadczyć. Lecz w tym stanie człowiek ziemski może przebywać tylko chwilkę bo umarłby z ekstazy — niepojętej miłości. Wszystko jest w nas. I ogień niebieski i chwała zbawionych i Bóg — MIŁOŚĆ — cały bezkres Boga. Jestem (jesteśmy) energią. Wiem jaka to energia bo byłem w niej z jednym ze stanów mistycznych — stałem się tą energią (ogniem). To jest niepojęta wszechobecna energia przepojona moją świadomością i świadomością każdego kto w pełni w niej uczestniczy tak subtelna, że prawie nie do odczucia na naszym poziomie." (Mieczysław)

2. Bada okoliczności w jakich pojawiają się religijne doznania, czyli „spotkania z bogiem", wykazując, że są one głównie:

a) patologiczne: zaburzenia w płatach skroniowych mózgu, np. przy padaczce skroniowej, pojawia się często tzw. „zespół ferworu religijnego", dotknięci tą chorobą miewają czasami silne przeżycia mistyczne w czasie swych napadów. Z kolei badania nad chorobą Alzheimera dowodzi, iż chorzy wykazują mniejsze zainteresowanie religijne, co spowodowane jest uszkodzeniem obszaru limbicznego biorącego udział w religijnych przeżyciach

b) traumatyczne: różne urazy psychiczne

c) ekstremalne: w stanach śmierci klinicznej, w wyniku dłuższych stanów lękowych i stresogennych, braku snu, pod wpływem zmian w polu magnetycznym Słońca, itp.
Stąd najwięcej doznań „boga" miało miejsce w klasztorach, w czasach klęsk (dżumy), katastrof (trzęsienia ziemi) i wojen (wzrasta poczucie zagrożenia, niepewności i strachu).

Czy więc „bóg przychodzi" tylko wówczas kiedy nasz umysł jest zamroczony (czynnikami egzogenicznymi lub endogenicznymi)?

Podobna wizja, jak można przypuszczać na podstawie tego co nam mówi Biblia, była udziałem św. Pawła. Najpierw był on prześladowcą chrześcijaństwa, lecz w czasie podróży przez pustynne tereny do Damaszku doznał iluminacji: „z prędka oświeciła go światłość z nieba. A padłszy na ziemię, usłyszał głos do siebie mówiący…" (DzA 9,2); w liście do Koryntian pisze: „Jeżeli trzeba się chlubić — choć co prawda nie wypada — przejdę do widzeń i objawień Pańskich. Znam człowieka w Chrystusie (mówi o sobie — przyp.), który przed czternastu laty — czy w ciele — nie wiem, czy poza ciałem — też nie wiem, Bóg to wie — został porwany aż do trzeciego nieba. I wiem, że ten człowiek — czy w ciele, nie wiem, czy poza ciałem, /też nie wiem/, Bóg to wie — został porwany do raju i słyszał tajemne słowa" (2 Kor 12,1 i n.). „Porwania do nieba" to przypadki często opisywane przez mistyków.

Jedna z osób opisująca mi swoje doświadczenie boga pisała: „Kiedyś byłem osobą która traktowała religię jako mit. W okresie kiedy studiowałem dzięki polskim lekarzom o mało się nie przekręciłem. Operator był na kacu i źle mnie zoperował. Po operacji ok. 6-7 mies. chorowałem ciągły ból i bezsenność, piłem i zapijałem estazolam żeby zasnąć. W końcu postanowiłem skończyć ze sobą, studiowałem medycynę więc załatwiłem sobie odpowiednie i pewne tabletki, wszystko zaplanowałem na zimno, nie bałem się śmierci, nienawidziłem Boga. I w dniu gdy kląłem na czym świat stoi, z postanowieniem, że będzie to mój dzień ostatni przeżyłem coś, co zmieniło mnie jak za dotknięciem różdżki.

Przyszedł do mnie Jezus, wiem że to brzmi dziwnie, nie widziałem Go, ale czułem, że jest w pokoju tak jak wiesz, że ktoś jest w pokoju nawet jak go nie widzisz, przepełniała mnie miłość, nigdy nie czułem się tak kochany jak wtedy, nie potrafię tego wyjaśnić było to bardzo piękne i mocne przeżycie. Jestem lekarzem więc złapałem się za podręczniki szukając rozumowego wyjaśnienia sprawy, pytałem kolegów psychiatrów i nie potrafię tego zrozumieć i wyjaśnić. Jezus żyje i zmartwychwstał — nie naruszy mojej pewności nic i jestem gotowy oddać za Niego życie, niezależnie jak zachowują się Jego kapłani."

3. Znajomość okoliczności daje z kolei podstawy do uzupełnienia tej wiedzy przez ewolucjonistów: dlaczego doszło do wykształcenia się „religijnego" reagowania organizmu na sytuacje krańcowe i nienormalne? Mózg nasz został tak ukształtowany przez dobór naturalny w wyniku ewolucji — przeżycie religijne uspokaja, daje błogość, często poczucie euforii, pozwala oderwać się od sytuacji zagrażającej bytowi lub trudnej do zniesienia.

4. Profesor Ryszard Legutko pisze: „Cóż bowiem się stanie, że dowiemy się, iż w czasie religijnych uniesień w naszym mózgu dzieją się takie a takie procesy? Może kiedyś, w przyszłości, będzie można wywołać w sobie podobne przeżycia przez stymulację owych procesów" [ 1 ] Otóż Newsweek nie opublikował wszystkich osiągnięć neuroteologii, bowiem już w czasie kiedy p. Legutko pisał te słowa, naukowcom udało się wywołać mistyczne przeżycia przez stymulację (hełm Persingera). I to jest bardzo ważki argument, bowiem nie wiemy wprawdzie na pewno, z przyczyn obiektywnych, że bóg ich nie wywołuje, lecz wiemy już, że człowiek może te przeżycia wywołać — człowiek może sprawić, że inny człowiek dozna „spotkania z bogiem". Czy nie jest to wiedza, która skłania do pewnych opinii? David Noelle pyta: „Jak możesz ufać takim przeżyciom, skoro, dzięki nauce, możemy przekonywująco imitować oblicze Boga?"

Twierdzi się ponadto, że neuroteologia przekazuje jedynie wiedzę o tym jak funkcjonuje mózg przy religijnych uniesieniach, podobnie jak przy setkach innych aktywności mózgu. Legutko pisze dalej: „Przecież podstawę neurologiczną mają również nasze intuicje matematyczne. Co wnosi — można zapytać — do naszej wiedzy matematycznej, do oceny jej wartości informacja, że w trakcie jej tworzenia nasz mózg zachowuje się tak, a nie inaczej? Czy to znaczy, że matematyka jest zależna od swojej neurologicznej podstawy? Że gdyby mózg ludzki był skonstruowany inaczej i działał w inny sposób, to dwa plus dwa nie byłoby równe cztery? Czy sens miałyby neuromatematyka, neuroetyka, neurosztuka? Oczywiście, że nie. Jaki zatem sens może mieć neuroteologia?" Otóż jest to bardzo słaby kontrargument. Bo raz, że nie doznajemy matematycznych uczuć. Dwa, że wkładając hełm na głowę nie spowodujemy, że tępak rozwiąże równanie różniczkowe, sprawimy natomiast, że ateista „spotka boga".

5. Wyjaśnia w jaki sposób mózg generuje poczucie czyjejś obecności (sense of presence), co tłumaczone jest jako spotkanie z Bogiem, z Jezusem, Maryją, świętymi, itp. Mamy w mózgu dwa „komplety" struktur, „dwa ja", albo inaczej: dwa poczucia siebie: z lewej i z prawej. Nie są to „ja jednakowe". To z lewej jest dominujące u większości ludzi. Tam powstaje język (jak wiadomo pierwszy lokuje się w polu Broca, kolejne gdzie indziej). Staje się ono dominujące wówczas kiedy nauczymy się w dzieciństwie mówić. Po prawej stronie następuje odpowiednio przeciwległe „odbicie" rzeczy ze strony lewej, tam mamy pozajęzykowe poczucie nas samych. Zazwyczaj nasze „dwa ja" pracują w „tandemie" ze sobą, aktywność obu półkul jest zsynchronizowana. Czasami jednak układ ten ulega „rozstrojeniu" (np. podczas zaburzeń w płatach skroniowych — temporal lobe transients, TLT), albo zostaje w taki stan wprowadzony (hełm Persingera). Kiedy to się dzieje, doświadczamy siebie, prawego, jako drugie ja (już bez cudzysłowu) lub poczucie kogoś innego pochodzącego z zewnątrz. (Prawica udaje Boga?...). Jest to tzw. doświadczenie gościa, które pojawia się jako uczucie, że nie jesteśmy sami, albo że ktoś nas obserwuje. Niektórzy mogą czuć obecność kogoś w pomieszczeniu. W czasie tego przeżycia stymulowane są obszary limbiczne w płatach skroniowych, w szczególności amygdala (powiązana z emocjami) i hipokamp (powiązany z pamięcią autobiograficzną, o sobie). Jeśli intensywność tego przeżycia jest znaczna, pojawiają się różne niezwykłe zjawiska, w zależności do tego jakie obszary mózgu są przyczyną „rozstrojenia". Jeśli dotyczyć będzie obszarów „wizualnych" może doświadczyć wizji, jeśli dotyczyć będzie pól językowych, może usłyszeć głos, muzykę, szum. Jeśli chodzi o aspekt uczuciowy, to rozkładają się one na ekstremach: w zależności od tego, które „centrum emocjonalne" (amygdala) zostanie bardziej uaktywnione, ten-drugi-ktoś zostanie odebrany „demonicznie" lub „anielsko" — jednego „odwiedzi diabeł", drugiego — anioł, Bóg, czy ktoś podobny. („How the brain creates the experience of God", Todd Murphy, współpracownik dra Persingera)

Wyróżniamy kilka rodzajów doświadczeń „mistycznych", m.in.:

a) Kosmiczną jedność, zanurzenie się w ekstazie (unity with the universe)
b) Poczucie obecności kogoś (sense of presence)
c) Przeżycia ze stanów śmierci klinicznej (Near-Death Experiences; zob. więcej: str. 2153)

Szaman w koloratce

Kiedy homunkulus został homullus'em dusza jego była jeszcze zbyt wątła by udźwignąć jaźń, inaczej mówiąc świadomość nazbyt często wprawiała go w nerwowość. Myślę... jestem… ale czym jestem? cóż wiem ja? ­— musiał zapytać w owym czasie (jak udowodnił ojciec Dembołecki w 1633 r. Adam z całą pewnością władał językiem polskim). Sam ten fakt musiał przyprawiać go o zmarszczki, ale prócz dylematów filozoficznych miał przecież jakże ważniejsze dylematy egzystencjalne. Przedwczoraj coś w wodzie pożarło Ewę…

Wczoraj jasność z góry zmiotła szałas, a dziś sąsiedzi zjedli mi Abla… Trzeba budować nowy szałas i szukać nowej Ewy,… ale to już trzeci raz z rzędu i zaczynam mieć tego wszystkiego dosyć!...

Świadomość musiała się jakoś bronić przed tym, nauczyć się uciekać od rzeczywistości, w zapomnienie, w chwile oderwane. Nawyk ucieczki mógł wytworzyć w mózgu system odpowiedniego reagowania — zalewania świadomości stanami błogości; te stany błogości to zanik jaźni, poczucie rozpłynięcia.

Może było tak, a może inaczej, w każdym bądź razie nie mogło to trwać w oderwaniu od intelektu. Stało się tak, że pierwszy lub któryś z pierwszych mistyków został szamanem. Pomagał pobratymcom wprawić się w euforyczny stan — by wzmocnić, leczyć, poprawić samopoczucie. Nauczał jak dotknąć sacrum i odlecieć do nieba. Był jednak przede wszystkim pośrednikiem. Przy dźwiękach bębnów, w tańcu wchodził w trans, w którym odbywał „magiczny lot" do nieba, celem nawiązania kontaktu z duchami, do których niewielu miało bezpośredni przystęp. Szaman przestał być jedynie praktykiem, dając swemu rytuałowi teoretyczną podbudowę.

W kontekście neuroteologii dr Michael Winkelmann analizuje rolę szamana dla ludzkiej cywilizacji i człowieka. Twierdzi on, że praktyki szamańskie, rozpatrywane w kontekście ewolucji, były kluczowym elementem dla powstania współczesnego homo sapiens jakieś 40 tys. lat temu. „Szamani pomagali ludziom uzyskać wiadomości i rozwijać nowe formy myślenia. Szamanizm także dostarczył technik uzdrawiania i osobowego rozwoju, zawierania sojuszy i tworzenia grupowej solidarności." Szamanizm to przede wszystkim technika duchowa, praktyka mistyczna.

Było to wszystko, jak przypuszczam, bardzo pożyteczne dla ludzkości, a z całą pewnością dla szamanów. Nie można wątpić, iż szaman szybciej wyćwiczył swój intelekt na tyle, by mógł on nieco podfrunąć powyżej tych, których praktyk swych nauczał i ich udzielał. Poczuł, że ma władze i na horyzoncie zamajaczył mu widok w którym on - jako ten co ma kontakt z duchami — znajduje się na szczycie łańcucha pokarmowego. Ale szaman nie był zły. Zapewniał wszak ludziom opiekę bóstw z którymi obcował, opędzał duchy złe, umacniał więzy społeczne, uzdrawiał chorych metodą o niebo lepszą niż Kaszpirowski, odganiał klęski żywiołowe, przepowiadał przyszłość, wiódł dusze do krainy zmarłych. Był pożyteczny, nic tedy dziwnego, że kunszt swój doskonalić postanowił.

Przyszedł dla szamanów czas na rozumowanie prakseologiczne. Pierwszych dwóch szamanów, którzy uzgodnili swoje teratologie zostało pierwszymi na świecie księżmi. Pierwszą religię założono chwilę później, kiedy zdogmatyzowano wyobraźnię. Od tamtego czasu wytworzonych zostało dziesiątki tysięcy obrządków religijnych, miliony bogów, miliardy aniołów i diabłów, tryliony innych duchów.

Kiedyś msza wyglądała w ten sposób, że zbierała się gromada wokół ogniska wraz z szamanem, a jego klerurządzał spektakle, śpiewy religijne, powtarzanie formułek. Tancerze w maskach odgrywali role bogów i herosów.Wierni poruszali się w takt nadawany przez księdza-celebransa, intonując rytualne odpowiedzi. To wszystko trwa po dzień dzisiejszy, choć nieco zmieniła się forma i treść. Systemy filozoficzne powstały znacznie później, dlatego właśnie Sienkiewicz mógł napisać: „Wszystkie systemy filozoficzne mijają się jak cienie, a msza po staremu się odprawia".

Czy Adam był neandertalczykiem?

Praktyki religijne i świadomość nie są tym co wyróżnia wyłącznie nasz gatunek. Pierwsze formy religijnych obrzędów były już obecne u neandertalczyków (pojawiły się ok. 250 tys. lat temu, zniknęły 40-30 tys. lat temu). Zadziwiająco duży był mózg neandertalczyka — 1600 cm3 tkanki, czyli więcej niż u homo sapiens. Neandertalczycy opiekowali się starymi i chorymi osobnikami, mieli obrządek pogrzebowy, przechowywali czaszki przodków, występował także rytualny kanibalizm. Prawdopodobnie wierzyli już w życie zagrobowe. W Shanidarze (Irak) odkryto grób neandertalczyka, który sześćdziesiąt tysięcy lat temu został ozdobiony siedmioma gatunkami kwiatów, prawdopodobnie po to, aby oddać cześć szamanowi. [ 2 ]

Neandertalczycy zniknęli z powierzchni Ziemi ok. 40-30 tys. lat temu. Zniknęli, ale jak? Być może przykra to dla nas prawda i naukowcy starają się tłumaczyć, że niekoniecznie być tak musiało, ale: "Podobno człowiek był jakoaustralopithecus łagodnym roślinojadem niczym wielkie małpy szerokonose, ale zlazłszy z drzewa jął gnać za zwierzyną, bo mu przyszedł apetyt na filety i zmięsożerniał do tego stopnia, że zjadł brata neandertalczyka. Obrońcy mówią, że wcale nie zjadł i w ogóle homo sapiens nie zabił hominem neanderthalensem, a tylko 'wyparł go' z niszy życiowej. Wyparł, ale nie w grób?" (Lem) W tym miejscu nasuwają się jeszcze pewne spostrzeżenia: skoro homo neandertalensis zniknął z powierzchni Ziemi ok. 40-30 tys. lat temu, czyli niedługo (względnie oczywiście) po tym, jak pojawił się współczesny homo sapiens, a skoro — biorąc pod uwagę tezy dra Winkelmann — zasadniczą rolę konsolidacyjną i organizacyjną dla przełomu człowieczeństwa 40 tys. lat temu przypisuje się szamanowi, tedy znaczyłoby to, że w neandertalskim endlosung to szamanom przypadła czołowa rola. Mówiąc inaczej: krucjaty naszych księży to nie żaden wynalazek, lecz byłaby to tradycja sięgająca czasów paleolitu, a okres oddzielający paleolit środkowy i górny to czas pierwszej ludzkiej krucjaty. Wprawdzie nie byłoby to prowadzone w kontekście różnic w wierze, czy celem nawracania neandertalczyka, było to po prostu „wyparcie z niszy życiowej".

Anatomia wiary


"Czemu paplesz o Bogu?
Cokolwiek mówisz o Nim, jest nieprawdą"
Mistrz Eckhart, czołowy katolicki mistyk

Należy podkreślić, że sfera wiary nie wypływa bezpośrednio z religijnego uczucia. Religia i wiara to bardzo różne pojęcia. Sfera wiary to sfera intelektualistyczna i swoje źródło ma w wyobraźni, jako interpretacja doznania. Jeżeli duchy istniały przed szamanem, on je w każdym razie zaczął porządkować. Już nie tylko to co aktualnie czaiło się na człowieka było duchem. Szaman duchami zaludnił świat. Tym samym zainicjował tę wspaniałą dziedzinę wiedzy, którą zwiemy teologią. Stworzył teologię, kiedy zaczął tłumaczyć swoje religijne stany świadomości i ubierać je w szatę. „Teoretyczną więc przyczyną lub źródłem religii i jej przedmiotu, boga, jest fantazja, wyobraźnia.

Chrześcijanie określają teoretyczną zdolność religijną słowem: wiara… Jeśli jednak bliżej rozpatrzymy, co znaczy słowo 'wiara', okaże się, że tyle samo co wyobraźnia" [ 3 ].
Dlaczego jednak narodził się bóg? Jak pisał Edward B. Taylor: jesteśmy istotami społecznymi, co narzuca nam skłonność do wyjaśniania zdarzeń w kategoriach personalnych, nasze codzienne wyjaśnienia rzeczywistości społecznej ekstrapolujemy na świat przyrodniczy. Wielu kreacjonistów, kiedy słyszy, że coś powstało, wysuwa tezę: a zatem ktoś to zrobił; kiedy się mówi, że wszechświatem rządzą prawa przyrodnicze, mówią: ktoś je musiał nadać. Podobnie występuje silna skłonność do takiego właśnie interpretowania zjawiska naszego życia. Typowy człowiek zadając sobie pytanie o jego sens i znaczenie, chce poszczególne narracje ciągu zdarzeń swej egzystencji wpisanej w kontekst społeczny, wpisać w metanarrację — wielką, nadrzędną opowieść: „Są przekonani, że 'Znaczenie Tego Wszystkiego' po prostu musi istnieć, a więc musi także istnieć Ktoś, dla kogo to wszystko coś znaczy, Ktoś, kto to znaczenie ustanawia, a nam zdradza rozmaite wskazówki do odczytania" (Don Cupitt). To jest Genezis, albo teogonia psychologiczna stworzona przez człowieka dla jego Boga-Opatrzność.

Podział na dobre i złe bóstwa wiązał się z personifikacją Dobra i Zła. A dobro i zło wzięło się z wartościowania czysto utylitarystycznego. Jak przedstawia to z przymrużeniem oka S. Lem w Cyberiadzie: „Wyrosły mu uszy, żeby słyszał, jak zdobycz nadciąga, a także zęby i nogi, żeby ją dogonił i zjadł. A jeśli mu nie wyrosły, albo za krótkie były, jego zjedli. Stworzycielką rozumu jest tedy ewolucja; cóż w niej bowiem Głupota i Mądrość oraz Dobro i Zło? Dobro to tyle, kiedy ja kogoś zjem, a Zło, kiedy mnie zjedzą. Toż i z Rozumem: zjedzony, że na to mu przyszło, jest głupszy od jedzącego, ponieważ nie może mieć racji ten, kogo nie ma, a wcale nie ma tego, kto został spożyty." Tak jak większość innych zjawisk jakie człowiek wówczas wyodrębnił, tak i zło oraz dobro uzyskało byt osobowy.

Wiara: pochodna uczuć religijnych czy rozumu?


"Aby wiara wasza nie opierała się na
mądrości ludzkiej, lecz na mocy Bożej."
1 List św. Pawła do Koryntian, 2:5, BW

Oceny neuroteologii są nierzetelne. Nawet w tym samym numerze Newsweeka, w którym opublikowano artykuł o tej gałęzi nauki, zaraz po nim zamieszczono komentarz, w którym Kenneth L. Woodward napisał m.in.: "Neuroteologia utożsamia religię z doznaniami duchowymi, ale tylko nieliczni doświadczą jej działania w praktyce. Mistyczne zjednoczenie z Bogiem jest udziałem zaledwie garstki wiernych." Zasugerował, że należałoby chyba traktować neuroteologię jako ciekawostkę, zajmującą się badaniem garstki mistyków, wierzy bowiem, jak sądzę, że pozostali wierzący, to teiści z rozumowania, że wiara to sprawa intelektualistycznego przekonania.

Warto zauważyć, że wówczas kiedy traktowano wiarę jako przekonanie racjonalne palono na stosie heretyków, dziś się już ich nie pali, a prawodawstwa cywilizowanych państw traktują wierzenia w kontekście uczuć. Protestował przeciw temu Piotr Jaroszyński na antenie Radia Maryja: "Do jakiego stopnia nastąpił upadek kultury prawniczej, jeśli religia została zredukowana do poziomu uczuć (...) Czy akcentowanie uczuć w odniesieniu do religii jest dziedzictwem osiemnastowiecznego materializmu, dążącego do zrównania człowieka w reakcjach ze zwierzętami? (...) Religia została uznana za coś irracjonalnego, nierozumnego, coś sprzecznego z rozumem, co może mieć miejsce tylko na poziomie niższym, czyli irracjonalnych uczuć; i stąd dziś doszło do tego, że musimy bronić religii przez obronę uczuć religijnych. Jakżesz to wypacza całą istotę religii! (...) Broniąc religii musimy uważać aby nie wpaść w pułapkę sentymentalizmu, do której zapraszają nas współcześni obrońcy tzw. praw człowieka"; mówiąc jednym głosem z kościelnym intelektualistą o. J.A. Kłoczowskim, który przekonywał: "sentymentalizacja wiary prowadzi do niebezpiecznych postaw, które możemy często zaobserwować, a które się wyrażają w określeniu — w moim przekonaniu nieszczęśliwym - „uczucia religijne" , „obraza uczuć religijnych". Kiedyś ośmieliłem się powiedzieć, że ja osobiście nie posiadam żadnych uczuć religijnych, ale Ojciec Jacek Salij zgromił mnie niesłychanie surowo, tym niemniej wyrażam się tak, ja mam słabo w każdym razie rozwinięte uczucia religijne, natomiast bardzo mocno ugruntowane przekonania religijne. Wiara naprawdę nie jest zespołem uczuć."

Prawda jest jednak inna, albowiem religia jest znacznie mniej powiązana z intelektem, niż z uczuciami: wierzą więc ci, którzy mają takie predyspozycje naturalne lub potrzeby psychologiczne, reszta „wierzy" z przyzwyczajenia, z tradycji, z oportunizmu, z niechęci zmian. Gdyby wiara miała zależeć od intelektu musiałoby to wówczas prowadzić do wniosku takiego, że sprzyja jej mniejsza sprawność intelektualna, gdyż istnieje zależność między poziomem wykształcenia i inteligencją a religijnością i wiarą w boga. [ 4 ] Historyk idei Paul K. Conkin pisał: "W dzisiejszych czasach im wyższe ktoś ma wykształcenie lub lepsze wyniki testów inteligencji bądź osiągnięć akademickich, tym mniej prawdopodobne, że jest on chrześcijaninem". W jakiejś przynajmniej części potwierdza to więc opinię Giordana Bruna, iż religia jest uproszczoną wersją filozofii dla mas.
Gdyby papieże nie znali tej prawdy oczywistej, nie przestrzegaliby przed samodzielnym myśleniem, jak choćby Leon XIII, który w encyklice Tametsi futura prospicientibus z dnia l listopada 1900 roku nakazuje wiernym: "Niech będzie to rzeczą pewną, że w życiu chrześcijańskim umysł powinien się poddać całkowicie i dogłębnie autorytetowi Bożemu. A jeżeli w tym poddaniu rozumu autorytetowi, duma umysłu, która posiada w nas taką siłę, odczuwa przymus i cierpi z tego powodu, to wynika stąd tym bardziej, że chrześcijanin powinien uginać się nie tylko w pokorze woli, ale również w wielkiej pokorze umysłu; (...) a więc rozum nasz powinien, pokornie i wiernie, uginać się w posłuszeństwie Chrystusowi do tego stopnia, aby uważać się za niewolnicę wobec jego boskości i władzy." Apele te rozpoczęto już w Biblii i trwają po dziś dzień, kiedy w ostatniej encyklice tyczącej się rozumu, Jan Paweł II potępia "samowolę ludzkiego osądu" i "przesadny racjonalizm".

Przypomina się też w tym miejscu „Podróż 22." Dzienników Gwiazdowych Stanisława Lema, który w świeciescience-fiction podróży międzyplanetarnych pomiędzy milionami zamieszkałych planet, ukazuje nam również theology-fiction, czyli skomplikowaną sytuację religii w tej skomplikowanej rzeczywistości. Oczywiście czcigodni ojcowie zakonni prowadzą gorliwie misje chrześcijańskie wśród tubylców, którzy generalnie okazują się bardzo naiwni i podatni na zasiew wiary, a jednocześnie ich zbyt dosłowne traktowanie wszystkiego rodzi szereg kłopotów. Najgorsze problemy sprawiają jednak niektóre obszary, gdzie nie tylko nie udało się założyć sieci „gwiazdowych" parafii, ale i wiara doznaje straszliwych ciosów:

„Obszary te zamieszkują ludy o niesłychanie wysokiej inteligencji — mówił ojciec Lacemon. — Głoszą one materializm, ateizm i zalecają skupiać wszystkie wysiłki wokół rozwoju nauki, techniki i doskonalenia warunków życia na planetach. Posyłaliśmy do nich naszych najmędrszych misjonarzy, ojców salezjanów, benedyktynów, dominikanów, ba, nawet jezuitów, natchnionych głosicieli słowa bożego, mówców miodoustych; wszyscy, wszyscy powracali ateistami!! (...) Był u nas ojciec Bonifacy, pamiętam go jako jednego z najbardziej świątobliwych zakonników; dni i noce spędzał na modłach, leżąc krzyżem, prochem były dlań wszystkie sprawy świata, nie znał innego zajęcia jak odmawianie różańca, ani większej radości od mszy, a po trzech tygodniach pobytu tam — tu ojciec Lacymon wskazał zalepioną część mapy - wstąpił na politechnikę i napisał tę oto książkę! — Ojciec Lacymon podjął i natychmiast z obrzydzeniem rzucił na stół gruby tom. Przeczytałem tytuł: O sposobach powiększenia bezpieczeństwa lotów rakietowych. (...) Oni nie męczą, nie przymuszają do niczego, nie torturują ani nie wkręcają do głowy śrubek, tylko po prostu uczą, co to jest Wszechświat, skąd wzięło się życie, jak się rodzi świadomość i jak stosować naukę na pożytek powszechny. Mają dowód, z którego pomocą potrafią wykazać, jak dwa a dwa jest cztery, że cały świat jest wyłącznie materialny. (...) Naiwni ci specjaliści amerykańscy; awizują mi właśnie pięć ton książek i literatury opisującej okrucieństwa wrogów wiary. O, żebyż oni zechcieli prześladować religię, żeby zamykali kościoły, rozpędzali wiernych, ale niestety, nic podobnego, na wszystko pozwalają: i na odprawianie nabożeństw, i na szkolnictwo duchowe, tyle że rozpowszechniają swe dowody i teorie. (...) Obecnie mówi się w Rzymie o krucjacie w obronie wiary. (...) nie byłoby to złe; gdyby się wysadziło ich planety, zburzyło miasta, spaliło księgi, a ich samych wytłukło do nogi, może udałoby się ocalić naukę miłości bliźniego, ale kto ma pociągnąć na tę krucjatę?"

Religia jest więc zasadniczo pochodną uczuć. Bardzo ładnie ujął to kardynał J.H. Newmann (jeden z najwybitniejszych katolickich filozofów wiary): "Gdyby nie głos, który wyraźnie brzmi w mym sercu i sumieniu widok świata uczyniłby ze mnie ateistę, panteistę lub politeistę. (...) Żadna prawda, choćby najświętsza, nie ostoi się wobec napaści rozumu: albowiem rozum zwraca się zwłaszcza w stronę niewiary i gromadzi trudności". Rzeczywiste proporcje są zasadniczo inne, niż przedstawiał to Woodward w swoim komentarzu. Wedle przeprowadzonych w 1971 r. badań przez instytut Gallupa, 31% Amerykanów przyznało się do nagłego przeżycia religijnego, olśnienia, przebudzenia, objawienia. [ 5 ] Wedle badań opinii publicznej w Polsce i na świecie można wysunąć przypuszczenie, że ponad połowa wyznawców religii trwa w niej z przyczyn oportunistycznych (mniej niż połowa uczestniczy regularnie w nabożeństwach, spośród tych na wioskach wiele ludzi chodzi pod pewną presją społeczną). To tacy ludzie, którzy zapytani udzielą wprawdzie odpowiedzi: „wierzący", lecz wiara ta nie znajduje żadnego odbicia w ich życiu — jest to tzw. praktyczny ateizm. Na tej więc podstawie możemy stwierdzić, że neuroteologia zajmuje się religijnością zasadniczą i najważniejszą. Jeśli nie jest to nawet przeważająca ilościowo liczba wyznawców religii, to z całą pewnością ci, którzy wprawiają w ruch krwiobieg religijnych wierzeń. Przedstawiany przez czynniki kościelne wizerunek wiary jako kwestii intelektualnej i rozumowej nie ma odbicia w rzeczywistości — jest pobożnym życzeniem.

Owszem, są jednostki wierzące z przeświadczenia intelektualnego, przynajmniej stwierdzić można, że są tacy, co deklarują się religijnymi racjonalistami. Postawa taka mogła być zrozumiała przed czasami Kopernika, Galileusza, Newtona, a nawet Darwina, ale dziś zrozumiałą nie jest. Sama religijność jak najbardziej, ale jako wyraz uczuć i emocji, ale nie rozumu. Przynajmniej nie rozumu opierającego się na rzetelnej wiedzy o świecie. Bóg nie jest potrzebny do tłumaczenia jakiegokolwiek aspektu rzeczywistości.

To tak jak z Tolkienem: niektórzy czytają bo lubią tego typu literaturę, nastraja pozytywnie, pozwala oderwać się od rzeczywistości, całe tabuny czytają bo czytać Tolkiena „wypada", bo „wszyscy go czytają". Większość więc zaliczy książkę jak zalicza się niedzielną mszę, znaczna część czerpać będzie z lektury bogate wrażenia estetyczne i emocjonalne, tudzież odda się refleksjom. Wszyscy ją będą chwalić. Jakaś część nawet w życiu codziennym będzie postępować kierując się jej duchem. A kilka procent uwierzy, że to wszystko prawda. Prawda rzeczywista, którąrealizuje pragnienie. Pragnienie, aby było to prawdą. Powiada słusznie Luter: „Wiara chwyta się rzeczy, która jest jeszcze na wskroś nicością, i czeka, aby z niej powstało wszystko." A czym jest rzeczywistość realizowana wiarą i pragnieniem? Mówi się na to fatamorgana, miraż, złudzenie, omam, albo jakoś podobnie. Trwać w iluzji jest przyjemnie, byle nie permanentnie.

Wiara jako poezja uczuć

Jeśli religijność zdefiniujemy jako system przeżyć, to wiara będzie czymś jakby poezją dla nich. „Bóg jest istotą urojoną, tworem fantazji; ponieważ zaś fantazja jest istotną formą czy narządem poezji, można też powiedzieć, że religia jest poezją, że bóg jest istotą poetycką" (Feurbach).

Don Cupitt, przedstawiciel nowoczesnej teologii „po bogu", postuluje aby ukryty aspekt poetyczny religii wydobyć na miejsce czołowe, gdyż inna teologia nie ma dziś racji bytu. Poetycka teologia ma, wedle tegoż autora, nadać życiu głębszy sens, podbudowę, energię i siłę twórczą. Ma pozostać religia, ale bez naiwnej wiary kosmologicznej: „Na całym świecie religia zwiera szyki i wycofując się, toczy bitwę, którą w końcu musi przegrać (...) Dopiero niedawno odważyliśmy się otwarcie i bez ogródek opisać teologie, czyli systemy twierdzeń dotyczących wiary, jako produkty działania twórczej wyobraźni". Przestrzega jednocześnie: „trzeba jednak zachować ostrożność. Jeśli po prostu odwrócimy popularną teologię i zamiast: 'Bóg stworzył nas na własne podobieństwo', powiemy: 'Stworzyliśmy Boga na nasze podobieństwo' — będzie to nadmierne uproszczenie. (...) Można więc powiedzieć, że Bóg zaistniał dzięki rozwojowi mówiącego o nim języka". Trafnie podkreśla to prorok Izajasz: „Wiara tedy jest ze słuchania" [ 6 ]. Nową koncepcję religii Don Cupitt definiuje tak: „...dookoła i wewnątrz nas istnieje rzeczywiście niewidzialny, lecz zrozumiały świat — świat duchowy. Ten niewidzialny świat — to świat słów i innych symboli. Cały nadprzyrodzony świat religii jest mityczną reprezentacją świata języka. Poprzez praktyki religijne społeczeństwo przedstawia i potwierdza rozmaite sposoby, dzięki którym język buduje świat. (...) możemy i powinniśmy z dostępnego nam materiału tworzyć bez ograniczeń nowe znaczenia religijne, praktyki, narracje. Teologia poetycka ponownie zmitologizuje naszą religię (...) dzięki niej łatwiej nam będzie nie przejmować się tym, że wszystko przemija; wskaże nam też, jak żyć żarliwie." [ 7 ]

Religia a miłość


Odnajdujemy istotne analogie między zjawiskiem religii i miłości. Jeśli zgodzimy się, że uczucia religijne pojawiły się jako neuroleptyki, jako odzew na lęk i ekstrema, to możemy przeprowadzić analogię tego do uczuć miłosnych. Są one odzewem na potrzeby trwania gatunku — wzbudzonym w szacie popędem realizacji „prokreacyjnego posłannictwa". Również dla realizacji tego celu pojawia się ponęta przyjemności. I tak samo w tym przypadku wytworzona została olbrzymia mitologia miłości, spoetyzowane uczucie w tym co się zwie „romantyczność". Jest faktem niezaprzeczalnym, że obie mitologie mistyfikują rzeczywistość — mniej lub bardziej.

Nietzsche nie raz podkreślał, że uniesienie religijne i podniecenie seksualne są niemal tożsame, analogiczna jest zresztą siła artystycznej ekspresji o charakterze miłosnym (oczywiście miłość rozumiemy zmysłowo), jak i religijnym. Ostatnio obie podupadły z racji demitologizacji obu tych sfer ludzkiej aktywności. Warto jednak zauważyć, że miłość jest „przypadłością" powszechną, zaś religia jedynie większościową. Ponadto o ile mitologia miłości moim zdaniem wzbogacać może życie, o tyle mitologia religijna często czyni je nieznośnym: nie sformułowano jeszcze totalitaryzmu miłości. To jednak czysto subiektywna opinia.

Warto iść dalej tym śladem: skoro uczucia te są tożsame, to muszą na siebie oddziaływać. Zauważymy więc, że tak jest istotnie, i że są zasadniczo dwa rodzaje tych oddziaływań:

1) Współtwórcze - uczucia te mogą być wzajemnie podsycane i potęgowane. Połączenie doznań erotycznych i religijnych występuje w części kultów; przejawiało się w takich zjawiskach jak kulty falliczne, bogiń miłości czy płodności, orgie sakralne, świątynna prostytucja; w Grecji był Eros, bachanalia, którym często towarzyszyły orgie, Afrodyta i jej hetery; wyjątkowy jest pod tym względem taoizm, który drogę do przedłużania życia i nieśmiertelności widzi w stosowaniu odpowiednich reguł płciowego zespolenia kobiety i mężczyzny; tantryzm głosił, iż z doznań erotycznych należy czerpać energię duchową; hinduizm wydał Kamasutrę; romantycy również wiązali uczucie religijne z miłosnym — nie tykając wszakże ciał kobiet;

2) Konfliktowo-ekskluzywne - buddyzm, a przede wszystkim chrześcijaństwo. Uczucia religijne tego typu dążyły do zepchnięcia konkurencyjnych uniesień duchowych, żądając dla siebie całkowitej wyłączności w dziedziniesacrum.

Nieco bardziej skomplikowana jest sytuacja islamu. Z istoty swej religia ta ma charakter zbliżony do kategorii drugiej, lecz Koran przemieszany jest z liberalnym stosunkiem do uniesień zmysłowych, obiecując ponadto ponętne hurysy w zaświatach. Zdzisław Wróbel tłumaczy to osobowością założyciela, Mahometa, „który odznaczał się namiętną skłonnością do płci niewieściej, rosnącą coraz bardziej jak przybywało mu lat. Poznanie biografii erotycznej proroka pozwala więc zrozumieć tolerancyjny stosunek głoszonej przez niego religii do potrzeb seksualnych mężczyzny i rygoryzm w stosunku do kobiet." [ 8 ]

Podejście pierwszego rodzaju, jeśli nie prowadziło do dewiacji (co czasami występowało), sakralizowało jednak seksualność, co do dziś istnieje w tradycjach religii Wschodu.

Podejście drugie, piętnując akt seksualny jako nieczysty i zło konieczne, deprecjonowało i profanowało erotyzm. Prowadziło zarazem do nie mniejszych dewiacji, jak choćby opiewane przez święte teksty akty „rozbrojenia kusiciela" (autokastracji dokonał m.in. Orygenes), co zresztą Jezus w Biblii aprobuje: "Albowiem są rzezańcy, którzy się tak z żywota matki narodzili; są też rzezańcy, którzy od ludzi są urzezani; są też rzezańcy, którzy się sami urzezali dla królestwa niebieskiego." (Mat. 19:12) [ 9 ] O ile więc w np. tantryzmie czyn taki zamykałby przystęp do „królestwa niebieskiego" raz na zawsze, o tyle w chrześcijaństwie — miał go otwierać. Rozpusta szerzyła się z podobnym natężeniem, jak i gdzie indziej, choć pod przykrywką tabu. W średniowieczu klasztory będące w istocie domami publicznymi nie były wcale rzadkością, a przeciwko rozpustnym mnichom wydawano specjalne prawa. Do dziś istnieje różnica np. w dalekowschodnim traktowaniu erotyki oraz europejskim. Pierwsze naznaczone jest duchowością i sakralnością, drugie — zrodziło czysto fizjologiczne traktowanie stosunków płciowych.

Możliwe jest wreszcie zastąpienie jednych doznań przez drugie. Poniżej fragment w którym autor opisuje okoliczności kiedy „spotkał boga", czyli doznał mistycznego przeżycia. Wiązało się to z problemami z seksualnym zaspokojeniem: „(...) I ja grzeszny człowiek doznałem doświadczenia Bożej Obecności w mej duszy. Lecz wcześniej doświadczyłem stanu piekła, a może na szczęście tylko stanu przebywania w przedsionku piekła. Wychowany zostałem pobożnie lecz grzechy młodości szły za mną przez 20 lat i przeniosły się w stan małżeński w postaci bardzo silnej zmysłowości. Cierpiała z tego powodu moja żona, bo często robiłem jej wymówki, że jest oziębła. (...) Jednocześnie zawsze byłem straszliwym fantastą i mój umysł mógł z niezmierną łatwością tworzyć niestworzone obrazy. Gdy żona nie miała ochoty na seks karałem ją i siebie złymi myślami. Bóg cierpliwie czekał sam wyznaczył miejsce i czas. I oto pewnej nocy znów biedaczek mąż nie dopieszczony leżałem i wymyślałem jakieś bzdury. Zagalopowałem się za daleko i wtedy znalazłem się w piekle, lub raczej w przedsionku piekła. Jest to obrzydzający stan duszy, która odrzuca Boga i gardzi sama sobą. Straszny to stan i czułem, że dalej jest jeszcze ohydniej. Zalało mnie przerażenie i wtedy poczułem jakby obok mnie Jezusa. (...) I w tej żarliwej modlitwie znalazłem się w sobie i poczułem niepojętą słodycz Bożej Miłości. Umierałem z miłości i to jakiej Miłości. Miłości Prawdziwej. Czułem, że ta miłość jest bez granic i Jest Wszechobejmująca i że jednocześnie sam doznałem jedynie maleńkiej części tej Miłości. Cudowny to stan. I chciałem krzyczeć "Dość już Panie bo jeszcze troszeczkę i umrę z Miłości". Och gdybym wtedy umarł byłbym z Jezusem zjednoczony na wieczność. To wiem. Błogostan minął. I przez kilkanaście dni myślałem tylko by być blisko Boga i pragnąłem śmierci. Wiedziałem, że mam obowiązki do wypełnienia ale bardziej pragnąłem być z Jezusem. Było to w Adwencie roku 2000." (Mieczysław)

Przyczyny trwania miłości tkwią w konieczności trwania gatunku, nie można więc podejrzewać, aby mitologia ta mogła kiedykolwiek odejść. Sytuacja religii jest inna o tyle, że zależy ona nie tylko od przyrodzonych lęków (np. lęki egzystencjalne: przed śmiercią, brakiem sensu, celu, itp.), ale i w znacznym stopniu od czynników środowiskowych, czyli bardziej zmiennych i niestabilnych. Nie miejsce tu jednak aby analizować ich charakter i znaczenie.

Religia: opium czy ecstasa?


Religia to opium dla ludu - po raz pierwszy określenia tego użył prawdopodobnie baron Paul Holbach (1723-89), francuski filozof, jeden z czołowych teoretyków niedowiarstwa.

Niemiecki filozof Immanuel Kant (1724-1804) o spowiedzi pisał, iż jest to "opium dla sumień". Niemiecki poeta Heinrich Heine (1797-1856) nazywał religię "duchowym opium" mówiąc, że ,,opium i religia są znacznie bliższe sobie, niż to się na ogół przypuszcza". Podobnego zdania był zapewne Bruno Bauer (1809-92), niemiecki filozof i teolog, pisząc, że teologia ,,usypia dążenia wolnych ludzi"wywierając "wpływ podobny jak opium". Moses Hess wymieniał razem ,,opium, religię i wódkę", wyjaśniając, że człowiekowi przygnębionemu świadomością życia w niewoli religia daje ukojenie.

Człowiek nie mogąc zdobyć szczęścia doczesnego sięga po szczęście urojone. Marks przekonywał, że uniemożliwia to realizację wzniosłych ideałów komunistycznego szczęścia o zasięgu powszechnym (gr. katholicos). Oczywiście nie ma wątpliwości, że przesłanki jego rozumowania były poprawne: religia sprzyja przeto tyranii, usypiając ludy w domaganiu się poprawy losu, gdyż umożliwia w obietnicach urojonych zrekompensować po części choć żądzę dóbr doczesnych. Podobnie powiadał Wolter, choć bynajmniej nie życzył sobie powszechnego obudzenia ludu do rzeczywistości: „Powinniśmy pobłogosławić tej prawdzie, iż nie wszyscy biedni odzyskują świadomość, dumę i żądzę przemiany tego co jest… Biada światom, gdy się heloty budzą. Wszystkie wszakże rewolucye, jak dotąd, nie przyniosły wolności upragnionej."

Również niektórzy myśliciele chrześcijańscy podzielali opinię, że religia pod wieloma względami przypomina działanie opium. Chrześcijański teolog Daniel T. Niles z Cejlonu pisał: "To prawda, że religia stanowi opium dla mas, ponieważ prawdziwa religia uspokaja dążenie do zemsty". Dużo bardziej interesujące było stanowisko Williama McDougall’a (1871-1938), brytyjskiego psychologa, jednego z pierwszych przedstawicieli psychologii społecznej, profesora uniwersytetów Oksfordu i Cambridge’u, który dokonał nawrócenia na kilka lat przed śmiercią. Otóż McDougall uznawał, że religia jest potrzebna dla ratowania cywilizacji Zachodniej przed żywiołem rewolucyjnym, a także wzrastającą liczbą ludów kolorowych, które mnożą się dynamiczniej niż ludy europejskie. Jego doktryna religii jako opium polegała na tym, iż odrzucając jej etykę jako niewłaściwą dla „ras szlachetnych", widzi pozytywne strony chrystianizowania ludów „nieco mniej szlachetnych", właśnie jako aplikacja „opium". Religii chrześcijańskiej, choć opiera się na szkodliwej etyce, nie należy niszczyć, ponieważ oddawała ona i wciąż może oddawać pożyteczne usługi jako religia dla tych ludów, które w interesie cywilizacji powinny powymierać. Jak więc komentuje to Andrzej Nowicki: „Religia chrześcijańska powinna # z właściwą sobie słodyczą # pogodzić kolorowe ludy z ich nieuchronnym losem, wyjaśnić im, że wszelki opór jest daremny, nauczyć je, aby z pokorą przyjęły wolę Bożą i przygotować je na śmierć, łagodząc im ich ostatnie chwile. Etyka McDougalla jest jednocześnie nieludzka i 'humanitarna'. Jej nieludzkość wyraża się jedynie w tym, że wydaje ona wyrok śmierci na ludy kolorowe. Jej 'humanitaryzm' wyraża się natomiast w tym, że za pomocą chrześcijańskiego opium chce złagodzić przedśmiertne cierpienia."

Religia więc, jeśli nie budzi fanatyzmu i żądzy krwi niewiernych, usypia. Sen może być dobry lub zły. Może być bowiem zwykłym marzeniem sennym (oneiros), albo koszmarem, wszak horror to z łaciny również trwoga religijna. Nie będziemy się tu jednak zajmować więcej onejromacją, warto jednak zbadać od strony chemicznej „religijną iluminację". Podobnie bowiem jak miłość i jej wrażenia i cechy pod wieloma względami przypominają uczucia religijne, tak i wiele podobieństw znajdujemy między tymi ostatnimi a narkotykami. Okaże się, że spopularyzowane przez Marksa porównanie religii do opium, może zawierać pewną prawdę nie tylko społeczną, ale i chemiczną.
Nie należy jednak ograniczać się do opium, gdyż nie tylko te funkcje religia pełniła. Działała również i tak jak tabletki Ecstase: pobudzała do działania, dawała siłę i energię walki. Leonhard Ragaz twierdził, że ewangeliczna idea Królestwa Bożego "to nie opium, ale dynamit". Taki z pewnością charakter miały ruchy heretyckie, zwłaszcza średniowieczne herezje ludowe. Podobnie u romantyków, gdzie niechęć do zinstytucjonalizowanej religii łączyły się jednak na ogół z żarliwością religijną osobistą i z wolą walki i czynu.

Przejdźmy jednak do religijnej chemii
.

W roku 1962 dr Walter Pahnke postanowił przeprowadzić eksperyment, na podstawie którego chciał poznać zależność między narkotykami, chemią organizmu i religijnym przeżyciem. Grupę testową stanowiło dwudziestu młodych protestantów, mężczyzn, adeptów nauk teologicznych, którzy zgodzili się wziąć udział w teście ze środkami psychoaktywnymi. Doświadczalnym środkiem psychozomimetycznym (halucynogennym) była psylocybina, środek otrzymywany m.in. z grzybów meksykańskich, wywołujący stany psychotyczne, którym towarzyszą utrata poczucia czasu, euforia, halucynacje (podobne do LSD-25, ale słabsze). Uczestnicy nie wiedzieli, że połowa z nich otrzymała placebo, powodujące reakcje psychologiczne (efekt placebo), ale nie farmakologiczne (placebo było kwasem nikotynowym, powodującym „uczucie mrowienia"). Po aplikacji środków uczestnicy wypełniali ankietę ze 147 pytaniami, a po sześciu miesiącach powtórnie (100 pytań). Jako cechy charakterystyczne mistycznego przeżycia dr Phanke określił m.in.: 1) poczucie jedności; 2) zanik poczucia czasu i przestrzeni; 3) poczucie sacrum; 4) poczucie rzeczywistości obiektywnej; 5) głębokie uczucie pozytywnego nastroju; 6) paradoksalność. Żaden protestant z tych co otrzymali placebo nie doznał przeżycia mistycznego, zaś 4 na 10, którzy otrzymali psylocybinę miało mistyczne doświadczenie. Po sześciu miesiącach tendencje mistyczne utrzymały się. Jeszcze ciekawsze były wyniki testów na tych samych protestantach przeprowadzone po ok. 25 latach: o ile przeżycia
religijne grupy kontrolnej (placebo) utrzymały się na tym samym poziomie, o tyle w grupie eksperymentalnej (psylocybina) doświadczenia mistyczne nieco wzrosły.

Można więc dostrzec, że występuje pewien związek między oddziaływaniem środków halucynogennych a religijnym doświadczeniem mistycznym. W obu występują z różnym nasileniem takie objawy psychotyczne jak omamy, iluzje (hełm Persingera), depersonalizacja, zaburzenia poczucia czasu, euforia. Środki halucynogenne wywołać mogą przy częstszym ich stosowaniu uzależnienie.

Również w przypadku narkotyków i religii można podać przykłady kiedy doznania te zostają połączone. Warto wspomnieć na tym tle wierzenia Rastafarian. W religii tej marihuana jest czymś jakby sakramentem, a sami przywódcy niejednokrotnie namawiają wyznawców do popalania. Stosują ją także w celach leczniczych. Marihuana, określana przez nich jako 'zioło mądrości', jest stałym elementem ich wierzeń — Jah stworzył 'trawkę' w czasie 7 dni stwarzania i nakazał ją człowiekowi spożywać. Po wypaleniu jointa uważają, że mogą doskonalej uczcić swego boga, gdyż wówczas człowiek staje się mądrzejszy i swobodnie uwalnia uczucia.

Pobożne neuromodulatory i układ rąbkowy


„Cała nasza historia jest zapisana w komórkach nerwowych."
prof. Małgorzata Kossut, neurobiolog

Nasz mózg tworzy system chemiczny, wszystkie funkcje zdeterminowane są elektrochemicznie: neurony przekazują między sobą sygnały dzięki przekaźnikom chemicznym (tzw. neuromodulatory), do których zaliczamy m.in. serotoninę i dopaminę. Układ limbiczny (albo rąbkowy — bo na obrzeżach kresomózgowia), znajdujący się w płatach skroniowych, kieruje czynnościami popędowo-emocjonalnymi. W układzie rąbkowym znajduje się zespół struktur będących anatomicznym podłożem czynności popędowo-emocjonalnych. W układzie tym znajdują się ośrodki głodu, pragnienia, popędu seksualnego, bólu, strachu, agresji i in. Wizje Boga związane są również z układem rąbkowym (a także ze środkowymi i niższymi częściami płatów skroniowych). E.O. Wilson pisze, że "samopoznanie jest ograniczone i kształtowane przez mózgowe centra kontroli w podwzgórzu i układzie rąbkowym (limbicznym). Centra te zalewają naszą świadomość wszelkiego rodzaju uczuciami — nienawiści, miłości, winy, strachu i innymi - którymi zajmują się filozofowie etyki, pragnący odsłonić standardy dobra i zła. Cóż więc, chciałoby się zapytać, ukształtowało podwzgórze i układ rąbkowy? Powstały one w toku ewolucji na drodze doboru naturalnego. Musimy trzymać się tego prostego stwierdzenia biologicznego, jeśli chcemy wyjaśnić w pełni problemy etyki i filozofów etyki, o ile nie epistemologii i epistemologów." [ 12 ]

W układzie limbicznym znajdują się m.in. ciało migdałowate (amygdala) i hipokamp [ 13 ]. Układ ten jest starszą (filogenetycznie) strukturą w mózgu niż kora mózgowa (neocortex). Emocjonalny system limbiczny i racjonalny system korowy funkcjonują równolegle, z tym zastrzeżeniem, iż system limbiczny działa szybciej. „Uczeni mówią dzisiaj, że człowiek ma dwa mózgi i dwie pamięci, pracujące niezależnie od siebie — jeden myśli, drugi czuje. Obydwa systemy są powiązane odrębnie z receptorami. Ponieważ droga od receptorów do systemu limbicznego jest krótsza niż do kory, możemy zareagować emocjonalnie, zanim przemyślimy sprawę. Informację, którą odbiera neocortex charakteryzuje ambiwalencja i niepewność, natomiast to, co przyjmuje system limbiczny ma postać prawdy absolutnej. Hippocampus nadaje wartość otrzymywanym informacjom." [ 14 ]

To w ciele migdałowatym neutralne informacje zamieniają się w gniew, wstręt, radość lub szczęście. Hipokamp natomiast pełni funkcję niejako „nożyc informacyjnych" — z docierających do mózgu niezliczonych bodźców (informacji) wybiera te, które są godne uwagi i zapamiętania, aby wyłonić z nich sens (przykład: w zatłoczonym barze, dzięki hipokampowi potrafimy zrozumieć w tłumie głos jednej osoby). „Bez cenzury hipokampu człowiek błądziłby bez orientacji w morzu danych. Jeśli jednak uda nam się przechytrzyć te cenzorskie nożyce w głowie, przyczynia się do zwiększenia kreatywności. — Wtedy mogą się pojawić nagle całkiem nowe zależności znaczeniowe — mówi psychiatra Hinderk Emrich, który od 15 lat zajmuje się badaniem iluzji. — Być może także objawienia polegają na ominięciu autocenzury w hipokampie. Zdaniem Emricha człowiek mający halucynacje widzi jedynie własną hipotezę rzeczywistości: jego mózg narzuca mu fantazje jako świat realny. W swojej działalności naukowej Emrich interesował się często wpływem narkotyków. Podejrzewał, że osłabiają one autocenzurę i dlatego niekiedy pobudzają fantazję. — Podobny skutek mogłyby też wywoływać rytualne tańce albo post, jak to zaleca wiele religii - spekuluje Emrich." [ 15 ]Hipokamp jest powiązany z pamięcią autobiograficzną, o sobie („brama do przeszłości"). Jest to jednak pamięć czysto faktograficzna, emocjonalna otoczka zostaje zapamiętana przez ciało migdałowate (tam jest tzw. pamięć emocjonalna).

Opioidy i serotonina. Praktyki mistyczne szamanów („naturalne") wpływają na mózgowe receptory opioidowe i serotoninowe. Opioidy endogenne [ 16 ] działają na nasz mózg głównie hamująco: osłabiają ból, znika niepokój, panika i strach, obniża się temperatura ciała. „Cały organizm zwalnia obroty i następuje stan krótkotrwałej hibernacji." Zarazem jednak mogą w większych ilościach wywołać stan euforii. Do opioidów endogennych zaliczamy m.in. endorfinę (od: endogenna morfina, niejako morfina „wewnętrzna"). Endorfina wiążą się z tymi samymi receptorami w ośrodkowym układzie nerwowym, z którymi wiążą się narkotyki (np. morfina). „Stan błogości, który możemy odczuć pod wpływem relaksu lub medytacji, związany jest właśnie ze zwiększeniem produkcji endorfin. Oznacza to, że sami możemy sobie zaaplikować dawkę endorfin." [ 19 ] Dr Rick Strassman pisze, że DMT (dimethyltryptamina) może wywołać stany mistyczne oraz przypuszcza, że w mózgu znajduje się również naturalne źródło tej substancji aktywnej. [ 20 ] LSD działa na podobne obszary w mózgu co serotonina, wpływając na receptory serotoninowe. Tzw. tabletka szczęścia, czyli Prozac, polepsza samopoczucie, bo podwyższa poziom serotoniny. Jeden z receptorów serotoninowych znajduje się w ciele migdałowatym (emocje). Czy występują analogie z technikami szamańskimi?

Dopamina.
Jest to substancja aktywna w mózgowym systemie nagród, uczestniczy również w wytwarzaniu nałogów. Stwierdzono, że schizofrenicy dobrze reagują na leki działające na dopaminowe obszary limbiczne (układ rąbkowy) w mózgu. Neurolodzy odkryli, że dopamina jest odpowiedzialna za powstawanie odczucia przyjemności. Kokaina działa w taki sposób, że neurony zostają zalane dopaminą, dając uczucie uniesienia, które trwa od 10 do 20 minut. Neurobiolog Małgorzata Kossut mówi: „Nasz nastrój, a także ciekawość świata, umiejętność skupiania się czy temperament w dużej mierze zależą od tego, jakie składniki przeważają w 'koktajlu' neuromodulatorów. (...) Mózg niczym barman serwuje nam 'drinki' na różne okazje. (...) Np. dopaminy, wydzielanej przez tzw. układ nagrody w sytuacjach przyjemnych, jest również sporo w mózgu chorych na schizofrenię, którzy są głęboko nieszczęśliwi." [ 21 ]

W 1997 r. odkryto w związku z dopaminą tzw. gen ciekawości (gen odpowiedzialny za transport dopaminy). Myszy, którym genetycznie zmieniono jego aktywność, robiły się chorobliwie ciekawe. Kiedy wkładano je do coraz to innych klatek, biegały jak oszalałe, węsząc każdy kąt — aż do upadłości. Podobny gen odkryto u człowieka. Wedle jego angielskiej nazwy — novelty gene — można by go nazwać „genem nowinkarstwa". Jego aktywizacja powoduje większy poziom dopaminy, ludzie „łakną nowych informacji jak powietrza". Zapewne wyznawcy wszelkich teorii spiskowych, a przede wszystkim UFO cierpią na jego nadczynność.

Wedle odkrycia szwajcarskiego neurologa ze Szpitala Uniwersyteckiego w Zurychu, dra Petera Bruggera, należałoby sądzić, iż gen ciekawości nie oznacza bynajmniej ciekawości pożytecznej, lecz wytrąconą z równowagi. Brugger zaobserwował, że sceptycy mają niższy poziom dopaminy w mózgu, niż ludzie wierzący w różne dziwne zjawiska, mający skłonność do przywiązywania głębokiego znaczenia przypadkowym zbiegom okoliczności oraz przywiązujący ukryty sens zwykłym zdarzeniom. Zarazem podając ochotniczej grupie sceptyków lek L-dopa, który podnosi stężenie dopaminy, uczynił z nich ludzi znacznie bardziej łatwowiernych. [ 22 ] Tym samym można stwierdzić, że wyższy poziom dopaminy to naukowe wyjaśnienie stanu „łaski bożej", czyli „daru wiary", a z drugiej strony niższy jej poziom uznać można za stan „uświęcającej łaski trzeźwości". Dla pełni „religijnego uświęcenia" dopamina może uzupełniać działanie „modułu religijnego", sprzyjając przypisywaniu różnorakich konsekwencji teologicznych przeżywanym uczuciom religijnym generowanym w skroniowych i bocznych płatach mózgu.

Przypisy:


[ 1 ] R. Legutko, "Neuroteologia", Nowe Państwo, nr 23/2001
[ 2 ] Ralph S. Sołecki, "Shanidar IV, a Neanderthal Flower Burial in Northern Iraq", Science 1975, 190, s.880-881; zob. E.O. Wilson, O naturze ludzkiej, Zysk i S-ka, Poznań 1998, s.182
[ 3 ] Feurbach, Wykłady o istocie religii, PWN, Warszawa 1981, s.201
[ 4 ] B.P. Beckwith, Free Enquiry, 1986 vol. 6 p. 46
[ 5 ] E.O. Wilson, O naturze ludzkiej, Zysk i S-ka, Poznań 1998, s.183
[ 6 ] Rzym. 10:17, BW; Mamy tu też odpowiedź na rozterki pewnego baptysty-kreacjonisty, który zastanawiał się po co kosteczki słuchowe tak dziwnie ewoluowały - ewoluowały oczywiście po to, aby baptysta dowiedział się o bogu
[ 7 ] Don Cupitt, Po Bogu..., CiS, W.A.B., Warszawa 1998
[ 8 ] Zdzisław Wróbel, Erotyzm w religiach świata, Lidex, Warszawa 1996
[ 9 ] Tłumaczenia polskie często zafałszowują ten fragment
[ 12 ] E.O. Wilson, Sociobiology: The New Synthesis, za: Williams, Światełko mydliczki.., s.201-202
[ 13 ] Zarówno hippocampus (konik morski) jak i ciało migdałowate zawdzięczają nazwy swemu kształtowi
[ 14 ] Jan M. Szymański, "Uwolnienie od uprzedzeń", Zielone Brygady, 1998; zob. też.: Joseph Le Doux, "Sensory Systems and Emotion", w: Integrative Psychiatry, nr 4, 1986; tegoż: "Emotion and the Limbic System Concept", w: Neuroscience, nr 20, 1992
[ 15 ] Johann Grolle, "Skazani na wiarę", Der Spigel, 18 V 2002
[ 16 ] Opioidy endogenne czyli produkowane naturalne, w odróżnieniu od opioidów egzogennych (zw. opiatami), do których należą m.in. morfina, heroina, kodeina. Opioidy mają silne działanie przeciwbólowe
[ 19 ] Mariusz Wirga, "Teoria, biologia i terapia w psychoneuroimmunologii", Charaktery; zob. też: dr hab. Jolanta Sotowska-Brochocka, "Wszystko zaczęło się od opium", Biologia w szkole nr 253
[ 20 ] Rick Strassman, DMT: the Spirit Molecule. Rochester: Park Street Press, 2001
[ 21 ] Wywiad z prof. Małgorzatą Kossut, Gazeta Wyborcza, 14 marca 1998
[ 22 ] "Skąd się biorą UFO", Wiedza i Życie, październik 2002, s.13; Michael A. Persinger, "Paranormal and Religious Beliefs May Be Mediated Differently by Subcortical and Cortical Phenomenological Processes of the Temporal (Limbic) Lobes.", Perceptual and Motor Skills, 76(1993): 247 51

Mariusz Agnosiewicz
Redaktor naczelny Racjonalisty, założyciel PSR, prezes Fundacji Wolnej Myśli. Autor książek Kościół a faszyzm (2009), Heretyckie dziedzictwo Europy (2011), trylogii Kryminalne dzieje papiestwa: Tom I (2011), Tom II (2012), Zapomniane dzieje Polski (2014).
Uwaga! Użytkownik jan potocki jest zbanowany na hyperrealu. Nie odpowie na próbę kontaktu, ani nie przeczyta odpowiedzi na post.
  • 1180 / 103 / 0
Coraz więcej kierowców prowadzi pod wpływem narkotyków
dog

[ external image ]
Przekazanie nowych narkotesterów małopolskiej policji (Fot. Anita Gorczycka / Agencja Gazeta)

W 2015 roku na terenie Małopolski przyłapano 285 osób na prowadzeniu pojazdów pod wpływem narkotyków. To o 95 więcej niż w roku 2014. Najwięcej - aż 250 kierowców - przyłapali krakowscy policjanci.

Na zawartość środków działających podobnie do alkoholu przebadano w tym okresie prawie 1000 kierujących (dwa razy więcej niż w roku 2014). Policjanci podejmują decyzję o badaniu narkotestem, gdy alkomat nie wykazuje alkoholu, ale zachowanie kierowcy budzi podejrzenia.

Marihuana, amfetamina, metamfetamina

Nocą 30 stycznia br. w Krakowie policjanci zatrzymali do kontroli drogowej 33-letniego mężczyznę kierującego hondą. Badanie alkomatem nie wykazało u niego alkoholu, natomiast narkotest potwierdził obecność w jego organizmie marihuany, amfetaminy i metamfetaminy.

5 lutego br. w Krakowie policjanci zatrzymali do kontroli drogowej kierującego passatem 20-latka. Jak się okazało, był on pod wpływem marihuany.

Kolejny przypadek miał miejsce w niedzielę 21 lutego br., również w Krakowie. U 22-latka kierującego peugeotem badanie trzeźwości nie wykazało obecności alkoholu, jednakże test narkotykowy dał wynik pozytywny.

Dwa zatrzymania w ciągu godziny


W ostatni weekend w Krakowie policjanci stwierdzili obecność narkotyków u kierowcy będącego uczestnikiem organizowanego nielegalnie zlotu pojazdów.

9 marca w ciągu jednej godziny na ul. Bieńczyckiej policjanci zatrzymali do kontroli drogowej kolejno dwóch kierujących. U obu badanie wykazało obecność narkotyków.

- W pierwszym przypadku u 35-letniego kierującego fordem test wykazał obecność marihuany i amfetaminy. Mężczyzna ten nie posiadał uprawnień do kierowania pojazdem, ponadto po sprawdzeniu okazało się, że jest poszukiwany. Natomiast badanie na obecność narkotyków u drugiego, 32-latka kierującego seatem, wykazało obecność marihuany, benzodiazepin oraz amfetaminy - relacjonuje podinsp. Mariusz Ciarka z małopolskiej policji.

Młodzi nierozważni

- Każdy z wyżej opisanych przypadków ma wspólny mianownik - młody wiek kierującego, któremu często wydaje się, że jeżeli zrezygnuje z alkoholu na rzecz środków działających podobnie do alkoholu, nie zostanie pociągnięty do odpowiedzialności karnej. Policjanci posiadają odpowiedni sprzęt, a przede wszystkim coraz większe doświadczenie, pozwalające podczas kontroli drogowej stwierdzić objawy zażycia niedozwolonych środków. Jak widać, szansa na uniknięcie odpowiedzialności jest niewielka - przestrzega podinsp. Ciarka.

Jak dodaje, kierowcy nie zdają sobie sprawy, że jazda pod wpływem narkotyków jest tak samo niebezpieczna jak jazda po alkoholu i rodzi takie same konsekwencje prawne. W przypadku kierowania pojazdem mechanicznym pod wpływem środka odurzającego odpowiedzą za przestępstwo z art. 178a § 1 kk, za co może być orzeczona kara pozbawienia wolności do lat 2, a zakaz prowadzenia pojazdu od 3 do 15 lat.

W całej Polsce w 2015 roku przebadano na zawartość narkotyków prawie 8800 kierujących. 1281 z nich prowadziło pojazd pod wpływem takich właśnie środków.
Uwaga! Użytkownik jan potocki jest zbanowany na hyperrealu. Nie odpowie na próbę kontaktu, ani nie przeczyta odpowiedzi na post.
  • 1180 / 103 / 0
Narkotykowa mapa świata – gdzie od czego najwięcej uzależnień?
http://recoverybrands.com/drug-treatment-trends/


[ external image ]
Najbardziej leczone uzależnienie (Recovery Brands)



Australia i Nowa Zelandia leczą się z uzależnienia od marihuany, USA, znaczna część Europy i Azji od opioidów, Arabia Saudyjska od amfetaminy. Powstały interaktywne mapy pokazujące, jakie narkotyki stanowią największy problem w różnych krajach świata.
Interaktywne mapy wskazują liczbę osób leczonych z powodu nadużywania substancji psychoaktywnych, rodzaj substancji z powodu uzależnienia od której leczy się najwięcej osób oraz liczbę zgonów z powodu przedawkowania w zależności od obszaru. Stworzono je przy wykorzystaniu danych Biura ONZ ds. Narkotyków i Przestępczości (United Nations Office on Drugs and Crime - UNODC). Cała akcja ma zwrócić uwagę na skalę problemu uzależnień na świecie.
Mapy pochodzą ze strony Recovery Brands.
http://recoverybrands.com/drug-treatment-trends/


Z danych wynika, że leczenie uzależnień jest na najwyższym poziomie w Iranie i Nowej Zelandii, co niestety pokrywa się z dużą liczbą osób wymagających leczenia na tych obszarach. W Islandii notuje się najwyższy wskaźnik zgonów z powodu przedawkowań. Zaraz po niej są Stany Zjednoczone.

[ external image ]
Liczba osób leczonych z powodu uzależnienia
Recovery Brands


Substancje psychoaktywne pogrupowano na poniższe kategorie:


- konopie indyjskie
- kokaina
- rozpuszczalniki i inhalatory
- opioidy: heroina, opium, leki opioidowe
- amfetamina i pochodne amfetaminy: metamfetamina, amfetamina, ecstasy, leki z amfetaminą na receptę (przyp. red. w Polsce niestosowane)
- środki uspakajające: benzodiazepiny i barbiturany
- halucynogeny: LSD i inne.

Nowa Zelandia i Iran – w niechlubnej czołówce?


Nowa Zelandia i Iran lokują się w czołówce globalnej listy, jeśli chodzi o ilość osób leczonych z powodu narkomanii. Wskaźnik nadużywania narkotyków w tych krajach utrzymuje się na wysokim poziomie: w Nowej Zelandii – konopi, w Iranie – opioidów (a ostatnio także metamfetaminy).


Dostępność marihuany w Nowej Zelandii jest bardzo duża. Przekłada się to na liczbę osób jej używających. Według The New Zeland Herald, w Nowej Zelandii skala rozpowszechnienia tego narkotyku jest jedną z najwyższych na świecie.


Zgodnie z raportem World Drug Report 2014 przygotowanym przez ONZ, Nowa Zelandia zajmuje 3. miejsce pod względem rozpowszechnienia marihuany - 14,6 proc. dorosłych używało tego narkotyku (dane na 2007 r.). Pierwsze miejsce zajęła Islandia – ponad 18 proc. dorosłych używało marihuany (dane z 2012 r.). Za nią było USA – 14.8 proc. (dane z 2012 r.).

Iran zajmuje drugą pozycję pod względem skali leczenia uzależnień, jednak z nieco odmiennych powodów niż Nowa Zelandia. Iran sąsiaduje z Afganistanem, jednym z czołowych producentów opium. Ze względu na to, że znajduje się na szlaku przemytu, spore ilości heroiny pozostają w tym kraju. W Iranie liczbę uzależnionych szacuje się na 1- 3 proc. populacji kraju. Dodatkowo poza uzależnieniem od heroiny obserwuje się coraz większe rozpowszechnienie metamfetaminy, także wśród kobiet, którym podstępnie obiecuje się, że dzięki niej pozostaną szczupłe.

Planeta opioidów. Co gdzie najczęściej się leczy?

Najwięcej osób na świecie jest leczonych z powodu uzależnienia od opioidów. Dotyczy to m. in. USA, znacznej części Azji (np. Rosji, Chin, Indii, Kazachstanu), Europy (np. Francji, Niemiec, UK, Włoch, a także Polski. Prawdopodobnie na zapotrzebowanie na leczenie uzależnienia od tej grupy substancji psychoaktywnych wpływa mocno uzależniające działania heroiny.

Zapotrzebowanie na leczenie uzależnienia od kokainy jest największe w krajach Ameryki Południowej – duża część z nich to jej producenci, a także w Hiszpanii. Co ciekawe, w Kolumbii jednej z większych dostawców kokainy, notuje się największe zapotrzebowanie na leczenie uzależnienia nie od kokainy, a od konopi.

Z uzależnienia od konopi indyjskich poza już wspomnianymi w największym stopniu leczą się mieszkańcy Kanady, Meksyku, Australii i niektórych afrykańskich państwach.

Szwecja, Czechy, Słowacja, Islandia, Arabia Saudyjska, Tajlandia, Japonia – to kraje, w których jest największe zapotrzebowanie na leczenie uzależnienia od amfetaminy bądź pochodnych amfetaminy: metamfetaminy, ecstasy.

Leczenia od środków uspokajających w pierwszej kolejności wymagają mieszkańcy Mongolii i Namibii. W Erytrei najwięcej osób leczy się zaś z uzależnienia od rozpuszczalników i inhalatorów.

[ external image ]
Leczenie uzależnień
Recovery Brands


Marihuana – „ulubiony” narkotyk świata?


Skala podejmowania leczenia nie jest jednak równoznaczna z rzeczywistym rozpowszechnieniem narkotyku w społeczeństwie. Mimo że z powodu uzależnienia od opioidów leczy się najwięcej osób, to nie są one najczęściej używanym narkotykiem na świecie. Z nielicznymi wyjątkami w większości państw to marihuana zajmuje pierwsze miejsce pod względem używania.
Jedynie w Salwadorze i niektórych państwach południowo- wschodniej Azji tj. Tajlandia, Laos, Filipiny najczęściej używanymi narkotykiem jest amfetamina i jej pochodne, nie marihuana.

Zgony z przedawkowania


W kategorii wskaźnika zgonów z powodu przedawkowania w różnych krajach Islandia i USA wiodą niechlubny prym. Zwraca się uwagę na to, że w wielu obszarach świata w ogóle nie ma żadnych danych o skali tego problemu. Dane te są zbierane głównie w bogatych krajach Północy. Brakuje informacji dotyczących krajów afrykańskich, azjatyckich czy południowoamerykańskich – zaznaczają eksperci.

W przypadku nadużywania np. opiatów czy środków uspokajających zawsze istnieje poważne zagrożenie przedawkowaniem, a nawet śmierci – przestrzegają.

[ external image ]
Zgony z przedawkowania
Recovery Brands


Zastrzeżenia do wyników

Autorzy podkreślają: pomimo że mapy oparte są na oficjalnych danych ONZ, to stopień rzeczywistej narkomanii jest trudny do zmierzenia, chociażby ze względu na to, że kraje stosują różne metody zbierania danych. Porównując wyniki z różnych obszarów, należy mieć tego świadomość.
Uwaga! Użytkownik jan potocki jest zbanowany na hyperrealu. Nie odpowie na próbę kontaktu, ani nie przeczyta odpowiedzi na post.
  • 1180 / 103 / 0
Juliusz Strachota: Xanax jest szybszy niż wiara. Dzięki lekom człowiek udaje, że sobie radzi
Hanna Rydlewska

Zaczęło się od napadów paniki. Lekarz przepisał na nie xanax, lek błyskawicznie wygłuszający lęki. Pisarz Juliusz Strachota miał go brać krótko i dzięki niemu rozwiązać swoje życiowe problemy. Ale wpadł w coś znacznie gorszego. W nałóg, który częściowo pozbawił go pamięci, doprowadził do dwóch prób samobójczych, przysporzył mnóstwa cierpień jemu i jego bliskim. Echa tych wydarzeń znaleźć można w książce "Relaks amerykański". Jej bohater, podobnie jak Strachota, odbija się w końcu od dna. Wcześniej przechodzi jednak przez wszystkie kręgi piekielne.


Potrafisz się dzisiaj, sam z siebie, naprawdę rozluźnić? Wypracowałeś taką umiejętność czy wciąż sprawia ci to trudność?

- Jeszcze długa droga przede mną. Ostatnio złapałem się na tym, że moje próby relaksu, na przykład w weekendy, polegają na tym, że skupiam się na planowaniu. Bo wizja bezczynności generuje u mnie taki stres, że o 7 rano jestem na treningu, o 8 wskakuję na rower, tego dnia zaliczam jeszcze spacer, muzeum i kino... Bywa, że tym relaksem jestem wymęczony.

Niedawno widziałem się z terapeutą od uzależnień, który pomagał mi od samego początku, i zabrałem się za ten temat. Kiedy wychodziłem z nałogów, tryb zadaniowy, który wrzuciłem - w odniesieniu do wszystkiego, nie tylko do relaksu - bardzo mi pomagał. Ale potem zadaniowe myślenie przejęło kontrolę nad resztą. Nagle się okazało, że nie umiem nie mieć planu. Nie umiem po prostu rzucić wszystkiego i pójść na żywioł. Jak wyjeżdżam na urlop, to jest to tak skomplikowane pod względem logistycznym przedsięwzięcie, że ciężko tu mówić o relaksie.

[ external image ]
Juliusz Strachota (fot. Bartosz Bobkowski / Agencja Gazeta)

Żyjemy w czasach, w których nadrzędna staje się kategoria produktywności. Zakazane w dzisiejszym świecie są smutek, nuda i właśnie bezproduktywność. Relaks też jest zadaniem do wykonania.

- Tak, musi być mierzalny i celowy. Czyli jest swoim zaprzeczeniem.

U mnie pojawia się jeszcze motyw odrabiania straconego czasu. Tych kilkunastu lat, które tak naprawdę straciłem, puściłem z dymem. Obserwuję dopiero na trzeźwo, że nałogowy mechanizm jest u mnie dominujący. On jest kluczowym elementem mojej natury. Trudno powiedzieć w tej chwili, czy miałem taką osobowość, zanim zostałem ćpunem, czy to jest wynik lat picia i ćpania. Natomiast próba odpuszczenia, niezrealizowania części planu, jest dla mnie w tym kontekście bardzo dużym wyzwaniem. Mam tak wszystko poukładane w tej chwili - z czego zresztą jestem dumny, bo po latach nieogarniania tak świetnie ogarniam - że muszę sobie stworzyć odpowiednie warunki, żeby się wyłączyć. W kinie skupię się na filmie, ale jeśli będę go oglądał w domu, na komputerze, zrobię kilkanaście przerw. Nosi mnie, żeby robić ileś rzeczy naraz.

Ćpunem, jak to określiłeś, jest się do końca życia? Tak jak alkoholikiem?

- Myślę, że na jedno wychodzi. O ile pewne aspekty tych uzależnień różnią się od siebie, o tyle podłoże jest podobne. Ten rdzeń nałogu. Lubię o sobie mówić, że jestem ćpunem. To jest dla mnie wygodne. W kontrze do tego, że przez lata kręciłem, cwaniakowałem, udawałem, że jest inaczej. Nauczyłem się modelu, w którym w pewnym momencie oszukiwałem już tylko sam siebie. I przełamanie tego, powiedzenie sobie i światu wprost: jestem alkoholikiem i ćpunem, było dla mnie rewelacyjnym odkryciem.

Nagle zostałem sobą. Nie wiem wciąż do końca, co to znaczy, ale to doceniam. Przyniosło mi to ulgę, paradoksalnie dało poczucie wolności. Będę ćpunem do końca życia, ale nauczyłem się to wreszcie obsługiwać. Nie muszę już ćpać.

A czemu w ogóle zacząłeś? Skąd wzięło się w tobie to napięcie, które musiałeś zniwelować za pomocą alkoholu czy różowych tabletek?


- Od dziecka byłem podszyty lękiem. Ale to przecież częste - takie nieradzenie sobie w okresie dorastania z własną emocjonalnością. Miałem jeszcze coś dziwnego w sobie: pewną niezgodę na przemijanie. To ciekawe, że objawiło się to u mnie dosyć wcześnie. Używki pomagały mi to zagłuszyć. Jak już zaczynałem pić alkohol, bardzo szybko podbijałem go amfetaminą. Wtedy picie mogło się nie kończyć. To miało katastrofalne skutki. Już w wieku 20 lat ponosiłem takie konsekwencje picia i ćpania, które można by uznać za sięgnięcie dna. Mogłem się od niego odbić, ale nie robiłem tego. Byłem zbyt głupi, żeby wyciągnąć wnioski. A historie związane z xanaxem to już był finał. Nie miał nic wspólnego z wyobrażeniem o radosnym melanżu, nie miał wymiaru socjalnego. To już była wyłącznie ćpuńska kalkulacja. Śmiało mogę powiedzieć, że był to najgorszy okres w moim życiu. Niestety, wiele osób wpada w podobną pułapkę. I to niekonieczne są ludzie, którzy pasują do stereotypowego wizerunku ćpuna.

W wyobrażeniach o narkomanie z jednej strony mamy człowieka czołgającego się po Dworcu Centralnym, a z drugiej - ćpuna celebrytę, który faszeruje się koksem. Tyle że tutaj te wzorce nie działają. Możemy nawet uruchomić w tym miejscu oksymoron typu „stary ćpun”. I wyobrazić sobie swoją matkę, babcię albo swojego brata. Bo okoliczności, w których człowiek uzależnia się od leków, są zupełnie inne od tych, które łączymy zazwyczaj z koksem czy heroiną.

Problem polega na tym, że te ciężko uzależniające leki są tak łatwo dostępne. Jeśli ktoś się od nich uzależni, może lecieć długo. System wypluje go dopiero po 15 latach, kiedy już będzie wrakiem.

Ten system oceniasz w książce bardzo ostro. Masz żal do lekarzy, wcale tego nie ukrywasz. Porównujesz ich do dilerów. Czynisz ich współwinnymi uzależnienia - swojego i Juliana z „Relaksu amerykańskiego”.

- Musimy tutaj oddzielić moją historię od historii mojego bohatera.

To będzie trudne, momentami są one bliźniaczo podobne.

- Wiem. Tak czy siak - nie ma sensu szukać tutaj winnego, wskazywać na lekarza jako sprawcę całego zła. Odpowiedzialność spoczywa po obu stronach.

To się łatwo mówi: jak sobie gość chce ćpać, niech to robi, to selekcja naturalna. Albo: niech się ćpun wykończy. Przecież uzależnienie to cholernie silny stan chorobowy. Gdyby uzależniony mógł tak po prostu przestać się faszerować, zrobiłby to. Dokłada się do tego brak kontroli i kiepska edukacja lekarzy, którzy zamiast pomagać, zazwyczaj jeszcze szkodzą, dostarczając chorym substancje, bez których ci nie potrafią już funkcjonować.

Brak edukacji to jedno. Ale w twojej książce, która jest przecież echem prawdziwych wydarzeń z twojego życia, pojawiają się lekarze, którzy uczestniczą w tym procederze nie z powodu niewiedzy, ale ze względu na chciwość i cynizm. Z rozmysłem handlują receptami, świadomie sprzedają leki uzależnionym.

- W większości przypadków to są jednak zakładnicy układu, a nie jego twórcy. Na pewno ciężko jest wybrnąć z sytuacji, w której przychodzi do ciebie uzależniony z konkretnym żądaniem. A on zawsze tak robi. Wymienia określone substancje, na które czeka, potem sprzedaje swoją bajkę. Co lekarz ma powiedzieć takiemu człowiekowi? Zwłaszcza jeśli pacjent przyjmuje lek od 10 lat.

Ktoś mu ten lek chyba przepisywał?


- Wielu lekarzy różnych specjalności, do których facet chodził na zmianę. Kłamał im, zacierał tropy. Miał całą siatkę kontaktów. Sam tak robiłem. Prowadziłem dziennik z ewidencją lekarzy, żeby pamiętać, co im nagadałem.

Chociaż muszę tutaj zaznaczyć, że są także lekarze, którzy specjalizują się w obsługiwaniu ćpunów. Może trudno w to uwierzyć, ale ma to nawet swoją nazwę: „pill mill”. Xanax jest niezwykle pożądanym towarem, bo przynosi upragniony efekt w kilka sekund, więc jest na niego popyt. Powstaje cały biznes wokół. Dystrybutorami są lekarze. Niektórzy z nich dają się ponieść chęci zysku. Im nie potrzeba już żadnych ceregieli, niestworzonych historii opowiadanych przez pacjentów. Wypisują recepty na prawo i lewo, wystarczy się z nimi umówić. Najlepiej w prywatnym gabinecie, 200 złotych za 10 minut wizyty. I tak potem 10 lat. 10 lat bez żadnej diagnozy. 10 lat kupowania produktu.

Niektórzy robią to zaocznie. Dzwonisz, a potem odbierasz za pół ceny receptę bez widzenia się z lekarzem.

- Nie ma z tym żadnego problemu. Wielu lekarzy jest w potrzasku. Nawet jeśli nie chcą działać jak dilerzy, łatwo jest nimi manipulować. Przychodzi taki ćpun, zapłacił już za wizytę. Za co lekarz ma wziąć odpowiedzialność: za wypisanie czy za niewypisanie? To są poważne dylematy.

Gdyby był lepszy system kontroli, lekarzowi łatwiej by było odmówić. Mógłby sprawdzić, co i kiedy pacjentowi przepisali inni, dowiedziałby się, że ma do czynienia z ćpunem, który w ubiegłym tygodniu był w 10 innych gabinetach. Lub mógłby potwierdzić, że ma do czynienia z pacjentem, który faktycznie cierpi. Takiego systemu u nas nie ma.

Czy to skutek działania koncernów farmaceutycznych? Brzmi to trochę jak teoria spiskowa, ale w twojej książce pada zdanie: „Państwo, służąc interesowi koncernów farmaceutycznych, produkuje uzależnionych”.

- Teorii spiskowych nie lubię. Jednak fakty są takie, że koncerny farmaceutyczne na każdym ćpunie zarabiają doskonale. Przez 15 lat taki klient wykupi niewyobrażalne ilości leku. W dodatku, kiedy idzie do lekarza, to słyszy: - No panie, z takiego uzależnienia się nie wychodzi. To trzeba brać więcej i więcej. I co robi pacjent? Wierzy lekarzowi i brnie w to dalej. Bo jest mu tak wygodnie, ale też - bo nie wie, że istnieje wyjście z tej sytuacji.

To jest strasznie silne uzależnienie. Uzależniony w pewnym momencie traci podmiotowość. Kieruje nim już tylko głód magicznej substancji. Zrobi wszystko, żeby ją zdobyć.

Podliczyłeś kiedyś, ile pieniędzy straciłeś przez te wszystkie lata?

- Mamy takie zadania w ramach terapii. Jeżeli chodzi o terapię alkoholową, to się nazywa litraż. Tak, liczyłem. To są koszmarne pieniądze. Jak przestałem pić i ćpać, miałem 80 tysięcy złotych długów.

A ile miesięcznie kosztowało cię, mniej więcej, twoje uzależnienie?


- Myślę, że kilka tysięcy złotych. Pięć tysięcy swobodnie. Wszystko zależy od tego, co wyprawiałem, a były to rzeczy absurdalne. Te substancje, które przyjmowałem, wycinają możliwość kontaktu z rzeczywistością. Nie zdawałem sobie sprawy z tego, co robię.

Jeździłem pociągami do innych miast, do lekarzy, którym mogłem ściemniać, bo jeszcze mnie nie znali. Non stop rozbijałem się taksówkami. Moje długi rosły, ale ponieważ ćpałem, absolutnie nic do mnie nie docierało. Wcale nie martwiłem się swoją sytuacją.

Jak szybko eskalowało twoje uzależnienie na poziomie fizycznym?


- Skoczyło to u mnie bardzo szybko, błyskawicznie podejmowałem samodzielne decyzje o zwiększeniu sobie dawek. Chociaż jest też taki model uzależnienia, że ludzie latami przyjmują identyczne dawki leku. Tym trudniej jest im przyznać, że mają problem - w końcu nie zmieniają zasad, które ustalił lekarz. Tyle że lek, którym się faszerują, można przyjmować maksymalnie przez cztery tygodnie, a oni jadą na nim przez 10 lat i więcej.

[ external image ]

A klimat do tego jest u nas sprzyjający. Polacy uwielbiają sięgać po lekarstwa. Boli głowa - proszek. Lekko ćmi ząb - inny proszek. Do tego tabletki na odchudzanie, potencję, katar i samopoczucie. Nie mamy świadomości, że to nie cukierki.

- Musimy pamiętać, że leki „na humor”, o których rozmawiamy, są legendarne od lat 60. Ich działanie jest sławne na cały świat. Współcześnie pojawiają się w co drugim filmie i serialu. Co drugi celebrycki trup ma we krwi właśnie tę substancję. W Stanach, Kanadzie, Australii mamy dziś do czynienia z epidemią, jednak władze - może nieudolnie, ale jednak - próbują z tym zjawiskiem walczyć. W USA delikwentami, którzy robią doctor shopping, zajmuje się Agencja Narkotykowa, natomiast w Polsce mamy białą plamę. Tego tematu nie ma. Jak lekarze zaczynają mówić o tym, to raczej w tonie: - Może faktycznie koledzy czasem niefrasobliwie wypisują recepty.

Trudno mówić o skali tego problemu w Polsce, nie ma żadnych badań na ten temat. Na świecie to jest numer jeden, jeśli chodzi o kwestię uzależnień. Ciężko jest w ogóle rozgraniczać narkotyki od leków. Jedno się mieli z drugim. Heroina też była wynaleziona jako lek. A jednak benzodiazepiny i inne tego typu substancje są czasem, w ekstremalnych sytuacjach, potrzebne.

Tak uważasz?

- Mogę mówić o sobie. Sięgnąłem po xanax, żeby uśmierzyć skutki stresu pourazowego. Miałem napady paniki, które nie pozwalały mi funkcjonować.

Skąd ten stres pourazowy się u ciebie wziął?

- O tym akurat nie chcę mówić. Jego objawy sprzęgły się z moją skłonnością do uzależnień. I z tym, że chciałem natychmiastowej ulgi, bo czułem się fatalnie. Wydawało mi się wtedy, że jak tylko ktoś mi wręczy coś, co przyniesie mi chwilę wytchnienia, to zajmę się rozwiązywaniem swoich problemów. Oczywiście, nic takiego nie nastąpiło.

Wciąż próbuję się oduczyć myślenia, że jest coś, co w sekundę zmodyfikuje mój stan emocjonalny. Dopiero z dystansu zobaczyłem, że to, co się dzieje we mnie, działa na zupełnie innych zasadach i jest poza moją kontrolą. Każda próba manipulowania tym musi się skończyć źle. Niestety ja, przez lata, działałem na przekór naturze.

Może w tym wszystkim chodzi o „cienia sensu głód”, jak to określasz w książce? „Ten głód można tylko przyćmić, bo zaspokoić go nie ma jak. (...) Kiedyś ludzie przez ten stres zaczynali chodzić do kościoła, ale teraz są tabletki”. Rzekome panaceum na egzystencjalne lęki.

- Kiedyś na życiową nieporadność, graniczącą z przerażeniem tym całym absurdem, mieliśmy różne religijne koncepcje. A teraz xanax jest szybszy niż wiara. Te tabletki działają w bardzo podobny sposób do alkoholu, wpływają na podobne sfery w mózgu. Jedno zatykają, drugie pobudzają. Dzięki nim człowiek może udawać, że sobie radzi w życiu.

Przed kim: przed sobą czy przed innymi?


- Przede wszystkim przed sobą, to jest ta pułapka. Dopóki tabletka działa, jest świetnie. Po godzinie zaczyna się dramat, trzeba wziąć dwie kolejne.

Albo 10 pod język, jak w „Relaksie amerykańskim”.


- Albo 50. Ludzie dochodzą do przerażających rekordów - łykają 120 tabletek nasennych naraz.

I żyją?


- To jest dobre pytanie, czy oni wciąż żyją. Obserwowałem takich skrajnie wyniszczonych ludzi, jak byłem na detoksie. Spędziłem na nim dwa miesiące, tyle czasu xanax wypłukuje się z organizmu. To strasznie ważne, zawsze to podkreślam. Alkohol wyparowuje z organizmu po trzech dniach, heroina też wychodzi z ciała szybko, chociaż wcześniej czyni ogromne spustoszenia, natomiast leki takie jak xanax wyłażą powoli. Dla wielu uzależnionych to jest bariera nie do przejścia. Próby samodzielnego odstawiania zazwyczaj kończą się fiaskiem, bo ciężko jest wytrzymać tak długi okres odtruwania.

Z tego powodu uzależnieni unikają też pójścia na detoks. No bo jak to - dwa miesiące bez pracy? Dwa miesiące w szpitalu psychiatrycznym? Każdy uzależniony będzie szukać wymówek, dla których nie idzie się leczyć. Albo będzie w ogóle wypierać fakt, że potrzebuje pomocy.

Zakłamanie jest tutaj czasem większe niż w przypadku „klasycznego” nałogu. No bo jak to jest, że ktoś przez pięć lat bierze krótkoterminowe leki nasenne, takie, które można przyjmować do dwóch-trzech tygodni, i uważa, że wszystko gra? Dwudziestokilkulatek, który argumentuje to tak: - Muszę to brać do końca życia, cierpię przecież na chroniczną bezsenność. Bardzo trudno się przez coś takiego przebić, nie jestem w stanie rozmawiać z takimi ludźmi.

Miałeś taki moment, że i ty gubiłeś się we własnych kłamstwach, że już nie wiedziałeś, kim jesteś?


- Oczywiście. Było ich mnóstwo. Nie potrafię przytoczyć ci jednego, bo łykane w takich ilościach prochy powodują przykre stany amnezji. Bardzo wielu momentów w swoim życiu nie pamiętam. Spotykam ludzi, mówią mi „cześć”, a ja nie wiem, kim są. Brakuje mi paru szarych komórek, sam sobie to zgotowałem.

Narracje, równoległe życiorysy, które wiodłem u poszczególnych lekarzy, zaczęły mi się mylić. Wynosiłem je na zewnątrz i mieszały się z moim prawdziwym życiem. Byłem do nich bardzo przywiązany.

Czemu one były aż tak wymyślne? Dlaczego udawałeś przed lekarzami korespondentów wojennych po akcji, zestresowanych reporterów i podróżników, wracających z odległych zakątków świata? Jakbyś pisał scenariusz przygodowego filmu.

- To przez wstyd. Wstyd jest straszny. A cały czas, nawet jak byłem na granicy śmierci, chciałem udawać, że sobie radzę w życiu.

Dlatego od pewnego punktu postanowiłem się nie wstydzić wcale. Jak teraz tutaj siedzimy, to wydaje mi się to abstrakcyjne, że się wstydziłem. Dlaczego mam ukrywać swoje przypadłości? Przez nie narobiłem mnóstwo złych rzeczy, wyrządziłem wiele krzywd moim bliskim, ale próbuję to naprawić. Nie chcę już się przemykać, tak jak wcześniej, całe życie ustawiając sobie pod kątem zdobywania substancji. Dzień i noc, dzień i noc - myślałem tylko o tym.

Jak pomóc komuś, kto tkwi w takiej matni? Bohater twojej książki ma rodzinę, która mnie potwornie wkurza, bo nie robi nic z jego nałogiem. Wypiera ten nałóg, co najwyżej dyskutuje o nim przy obiedzie.

- Nie oceniałbym tej rodziny tak surowo. Ciężko jest zrobić cokolwiek z osobą uzależnioną. To wymaga niebywałej konsekwencji. Rodziny nałogowców często próbują coś zmienić, ale po iluś nieudanych próbach rezygnują. Zresztą, to jest zdrowsze dla tych ludzi i bezpieczniejsze, żeby zajęli się sobą.

Ojciec twojego bohatera nakrywa syna na łykaniu prochów w toalecie. I jedyne, co potrafi z siebie wydusić, to prośba, żeby tego nie robił.


- A cóż ten facet ma powiedzieć?

Oświadczyć, że natychmiast jadą na detoks? Zwołać rodzinną naradę? Postawić jakieś ultimatum?


- Jest taki interwencyjny model w Stanach. Ale to wyzwanie - wymaga wiedzy, umiejętności. Nie można się z motyką na słońce, czyli na ćpuna, porywać. Bo to jest osobnik poza jakąkolwiek kontrolą. Ile razy potakiwałem, obiecywałem, że przestanę, a potem było jak zwykle! I nawet w momentach składania deklaracji w nie wierzyłem, tylko później zawsze potrafiłem sobie uargumentować, że takie wyrzeczenia są zbędne. Już byłem pod bramą szpitala i wymyślałem, że może jednak nie jestem uzależniony, że może mam depresję. Ten problem jest w końcu nienazwany. No, łyka chłop tabletki. Tyle.

Jedyne, co może uratować kogoś takiego, to kiełkujące w nim samym poczucie, że jest ćpunem. Jakiś przebłysk, w którym staje się podmiotem i podejmuje decyzję. Wychodzi z roli ofiary.

Sęk w tym, że nie ma terapii wyłącznie dla lekomanów. Ty miałeś „szczęście”, bo jesteś także alkoholikiem, dzięki czemu dostałeś się na oddział w szpitalu przy Sobieskiego w Warszawie.

- Brzmi to jak kiepski żart, ale faktycznie mój drugi nałóg mi pomógł. Pozwoliłem się uratować, złapałem rękę, którą do mnie wyciągnięto. Na detoksie odtruto mnie praktycznie bezboleśnie. Potem trafiłem jeszcze na sześciotygodniowy odwyk na Sobieskiego, a później od razu udało mi się pójść na terapię dla alkoholików.

Lekarze, którzy na detoksie sprzątają po swoich kolegach po fachu i ratują ludzi uzależnionych od leków, mają gigantyczny problem, bo nie wiedzą, gdzie po odtruciu wysyłać takich pacjentów. No bo oni myślą, że mają jakoś inaczej niż tamci pijacy... Ćpający leki się nie leczą i wracają na te detoksy po sześć razy. Co oznacza, że spędzają rok w szpitalu psychiatrycznym. A między tymi pobytami nałóg wraca u nich ze zdwojoną siłą.

O swoim uzależnieniu zdecydowałeś się opowiedzieć w ubiegłym roku na łamach „Dużego Formatu”. Teraz wydałeś książkę, która wpisuje się w ten sam nurt, co chociażby „Najgorszy człowiek na świecie” Małgorzaty Halber. Czyli niby to beletrystyka, a jednak mocno osadzona w osobistych doświadczeniach autora. Po co ci takie literackie rozliczenie z nałogiem i przeszłością?

- Chwilami się zastanawiam, bo to wcale nie jest tak, że pisanie o uzależnieniu ma dla mnie walor terapeutyczny. To jest coś, co mógłbym zakopać, zająć się teraźniejszością. Byłoby to dla mnie wygodniejsze.

Jednak z punktu widzenia pisarza ciężko mi było tego nie opowiedzieć. Nikt jeszcze nie opowiadał tego typu historii o uzależnieniu. Ono trochę jakby nie istnieje. Jest niewygodne. Więc w całej swojej naiwności wierzę, że to ważne, żeby nazwać wreszcie problem z prochami, żeby obnażyć strukturę tego uzależnienia. Ta książka opowiada o sprawach uniwersalnych - bólu, bezradności, o pułapce, w którą może wpaść każdy. Tę pułapkę trzeba zobaczyć, żeby z niej wyjść.

Jak?

- Po prostu trzeba się leczyć. Nie ma co roztkliwiać się nad sobą, zastanawiać nad tym, czy to sprawiedliwe, że nałóg nas dopadł. Lepiej zawrócić teraz niż za pięć lat, kiedy szanse na przetrwanie będziemy mieć już marne.

Do dzisiaj się dziwię, że ta loteria wypluła mnie w jednym kawałku. Miałem takie szczęście, że to się w pale nie mieści. Naprawdę wygrałem na loterii, cudem przeżyłem. Po dwóch próbach samobójczych, po pobytach na OIOM-ach, nie miałem wyjścia, musiałem wytrzeźwieć.

[ external image ]
"Relaks amerykański" Juliusz Strachota (fot. materiały prasowe)


Juliusz Strachota (ur. 1979).
Pisarz, autor zbiorów opowiadań „Oprócz marzeń warto mieć papierosy” i „Cień pod blokiem Mirona Białoszewskiego” oraz powieści „Zakłady nowego człowieka”. Ostatnio wydał powieść „Relaks amerykański”. Swoje teksty drukował w „Lampie”, „Polityce”, „Wysokich Obcasach”, „Dużym Formacie”.
Uwaga! Użytkownik jan potocki jest zbanowany na hyperrealu. Nie odpowie na próbę kontaktu, ani nie przeczyta odpowiedzi na post.
  • 1180 / 103 / 0
Doctor shopping. Jak obsługiwano polskiego ćpuna
Juliusz Strachota

[ external image ]
Juliusz Strachota, autor i bohater tekstu

Przez półtora roku jestem 186 razy u lekarzy różnych specjalności. W czasie jednej wizyty dostaję recepty nawet na 12 opakowań. Tylko trzy razy lekarze odmawiają mi wypisania xanaxu.

Ta opowieść opiera się głównie na mojej (nadwątlonej) pamięci, dzisiejszym zdziwieniu tymi wydarzeniami sprzed kilku lat i dzienniczku (!), który prowadziłem, żeby zapanować nad komfortem swojego uzależnienia.

Pomiędzy innymi substancjami, od których w życiu się uzależniłem, znalazło się miejsce dla bardzo popularnego leku przeciwlękowego o handlowej nazwie Xanax. W ciągu czterech lat codziennego nadużywania tej substancji tylko raz skorzystałem z pomocy dilera; raz przemyciłem karton tabletek z Tajlandii, a w kilkuset innych przypadkach zwyczajnie realizowałem recepty w aptekach. Recepty zaś zdobywałem w gabinetach lekarskich, klinikach specjalistycznych, prywatnych praktykach, przychodniach, szpitalach, na ostrych dyżurach

Xanax niczego nie leczy. Zupełnie niczego. Momentalnie zaś znosi napięcie. Przynosi ulgę. Można powiedzieć: relaksuje na maksa. Działa podobnie jak wódka. Czujesz się rozluźniony, a do tego nie śmierdzi z pyska. Zatem łykasz rano i idziesz do roboty. Całe szczęście i dzięki Bogu dzieje się to pod opieką specjalistów.

A ja czułem się dobrze

Jest rok 2008 i czuję się nie za bardzo. Dużo stresu, dużo trudnych wydarzeń, dużo napięcia, przestaję sobie z tym radzić. Czuję się na tyle nie za bardzo, że nie śpię po nocach, mam lęki. Idę do psychiatry, który prywatnie przyjmuje obok ronda Mogilskiego w Krakowie, gdzie wtedy mieszkam. Liczę na to, że dzięki tej wizycie będę czuł się dobrze.

Psychiatra koło pięćdziesiątki. Willa. Koszt wizyty 100 zł. Kulturalnie, mniej więcej zgodnie z prawdą opowiadam: - Czuję się źle. Mam lęki. Nie mogę spać po nocach. Moja sytuacja rodzinna jest trudna i wymaga rozwiązań, przedsięwzięć, a ja zaraz wywalę się o własne nogi. Nie mogę pracować. Nie mogę gadać z rodziną. Nie wiem, co się dzieje. Czuję się fatalnie.

Lekarz po wstępnej diagnozie stwierdza, że dobrze by było, żebym jednak w tej sytuacji zaczął funkcjonować, i w tym celu przepisze mi xanax, którego nie wolno przyjmować przewlekle, ale dzięki tym dwóm opakowaniom opanuję złe samopoczucie i będę mógł zacząć działać. Pyta, czy nadużywam innych substancji. Mówię, że nie nadużywam, co nie jest zgodne z prawdą.

Chcę tylko ulgi, więc wychodzę z receptami. Później jakoś sobie poradzę. Tylko poczuję się lepiej. Rozpakowuję pierwsze pudełeczko i po 20 minutach czuję się dobrze. Napięcie zniknęło. Towarzyszy mi ogromna wdzięczność, euforia, rozanielenie, ulga i przekonanie, że teraz szybko załatwię swoje trudne sprawy i będzie dobrze

O to chodziło.

Świeciło słońce, a ja czułem się dobrze. Padał deszcz, a ja czułem się dobrze. Żeniłem się i czułem się dobrze. Nie radziłem sobie w pracy i czułem się dobrze. Wyrzucano mnie z pracy, a ja czułem się dobrze. Rozwodziłem się i czułem się dobrze. Kradłem i czułem się dobrze. Chciałem się zabić i czułem się dobrze.

Interniści wypisują chętniej


Dwa tygodnie później xanax się kończy. To zdecydowanie za szybko, by móc wrócić do tego samego lekarza. Miał starczyć na dwa miesiące. Zatem kieruję swoje kroki do innego psychiatry. Koło sześćdziesiątki. Prywatny gabinet w Nowej Hucie. Kulturalnie opowiadam: - Czuję się źle. Mam lęki. Nie mogę spać po nocach. Moja sytuacja rodzinna jest trudna i wymaga ona rozwiązań, przedsięwzięć, ale ja zaraz wywalę się o własne nogi. Nie mogę pracować. Nie mogę gadać z rodziną. Nie wiem, co się dzieje. Czuję się fatalnie... Szczerze powiedziawszy, coś, co pomoże mi w szybkim tempie zebrać się do kupy, załatwiłoby sprawę.

Lekarz przepisuje mi lek, który nie działa natychmiastowo, oraz dwa opakowania xanaxu. Kiedy one się kończą, ten drugi lek zacznie już działać i będę mógł normalnie funkcjonować.

Realizuję recepty na xanax. Receptę na drugi lek wyrzucam do śmieci. Nie mam depresji, żeby się bawić w takie bzdety.

Początkowo u każdego psychiatry opowiadałem tę samą historię i ona działała, ale dosyć szybko swoje kroki skierowałem do internistów.

Miałem ubezpieczenie w prywatnej sieci klinik. Szedłem do internisty i opowiadałem wspomnianą już historię, mówiłem, że na to działa xanax, bo brałem go przez chwilę już dziesięć lat temu. Oczywiście jeśli szedłem do tego samego lekarza za miesiąc, żeby dostać znów xanax, historia ewoluowała. Jeśli chciałem iść za tydzień, zdarzała się rewolucja. Odkryciem było to, że interniści nie tylko chętniej niż psychiatrzy przepisują xanax, ale za jednym razem można od nich wyciągnąć więcej opakowań. Czułem, że nie wiedzą, co jest grane. Okazało się, że specjalność lekarza nie ma znaczenia, bo wszyscy mogą wypisywać xanax. I tak chodziłem od gabinetu do gabinetu w ramach jednej sieci placówek medycznych.

Po roku coraz więcej placówek prywatnej sieci było połączonych w jedną sieć i lekarze co jakiś czas weryfikowali, czemu jestem u innego internisty co drugi dzień. Po roku rozpadło się też moje małżeństwo, co trudno mi było zauważyć, codziennie polując na xanax.

W ogóle moje życiowe decyzje zaczęły polegać na tym, że łykałem 10 tabletek xanaxu i rozanielony, kompletnie wyluzowany je podejmowałem. Jak nie podobały mi się konsekwencje decyzji, łykałem 20 tabletek xanaxu.

Wróciłem do Warszawy.


Zdobywanie/branie/ulga/brak


Dolegał mi tylko brak tabletek. Nic więcej. Było kilka takich momentów, że doprowadzałem się do objawów odstawiennych i te przypominały zejście z twardych narkotyków, a najbardziej stan po tym, jak wychodziły z organizmu duże dawki amfetaminy, ale lęk był spotęgowany.

Kiedy brakowało tych różowych tabletek, moje ruchy stawały się nieskoordynowane, zawężało się pole widzenia, a orientacja siadała tak, że nie byłem w stanie złapać za klamkę.

Te momenty bez proszków były cierpieniem i upokorzeniem. Nikt nie lubi cierpieć, nikt nie lubi upokorzeń. Dolegała mi chęć ulgi.

Na chwilowy brak leków pomagał alkohol. Ten środek znałem od dawna. Poza tym czasem było bardziej opłacalne, żeby się przed snem nawalić, a nie nafaszerować xanaxem. Xanaxem można było rano - świetnie łagodził objawy odstawienia alkoholu. Na brak xanaxu - alkohol. Na odstawienie alkoholu - xanax. Trzeba ciągle działać, bo przy xanaxie na trzeźwość nie ma szans. Nie da się przetrwać objawów odstawiennych, które mogą trwać nawet dwa miesiące.

Po dwóch latach moje życie było skoncentrowane na zdobywaniu/braniu/uldze/braku/zdobywaniu/braniu/uldze/braku/zdobywaniu/braniu/uldze/braku/braku/lęku/lęku/rozpaczy/braku kasy/braku nadziei/ zdobywaniu/po co ja to robię?/po co ja w ogóle żyję?

Jeśli nie byłem naćpany, to znaczy, że leżałem i zdychałem w domu albo ostatkiem sił usiłowałem polować na xanax. Ale przez większą część tego okresu życia jednak byłem naćpany.

Amerykański relaks

Xanax przynosi szybką i krótkotrwałą ulgę. Jego dobroczynne działanie sprawiało, że od razu chciałem, by było silniejsze. Po miesiącu od pierwszej wizyty u psychiatry przy rondzie Mogilskim nie tylko nie potrafiłem odstawić leku, ale ciągle zwiększałem jego dawki. Zamiast jednej tabletki rano brałem od razu trzy na zapas. Później pięć. Później sześć. Później siedem. Później 15. Później 30.

Stan po xanaxie nazwałem amerykańskim relaksem. Siedziałem wyluzowany i popijałem koktajle bananowe. Coś się wokół mnie zapewne działo, ale ja popijałem koktajle.

A zaraz wstydziłem się tego całego gówna. Pogrążałem się w kłamstwie, bo niesiony narracją uzależnienia musiałem lekarzom opowiadać coraz to głupsze, ale skuteczne historie.

Cel: skuteczność narracji służącej pozyskiwaniu substancji.

Środki: wypłata, pożyczki, sprzedaż obrączki w lombardzie, później kradzieże, cokolwiek.

Gdy wróciłem do Warszawy, utworzyłem specjalny dzienniczek, w którym wpisywałem aktualny punkt narracji dla danego lekarza. Musiałem mieć taką pomoc, bo lekarzy było bardzo dużo, moich/nie moich historii było jeszcze więcej, a xanax w olbrzymich ilościach, w jakich go brałem, już po roku powodował stany amnezji.

Wychodziłem z gabinetu, otwierałem moleskine'a i z dumą zapisywałem kit, który wcisnąłem lekarzowi i w który później zaczynałem sam wierzyć, ponieważ miałem już mocno zatarte rozróżnianie, co jest rzeczywiste, a co nie.

Wolność

Granicą wolności po przekroczeniu pewnych dawek jest detoks. Nieprzyjemna sprawa, jeśli chodzi o oddział detoksykacyjny np. w szpitalu psychiatrycznym na Sobieskiego. Dwa miesiące wakacji za kratami i strach przed powrotem do realności. Detoks oznacza przyznanie się do całkowitej porażki i zmierzenie się ze swoim wstydem, a nie o to mi w życiu chodziło. Już tyle jest szkód z powodu mojego uzależnienia, że zorganizuję sobie jeszcze jedną dawkę leków, wyluzuję się i pomyślę, co dalej.

Próbowałem zmniejszać dawki, co doprowadzało mnie do takiej frustracji, że po kwartale wróciłem do dawek dwa razy większych.

Najczęściej mierzą ciśnienie

Zagranica w mojej narracji jest zawsze, bo muszę być w przelocie, by móc wymagać więcej opakowań. Wybieram też kierunki, które są wystarczająco, hm, stresujące.

Zapiski w dzienniku z 18.10.2010. Dialog ma miejsce w przychodni specjalistycznej przy ul. Marszałkowskiej. Rozmowa z emerytowaną psychiatrą. Cena wizyty 80 zł. "Opowiedziałem jej, że Abchazja nie jest taka niedostępna, ale jak już się wpadnie w ręce Ruskich, a oni ciągle szaleją przed tym zasranym Soczi. Ona się gubi, mówi, że miałem być w jakimś innym kraju. Ja o ekipie filmowej, którą złapali, ja uciekłem, ale leki pogubiłem po drodze. Będę wracał teraz do tej Abchazji i potrzebuję. Daje dwie recepty. Każda na trzy opakowania po 1 mg".

Jedną dawką wtedy był dla mnie jeden listek. Zatem jedno opakowanie starczało mi na dobę.

Zapiski w dzienniku z 14.06.2011. Dialog ma miejsce w prywatnym gabinecie na Saskiej Kępie. Rozmowa z endokrynologiem. Cena wizyty 120 zł. "Mówię tej idiotce, że pracuję w Jordanii. Że przyjechałem załatwiać sprawy rozwodowe. Że tam zajmuję się reklamą. Opowiadam, że trudno odróżnić Jordańczyka od Palestyńczyka. Nawijam o stresach, o nadciśnieniu, że potrzebuję teraz już mniej, ale to znowu się zacznie. Przepisuje mi trzy recepty po pół miligrama. Kręci, mówi, że większych nie może".

Zapiski w dzienniku z 4.07.2011. Dialog ma miejsce w lecznicy w centrum Warszawy. Rozmowa ze starym internistą. Cena wizyty 100 zł. "Mówię, że przepuściłem tych ludzi i teraz się spieszę. On mówi, że oni są bardzo chorzy. O innych ćpunach mówi, że są chorzy, a ja muszę ściemniać. Chce mi wypisać jedno opakowanie. Ja mu mówię, że za miesiąc dopiero będę mógł przyjść. On mówi, że jestem co tydzień. Zauważa, że wyrywałem strony z karty. Wypisał mi jedno. Skurwysyn. Kazał przyjść za tydzień".

Na korytarzach spotykam często innych uzależnionych. Są gabinety, pod którymi jest ich więcej. Tak jest w przypadku wspomnianego wyżej starego internisty. Za każdym razem słyszę tu rozmowy pacjentów. Dotyczą przepisywania xanaxu, relanium, clonazepamu i tramalu, samych uzależniających substancji. Ciągłe słyszę też prośby o obniżenie ceny wizyty do 50 zł. Dla stałego pacjenta. Lekarz raz się godzi, a raz nie. Ja trzymam fason. Zawsze płacę stówę. Praktycznie co tydzień. Czyli jeden lekarz tylko na mnie może zarobić kilkaset złotych miesięcznie.

Zapiski w dzienniku w nocy z niedzieli na poniedziałek. Rok 2011. Dialog ma miejsce w sieciowej lecznicy na Woli. Rozmowa z lekarzem dyżurnym. Cena wizyty 200 zł. "Znowu o Majdanie. Co ja pierdolę o tej Ukrainie. Może dlatego, że trochę temat znam. Gubią mi się te miejscówki. Sprawdza i mówi, że byłem miesiąc temu. No ja mówię, że byłem. Ona mówi, że na nadciśnienie mi tylko wypisze. Ja, że OK, ale to nie wystarczy, bo i tak to nadciśnienie ze stresu mi skacze. Pyta się, kiedy się tym zajmę. Mówię, że jak się uspokoi wszystko ".

Lekarze dzielą się na tych, którzy wypisują leki bez problemu, i takich, którzy najpierw muszą sobie pobadać. Najczęściej mierzą ciśnienie. Coś zapisują w karcie. Są tacy, którzy umawiają się na wypisywanie recept za pół ceny wizyty. Nie musimy się wtedy oglądać. Dzwonię. Zamawiam trzy opakowania xanaxu. Przyjeżdżam. Płacę w rejestracji. Odbieram receptę.

Są lekarze, którzy wypisują opakowanie na oddzielnych receptach i nigdy więcej niż trzy w czasie jednej wizyty. Pouczają, by realizować je w innych aptekach. Są tacy, którzy wydają się kompletnie nie wiedzieć, o co chodzi. Ode mnie dowiadują się, jak wypisuje się takie substancje. Muszę ich instruować, żeby nie zapomnieli słownie wpisać miligramów na świstku.

Lekarze różnych dziwnych specjalności wypisują ćpunom uzależniające substancje. Onkolodzy. Gastrolodzy. Endokrynolodzy. Na jaką chorobę go przepisują? Na uzależnienie.

Zapiski w dzienniku z 4.05.2011. Dialog ma miejsce w prywatnym gabinecie w Krakowie. Rozmowa z emerytowanym psychiatrą. Cena wizyty 50 zł. „Mówię, że ogromne wrażenie zrobiła na mnie książeczka » Trębacz z Samarkandy «, zwłaszcza że całe dzieciństwo widziałem jej grzbiet z tytułem. Ta Samarkanda wygląda inaczej. Jest niebiesko, orientalnie, ale nie ma tej serdeczności. Nie wiem, po co to gadam, ale to jest miłe. Czuję się dobrze. Dostaję herbatę. Muszę kombinować, bo widzę, że chce mi mniej przepisać. Przypominam jej, że wróciłem prosto z Uzbekistanu do Warszawy i zaraz do Krakowa, bo jest najlepszym specjalistą. W jej notatkach wychodzi, że miałem jechać do Birmy. Zapowiadałem, że nie wiem, jak sobie poradzę. Popierdoliłem, no ale oprócz xanaxu dała jeszcze klony”.

Sierpień 2011. Niżej przedstawiam mój sierpniowy grafik wizyt po zaopatrzenie w xanax.

2.08. wizyta u internisty, 4.08. wizyta u psychiatry, 8.08. wizyta u internisty, 10.08. wizyta u internisty oraz u kardiologa, 12.08. wizyta u psychiatry, 15.08. wizyta u internisty, 20.08. wizyta u internisty, 23.08. wizyta u psychiatry (tego co 4.08.), 24.08. dwie wizyty u internistów oraz u psychiatry, 28.08. wizyta u lekarza dyżurnego (awantura, bo źle wypisał), 29.08. dwie wizyty u internistów, 30.08. wizyta u psychiatry.

Kiedy przeglądam notatki od połowy 2010 roku do końca 2011, wychodzi mi 186 wizyt u lekarzy różnych specjalności. Zwykle każda kosztuje 100 zł, choć są też za 50 zł w mniejszych miastach albo nawet za 250 zł - w weekendy. W czasie wizyty otrzymuję recepty maksymalnie na 12 opakowań, a minimum na jedno, ale to ostatnie rzadko się zdarza, bo jest dla mnie nieopłacalne. Trzy razy na kilkaset lekarze odmawiają mi wypisania xanaxu; więcej już ich nie odwiedzam. Opakowanie kosztuje od 30 do 60 zł i zależy to od jego mocy. W opakowaniu jest 30 tabletek.

10 tabletek łykam zaraz po wyjściu z apteki. Następne 10 za godzinę, dwie. W ciągu trzech godzin nie ma śladu po opakowaniu.

Niemili dilerzy

W roku 2012 jest już ze mną bardzo źle. Mam kłopoty w pracy. Kłopoty ze zdobyciem pieniędzy na leki. Zadłużam się w różnych miejscach. Nie nadążam ze zdobywaniem xanaxu u lekarzy, więc zaczynam szukać innych źródeł.

Znalazłem na forach internetowych wpisy o sprzedaży leków, co dzień później zaowocowało spotkaniem z dilerem oferującym relanium. To nie klepie jak xanax, ale zawsze coś.

Dilerów jest trzech. Stoimy na kładce obok Promenady. Śmierdzą alkoholem, spieszą się i chcą 100 zł za receptę na jedno opakowanie.

Oglądam świstek i mówię, że jest źle wypisany (mnie chcieli oszukać!). Schodzą do 50 zł. Mówię, żeby sami poszli do apteki, a wtedy dam im 100 zł plus zwrot za zakup. Nie udaje się. Farmaceutka nie realizuje źle wypisanej recepty.

Chłopcy są wyraźnie zirytowani. Proponują mi, że następnego dnia znów pójdą do lekarza po dobrą receptę, ale potrzebują pięć dych na rozruch. Dostają, ale następnego dnia już się nie pojawiają. Dzwonię, ale nikt nie odbiera.

Zajrzałem znów do internetu i wyczytałem, że w Azji xanax można kupić bez recepty. Pożyczyłem kolejne pieniądze i wyleciałem.

Raj utraconej świadomości


Angkor Wat przepiękny, ale okazuje się, że w kambodżańskich aptekach mają same podróby, które nie wywołują żadnego efektu, i cała nadzieja w powrocie do Bangkoku. Zapasy, które przywiozłem z Polski, się kończą, mam jetlag, niepokój, jest gorąco, jestem bez sensu zaszyty, nie mogę się napić piwa, wszystko jest do dupy.

Jadę do Tajlandii. Bangkok jest rajem dla ćpunów. Rozpoczynam rajd po aptekach. Wszędzie generyczny odpowiednik xanaxu w najwyższej dawce. Kupuje się go w listkach po 10 tabletek. Zero recept. Wchodzisz jak do sklepu z cukierkami, sprzedawca pakuje listki do foliowej torebki. Idziesz do następnej apteki. Do następnej.

A dalej nie pamiętam. Nie pamiętam powrotu do Polski. Nie pamiętam tygodni po powrocie.

Zapalenie mózgu


Pikało nade mną. Leżałem w pasach. Do klatki miałem przypięte jakieś kable. Nade mną wisiała kroplówka. - Dzie stem? - nie potrafiłem mówić. Bełkotałem jeszcze przez dwa tygodnie. Dwukrotnie próbowałem uciec. Nie potrafiłem odtworzyć powrotu z Azji, stopniowo dowiadywałem się, że do szpitala zakaźnego trafiłem, bo upierałem się, że mam malarię, że wróciłem z tym z Azji. Przychodzili specjaliści, robili mi badania, a ja przypięty do kroplówek z - no jasne - benzodiazepinami dochodziłem do siebie.

Po dwóch tygodniach mój stan był już stabilny i zostałem wypisany do domu. Dostałem wszelkie badania, z których wynikało, że nie miałem we krwi żadnych narkotyków, oraz diagnozę, że mam zapalenie mózgu. Nikt mnie nie badał na zawartość benzodiazepin we krwi, którymi byłem zatruty. Bardzo mnie to cieszyło.

Z papierem na zapalenie mózgu zacząłem podróż po intensywnej terapii, potem była neurologia w Szpitalu Czerniakowskim. Wyszedłem po dwóch tygodniach. Już mniej mnie wszystko cieszyło. Xanax z Tajlandii się skończył. Coraz trudniej było ukrywać problem, zwłaszcza że skończyły się pieniądze, miałem długi, a nie miałem pracy. Postanowiłem sprzedawać rzeczy w lombardzie. Wziąłem macbooka, sprzedałem i powędrowałem do prywatnej przychodni.

Wziąłem też kilka kolejnych pożyczek, dzięki którym przetrwałem jeszcze dwa miesiące, aż moje życie zostało uratowane na oddziale F3 szpitala na Sobieskiego. Jeśli chodzi o stężenie substancji we krwi, przez chwilę byłem oddziałowym rekordzistą. Wypłukiwano mi ją dwa miesiące, a okazało się to w miarę bezbolesne, choć tak bardzo się tego bałem. Oddział był pełen ludzi uzależnionych od leków i alkoholu. Pięć wypełnionych sal. Połowa pacjentów to uzależnieni od xanaxu i podobnych substancji.

Detoks przetrwałem. Ośrodek terapii uzależnień skończyłem. Nie miałem styczności z xanaxem. To takie proste, ale mnie i stu lekarzom zajęło to cztery lata.

Pisałem to ja, Julek Strachota. Dzięki uzależnieniu od xanaxu wygrałem kilkunastoletnią nierówną walkę z alkoholem. Dziękuję.



Co to jest xanax


Xanax to jedna z kilku nazw handlowych leku zawierającego pochodne benzodiazepiny, psychoaktywnej substancji przeznaczonej do krótkotrwałego stosowania w stanach lękowych. Znosi objawy napięcia, ale też uzależnia.

Lek jest dostępny wyłącznie na receptę, ale może go przepisać każdy lekarz, niezależnie od specjalności. Prywatnie jest to bardzo łatwe, można chodzić od lekarza do lekarza - żaden nie wie, jakie leki i ile pacjent zażywa. Trudniej jest w ramach ubezpieczenia, ale też można. Nocna pomoc lekarska nie ma karty pacjenta, lekarz widzi go pierwszy raz. Są lekarze, do których ustawiają się kolejki uzależnionych. Wypisywanie taśmowo recept jest właściwie bezkarne, bo lek - poza nielicznymi wskazaniami - jest pełnopłatny. NFZ nie monitoruje jego wypisywania przez lekarzy.

Zbyt łatwy dostęp do takich leków powoduje wzrost liczby uzależnionych. Jest na to metoda - ordynacja lekarska powinna być pod kontrolą Ministerstwa Zdrowia. Jeśli okaże się, że jeden internista 10 razy częściej zapisuje pacjentom jakiś specyfik, może to być sygnał, że albo ma za małą wiedzę, albo robi biznes na uzależnionych. O kontroli ordynacji lekarskiej mówiono przed laty, ale niewiele z tego wyszło. Dziś lekarz pilnuje wypisywania recept refundowanych, bo boi się konsekwencji ze strony NFZ. NFZ recept ze 100-procentową odpłatnością nie śledzi, bo nie ma w tym interesu.
EC
Uwaga! Użytkownik jan potocki jest zbanowany na hyperrealu. Nie odpowie na próbę kontaktu, ani nie przeczyta odpowiedzi na post.
  • 1180 / 103 / 0
Koszulki z nazwami leków psychoaktywnych? "Sztukę tworzy się w odpowiedzi na popkulturę"
Wiktoria Beczek

[ external image ]
Koszulki Kitson LA z nazwami leków (Fot. Facebook)

Firma Kitson LA wypuściła na rynek linię T-shirtów z nazwami silnych leków. Wiele osób uznało, że w ten sposób producenci zachęcają do ich używania.


Kitson LA nazywali swoją linię "designer drug collection". Jest tu użyta gra słów - "designer collection" oznacza zaprojektowaną kolekcję ubrań, ale "designer drugs" to też potoczna nazwa produktów zawierających substancje psychoaktywne, w Polsce znanych jako "dopalacze". Na ubraniach zostały wymienione m.in. Vicodin, silny lek przeciwbólowy na bazie hydrokodonu, który w dużych dawkach może powodować uczucie euforii, czy Xanax, będący lekiem psychotropowym na bazie benzodiazepiny, która może powodować silne pobudzenie.

Każdy z tych leków jest stosowany przez chorych w kuracji farmakologicznej, jednak są to środki na tyle silne, że mogą być uzależniające dla chorych. Substancje te są stosowane też przez osoby zdrowe dla wywołania efektów ubocznych po zażyciu dużych dawek.

[ external image ]
Jedna z koszulek Kitson LA

"Stworzyłem przestrzeń do dialogu"


Internauci zareagowali oburzeniem. "Jesteście kompletnie nieodpowiedzialni. W Stanach nadużywanie leków jest przecież ogromnym problemem", "Protestuję przeciwko gloryfikacji zażywania dopalaczy, one zabijają tysiące młodych ludzi. Jak mogliście?" - to przykłady komentarzy, które pojawiły się na Facebooku marki.

Brian Lichtenberg, projektant linii, wystosował oświadczenie prasowe, w którym tłumaczy internautom, że jego kolekcja to parodia popkultury. "Nazywajcie to jak chcecie, ale sztukę tworzy się w odpowiedzi na to, co dzieje się w popkulturze. Ogromny procent amerykańskich lekarzy zapisuje swoim pacjentom te leki z uzasadnionych powodów. To nie są zakazane substancje" - napisał Lichtenberg. W dalszej części oświadczenia projektant przekonuje, że jego intencją nie było namawianie kogokolwiek do zażywania leków, a jedynie chciał stworzyć przestrzeń do dialogu na temat ich nadużycia.

"Nie wiesz, co się czuje, gdy dziecko umiera z przedawkowania"

Oświadczenie skomentowali członkowie rodzin osób, które zmarły po przedawkowaniu leków, krytykując Lichtenberga za lekkomyślność. "W przeciwieństwie do mnie i tysiąca innych matek, z całą pewnością nie miałeś dziecka, które umiera w domu z przedawkowania substancji psychoaktywnych. Oni zaczynali właśnie od takich leków jak Xanax. Bardzo często te leki są przepisywane z głupich powodów, np. żeby dzieci potrafiły skupić się na nauce. Potem nie potrafią ich powoli odstawić, a bez leków pojawiają się myśli samobójcze. To, co robisz, jest złe" - napisała jedna z matek.
Uwaga! Użytkownik jan potocki jest zbanowany na hyperrealu. Nie odpowie na próbę kontaktu, ani nie przeczyta odpowiedzi na post.
  • 1180 / 103 / 0
Sprzedawca tasiemców
Grzegorz Szymanik

[ external image ]
Ilustracja Piotr Socha

Na lęk, na ból, na wzwód, na gwałt, na raka, na ciążę, na brak snu, na za duży brzuch. Bez lekarzy, bez recepty. Wybieram, klikam, połykam


Policzmy:

- Modafinil (200 mg) o szóstej rano.

(Zasnęłaby, padła z wyczerpania, a modafek walnął Siwą z kopa i jest git).

- Klonazepam (2 mg) cztery godziny później.

(Konieczny, bo Siwa ma lęki, boi się śmierci. Jak się z tym strachem bez klona mierzyć?)

- Dwie tabsy przeciwbólowe, wiesz, na kobiece sprawy.

(Zwykłe tabsy, żaden tramal czy ketonal. Tramal bierze tylko, jak naprawdę skręca).

- Adaś skończył się tydzień wcześniej.

(Wcale po nim nie chudła, tylko w głowie kotłowało się jak na karuzeli).

Wszystko.

Mówiła ci przecież, że nie brała dziś dużo.

Obgryza paznokcie. Zielony lakier zdarty jak bura farba na bloku za oknem.

- Czekaj - mówi w końcu Siwa. Wyjmuje blister i łuska tabletkę. Palcem przesuwa po blacie, układa przed filiżanką. Język wysunięty, łyk kawy, oczy zamknięte.

Chwilę poczeka, zanim znów je otworzy.

- Łykasz tabletki, jakbyś przyjmowała komunię świętą - mówię całkiem poważnie, a Siwa się śmieje.

- To relanium.

- Po co?

- Denerwuję się tym wywiadem z tobą.

Pigułka dla każdego


Siwa ma włosy jak zboże, związane w kitkę jak w snopek.

Lubi muzykę elektroniczną, ciszę i kolor zielony.

I dźwięk pigułki grzechoczącej w opakowaniu, trzask tabletki wyłuskiwanej z blistrów, jej szorstką fakturę i ciężar na języku. To, że taka malutka. Taka malusieńka, a tyle potrafi naprawić.

Nie lubi tłoku i kłopotów, na które nikt jeszcze tabletki nie wymyślił.

Ma 25 lat, szare oczy, jasne piegi na nosie i od trzech lat łyka co tydzień po kilkanaście leków na receptę.

Tylko że bez recepty.

*

Z danych Głównego Urzędu Statystycznego wynika, że Polacy lubią leki.

35 procent regularnie przyjmuje te przepisane przez lekarza (średnio pięć tabletek dziennie).

Mamy 3. miejsce na świecie - po Amerykanach i Francuzach - w zażywaniu środków przeciwbólowych.

Ministerstwo Zdrowia zbadało, że w przeliczeniu na jednego mieszkańca kupujemy najwięcej leków w Europie. Gdyby było nas trochę więcej, bylibyśmy największym rynkiem leków na świecie.

Lekarze opowiadają, że Polak, który wychodzi z gabinetu bez recepty, czuje się obrażony i oszukany.

Nadużywamy: środków przeciwbólowych, nasennych, uspokajających, przeczyszczających, substancji psychotropowych, antydepresantów i antybiotyków.

Przesadzamy z suplementami diety i witaminami.

Leki i suplementy to jedne z najczęściej reklamowanych produktów w Polsce.

Liczę przy śniadaniu: w ciągu dwóch minut reklamy radiowej do zakupienia środków na ból, zmęczenie i potencję zachęcano mnie siedem razy.

Co czwarty Polak kupuje leki na zapas, mamy przepełnione apteczki.

Sprawdzam swoją (w domu jest nas dwoje plus kot, nikt nie jest chory przewlekle): znajduję 18 różnych leków. O niektórych nie wiem nawet, do czego służą.

A przecież to nie wszystko.

Jak koncerny farmaceutyczne wciskają leki - film dokumentalny

Jest jeszcze ta część, którą trudno zmierzyć statystyką.

Według Światowej Organizacji Zdrowia już kilka lat temu Polacy wydawali rocznie 100 milionów złotych na podróbki leków. Najczęściej fałszowane są środki na potencję, psychotropy, preparaty odchudzające i leki stosowane w onkologii.

Oprócz podróbek na czarnym rynku kupujemy również: apteczne leki na receptę, leki wycofane z aptek i pseudolecznicze substancje, nigdy niedopuszczone do obrotu w Polsce.

Największą nielegalną apteką na świecie jest internet.

Siwa robi w niej zakupy raz w miesiącu, po wypłacie.

I nazywa "apteką marzeń".

Pigułka na 5 kilogramów nadwagi


- Jestem piratem farmaceutycznym. Ludzie piracą w internecie filmy i muzykę, a ja to robię z lekami. Kiedy potrzebuję pigułek antykoncepcyjnych, nie idę do ginekologa, tylko siadam do komputera. Kupuję kofeinę w proszku i psychotropy. W internecie masz wszystko: na lęk, na ból, na wzwód. Nawet na raka, jeśli ktoś w to wierzy. Bez lekarzy i bez recepty. Wybieram, klikam, zamawiam - mówi Siwa.

Kiedy ma 13 lat, cały dzień w szkole potrafi chodzić z wciągniętymi policzkami.

- Zawsze miałam twarz jak pączek, a marzyłam o szczupłej. Z wciągniętymi policzkami dalej wyglądałam jak pączek, tylko zgnieciony. Potem miałam depresję, którą najczęściej zajadałam czekoladą. Przytyło mi się też od pigułek.

- I żeby schudnąć, postanowiłaś wziąć inną pigułkę.

- Wiem, że to głupie. Brałam meridię. W Polsce była legalna jeszcze kilka lat temu. Było całe środowisko dziewczyn - brały meridię i nazywały się meridiankami. Ale meridia została wycofana, bo okazała się niebezpieczna. Były przypadki zawałów i udarów. Mnie nic nie było, schudłam. Patrz, zostały mi tylko te boczki. Chcę zrzucić jeszcze z pięć kilogramów, dlatego niedawno kupiłam Adasia, czyli Adipex Retard. W Polsce też nielegalny (ma w sobie fenterminę, pochodną amfetaminy), ale można go kupić w Czechach. Stamtąd trafia do polskiego internetu. Na mnie nie działał. Próbowałam chyba wszystkiego. Tylko DNP się boję - mówi Siwa.

W czerwcu zeszłego roku 21-letnia Martyna z warszawskiej Pragi wysłała SMS-a: "Mamciu, ja się strasznie źle czuję". Kiedy zmarła w szpitalu, lekarze powiedzieli: ugotowała się.

Znaleziono przy niej pudełko pigułek DNP. DNP, czyli 2,4-Dinitrophenol https://www.youtube.com/watch?v=rfpIOpTJQ8M, przyspiesza przemianę materii w komórkach, produkuje ciepło zamiast energii. Organizm niekontrolowanie wydala wodę.

Martyna czuła się gruba (nie była) i chciała schudnąć. "Super spalacz tłuszczu DNP" zamówiła w internecie. Pigułki brała nawet wtedy, kiedy leżała już w szpitalu z wysoką gorączką.

DNP popularny się stał dzięki forom kulturystycznym.

Po śmierci Martyny sprzedawcy są bardziej ostrożni.

"Stosowanie DNP jest szkodliwe i niebezpieczne dla zdrowia - pisze mi jeden. - Ale z chęcią polecam do defoliacji roślin. Każda >>roślinka<<, która przyjmie DNP, może stracić nawet 10-15 kilogramów liści, wyglądać smuklej. Roślinka od razu będzie się czuła bardziej komfortowo".

Ogłoszenie jest w dziale "Dieta i zdrowie".

Oprócz adipexu, meridii, DNP szał jest na tabletki z tasiemcem.

Tasiemiec kosztuje od 300 do 1200 złotych.

Najpierw połyka się tabletkę z główką tasiemca nieuzbrojonego, która przyczepia się do jelita. Tam zaczyna się rozwijać i objadać nosiciela. W zestawie jest odtrutka, którą zażywa się po "osiągnięciu satysfakcjonującego efektu". Tabletki produkowane są między innymi w Meksyku. Te na polskim rynku to w większości fałszywki.

"Trudno znaleźć prawdziwego tasiemca, ale to możliwe" - pisze mi Gosia, którą spotykam na forach z ogłoszeniami. - Moja tasiemka bardzo mi pomogła. Niemiłe jest tylko uczucie, jak weźmiesz odtrutkę. Ja długo trzymałam swoją tasiemkę i urosła ze dwa-trzy metry (w Wikipedii przeczytałam, że miałam szczęście, bo rośnie do 15 metrów). I on wychodzi z tyłu i to jest trochę obrzydliwe. Ja już tego nie mogłam wytrzymać i go tak urwałam. To jeszcze trochę we mnie siedział. Ale w końcu wyszło wszystko. Schudłam, ile chciałam. Polecam kurację".

"Czyli zarażenie się pasożytem" - precyzuję.

"Tasiemką. Traktowałam go jako coś pomocnego. Jak żywe kultury bakterii w jogurcie. Zrozum, że jak dziewczyna ma dużą nadwagę, to nie istnieje. Przynajmniej w świecie, w którym ja się obracam".

Też zamawiam sobie tasiemca w aptece marzeń.

Na odbiór pasożyta umawiam się na parkingu pod supermarketem. Sprzedawca tasiemców jeździ czerwonym volkswagenem, ma czarny dres i tak zachęca do zakupu:

- Rewelacja, zupełnie niegroźna. Mam samych zadowolonych klientów. Tasiemce rosną do ośmiu metrów, a właściwie to rosną tyle, ile nas objedzą. Ciebie, widzę, bardzo dużo nie obje, chociaż z głodu też nie umrze.

- A muszę potem iść do lekarza?

- Absolutnie nie. Odtrutkę weźmiesz i po sprawie - mówi i grzechocze nad głową opakowaniem z pigułkami. Na opakowaniu napis "Twoja waga będzie wspomnieniem" i wesoły rysunkowy tasiemiec, który mruga okiem i pokazuje, że "OK". - Oryginalne tabletki, sprowadzam z Ameryki Południowej. Czy wiesz, że starożytni Egipcjanie tak się odchudzali?

- No nie wiem?

- Mówię ci, znam się na swojej robocie.

- A dlaczego zajmujesz się sprzedawaniem tasiemców?

- Jestem dobrym duchem, spełniam życzenia.

Handel jajami tasiemca - reportaż Faktów TVP Wrocław

Pigułka na raka


- Żyjemy w świecie tabletek na wszystko. Nie dziw się, że ludzie są przekonani, że musi istnieć coś, co sprawia, że za jednym połknięciem znika nowotwór. I że tego szukają - Siwa wzrusza ramionami.

Znajdują: na przykład amigdalinę, wyciąg z pestek moreli - sprowadzany z Meksyku. W Polsce nie jest zakazany, ale apteki go nie sprzedają, a lekarze ostrzegają: podczas rozpadu amigdaliny powstaje cyjanek, który może zatruć.

Ci, którzy amigdalinę sprzedają, tłumaczą, że ten cyjanek niszczy raka.

"Mnie amigdalina pomogła w bardzo ciężkim przypadku. To spisek firm farmaceutycznych i lenistwo lekarzy, że nie jest na rynku" - pisze Bolesław.

Raka i "większość znanych ludzkości chorób" ma leczyć również "cudowny suplement MMS - Miracle Mineral Solution - chloryn sodu.

MMS w małej buteleczce kosztuje mnie 60 złotych i przyjeżdża pocztą z Bielska-Białej.

Firma, która go sprzedaje, oficjalnie zajmuje się "dezynfekcją z użyciem dwutlenku chloru". A butelka MMS ostrzega: "środek do uzdatniania wody, który nie jest przeznaczony do spożycia ludzkiego". Gratis dostaję butelkę soku jabłkowego i książkę Jima Humble'a, który lecznicze zastosowanie MMS odkrył. W książce: "Po zażyciu Cudownego Suplementu Mineralnego MMS osoby chore na AIDS często są w stanie wyzdrowieć w ciągu trzech dni, a inne choroby i dolegliwości po prostu znikają. Gdyby pacjentów w najbliższym szpitalu poddano leczeniu tym cudownym preparatem, ponad 50 proc. z nich wróciłoby do domu w ciągu tygodnia".

"Moja pięcioletnia córka obudziła się cała opuchnięta. Ledwo mogła otworzyć oczy. Uskarżała się na bóle w dolnej części brzucha po prawej stronie. Były tak silne, że zaczęła wymiotować. Zawiozłam ją na pogotowie. Wyniki wskazywały na ostre zapalenie wyrostka robaczkowego. W międzyczasie pobiegłam do samochodu po buteleczkę MMS i limonkę, które woziłam ze sobą na wszelki wypadek. Następnie przygotowałam jej napój z sześciu kropli suplementu i podałam do wypicia. Po 20 minutach lekarz zauważył, że opuchlizna brzucha zaczęła schodzić, a ból nie był już tak silny. Dopytywał, czy coś jej podałam, lecz znając lekarzy i tym razem postanowiłam, że lepiej nie mówić prawdy. Gdy dojechałyśmy do domu, córkę znowu bardzo zaczął boleć żołądek i zaczęła wymiotować zieloną, wodnistą substancją, lecz gdy wymioty minęły, czuła się zupełnie dobrze. w związku z tym stwierdziłam, że nie było sensu podawać jej drugiej dawki preparatu".

"Stosuję MMS już od 2 miesięcy i niestety ciągle przerywam i zaczynam od nowa, bo mam takie objawy jak rozwolnienie i bardzo złe samopoczucie oraz dreszcze. Chciałabym, żeby mi ktoś napisał, czy też się tak czuje" - pisze "maga" na forum o MMS.

"Dobrze, bo cię przeczyści. Tak bardzo jesteśmy zatruci. Też się tak czułam, nie miałam siły po oczyszczeniu, ale wiedziałam, że to NIC ZŁEGO, że tak ma być i się nie bałam" - odpisuje "Oliwka".

Leki na wszystko, czyli suplementy diety


- Rok temu wykryto u syna nieoperacyjny guz mózgu - opowiada mi Wiesiek, który kupuje MMS i najnowszy cudowny lek DCA, czyli kwas dichlorooctowy (W 2007 roku naukowcy z Kanady opublikowali artykuł, z którego wynika, że kwas dichlorooctowy niszczy nowotwory u myszy). - Syn ma 30 lat. Brak jest możliwości leczenia radioterapią, pozostaje tylko chemia. Więc leczę syna w domu. Prywatnie załatwiłem sobie lek na glejaki Temodal. Nie ufam lekarzom. Cykl trwa 28 dni. Lek podaję mu przez 5 dni, a potem przerwa 23 dni. Podaję mu też MMS i pomiędzy cyklami DCA. DCA sprowadziłem z Anglii. Za 200 mg zapłaciłem 1100 złotych. Co miesiąc przez cztery dni podaję sodę oczyszczoną i codziennie trzy razy po pół łyżeczki witaminy C oraz wcieram synowi w skórę oliwkę magnezową 1 do 1 wymieszaną z wodą. Karmię syna bez mięsa i cukru, daję dużo owoców i warzyw z kaszą jaglaną. Guz zmniejsza się, to jest potwierdzone rezonansem. W marcu jeszcze w ogóle nie mógł chodzić, dziś korzysta z balkonika. Nie wiem, jaki wpływ na zmniejszenie się guza ma DCA, uważam, że duży. Po skończeniu leczenia temodalem dalej będę podawał DCA.

- Mówisz o DCA lekarzom?

- Nic nie mówię. Oni wolą o tym nie wiedzieć. Bazują na tym, czego się nauczyli 30 lat temu. W szpitalu proponowali standardową chemię, ale nie wyraziłem na nią zgody.

- Dlaczego?

- Chemia tylko by go zatruła - uważa Wiesiek.

Pigułka na lęk


- Nigdy nie mówię, że coś zażywam, połykam, przyjmuję. Najczęściej mówię, że leki "zjadam", "wcinam", "gryzę". Dlaczego? - zastanawia się Siwa.

Lęk przed śmiercią pierwszy raz dopadł ją na szkolnej przerwie, jeszcze w gimnazjum.

- Nie boję się samej śmierci, tylko tego, że śmierć jest taka prosta, łatwa. I że jak ktoś umiera, to go po prostu nie ma. Jest nic. Ja tego po prostu nie mogę pojąć. Tego "nic" boję się najbardziej. Trudno to wytłumaczyć. Brałam leki, ale potem wszyscy uznali, że jestem zdrowa. Nie chcę żebrać o recepty. W internecie zamawiam sobie czasem klonazepam albo oxazepam, to przeciwlękowe benzodiazepiny. Zaraz po tabletkach na odchudzanie i tych na potencję psychotropów jest w sieci najwięcej. Większość kupuje, żeby mieć fazę, jak po narkotykach. Nie biorę codziennie, tylko jak czuję. Pomagają mi. Czuję się uspokojona i nie myślę ciągle o śmierci - opowiada Siwa.

"Z przyjemnością zawiadamiam, że w najbliższych dniach wznawiam przyjmowanie zamówień - pisze do mnie sprzedawca psychotropów. - Przyjęte zamówienia zostaną zrealizowane w poświąteczny piątek.

Cennik: xanax 2 mg (SR), 30 tab. - 105 PLN, stilnox 10 mg, 20 tab. - 65 PLN, nasen 10 mg, 20 tab. - 55 PLN, imovane 7,5 mg, 20 tab. - 55 PLN, relanium 5 mg, 20 tab. - 50 PLN, hydroxyzinum 25 mg, 30 tab. - 50 PLN, estazolam 2 mg, 20 tab. - 50 PLN, lorafen 2,5 mg, 25 tab. - 55 PLN, oxazepam 10 mg, 20 tab. - 55 PLN. Koszt wysyłki priorytet - 8,00 zł. Wesołych i pogodnych Świąt.

Pan Doktor".

Oxazepam i stilnox od Pana Doktora przychodzą po tygodniu - oryginalne. Pan Doktor nie chce powiedzieć, skąd je ma.

Od policjantów zajmujących się podziemiem farmaceutycznym wiem, że legalne leki na receptę sprzedawane w internecie pochodzą: z aptek, ze sfałszowanych recept, z przemytu albo od słupów, czyli tych, którzy mają recepty, a leki sprzedają.

Te nielegalne w Polsce, ale legalne gdzie indziej, jak Adipex czy tasiemce - z Turcji, z Meksyku, z Indii. Te zabronione wszędzie - najczęściej z Chin.

- Znam kogoś, kto zna kogoś, kto ma recepty, a nie używa - mówi szpakowaty 60-latek w wypłowiałej kraciastej koszuli, który handluje tramadolem, przeciwbólowym lekiem na receptę (niektórym zastępuje narkotyki, bo działa na receptory opioidowe jak morfina czy heroina). - Załatwię, ile chcesz, kiedy chcesz. Zapisz sobie numer do mnie. Wpisz: "Andrzej".

Andrzej ma rentę, ale tak sobie dorabia. W tygodniu przynajmniej jedna osoba po trama przychodzi. Głównie młodzi, ale trafiają się też tacy w wieku Andrzeja.

Zwłaszcza taki jeden, potrafi nawet o pierwszej w nocy wydzwaniać, a przecież dorosły facet i - przypuszcza Andrzej - całkiem kasiasty.

Andrzeja namówił do sprzedawania tramadolu młodszy kolega, kiedy się dowiedział, że Andrzej może mieć taki dostęp do recept. Pieniądz to pieniądz.

- Tylko żonka miała mi za złe, że jestem jak ten... diler narkotykowy. I że będą kłopoty. "Andrzej, żadnych paczek do więzienia nie będę nosić". Ale jej wytłumaczyłem.

- Jak?

- Powiedziałem, że to jest przecież lekarstwo.

Pigułka na kompleksy

Siwa zastrzega, żebym nie pisał o niej jak o okazie z cyrku albo z zoo.

- Wiem, że mam problem i jestem uzależniona. Ale tak bardzo się od ciebie nie różnię. Moi nieuzależnieni przyjaciele też czasem kupują leki w internecie. Może nie psychotropy, ale na przykład na malarię, jak jadą w tropiki, a nie chce im się iść po receptę. Pożyczałam im coś na sen i na stres przed egzaminem.

Ktoś kupił swojej znajomej arthrotec (lek na reumatyzm, który używa się jako pigułki aborcyjnej). Teraz żałuje, bo znajoma po wszystkim przestała się odzywać.

*

Pytam mężczyzn, dlaczego zamawiają w internecie leki na potencję.

- Mam taki kompleks - tłumaczy "Samczyk100%", - że trafi mi się kiedyś świetna laseczka, a ja zawiodę. Zamawiam w internecie viagrę, a czasem też indyjską kamagrę. Zażywam profilaktycznie przed randką. Chcę, żeby działało.

- Od dwóch lat mam problem z potencją. Nie pójdę do lekarza. Ja cię przepraszam, ale to jest taki problem, że nikomu o tym nie powiem, a co dopiero obcemu facetowi. Wolę kupić w sieci - pisze "Randal".

*

Pytam mężczyzn, dlaczego poszukują w internecie GHB, czyli kwasu gamma-hydroksymasłowego używanego kiedyś w anestezjologii.

- Wstydzę się dziewczyn, może to by mi pomogło? - pisze "maly1234".

- Chciałbym po prostu coś do usypiania dziecka - odpisuje Onan22. - Interesuje mnie szybkie, w maksymalnie 30 sekundach skuteczne 100% uśpienie kilkulatka na 60 minut.


*

GHB, kiedyś środek używany w medycynie, dziś bardziej znany jest jako pigułka gwałtu.

30 g GHB za 220 złotych sprzedaje "Degustator".

Zamawiam.

Po dwóch tygodniach: "Paczka leży na poczcie i czeka już od czternastego. Więc prosiłbym o odebranie. Gdyż ja na razie jestem w plecy 220 złotych. Ale mam nadzieję, że zostanie odebrana i nie będę stratny".

Odbieram. W środku równo 30 g ziemi ogrodniczej.

*

Siwa mówi, że trzeba się orientować. Dużo osób oszukuje. Wiedzą, że nikt nie pójdzie na policję. Paczki wysyłają anonimowo, więc odbiorca nie zna dokładnego adresu. W paczkach ślą: ziemię, mąkę, proszek do prania i tic-taki.

Siwa też dostała kiedyś miętusy zamiast klonazepamu.

Pigułka na wszystko

Od policjantów zajmujących się internetowym podziemiem farmaceutycznym wiem, że lepiej walczyć z wiatrakami niż z internetowym rynkiem leków. - Należy oczekiwać - mówią - że internetowy rynek lekowy będzie rósł. Nie ma skutecznej metody, żeby to zatrzymać.

*

Widziałem u Siwej na półce "Dzienniki gwiazdowe" Stanisława Lema, więc pomyślałem, że wyślę jej fragmenty "Kongresu futurologicznego" tego autora, o farmokracji:

"Książek się teraz nie czyta, książki się je, nie są z papieru, lecz z informacyjnej substancji, pokrytej lukrem. Byłem też w delikatesowej dietotece. Pełna samoobsługa. Na półkach leżą pięknie opakowane argumentanki, kredybilany, multiplikol w omszałych gąsiorkach, ciżbina, purytacje i ekstazydy (...). Wszystko w pastylkach, pigułkach, w syropach, kroplach, w łomie, są nawet lizaki dla dzieci".

"Istnieją środki przeczyszczające umysł i wyobraźnię. Na przykład memnolizyna czy amnestan. Można się łatwo pozbyć balastu niepotrzebnych faktów lub przykrych wspomnień. W sięgarni delikatesowej widziałem freudylki, mementan, monstradynę oraz szumnie reklamowany najnowszy preparat z grupy bylanków - autental. Służy do tworzenia syntetycznych wspomnień tego, czego się wcale nie doświadczyło".

"Farmakopea jest teraz księgą żywota, encyklopedią bytu, alfą i omegą, żadnych przewrotów na widoku, skoro mamy już rewoltalt, opozycjonal w czopkach glicerynowych i ekstreminę, a pański doktor Hopkins reklamuje sadomastol i gomorynki - można osobiście spalić ogniem niebieskim tyle miast, ile dusza zapragnie".

- Wspaniale - odpisuje mi Siwa.

- A wiesz, jak się kończy?

Siwa już nie odpisuje.

<podzial_strony>
*

Siwa ma wspomnienie:

"Wypij syropek, weź witaminki, połknij kropelki. Weź tableteczkę. Na zdrówko. Wiem, że gorzkie, połknij, popij soczkiem" - mówi w tym wspomnieniu mama Siwej.

- Mama wie, że kupuję sobie leki, chociaż nie wie, że tak dużo. Ciągle się za mnie modli i ciągle mnie opieprza. A sama nie zaśnie bez środków nasennych - mówi Siwa.

Otwiera szafkę z lekami. Opakowań jest dokładnie 45.

Tylko jedno jest pełne i nienapoczęte - witamina C.

Niektóre imiona zostały zmienione
Uwaga! Użytkownik jan potocki jest zbanowany na hyperrealu. Nie odpowie na próbę kontaktu, ani nie przeczyta odpowiedzi na post.
ODPOWIEDZ
Posty: 2069 • Strona 150 z 207
Newsy
[img]
Ryszard Petru ma już projekt depenalizacji marihuany. Znamy szczegóły

Dopuszczenie posiadania do 15 gramów suszu lub jednego krzaka konopi na własny użytek – to propozycja, którą przedstawi zespół parlamentarny tworzony przez posłów koalicji. Dotarliśmy do szczegółów projektu, które potwierdzają nasze wcześniejsze ustalenia.

[img]
To nie zgniłe mandarynki. 24-latek niósł w torbie tak zapakowane narkotyki. Wpadł, bo spanikował

"Dzięki czujności, doświadczeniu i doskonałemu rozpoznaniu terenu, policjanci z Wydziału Wywiadowczego Komendy Miejskiej Policji w Szczecinie kolejny raz skutecznie uderzyli w przestępczość narkotykową."

[img]
Strzelanina w ośrodku leczenia narkomanii. Są ofiary

Grupa uzbrojonych ludzi zaatakowała ośrodek rehabilitacji narkomanów w Meksyku - podały miejscowe władze. Zginęło co najmniej dziewięć osób, a pięć zostało rannych. Do zdarzenia doszło w poniedziałek w stanie Sinaloa na północnym zachodzie kraju.