Luźne dyskusje na tematy związane z substancjami psychoaktywnymi.
ODPOWIEDZ
Posty: 2069 • Strona 146 z 207
  • 1180 / 103 / 0
Legalizacja narkotyków? Natychmiast
Tomasz Piątek, Gazeta Wyborcza

[ external image ]
Maj 2008, przygotowania do Marszu wyzwolenia konopii (FOT. SŁAWOMIR KAMIŃSKI/AG)

Jeżeli natychmiast nie zalegalizujemy narkotyków, popełnimy zbrodnię. Ludzie będą niszczyć się w coraz gorszy sposób

Proszę państwa, o narkotykach mam pewną wiedzę teoretyczną (głównie dzięki siedmiu terapiom), ale też praktyczną. Przez 17 lat ćpałem heroinę (z kompotem włącznie) i spędziłem kilkanaście miesięcy w ośrodkach z braćmi ćpunami. Ale nie domagam się legalizacji dlatego, że nagle naszła mnie chętka na czysty towar z apteki. Od dwóch lat nie mam nawet myśli o heroinie, co pozwala mi trzeźwo spojrzeć na sprawę.

Nie znam realnych argumentów na rzecz prohibicji. Za legalizacją przemawia wszystko. Pomysł, że prohibicja uchroni ludzi przed uzależnieniem, okazał się poroniony. Prohibicja czy nie, w naszych społeczeństwach jest zawsze pewien procent osób uzależnionych. Większość badaczy szacuje go na średnio 10 proc. Dla tych 10 proc. narkotyki to śmierć. Dla pozostałych 90 proc. - przygodna zabawa albo coś mało ciekawego. Znałem osoby, które paliły heroinę i przestały, bo im się znudziło.

Skąd więc u niektórych bierze się uzależnienie i czym ono jest? Eksperci - jak np. Amerykańskie Stowarzyszenie Lekarzy, amerykańska Narodowa Rada do spraw Alkoholizmu i Narkomanii, Europejska Organizacja Biologii Molekularnej - przyjmują definicję Morse'a i Flavina (http://www.ncbi.nlm.nih.gov/pubmed/1501306): uzależnienie to choroba (nie wina czy grzech), choroba podstawowa (wywołująca inne choroby), postępująca (bez leczenia stan chorego ciągle się pogarsza), nieuleczalna (można ją zaleczyć, ale nie wyleczyć - narkoman nie stanie się nigdy zdrowym, okazjonalnym konsumentem narkotyków), śmiertelna (nieleczona zabija) i silnie uwarunkowana genetycznie (terapeuci mówią też: niezawiniona). Przyczyną choroby są prawdopodobnie zaburzenia w wydzielaniu oreksyny. To neuroprzekaźnik, który powoduje u chorego nadmierne pożądanie przyjemności/nagrody i nieproporcjonalnie wielki stres, gdy przyjemności nie ma. Nawet gdyby usunąć ze świata wszystkie nielegalne narkotyki (co jest nierealne), chory zabiłby się legalnym alkoholem albo jedzeniem, albo sportem (ja po wyjściu z ośrodka dorobiłem się na siłowni przerostu podstawy serca).

Trzeba więc zapytać: czy więzienie może chronić przed zaburzeniami w wydzielaniu neuroprzekaźnika? Więcej: czy można karać ludzi za to, że są chorzy (10 proc.), albo za to (90 proc.), że się bawią?

https://www.youtube.com/watch?v=vD3snUVJiQE
Szczera wiara czy spisek? Fragmenty dokumentu ''Americas Book Of Secrets - Drug Wars''

To podstawowy argument etyczny. Jest też wiele argumentów medycznych i społecznych. Narkotyki nielegalne są bardziej zabójcze niż legalne (ilu ćpunów zginęło od lewego zanieczyszczonego towaru?). Narkomania zdelegalizowana jest bardziej zabójcza niż legalna (bo w ramach gnojenia ćpuna komuś obili nery pod celą i zmarł po roku wskutek powikłań albo ktoś leżał na betonie przy 20--stopniowym mrozie, bo policjanci kazali - widziałem coś takiego). Dalej: prohibicja hoduje i tuczy mafie. Wojnę z narkotykami przegraliśmy, w Meksyku i Kolumbiiwystrzelały się setki tysięcy ludzi etc., etc.

Ale jest ważniejszy argument. Delegalizacja narkotyków rodzi dopalacze, które tak się mają do ''tradycyjnych'' twardych narkotyków - kokainy, heroiny, amfetaminy - jak chemia przemysłowa do laboratoryjnej. I proszę nie myśleć, że delegalizacja dopalaczy zlikwidowała problem. Delegalizacja dopalaczy rodzi nowe, gorsze dopalacze - gorsze, ale wciąż legalne. Bo nie da się naraz zakazać wszystkich istniejących oraz możliwych narkotyków i dopalaczy. Gdy nowa substancja pojawia się na rynku, naukowcy muszą zbadać, czy ma działanie narkotyczne, i dopiero wtedy mogą ją wpisać na listę substancji zakazanych. W Polsce mają na to 18 miesięcy.

Ktoś kiedyś stwierdził: po co konspirować, lepiej tworzyć coraz to nowe substancje i sprzedawać je legalnie. Jak je zdelegalizują, to stworzymy nowe, i tak dalej. A gdy, ścigając się z prawem, trzeba nieustannie wymyślać kolejne mutacje, to robi się wszystko, żeby ten proces uczynić jak najszybszym i najtańszym. Na chybcika i po taniości powstają świństwa o nieprzewidywalnych skutkach ubocznych. Zamiast amfetaminy mamy coś sto razy gorszego.

Hanna Gill-Piątek i Martyna Dominiak rozmawiały w Łodzi z konsumentami dopalaczy (http://www.narkopolityka.pl/kraj/gumija ... zywczaka-1): ''Laska zjadła sobie usta z nerwów'', ''Po jednym dropsie - trzytygodniowe objawy zapalenia opon mózgowych'', ''Nawet terapeutka radziła w ośrodku, że jak brać, to lepiej amfę niż niesprawdzone zamienniki'', ''Narkotyki a dopalacze - to jak zupa babci i chińska z papierka''.

Polski rząd spróbował obejść problem, obciążając wysokimi karami pieniężnymi sprzedawców, w razie gdy sprzedawana przez nich ''podejrzana'' substancja po przebadaniu okaże się toksyczna. Nie jest to sankcja karna, tylko zwykła kara administracyjna wymierzana przez inspektora sanitarnego. Podczas oczekiwania na przebadanie substancji sprzedawcy nie można aresztować ani nawet zabrać mu paszportu. Za samo posiadanie środka w ogóle nie ma kary. Dla porównania - za handel mniej szkodliwą amfą można dostać osiem, a nawet 12 lat, za jej posiadanie - trzy lata. Jak widać, lepiej jest handlować ''nieznaną podejrzaną'' niż mniej trującą ''znaną''. Nic dziwnego, że np. w Łodzi po delegalizacji dopalaczy w spożywczakach nadal sprzedawano różne paskudztwa.

Co więcej, zabójcze ''zamienniki'' można łatwo uzyskać z leków dostępnych bez recepty i wielu ćpunów tak robi. A koncerny farmaceutyczne opierają się przed wycofaniem substancji ''dopalaczogennych'' z tych leków. No bo narkoman to konsument idealny. Ktoś, kto codziennie kupuje dziesięć opakowań sudafedu.

Oczywiście kompot też zabił wielu ludzi. Ale są osoby, które przeżyły wieloletnie ciągi heroinowe i żyją, myślą, funkcjonują, pracują. Wiele takich znam i z ulicy, i z ośrodków. A ludzie po rocznym ciągu dopalaczowym to zwykle - przepraszam - wraki z pianą na ustach, które nie umieją trzech słów do kupy złożyć. Pytanie: dlaczego brali świństwa? Bo amfetamina była zakazana i niedostępna.

Wybór jest prosty: albo legalne narkotyki, albo legalne i półlegalne postnarkotyki, nieskończenie bardziej szkodliwe.

*Tomasz Piątek jest pisarzem, wydał 16 książek, głównie powieści. Finalista Nike 2009, dwukrotnie nominowany do Paszportu ''Polityki'', tłumaczony m.in. na włoski, hiszpański i rosyjski. Jako publicysta pisał m.in. do ''Polityki'', ''La Stampy'' i ''Krytyki Politycznej''. Od 14 lat pracuje jako copywriter






Złapali cię z marihuaną? Masz tylko 10 proc. szans, że prokurator umorzy twoją sprawę

Kosma Zatorski

[ external image ]
Marsz zwolenników legalizacji marihuany w Warszawie (Fot. Franciszek Mazur / Agencja Gazeta)

Zmiany w ustawie narkotykowej miały spowodować, że w przypadku nieznacznej ilości narkotyków prokurator odstąpi od postępowania już w momencie zatrzymania. Niestety, zdarza się to jedynie w 10 proc. przypadków. - Dzisiejsze prawo jest barbarzyńskie - kwituje przewodnicząca Polskiej Sieci Polityki Narkotykowej.


Przeciwko Rafałowi toczy się postępowanie za posiadanie niespełna pół grama marihuany. Palił z kolegami na osiedlu. - Trafiliśmy na 48 godzin do policyjnej izby zatrzymań. Dla tych, co nigdy nie mieli konfliktów z prawem, to było traumatyczne przeżycie - opowiada. W jego sprawie przeszukano cztery mieszkania. Akta liczą już blisko 150 stron. Gdy jego rodzice otworzyli drzwi policjantom, byli w szoku. - Myśleli, że pójdę do więzienia - dodaje. Od jego zatrzymania minął rok, jednak doskonale pamięta, jak się czuł na izbie. - Jak przestępca, kryminalista - tłumaczy.

Joint na ławce w parku

Podobna historia spotkała Michała. Palił jointa ze znajomymi na ławce w parku. Obok siedziało dwóch mężczyzn, którzy pili piwo. Gdy skończyli, podeszli do nich, wyciągnęli policyjne odznaki i kazali im położyć się na ziemi. Po przeszukaniu okazało się, że wszyscy mieli przy sobie trawkę.

Skręt w paczce z papierosami

Kuba może mówić o sporym pechu. Wracał późnym wieczorem od dziewczyny. W paczce z papierosami miał skręta. Zatrzymał go patrol policji. Taka rutynowa kontrola. - Pytali: a skąd pan wraca, co robię, gdzie mieszkam. Poprosili mnie o pokazanie dokumentów i wyjęcie wszystkiego z kieszeni. Wtedy lekko spanikowałem, co pewnie zauważyli. Sprawdzili więc wszystko bardzo dokładnie. No i znaleźli. Zamiast do domu trafiłem na komisariat - opowiada.

Wcześniej nigdy nie był karany. - Ludzie, którzy upijają się na umór, mogą co najwyżej trafić na wytrzeźwiałkę. A ja przez tego małego skręta, którego nawet nie paliłem, będę miał nababrane w papierach - żali się.

Wobec każdego z trójki bohaterów historii toczy się postępowanie sądowe za posiadanie marihuany.

"Dzisiejsze prawo jest barbarzyńskie"

Dane Ministerstwa Sprawiedliwości z pierwszego półrocza 2012 r.: na podstawie art. 62a umorzono łącznie ponad półtora tysiąca spraw. Prokuratorzy zrobili to w blisko 1,1 tys. przypadków, a kolejne 419 spraw umorzyły sądy, do których śledczy skierowali akty oskarżenia. Odstąpili od ścigania w przypadku 10-15 proc. spraw. Żeby to zrobić, muszą być spełnione trzy przesłanki: niecelowość ukarania osoby (ponieważ wina i społeczna szkodliwość czynu nie są znaczne), nieznaczna ilość posiadanych narkotyków i to, że były przeznaczone na użytek własny.

Agnieszka Sieniawska, przewodnicząca Polskiej Sieci Polityki Narkotykowej, tylko w tym roku pomagała w blisko 300 sprawach związanych z zatrzymaniem osób, które miały przy sobie małe ilości nielegalnych substancji psychoaktywnych. - Ustawa jest nieskuteczna. Liczba osób zatrzymywanych z małą ilością narkotyków jest o wiele większa niż tych, które mogłyby nimi handlować. Czas na kolejny krok, czyli ustalenie wartości granicznych narkotyków, które uzupełniałaby definicję nieznacznej ilości. Dzisiejsze prawo jest barbarzyńskie. Ja sama dostaję około 10 maili tygodniowo o treści: "Zostałem zatrzymany z małą ilością marihuany". Bierzmy przykład z innych krajów, gdzie te graniczne wartości istnieją - apeluje.

Sprawy są najczęściej umarzane dopiero w sądzie

Tłumaczy, że art. 62a miał skrócić procedurę, żeby była ona tańsza i efektywniejsza. - Choć artykuł ten jest stosowany przez prokuratorów, to uważam, że nadal zbyt rzadko, i de facto do umorzenia sprawy nie dochodzi na najwcześniejszym etapie, czyli już w momencie zatrzymania. Osoba przechodzi wszystkie związane z nią represje i trafia do izby zatrzymań. Dodatkowo wykonywane jest bardzo kosztowne badanie fizykochemiczne substancji, by zbadać, czy mamy do czynienia z substancją zakazaną. Najczęściej sprawa zostaje umorzona dopiero w sądzie, czyli nadal generuje olbrzymie koszty - wyjaśnia.

I zauważa, że dochodzi do większej liczby umorzeń warunkowych, które zupełnie nie są związane z art. 62a. - Sędzia decyduje się umorzyć postępowanie na okres próby, aby sprawdzić, czy osoba nie popełni w tym czasie jeszcze raz tego samego przestępstwa - tłumaczy Sieniawska.





Łowcy jeleni
Iwona Hajnosz, Jarosław Sidorowicz

[ external image ]

Maciej jest kurierem, nie narkotykowym, ale rowerowym. Idzie siedzieć, bo policja dwa razy złapała go z paroma gramami marihuany

Maciej jest uzależniony od marihuany. Próbuje wyjść z nałogu, od dwóch lat chodzi na terapię. Wcześniej do Monaru, teraz do poradni leczenia uzależnień w krakowskim Szpitalu im. Rydygiera. Jego terapeuta twierdzi: ma motywację do leczenia i rozumie konsekwencje nadużywania.

A te dla Macieja są już poważne. W październiku 2007 roku po długiej imprezie z kolegami poszedł odpiąć rower. Siadł na ramie, odepchnął się nogami. W tym momencie zza rogu wyszło trzech mężczyzn, krzyknęli: "Zatrzymaj się, policja".

- Odwróciłem się, zobaczyłem facetów w bluzach z kapturami, szerokich spodniach. Nie usłuchałem, bałem się, że to napad - opowiada Maciek. Ale to byli prawdziwi policjanci, zatrzymali go za jazdę po pijanemu. Na tym się jednak nie skończyło, bo w trakcie rewizji znaleźli przy nim pół grama marihuany.

- O szóstej rano obudziło nas walenie w drzwi. Wpadła policja - opowiada jego mama, która mieszka w mieście oddalonym 200 km od Krakowa.

Jej syn przed sądem stanął za jazdę pod wpływem alkoholu i posiadanie narkotyków. Złożył wniosek o warunkowe umorzenie sprawy o narkotyki - już wtedy się leczył. Pokazał zaświadczenie. Nic to nie dało. Wyrok: pół roku więzienia z zawieszeniem na trzy lata.

Na czerwonym świetle

Maciej jest fanatykiem dwóch kółek. Jazda na rowerze to całe jego życie. Żeby pogodzić pasję z zarabianiem, zaczął pracować w firmie kurierskiej.

Kilka miesięcy temu założył swoją, też zajmującą się rozwożeniem przesyłek na rowerach. Dziennie przejeżdża nawet po 100 km. - To biznes, który świetnie się rozwija. Jesteśmy szybsi niż samochód - opowiada.

Za ściganie się z czasem drogo zapłacił. - Pędziłem na drugi koniec miasta po przesyłkę. Przejechałem puste skrzyżowanie na czerwonych światłach. Nie zauważyłem radiowozu wyjeżdżającego zza zakrętu - opowiada.

Miał być mandat za wykroczenie drogowe, ale gdy policjanci sprawdzili w komputerze, że Maciej był już karany za narkotyki, przestali interesować się jazdą na czerwonym świetle. Skuli go i razem z rowerem zabrali do komisariatu.

Tam rozebrali do majtek, znaleźli kilka listków marihuany, więc przeszukali mu jeszcze mieszkanie.

Koniec firmy i terapii


Sami policjanci artykuł 62 ustawy antynarkotykowej, który każe karać za posiadanie nawet najmniejszej ilości, nazywają "statystycznym". Każdy złapany zostaje skazany. To poprawia statystyki policji, prokuratury i sądownictwa. Tak było i z Maćkiem.

Znów stanął przed sądem za posiadanie. Dostał cztery miesiące z warunkowym zawieszeniem. Zadziałał automat i drugi wyrok odwiesił pierwszą karę. Chłopak właśnie dostał postanowienie sądu - pójdzie do więzienia na sześć miesięcy.

Rodzina Maćka jest przerażona. - Przecież jego uzależnienie to choroba. Jak można człowieka chorego karać? Na dodatek, gdy sam próbuje się leczyć? Jakie zagrożenie i dla kogo powoduje mój syn? - pyta jego mama.

Jest przekonana, że pobyt w więzieniu załamie kilkuletnią terapię syna: - W niej ważne jest, by osoba uzależniona zaczęła się sama utrzymywać. I Maciek jest na tej drodze. Założył firmę, próbuje ją rozkręcać. Płaci podatki. Jak pójdzie do więzienia, kto go będzie utrzymywał? Społeczeństwo! Jaki to ma sens, skoro w więzieniu zdobycie narkotyków to żaden problem.

Jacek Charmast, przewodniczący Polskiej Sieci ds. Polityki Narkotykowej: - To koszmar. Łapanie za posiadanie. Wystarczy, że policja wjedzie na imprezę taneczną i jak myśliwy przy wodopoju - zawsze ustrzeli jelenia. A jak ktoś raz wpadnie w szpony systemu, zniszczy mu przyszłość.

Ministerstwo: najpierw leczyć


Maciek i kilka tysięcy osób, które już siedzą za narkotyki, to ofiary zmiany ustawy antynarkotykowej z 2005 r., która wprowadziła zapis o karaniu za najmniejszą ilość narkotyków. Przepis miał pomóc policji w docieraniu do dilerów.

Tymczasem zdaniem specjalistów z Instytutu Spraw Publicznych, którzy w ub.r. przygotowali raport o efektach zapisu, artykuł 62 nie powoduje ograniczenia handlu narkotykami.

Potwierdzają to badania prof. Krzysztofa Krajewskiego z katedry kryminologii UJ. Naukowcy przeanalizowali 102 sprawy, każda skończyła się wyrokiem. Najczęściej za marihuanę, w większości przypadków chodziło o minimalne ilości. Tylko 7 proc. dotyczyło posiadania powyżej 20 gramów marihuany, co mogło wskazywać na dilera. Złapanie z kokainą albo heroiną to była absolutna rzadkość.

Tymczasem walka z paroma listkami marihuany pochłania pieniądze. Z badań Instytutu Spraw Publicznych wynika, że rocznie 80 mln zł!

Potrzebę zmian widzi już Ministerstwo Sprawiedliwości. Przygotowało nowelizację ustawy, która w ostatnich tygodniach trafiła do Sejmu.

Krzysztof Kwiatkowski, minister, proponuje, by sądy mogły częściej orzekać warunkowe umarzanie spraw - jeśli oskarżony miał niewielką ilość narkotyków na własny użytek.

- Jednym z najistotniejszych kryteriów oceny sądu powinno być zrozumienie, kim jest sprawca, w jakim celu posiada środki odurzające i jaki jest stopień społecznej szkodliwości czynu. Prawo trzeba stosować racjonalnie. Bezwzględną koniecznością jest zebranie informacji o sprawcy. Po to, aby i prokurator, i sąd wiedzieli, czy mają do czynienia z okazjonalnym użytkownikiem narkotyków, osobą uzależnioną czy dilerem. Przyświecająca nam zasada to "przede wszystkim leczyć".

Minister liczy, że dzięki nowelizacji budżet zaoszczędzi połowę z 80 mln zł wydawanych teraz na łapanie, skazywanie i więzienie drobnych narkomanów.
Ostatnio zmieniony 18 lipca 2016 przez jan potocki, łącznie zmieniany 2 razy.
Uwaga! Użytkownik jan potocki jest zbanowany na hyperrealu. Nie odpowie na próbę kontaktu, ani nie przeczyta odpowiedzi na post.
  • 1180 / 103 / 0
Trawka? Błahy problem
Maciej Stasiński, Gazeta Wyborcza

[ external image ]
Policja w Seattle szuka narkotyków. W stanie Waszyngton na razie legalna jest tylko marihuana (fot. AP Photo/Elaine Thompson)

Uwielbiam ścigać złoczyńców, ale nie polować na Bogu ducha winnych ludzi, którzy palą trawkę. Rozmowa z Jamesem Pugelem, szefem policji w Seattle

Maciej Stasiński: Jest pan i teoretykiem, i praktykiem policyjnym. Czemu ludzie, rządy, kraje wolą karać za narkotyki, niż leczyć?

[ external image ]
James Pugel: Moim zdaniem problem zakazywania i karania bierze się stąd, że swoje moralne albo religijne przekonania ludzie próbują przenosić do sfery polityki i życia publicznego. Nie jestem naukowcem ani badaczem uzależnień. Zajmuję się przestępczością i zastanawiało mnie, czemu mamy kryminalizować postępowanie pozbawione przemocy wobec innych tylko dlatego, że ludzie coś zażywają.

Sądzę, że chodzi o reakcję obronną: ludzie czują się zagrożeni zachowaniami innych pod wpływem używek. Ich poczucie porządku i bezpieczeństwa jest zakłócone, gdy ktoś leży, śpi, wymiotuje czy sika w miejscach publicznych. Ja to rozumiem i uważam, że należy interweniować. Ale to nie znaczy, że aresztować czy skazywać.

Od kiedy pracuję w policji, stopniowo legalizujemy tzw. pozostawanie pod wpływem publicznie. Kiedyś za to automatycznie zamykaliśmy.

Zorientowałem się, że ciągle aresztujemy tych samych ludzi, czyli konsumentów i handlujących minimalnymi ilościami, którzy niczego złego nikomu nie robili. Bardzo rzadko natomiast udawało nam się dosięgnąć grube ryby, prawdziwych hurtowych dilerów. A oni niczym osobiście nie ryzykują, nie handlują na ulicach, w parkach czy barach, sami nie biorą narkotyków. Mimo to zarabiają krocie. Pozostawali poza naszym zasięgiem, bo sadzaliśmy płotki i ludzi całkiem niewinnych.

Doszliśmy więc do wniosku, że póki ktoś nie prowadzi auta pod wpływem, nie rozrabia, na nikogo nie napada, nie ma powodu, żeby go karać. Od kilku lat wdrażamy w Seattle nowy program LEAD (Law Enforcement Assisted Diversion). Zatrzymujemy ludzi, gdy publicznie zachowują się tak, jakby byli pod wpływem, zażywali coś czy handlowali niewielką ilością narkotyku. Bierzemy ich do komisariatu i dajemy wybór: idziesz do aresztu albo poddajesz się procedurze leczenia, detoksykacji, poradnictwu itp.

Ponad 85 proc. wybiera to drugie. Wówczas przekazujemy ich w ręce tzw. case managerów, czyli pracowników społecznych z organizacji pozarządowych, z którymi współpracujemy. Ci fachowcy decydują, czego potrzebuje taki człowiek: leczenia w szpitalu, porady lekarskiej, pomocy w znalezieniu mieszkania czy pracy. Odtąd ktoś taki jest pod ich opieką, a my śledzimy jego dalsze losy. Kiedy potem policjant spotyka go w miejscu publicznym, pyta, jak leci, co nowego, jak mu się wiedzie. Niektórzy wracają do brania, ale jeśli nie popełniają przestępstw, nie ścigamy ich. Wielu jednak nie wraca i daje sobie radę.

Jakie macie wyniki?

- Nie mamy jeszcze, bo dopiero badamy tę metodę. Program ma dwa i pół roku. Ale ja z codziennej praktyki wiem już, że dobrze działa. Wcześniej nie ufaliśmy ludziom z organizacji pozarządowych, a oni nie ufali policji. Teraz doskonale współpracujemy i się uzupełniamy. Dobroczynne skutki programu są następujące: oszczędzamy pieniądze (już na samym odstąpieniu od posadzenia człowieka oszczędzamy 125 dolarów), oszczędzamy czas funkcjonariuszy policji (nie muszą odstawiać zatrzymanych do więzienia) i prokuratorów (nie muszą oskarżać). Oszczędzamy również przestrzeń i pieniądze, bo nie przepełniamy aresztów i więzień.

Ale nade wszystko oszczędzamy ludziom dramatu niezasłużonej kary, piętna człowieka karanego, które ciąży potem na nim przez całe życie, gdy nie może znaleźć pracy albo dachu nad głową i czuje się wykluczony. Tymczasem wielu z tych, którymi się zajmowaliśmy, znajduje sobie i mieszkanie, i zajęcie.

No i mamy czas i głowę, by zajmować się ściganiem prawdziwych gangsterów. Nasi krytycy mówią, że jak nie będziemy łapać, przesłuchiwać i karać płotek, to nigdy nie dojdziemy do grubych ryb - jak gdyby ci mali dilerzy czy użytkownicy mieli nas do nich doprowadzić. To kompletna nieprawda. Ci mali nie mają pojęcia, jak działa narkobiznes i gdzie są wielcy gangsterzy. Do ścigania bossów trzeba innych metod.

Poglądy Amerykanów na narkotyki, zwłaszcza za marihuanę, bardzo się zmieniają. Kilkanaście lat temu za zakazami było 75, a za legalizacją narkotyków 25 proc. społeczeństwa. A dzisiaj aż 60 proc. jest za legalizacją.

- Chyba wielu Amerykanów zdało sobie sprawę z faktu, że wojna z narkotykami nakłada na tysiące niewinnych, przyzwoitych, dobrych ludzi piętno i kajdany. I niszczy im życie. Coraz więcej ludzi ma kogoś wśród bliskich albo zna kogoś, kto padł ofiarą wojny z narkotykami. Nawet konserwatywni posłowie miewają dzieci, które nagle są represjonowane z powodu zażywania narkotyków, choć nic nikomu złego nie zrobiły. To wpływa na poglądy.

Ponadto już ponad 20 stanów pozwoliło na używanie marihuany w celach leczniczych, choć jeszcze nie do rekreacji, jak to jest w Kolorado czy u nas, w stanie Waszyngton. I społeczeństwo się od tego nie rozpadło. Odchodzi pokolenie ludzi przywiązanych do zakazów i wojowania z narkotykami, a dorosła generacja tych, którzy kiedyś coś brali albo biorą - i nic im się strasznego nie dzieje; żyją i pracują. Efekty daje też edukacja publiczna i debata na temat narkotyków. Zwolennicy niekarania i legalizacji postępują bardzo rozsądnie i inteligentnie, przekonując ludzi. Wielu dochodzi do wniosku, że amerykańskie społeczeństwo ma większe problemy niż trawka.

Inaczej mówiąc, przyczyn zmian opinii publicznej jest wiele, różne argumenty przekonują różnych ludzi. W sumie powodują one, że szala przechyla się dziś na stronę legalizacji.

Ja sam jeszcze kilka lat temu uważałem inaczej, ale zmieniłem zdanie pod wpływem praktycznych argumentów. My w policji w Seattle nie wiedzieliśmy, co właściwie robimy, po co ścigamy niewinnych ludzi, skoro to nic nie daje. Nie prowadziłem żadnej publicznej kampanii w tej sprawie, tylko zdałem sobie sprawę, że trzeba postępować inaczej. I spróbowaliśmy.

W naszym stanie do zmian nie doprowadzili politycy, lecz zwyczajni ludzie. Organizowali kampanie, edukowali, pisali artykuły, podpisywali listy i odezwy. I w końcu przeprowadzono referendum, w którym większość zagłosowała za legalizacją marihuany (56 do 44 proc.). Marihuana stała się legalna pod kontrolą agend uprawomocnionych przez władze stanowe. Handel nią jest opodatkowany, a dochody przeznaczone na zdrowie publiczne. Nie wolno jej reklamować i trzeba trzymać z dala od szkół.

Jak dalej będzie przebiegał ten proces w Stanach, kraju, który do niedawna był zatwardziałym zwolennikiem całkowitej delegalizacji narkotyków?

- Myślę, że w ślady Kolorado i Waszyngtonu pójdą wkrótce Alaska, Oregon, Nowy Jork, Vermont i Wisconsin. Te cząstkowe zmiany trzeba cały czas poddawać krytycznej analizie, ale sądzę, że w ciągu dziesięciu lat Ameryka całkowicie zmieni swój stosunek do narkotyków.

Czy doświadczenia z czasów prohibicji mają w tym przypadku dla Amerykanów jakieś znaczenie?


- Ależ mają! W naszej historii bardzo mądrzy ludzie uwierzyli w legalizację używek czy narkotyków. August Vollmer (http://www.officer.com/article/10232661 ... st-vollmer), legenda i ojciec nowoczesnej amerykańskiej policji, był zwolennikiem prohibicji, ale już w latach 30. ubiegłego wieku zorientował się, że to klęska, i zmienił zdanie. Stał się też wówczas przeciwnikiem ścigania i karania za narkotyki oraz zwolennikiem państwowej kontroli ich dystrybucji. Uważał, że moralizowanie w kwestii nałogów podkopuje zaufanie do władzy publicznej, a ściganie ludzi uzależnionych stwarza pole do korupcji. Był pragmatykiem. Prawo powinno być skuteczne. Osobiście był przeciw alkoholowi i narkotykom, ale uważał, że to kwestia zdrowia publicznego, a nie odpowiedzialności karnej obywateli. I sam prowadził kampanię na rzecz ich legalizacji.

To powinien być dla nas przykład. Tak samo jak sir Robert Peel (http://www.bbc.co.uk/history/historic_f ... bert.shtml), twórca nowoczesnej policji brytyjskiej - Scotland Yardu. Jedna z jego słynnych dziesięciu zasad mówi o tym, że należy zawsze utrzymywać takie stosunki ze społeczeństwem, by czynić zadość historycznej zasadzie, iż ''policja to społeczeństwo, a społeczeństwo to policja. Bo policja to tylko grupa członków społeczeństwa, która otrzymuje wynagrodzenie za wypełnianie obowiązków spoczywających na każdym obywatelu. Sprawdzianem policyjnej skuteczności nie są widome dowody jej przeciwdziałania zbrodniom i pilnowania porządku, lecz brak zbrodni i porządek''.

Choć to było pisane w latach 30. XIX wieku a jakie aktualne!

Poparcie społeczne dla policji i każdej publicznej władzy jest niezbędne. Oczywiście to nie znaczy, że jestem tolerancyjny dla zbrodni, bo zabiegam o popularność. Ja uwielbiam aresztować złoczyńców! Każdy porządny gliniarz to lubi. Łapanie złych ludzi, bandytów to jest dreszcz! Ale naszym dreszczem nie może być polowanie na łatwe cele, Bogu ducha winnych ludzi, którzy palą trawkę albo coś zażywają. A tak nas dotąd uczono.

Łowienie wielkich ryb na morzu to jedno, a łapanie karpi w stawie to drugie.

Plusy i minusy liberalnej polityki: ''Wasted in Seattle''

Od lat naukowcy, lekarze i inni specjaliści dowodzą, że wojna z narkotykami nic nie dała. Wykazują, że alkohol jest gorszy od marihuany, że skutki społeczne palenia trawki są znikome w porównaniu z alkoholizmem lub nałogowym paleniem papierosów. A politycy upierają się przy zakazach, represjach i wojnie. Skąd owa odporność na argumenty naukowe?

- To się równa niepoczytalności. Jak ktoś nie przyjmuje do wiadomości, że to, co robi, nic nie daje albo przynosi skutki przeciwne do zamierzonych, i nie chce zmienić postępowania, to jest niespełna rozumu. Ale to społeczny fakt i musimy się z nim liczyć.

Wśród członków Światowej Komisji ds. Polityki Narkotykowej, która zabiega o zakończenie wojny z narkotykami, zasiadają przywódcy i mężowie stanu, prezydenci i premierzy wielu krajów, m.in. Brazylii, Meksyku, Kolumbii, Szwajcarii oraz Polski. Tyle że... byli! Póki rządzili, mieli inne zdanie. Zasiada tam także były szef amerykańskiej rezerwy federalnej Paul Volcker...

- Konserwatysta jak się patrzy!

Ale czemu "byli"?

- Sam się zastanawiam, coś się do diabła zmieniło z dnia na dzień?

Przyznaję jednak, że gdyby mnie pan zapytał pięć lat temu, czy w stanie Waszyngton zalegalizujemy marihuanę, tobym powiedział, że mowy nie ma. Ale na tym to polega, że ludzie wiedzą coraz więcej i dojrzewają. Gorzej, kiedy są na wiedzę i doświadczenie odporni. Dzisiaj nie jestem zwolennikiem legalizacji wszystkich narkotyków od zaraz. Ale najpierw zbadajmy, sprawdźmy, idźmy krok po kroku, a potem decydujmy.

Przychodzi na myśl analogia do prawa do noszenia broni. W USA wolność jednostki jest kamieniem węgielnym wolności w ogóle. Dlaczego wolność posiadania broni w celu obrony jednostki jest tak święta i tak potężnie broniona, a wolność używania substancji, jakich jednostka chce używać, nie jest? Co chwila jacyś szaleńcy w USA zabijają niewinnych ludzi w szkołach czy kinach, a prawa do noszenia broni się nie kwestionuje.

- Nasz kraj rzeczywiście zbudowano na prawach jednostki. Pierwsza poprawka do konstytucji mówi o tych wolnościach: wolność słowa, zrzeszania się, prasy itd. Druga to wolność noszenia broni. Lobby, które strzeże prawa do jej kupowania i posiadania, jest potężne i sprzeciwia się wszelkim ograniczeniom. Co miesiąc dochodzi do jakiejś masakry, ogłaszamy żałobę, głos zabierają eksperci, a kończy się zawsze tak samo: wracamy do punktu wyjścia. Nie ma politycznej woli, by stawić czoło temu problemowi na szczeblu krajowym.

Dlaczego prawo jednostki nie odnosi się w tym samym stopniu do używania jakichś substancji? Nie mam pojęcia, tym bardziej że w XIX wieku, kiedy używanie i handel opium były legalne.

Czy w Ameryce nie wywołuje dyskusji to, w imię czego zakazuje się używek czy narkotyków, skoro nie zakazuje się broni?


- Wielkiej debaty nie było. Może dlatego, że narkotyki zostały w Ameryce zdemonizowane. Broń i alkohol wyrządzają szkody większe niż narkotyki. Wedle różnych statystyk marihuanę pali od 12 do 25 proc. Amerykanów, a alkohol pije ponad połowa i bardzo wielu go nadużywa. Oczywiście nie wiemy, co by było, gdyby narkotyki były legalne, czy liczba nadużywających bardzo by wzrosła. Ale pierwsza poprawka do konstytucji mogłaby się też odnosić do wolności jednostki w zażywaniu takich substancji.

Prawa to nie przywileje. Nikt nie ma prawa do prowadzenia samochodu. To jest przywilej nabywany, jeśli spełniam pewne warunki dotyczące umiejętności i bezpieczeństwa. Na tej samej zasadzie mam prawo do picia alkoholu oraz zażywania jakichś substancji, jeśli nie naruszam prawa lub praw innych.

Policja jest wzywana wtedy, kiedy ludzie nadużywają alkoholu czy narkotyków. Kiedy piją czy biorą umiarkowanie, nic się nie dzieje, a takich przypadków jest znakomita większość. Więc po co się wtrącamy w używanie, a nie w łamanie prawa? Jak policjanci czy lekarze widzą tylko skutki negatywne, pytają: - To co będzie, jeśli to zalegalizujemy? Jeszcze gorzej!

A przecież w przypadku broni to nie obowiązuje! Dlaczego?

Michael Kazin (https://pl.wikipedia.org/wiki/Michael_Kazin) opowiada w swojej historii Ameryki, jak zmieniała się w ostatnich dwóch stuleciach. Wszyscy bojownicy o wielkie sprawy, jak zniesienie niewolnictwa, równouprawnienie ras, równouprawnienie kobiet itd., za swojego życia przegrywali. Wygrywała ich sprawa, ale znacznie później.

- Ludzie są wychowywani w jakichś wartościach i przekonaniach. Przywódcy wybierani przez tych ludzi wyznają te same co oni wartości i przywiązani są do tego samego dawnego systemu. Retoryka i propaganda antynarkotykowa z lat 30., 40. i 50. została przyswojona przez ludzi, którzy dzisiaj są u władzy. Ale to pokolenie odchodzi.

Zna pan teorię hierarchii społecznych potrzeb Abrahama Maslowa? Ludzie najpierw dbają o pożywienie i schronienie. Kiedy to wszystko mają, rozglądają się za bezpieczeństwem, kontaktami z innymi ludźmi, w tym seksualnymi, a potem za przyjaźnią, zaufaniem, miłością itd. Następnie wspinają się na kolejny poziom - poszukiwania i poznania, aż wreszcie docierają do ostatniego szczebla najwyższych potrzeb: samorealizacji.

W społeczeństwie, gdzie podstawowe potrzeby nie są zaspokojone, legalizacja narkotyków jest niemożliwa. Moje miasto Seattle jest bardzo bezpiecznym miejscem. Mamy bardzo wysoki poziom kształcenia, ludzie mają dobrą pracę i płace. Uniknęliśmy globalnej recesji i mamy bardzo niską przestępczość. Jesteśmy na szczycie piramidy Maslowa. Stać nas więc na społeczne eksperymenty, np. z marihuaną. W społeczności, która ma problem z ludźmi uzależnionymi, albo takiej, która jest bardzo religijna, na legalizację marihuany nie będzie zgody.

Kto by pomyślał dziesięć lat temu, że stan Waszyngton zalegalizuje małżeństwa jednopłciowe? A to się stało przed rokiem. Nagle zobaczyliśmy, że to kwestia indywidualnej wolności. Czemu wolno mężczyźnie kochać kobietę, a kobiecie nie wolno kochać innej kobiety? Albo mężczyźnie mężczyzny? Przecież to bez sensu.

Ale póki wszystko inne nie jest załatwione, takie zmiany nie następują. Ludzie wolą nie eksperymentować, jeśli nie czują się bezpieczni.

Ale czemu nie możemy wyprzedzać wypadków, skoro wiemy, ile czasu zajęło znoszenie niewolnictwa czy równouprawnienie płci i ras, dowiedzenie, że prohibicja rodzi tylko zbrodnie?

- Porzekadło mówi: Jeśli lud przewodzi, przywódcy pójdą za nim. W USA oba wybrzeża są bardzo liberalne, ale środek jest bardzo konserwatywny. Odwrócić tę falę jest trudno. W latach 60. Lyndon Johnson zaproponował pakt wolności obywatelskich. Kiedy jedna po drugiej utrącano kolejne, zapytano go: - To pana nie martwi? Johnson odpowiedział: - Najważniejsze się ostało: równe dla wszystkich prawo głosowania. Z czasem to ono da większość za wszystkimi pozostałymi.

W Ameryce brakuje debaty. Takich ludzi jak ja zaraz oskarża się o antyamerykanizm albo lewactwo. Ale moc przekonywania ma opinia fachowców, np. naukowców czy lekarzy.

Wojna z narkotykami kosztuje 100 mld dolarów rocznie. Zyski gangów to trzy razy więcej - 300 mld dolarów. A spożycie narkotyków, liczba ofiar i szkód rosną. Płacimy kupę pieniędzy, padają trupy, a i tak bandyci wygrywają.

- Niektórzy mówią, i mają do tego dobre powody: "Wypowiedzieliśmy wojnę własnym obywatelom".

Jak pana poglądy przyjęto w Polsce?

- Jestem pod wrażeniem, jak wielu ludzi, z którymi miałem tu do czynienia, ma otwarte głowy. Także policjanci, zwłaszcza ci młodsi, którzy poznali otwarte społeczeństwo po 1989 roku - chociaż niektórzy są jeszcze pod wpływem starszych, wykształconych w czasach komunizmu.

Jestem katolikiem, ale od kilku lat nie chodzę do kościoła. Z wielu względów, między innymi z powodu afer pedofilskich. Ale teraz myślę, że może znowu pójdę na mszę. Wie pan dlaczego? Bo kto by pomyślał jeszcze kilka lat temu, że papież powie: - Kim jestem, by sądzić kogoś za homoseksualizm?

W Polsce wszystkie narkotyki są bezwzględnie zakazane - uprawa, posiadanie i handel nimi. Od kilku lat obowiązuje art. 62 ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii, który pozwala prokuratorowi umorzyć postępowanie karne, jeżeli zatrzymany ma zakazane substancje w małej ilości na własny użytek, jeśli skazanie go byłoby ''niecelowe ze względu na okoliczności popełnienia czynu'' lub ''stopień społecznej szkodliwości''. Z wyjątkiem Twoje Ruchu Janusza Palikota wszystkie partie parlamentarne nie przyjmują do wiadomości klęski światowej wojny z narkotykami, odrzucają zasadę redukcji szkód w miejsce ścigania karnego, odmawiają uznania problemu narkotyków za kwestię zdrowia publicznego a nie odpowiedzialności karnej i nie chcą rozmawiać o ew. liberalizacji narkotyków, dekryminalizacji ich używania czy choćby ustawowego określenia ilości, za którą nie grozi więzienie.
Uwaga! Użytkownik jan potocki jest zbanowany na hyperrealu. Nie odpowie na próbę kontaktu, ani nie przeczyta odpowiedzi na post.
  • 1180 / 103 / 0
Portugalski narkoeksperyment
Artur Domosławski, Lizbona

[ external image ]
Reakcja rządu Portugalii na problem narkotyków należy do najbardziej niestandardowych w historii. Na zdjęciu: "pronarkotykowe" grafitti w Portoalegre. (Fot. Wilmar Wilmar)

W Portugalii już od dziesięciu lat konsumpcja narkotyków nie jest przestępstwem kryminalnym. I nic się nie stało. A nawet jest lepiej

Portugalia, tradycyjnie katolicki kraj o konserwatywnej obyczajowości, mający za sobą kilka dekad faszyzujących rządów i silnego wpływu Kościoła na politykę i życie społeczne, wprowadziła narkotykowy eksperyment, na jaki nie odważyło się do tej pory żadne inne państwo.

Narkotyki pojawiły się w Portugalii jako problem stosunkowo późno. Pod dyktatorskimi rządami Salazara i jego następców był to kraj zamknięty. Ruch hippisowski, kontrkultura lat 60., wraz z którą konsumpcja narkotyków stała się częścią stylu życia nowej generacji, przeszły obok.

Dopiero w drugiej połowie lat 70., już po rewolucji goździków i zakończeniu wojny kolonialnej w Afryce, na ulicach większych miast pojawiła się marihuana. To Portugalczycy z kolonii, głównie żołnierze, wprowadzili coś w rodzaju mody na trawkę. Swoje zrobiły też koniec dyktatury i otwarcie kraju na świat. Problem narkotykowy w Portugalii zaczyna się trochę później, pod koniec lat 80., gdy czarny rynek podbija heroina szmuglowana z Pakistanu via Mozambik; potem także z Holandii.

Choć konsumpcja narkotyków w Portugalii nadal należała (tak jest zresztą i teraz) do najniższych w Europie, niepokój wzbudziło duże spożycie heroiny. Zaczęto mówić o epidemii: 1 proc. ludności, czyli 100 tys. Portugalczyków, sięgał po ten narkotyk. Mnożyły się drobne kradzieże - heroiniści potrzebowali pieniędzy na zaspokojenie głodu.

- W latach 90. społeczeństwo zaczęło postrzegać narkotyki jako problem społeczny numer jeden - wspomina prof. Casimiro Balsa, socjolog, który przeprowadzał pierwsze badania nad konsumpcją narkotyków w Portugalii.

- Przez dekady byliśmy krajem zamkniętym, bez dostępu do informacji, a przez to gorzej niż inni przygotowanym na niebezpieczeństwa, jakie niesie konsumpcja narkotyków - tłumaczy Jo o Goul o, dyrektor Instytutu Narkotyków i Uzależnień, agendy ministerstwa zdrowia, która zajmuje się polityką narkotykową.

Rząd próbował jakoś temu zaradzić: jeszcze pod koniec lat 80. otwarto pierwsze centrum leczenia w Lizbonie, powstawały prywatne lecznice. Ale konsumpcja nadal rosła, alarmujące były dane o liczbie użytkowników heroiny wśród populacji zarażonej wirusem HIV. Równocześnie obawy przed uznaniem za kryminalistę powstrzymywały konsumentów przed zgłaszaniem się na leczenie. Pomysły wymiany strzykawek i igieł, które zrodziły się już wtedy, były sprzeczne z prawem. Konsument narkotyków był przecież w świetle prawa przestępcą; wymiana była pomocą w popełnianiu przestępstwa.

Po koniec lat 90. zaniepokojenie społeczne było tak duże, że narkotyki stały się kwestią polityczną, przedmiotem debat w prasie i między politykami. Reakcja rządu Portugalii na ten problem należy do najbardziej niestandardowych w historii.

Leczyć, nie karać

Rząd zlecił grupie ekspertów - lekarzy, prawników, socjologów, psychologów - przedstawienie diagnozy i pomysłów, jak zaradzić narkotykowej epidemii. Eksperci uznali, że społeczeństwo "wolne od narkotyków" jest iluzją. Zażywanie narkotyków jest szkodliwe, ale nie jest absolutnym złem. Ludzie sięgają po narkotyki z różnych przyczyn: przez osobiste problemy, społeczne uwarunkowania, dla zabawy i przyjemności, ze wszystkich powodów naraz. Represje karne wobec konsumentów nie mają racjonalnego uzasadnienia, są nieskuteczne i utrudniają uzależnionym wyjście z nałogu. Zamiast karać, lepiej otworzyć drzwi do wyjścia z uzależnienia. Z tego myślenia zrodziła się zasada naczelna: konsument to człowiek chory lub na drodze do choroby, nie kryminalista.

Symbolicznym wyrazem nowej filozofii było przeniesienie Instytutu ds. Narkotyków i Uzależnień z resortu sprawiedliwości do resortu zdrowia. Rząd - bez kalkulowania, czy to się mu politycznie opłaca (opinia ta powtarza się w wielu rozmowach) - przyjął wszystkie postulaty komisji i zamienił je w plan działania. W 2000 r. przeprowadził przez parlament ustawę dekryminalizującą posiadanie i konsumpcję wszystkich narkotyków. Handel nimi wciąż pozostaje nielegalny. Ilością "niehandlową" jest wedle ustawy dawka na dziesięć dni dla jednej osoby. Posiadanie i konsumpcja narkotyków nadal pozostają nielegalne, nie stanowią jednak przestępstwa, lecz wykroczenie. Stosowane sankcje - np. grzywna, praca społeczna - mają charakter administracyjny, nie karny.

W trakcie debaty nad ustawą w prasie, parlamencie, policji pojawiło się niemało głosów sprzeciwu, głównie ze strony prawicy i konserwatywnych sektorów społeczeństwa. Prof. Analia Torres, socjolożka, wspomina, że obawiano się dramatycznego wzrostu konsumpcji oraz tego, że Portugalię zaleje narkoturystyka.

Dlaczego rząd mimo wszystko zdecydował się na nową politykę? - Do dziś pozostaje to zagadką - odpowiada Nuno Portugal, socjolog. -Wyglądało to tak, jakby politycy nie liczyli się z tym, że mogą przegrać wybory.

Fernanda Feij o z Instytutu Narkotyków i Uzależnień jest innego zdania: - Społeczeństwo upatrywało w narkotykach problem i bardzo chciało, żeby coś z tym zrobić. Jedną z dobrych reakcji na lata dyktatury jest wrażliwość Portugalczyków na los pokrzywdzonych, słabszych. Dlatego ludziom nie było tak trudno zobaczyć w chłopaku z sąsiedztwa, którego znali od dziecka i który teraz wstrzykiwał sobie heroinę, kogoś chorego, nie przestępcę.

Zapobiegać, zniechęcać, pomagać

Polityka narkotykowa państwa opiera się na kilku filarach: prewencji, komisji ds. "zniechęcania", redukcji szkód, leczeniu i pomocy chorym w ich powrocie do społeczeństwa.

Prewencja to edukacja w szkołach i uczelniach o skutkach zażywania narkotyków. Pomaga też policja: samochody bez policyjnego oznakowania, za to z napisami "Bezpieczna szkoła", krążą wokół szkół "podwyższonego ryzyka" i odstraszają w ten sposób dilerów. Grupy pracowników socjalnych pojawiają się przed dyskotekami i w miejscach innych masowych imprez młodzieżowych, gdzie sporo się pali, wciąga i łyka i rozmawiają z młodzieżą.

- To skuteczniejsze niż antynarkotykowe kampanie w TV - opowiada Paula Marques odpowiedzialna za tę część polityki narkotykowej. - Badania zrobione w USA pokazały, że wbrew intencjom zachęcają one młodych do tego, żeby spróbować ten pierwszy raz.

Drugą linią interwencji państwa jest komisja ds. "zniechęcania", przed którą trafia się po zatrzymaniu przez policję za palenie haszyszu, heroiny czy wciąganie kokainy. Procedura wygląda tak: policja spisuje dane zatrzymanego, konfiskuje narkotyki i puszcza go do domu. W ciągu 72 godzin zatrzymany musi stawić się przed komisją. Pracownik komisji, zwykle psycholog, robi wywiad: czy konsument uczy się, pracuje; jaką ma sytuację rodzinną, czy jest "początkujący", "zaawansowany", czy może już uzależniony. Potem wyznacza termin "rozprawy".

Wszystko tam robi takie wrażenie, żeby nie wystraszyć konsumenta. Siedziba komisji wygląda jak biuro, nie sąd. Rozprawa ma charakter pogawędki. Zwykły stół zamiast ambonki, z której przemawia sędzia. Członek komisji w wyciągniętym swetrze zadaje pytania o okoliczności zajścia. Informuje o szkodliwości narkotyków, sugeruje terapię, mówi o możliwościach leczenia, a także ostrzega, że - choć teraz nie będzie żadnej sankcji - następnym razem może wymierzyć niewielką grzywnę. Przy kolejnych wpadkach można dostać za karę pracą społeczną.

- Zatrzymanym nie opłaca się unikać komisji, bo wtedy sprawa trafia do sądu - wyjaśnia Nuno Portugal, socjolog, członek komisji. - Stawia się wtedy zarzut nieposłuszeństwa i taki wyrok zostaje w dokumentach, zamykając drogę do zatrudnienia w w sektorze publicznym.

Redukcja szkód, która oprócz leczenia klinicznego i psychoterapii jest centralnym nerwem polityki narkotykowej, wymaga codziennego zaangażowania na ulicach. Zajmują się nią głównie organizacje pozarządowe finansowane z budżetu. Codziennie w miasto wyruszają ekipy uliczne z workami zawierającymi jednorazowe apteczki: są w nich strzykawki, igły, gazy, woda utleniona, prezerwatywa. Żeby dostać nową apteczkę, użytkownicy muszą przynieść zużyte strzykawki i igły - i karnie to robią. Zawsze odbywają się przy tym pogawędki o możliwościach leczenia, ekipa uliczna oferuje pomoc w umówieniu się na wizytę u lekarza (pracują tam psychologowie i pracownicy socjalni).

- Program wymiany przynosi znakomite efekty - mówi Henrique Barros zajmujący się w ministerstwie walką z AIDS. - Drastycznie spadł odsetek konsumentów narkotyków wśród zarażonych wirusem HIV. Dziesięć lat temu stanowili 60 proc., dziś - tylko 15 proc. Podobnie spadła liczba zakażeń żółtaczkami typu B i C.

Heroinistów namawia się do przejścia na konsumpcję mniej szkodliwego metadonu. W każdym większym mieście są punkty, w których można dostać go bezpłatnie. Oczywiście to tylko etap pośredni - celem jest doprowadzenie do wyzwolenia z nałogu.

Liczba zgłaszających się na leczenie wzrasta co roku o kilka tysięcy, co jest skutkiem nie tyle wzrostu narkomanii, ile skutecznego docierania do uzależnionych i namówienia ich do podjęcia terapii. W zeszłym roku leczenie przechodziła rekordowa liczba 40 tys. osób.

Ostatnim etapem jest resocjalizacja: pomoc w powrocie do życia bez nałogu. Rząd współpracuje z firmami - zwykle w branżach handlu i usług - które zatrudniają wychodzącego z nałogu, a rząd płaci mu pensję przez dziewięć miesięcy (z możliwością przedłużenia kontraktu do dwóch lat). Największym kłopotem jest zapewnienie mieszkań. Wychodzący z nałogu często muszą sami od zera urządzać sobie życie. Rząd ma pulę tanich mieszkań w blokach, gdzie płacą niskie stawki za wynajem, ale nie mogą w nich mieszkać dłużej niż rok.

Koniec kontrowersji

Po dziesięciu latach eksperymentu temat narkotyków przestał być w Portugalii kontrowersyjny. Nawet najbardziej zażarci niegdyś przeciwnicy dekryminalizacji z partii prawicowych i z policji nie wracają do niego.

Portugalia nie stała się w najmniejszym nawet stopniu mekką narkoturystów. - Konsumpcja narkotyków w Portugalii wzrosła, ale nieznacznie i jest to trend obecny w całej Europie - mówi Brendan Hughes z Europejskiego Centrum Monitorowania Narkotyków i Uzależnień. - W krajach, w których konsumpcję narkotyków się kryminalizuje, spożycie wzrosło tak samo, albo i bardziej.

Jo o Goul o cieszy się, że zmniejszyła się konsumpcja w najbardziej narażonej grupie wiekowej - między 15 a 19 rokiem życia. Badania wykazały, że ma ona największy wpływ na to, czy i później człowiek będzie ich używać.

- Nie mogę z pełną odpowiedzialnością twierdzić, że to dowód na skuteczność naszej polityki - mówi Goul o. - Jest to jednak obiecująca koincydencja.

Inspektor policji Jo o Figueira z jednostki walczącej z przemytnikami narkotyków mówi, że zamiast uganiać się za konsumentami i tracić czas na robienie im zdjęć i pobieranie odcisków palców, policja skupia się na walce z narkohandlem. Portugalia jest jedną z bram wjazdowych narkotyków z Ameryki Łacińskiej i Afryki do Europy.

Socjolożka prof. Torres patrzy na zmiany w polityce narkotykowej w szerszym kontekście: z konserwatywnego i autarkicznego kraju Portugalia stała się niemal awangardą zmian w duchu postępu. Legalne są zapłodnienia in vitro, takoż małżeństwa jednopłciowe, a urodzenie dziecka lub aborcja zależą od decyzji kobiety.

Czy do pomyślenia jest legalizacja narkotyków? Raczej nieprędko. To wymagałoby zmian konwencji międzynarodowych, które nakładają obowiązek prohibicji. - Legalizacja byłaby sygnałem, że narkotyki to nic złego, a tak przecież nie jest - uważa Goul o.
Uwaga! Użytkownik jan potocki jest zbanowany na hyperrealu. Nie odpowie na próbę kontaktu, ani nie przeczyta odpowiedzi na post.
  • 1180 / 103 / 0
Kim byli berserkowie?
WOJCIECH PASTUSZKA, archeowiesci.pl

[ external image ]

Berserkowie są zazwyczaj przedstawiani jako znani z szaleńczej odwagi i wielkiej siły podopieczni Odyna, którzy stawali do boju bez zbroi, odziani jedynie w skóry niedźwiedzi bądź wilków. Najbardziej przerażającą cechą tych skandynawskich wojowników miał być szał bojowy (berserkgang), w jaki wprowadzali się przed bitwą za pomocą alkoholu bądź grzybów halucynogennych.

Kilka lat temu tematyką berserków zajęła się Małgorzata Szczygielska, wówczas jeszcze tylko studentka archeologii na Uniwersytecie Warszawskim, obecnie już magister uczestnicząca w wykopaliskach w różnych rejonach Polski. Podczas swoich badań postanowiła sięgnąć bezpośrednio do oryginalnych wersji skandynawskich sag i sprawdzić, co ich autorzy napisali o wojownikach, których tak malowniczo prezentowali XIX i XX-wieczni autorzy. Efekty tych badań są piorunujące.

Szczygielska wzięła na warsztat 19 sag bajecznych, 19 sag rodowych, 3 sagi królewskie Snorrego Sturlusona i kronikę duńską Saxona Gramatyka, a także 2 pieśni eddaiczne oraz trzy części tzw. Eddy prozaicznej Snorrego Sturlusona. Jedynym kryterium doboru źródeł było występowanie w nich słowa berserk. Badaczka skupiła się w pierwszym rzędzie na postaciach nazwanych berserkami już przez samego sagamaðra – autora sag, a dopiero później próbowała doszukiwać się cech berserków u postaci nie nazwanych wprost tym mianem.

Lektura sag pozwoliła znaleźć wzmianki o ponad 10 drużynach berserków (zazwyczaj 12-osobowych), które najczęściej były drużynami królewskimi, a także o ponad 50 berserkach występujących pojedynczo jako najemnicy, przestępcy, albo tzw. berserkowie szlachetni. Jak widać, berserków w sagach jest dość sporo, co zdecydowanie dodaje wiarygodności opowieściom o nich. Ale to tylko pozory.

Pierwsze problemy zaczynają się z tłumaczeniem słowa berserk. Drugi jego człon („serk”) jest tłumaczony zazwyczaj jako koszula. Większą zagadką jest „ber”, które zazwyczaj przekładano jako nagi albo niedźwiedź. Pierwsza wersja pozwalała następnie definiować berserków, jako ludzi, którzy do walki chodzili bez zbroi albo nawet nago. Druga zaś miała wskazywać, że nosili niedźwiedzią skórę. Oba tłumaczenia stały się niezwykle popularne w literaturze tematu i zaczęto budować wokół nich liczne hipotezy. Dało się je zresztą łatwo połączyć w jedną wedle której miast zbroi berserkowie nosili właśnie niedźwiedzią skórę.

Problem jednak w tym, że analizowane sagi i inne skandynawskie teksty ani razu nie wspominają o tym, by berserkowie nosili niedźwiedzie skóry. Jest za to wzmianka o tym, że nie nosili zbroi. Islandzki polityk i skald Snorri Sturluson (1179-1241) tak opisał berserków:

Odyn potrafił w czasie bitwy uczynić swych wrogów ślepymi lub głuchymi, lub sparaliżować ich strachem, a ich broń stępić tak, że nie dało się nią zdziałać więcej niż wierzbową witką; natomiast jego ludzie ruszali do walki bez zbroi, byli dzicy jak psy czy wilki, gryźli własne tarcze i byli silni jak niedźwiedzie i tury, i zabijali ludzi jednym ciosem, lecz ani ogień ni żelazo nie mogły uczynić im krzywdy. Nazywano to berserkgang.

Relacja Sturlusona ma jednak poważną wadę. Powstała mianowicie w czasach, gdy berserkowie byli już wyłącznie postaciami z sag i legend. Jego wiedza na ich temat mogła więc być równie mglista jak nasza. A w samych sagach obyczaj występowania do walki bez zbroi nie znajduje już poparcia. Jest za to wzmianka o zbroi jednego z berserków.

Wplątanie w sprawę berserków niedźwiedzich skór wywołało trwającą ponad sto lat lawinę bardzo słabo opartych na źródłach hipotez. W efekcie do niedźwiedzich skór dołączyły też wilcze (wedle sag nosiła takie jedna z drużyn królewskich), co otworzyło drogę do utożsamiania berserków z wilkołakami, ludźmi zmieniającymi kształty, itd. W polskim wydaniu Eddy poetyckiej pojawiła się nawet definicja, że berserk to człowiek mający zdolność przemieniania się w niedźwiedzia. Niektórzy badacze uznali zaś niedźwiedzia za zwierzę totemiczne berserków. A wszystko to bez jakiegokolwiek oparcia w źródłach pisanych.

[ external image ]
Brązowa sztanca z Torslundy z VI-VII w. często prezentowana jako przedstawienie berserków głównie z powodu wojownika-wilka (niedźwiedzia?) z prawej strony. W rzeczywistości nie ma jednak żadnych przesłanek świadczących za taką identyfikacją. Zdjęcie na licencji Creative Commons. Autor: Schristian Bickel

Bardzo wiele miejsca XIX i XX-wieczni badacze berserków poświęcali ich szałowi bojowemu, czyli berserkgangowi. Ogarnięci nim wojownicy mieli wyć jak zwierzęta, gryźć tarcze, a nawet pić ludzką krew. Byli też przekonani, że nic nie może uczynić im krzywdy. Nie za bardzo jednak wiedziano co wprowadzało ich w ten stan. Badacze stworzyli tutaj całą masę teorii. Największa popularność zdobyły te najbarwniejsze, czyli picie alkoholu oraz zażywanie grzybów halucynogennych. W kręgach naukowych brano jednak również pod rozwagę stosowanie wprowadzających w trans tańców albo innych praktyk, chorobę psychiczną i opętanie.

Okazuje się jednak, że hipotezy te nie mają oparcia w sagach. Wiele wyjaśnień powstało w wyniku przenoszenia na skandynawskich wojowników praktyk szamanistycznych np. z Syberii. Inne były całkowicie pozbawionymi podstaw koncepcjami, które w dodatku trudno uznać za rozsądne, gdyż np. upojenie się alkoholem przed bitwą bądź pojedynkiem (które berserkowie wedle sag uwielbiali) miast zwiększać, zmniejsza szanse na zwycięstwo. Trudno też wyobrazić sobie władcę, który trzyma u swego boku drużynę uzbrojonych po zęby osobników cierpiących np. na psychozę histeryczną. Poza tym berserkowie są przedstawiani jako elita, czasami nawet zajmują dzięki swoim zasługom prestiżowe stanowiska. Takie kariery trudno sobie wyobrazić w przypadku osób chorych psychicznie.

Pojawiła się również koncepcja, że berserkgang był jakąś wrodzoną przypadłością. Jednak w sagach trudno znaleźć dowody przechodzenia tej cechy z ojca na syna.

Szczygielska podważa również identyfikowanie wielu bohaterów sag jako berserków. Okazuje się, że niezwykle często w oryginalnych wersjach tych utworów w ogóle nie nazywa się tych osób berserkami. Za takich uznano ich w wyniku XIX i XX-wiecznych interpretacji, które czyniono w oparciu o niczym niepoparte wyobrażenia o berserkach. Zdarzało się też, że tłumacze wprowadzali termin berserk, choć nie występował on w oryginalnym tekście.

Jeden z takich naciąganych berserków, Egil Skalla-Grímsson, zyskał nawet status najsłynniejszego i niejako wzorcowego przedstawiciela tej grupy, którego bogate opisy z sag wykorzystywano do uszczegóławiania obrazu tych wojowników. To chyba najmocniej pokazuje piętrową strukturę przekłamań i fantazji w tym temacie.

W sagach trudno też znaleźć podstawy do wiązania berserków z Odynem, które stało się częstym wątkiem XIX i XX-wiecznych opowieści o tych wojownikach.

Skoro więc prawie wszystkie informacje podawane o berserkach we współczesnej literaturze okazują się niezbyt godne zaufania, to co w ogóle o nich wiemy? Kim byli? Co czyniło ich tak niezwykłymi, że sagi wspominają o nich tyle razy?

Z wczesnych sag (pierwszy raz termin berserk pojawia się w utworze z IX w.) wyłania się obraz doskonałych, nieustraszonych wojowników. Wprowadzali się w nieznany sposób w szał bitewny, a zwycięstwo w walce z berserkiem uchodziło za niebywały wyczyn wojenny. Często wykorzystywali swoje umiejętności dla zdobycia majątku wyzywając na pojedynki mniej wprawnych w walce, a zamożniejszych mężów.

Istotnym pytaniem jest, czy berserkowie istnieli naprawdę? Odpowiedź nie jest prosta. Jedynymi śladami ich istnienia są wzmianki w sagach, ale tradycja skandynawska hojnie serwuje nam też olbrzymy, smoki i trolle. Wyraźnie też widać jak pojęcie berserk zmienia się od cenionego wyborowego wojownika z najstarszych sag (XIII i XIV-wiecznych), po kolejne fantastyczne stworzenie w tak zwanych późnych sagach.

Twardych informacji o berserkach w zasadzie nie mamy. Wiadomo, że przynajmniej do XII w. wierzono w ich istnienie. W spisanym w latach 1117-1118 na Islandii zbiorze praw Grágás za wprowadzanie się w berserkgang przewidywano wyjęcie spod prawa na trzy lata. Jednak już w XII-XIII w. nie do końca rozumiano ideę tego zjawiska. Piszący wtedy Saxo Grammaticus i Snorri Sturluson mieli o berserkach skąpe i niepewne informacje, których pochodzenie jest niejasne.

– Udowodnić istnienie berserków jest niezmiernie trudno, ponieważ bazujemy jedynie na źródłach pisemnych – nie ma żadnych zabytków, charakterystycznych dla tej grupy ludności, która by ich wyróżniała. Zatem można potraktować ich podobnie jak trolle, smoki, wilkołaki, czy elfy – kto chce w nie wierzyć, proszę bardzo, ale udowodnić się tego raczej nie da. Konia z rzędem temu, kto by znalazł wiarygodną metodę potwierdzenia istnienia berserków – mówi Archeowieściom Małgorzata Szczygielska.

Być może klucz do tajemnicy berserków tkwi w gryzieniu tarczy i zwierzęcym wyciu przed bitwą, o których wspominają sagi. Szczygielska zwraca uwagę na pewne zbieżności z relacją Tacyta z I w. n.e., który wspomniał, że germańscy wojownicy mieli zwyczaj śpiewania do tarcz przed bitwą – „przybliżają tarcze do ust, aby głos, odbity od nich, narastał, stając się pełniejszy i cięższy” (Germania 3; tłum. T. Płóciennik).

[ external image ]
Skandynawskie figurki szachowe z XII w. znalezione na Hebrydach. Wojownik widoczny z lewej gryzie tarczę.Zdjęcie na licencji Creative Commons. Autor: Fernando Pascullo

O podobnym zwyczaju wspomina też jedna ze strof poematu Hávamál z Eddy Poetyckiej z IX w., głosząca:

Jedenastą (pieśń) znam: gdy mam na bój
Druhów wieść,
Śpiewam w tarczę, a oni siłą naprzód pędzą,
Zdrowi do boju
I zdrowi z boju,
Żadna ich szkoda nie spotka.


W powyższej strofie chodzi o pieśń magiczną, która miała chronić przed ranami. Możliwe więc, że to, co sagi odnotowały jako gryzienie tarczy i zwierzęce wycie, było właśnie śpiewem w tarczę. Taki zwyczaj mógł przez długi czas istnieć w wielu społecznościach germańskich. A wiara w skuteczny czar mogła znacznie zwiększać morale wojowników.

Niewykluczone więc, że istniała kiedyś elitarna grupa wojowników zwana berserkerami bądź podobnie, która szczyciła się znajomością magii bitewnej. Pamięć o nich mogła przetrwać do czasów spisywania sag, ale już w formie zniekształconej, obrosłej ludowymi legendami i „opowieściami dziwnej treści”. Jednak hipoteza ta, podobnie jak wiele innych dotyczących berserków, ma niezbyt mocne podstawy.

Z niektórych wzmianek w sagach można też próbować wysnuć hipotezę, że berserk to po prostu osoba mająca niezwykłe szczęście w walce; wódz, który odnosi triumfy.

– W całym tym zagadnieniu potrzebna jest ostrożność. Zbytnie forsowanie własnych teorii i tak uczyniło już sprawie berserków wiele złego – przestrzega jednak Szczygielska. Natomiast w artykule „Berserkowie: elita wojowników czy aspołeczni zabijacy?”, który ukazał się w Antropologii Religii napisała:

Przez te kilka wieków, a zwłaszcza w wiekach XIX i XX, narosło wokół sprawy berserków wiele mitów, fantastycznych hipotez i błędnych przekonań, które bardziej zaszkodziły wiedzy na ich temat niż wniosły coś dobrego. Niesprawdzona informacja powtarzana dostateczną ilość razy zmienia się w końcu w obowiązującą wersję wydarzeń, zwłaszcza jeżeli powtarzają ją uznane autorytety. Trudno dyskutować z kimś, kto powołuje się na Foote i Wilsona czy też Dumézila: niełatwo jest przekonać rozmówcę, że badacze tego formatu i bądź co bądź specjaliści mogliby podawać błędne informacje, niepotwierdzone, naciągane lub z gruntu fałszywe. Najbardziej logiczne, najsilniejsze argumenty nie są w stanie zbić takiego przekonania, ponieważ umysł broni się przed nimi jak przed burzycielami ustalonego porządku. Osoby wierzące, że berserkowie ruszali do walki pod wpływem odurzających grzybów lub alkoholu, będą bronić tej tezy pomimo braku w źródłach choćby jednej wzmianki na ten temat, a nawet pomimo wiadomych skutków działania tych środków, raczej utrudniających walkę niż pomagających w niej.

Jak więc widać, budując fantazje na fantazjach niezbyt odpowiedzialni autorzy stworzyli mit, z którym walka będzie niezwykle trudna. Nie pierwszy to taki przypadek w naukach zajmujących się przeszłością – zbyt dużo fantazji, zbyt mało dowodów.

*********************************************************************************************************

Małgorzata Szczygielska, Berserkowie: elita wojowników czy aspołeczni zabijacy?, Antropologia Religii. Wybór esejów. Tom IV, (2010), s. 130-172
http://www.antropologia.uw.edu.pl/AR/ar-04-04.pdf
Uwaga! Użytkownik jan potocki jest zbanowany na hyperrealu. Nie odpowie na próbę kontaktu, ani nie przeczyta odpowiedzi na post.
  • 1180 / 103 / 0
"Prohibicja jest nieskuteczna. Legalizację marihuany popiera ponad połowa Amerykanów. Skręty paliło trzech prezydentów"
Agnieszka Lichnerowicz, Zuzanna Piechowicz

[ external image ]
Ethan Nadelmann, założyciel i prezes Drug Policy Alliance (Fot. za drugpolicy.org)

- Gdyby większość skazanych za narkotyki miała biały kolor skóry, to wojna z narkotykami zostałaby zakończona dawno temu. Czarnoskórzy stanowią około 12 procent amerykańskiego społeczeństwa, ale aż połowę odsiadujących wyroki - mówi w TOK FM Ethan Nadelmann, założyciel i prezes Drug Policy Alliance.

Nadelman założyciel i prezes Drug Policy Alliance (http://www.drugpolicy.org/), największej amerykańskiej organizacji zabiegającej o reformę polityki narkotykowej, nazywany jest "najbardziej wpływowym bojownikiem o zmianę polityki narkotykowej w USA". Jego zdaniem narkotykowa prohibicja pompuje tylko nielegalny narkobiznes.

Agnieszka Lichnerowicz, TOK FM: Mieszkańcy dwóch amerykańskich stanów, Waszyngtonu i Kolorado, w referendach zadecydowali, że chcą legalizacji marihuany. Co z tego do tej pory wyniknęło?

Ethan Nadelmann: - Legalizację marihuany w listopadowych referendach poparła tam nie minimalna większość mieszkańców, ale mocne 55 proc. W Kolorado ta inicjatywa dostała więcej głosów niż prezydent Obama, który starał się o reelekcję! To były więc poważne zwycięstwa, a nie przypadkowy wynik. Chodzi poza tym nie tylko o Kolorado i Waszyngton. Dziś legalizację marihuany na zasadach podobnych do regulacji dotyczących alkoholu popiera ponad połowa Amerykanów. To ogromna zmiana. 10 lat temu za legalizacją była tylko 1/3 Amerykanów. Dziś za jest 52 proc., a około 44 proc. przeciw.

Chodzi tylko o legalizację konsumpcji?


- Nie. To jest poparcie dla legalizacji konsumpcji, sprzedaży i produkcji, tak by regulacje przypominały te dotyczące sprzedaży alkoholu. Marihuana ma być uregulowana, opodatkowana i kontrolowana.

Większość ludzi, która poparła tę inicjatywę, nie pali marihuany, być może jej nie lubi. Martwią się o swoje nastoletnie dzieci jak każdy. Ale doszli do wniosku, że prohibicja jest nieskuteczna. Woleliby, aby policja skupiła się na ściganiu prawdziwych przestępców i poważnych przestępstw, a nie aresztowała młodych ludzi za palenie marihuany. Chcą też, by to rząd zbierał do budżetu podatki, a nie zarabiali na tym przestępcy. Sukcesem byłoby też osłabienie karteli narkotykowych w Meksyku. To są argumenty, które przekonują.

A co się dzieje teraz? Sytuacja jest skomplikowana. Referendum było w listopadzie. W grudniu w obu stanach legalne stało się posiadanie marihuany na własny użytek (maks. niecałe 3 gramy). W Kolorado legalne jest też hodowanie do sześciu roślin konopi. Krzaki muszą być jednak schowane, nie można ich posadzić w ogródku przed domem. Jednak w obu stanach mieszkańcy poparli też regulację handlu i produkcji. I teraz trwają do tego prawne przygotowania, przyjmowane są kolejne przepisy.

Jednocześnie wszyscy czekają na reakcję Białego Domu i Ministerstwa Sprawiedliwości, pytanie, czy pozwolą Kolorado i Waszyngtonowi na realizację tych inicjatyw. To jest prawdziwy dylemat dla prezydenta i prokuratora generalnego, bo prawo federalne, a więc ogólnoamerykańskie, legalizacji zakazuje.

Ludzie dopytują prokuratora generalnego, kiedy w końcu się do tego ustosunkuje. On jednak ciągle to odkłada. Ludzie, którzy rozmawiali z Obamą, uważają że on prywatnie sprzyja legalizacji, ale nie zamierza angażować się w te batalie politycznie.

Zwolennicy legalizacji przekonują, że wojna z narkotykami nie przynosi skutków. Że w związku z tym, że źródłem popytu na narkotyki są USA, gdyby Amerykanie uregulowali swoją produkcję, uspokoiłoby to sytuację w Meksyku. Ale przecież marihuana to tylko niewielki fragment rynku narkotykowego. Czy następnym krokiem będzie legalizacja twardszych narkotyków?

- Rzeczywiście. Te zmiany prawne w USA, które mają teraz miejsce, nie będą miały zbyt dużego wpływu na kartele narkotykowe w Meksyku. Z dwóch powodów. Po pierwsze - jak się szacuje - z marihuany pochodzi około 30 proc. wpływów karteli. Ale z drugiej strony handel narkotykami to dla karteli najprostszy sposób na bogacenie się. Pozbawiając ich więc nawet części tych wpływów, z pewnością im zaszkodzimy.

Na razie te zmiany zachodzą tylko w dwóch stanach. Meksykańskie kartele kontynuująeksport w inne miejsca USA. Jednak, gdy w najbliższych 5-10 latach kolejne stany będą decydowały się na legalizację i coraz więcej marihuany będzie produkowanej w USA, to oczywiście znacznie osłabi narkotykowy rynek w Meksyku.

Wracając do pytania o to, czy legalizacja marihuany to prosta droga do legalizacji twardszych narkotyków: heroiny, kokainy i metaamfetaminy. Odpowiedź brzmi jasno: nie! Absolutnie nie. Spójrzmy na Holandię, która połowicznie zalegalizowała konopie już w latach 70. Dziś większość popiera tam szerszą legalną regulację marihuany, ale nie ma szerokiego poparcia dla legalizacji twardych narkotyków.

Podobne trendy pokazują badania opinii publicznej w USA. Rośnie wsparcie dla legalizacji marihuany, w kwestii twardych narkotyków jest jednak od 30 lat niezmienne, w granicach od 5 do 10 proc.

Ludzie prawie na całym świecie wyraźnie rozróżniają marihuanę i inne narkotyki. Marihuany próbowało 100 mln Amerykanów, niemal połowa ludzi w wieku od 17 do 60 lat. To są dane Narodowego Instytutu Uzależnień od Narkotyków, a więc rządowego instytutu badawczego! Trzech poprzednich prezydentów paliło marihuanę! Clinton palił, ale zapewniał, że się nie zaciągał. Bush palił, ale nie przyznawał się do tego, aż zdradził go stary przyjaciel. Obama przyznał, że palił i to wiele razy. Heroiny czy metaamfetaminy próbowało natomiast tylko kilka milionów Amerykanów. Nawet kokaina ma złą reputację.

W kwestii twardych narkotyków my, aktywiści, w USA inspirujemy się raczej Portugalią, która nie zalegalizowała, ale przestała za posiadanie karać. Skupiamy się raczej na leczeniu. Szwajcaria, Niemcy, Holandia, Dania i Wielka Brytania pozwalają natomiast uzależnionym od twardych narkotyków już nie tylko przyjmować metadon, ale nawet heroinę. Na receptę i w klinikach. Przyglądamy się też tworzeniu klinik, gdzie uzależnieni mogą przyjmować narkotyki, by nie robić tego w publicznych toaletach czy na dworcach.

W USA chcielibyśmy się skupić na tzw. redukcji szkód oraz zmienić podejście do narkotyków z karnego na zdrowotne. Tak aby narkomani nie trafiali do więzień, natomiast karani byli dilerzy.

Niektórzy latynoamerykańscy eksperci, a nawet przywódcy wzywają jednak do legalizacji wszystkich narkotyków.


- Wydaje mi się, że im chodzi przede wszystkim, żeby w ogóle rozpocząć debatę. Przełamać tabu. Oni nie przedstawiają konkretnych propozycji, a raczej prowokują, by wywołać debatę. Proszę pamiętać, że od dekad amerykański rząd konsekwentnie próbował ocenzurować i zdusić każdą debatę o alternatywach dla prohibicji.

Autorzy głośnego filmy "Dom w, którym mieszkam" stawiają tezę, że polityka narkotykowa jest tak naprawdę rasistowska. Bo uderza przede wszystkim w Afroamerykanów. I że to jest celowe.

- Trudno się z tym nie zgodzić. I nie chodzi o to, że policjanci albo politycy są rasistami w tradycyjnym rozumieniu tego słowa. Przecież wielu policjantów jest czarnoskórych albo ma latynoskie korzenie. To jest rasizm w innym nieco znaczeniu. Ma związek ze źródłami prawa narkotykowego.

O tym, które narkotyki są legalne, a które nie, nie decyduje wcale ich szkodliwość dla naszego zdrowia. Ma to natomiast bardzo wiele wspólnego z tym, kto ich używa. Pierwsza prohibicja, dotycząca opium miała uderzyć w Chińczyków. Prohibicja kokainy była zaś wymierzona w czarnoskórych z południa.

W latach 70. XIX wieku głównymi konsumentami opium były białe kobiety w średnim wieku. Nikt wówczas nie myślał, aby opium delegalizować, bo za kraty trafiłaby babcia lub ciocia.

Jednak do USA zaczęli przybywać Chińczycy, którzy pracowali po 100 godzin tygodniowo w fabrykach czy na bazarach. Po powrocie do domu lubili zapalić trochę opium, tak jak to robili w ojczyźnie. Wtedy odezwali się amerykańscy rasiści i zaczęli krzyczeć o strasznym wpływie Chińczyków i ich opium na amerykańskie kobiety.

Prawa dotyczące marihuany odwoływały się do tego samego strachu i w latach 20. czy 30. miały uderzyć w meksykańskich imigrantów na południowym i środkowym wschodzie. W ciemnoskórych ludzi zabierających miejsca pracy dobrym, białym ludziom. To są rasistowskie źródła tych praw. Gdyby większość skazanych za narkotyki miała biały kolor skóry, to wojna z narkotykami zostałaby zakończona dawno temu. Czarnoskórzy stanowią około 12 proc. amerykańskiego społeczeństwa, ale aż połowę odsiadujących wyroki.

Jeśli zajrzymy do kieszeni 100 białych, 100 czarnych i 100 Latynosów - to podobny odsetek każdej z tych grup będzie miał marihuanę. Ale czarne dzieciaki mają 10 razy większą szansę zostać aresztowanym za to niż białe.

Jest tego wiele przyczyn. W biednych dzielnicach, gdzie mieszka więcej czarnoskórych, jest więcej policjantów. Natomiast w białych dzielnicach policjanci z większą podejrzliwością patrzą na czarnoskórych. Czarnoskórzy, którzy pochodzą z biedniejszych rodzin, nie mają odwagi postawić się policjantowi i powiedzieć mu, że nie ma konstytucyjnego prawa, by zaglądać do kieszeni. Nie mają też dostępu do adwokata, aby zaprotestować.

Podobne rasistowskie mechanizmy widzimy w kwestii praw dotyczących kokainy. W latach 80. Kongres uchwalił te same kary za 5 g kraku co za 500 g kokainy. Krak to narkotyk czarnych, kokaina to narkotyk białych.

Przeciwnicy legalizacji w Polsce argumentują, że jednak dzieciaki będą miały łatwiejszy dostęp do narkotyków. Po drugie - sprzeciwiają się temu założeniu, że skoro jakieś prawo nie działa, to należy je porzucić. Bo za morderstwa karzemy, choć są ciągle popełniane.

- Po pierwsze, w ostatnich 10 latach przeprowadzono w USA trzy sondaże z, których wynika, że młodym łatwiej jest zdobyć marihuanę niż alkohol. Żeby kupić alkohol, potrzebny jest dokument tożsamości. Natomiast - jestem przekonany - że w Polsce jest podobnie - najlepszy dostęp do marihuany mają dziś właśnie młodzi ludzie - dilerzy są w każdej szkole.

Po drugie, jeśli zalegalizujemy marihuanę, to skorzystają na tym nie młodzi, którzy mają już do niej dostęp. Skorzystają natomiast ludzie po czterdziestce i jeszcze starsi, którzy będą mogli palić, by uśmierzyć ból, albo zamiast pigułki nasennej.

W Polsce, tak jak w USA, jest poważny problem z nadużywaniem alkoholu. Naukowcy zgadzają się, że dla większości ludzi marihuana jest mniej szkodliwa niż alkohol. Marihuana nie wyzwala przemocy, znacznie rzadziej związana jest z niebezpiecznymi zachowaniami seksualnymi i nie powoduje śmierci z przedawkowania. Oczywiście, nie powinno się prowadzić samochodu po paleniu marihuany, ale ryzyko jest dużo mniejsze od jazdy po spożyciu alkoholu.

Jeśli chodzi o ten argument, że należy karać za narkotyki, choć to nie zmienia zachowań ludzkich, tak jak należy karać za zabójstwo czy gwałt, choć nie udaje nam się im zapobiec.

Prohibicja oznacza oddawanie pieniędzy przestępcom, zamiast do budżetu. Narkotyki, które są produkowane poza kontrolą, są bardziej niebezpieczne, bo nie wiadomo, co zawierają. Poza tym to prawo łamie wolności obywatelskie, prowadzi do zamknięcia coraz większej liczby ludzi w więzieniach i odrywa policjantów od zajmowania się naprawdę poważnymi przestępstwami. To są ogromne koszta kontynuowania polityki, która nie działa.

Poza tym porównywać palaczy marihuany do morderców i gwałcicieli?!! Ludzie, którzy dokonują takich porównań, nie mają jakiejkolwiek wrażliwości. Jest fundamentalna różnica między sprzedawaniem marihuany przez jednego dorosłego człowieka drugiemu a kradzieżą, morderstwem i gwałtem. Każdy, kto nie rozumie tego rozróżnienia, byłby absolutnie szczęśliwy w państwie totalitarnym. Fundamenty wojny narkotykowej przypominają fundamenty socjalistycznych utopii. To się opiera na założeniach, że dorośli są dziećmi oraz że musimy polegać na inwigilacji i informatorach, by egzekwować prawo. Zamykamy przy tym oczy na wyniki badań naukowych.
Uwaga! Użytkownik jan potocki jest zbanowany na hyperrealu. Nie odpowie na próbę kontaktu, ani nie przeczyta odpowiedzi na post.
  • 1180 / 103 / 0

Ból istnienia w Polsce – wersja refundowana

Autor: Naima
Źrodło: Naima w sieci

Onkolodzy codziennie wzywali specjalistę od leczenia bólu. Przez tydzień nie udało się go sprowadzić – wspomina jedna z pacjentek

To nie jest reportaż z Rwandy, Konga ani polowego szpitala w środku dżungli. To jest opis (http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/ ... owalo.html) funkcjonowania Centrum Onkologii w stolicy sporego państwa w Europie. To jest hańba.

W tym kraju nie ma zgody na eutanazję dla terminalnie chorych i cierpiących. Nie ma również od niedawna specjalistycznej opieki przeciwbólowej na najstraszniejszym oddziale – onkologii. Nie ma, bo „reorganizacja”, bo „oszczędności”, bo „cięcia”. Nieprawda: na onkologii nie ma profesjonalnego oddziału leczenia bólu, ponieważ nie ma tu, w tym kraju, cywilizacji. Jest metafizyka i opowiadanie głupot. Nie ma wystarczającej ilości anestezjologów na oddziałach szpitalnych, więc znieczulenie przy porodzie siłami natury nie jest ustawowo refundowane, lecz traktowane jak prywatna fanaberia. Kobiety zapożyczają się przed udaniem do szpitala, dogadują i płacą, a kolejnych ministrów stać na opowiadanie o naturalnym charakterze bólu porodowego. Oczywiście, zzo jest „absolutną ostatecznością” a projekt wprowadzający nieśmiało darmowe znieczulenia zakłada, że:

Każda rodząca będzie musiała być także poinformowana o tym, jakie metody łagodzenia bólu jej przysługują. Zanim sięgnie po ostateczne rozwiązanie – czyli znieczulenie zewnątrzoponowe – powinna wypróbować takie metody, jak skoki na piłce, korzystanie z drabinki lub krzesła porodowego, odpowiednie oddychanie, masaże relaksacyjne, akupunktura, okłady czy też środki opioidalne lub gaz rozweselający. Jeżeli te metody okażą się nieskuteczne, wtedy mogą zostać wprowadzone metody farmakologiczne.

Źródło: http://kobieta.dziennik.pl/dziecko/arty ... odzie.html

Co oczywiście oznacza, że kobieta dostanie propozycję zabawnych podskoków i gimnastyki, albo altmedowego nakłuwania skóry, albo wdychania gazu rozweselającego, który nie znieczula zupełnie, a dopiero, gdy dzielnie zniesie te wszystkie wygłupy, ktoś zawoła anestezjologa. Szyderstwo tego projektu jest obezwładniające i przypomina skecz o maszynie do robienia ping. https://www.youtube.com/watch?v=arCITMfxvEc

Przy okazji, to zabawne, że ministerstwo chce wprowadzić na porodówki akupunkturę – procedurę niemedyczną o nieudowodnionej skuteczności (tzn o skuteczności takiej samej, jak losowe kłucie dowolnych miejsc na ciele pacjenta) oraz ją refundować. Oto właśnie szamani psioczący na medycynę w fartuchach wkroczą do szpitali wyciągać łapki po pieniądze za dziabanie rodzących igłami pełnymi starożytnej mocy, co z jakiegoś powodu wydaje się decydentom lepsze niż zapłacenie anestezjologom za dyżury na położnictwie.

Ale pomińmy kabaretowy aspekt leczenia bólu w Polsce, zapytajmy zupełnie serio, co w tym kontekście mają do powiedzenia nasi politycy.

Tajemnica ludzkiego cierpienia jest samym rdzeniem człowieczeństwa, wielkim tematem pokoleń filozofów, teologów i mistyków –

cytuję za Gazeta.pl. (http://rzeszow.wyborcza.pl/rzeszow/1,34 ... andar.html)

I ta wykrętna acz szczera odpowiedź doskonale pokazuje, gdzie leży źródło protekcjonalnego spoglądania na cierpienie rodzących, na męczarnie chorych onkologicznie, na horror agonii bez znieczuleń. Ból nie jest zjawiskiem z kategorii medycznej, ból jest kategorią metafizyczną. To pozwala zupełnie nie zajmować się finansowaniem leków, terapii czy rehabilitacji. To pozwala uciec od brzydkiego słowa „narkotyki” w rozmowie o leczeniu paliatywnym. To pozwala oddać się miłym rozważaniom w atmosferze naukowego skupienia, w cienistych murach państwowej uczelni:

[ external image ]

Nie ma takiej potrzeby, by banalizować tajemnicę morfiną. Możemy zagłębić się w metafizyków i hagiografów, podziwiając ich hart ducha i wytrzymałość. A potem uznać te lektury za wskazówki w postępowaniu z chorymi. Ha, nie wierzycie, prawda? Ależ zupełnie serio można zaproponować chorym zamiast leków przeciwbólowych coś w rodzaju metafizyczno-religijnego punktu wymiany cierpień (http://coc-staszow.pl/centrum-ochotnikow-cierpienia/). Ta wesoła instytucja zachęca ludzi zmagających się z bólem i udręczeniem, by zamiast poszukiwać skutecznie sposobów uśmierzenia cierpienia, ofiarowywali je w intencji ogólnej.

(Jeśli ktoś to zrozumiał, będę wdzięczna za objaśnienia w komentarzach, mój mózg eksploduje za każdą próbą odczytania statutu i opisu funkcjonowania tego kółka.)

Tak, żyjemy w kraju, gdzie zupełnie serio zakłada się inicjatywę zachęcającą do masochistycznego poszukiwania sensu i rozkoszy w cierpieniu pod bełkotliwym terminem ofiarowywania, w ramach instytucji, która ma na sztandarach pomoc chorym i cierpiącym.

Przepraszam, mózg mi znów wybuchł, wrócę do państwa za chwilę.

Ta niepojmowalna koncepcja przekrada się jednak do dyskursu publicznego, skoro politycy zapytani, co sądzą o ewentualnej legalizacji eutanazji (pytanie z kategorii prawno-medycznej, zaznaczmy) odpowiadają, przywołajmy pyszny cytat ponownie:

Tajemnica ludzkiego cierpienia jest samym rdzeniem człowieczeństwa, wielkim tematem pokoleń filozofów, teologów i mistyków.

Owszem, kusząca jest teza, że polityk to osoba, która zazwyczaj nie rozumie, o co się ją pyta. To możliwe, ale ja twierdzę, że ci państwo powiedzieli to co naprawdę myślą, bo ta myśl unosi się trującym oparem nad całą Polską. To wszechogarniający kult martyrologii. Zachwyt klęskami, licytacja trupów, ekscytacja cierpieniem. Tu cierpienie jest dowodem na moralne zwycięstwo, dowodem racji w sporze, czymś niemal godnym zazdrości, wywyższającym moralnie i chwalonym. Cierpienie nie jest po to, by je łagodzić i uśmierzać, jest po to, by stanowiło natchnienie poetów. Z tej oczadziałej bzdurą, metafizyką i masochizmem (najlepszym możliwym, bo delegowanym: nasi główni etycy zachwycają się cierpieniem i bólem kogo innego i domagają się w tego bólu znoszeniu nadludzkiej dzielności) wyrastają decyzje oszczędzania na morfinie dla umierających, na anestezjologach dla rodzących, na opiece paliatywnej i profesjonalnym ośrodku leczenia bólu w centrum onkologii.

Możemy chorym przynieść za to wyrazy uznania, ulotkę ze Staszowa i święty obrazek ze stosownym patronem tortur. Możemy mieć nadzieję, że będą wystarczająco osłabieni chorobą, że nie dadzą nam w ryj.
Uwaga! Użytkownik jan potocki jest zbanowany na hyperrealu. Nie odpowie na próbę kontaktu, ani nie przeczyta odpowiedzi na post.
  • 1180 / 103 / 0
Wywiad – biochemia, farmakologia, środki antydepresyjne
Jerzy Vetulani, wywiad Andrzeja Kobosy

[ external image ]

W rozmowie ze mną, profesor Ryszard Gryglewski dość stanowczo rozgraniczał biochemię od farmakologii. Rozgraniczał badanie funkcjonowa­nia komórek od farmakologii, jako zastosowania.

Wiem o tym. Uważam, że takie rozgraniczenie jest mimo wszystko sztucz­ne. Po pierwsze bardzo wiele substancji, które są substancjami naturalnymi, jest wykorzystywanych do modyfikacji funkcji komórki. Na przykład, wszyst­kie hormony, które produkowane są naturalnie, mogą być też produkowane jako leki, które podajemy, gdy jakiegoś hormonu brakuje. Wobec tego powstaje pytanie, czy substytucyjna terapia hormonalna jest farmakologią czy fizjologią. Dalej, często podaje się substancje, które są lekami, żeby poznać naturalny bieg procesów w komórce. Przykładem jest badanie czy w jakimś organie acetylo­cholina pełni jakąś ważną rolę — robi sieje w obecności leku blokującego. Ja jestem bardziej biologiem, Gryglewski jest bardziej lekarzem, ja traktuję farmakologię jako sztukę używania narzędzi chemicznych pochodzenia bądź naturalnego, bądź sztucznego, endogennych lub egzogennych, dla wyjaśnienia zjawisk życiowych w komórce, czy w całym ustroju. To przecież Gryglewski ma dwa bardzo ładne powiedzenia, jedno: „in vitro cognitio, in vivo veritas”, a drugie: „życie toczy się in vivo”. Ja całą moją wiedzę biochemiczną i neuro­logiczną stosuję do wyjaśnienia behawioru, zachowania się. Po prostu uwa­żam, że farmakologia jest fragmentem fizjologii, która stosuje substancje dla wyjaśnienia danych mechanizmów, ale może tak samo służyć do modyfikacji w celach terapeutycznych. Jestem też mniej zainteresowany stroną terapeu­tyczną, a Gryglewski również stosuje rzeczy, które są lekami; gdy np. bada, co się dzieje w śródbłonku, podobnie bada inhibitory konwertazy, które są lekami. Celem dziedziny, którą ja się zajmuję, jest wyjaśnienie natury naszego myślenia. Nazywa się ją czasem neurobiologią albo neuropsychofarmakologią.

Wobec tego, czym zajmuje się Pan w neuropsychofarmakologii? Przed chwilą powiedział Pan, że behawiorem…

U Supniewskiego było to poszukiwanie leków. Hano ukierunkował całą naszą działalność na badanie ośrodkowego układu nerwowego. Początkowo zajmowałem się lekami antypsychotycznymi, czyli lekami, które mają działać przeciw schizofrenii. Myślałem o kombinacjach leków neuroleptycznych i in­hibitorów monaminoksydazy, obecnych leków antydepresyjnych. Wydaje mi się, że to był dość ciekawy kierunek działania, ale potem stał się niepotrzebny.

W 1973 roku wyjechałem do Stanów Zjednoczonych do Vanderbilt University w Nashville, Tennessee, jako Research Associate. Szybko promowano mnie na Associate Professor — jak napisano, za „agresywne zachowanie na semina­riach”. Tam zrobiłem coś, od czego właściwie ciągle odcinam kupony, miano­wicie nową teorię działania leków antydepresyjnych.

Cała sprawa polegała na tym, że leki antydepresyjne były już wtedy znane od około dwudziestu lat, odkryte niespodziewanie. Takie szczęśliwe odkrycie czegoś, czego się nie szukało, jest określane jako serendipity, i nawet obecnie, w świecie algorytmów, w medycynie opartej na faktach i planowaniu kierun­ków badawczych, serendipity — szczęśliwy traf — wciąż odgrywa istotną rolę przy największych odkryciach. Mechanizm działania leków antydepresyjnych był wówczas poznany tylko powierzchownie, a w grupie, do której trafiłem — w kierowanym przez Fridolina Sulsera w Zakładzie Farmakologii Uniwersyte­tu Vanderbilta — próbowano problem ugryźć, badając wpływ leków antydepre­syjnych na generacje wtórnego przekaźnika, cyklicznego AMP. Za odkrycie cyklicznego AMP w 1971 r. Nagrodę Nobla otrzymał Earl Sutherland, który przez pewien czas pracował właśnie w Vanderbilt University.

Było już wiadomo, że leki antydepresyjne zwiększają aktywność układu noradrenergicznego i że depresja jest wynikiem jego braku. Badania na świn­kach morskich wykazały, że jeżeli poda się lek antydepresyjny, to natychmiast wzrasta poziom cyklicznego AMP. Jedynym kłopotem było, że leki antydepre­syjne nie działają od razu. Przykładowo, jeżeli ktoś jest w ostrym ataku schizo­frenii, to gdy poda mu się dużą dawkę chloropromazyny, nie jest wprawdzie wyleczony, ale objawy mijają w przeciągu kilkunastu minut. Podobnie jest ze zwykłą tabletką na ból głowy. A z lekami antydepresyjnymi jest zaś tak, że jeśli ktoś wpada w depresję, to trzeba przynajmniej dwóch albo trzech tygodni regularnego podawania leków, żeby pacjent wyszedł z niskiego nastroju i wró­cił do normy. Jeżeli nie poda mu się leków, to może być na takim niskim poziomie przez długi czas i skończyć samobójstwem.

W Vanderbilt University wspomniany już mój szef, Fridolin Sulser, badacz urodzony w Szwajcarii, zaproponował mi dalsze zbadanie tego właśnie bardzo wtedy modnego cyklicznego AMP. Zaproponował mi, abym zobaczył, co się stanie, gdy ten lek zaczniemy podawać chronicznie.

Wziąłem się do roboty na grupie szczurów. Trzeba było im podawać leki regularnie, ale powstał problem, kiedy je zabijać. Z wielu możliwości wybra­liśmy dwie: szczury zabijano po dwóch godzinach, kiedy poziom leku w mózgu jest najwyższy, oraz po 24 godzinach, kiedy szczur miał dostać następną daw­kę. Mój kolega John Dingell oznaczał poziom leku w mózgu. Stosowaliśmy dwa leki: dobrze znaną dezypraminę i atypowy lek antydepresyjny, iprindol, a na dodatek niefarmakologiczny skuteczny zabieg przeciwdepresyjny — serię elektrowstrząsów. Wszyscy oczekiwali, że reaktywność układu generującego cykliczny AMP po takich kuracjach będzie się podnosić. A tu zupełnie nieocze­kiwanie nic nie działo się przez tydzień albo dwa tygodnie. Gdy szczury dostawa­ły lek przez cztery, sześć, czy osiem tygodni, reaktywność układu generującego cykliczny AMP spadał. Fridolin jednakże zaufał tym — sprzecznym z oczekiwa­niami i trudnym we wczesnym stanie wiedzy do wyjaśnienia — wynikom.

Sukces to kwestia szczęścia i uporu, bo znamienność statystyczna uzyska­nych wyników była trudna do udowodnienia. Badania były bardzo uciążliwe. Jak to zwykle w nauce bywa, odkrycia robi się w warunkach trudnych, na granicy czułości nowo opracowywanej metody. Po krótkim czasie powstają oczywiście doskonałe przyrządy i metody, ale wtedy okazuje się, że wszystko już zostało odkryte na ciężkim froncie zmagania się z Przyrodą, która niechęt­nie odsłania swoje tajemnice.

Wymyśliliśmy — i sądzę, że miałem w tym duży udział — hipotezę tzw. down-regulation, tzn. że działanie leków antydepresyjnych polega na obniże­niu reaktywności układu adrenergicznego — konkretnie beta-adrenergicznego — w mózgu. Myśleliśmy, że część mózgu, która jest ważna dla depresji, to część odpowiadająca za emocje, badaliśmy więc przodomózgowie limbiczne. Na szczęście, w przodomózgowiu znajduje się część kory mózgowej, a najsilniej­sze zmiany down-regulacyjne zachodzą — jak się później okazało — właśnie w korze mózgowej.

Potem sprawdziliśmy naszą teorię na lekach z innych grup. Prawie wszystkie znane wtedy leki antydepresyjne powo­dowały beta down-regulation. Okazało się, że leki antydepresyjne rzeczywi­ście działają przez zmniejszenie reaktywności układu beta-adrenergicznego. Potem ukazały się prace wykonane na zwłokach ludzkich, gdzie stwierdzono, że ludzie z depresją mieli w pewnych częściach mózgu nadmierną aktywność receptorów beta adrenergicznych.

Nasza hipoteza chwyciła; była tak prosta, że mogli ją zrozumieć psychiatrzy. To właściwie zrobiło mi nazwisko. Przez pewien czas była to hipoteza obowią­zująca. Następnie oczywiście przyszły nowe leki. Niektóre z nich nie powodowa­ły beta down-regulation, ale okazało się, że powodują zwiększenie alfa-regulacji. Zaczęto patrzeć, co dzieje się z innymi układami neuroprzekaźnikowymi. W tej chwili można powiedzieć, że receptorowa beta down-regulation nie jest głów­nym mechanizmem działania antydepresyjnego, natomiast cała hipoteza miała to, co każda dobra hipoteza mieć powinna, tzn. jej obalenie oznaczało dalszy duży skok do przodu. Była to w każdym razie pierwsza hipoteza, która zwracała uwagę na to, że leki antydepresyjne powodują w mózgu zmiany adaptacyjne do obecności tych leków. To jest coś, co do dzisiaj pozostaje niewzruszoną prawdą.

[ external image ]

Jeżeli jest pewien proces adaptacyjny, to dlatego te leki działają dopie­ro po kilku tygodniach. Wcześniej musi pewnie zmienić się coś bardziej funda­mentalnego…

Właśnie tak. Musi nagromadzić się dużo leku, muszą zajść odpowiednie zmiany w genomie neuronu. Przypuszcza się, że depresja jest wynikiem utraty tzw. plastyczności neuronalnej, tj. zdolności neuronów do tworzenia nowych wypustek, a leki antydepresyjne przywracają tę plastyczność. Wszystko to dzieje się na poziomie genomu, czynników transkrypcyjnych itd. W tej chwili wiemy już znacznie więcej niż wówczas, ale początkiem było stwierdzenie, że jest zmiana, która następuje dopiero po długim okresie podawania leku.

Pierwsze wyjaśnienie było całkiem logiczne: zwiększa się uwalnianie noradrenaliny potrzebnej do działania antydepresyjnego i w związku z tym ciągle bombardo­wane receptory beta zmniejszają swoją wrażliwość, tak jak, przykładowo, zmniejsza się wrażliwość palców piekarzy na ciepło. Wydawało, że prozaci nowe leki z tej grupy obalą tę hipotezę, bo tutaj nic nie ruszają, ale z kolei zwiększają one reaktywności innych typów receptorów adrenergicznych. I to było odkrycie podstawowe.

Jaka obecnie jest sytuacja w leczeniu depresji?

Powiedziałbym tak: depresja jest nieuleczalna w tym sensie, że jest to choroba o dużej nawrotowości, jak bywa z większością zaburzeń psychicz­nych, z wyjątkiem banalnych. Obecnie nowa koncepcja mówi, że chodzi o zwiększanie plastyczności neuronalnej i głównym mechanizmem działania nowych i starych leków z tej grupy jest zwiększanie plastyczności neuronów. Przypuszcza się, że depresja jest wynikiem pewnego typu stresów powodują­cych uszkodzenia neuronów i zmniejszających ich plastyczność, stąd nowych leków antydepresyjnych szuka się wśród substancji, które hamują objawy neurodegenaracji powodowanej przez stres.

Można wywołać depresję u szczurów kilkoma sposobami, najlepiej meto­dą łagodnego chronicznego stresu. Polega ona na tym, że szczurowi codziennie robi się jakieś małe świństwo: a to ściółka jest zmoczona, a to klatka jest przechylona o 45°, a to światło stroboskopowe błyska przez dwie godziny, a to wody nie ma, a to żarcia nie ma… Szczur nie wie, co niemiłego spotka go następnego dnia. Gdy tak to trwa przez dwa tygodnie, szczur wpada w depresję, co widzimy po tym, że przestaje cieszyć się życiem, np. przestaje preferować, jak normalnie, osłodzoną wodę. Gdy potem podajemy mu regularnie lek przeciwdepresyjny, to po dwóch tygodniach, mimo kontynuowania ciągłego stresu, zwierzę zaczyna znowu cieszyć się życiem, zaczyna wybierać słodką wodę. Modele depresji opracowano również u innych zwierząt, np. przez zabranie małpiątek od matki wytwarza się u nich objawy depresji.

Czym zajmował się Pan poza lekami antydepresyjnymi?

Z moją grupą zajmowałam się również dwoma innymi tematami badań: pamięcią i uzależnieniami. Bardzo ciekawe badania nad pamięcią, które prowa­dziłem z doc. dr hab. Piotrem Popikiem, dotyczyły neuropeptydów poprawia­jących pamięć.

Poprawianie pamięci u starych, czy u młodych?

A no właśnie. Najbardziej interesuje nas poprawianie pamięci u starych. Na przykład we Wrocławiu został opisany peptyd kolostrynina, który poprawia rozwiązywanie problemów poznawczych u starych szczurów, u których zdol­ność zapamiętywania pozycji platformy ukrytej pod wodą jest znacznie słabsza niż u szczurów młodych. Z tym peptydem stare szczury dochodzą jednak do poziomu młodych szczurów. Jest tzw. test Morrisa. Platforma jest zanurzona kilka milimetrów pod wodą. Pływający w dużym basenie szczur w końcu znajduje ją i staje na niej. Potem zostaje wyjęty i po pewnym czasie znów włożony do wody. Szczury szybko zapamiętują położenie takiej platformy po znakach wizualnych, tak jak my orientujemy się po znakach terenowych. W innym doświadczeniu usuwa się platformę i patrzy, czy szczur rozpaczliwie pływa po całym basenie, czy w tym miejscu gdzie platforma była. Albo prze­nosi się ją w inny kwadrant basenu. W końcu szczur na nią trafia. Obserwuje się, jak długo trwa, zanim szczur zapamięta nowe położenie platformy.

Są też ciekawe doświadczenia z tzw. społeczną pamięcią, zresztą etycznie najbezpieczniejsze. W większości przypadków, żeby zwierzę coś zapamiętało, trzeba je do tego zmotywować. Jest głodzone i ma znaleźć jedzenie albo, jeśli czegoś nie zrobi, albo zrobi coś nie tak, to kopie je prąd. Ale to są brutalne metody. Test pamięci społecznej polega na czymś innym. Stary szczur siedzi w klatce i gdy wsadza się do niej nowego, dorosłego szczura, to z nim walczy i z reguły wygrywa. Natomiast, gdy wsadzi się do klatki małego szczurka, to stary rezydent jest nim zainteresowany, obwąchuje go i zajmuje się nim przez pewien czas. Mierzy się, jak długo trwa to zainteresowanie. Potem zabiera się małego szczurka. Gdy tego samego szczurka wsadzi się z powrotem po pół godzinie, to stary powącha go raz i odchodzi, bo go zna. Natomiast gdy wsadzi się nowego, małego szczurka, to znowu go eksploruje. Ale po dwóch godzi­nach, znanego czy nieznanego eksploruje tak samo długo. Jeśli poda mu się pochodne oksytocyny w małych ilościach, albo pochodne wazopresyny w więk­szych, to taki szczur pamięta małego przez dwie godziny, czyli jego pamięć wydłuża się. Jest to tym ciekawsze, że w tym przypadku motywacja eksploracji jest wewnętrzna, typu poznawania świata.

Czy jednak mózg szczura można ekstrapolować do mózgu ludzkiego? Już nie tylko leki, ale wnioski…

Z depresją już wiadomo, że można przenosić wyniki. Wspomniałem o pracach na nieboszczykach, które potwierdziły wyniki uzyskane dla zwierząt. Ja bym szczura nie lekceważył. Oczywiście, to nie jest człowiek, procesy kognitywne są różne. Jednakże podstawy dwóch rzeczy: uzależnień i pamięci, są bardzo podobne w całym świecie zwierzęcym, z ludźmi włącznie. Bardzo wiele o mechanizmie działania pamięci u ludzi wiemy z badań nad ślimakiem morskim, aplyzją, za które Erie Kandel dostał w 2000 r. Nagrodę Nobla.

Wygląda na to, że zapamiętywanie, uczenie się zawsze polega na tym, że zwiększa się łatwość przewodzenia sygnału w reagujących synapsach — synapsy się udrażniają. Nad tym pracowali już dużo wcześniej dwaj wybitni uczeni, Kanadyjczyk Donald Hebb i Polak Jerzy Konorski. Wykryli, że gdy synapsa uczy się, to coś się w niej zmienia. A teraz są już algorytmy uczące proste sieci neuronowe.

To wszystko bierze się stąd, że zasada działania neuronu w mózgu czło­wieka, czy w mózgu ślimaka morskiego, jest taka sama. Wszystko wskazuje na to, że doświadczenia z pamięcią można przenosić. Jednakże mózg aplyzji można zbudować — tam wchodzi tylko około 14 000 neuronów, ale mózgu ludzkiego nie potrafimy zrobić, bo neuronów jest około stu miliardów, a moż­liwość połączeń między nimi praktycznie nieskończona.

W innej dziedzinie naukowej prowadzimy też badania nad lekami, które zapobiegają neurodegenaracji, czyli chorobom wynikającym z zaniku neuro­nów, a więc przede wszystkim nad lekami przeciwko chorobie Alzheimera i chorobie Parkinsona.

Zajmuje się Pan również farmakologią uzależnień…


Tak. To od dawna jest moje naukowe hobby. Wiem, że Pan chce o to zapytać… Jestem za legalizacją miękkich narkotyków, dlatego że jeżeli alkohol jest zalegalizowany, to nie ma powodu, aby inne niezbyt szkodliwe substancje psychotropowe traktować inaczej. Owoc zakazany kusi bardziej i wiadomo, ile złego zrobiła delegalizacja alkoholu w Stanach Zjednoczonych. Uważam, że te środowiska, które czerpią zyski z narkobiznesu, są najbardziej zaangażowane w walkę o zwiększenie sankcji za posiadanie narkotyków, a także utrudnianie, pod pretekstem zastrzeżeń etycznych, skutecznych środków zwalczania narko­manii, jak np. programu metadonowego.

[ external image ]

Tylko że marihuana potwornie niszczy wątrobę, a także, choć wolniej, mózg.

Alkohol też…

Jednak wolniej…

Aaa, tego nie wiadomo. Po marihuanie nie obserwuje się żółtaczki. Znane mi badania są prowadzone bez odpowiednich grup kontrolnych. Nato­miast alkoholizm zwiększa agresję i przemoc domową, marihuana, a także morfinizm — nie. Niektóre substancje uzależniające zostały zdelegalizowane, a inne, jak alkohol, zostały akulturowane, weszły w skład normalnego życia, którego bez nich na dobrą sprawę nie można sobie w naszej cywilizacji wy­obrazić.

Czy te badania są już na poziomie leku, powiedzmy, objawowego?


Jeżeli chodzi o leki przeciw uzależnieniu, owemu nieodpartemu popędo­wi, to w tej chwili wydaje się, że możemy być blisko. Mamy w ręku jeden związek, który wyszedł głównie z badań pani profesor Lucyny Antkiewicz-Michaluk, jednej z moich współpracowniczek. Jest to związek endogenny, obecny w mózgu, l-MeTIQ — 1-metyl-1-2-3-4-tetrahydroizochinolina. Przez długi czas związki tego typu były traktowane jako neurotoksyny. l-MeTIQ jest podobny do substancji, którą kiedyś była skażona tzw. uliczna morfina w Stanach Zjednoczonych i która powodowała natychmiastowy, śmiertelny parkinsonizm u młodych ludzi. Podobny związek, salsolinol, obecny w mózgu i wytwarzający się w większych ilościach, kiedy pije się sporo alkoholu, jest uważany za związek, który niszczy neurony. Przyszło mi kiedyś do głowy, że jeśli te związki są obecne w mózgu, to muszą również pełnić jakąś rolę pozy­tywną. Przecież inaczej zostałyby wyeliminowane, bo jak Dobzhansky mówił: „nothing makes sense in biology but in the light of evolution”.

We Włoszech rozpocząłem badania nad wpływem tych leków na ruchli­wość myszy i stwierdziliśmy, że ta grupa związków hamuje w mózgu działanie receptorów dopaminowych i że fizjologicznym działaniem tych związków jest hamowanie nadmiernych pobudzeń, gdy gwałtownie narastają nasze emocje. Jest to ochrona organizmu przed nadmierną aktywnością dopaminergiczną.

Jednym z tych związków był właśnie l-MeTIQ, który okazał się szczegól­nie ciekawy, bo nie ma żadnych własności neurodegeneracyjnych, a nawet hamuje neurodegenerację wywołaną innymi czynnikami. Wiadomo, że jego poziom w mózgu jest obniżony u ludzi z chorobą Parkinsona. Receptory dopaminowe zaangażowane są w dwie ważne rzeczy: w uzależnienia lekowe i „przyjemności” oraz w modulację układu motorycznego. Tym związkiem zajmujemy się szczególnie, mamy już o nim liczne publikacje naukowe, z których wynika, że hamuje on poszukiwanie narkotyków przez już uzależ­nione szczury.

To szczury też mogą być narkomanami?

Ach, bardzo łatwo. Uzależnienie można wywołać u bardzo wielu zwierząt. Czy był Pan kiedyś w jesiennym sadzie ze śliwami? Na ziemię spadają setki śliwek i zaczynają fermentować, produkując alkohol. Uwielbiają to osy. Te osy się upijają, potem podrywają się z kacem, stają się bardzo pobudzone, agresyw­ne i znowu wracają do tego alkoholu. Są grupy zwierząt, które łatwo uzależ­niają się od alkoholu, ale są i zwierzęta, które uzależniają się z wielkim trudem. Są genetyczne linie szczurów i takich, i takich.

Z działaniem leków psychotropowych na różne gatunki zwierząt jest różnie. U nas morfina powoduje uczucie euforii i senności, a u konia działa jako stymulant, jak amfetamina. Czasami konie wyścigowe dopingowano morfiną. Amok, w który wpadają Malajowie, jest opiatowy, jest wynikiem zażycia opioidów, tj. środków naśladujących morfinę.

Jak jest obecnie z farmakologicznym wychodzeniem z alkoholizmu? Jest to bardzo trudne. Ludzie wracają do alkoholizmu, nawet w trakcie leczenia.

Mamy nadzieję, że lek, nad którym pracujemy, będzie skuteczny również na uzależnienia od alkoholu. Ja uważam, że alkohol jest tak samo narkotykiem, jak amfetamina czy heroina, a znacznie bardziej niż marihuana. Natura uzależ­nienia jest taka sama, człowiek uzależnia się w taki sam sposób. Są niektóre swoiste rzeczy dla alkoholu: nagłe przerwanie podawania alkoholu osobie uzależnionej i stale go stosującej powoduje wystąpienie bardzo silnych i niemi­łych objawów abstynencji, które nawet mogą zabić {delirium tremens). Podob­nie działa morfina, ale nie amfetamina.

Uzależnienie jest stanem, w którym coś się dzieje z naszym układem nagrody. W mózgu mamy wbudowany system, którego pobudzenie jest ko­nieczne, abyśmy czuli się komfortowo. Jest to naturalny system, który skłania nas do zachowań pożądanych. Na przykład, gdy jesteśmy głodni, sięgamy po jedzenie. Muszę jeść, aby znikło nieprzyjemne uczucie głodu. Podobnie z głodem seksualnym. Jest to układ potrzebny do naszego głównego celu biologicznego, tj. przekazania genów następnemu pokoleniu: nie tylko przy­jemność flirtu i orgazmu, ale także przyjemność posiadania dzieci i wnuków i opieki nad nimi.

Jeśli mechanizm uzależnień jest bardzo podobny, to co powoduje, że jeden sięga po alkohol, a inny po heroinę?

Myślę, że decydują tu wpływy środowiskowe, czy kulturowe, ale istotne są też preferencje uwarunkowane genetycznie. Uzależnienie jest największym złem, jakie może spotkać człowieka.

Więc, żeby podsumować moje aktualne kierunki badań: są to leki przeciw­ko uzależnieniom i leki hamujące neurodegenerację.

Może coś więcej o neurodegeneracji? To jest największe wyzwanie w próbach dalszego przedłużania życia ludzkiego: jak zachować sprawność, przede wszystkim umysłową. Powiedział Pan kiedyś coś, z czego niewielu zdaje sobie sprawę: „ ewolucja dostosowała mózg do sprawnego funkcjonowania przez 40 lat”…

Tak. Najważniejszą rzeczą jest to, jak uczynić osoby starsze równie wartościowymi członkami społeczeństwa, jak osoby młode. Jeżeli przypa­trzymy się historii ludzkości, to być może najwięcej wartościowego wnio­sły osoby w wieku sędziwym. Nowa Europa była robiona przez starego Adenauera, Jan Paweł II dał światu najwięcej po sześćdziesiątce, podobnie Charles Darwin, Miłosz, Nowak-Jeziorański… Młodość w tym sensie jest mar­nowana.

Ba… Ta nasza młodość przeszastana…

Stare osoby dają światu bardzo wiele dlatego, bo dobra starość to umiejęt­ność wykorzystania doświadczenia, jeśli tylko umysł jest sprawny. Są proble­my z motoryką, ale w tej chwili można coraz skuteczniej ją ułatwiać zewnętrz­nymi urządzeniami. Uważam, że dla medycyny najważniejszym wyzwaniem jest zachowanie sprawności mózgu.

Jest też wiele metod prewencyjnych. Dwadzieścia minut fizycznego wysił­ku przez pięć dni w tygodniu robi cuda. Drugą sprawą jest dieta. Jedynym niefarmakologicznym, pewnym sposobem na przedłużenie życia, jest ograni­czenie kaloryczne. Trzecią zasadniczą sprawą jest regularny wysiłek umysłowy typu intelektualnego.

Czy można oczekiwać farmakologicznych środków na chorobę Parkin­sona i chorobę Alzheimera?


Jestem przekonany, że tak. Po pierwsze, istnieje możliwość łagodzenia skutków tych chorób, ale zbliżamy się do leczenia przyczynowego. Są już kombinacje niektórych leków, np. inhibitora cholinesterazy i antagonisty re­ceptora NMDA — rywasygminy i memantyny, dające doskonałą poprawę stanu osób cierpiących na otępienia, tyle tylko, że są one bardzo kosztowne i normalnego rencisty na to nie stać, ale mam nadzieję, że z czasem ulegnie to poprawie.

Przypuszcza się, że jedną z ważnych przyczyn neurodegeneracji i choroby Alzheimera są procesy mikrozapalne, i gdy z nieprawidłowego białka zwanego beta-amyloidem tworzy się tzw. płytka starcza, osadzają się na niej komórki mikrogleju generujące tlenek azotu i zaczyna się odczyn zapalny. To odkrycie też doprowadzi do nowych leków.

A jaka jest sytuacja ze schizofrenią?


Przy schizofrenii zmiany anatomiczne są nieodwracalne, natomiast objawy mogą być prawie w pełni korygowane farmakologicznie. Schizofrenik biorący leki może fantastycznie funkcjonować w społeczeństwie. Jednakże sytuacja jest dodatkowo skomplikowana przez ustawę psychiatryczną. Bardzo trudno jest człowieka — zwłaszcza jeśli jest w okresie remisji — trzymać w miejscu odosobnienia. A nie bardzo można przewidzieć, czy schizofrenik będzie regu­larnie brać leki, co jest zasadnicze. Człowiek z depresją wie, że jest chory, natomiast schizofrenik jest na ogół przekonany, że jest zdrowy.

Schizofrenia jest chorobą, w której dochodzi do zmian w mózgu w bardzo wczesnym etapie rozwoju układu nerwowego. Niektórzy sądzą, że krytyczny jest drugi trymestr ciąży. (Były na ten temat bardzo dobrze udokumentowane badania fińskie dotyczące dzieci kobiet, które straciły w okresie ciąży mężów w czasie wojny fińsko-sowieckiej.) W tym okresie neurony w mózgu rosną i muszą trafić we właściwe miejsce, żeby stworzyć właściwe połączenia, synap­sy. Efekt zaburzenia tego procesu ujawnia się dopiero we wczesnej dojrzałości, w 17-18 roku życia. Nie ma farmakologicznej możliwości zapobieżenia później­szemu pojawieniu się takiego uszkodzenia. Niedotlenienie okołoporodowe może również prowadzić do chorób neurodegeneracyjnych w wieku podeszłym.


Wywiad – o delfinach, komórkach macierzystych i farmakologii genetycznej

Na czym polega porozumiewanie się delfinów? Dlaczego przegrały one walkę o rządy nad światem? W tych dwóch częściach wywiadu przeprowadzonego przez Andrzeja Kobosa także o dobieraniu leków do genomu ludzkiego.

[ external image ]

O delfinach

W styczniu 2007 r. podczas wykładu w Polskiej Akademii Umiejętności pokazał Pan rysunek mózgu człowieka i mózgu delfina. Mózg delfina okazuje się być bardziej pofałdowany od mózgu człowieka. Profesor Kacper Zalewski zapytał wtedy Pana, dlaczego wobec tego to my hodujemy delfiny, a nie delfiny nas? Pańska odpowiedź była bardzo interesująca. Czy zechciałby Pan ją tutaj powtórzyć, a nawet rozbudować?

Po pierwsze delfiny przegrały walkę o rządy nad światem, ponieważ nie miały technologii. W wodzie nie ma możliwości rozniecenia ognia, który jest podstawą technologii. Być może, delfiny mogłyby panować nad znacznie więk­szym obszarem Ziemi, jakim są oceany, ale zabrakło im możliwości techno­logicznych. Po drugie, przechodząc do środowiska wodnego delfiny straciły chwytne kończyny. Delfin nie ma rąk i dłoni, czyli nie ma możliwości manipu­lacji, precyzyjnych zdolności ruchowych. Motoryka ręki jest czymś bardzo ważnym w naszej ewolucji, chociaż nie jest to warunek dostateczny: małpy mają po cztery chwytne, zdolne do manipulacji dłonie, ale znacznie gorszy mózg. Stąd podobnie jak delfiny, chociaż z innych przyczyn, nie potrafią wy­twarzać złożonych narzędzi. Jednakże, decyzja przodków delfinów pójścia do wody, zamiast pozostania na lądzie, może świadczyć, że były „mądrzejsze” od naszych przodków, gdyż świat wodny jest wygodniejszy. Nie grozi tam brak wody, który na lądzie jest częstym problemem, a temperatury środowiska wa­hają się pomiędzy około 0°C a 25°C, zaś na lądzie rozpiętość temperatur jest od koło -60°C do +50°C. Delfin żyje więc w stosunkowo stałych warunkach hydrotermicznych. Z drugiej strony wygodne środowisko, które nie mobilizuje, jest pewnym handicapem, bo im większe wyzwania, tym bardziej rozwijamy mózg i próbujemy adaptować się do zmian. Człowiek swój rozwój zawdzięcza między innymi temu, iż żyje w trudnych warunkach i stąd stał się bardziej elastyczny w swych zachowaniach niż delfin. Szliśmy per aspera ad astra.

Niewiele o delfinach wiemy, ale wydaje się niewątpliwe, że delfiny mają mowę, podobnie jak ludzie, tzn. mowę, która ma gramatykę, składnię, mowę, którą się celowo posługują dla porozumiewania się pomiędzy sobą. Wskazuje na to analiza dźwięków delfinów wykazująca powtarzające się, uporządkowa­ne sekwencje. Mamy jej zapis dźwiękowy, ale nie znamy języka. Nie mamy tu kamienia z Rosetty, czy trafnej hipotezy, jak kiedyś ta, że pismo linearne A było greką. W naszym świecie mamy analogię tej sytuacji w tym, że pisma linearne­go B już nie jesteśmy w stanie odczytać.

Delfiny posiadają świadomość typu ludzkiego, potrafią się rozpoznawać, są empatyczne, uprawiają seks rekreacyjny. Nie wiemy też, czy delfiny aby nie mają fantastycznego świata umysłowego? Może mają jakieś własne wierzenia? Gdyby udało się nam kiedyś nawiązać komunikację, byłoby to fantastyczne osiągnięcie.

Książek nie mają…

Książek nie mają, lecz przecież i ludzkość bardzo długo doskonale obywała się bez książek, tylko z dobrą pamięcią opowiadaczy. Koniec końców, eposy homeryckie powstały i długo przetrwały bez książek. Bardzo interesujące jest to, że mózg delfina nie ulega najmniejszemu uwstecznieniu w ewolucji, ale rozwija się, czyli coś te delfiny umysłowo robią, jako że mózg nie mógłby się rozwinąć, gdyby nie pracował.

[ external image ]


Degeneracji wieku starczego u delfinów nie ma…


Nie znaleziono tak starych delfinów. Sądzę, że gdy delfin jest poważnie chory, to tonie, gdyż nie ma sił, by uzyskać dostęp do powietrza na powierzchni wody. To jest bardzo skuteczna i powszechna droga eliminacji starszych osobników, jakiej u ludzi na ogół nie ma.

Wracając do mowy delfinów. Jej dokładne wyjaśnienie byłoby bardzo ważne, bo gdyby udało się nam wejść w świat delfina, to na podstawie tych samych paradygmatów może moglibyśmy porozumiewać się z ewentualnymi cywilizacjami pozaziemskimi. Sądzę, że język delfina jest dla nas równie trudny, jak byłby język hipotetycznego ET, przybysza z innej planety. My z delfinem żyjemy na tej samej planecie, ale żyjemy w innych światach.

[ external image ]

O komórkach macierzystych i farmakologii genetycznej

Dużo mówi się o możliwości wyprodukowania leków na chorobę Alz­heimera, wywodzących się ze stem cells, komórek macierzystych…

Bez wątpienia, zastosowanie stem cells może mieć tu olbrzymie znacze­nie. Mimo wszystkich ograniczeń robi się sporo w tym kierunku. Doświadcze­nie uczy, że postępu w nauce nic nie zahamuje, a zwłaszcza nie zahamują tzw. względy etyczne. Samo pojęcie tego, co jest etyczne, a co nie jest, przecież zmienia się i to bardzo szybko. Przykładem może być kradzież, aborcja, kara śmierci, teoria mniejszego zła. Na przestrzeni pół wieku poglądy polskiego społeczeństwa na te sprawy dramatycznie się zmieniały. Mamy biologicznie wbudowane elementy moralności, etyki, które ukształtowały się w wyniku ewolucji. Bada się całą neurobiologię moralności. Nasze reakcje racjonalne i emocjonalne regulowane są przez odrębne fragmenty mózgu.

Jak widzi Pan przyszłość farmakologii genetycznej, tj. dobierania leków do genomu ludzkiego, a może nawet do poszczególnych pacjentów? To jest chyba szczególnie ważne w chorobach przekazywanych genetycznie, a większość poważnych chorób takimi właśnie jest.

Robi się już bardzo dużo tzw. genotypowania pacjentów. Przede wszyst­kim chodzi o szybkość metabolizowania leku. Są ludzie, którzy bardzo szybko metabolizują leki, albo bardzo wolno. Od tego zależy wielkość dawki, zwłasz­cza bardziej „niebezpiecznych” leków. Chodzi również o to, jak długo lek utrzymuje się w organizmie.

Przyszłość genotypowania na dużą skalę zależy od tego, czy poznamy, jakie uszkodzenia genomu powodują zaburzenia u danego pacjenta. Przykłado­wo, dość trudno jest odróżnić różnego typu depresje czy otępienia. Markery genetyczne chorób psychicznych na ogół nie są wyraźne. Zmienia się w nich cała plejada genów. Są oczywiście takie choroby, w których jeden gen determi­nuje chorobę, np. choroba Huntingtona, ale z nią przy obecnym stanie wiedzy nic się nie da zrobić. Z chorobą Parkinsona jest różnie. Wiadomo, że jedna forma, tzw. rodzinna, jest uwarunkowana genetycznie i występuje wcześnie, zwykle około 50 roku życia. Drugą formą jest tzw. sporadyczna choroba Par­kinsona, w której genetyczne uwarunkowania wydają się znacznie słabsze i ta występuje później.

Teraz o innym aspekcie farmakologii. Projektowanie leków. Z tym przed kilku laty zetknąłem się nieco bliżej od strony matematyczno-komputerowej. Od lat przemysł farmaceutyczny był i nadal jest jednym z głównych użytkowników superkomputerów. Robi się ogromne obliczenia z chemii kwantowej, dynamiki molekularnej i biologu molekularnej, modelowanie matematyczne w farmako­logii, następuje współpraca z fizyką, biofizyką itd. Jak widzi Pan aspekt chemiczno-matematyczno-fizyczny, tzw. rational drug design?

I tak i nie. Zwykle, gdy zrobi się jakiś nowy lek — odkrycie często przypadkowe — to potem, jeśli to jest lek działający, robi się wiele różnych pochodnych, żeby zwiększyć jego efektywność. Przykładem były beta-blokery, leki blokujące receptor beta-adrenergiczny, zapobiegające zawałom. W tych lekach odległość między węglem a azotem w cząsteczce była czymś krytycz­nym. Tu metody matematyczne mają duże znaczenie, bo pozwalają znaleźć substancję, która lepiej pasuje do receptora, choć wchodzą w grę i inne aspekty. Ale nie sądzę, że leki można projektować czysto matematycznie — „racjonalnie”.

Nigdy nie wiemy, ile jeszcze nie wiemy, nie znamy obszaru naszej niewie­dzy. Ktoś mnie kiedyś zapytał, jak wielką część wiedzy o mózgu już posiedliśmy. Ja nie wiem, ile jeszcze nie wiemy, być może 2% a może 90%. Oczywi­ście, chciałbym móc podejrzewać, że to jest tylko 2%. W tym obszarze naszej molekularnej niewiedzy może istnieć mnóstwo możliwych cząsteczek, o któ­rych nagle dowiemy się, że działają według zupełnie odmiennych mechani­zmów. Tak było z różnymi inhibitorami. Gdy zrobiono rozmaite leki antydepre­syjne, nikt nie mógł przewidzieć, że nagle zupełnie nową grupą staną się związki hamujące wychwyt zwrotny serotoniny. To jest ta nowa grupa, której pierwszym przedstawicielem był prozac.

Uważam, że wspomaganie matematyczne jest bardzo dobre dla „wyostrze­nia” leku. Ale zawsze są szanse na biochemiczne znalezienie nowego leku. Nagle np. izoluje się z cisa taxol i okazuje się, że jest to dobry lek na nowo­twory. Dowiedziono, że działa on, stabilizując mikrotubule, białka, niezbędne w podziałach komórkowych, i w ten sposób hamuje wzrost nowotworowy.

Z mikrotubulami i taxolem także miałem do czynienia na University of Alberta w grupie profesora Jacka Tuszyńskiego. Jaki będzie rozwój skutecznej farmakologii nowotworów?

Nie znam się na farmakologii nowotworów, ale mogę ogólnie powiedzieć, że wierzę, iż postęp medycyny doprowadzi nas do wyeliminowania większości chorób, które nas w tej chwili prześladują. Ale również podejrzewam, że na ich miejsce pojawią się inne. Cały postęp medycyny, który doprowadził do znacz­nego przedłużenia średniego życia człowieka — trzykrotnie w ciągu ostatnich 200 lat — doprowadził do przeludnienia globu. Będąc brutalnym ewolucjonistą, mógłbym powiedzieć, że w wyniku postępu medycyny wyrwaliśmy się w pewien sposób z ewolucji, bo nie eliminujemy jednostek genetycznie mniej wartościo­wych i rozwadniamy pulę genetyczną, poważnie szkodząc gatunkowi.

Kiedyś niektóre noworodki zrzucano ze skały, Ale, któż to wie, czy przez to nasz gatunek był wtedy lepszy biologicznie czy neurogenetycznie? Nie było przed nami takich wyzwań…

Noworodki słabowite nie zrzucano ze skały, tylko pozostawiano w lasach w górach Tajget. Często myli się je ze skałą Tarpejską, z której zrzucano zdrajców.


Wywiad – o mózgu człowieka i jego dalszej ewolucji

[ external image ]

Podobno wykorzystujemy tylko 3-4% naszego mózgu…

Może Pan. Ja wykorzystuję cały. Taka odpowiedź, udzielona na podobne pytanie przez Małgosię Kossut, jedną z najwybitniejszych polskich neurobiologów, członkinię PAU, szalenie mi się podoba.

Dobra, mam jeszcze 97%! Ale jak to z tym jest? Czy ta pozostała część naszego mózgu jest użyteczna, chociażby teoretycznie, czy jest tylko maseł wypełniającą, jak w tabletce?

W mózgu poza neuronami są komórki glejowe, podtrzymujące neurony, ale tylko te, które pracują. W mózgu nie ma zasiłku dla bezrobotnych. Neuron zarabia na życie pracując, gdyż dzięki pracy zapewnia w swojej okolicy większe ukrwienie i tą drogą większy dopływ tlenu i substancji odżywczych. Podczas myślenia zwiększa się przepływ krwi przez myślące okolice; widzimy to na skanie mózgu. Oczywiście jest to proces naprzemienny: przykładowo, równocześnie nie uruchamiają się w pełni części mózgu odpowiedzialne za mówienie i za słuchanie. Co ważniejsze, neuron, który nie natrafi na swoją tarczowi tzw. targetową strukturę, zginie. Dopiero działając na targetową strukturę, otrzymuje od niej neurotrofiny, tj. peptydy służące do podtrzymywania życia nerw. Neuron musi pracować.

Mózg noworodka ma stosunkowo niewiele neuronów, potem ich liczba szybko narasta. Około siódmego roku życia w korze mózgowej znajduje się olbrzymia liczba neuronów, która potem zaczyna spadać: neurony zaczynają wymierać.

Czyżby w okresie największego potencjału twórczości intelektual­nej, człowiek miał mniej neuronów niż dziecko? Czy jakościowo są one takie same?


Na pierwsze pytanie odpowiedź jest po prostu: tak, a na drugie: nie. Znikają neurony niepotrzebne, zostają najlepsze. W sensie neuronowym, moż­na by rzec, że dziecko musi umrzeć, by zostać dorosłym człowiekiem. Istnieje pewien rytm przejścia do dorosłości. To zresztą ma swoje odbicie w różnych kulturach, chociażby obrzęd przejścia do męskości.

Tzw. teoria darwinizmu neuronalnego zakłada, że neurony, które są wytwo­rzone w nadmiarze, walczą, aby trafić na odpowiednią tarczę. Przykładowo, pierwszy neuron, który dojdzie do włókna mięśniowego rozwija się, a inne już nie są przyjmowane. Jest to tak, jak z plemnikami. Następuje wybór pierwsze­go. W późniejszym wieku liczba neuronów zmniejsza się już powoli. Z upły­wem czasu mózg zmniejsza się, gdyż zmniejsza się liczba wypustek nerwo­wych, objętość neuronów, a więc i struktur przez nie zbudowanych, zmniejsza się, ale jeżeli mózg nie podlega chorobie neurodegeneracyjnej, same neurony wymierają powoli. Te neurony, które pozostają, wykorzystujemy. Ich pełne wykorzystanie możliwe jest dzięki bardzo ważnej charakterystyce mózgu — plastyczności, którą definiujemy jako zdolność mózgu do przekształcania fi­zycznej struktury połączeń w odpowiedzi na warunki zewnętrzne. Ta plastycz­ność wzrasta, kiedy neurony zmuszane są do wysiłku, a spada, gdy neurony pozostają bezczynne. I dlatego osoba, która nie pracuje intelektualnie, nazwij­my to, głupieje i na odwrót. Tu można odnieść się do mądrości Talmudu babilońskiego, który mówi, że „na starość głupi głupieją, a mądrzy mądrzeją”. To przecież jasno widać również we współczesnym świecie.

Przejdźmy do ewolucji. Zdolności intelektualne człowieka wyewolu­owały przez ostatnie 100 000 lat albo dłużej. Ale liczmy od neandertalczyków…


Nie tak bardzo wiadomo, czy mózg neandertalczyka był strukturalnie gorszy niż nasz. Na pewno był większy. Ale prawdopodobnie mniej plastyczny, bo kultura neandertalska była bardzo stabilnym powtarzaniem pewnych wzor­ców, a kultura człowieka mądrego, kultura Cro-Magnon, charakteryzowała się tworzeniem indywidualnych dzieł sztuki, które przetrwały w postaci malowideł w jaskiniach. Oczywiście, plastyczność istnieje również w mózgu niższych zwierząt; widzimy, że także u szczurów w pracującym mózgu wzrasta liczba połączeń i neuronów, które tworzą się z komórek progenitorowych. Zwierzęta żyjące w warunkach zmuszających do uczenia się, prowadzących do wzmożo­nej neurogenezy, lepiej rozwiązują problemy kognitywne. U człowieka wystę­puje to w części mózgu zwanej hipokampem. To da się mierzyć. Badania grupy profesora Frąckowiaka z Londynu wykazały, że u taksówkarza londyńskiego, który stale musi rozwijać znajomość bardzo złożonej mapy przestrzennej me­tropolii, hipokamp jest większy niż u przeciętnego londyńczyka, a ta różnica zwiększa się wraz z długością stażu zawodowego. Wychowanie, edukacja, służą do zwiększenia plastyczności, rozwoju mózgu, tworzenia się nowych neuronów. W sytuacjach skrajnych, dzięki plastyczności mózgu osiągamy umiejętności pozornie niemożliwe. Tak np. ofiary thalidomidu urodzone bez rąk mają na ogół chwytne i sprawne stopy, którymi mogą wykonywać takie czynności jak wyjęcie z kieszeni paczki papierosów, otwarcie jej, wyciągniecie jednego papierosa, włożenie do ust i zapalenia przy użyciu zapalniczki. Sam to kiedyś widziałem w hali odlotów na londyńskim lotnisku. Podobnie bliźnięta syjamskie, stale połączone ze sobą, mogą prowadzić prawie normalne życie. Możliwości mózgu człowieka, niezależnie od tego, w jakich warunkach kultu­rowych przychodzi na świat, są ogromne; my nawet nie możemy sobie wyobra­zić, nie wierzymy w potęgę naszego mózgu.

Zmierzam jednak do problemu dalszej ewolucji człowieka. Ewolucja nie skończyła się, bo niby dlaczego nagle miałaby się skończyć ostrą granicą dzisiejszego człowieka? A dla tych, co nie wierzą w ewolucję, można by powie­dzieć, że dzieło stworzenia jest niedokończone… Czego możemy się spodziewać za następne kilkaset tysięcy lat, zarówno ze strony mózgu, jak i fizycznie? W końcu miednica kobiety, ograniczająca roz­miar głowy noworodka, a stąd mózgu, może się rozszerzyć…


Wyrwaliśmy się spod „klasycznego” doboru naturalnego, który prefero­wał osobniki zdrowe, silne, agresywne itd. Tę zdrową preferencję wyelimino­waliśmy, odsuwając niebezpieczeństwo śmierci u osób cierpiących na nieule­czalne choroby. Najprostszymi przykładami są cukrzyca albo astma: osoby nimi dotknięte mogą obecnie żyć i reprodukować się, a to przecież z punktu widzenia ewolucyjnego oznacza pogorszenie puli ludzkich genów. Inny przy­kład: wytępienie owsików u dzieci uważane jest za przyczynę wzrostu różnych chorób przewodu pokarmowego, np. „sensitive bowel syndrome”, bo obecność robaków prowokowała nasilenie mechanizmów immunologicznych. Sądzono, ze granicą ewolucji człowieka jest wielkość jego czaszki. Ale szerszą miednicę kobiety można zastąpić cesarskim cięciem. Pozostają jednak poważne proble­my z przyszłą ewolucją mózgu — już w obecnej chwili pracuje on na granicy niedotlenienia i nawet niewielkie zatory krążeniowe powodują udary mózgu.

A ponieważ wielki mózg, aby był sprawny, musi podzielić się na wyspecjalizo­wane obszary, stąd mały nawet zator w obrębie ważnego obszaru niesie kata­strofalne skutki.

Mówiąc minimalistycznie… będzie, co będzie. Jeżeli nic się nie zmieni, społeczeństwo przyszłości będzie długowieczne, ale schorowane i niewiele mądrzejsze od naszego (podobnie, jak i my nie jesteśmy chyba mądrzejsi od starożytnych Greków).

Drugą możliwością jest powrót pewnych form eugeniki, chociaż tak zdys­kredytowanej. Mimo wszystko nadal stosuje się ją częściej niż można by sądzić, np. w doborze małżeństw. Niemal każda matka odradzi synowi ożenek nie tylko z dziewczyną ułomną, ale także i z taką, w której rodzinie były przypadki samobójstwa.

Być może jednak postęp medycyny doprowadzi do powstania społeczeń­stwa zdrowego. Z jednej strony to rozwój techniki: nanotechnologia może wejść do wnętrza naszego organizmu; być może w naszych tętnicach będą pływały mikrołodzie podwodne wycinające złogi cholesterolu i łatające śród-błonek. Na granicy science-fiction są możliwości manipulacji genetycznych w liniach rozwojowych, chociaż jak dotąd terapia genowa nie ma specjalnych sukcesów. Można będzie prawdopodobnie genetycznie wbudowywać różne odporności. Bieda polega na tym, co zauważyła kiedyś nieodżałowana profesor Halina Krzanowska, że nie bardzo wiemy, na czym miałby polegać człowiek idealny, nawet psychicznie. Jest w tym wszystkim mnóstwo problemów etycz­nych, biologicznych, nawet społecznych, chociażby tylko biologiczne rozwi­dlenie rozwoju ludzkości.

Dobrze, ale to wszystko mówi Pan na poziomie, nazwijmy go, „techno­logicznym” i w obrębie iluś tam pokoleń, w skali powiedzmy paru tysięcy lat. Mnie bardziej chodzi tutaj o naturalną ewolucję w skali kilkudziesięciu, stu tysięcy lat, jeżeli nasz gatunek przetrwa tak długo w takich czy innych szczęśli­wych okolicznościach.

Nasza ewolucja to jest w końcu kilkadziesiąt tysięcy lat…

O to mi właśnie chodzi i o następne kilkadziesiąt tysięcy…

W końcu my, ludzie, jesteśmy już teraz w ogromnym stopniu sztucznie hodowani z zapewnieniem podstawowych potrzeb życiowych bez konieczno­ści wielkiej walki o to. Bylibyśmy nawet, jako gatunek, w stanie przeżyć długi okres całkowitego zlodowacenia Ziemi.

Czyli nie da się o dalszej biologicznej ewolucji człowieka rozmawiać, pomijając technologię?

Ja nie potrafię. Ale może nastąpi rozwój duchowy, techniki medytacji, głębsze introspektywne poznanie możliwości naszego umysłu. Może to wła­śnie robią delfiny?

Czyli co? Według Pana technologia kształtować będzie świadomość, jak kiedyś byt miał kształtować świadomość?


Oczywiście. To kształtowanie świadomości tym czy innym jest znacznie starsze niż marksizm. Pyta Pan o dalszą ewolucję człowieka. Sądzę, że nasz intelekt hamuje i będzie coraz bardziej hamował rozwój naturalny. Wyrwaliśmy się z ewolucji naturalnej. Fizycznie pozostaniemy chyba prawie tacy sami. Hipotetyczne przy­spieszenie ewolucji człowieka, to będzie przyśpieszenie rozwoju mózgu. Mój educated guess jest taki, że powstaną pewne części mózgu, które pozwolą na łatwe nawiązywanie bezpośredniego kontakty myślowego, typu z grubsza mówiąc „telepatii”. Że coś takiego jest możliwe, to wystarczy spojrzeć na obecne w nas zachowania empatyczne. Mówi się o tzw. „neuronach zwiercia­dlanych”. Czyli mamy już coś takiego i jeżeli to dalej pójdzie… Zmieni się życie społeczne. Owo „czytanie w myślach”, wiedza o tym, co o sobie myśli­my itd.

Orwellowski świat, nawet jeśli powstałby naturalnie… Futurologia była i jest przerażająca.

A może właśnie powstanie harmonijna wspólnota ducha? Na szczęście przepowiednie futorologiczne z reguły nie sprawdzają się i służą głównie nowym pokoleniom do naśmiewania się z pokoleń poprzednich.
Uwaga! Użytkownik jan potocki jest zbanowany na hyperrealu. Nie odpowie na próbę kontaktu, ani nie przeczyta odpowiedzi na post.
  • 1180 / 103 / 0
Wojna z grzechem
Autor tekstu: Sam Harris
Tłumaczenie: Dariusz Jamrozowicz

[ external image ]
Niniejszy tekst jest fragmentem książki Sama Harrisa — Koniec wiary. Religia, terror i przyszłość rozumu, wydanej w Polsce pod patronatem portalu Racjonalista.

W Stanach Zjednoczonych, jak i w znacznej części świata, nielegalne jest obecnie poszukiwanie pewnych rodzajów doświadczania przyjemności. Poszukuj przyjemności przy użyciu zakazanych środków, choćby nawet w zaciszu własnego domu, a mężczyźni z bronią mogą ci kopniakami roztrzaskać drzwi i wsadzić cię do więzienia. Jedną z najbardziej zadziwiających rzeczy w związku z tą sytuacją jest fakt, że większość z nas w ogóle nie jest tym zdziwiona. Tak jak w większości snów — wydaje się, że ta sama zdolność rozumowania, która w innych przypadkach zwróciłaby uwagę na dziwność tych wydarzeń, teraz poszła spać. Zachowania takie jak używanie narkotyków, prostytucja, stosunki analne i oglądanie nieprzyzwoitych materiałów zostały zaklasyfikowane jako „przestępstwa bez ofiar". Oczywiście społeczeństwo jest konkretną ofiarą niemal wszystkiego, co ludzie robią — od hałasu po wytwarzanie odpadów chemicznych — jednak uznaliśmy, że w pewnych granicach nie są to czynności przestępcze. Wyznaczanie takich granic pozostaje niezmiennie kwestią oceny ryzyka. Można by utrzymywać, iż nie da się wykluczyć, że pewne czynności wykonywane prywatnie za zamkniętymi drzwiami, na przykład oglądanie pornografii pełnej brutalnego seksu, mogłyby skłaniać ludzi do popełniania prawdziwych przestępstw [ 1 ]. Istnieje zatem napięcie pomiędzy prywatną wolnością a publicznym ryzykiem. Gdyby istniał narkotyk, książka lub film, albo pozycja seksualna, które doprowadzałyby do tego, że 90 proc. ich użytkowników wybiegłoby na ulicę i zaczęło zabijać ludzi na chybił trafił, to zagadnienia prywatnej przyjemności ustąpiłyby miejsca obawom o bezpieczeństwo publiczne. Możemy także się zgodzić, że nikt nie ma ochoty przyglądać się, jak całe pokolenia dzieci wyrastają na stałej diecie z metamfetaminy i Markiza de Sade. Społeczeństwo jako całość ma interes w tym, jak rozwijają się jego dzieci, a prywatne zachowania rodziców, wraz z treścią mediów, wyraźnie odgrywają tu rolę. Musimy sobie jednak zadać pytanie, dlaczego ktokolwiek miałby chcieć karać ludzi za angażowanie się w zachowanie, które nikomu nie przynosi znaczącego ryzyka ani szkody? W pojęciu przestępstwa bez ofiar tak naprawdę zdumiewające jest to, że nawet wtedy, gdy zachowanie, o którym mowa, rzeczywiście nie powoduje żadnych ofiar, to jego przestępczy charakter i tak jest nadal głoszony przez tych, którzy są chętni je karać. To właśnie w takich przypadkach ujawnia się prawdziwy duch skrywający się za wieloma z naszych przepisów prawnych. Idea przestępstwa bez ofiar to nic innego, jak sądownicza powtórka z chrześcijańskiego pojęcia grzechu.

To nie przypadek, że ludzie wiary często chcą ograniczać prywatną wolność innych ludzi. Ten odruch ma mniej wspólnego z historią religii, a więcej z jej logiką, bo sama idea prywatności jest niezgodna z istnieniem Boga. Jeśli Bóg widzi i wie wszystko, pozostając istotą tak zaściankową, że gorszą go pewne zachowania seksualne lub stany umysłu, wtedy to, co ludzie robią w zaciszu swoich domów — mimo że to może nie mieć najmniejszych konsekwencji dla ich publicznych zachowań — dla ludzi wiary będzie nadal zagadnieniem interesu społecznego. [ 2 ]

Widać, że skupiają się tu rozmaite religijne pojęcia przestępstwa — szczególnie zainteresowanie seksualnością nieprokreacyjną oraz bałwochwalstwem — i wydaje się, że wielu z nas dają one poczucie, że w zgodzie z etyką stoi karanie ludzi, często srogo, za angażowanie się w prywatne zachowanie, które nikomu nie wyrządza krzywdy. Podobnie jak w większości kosztownych przykładów irracjonalności, której ludzkie szczęście daje się ślepo podporządkowywać i niszczyć już od wielu pokoleń, rola religii jest tu zarówno wyraźna, jak i fundamentalna. By ujrzeć, że nasze prawa przeciwko „występkowi" nie mają w rzeczywistości nic wspólnego z ustrzeżeniem ludzi przed fizyczną lub psychologiczną krzywdą — a chodzi w nich wyłącznie o to, by nie rozgniewać Boga — wystarczy tylko wziąć pod uwagę fakt, że seks oralny lub analny pomiędzy dorosłymi osobami świadomymi swych czynów pozostaje przestępstwem kryminalnym w trzynastu stanach. Cztery z tych stanów (Teksas, Kansas, Oklahoma i Missouri) zabraniają tych czynności parom tej samej płci, a zatem faktycznie zabraniają homoseksualizmu. Pozostałe dziewięć zakazuje dobrowolnego seksu analnego wszystkim (te oazy sprawiedliwości to Alabama, Floryda, Idaho, Luizjana, Missisipi, Północna Karolina, Południowa Karolina, Utah i Wirginia). [ 3 ] Nie trzeba być specjalistą od demografii, żeby zdać sobie sprawę, że chęć karania świadomych swych czynów osób dorosłych za nieprokreacyjne zachowania seksualne wykazuje dość silną korelację z wiarą religijną.

Niniejszy tekst jest fragmentem książki Sama Harrisa — Koniec wiary. Religia, terror i przyszłość rozumu, wydanej w Polsce pod patronatem portalu Racjonalista.
Za wpływ wiary na przepisy naszego prawa karnego przychodzi nam płacić szczególną cenę. Rozważmy przypadek narkotyków. Tak się składa, że istnieje sporo substancji — wiele z nich występujących w sposób naturalny — których przyjmowanie prowadzi do przejściowych stanów niezmiernej przyjemności. Jest prawdą, że czasem prowadzą one również do przejściowych stanów nieszczęścia, lecz nie ma wątpliwości, że normą jest tu przyjemność, w przeciwnym razie ludzie nie odczuwaliby ciągłego pragnienia zażywania tych środków już od tysięcy lat. Oczywiście, to nic innego jak właśnie przyjemność stanowi problem związany z tymi substancjami, gdyż przyjemność i pobożność od zawsze pozostają w niełatwym związku.

Jeśli spojrzymy na nasze przepisy prawne dotyczące narkotyków — a tak naprawdę na wszystkie przepisy dotyczące nierządu, pornografii, narkotyków i hazardu — to jedyna porządkująca je zasada, która wydaje się nadawać im jakiś sens, jest taka, że wszystko, co mogłoby radykalnie przyćmiewać modlitwę lub prokreacyjną seksualność jako źródła przyjemności, zostało wyjęte spod prawa. W szczególności został zakazany każdy narkotyk (LSD, meskalina, psylocybina, DMT, MDMA, marihuana itd.), któremu jego użytkownicy przypisują duchowe lub religijne znaczenie. Obawy o zdrowie naszych obywateli lub ich wydajność są w tej debacie jedynie wybiegiem mającym odwrócić naszą uwagę, co potwierdza legalność alkoholu i papierosów. [ 4 ]

Fakt, że ludzie są oskarżani i zamykani w więzieniu za używanie marihuany, podczas gdy alkohol pozostaje jednym z podstawowych dostępnych artykułów, z całą pewnością sprowadza do absurdu każde twierdzenie, że nasze prawo narkotykowe jest tak zaprojektowane, aby powstrzymywać ludzi od wyrządzania krzywdy sobie lub innym. [ 5 ] Alkohol jest pod każdym względem substancją bardziej niebezpieczną. Nie ma żadnego zaakceptowanego medycznego zastosowania i dość łatwo przyjąć dawkę śmiertelną. Jego rola w powodowaniu wypadków drogowych jest poza wszelką dyskusją. Sposób, w jaki alkohol pozbawia ludzi zahamowań, przyczynia się do przemocy między ludźmi, obrażeń ciała, nieplanowanej ciąży i rozprzestrzeniania się chorób wenerycznych. Wiadomo również powszechnie, że alkohol uzależnia. Spożywany w dużych ilościach przez wiele lat, może prowadzić do wyniszczających neurologicznych upośledzeń, marskości wątroby i do śmierci. W samych tylko Stanach Zjednoczonych ponad 100 tys. ludzi rocznie umiera z powodu używania alkoholu. Jest on także bardziej toksyczny dla rozwijającego się płodu niż jakikolwiek inny nadużywany narkotyk. (Tak naprawdę wydaje się, że tzw. crack babies [ 6 ] w rzeczywistości cierpią na płodowy zespół alkoholowy). [ 7 ] Żadnego z tych zarzutów nie da się wysunąć pod adresem marihuany. Jako narkotyk marihuana jest niemal jedyna w swoim rodzaju, gdyż posiada wiele medycznych zastosowań, a jej śmiertelna dawka jest nieznana. Podczas gdy niepożądane reakcje na leki takie jak aspiryna oraz ibuprofen są według szacunkowych obliczeń uważane za przyczynę 7600 zgonów (i 76 tys. hospitalizacji) każdego roku w samych tylko Stanach Zjednoczonych, to marihuana nie zabija nikogo http://www.drugwarfacts.org/cms/. Jej rola jako „narkotyku inicjacyjnego" http://www.rand.org/pubs/research_briefs/RB6010.html obecnie wydaje się mniej przekonująca niż kiedykolwiek wcześniej (a nigdy nie była przekonująca). Tak naprawdę to wszystko, co ludzie robią — prowadzenie samochodu, latanie samolotami, uderzanie piłeczek golfowych — jest bardziej niebezpieczne niż palenie marihuany w zaciszu domowym. Każdy, kto spróbowałby na poważnie argumentować, że warto zakazać marihuany z powodu ryzyka, jakie stanowi dla ludzi, zorientuje się, że potęga ludzkiego mózgu jest po prostu niewystarczająca do wykonania tego zadania.

Mimo to jesteśmy tak daleko od zacienionego gaju rozsądku właśnie dziś, gdy ludzie wciąż karani są dożywotnim więzieniem, bez możliwości ułaskawienia, za uprawianie, sprzedaż, posiadanie czy kupowanie tego, co w rzeczywistości jest naturalnie występującą w przyrodzie rośliną. [ 8 ]Pacjenci z nowotworami oraz porażeniem kończyn skazywani są na kilkudziesięcioletnie kary więzienia za posiadanie marihuany. Właściciele sklepów ze sprzętem do uprawy roślin otrzymują podobne wyroki, ponieważ niektórych z ich klientów przyłapano na uprawianiu marihuany. Cóż wyjaśnia to zadziwiające marnowanie ludzkiego życia i środków materialnych? Jedynym wyjaśnieniem jest to, że nasz dyskurs na ten temat nigdy nie został zobowiązany do odbywania się w granicach racjonalności. Zgodnie z naszymi obecnymi przepisami prawa można z łatwością przewidzieć, że gdyby wynaleziono środek, który nie łączyłby się z ryzykiem wyrządzenia fizycznej krzywdy ani uzależnienia jego użytkowników, ale powodowałby krótkotrwałe uczucie duchowej rozkoszy i epifanii u 100 proc. tych, którzy go spróbowali, to środek ten byłby nielegalny, a ludzi karano by bezlitośnie za jego używanie. Jedynie lęk przed biblijnym przestępstwem bałwochwalstwa wydawałby się nadawać sens takiej chęci karania. Ponieważ jesteśmy ludźmi wiary, nauczonymi interesować się grzesznością naszych sąsiadów, wyrobiliśmy w sobie tolerancję na nieuzasadnione użycie władzy państwowej.

Nasz zakaz dotyczący niektórych substancji doprowadził do tego, że tysiące skądinąd produktywnych i przestrzegających prawa mężczyzn i kobiet są zamykane na całe dziesięciolecia, czasem na całe życie, a ich dzieciom wyznacza się kuratora. I jak gdyby ten spływającymi kaskadami horror nie był dość zatrważający, to jeszcze brutalni przestępcy — mordercy, gwałciciele i osoby molestujące nieletnich — są regularnie zwalniani warunkowo, aby zrobić dla nich miejsce w więzieniu. [ 9 ]Wygląda na to, że przekroczyliśmy tu banalność zła i daliśmy nura w głębiny absurdu. [ 10 ]

Konsekwencje naszej irracjonalności na tym polu są tak poważne, że wymagają głębszej analizy. Każdego roku ponad 1,5 mln kobiet i mężczyzn jest aresztowanych w Stanach Zjednoczonych na podstawie przepisów naszego prawa antynarkotykowego. [ 11 ] W tej chwili gdzieś około 400 tys. mężczyzn i kobiet gnije w amerykańskich więzieniach za nieagresywne przestępstwa związane z narkotykami. Milion innych przebywa obecnie na zwolnieniu warunkowym. Osób odbywających karę więzienia w Stanach Zjednoczonych za nieagresywne przestępstwa związane z narkotykami jest więcej niż wszystkich przebywających w więzieniach, z jakiegokolwiek powodu, w całej Zachodniej Europie (która ma większą liczbę mieszkańców). Koszt tych wysiłków, tylko na poziomie federalnym, wynosi prawie 20 mld dolarów rocznie. [ 12 ]Całkowity koszt naszego prawa antynarkotykowego — biorąc pod uwagę wydatki władz stanowych i lokalnych oraz utratę podatku spowodowaną naszą porażką przy uregulowaniu sprzedaży narkotyków — mógłby każdego roku z łatwością przekroczyć 100 mld dolarów. [ 13 ] Nasza wojna z narkotykami pochłania szacunkowo 50 proc. czasu wszystkich rozpraw sądowych i energię ponad 400 tys. policjantów na pełnych etatach. [ 14 ] Są to zasoby, które w innych okolicznościach mogłyby zostać wykorzystane do zwalczania brutalnych przestępstw i terroryzmu.

Patrząc w kategoriach historycznych, należało się pod każdym względem spodziewać, że polityka zakazu się nie powiedzie. Dobrze wiadomo na przykład, że eksperyment z prohibicją alkoholu w Stanach Zjednoczonych zdziałał niewiele więcej poza doprowadzeniem do straszliwej komedii ze zwiększonym spożyciem alkoholu, zorganizowaną przestępczością i policyjną korupcją w rolach głównych. Czego się na ogół nie pamięta — to tego, że prohibicja była jawnie religijną operacją, wytworem połączonych sił Chrześcijańskiego Związku Kobiet na rzecz Wstrzemięźliwości (Woman's Christian Temperance Union) i świętoszkowatej kampanii prowadzonej przez niektóre protestanckie społeczności misyjne.

Problemem z prohibicją jakiegokolwiek pożądanego artykułu są pieniądze. Organizacja Narodów Zjednoczonych http://www.lindesmith.org/ ocenia handel narkotykami na 400 mld rocznie. Przekracza to roczny budżet Departamentu Obrony USA. Jeśli ta liczba jest poprawna, to handel nielegalnymi narkotykami stanowi 8 proc. całego handlu międzynarodowego (podczas gdy sprzedaż tekstyliów stanowi 7,5 proc., a pojazdów mechanicznych tylko 5,3 proc.). Mimo to właśnie sam zakaz jest tym, co sprawia, że produkcja i sprzedaż narkotyków są tak nadzwyczaj opłacalne. Ci, którzy z niej żyją, cieszą się zyskiem w przedziale od 5 tys. do 20 tys. proc. ze swoich inwestycji, wolnych od podatku. Każdy istotny wskaźnik w handlu narkotykami — liczby związane z używaniem narkotyków i ich zakazem, szacunkowa wielkość produkcji, stopień czystości narkotyków kupowanych na ulicy itd. — pokazuje, że dopóki będą istniały takie zyski, dopóty rząd nie będzie w stanie nic zrobić, żeby położyć temu kres (zresztą tak naprawdę te zyski wpływają na wysoki stopień korupcji przy egzekwowaniu prawa). Przestępstwa popełniane przez osobę uzależnioną, aby sfinansować swoje niesamowicie wysokie koszty życia, oraz przestępstwa popełniane przez handlarza w celu ochrony zarówno swojego terenu, jak i majątku, są również rezultatem zakazu. [ 15 ] Ostateczną ironią, która równie dobrze wydaje się być dziełem samego szatana, jest fakt, że rynek, który stworzyliśmy przez nasze prawo antynarkotykowe, jest stałym źródłem dochodów organizacji terrorystycznych, takich jak Al-Kaida, Islamski Dżihad, Hezbollah, Świetlisty Szlak i innych. [ 16 ]

Jeśli nawet uznamy, że zaprzestanie używania narkotyków jest celem uzasadnionym społecznie, to jak w świetle innych wyzwań, jakie stoją przed nami, wygląda finansowy koszt naszej walki z narkotykami? Zastanówcie się nad faktem, że potrzebny byłby tylko jednorazowy wydatek w wysokości 2 mld dolarów, żeby zabezpieczyć nasze porty handlowe przed przemytem broni nuklearnej. Obecnie przeznaczyliśmy na ten cel 93 mln dolarów. [ 17 ] Jak wyglądać będzie nasz zakaz używania marihuany (który kosztuje 4 mld dolarów rocznie), jeśli nowe słońce rozświetli kiedyś niebo nad portem w Los Angeles? Albo rozważcie fakt, iż rząd amerykański stać na wydanie zaledwie 2,3 mld dolarów każdego roku na odbudowę Afganistanu. Talibowie i Al-Kaida przegrupowują obecnie swoje siły. Terenami za rogatkami Kabulu rządzą plemienni watażkowie. Co jest dla nas ważniejsze — odzyskanie tej części świata dla sił cywilizacji czy powstrzymywanie pacjentów z nowotworami w Berkeley przed łagodzeniem nudności za pomocą marihuany? To, jak obecnie wykorzystujemy rządowe fundusze, wskazuje na niepokojące wypaczenie — moglibyśmy nawet powiedzieć zaburzenie — naszych narodowych priorytetów. Tak dziwaczny przydział środków zapewni utrzymanie Afganistanu w ruinach jeszcze przed wiele lat. Nie pozostawi również afgańskim rolnikom innego wyboru niż tylko uprawiać opium. Na szczęście dla nich nasze prawo antynarkotykowe wciąż sprawia, że ta działalność gospodarcza jest wysoko opłacalna. [ 18 ]

Każdy, kto wierzy, że Bóg obserwuje nas spoza gwiazd, będzie czuł, że karanie mężczyzn i kobiet za ich prywatne przyjemności jest absolutnie rozsądne. Żyjemy dziś w XXI wieku. Być może powinniśmy mieć lepsze powody do pozbawiania naszych sąsiadów ich swobód, mierząc do nich z broni. Biorąc pod uwagę rangę prawdziwych problemów, które stoją przed nami — terroryzm, rozprzestrzenianie broni nuklearnej, rozprzestrzenianie się chorób zakaźnych, ulegająca awariom infrastruktura, brak odpowiednich funduszy na edukację i służbę zdrowia itd. — nasza wojna z grzechem jest tak oburzająco niemądra, jak gdyby niemal ignorowała wszelkie racjonalne komentarze. W jaki sposób staliśmy się tak ślepi na nasze najważniejsze interesy? I jak zdołaliśmy wcielić w życie takie zasady przy tak mało konkretnej debacie?

Przypisy:

[ 1 ] Ted Bundy twierdził w przeddzień swojej egzekucji, że pełna przemocy pornografia zapisała się w trwały sposób w jego głowie. Dyskusja na ten temat - patrz R. Shattuck, Forbidden Knowledge: From Prometheus to Pornography (New York: St. Martin's Press, 1996).
[ 2 ] Istnieje wyraźnie rozróżnienie pomiędzy publicznymi a prywatnymi wolnościami, o których tu zaledwie wspomniałem. Jest jasne, że istnieją niezliczone przykłady zachowań, które są niewinne w życiu prywatnym, a których zakazujemy w większości miejsc publicznych po prostu dlatego, że są irytujące dla innych ludzi. Gotowanie jedzenia na publicznym chodniku, ścinanie włosów na pokładzie samolotu rejsowego czy zabieranie węża do kina znajdują się wśród tych niezliczonych przykładów prywatnych wolności, których się nie przenosi do życia publicznego.
[ 3 ] Na szczęście wydaje się, że dzięki orzeczeniu Sądu Najwyższego w sprawie Lawrence i Garner przeciwko stanowi Teksas prawa te stały się bezprzedmiotowe.
[ 4 ] Zob. Truth about young people and drugs revealed in Guardian survey - przyp. red.
[ 5 ] Postrzeganie problemu narkotyków z perspektywy ochrony zdrowia jest pouczające: nasze przepisy zabraniające dostarczania sterylnych igieł osobom uzależnionym zwiększyły rozprzestrzenianie się AIDS, żółtaczki typu C i innych chorób przenoszonych przez krew. Ponieważ stopień czystości i dawkowanie nielegalnych narkotyków pozostaje dla ich użytkowników kwestią loterii, liczba zatruć i przedawkowań w wyniku używania narkotyków jest niepotrzebnie wysoka (tak jak była wysoka z powodu alkoholu w czasie prohibicji). Przewrotnie - uznanie zażywania narkotyków za przestępstwo w rzeczywistości spowodowało, że stały się łatwiejsze do zdobycia przez nieletnich, ponieważ ich rynek przeniósł się do podziemia. Przepisy ograniczające medyczne stosowanie opiatów przeciwbólowych w zasadzie powodują tylko to, że ludzie nieuleczalnie chorzy niepotrzebnie cierpią w ostatnich miesiącach swojego życia.
[ 6 ] Dzieci matek, które brały kokainę - będąc w ciąży (przyp. tłum.)
[ 7 ] L. Carroll, "Fetal Brains Suffer Badly from the Effects of Alcohol", New York Times, 4 listopada, 2003.
[ 8 ] Wydarzenia te opisane są [w:] E. Schlosser, Reefer Madness: Sex, Drugs, and Cheap Labor in the American Black Market (New York: Houghton Mifflin, 2003).
[ 9 ] Około 51 proc. wszystkich skazanych za akty przemocy jest zwalnianych z więzienia po odbyciu dwóch lub mniej lat kary, a 76 proc. było zwalnianych po odbyciu czterech lub mniej lat (http://www.lp.org). Na szczeblu federalnym średni wyrok za przestępstwa związane z narkotykami to 6 lat i 3 miesiące (dane z Office of National Drug Control Policy [ONDCP] Drug Data Summary).
[ 10 ] Mimo to ta niedająca się zmierzyć góra wciąż rośnie wyżej i wyżej. W wielu stanach osobie, która jest tylko oskarżona o przestępstwo związane z narkotykami, można odebrać jej majątek, a ci, którzy dostarczą informacji przeciwko niej, mogą zostać nagrodzeni do wysokości 25 proc. jego wartości. Reszta tych łupów idzie do wydziałów policji, które obecnie liczą na takie zajęcia majątku, aby zrównoważyć swój budżet. Jest to dokładnie taki sam program motywacji, jaki doprowadził to tego typu zepsucia w czasie inkwizycji (jeśli można w ogóle mówić, że taki proceder może zostać "zepsuty"). Tak jak heretyk, osoba oskarżona o przestępstwo związane z narkotykami nie ma żadnej nadziei, poza wymianą informacji w zamian za złagodzenie wyroku. Osobie, która nie może wplątać w to innych, nieuchronnie grozi wyjątkowo sroga kara. W rzeczywistości informacje stały się tak wartościowe, że powstał czarny rynek handlu nimi. Oskarżeni niebędący w posiadaniu informacji, które mogliby wymienić, kupują wskazówki naprowadzające na trop narkotyków od zawodowych informatorów (a nie są one tanie). Końcowy efekt tego wszystkiego jest taki, że wydziały policji nauczyły się za cel wybierać mienie, a nie przestępstwo. Mienie może być zajęte i skonfiskowane nawet wtedy, gdy oskarżony jest ostatecznie uznany za niewinnego popełnienia jakiegokolwiek przestępstwa. Pewne ogólnonarodowe badanie ukazało, że 80 proc. zajęć mienia odbywa się bez jakiegokolwiek oskarżenia o przestępstwo. Zgodnie z tym oświeconym prawem osiemdziesięcioletnie pary tracą na zawsze swoje domy, ponieważ ich wnuczek lub wnuczka zostali złapani z marihuaną. Więcej tego rodzaju faktów, patrz Schlosser, Reefer Madness. Wojna z narkotykami wyraźnie przyczyniła się do ograniczenia naszych swobód obywatelskich. W szczególności standardy przeszukań i zajęć, zwolnień przed sprawą sądową oraz prawa sądów do decydowania o skazaniu zostały wszystkie tak skorygowane, aby spróbować uczynić tę niemożliwą do wygrania wojnę łatwiejszą do prowadzenia. Ponieważ przestępstwa związane z narkotykami podlegają jurysdykcji lokalnej, stanowej i federalnej, można sądzić ludzi wielokrotnie za to samo przestępstwo - niektórzy zostają uznani za niewinnych w jednej instancji, by zaraz dostać wyrok dożywocia w toku kolejnego postępowania sądowego. Kongresmeni już kilkakrotnie przedstawiali projekt ustawy dążącej do stosowania kary śmierci wobec każdego przyłapanego na sprzedaży narkotyków. Jak można się było spodziewać, nasze starania, by zlikwidować źródła dostaw narkotyków w innych krajach, mają nawet większy ujemny wpływ na swobody ich obywateli. W Ameryce Łacińskiej staliśmy się niestrudzonym dobroczyńcą dla tych wszystkich, którzy naruszają prawa człowieka. (Na przykład patrz - strona internetowa Human Rights Watch). W odniesieniu do środowiska naturalnego wojna z narkotykami nie jest ani trochę bardziej pomyślna. Opryskiwanie herbicydami z powietrza przyspieszyło niszczenie lasów deszczowych, jak również zatruło zasoby wody pitnej, uprawy podstawowego pożywienia oraz ludzi. Rząd USA zabiegał ostatnio o pozwolenie na użycie genetycznie opracowanego "zabójczego grzyba", przeznaczonego do atakowania upraw marihuany w kraju oraz krzewów koki i upraw maku za granicą. Jak na razie, pewne dość oczywiste problemy ekologiczne zapobiegły jego wykorzystaniu.
[ 11 ] Według danych z ONDCP Drug Data Summary (marzec 2003). Wojna z narkotykami stała się również potężnym motorem nierówności rasowej, gdyż chociaż czarni stanowią tylko 12 proc. ludności USA i 13 proc. użytkowników narkotyków, to 38 proc. wszystkich aresztowanych i 59 proc. skazanych za przestępstwa związane z narkotykami jest czarnych. Nasze prawo narkotykowe przyczynia się do znacznego braku ojców w czarnych społecznościach, a to - wraz z zyskami z handlu narkotykami i wynikającą z tego przestępczością - wyniszcza podupadłe dzielnice w śródmieściach naszych miast.
[ 12 ] Ibid.
[ 13 ] M. S. Gazzaniga, "Legalizing Drugs: Just Say Yes", National Review, 10 lipca, 1995, s. 26-37, robi podobne obliczenia. Nie trzeba dodawać, że koszt tylko rośnie wraz z upływem czasu.
[ 14 ] W. F. Buckley Jr., "The War on Drugs Is Lost", National Review, 12 lutego, 1996.
[ 15 ] Kiedy ostatnio ktoś został zabity, gdy coś poszło nie tak podczas handlu alkoholem lub tytoniem? Możemy mieć pewność, że osiągnięto by taką samą normalność, gdyby narkotyki były regulowane przez rząd. Na początku nowoczesnej "wojny z narkotykami" ekonomista Milton Friedman zauważył, że "legalizacja narkotyków zmniejszyłaby liczbę przestępstw przy równoczesnym wzroście jakości ochrony porządku publicznego". Zaprosił następnie czytelnika, aby "wyobraził sobie jakikolwiek inny środek, za pomocą którego można by osiągnąć tak wiele w działaniach na rzecz prawa i porządku" (Friedman, "Prohibition and Drugs", Newsweek, 1 maja, 1972). Co było prawdziwe wtedy, pozostaje prawdziwe po ponad trzydziestu latach świętoszkowatych złych rządów; przestępczość związana z handlem narkotykami jest nieuniknioną konsekwencją właśnie naszego prawa narkotykowego.
[ 16 ] Według rządu USA dwanaście z dwudziestu ośmiu grup, które oficjalnie sklasyfikowano jako terrorystyczne, finansuje swoje działania, w całości lub częściowo, z handlu narkotykami.
[ 17 ] S. Weinberg, "What Price Glory", New York Review of Books, 6 listopada, 2003, s. 55-60.
[ 18 ] Cała ta głupota trwa nadal, mimo że zalegalizowana i uregulowana sprzedaż narkotyków najskuteczniej trzymałaby je z dala od rąk nieletnich (kiedy ostatnio złapano kogoś sprzedającego wódkę na podwórku szkolnym?), zlikwidowałaby zorganizowaną przestępczość, obniżyłaby coroczne wydatki na ochronę porządku publicznego o dziesiątki miliardów dolarów, zwiększyłaby o kolejne miliardy przychody z nowych podatków od sprzedaży i uwolniłaby setki tysięcy policjantów, którzy zajęliby się zwalczaniem przestępstw związanych z przemocą i terroryzmem. W opozycji do tych niezwykłych korzyści stoi lęk, że legalizacja narkotyków doprowadziłaby do epidemii narkomanii i uzależnienia. Zdrowy rozsądek, tak jak i porównanie pomiędzy Stanami Zjednoczonymi a krajami takimi jak Holandia, ukazuje, że ten lęk jest bezpodstawny. Jak może to poświadczyć ponad 100 mln z szacowanych 108 mln Amerykanów, którzy zażywają nielegalne narkotyki, uzależnienie jest zjawiskiem niezwiązanym ze zwykłym zażywaniem, a przyjmujących narkotyki trzeba jedynie dobrze informować, aby powstrzymywać ich przed uzależnieniem. Oczywiście narkomani wymagają leczenia - na co obecnie nie ma wystarczających środków. Nie da się zaprzeczyć, że u niedużego odsetka osób biorących narkotyki (zarówno legalne, jak i nielegalne) powodują one silne zaburzenie ich życia. Na ogół wyróżniamy dwa etapy, gdy chodzi o dotkliwość tego problemu: "nadużywanie" i "uzależnienie". Pozostaje jednak prawdą, że większość osób zażywających narkotyki nie nadużywa ich, a wiele nielegalnych narkotyków nie tak łatwo staje się źródłem uzależnienia nawet w rękach osób nadużywających (marihuana, LSD, psylocybina, meskalina itd.). Gdy mówimy, że dany narkotyk jest uzależniający, oznacza to, że u ludzi pojawia się tolerancja na niego (i dlatego wymagają coraz większych dawek, aby osiągnąć ten sam efekt) oraz objawy abstynencyjne po przerwaniu zażywania. Nietrudno zrozumieć, dlaczego ludzie pełni dobrych intencji mieliby się niepokoić, że inni mogliby się nieumyślnie stać niewolnikami takiej biochemii. Choć opium i jego pochodne (takie jak heroina i morfina) są klasycznymi przykładami tego rodzaju narkotyków, to nikotyna i alkohol tak samo mieszczą się w tej kategorii (w zależności od tego, jak się je zażywa). Jednak biorąc pod uwagę nasze prawo, wszystkich użytkowników niedozwolonych narkotyków - niezależnie od tego, czy powodujących zaburzenia czy nie, uzależniających czy nie - uważa się za przestępców i są oni narażeni na aresztowanie, uwięzienie, zajęcie mienia i inne kary ze strony państwa. Nasza polityka narkotykowa utworzyła arbitralne i złudne rozróżnienia pomiędzy biologicznie aktywnymi substancjami, jednocześnie zaciemniając naturę tych uprawomocnionych. Nikt nie ma wątpliwości, że zażywanie pewnych narkotyków może zniszczyć życie niektórych osób. Jednak to samo można powiedzieć o prawie każdym artykule spożywczym. Ludzie niszczą życie swoje i osób od nich zależnych przez zwykłe przejadanie się. W roku 2003 Centrum Zapobiegania i Zwalczania Chorób (Centers for Disease Control) oznajmiło, że największym problemem zdrowotnym w Stanach Zjednoczonych jest otyłość, a mimo to niewielu z nas uznaje, że powinno się stworzyć nowe przepisy prawa karnego, aby kontrolować "zażywanie" cheeseburgerów. Gdy problemem są narkotyki, to jest to taki problem, którego rozwiązaniem jest lepsza edukacja i lepsza opieka zdrowotna, a nie wsadzanie ludzi do więzienia. Spójrzcie tylko na osoby z życia publicznego, które są niezdolne do prowadzenia racjonalnej dyskusji na te tematy (zacznijcie od Johna Ashcrofta https://en.wikipedia.org/wiki/John_Ashcroft i przesuwajcie się w dół), a odkryjecie, że wiara religijna robi wiele, aby wpłynąć na ich spojrzenie na świat.

Sam Harris
Autor bestsellerowej ("New York Times"), wyróżnionej PEN Award książki - "The End of Faith: Religion, Terror, and the Future of Reason" (2005) oraz "Letter to a Christian Nation" (2006). Ukończył filozofię na Uniwersytecie Stanforda, studiował poza tym religioznawstwo, obecnie pracuje nad doktoratem z zakresu neuronauki. Udziela się medialnie w radio i telewizji, ostrzegając o niebezpieczeństwach związanych z wierzeniami religijnymi we współczesnym świecie. Mieszka w Nowym Jorku.
https://www.samharris.org/

źródło: http://www.racjonalista.pl/kk.php/t,7858
Uwaga! Użytkownik jan potocki jest zbanowany na hyperrealu. Nie odpowie na próbę kontaktu, ani nie przeczyta odpowiedzi na post.
  • 1180 / 103 / 0
Propaganda antynikotynowa i jej główny artykuł wiary
Autor tekstu: Marcin Dolecki

[ external image ]

Celem każdej propagandy jest manipulowanie emocjami innych, nastawianie społeczeństwa przeciwko wybranej grupie ludzi lub ich niektórym czynnościom, wzbudzając ludzki strach lub gniew. Umiejętnie prowadzone działania propagandowe pozornie odwołują się przede wszystkim do logicznej argumentacji, jednak ich faktycznym celem jest wywołanie określonych emocji, dlatego często okazują się bardzo skuteczne. Propaganda antynikotynowa nie jest pod tym względem wyjątkiem. Jednym z jej skutków stało się solidarne przyjęcie w mediach oraz publikacjach w wielu krajach, m. in. w Polsce, niepisanej umowy, iż jeżeli ktoś ma potrzebę publicznego wypowiadania się o zjawisku używania tytoniu, powinien mówić o nim wyłącznie źle — zgodnie z prostą zasadą: im gorzej, tym lepiej.

Celem mojego tekstu nie jest pisanie pochlebnie o zwyczaju palenia liści rośliny o eleganckiej łacińskiej nazwie Nicotiana tabacum, którą delektowanie się przyczyniło się prawdopodobnie do śmierci wielu dziesiątków milionów ludzi, lecz przedstawienie wybranych typowych zabiegów propagandowych, często stosowanych przez osoby, zaangażowane w walkę z nikotynizmem.

[ external image ]

Już przed II wojna światową prowadzono w III Rzeszy pierwsze poważne badania nad związkiem pomiędzy nowotworami płuc a paleniem, badania te były potem kontynuowane przede wszystkim w Anglii i USA. Propaganda antynikotynowa, istniejąca w Niemczech od czasu dojścia Hitlera do władzy, zaczęła być uprawiana coraz wyraźniej w krajach zachodnich po 1964 r., gdy Lekarz Naczelny USA (Surgeon General) opublikował pierwszy raport, dotyczący zdrowotnych skutków palenia [ 1 ]. W jego tekście przytoczone zostały wyniki badań, świadczących o tym, że m. in. u osób nałogowo palących papierosy rak płuc występuje znacznie częściej niż u niepalących. Potem stopniowo był odkrywany niekorzystny wpływ palenia tytoniu na inne ludzkie organy oraz na fizjologiczne czynności organizmu.

[ external image ]

Palenie od dawna jest rozpoznane jako jeden z głównych czynników decydujących o rozwoju wielu chorób (w szczególności nowotworów i układu krążenia), dlatego dosyć szybko w środowiskach naukowych i medycznych utarło się przekonanie, że dla społeczeństwa najlepiej będzie, gdyby zostało ono całkowicie wyeliminowane. Bardzo szybko również przydzielone zostały znaczne fundusze na dalsze badania szkodliwości palenia. Do gry włączyły się wielkie firmy farmaceutyczne, które dostrzegły możliwości ogromnych zarobków na sprzedaży preparatów wspomagających rzucanie palenia, oraz środków uspokajających i antydepresyjnych. Na horyzoncie walki z paleniem tytoniu pojawiły się wielkie pieniądze, a takie okoliczności niestety niezbyt sprzyjają rzetelności naukowej.

[ external image ]

Ludzie zaangażowani w propagandę antytytoniową jako główną tezę przyjęli, że dym tytoniowy wywiera szkodliwy wpływ na ludzki organizm w każdej ilości. Takie twierdzenie jest jednak niemożliwe do udowodnienia empirycznymi metodami stosowanymi w naukach przyrodniczych, de facto jest jedynie artykułem wiary. Jak bowiem sprawdzić doświadczalnie, że przyczyną śmiertelnej choroby konkretnego człowieka było np. wypalenie przez niego przed laty kilku paczek papierosów czy kilku cygar? W naukach o przyrodzie od wieków przyjmowana była zasada, że to dawka decyduje o tym, czy dana substancja będzie działać na organizmy żywe jak trucizna. Nie jest znana substancja, która byłaby toksyczna w każdej ilości, dlaczego zatem dym tytoniowy (mieszanina substancji) miałby stanowić jedyny, makabryczny wręcz wyjątek? W praktyce bardzo trudne byłoby wyznaczenie granicznej ilości dymu i częstotliwości kontaktu z nim organizmu, powyżej której zaczyna on mieć zauważalny wpływ na zdrowie, dlatego większość środowiska medycznego — biorąc pod uwagę zdrowie ludzi — jest zdania, że najlepiej jest forsować dogmat, iż używanie tytoniu (pod każdą postacią) szkodzi w każdej ilości.

[ external image ]

Wiara w prawdziwość tego twierdzenia stała się jednak tak silna wśród wielu ludzi związanych ze środowiskiem medycznym i farmaceutycznym, iż nierzadko blednie wobec niej nawet żarliwa wiara religijna. Jednak w przeciwieństwie do racjonalnej krytyki artykułów wiary religijnej, tylko niewielu ludzi decyduje się na otwarte podważenie prawdziwości tego dogmatu, chociaż ma on podobny status jak one. Przed lekarzem, który by się zdecydował na taki krok, praktycznie zamyka się np. możliwość zrobienia poważnej kariery naukowej, zostałby on (lub ona) także skazany na ostracyzm przez innych kolegów medyków.

[ external image ]

Oto kilka typowych propagandowych zabiegów stosowanych przez ludzi zaangażowanych w kampanię antynikotynową:


1. Powtarzane do znudzenia w tekstach dotyczących palenia (zarówno naukowych, jak i popularyzatorskich), że w dymie tytoniowym zawartych jest ponad 5000 substancji. W rzeczywistości jest ich prawdopodobnie znacznie więcej, jednak znaczna większość z nich jest występuje w tak niewielkich stężeniach — bardzo często na granicy detekcji -, iż nie mają one praktycznie żadnego wpływu na ludzki organizm. Ale o tym już w większości publikacji dotyczących palenia celowo nie wspomina się.

2. Już od lat 50. wyniki badań coraz wyraźniej dowodziły, że istnieje zależność pomiędzy całkowitą ilością wypalonego tytoniu a jego szkodliwością, dlatego zarówno w wielu pracach naukowych, jak i ich popularnych opracowaniach podaje się, w jaki sposób ilość wypalanego tytoniu (ilość np. papierosów dziennie oraz okres palenia) przekłada się statystycznie na szansę wystąpienia określonych chorób, przy czym rozmyślnie stosowane są zwykle szerokie przedziały, np. gdy ktoś pali od 1 do 10 papierosów dziennie (albo od 1 do 15, od 1 do 20), to jego szansa zachorowania na określoną chorobę wynosi X procent. Dla zdrowia palacza stanowi zasadniczą różnicę, czy pali on np. 1 raz dziennie czy 10 razy dziennie. Stosowanie takich szerokich zakresów nie tylko ułatwia pracę autorom, publikującym bądź omawiającym wyniki badań, ale ma ponadto wyraźny wydźwięk propagandowy.

3. Twierdzenie, iż każdy papieros średnio skraca życie o X minut. O ile zatem średnio skraca życie godzinna jazda samochodem, biorąc pod uwagę np. całkowitą roczną liczbę śmiertelnych wypadków w danym kraju? Takie statystyczne obliczenia mogą prowadzić do bzdurnych konsekwencji w stylu: jeśli z dwóch ludzi w jednym domu jeden bije żonę regularnie 4 razy w tygodniu a drugi wcale, to średnio w tym domu żony są bite 2 razy w tygodniu.

4. Twierdzenie, iż rozpoczęcie palenia wiąże się prawie zawsze z wpadnięciem w nałóg w przyszłości. Fakt, że większość osób palących papierosy uzależnia się od nich, ale np. większość palaczy cygar nie wykazuje cech uzależnienia od nikotyny [ 2 ].

We wspomnianym wcześniej raporcie Naczelnego Lekarza USA z 1964 r. znajdują się m. in. następujące stwierdzenia: "w terminologii medycznej i naukowej ta praktyka [palenia tytoniu] powinna być określona jako nawyk, aby odróżnić ją jasno od uzależnienia, gdyż biologiczne skutki tytoniu, podobnie jak kawy i innych napojów zawierających kofeinę, żucie kawałków [orzeszków] betel i tym podobne, nie są porównywalne do tych [skutków] wywołanych przez morfinę, alkohol, barbiturany i inne silnie uzależniające narkotyki)" [ 3 ] oraz: "właściwie oznaczając regularne użycie tytoniu jako nawyk raczej niż uzależnienia, bez [przyjęcia] wniosku, ze ten nawyk może być łatwo przełamany" [4]. Trudno uwierzyć, że w latach 60. ubiegłego wieku, gdy w krajach Zachodu paliła większość mężczyzn, badacze powszechnie błędnie ocenili siłę przyzwyczajenia organizmu do nikotyny, przecież jej uzależniające właściwości nie zostały nagle później odkryte. Obecnie jednak takie stwierdzenie, jak zacytowane wyżej byłoby politycznie niepoprawne, dlatego niewiele osób, zaangażowanych w walkę z nikotynizmem pamięta lub chce pamiętać o tym tekście.

[ external image ]

To raczej nie rzekoma potwornie uzależniająca moc nikotyny ma decydujący wpływ na rozwój uzależnienia, lecz przede wszystkim przyjęty powszechnie w cywilizacji zachodniej fatalny model palenia, gdzie okazjonalne palenie jest stosunkowo rzadkim zjawiskiem. Osoba paląca początkowo okazjonalnie, zazwyczaj pali z czasem coraz częściej — w towarzystwie innych osób palących, chociaż często może nie mieć na to większej ochoty czy potrzeby. W ten sposób człowiek zwykle stopniowo uzależnia się od nikotyny. Gdyby człowiek, ze względów towarzyskich pił 20-30 herbat dziennie, też z czasem uzależniłby się od tej używki.

Pracując jako nauczyciel, wielokrotnie byłem świadkiem smutnych scen, gdy młodzież pod szkołą „wmuszała" w siebie prawie na siłę papierosy (widać to było wyraźnie po minach wielu z nich), aby nie czuć się „gorszymi" od palących kolegów i koleżanek. Wielu z nich prawdopodobnie robiło to regularnie, na każdej przerwie. Do tego m. in. prowadzi społeczne przyzwolenie na palenie przy każdej możliwej okazji. Gdy człowiek stwierdzi w kulturalnym towarzystwie, iż „musi zapalić", to zwykle nie spotyka się ze zdecydowanym potępieniem zebranych, zupełnie inaczej przedstawiałaby się sytuacja, gdyby stwierdził ze spokojem, że musi się napić wódki, bo np. nie pił już od godziny.

[ external image ]

Twierdzenie, że nikotyna jest równie uzależniająca jak np. heroina, może prowadzić do wniosku, że z osoby palące należy traktować jak ludzi chorych, narkomanów, a zatem osoby, z którymi nie dyskutuje się o sensowności ich postępowania, lecz których należy leczyć. W praktyce oznacza to próbę zamknięcia ust ludziom, którzy próbują bronić swoich praw do prowadzenia życia takiego, na jakie mają ochotę.

Indianie palili od wieków, jednak większość z nich nie paliła nałogowo, traktując tę roślinę głownie jako środek leczniczy lub wykorzystywany w obrzędach religijnych. Niektóre ludy, np. Aztekowie palili również cygara w celach relaksacyjnych, po obiedzie.

4. Twierdzenie, iż bierne palenie (second hand smoke) jest zabójcze, a palacze poważnie szkodzą innym. To twierdzenie jest niezwykle ważne dla osób zaangażowanych w walkę z paleniem, gdyż daje podstawę do podejmowania środków, mających na celu wymuszenie rzucenia palenia na sporej grupie palaczy poprzez maksymalne utrudnianie im życia, m.in. przez drastyczne ograniczenie ilości miejsc, gdzie mogą oni palić.

[ external image ]

Jednak nie udało się do tej pory jednoznacznie ocenić faktycznego rozmiaru szkodliwości biernego palenia. Np. wedle oficjalnego raportu WHO, ogłoszonego w 1998 r., ilościowego aspektu relacji pomiędzy biernym paleniem, a wzrostem zapadalności na nowotwory płuc nie udało się skutecznie ustalić [ 5 ]. Wyniki sporej liczby badań dowodzą ok 25% wzrostu szansy zachorowania na raka płuc, jak również wzrostu zapadalności na choroby układu krążenia, w przypadku gdy człowiek prawie całe życie znajduje się w otoczeniu palaczy (człowiek, który nigdy nie palił, ma ok 1% szansy na zachorowanie na raka płuc) [ 6 ], jednakże rezultaty niektórych badań świadczą o odwrotnym efekcie biernego palenia — iż bierne palenie może w pewnych okolicznościach nawet chronić przed nowotworem, np. w latach 90. zostały ogłoszone wyniki studiów, że ludzie przebywający w otoczeniu palaczy, mających na swoim „koncie" mniej niż 40 paczkolat [ 7 ] o 30% rzadziej chorują na tę chorobę niż tacy, którzy nie mają żadnego kontaktu z dymem tytoniowym [ 8 ]. Czy ukrywanie wyników pewnych badań przy nagłaśnianiu innych dla ochrony ludzi przed negatywnymi skutkami dymu tytoniowego jest moralnie uprawnione? To bardzo trudne pytanie, dlatego pozostawię je bez odpowiedzi.

[ external image ]

Można mieć zasadne wątpliwości co do rzetelności wielu wyników badań dotyczących oceny szkodliwości biernego palenia, m. in. dlatego, iż opierają się one zwykle nie na faktycznych pomiarach stopnia narażenia przez osoby niepalące na wdychanie dymu tytoniowego, lecz głównie na zapisie relacji „biernych palaczy". Ludzie, którzy zachorowali na choroby, będące powszechnie uznawane za wywołane kontaktem z dymem tytoniowym, są skłonni do pewnego wyolbrzymiania stopnia tego kontaktu, którego doświadczyli.

[ external image ]

Większość wyników badań skutków biernego palenia dowodzi, że bierne palenie ma raczej niezbyt wielki wpływ np. na powstawanie nowotworów. Dla porównania, w 1989 r. opublikowane zostały wyniki badań, świadczących o tym, że regularne picie 3 lub więcej razy dziennie pełnotłustego mleka przez dorosłe osoby powoduje ok. 2-krotny wzrost szansy zachorowania na nowotwór płuc [ 9 ], zatem jest groźniejszym czynnikiem w rozwoju tego nowotworu niż, jak wskazują dotychczasowe badania, bierne palenie.

[ external image ]

Przypisy:

[ 1 ] http://www.data-yard.net
[ 2 ] http://www.cigardiary.com
[ 3 ] "In medical and scientific terminology the practice should be labeled habituation to distinguish it clearly from addiction, since the biological effects of tobacco, like coffee and other caffeine-containing beverages: betel morsel chewing and the like, are not comparable to those produced by morphine, alcohol, barbiturates, and many other potent addicting drugs" (s. 350).
[ 4 ] "Thus, correctly designating the chronic use of tobacco as habituation rather than addiction carries with it no implication that the habit may be broken easily" (s. 351).
[ 5 ] http://www.forces.org; http://www.forces.org/articles/files/passive1.htm
[ 6 ] Zob. np. http://www.data-yard.net (s. 3).
[ 7 ] 1 paczkorok oznacza, że osoba paliła przez rok paczkę papierosów dziennie lub przez np. dwa lata pół paczki dziennie.
[ 8 ] http://www.data-yard.net/science/reports (tabela na stronie oznaczonej jako CRS -28). Dane te zostały opublikowane w oficjalnym raporcie z 1995 r., przedłożonym Kongresowi USA przez Congressional Research Center.
[ 9 ] http://www.ncbi.nlm.nih.gov

Marcin Dolecki
Z wykształcenia filozof oraz chemik a także doktor historii nauki (w zakresie historii chemii). Pracuje jako adiunkt w Instytucie Historii Nauki PAN, ponadto wykłada filozofię oraz historię chemii na Wydziale Chemii UW. Ma 37 lata, mieszka w Warszawie.

źródłó: http://www.racjonalista.pl/kk.php/t,1922
Uwaga! Użytkownik jan potocki jest zbanowany na hyperrealu. Nie odpowie na próbę kontaktu, ani nie przeczyta odpowiedzi na post.
  • 1180 / 103 / 0
O marihuanie
Autor tekstu: Mariusz Agnosiewicz

[ external image ]

Spis treści:

Historia konopii
Informacje o narkotyku
Działanie
O skutkach czyli o przekleństwie
Szkodliwość fizyczna
Szkodliwość psychologiczna
a) Teoria syndromu amotywacyjnego
b) Teoria eskalacji
O skutkach przemilczanych
a) porównanie z alkoholem i papierosami
b) marihuana jako lek
Dlaczego więc nielegalna?
O prohibicji
Co przemawia za legalizacją?
Wypowiedzi
Marihuana jako element kultury
Epilog

[ external image ]

Historia konopii

"Radziłem mu [...],iżby siemię konopne w kieszeni
nosił i po trochu spożywał. [...] Od tej pory tak mu
się dowcip zaostrzył, że i najbliżsi go nie poznają.
[...] Bo w konopiach oleum się znajduje, przez co i
w głowie jedzącemu go przybywa.[...] trzeba co
najwięcej wina pić: oleum, jako lżejsze będzie na
wierzchu, wino zaś, które i bez tego idzie do głowy,
poniesie ze sobą każdą cnotliwą substancję.
"
Zagłoba



Konopie znane są od niepamiętnych czasów. [ 1 ] W Chinach używane prawdopodobnie już 8500 lat temu (do wyrobu ubrań i powrozów), wzmiankowane były w pismach sprzed 5500 lat temu. W indyjskiej księdze Ahterva-Vedzie sporządzonej ok. 4000 lat temu Cannabis indica występuje jako jedna z pięciu świętych roślin. O konopiach pisał Herodot (V w. p.n.e.) opisując kraj Scytów. Występowały one w pismach rzymskich, galijskich, ruskich, krzyżackich, etc.

Haszysz stosować mieli osławieni przez krzyżowców morderczy Asasyni [ 2 ], których nazwa pochodzi prawdopodobnie od al-hasziszijjin ('zjadacze haszyszu', haszyszowcy), którzy swoich mordów dokonywać mieli 'na haju'. Zdaje się jednak, że jest w tym więcej legendy niż prawdy historycznej (tym bardziej, że haszysz raczej gasi niż wzmaga agresję). [ 3 ] Również sufi [ 4 ] mieli do swoich praktyk stosować czasami haszysz (ich wtajemniczonych nazywano hasziszijjin).

Konopie uprawiali ojcowie demokracji amerykańskiej — J. Waszyngton i T. Jefferson. I jak wnioskujemy z pamiętników Waszyngtona — bynajmniej nie tylko w celach przemysłowych [ 5 ]. Jak wiemy ze zwierzeń Billa Clintona, poszedł w ślady swoich wielkich poprzedników już w latach szczenięcych.

Informacje o narkotyku

Marihuana (inne określenia: ganja, grass, czyli trawa, Mary-Jane, czyli maryśka i in.) to wysuszone kwiatostany i końce pędów konopii [ 6 ] zawierające substancje psychoaktywne.
Marihuana zaliczana jest do tzw. narkotyków miękkich, czyli takich, które nie powodują biologicznego uzależnienia. Zażywana jest w różnych formach (m.in. reefer, czyli papieros z marihuaną, zwany też joint, skręt; lufka, czyli szklana lufka papierosowa nabita w szerszej części marihuaną; fajki wodne, woda w roli swoistego filtra; jako 'przyprawy' do innych potraw [ 7 ]) i odmianach (m.in. skun, czyli konopie maczane w różnych preparatach, np. w LSD, opium, eterze — to najczęściej spotykana odmiana skrętów na naszym rynku).

[ external image ]

"Konopie są wyjątkowym narkotykiem. Trudno jest je dokładnie farmakologicznie sklasyfikować, ponieważ ich działanie jest tak różne. W zależności od warunków mogą one działać jako środek pobudzający, uspokajający, znieczulający lub lekko halucynogenny. Mają pozornie wspólne cechy z innymi narkotykami, ale ogólnie rzecz biorąc, różnice pomiędzy konopiami a innymi narkotykami są bardziej uderzające niż podobieństwa. Pod względem składu chemicznego konopie stanowią substancję wyjątkowo skomplikowaną. Podstawowe składniki aktywne to kanabinoidy — grupa związków, które, aby nie komplikować sprawy, nazywamy THC. Jest to skrót pochodzący od słowa tetrahydroksykanabinol, który wydaje się być najważniejszym składnikiem psychotropowym. Moc narkotyku jest różna w zależności od rośliny, z której pochodzi, przy czym czynniki genetyczne odgrywają tu ważną rolę. Mocniejsze konopie wyrastają zazwyczaj z nasion roślin, które zawierały dużo THC [ 8 ]. Roślinę tę można wyhodować z odpowiednich nasion na większości terenów o klimacie umiarkowanym i w Anglii i Kanadzie wyhodowano konopie o dość dużej mocy." (Narkotyki — przewodnik)

Działanie


Marihuana działa przede wszystkim na psychikę. Wzmaga reakcje osoby na bodźce zewnętrzne (prowadząc głównie do intensyfikacji przyjemności). W umiarkowanych dawkach nie wytwarza czegoś typowego dla innych narkotyków, czyli halucynacji. Nie jest źródłem przeżyć, lecz wzmaga reakcje danej osoby (stąd np. nie powinno się jej palić w stanach depresyjnych, gdyż może je spotęgować). Mózg, na który działa haszysz, spowoduje normalne zjawiska typowe dla danej osoby, tyle, że w większym nasileniu.

Człowiek nigdy nie uwolni się od przeznaczonego mu fizycznego i moralnego temperamentu: haszysz będzie zwierciadłem dla jego impresji i prywatnych myśli — szkłem powiększającym, to prawda, ale tylko odzwierciedleniem.

Tak więc nie można ustalić obiektywnego odziaływania tego narkotyku, gdyż będzie ono zawsze miało charakter indywidualny. W wielu opisach pojawia się jednak najczęściej:

wesoły nastrój, śmiech, poczucie absurdu; największy banał może się wydać niezwykle interesujący i zabawny
euforia
zwiększona wrażliwość np. na muzykę, która staje się czymś jakby żywym (daje ona wówczas szczególnie intensywne i przyjemne wrażenia, ale mroczna może przerazić)
zanik agresji
spowolnienie i zaburzenia wypowiedzi (choć jednocześnie palący marihuanę staje się bardziej aktywny i rozmowny...)
zmniejszają się zahamowania
raczej nie pojawia się zniekształcanie percepcji, lecz jej rozszerzanie. Jednak może się zmienić postrzeganie czasu, który zwalnia.
osłabienie koncentracji (nie wsiadać za kierownicę)
wielki apetyt, zwłaszcza na słodycze
suchość w ustach
przyspieszone tętno
rozleniwienie


[ external image ]

Muzyka, jedzenie, seks [ 9 ] wydają się o wiele bardziej przyjemne i intensywne niż bez marihuany, jednak palący pozostaje w ścisłym kontakcie z rzeczywistością. "Muzycy są przekonani, że grają swobodnie i w natchnieniu, gawędziarze że są bardziej dowcipni i interesujący, kochankowie że ich seksualne zdolności i doznania są mocniejsze niż zwykle, a pisarze że ich wyobraźnia nie zna granic." Erich Goode, amerykański socjolog, podkreślił, że prawie wszystkie przedstawione efekty działania konopi są fanaberyjne w swej naturze — człowiek staje się "wesoły, śmieszny, pełen euforii, odprężony, hedonistyczny, zmysłowy, nierozsądny i zdecydowanie niepoważny".

Na języku polskim uczyliśmy się być może o zjawisku tzw. synestezji, która pojawia się w niektórych artystycznych duszach. Warto więc wiedzieć, że marihuana jest głównym źródłem owego zjawiska (z pewnością może je wywołać). Synestezja polega na wzajemnym przenikaniu się wrażeń zmysłowych, dźwięk przybiera kształty, kolor zyskuje zapach, etc. W tym stanie Gautier Nota biograficzna, członek Club des Haschishchiens [ 10 ], pisał o wazonie z kwiatami: "Mój słuch stał się cudownie czuły. Naprawdę słyszałem dźwięki kolorów. Z ich błękitów, zieleni i żółci docierały do mnie dźwięki o doskonałej wyrazistości" Zapewne samą synestezję Gautiera można na polskim poznać i się nią zachwycać, tudzież analizować. Co poeta miał na myśli? — pyta pani od polskiego. Wówczas trzeba zachodzić w głowę i cudować: o co mu do cholery chodziło? Cóż on chciał wyrazić? On nie chciał niczego wyrazić, ani niczego na myśli głębszego nie miał. Pisał o swym 'haju' i się nim zachwycał...

Przy większych dawkach:

mogą się pojawić stany lękowe
zaburzenia pamięci
duża dawka marihuany, zwłaszcza zażyta doustnie, wywołuje stan delirium, z nieodłącznym poczuciem chaosu, halucynacjami i przywidzeniami



O skutkach czyli o przekleństwie

Warto rozważyć przesłanki jakie mają być przyczyną delegalizacji marihuany. O jej szkodliwym oddziaływaniu możemy się dowiedzieć z różnych źródeł — od kościelnego Licheńskiego Centrum Pomocy Rodzinie i Osobom Uzależnionym do Gazety Wyborczej. Posługuje się przede wszystkim poniższym arsenałem:

Marihuana niszczy psychikę, wpływa destrukcyjnie na mózg, osłabia pamięć, prowadzi po dłuższym czasie do uzależnienia, wpływa na debilizm i w ogóle czyni całą moc negatywnych skutków
tzw. teoria eskalacji, czyli zwiększa szansę na przejście do cięższych narkotyków
tzw. teoria syndromu amotywacyjnego — odejście od 'normalnego' życia w społeczeństwie. Zanik zainteresowań, aktywności, oderwanie od życia, etc.
demoralizuje, zwiększa przestępczość

[ external image ]

Czas przyjrzeć się tym argumentom, w świetle badań.

Szkodliwość fizyczna

Marihuana nie powoduje fizycznego uzależnienia organizmu [ 11 ]. Nie ma głodu narkotycznego, ani wzrostu zapotrzebowania organizmu. Praktycznie nie można jej przedawkować. "Konopie są jednym z najmniej toksycznych narkotyków znanych człowiekowi i nie ma dowodów, aby ktokolwiek zmarł w wyniku przedawkowania." (Narkotyki — przewodnik) Przyjmowana jest do organizmu poprzez dym spalanej trawy. Tym samym powoduje w tym zakresie podobne skutki (zanieczyszcza płuca) jak palenie papierosów (zawiera m.in. substancje smoliste). Jednak jest ona mniej trująca niż takie używki jak alkohol czy nikotyna! "W wyniku niedawno opublikowanego badania chronicznych palaczy konopi z Kostaryki pojawiła się niepokojąca sugestia, jakoby palacze konopi, również palący papierosy, mieli zdrowsze drogi oddechowe niż osoby, które paliły wyłącznie papierosy (jest to zgodne z tym, co stwierdzają czasami palacze konopi cierpiący na astmę; palenie konopi łagodzi ich ataki astmy). Wynik ten jest zaskakujący i należy do niego podchodzić z pewną ostrożnością z powodu ograniczonego charakteru badań kostarykańskich, lecz autorzy sugerują, że palenie konopi może w pewnym stopniu chronić przed szkodliwym wpływem dymu tytoniowego." (Narkotyki — przewodnik)

Niemniej jednak pojawiają się 'naukowe ekspertyzy', w których dowodzi się szkodliwości marihuany. Oczywiście nie jest ona zupełnie nieszkodliwa. Jakaż substancja przez nas spożywana nie ma jakichś skutków 'ubocznych'. Wszystko jest nafaszerowane 'chemią' (biznes), syntetyzowane i w jakimś stopniu szkodliwe. Podaje się więc fakty, że marihuana wpływa na to czy owo, nie dodając jednak, że są to na ogół skutki nadmiernego spożycia narkotyku. Jak wiadomo to co w nadmiarze jest szkodliwe w umiarkowanych ilościach może mieć zgoła przeciwne działanie. Czyż sól nie poprawia smaku? Proszę jednak zjeść kilogram soli. Będzie jeszcze więcej pola do opisywania negatywnych skutków niż przy nadużyciu marihuany (dla porównania — marihuany nie da się praktycznie przedawkować). A jakież pole do porównań z alkoholem…

Co więcej, pojawiają się nawet głosy, że nie tylko ma ona pewne niekorzystne oddziaływanie na organizm, ale wręcz sieje "spustoszenie w komórkach mózgu" (tak — kościelny ośrodek z Lichenia). "W celu zrozumienia pochodzenia poglądu, że konopie powodują uszkodzenie mózgu, musimy przyjrzeć się mechanizmom kierującym pracą naukową. Choć badania naukowe są procedurą racjonalną, naukowcy pozostają równie ludzcy, omylni i nieracjonalni jak każdy z nas. Kiedy dążenia i emocje naukowca są dostatecznie silne, mogą one wpłynąć na jego pracę, prowadząc do pożądanych przez niego wniosków. W nazistowskich Niemczech istniał pęd do znajdywania 'naukowych dowodów' na genetyczną niższość Żydów. W stalinowskiej Rosji mieliśmy niesamowity przypadek T.D. Łysenki, którego całkiem bezpodstawna teoria dziedziczności na wiele dziesięcioleci zdominowała naukę rosyjską (...) To zjawisko, choć na mniejszą skalę, stale występuje w nauce i w ostatnich latachpsychologowie zaczęli badać, w jaki sposób działa taki 'efekt eksperymentatora'. Istnieje pewna liczba naukowców o głęboko zakorzenionej potrzebie wykazania, że konopie są złym i niebezpiecznym środkiem odurzającym." (Narkotyki — przewodnik)


Szkodliwość psychologiczna

Wraz z dłuższym i częstym zażywaniem może wystąpić uzależnienie subiektywne (psychiczne) — czyli przyzwyczajenie i pożądanie przyjemnych doznań, jakie wywołuje palenie. Zależy to jednak od indywidualnej psychiki i od rozmiarów zażywania, od sytuacji osobistej i zawodowej. Podobnie jak z alkoholem — można używać regularnie racjonalizując ilość spożywania, chroniąc się przed możliwością nałogu. Czasami jednak sytuacja życiowa bądź słaba wola wpływa na przekroczenie umiarkowanych ilości, tworząc sytuację grożące bezpośrednio uzależnieniem (w tym przypadku nie ma wprawdzie takiego nasilenia pozytywnych doznań, jednak jest zapomnienie i możliwość fizycznego uzależnienia)

[ external image ]

Teoria syndromu amotywacyjnego. Mówi się ponadto o zerwaniu więzi z rzeczywistością, popadaniu w coraz częstsze stany upojenia narkotykowego, osłabienie chęci podejmowania wyzwań życiowych, trudność podejmowania decyzji, osłabienie aspiracji, ambicji, zainteresowań, etc. Opinia ta wywodzi się jeszcze z czasów raportu Komisji ds. konopii indyjskich, odnoszącego się do dziewiętnastowiecznych Indii. „Badania" przeprowadzone były w latach 1893-1894. Chodziło o to, czy konopie powodowały pomieszanie zmysłów. W artykule z „Indian Medical Gazette" jeden z najwybitniejszych ówczesnych ekspertów, lekarz wojskowy Crombie, określił konopie jako "rzeczywistą i bezpośrednią przyczynę… szaleństwa". Jednak gdy komisja ponownie przeanalizowała dowody, miały uzasadniać te wnioski, okazało się, że chwieją się one u podstaw: nie były to bowiem dane oparte na diagnozach medycznych, lecz wyłącznie uwagi wpisywane przez pracownika izby przyjęć i pochodziły zazwyczaj od policjantów czy osób sprowadzających pacjenta do szpitala. Sędzia śledczy wymagał podania konkretnej przyczyny choroby i standardową procedurą było wpisywanie "narkotyków z konopi indyjskich" jako przyczyny w przypadku, gdy wiadomo było, że dana osoba je stosuje. Komisja w podsumowaniu stwierdziła, że "może to się wydawać niepojęte, że dane oparte na tak kompletnie niewiarygodnych informacjach mogły być co roku przedstawiane w raportach szpitalnych". Opisani w nich ludzie wywodzili się głównie z marginesu społecznego, żyli niezdrowo, prawdopodobnie cierpieli z powodu niedożywienia, używali silnej marihuany w bardzo dużych dawkach przez długi czas. W raporcie tym pojawia się również informacja, że marihuany w nadmiarze używają częściej osoby "psychicznie niezrównoważone", a tym samym to brak równowagi psychicznej był przyczyną, a nie skutkiem zażywania marihuany. W zachodnich badaniach nie znaleziono dowodów na występowanie "zespołu amotywacyjnego". Badania prowadzone na Zachodzie wykazują, że częstotliwość występowania poważnych schorzeń psychicznych u umiarkowanych stałych palaczy nie jest większa niż w całej populacji. „Przeprowadzone badania psychologiczne dały sprzeczne wyniki. Niektóre nie wykazały żadnych różnic pomiędzy palaczami i osobami nie palącymi; inne wykazały, że osoby stosujące konopie czasami gorzej radziły sobie w sytuacjach wymagających wysokiego poziomu energii i ambicji, lub przy wykonywaniu rutynowych i powtarzających się czynności. W artykule w "Journal of the American Medical Association" (l971) zakwestionowano istnienie jakiegokolwiek związku pomiędzy stosowaniem konopi a wynikami w nauce. Palacze konopi nie osiągali lepszych wyników niż osoby nie palące ich; ale nie osiągali również wyników gorszych. Było tak niezależnie od ilości stosowanego narkotyku. Co ciekawe, 18% nałogowych palaczy planowało pisać doktorat (11 % wśród osób nie palących). Jednak tam, gdzie pojawiają się różnice tego typu, najczęściej są one uzasadniane cechami psychicznymi osób biorących udział w badaniach, a nie bezpośrednim wpływem narkotyku. Pamięta się o tym, kiedy wyniki sugerują, że osoby stosujące narkotyki uczą się lepiej od osób go nie stosujących. Natomiast zapomina, gdy wyniki wskazują na jakieś dolegliwości psychiczne wśród osób go stosujących. W przypadku 'syndromu amotywacyjnego' istnieje wiele powodów, dla których dana osoba, która nie chce aktywnie angażować się, wybiera konopie a nie alkohol." (Narkotyki — przewodnik)

[ external image ]

Teoria eskalacji. Kiedy zawodzi argument o szkodliwości samej marihuany, jej przeciwnicy wysuwają kolejny koronny argument — no dobrze, może i sama w sobie nie jest szkodliwa bezpośrednio, ale niechybnie wpływa na zwiększenie prawdopodobieństwa, że kolejnym krokiem będą cięższe narkotyki, bo "64 % narkomanów opiatowych zaczynało od trawki". Jest w tym tyle sensu co w twierdzeniu, że skoro każdy gwałciciel czy zboczeniec zaczynał od seksu, którym się jednak nie mógł nasycić dostatecznie, pragnąc czegoś więcej, tedy należy zakazać seksu (co zresztą funkcjonuje w pewnych ideologiach, by wspomnieć tylko nasze święte dziewictwo i nienawiść kościelną do seksu, jako źródła przyjemności). Profesor Mikołaj Kozakiewicz Nota biograficzna dodaje jeszcze: "Ta analogia jest tak samo prawdziwa jak stwierdzenie, że każdy, kto pije piwo, przechodzi potem do autovidolu. Ja sam nigdy w życiu nie paliłem marihuany, bo nie było mi to potrzebne. To wszystko kwestia uwarunkowań psychicznych. Może być tak, że ktoś jest słaby psychicznie i tylko zaczyna od marihuany. Może, w bardziej złożonej sytuacji życiowej, przejść na cięższe środki. Ale przyczyna nie tkwi w marihuanie, lecz w jego braku odporności i w jego sytuacji życiowej" [ 12 ]

Podkreśla się jednak, iż nielegalność marihuany może wpływać w niektórych przypadkach na motywację prób z innymi narkotykami — skoro jest ona nielegalna, a nie szkodzi mi, więc może warto spróbować czegoś mocniejszego. Gdyby jednak istniało wyraźniejsze rozgraniczenie między miękkimi i twardymi narkotykami, przejście od jednego rodzaju na inny stanowiłoby większą barierę psychologiczną. Tymczasem na fali zapału walki antynarkotykowej poddaje się czasami w wątpliwość sensowność podziału na narkotyki miękkie i twarde, przesądzając — wszystkie jednakowo szkodliwe. Skoro jednak nie można zlikwidować problemu narkomanii, trzeba więc choć łagodzić jego skutki, ale poprzez racjonalne działania.

Tymczasem "dużo osób nadal wierzy w teorię eskalacji, ponieważ chcą oni, aby była prawdziwa" (Narkotyki — przewodnik). W sukurs przychodzą media. Np. Gazeta Wyborcza w artykule Twarda marihuana z dnia 10 VIII 1999 r. ogłosiła jedną z takich ekspertyz, która przesądza o słuszności wiary w syndrom amotywacyjny, spustoszenia w mózgu i całą gamę szkodliwego oddziaływania marihuany, poruszając się w dość gęstych oparach ...absurdu, piszą autorzy raportu (jakby na 'haju depresyjnym'): "Obraz palacza marihuany niewiele różni się od osoby uzależnionej od heroiny (...) Marihuana niewiele różni się z biologicznego punktu widzenia od narkotyków takich jak np. heroina" Wystarczy jeszcze zamieścić jakieś zdjęcie ćpuna marihuanowego we własnych wymiocinach, by ze społeczeństwem w ten sposób 'poinformowanym' można było doprowadzić do uchwalenia prohibicji absolutnej i moralnego potępienia. Tym bardziej, że wszystko znów można zahaczyć o ten wstrętny seks, tym razem jako młodzieżowe wyuzdanie i rozpusta (połączone na dodatek z AIDS — mieszanka wybuchowa): "Nie powoduje co prawda wzrostu agresji, jak to się dzieje w przypadku zażywania amfetaminy czy picia alkoholu — przyznają niechętnie - ale upośledza rozsądek i samokontrolę. Młodzież paląca marihuanę wcześniej rozpoczyna życie seksualne, ma licznych partnerów, uprawia seks bez zabezpieczenia, a to prowadzi do większej liczby niechcianych ciąż, chorób wenerycznych i AIDS.". Zo. więcej

[ external image ]

O skutkach przemilczanych

I. Wedle raportu opracowanego przez Uniwersytet w Amsterdamie na zlecenie WHO [ 13 ], nad którym pracowano aż 15 lat, stwierdzono, że szkodliwość marihuany jest wyraźnie mniejsza niż szkodliwość tytoniu i alkoholu, nawet wtedy, gdy jest zażywana z intensywnością równą tej z jaką ludzie używają alkoholu i papierosów! Marihuana nie prowadzi do blokady dróg oddechowych i rozedmy płuc oraz nie upośledza funkcji płuc, jak czynią to papierosy. Badania prowadzono w środowisku najbardziej do tego odpowiednim, tj. w Holandii, gdzie od 1976 marihuana jest zalegalizowana, przez co tam właśnie najlepiej prowadzić analizy jej długofalowego oddziaływania. Co równie istotne: od tego czasu w Holandii liczba osób używających 'twarde' narkotyki utrzymuje się na stałym poziomie i nie wzrosła przez legalizację marihuany (co głosi wspomniana hipoteza eskalacji). Oczywiście raport zatajono. Był zbyt niewygodny. New Scientist pisał, iż WHO postąpiła tak pod presją amerykańskich doradców...

Warto podać, że wedle obliczeń skutków śmiertelnych stosowania używek w USA (Nadelmann, 1991), na 3.562 śmierci z przedawkowania narkotyków, przypadało 320.000 śmierci z powodu nadużywania tytoniu oraz 100.000 śmierci z powodu alkoholizmu.

Oczywiście nie było to w istocie sensacyjne odkrycie, gdyż fakty te znane były dużo wcześniej:

Raport La Guardia (1944), oparty na bardzo szczegółowych badaniach medycznych, psychologicznych i społecznych aspektów stosowania marihuany w Nowym Jorku głosił, że nie ma dowodów wskazujących na to, że marihuana wywołuje zachowanie agresywne lub antyspołeczne, że zwiększa liczbę przestępstw na tle seksualnym lub znacząco zmienia osobowość zażywającego. Nie znaleziono też dowodów działania uzależniającego czy powodowania strat psychicznych lub fizycznych

Raport z 1968 opracowany na zlecenie rządu brytyjskiego: "Biorąc pod uwagę wszelkie dostępne nam materiały, stwierdzamy zgodność naszych wniosków z opinią wyrażoną przez Komisję Narkotyków z Konopi Indyjskich, utworzoną przez rząd Indii (1893-94), a także spostrzeżeniami Komitetu Burmistrza Nowego Jorku ds. Marihuany (1944), że długotrwałe, umiarkowane używanie marihuany nie ma szkodliwych skutków". Komisja pani Wooton nie znalazła również argumentów na poparcie teorii eskalacji
Brytyjski Królewski College Psychiatrów oświadczył w 1987, że "marihuanę powinno się zalegalizować wcześniej niż tzw. narkotyki rozrywkowe"

II. Marihuana jest naturalnym i prostym lekiem działającym pozytywnie na bardzo wiele schorzeń. Znam historię pewnej młodej 'plantatorki' marihuany, która hodowała konopie w domu przy zupełnej nieświadomości matki (mamo, to roślinka na biologię...), do czasu kiedy zwróciła na nią uwagę ciocia przybyła z dalekiej Syberii (a może innej części Rosji) — O wy tu też hodujecie to ziele lecznicze. Mama się jednak dowiedziała co to za zielei bynajmniej nie była skora do jego stosowania, mówiąc oględnie.

Znamienity jest tytuł pewnej witryny internetowej: >Marihuana — zakazana medycyna (http://www.rxmarijuana.com). Oprócz pewnych niewątpliwych negatywnych skutków stosowania marihuany, działa ona pozytywnie na wiele schorzeń i dolegliwości, m.in.:

koi ból mięśni i ścięgien
ma właściwości przeciwwymiotne (przydatne np. w chemioterapii)
żaden inny narkotyk nie jest w stanie rozluźnić skurczonych mięśni w ogóle, a zwieracza w szczególności (przy stwardnieniu rozsianym)
poprawia apetyt (np. dla anorektyków, czy chorych na AIDS)
zmniejsza ciśnienia wewnątrzgałkowe (np. łagodzenie skutków jaskry)
istnieją teoretyczne przesłanki, że marihuana ma działanie antybakteryjne i przeciwgrzybicznie
może leczyć objawy odstawienia opiatów i innych narkotyków oraz całej gamy zaburzeń psychologicznych i zachowania
zapobiega bezsenności
migrenom
różnym bólom


Łącznie mówi się o pozytywnym działaniu na ok. 50 różnych chorób. Jednak nie wszystkie właściwości tej rośliny zostały zbadane.

Dlaczego więc nielegalna?


Przede wszystkim nieco historii jej stosowania. W XVIII w. zaczęto stosować ją jako lecznicze ziele. Do XIX w. >marihuana stała się rutynowo stosowanym lekiem zachodniej medycyny. Lista wskazań stale rosła. Uznawano ją za skuteczny środek przeciwbólowy, przeciwdrgawkowy, nasenny, łagodzący mdłości i pobudzający apetyt. Uważano, że jest użyteczna w leczeniu chorób płuc, takich jak zapalenie oskrzeli i astma, oraz w łagodzeniu chorób psychicznych, np. melancholii i manii. W Amerykańskiej Farmakopei z 1851 roku stwierdzono, że marihuana jest skuteczna w zwalczaniu podagry, reumatyzmu, tężca i delirium tremens. Przy czym jej rozrywkowe stosowanie na Zachodzie utrzymywało się w ograniczonym zasięgu.

Jeśli nie idzie więc o zdrowie, to jakie interesy przeważają na niekorzyść 'trawki'? Skoro nie wiadomo o co chodzi, to zawsze chodzi o jedno — pieniądze.
Niestety (dla marihuany) upowszechniła się ona w XIX w. wśród robotników w brytyjskich koloniach. Przemysł gorzelniczy poczuł się zagrożony w interesach, gdyż robotnik miał pracować, a po pracy — pić, zabijając poczucie podłego losu. Marihuana działała lepiej. Powzięto się więc 'zbadać' jej 'rzeczywiste' skutki. Wyszło, że jest szkodliwa i robotnicy winni, dla swojego dobra oczywiście, wrócić do gorzały.

Z czasem posypały się prohibicje:


została prawnie zakazana w Wielkiej Brytanii w 1928 roku, po ratyfikowaniu przez brytyjski rząd Konwencji Genewskiej z 1925 roku, dotyczącej m.in. wytwarzania, sprzedaży i transportu narkotyków.

również w USA podjęto się podobnych kroków. Oczywiście wcześniej tworzono odpowiedni 'klimat'. W gazetach zamieszczano sensacyjne opowieści łączące użycie marihuany z niebywałą przemocą (!), przestępstwami oraz seksualnym wyuzdaniem (por. późniejszy raport, który temu zaprzeczył), wywołując w niektórych kręgach prawdziwie histeryczne reakcje. Przynajmniej w części było to wzmagane nienawiścią i strachem przed imigrantami i murzynami, wśród których marihuana była szczególnie popularna. Wzrost liczby siejących przerażenie opowieści, w większości fałszywych, spowodował, że w 1930 roku 16 stanów zdelegalizowało handel marihuaną.

W tym samym roku utworzono Urząd ds. Narkotyków. Pierwszym jego komisarzem został Harry Aslinger, który z gorliwością fanatyka przez następne trzydzieści lat propagował potępienie marihuany. W 1937 roku, wbrew sprzeciwowi wielu lekarzy i psychiatrów, jak również ludzi broniących wolności obywatelskich, wydano ustawę (>Marihuana Tax Act), która zakazywała używania marihuany na terenie całego kraju.

Warto zwrócić uwagę na to, że eskalacja działań antymarihuanowych nastąpiła w latach 30., czyli wówczas kiedy dokonano bardzo 'niepokojących' odkryć: konopie są doskonałym, tanim w uprawie i przeróbce źródłem tłuszczu, celulozy i białek, z którego można wytwarzać
całą gamę produktów poczynając od włókna przez papier, oleje, paliwa aż na żywności skończywszy; do tego konopia rośnie rok i daje 4 razy tyle masy papierowej co drewno w przeliczeniu na ha.

Pierwsze skrzypce w amerykańskim lobby antykonopnym grał Du Pont de Nemouros and Co Incorporated — największy w świecie koncern chemiczny, którego zakres produkcji dziwnym trafunkiem kolidował z produktami konopnymi — produkcja włókien chemicznych, tworzyw sztucznych i in., w 1938-39 podjął produkcję pierwszego włókna poliamidowego — nylonu. Po I wojnie światowej koncern kontrolował większość gałęzi przemysłu chemicznego w USA. Koneksje: pierwszy bojownik antykonopny USA — Harry Aslinger był kuzynem Anrewa Mellona, dyrektora finansów Du Ponta. Kiedy Mellon został Sekretarzem Skarbu USA, mianował swojego krewniaka szefem nowopowstałego Federalnego Biura ds. Narkotyków; wówczas Alinger objawił społeczeństwu całe zło marihuany, wytrwale je indoktrynując, tzn. informując. Np. znanym jego argumentem było to, że marihuana jest narkotykiem wywołującym nieopanowaną agresję, podczas kiedy wiadomo, że jest zupełnie odwrotnie. Widać zdarzyło mu się jednak wypalić jakiegoś jointa, gdyż po porażkach amerykańskich w Wietnamie objawił już inne argumenta; mianowicie, że za porażki odpowiedzialna jest marihuana, gdyż ..."zmienia młodzież w pacyfistów". To jest cała istota historii propagandy przeciwko marihuanie —najpierw lekiem, by później stać się złem odpowiedzialnym za wszystko co najgorsze.
Lobby konkurencji używkowej: Wzrost spożycia marihuany powoduje spadek zapotrzebowania na inne używki, zwłaszcza alkohol. Tym bardziej, że pojawiają się coraz częściej głosy, iż jest ona mniej uzależniająca niż typowe i legalne używki (papierosy, alkohol), a zarazem jest używką znacznie przyjemniejszą w doznania. Mamy więc naturalne lobby 'antymarihuanowe'. I oto pojawia się kolejny wielki koncern zatroskany o zdrowie obywateli — Philip Morris Companies Inc. — pierwszy i największy sponsor organizacji Parentship for Drug-Free America. Philip Morris, oprócz budującego wspierania organizacji antynarkotykowej, jest największym na świecie producentem artykułów spożywczych (m.in. oleje roślinne, kawa, piwo), ponadto jest właścicielem kilku czołowych marek papierosów (m.in. Marlboro)...

Lobby farmaceutyczne: firmy farmaceutyczne opracowują niezwykle skomplikowane i drogie leki syntetyczne, tymczasem marihuana jest skuteczna na wiele chorób i jest zarazem lekiem naturalnym. Lobbing w tej sprawie był żywy zwłaszcza w latach 70. (kiedy rozpowszechniło się domowe stosowanie marihuany w celach leczniczych). W 1988 roku amerykański Najwyższy Sąd Administracyjny d/s Wprowadzenia Leków, po 15 latach (!) badań i rozpraw wydał orzeczenie: "Marihuana stanowi jedną z najbezpieczniejszych czynnych substancji jakie znamy". Podnosi się larum, firmy farmaceutyczne podejmują lobbing i pomimo tego orzeczenia marihuana nie ląduje w legalnym lekospisie. No cóż, wizja tego, że tak prosty środek może leczyć 25-50 różnych chorób może przerażać przemysł, który na skomplikowanym leczeniu owych chorób ciągnie całkiem pokaźny dochód. Taki lek jest ...po prostu za tani.

Zagrożenia dla innych zyskownych dziedzin:

— olej konopny ma pecha być dobrym paliwem napędowym, co wcale nie jest po myśli wszechpotężnym wydobywcom i przetwórcom ropy naftowej (również w USA, np. spółki z Teksasu i ich wpływ na politykę), tedy istnieje konieczność zaprezentowania przekonywujących 'ekspertyz' świadczących na niekorzyść konopii i jej bękartów — marihuany i haszyszu.
— papier, jaki może być wytworzony z konopii jest bardzo dobrej jakości, co godzi w przemysł przetwórstwa celulozowego


Lobby policji: policja amerykańska otrzymuje na walkę z narkomanią ogromne sumy pieniędzy z budżetu, a dodatkowe zyski ciągnie z istniejącego w USA prawa o konfiskacie majątku ruchomego i nieruchomego narkomanów.

Państwo na truciu się obywateli papierosami i alkoholem ma więcej poważnych zysków niż strat (dużo więcej...), podczas kiedy nie wiadomo, czy dochód z marihuany mógłby zrekompensować spadek na innych używkach, tym bardziej, że chałupnicza hodowla 'trawy' jest niezwykle łatwa

Ktoś mógłby zarzucić budowanie kolejnej teorii spiskowej. To nie jest jednak żaden spisek, lecz zwykła kalkulacja i gra interesu ekonomicznego, gdzie liczy się pieniądz, a nie dobro konsumenta czy inne wartości społeczne, nie wspominając już o względach ekologicznych… Przeciwko upowszechnieniu konopii i marihuany mamy taką siatkę żywotnych interesów ekonomicznych i taką potęgę finansową, że znajdzie się nie jeden prof., który napisze, że wedle wiedzy pewnej i sprawdzonej, nie dostrzega on zauważalnej różnicy między marihuaną, heroiną i innymi opiatami. Że stokroć lepiej wypalić paczkę 'Popularnych' niż jednego 'jointa', że przy 'haju marihuanowym' zalanie się 'w trupa' to jak wycieczka do ogrodu botanicznego w porównaniu do komory gazowej Auschwitz-Birkenau. Że 'maryśka' winna być uznana za wichrzyciela porządku publicznego, wroga wyjątkowo podstępnego, na wieki wieków — amen. Po czym czołowe gazety przedrukują tą 'ewangelię' i w lot staje się ona 'ciałem' i podstawą 'wiedzy' o marihuanie...

O prohibicji

Problem narkomanii jako zjawisko społeczne pojawił się w Polsce w latach 60.-70. W roku 1985 uchwalono dość liberalną ustawę o zapobieganiu narkomanii. Przyjęła ona (zgodnie z tzw. koncepcją permisywną) założenie niekaralności narkomanów, których nade wszystko należy leczyć, a nie karać. Wówczas to ograniczono możliwość hodowli maku oraz konopi włókienniczych uprawianych dla potrzeb przemysłowych (ustalono areał upraw na ok. 6 — 8 tys. ha.). Wcelu uniknięcia tzw. narkomanii ukrytej (zejścia osób przyjmujących środki do „podziemia społecznego"), ustalono, że leczenie będzie dobrowolne i bezpłatne, zaś nielegalne (czyli bez zezwolenia lekarskiego) posiadanie środka narkotycznego nie będzie karane. Liczba narkomanów spadła (zwłaszcza chodzi o najgroźniejsze opiaty).

Wówczas już pojawiały się propozycje, aby zalegalizować marihuanę, wskazując na to, iż jest mniej szkodliwa niż legalny alkohol. Jednakże specjaliści ogłosili, że w wyniku marihuany pojawiają się poważne choroby psychiczne (zapewne natchnienie dla 'specjalistów' stanowiły również owe indyjskie raporty z XIX w...), oraz powikłania hormonalne (wedle współczesnej wiedzy konopie nie powodują istotnych zmian w aktywności hormonalnej czy w morfologii).

Nowa koncepcja karania wiązała się ze wzrostem przestępczości popełnionej po wpływem narkotyków. Już w 1993 r., kiedy pojawił się projekt nowego prawa, obejmujący karanie nie tylko za posiadanie heroiny czy kokainy, ale i za marihuanę, prof. Mikołaj Kozakiewicz mówił: "To zupełne nieporozumienie. Marihuana czy haszysz to nie są klasyczne substancje uzależniające, jak heroina czy amfetamina, a nawet alkohol czy papierosy. Dlatego uważam, że marihuana powinna znaleźć się w całkowicie legalnym obiegu, w klubach, kawiarniach. Oczywiście w uznanych za legalne dawkach. (...) Domagam się całkowitej legalizacji marihuany i haszyszu z jeszcze jednego powodu. Posiadam wyniki wielu badań - m.in. z periodyku ,Marijuana Digest' lub ostatnio wydanej książki Jacka Herera Hemp and the Marijuana Conspiracy. Ich wyników się nie upowszechnia, gdyż przemawiałyby przeciw prohibicji. A z łodyg konopi wyrabia się znakomity papier, z nasion wytłacza bardzo dobry olej (jadalny, leczniczy, ale też może być używany jako paliwo napędowe). Z włókien konopi wytwarza się tkaniny. Rozbudową uprawy konopi nie są jednak zainteresowani przemysłowcy, którzy wolą wycinać lasy dla wytwarzania papieru albo szukać ropy i olejów napędowych na dnie mórz i oceanów. Jak zwykle chodzi o pieniądze i zyski. Co więcej — po joincie z marihuany ludzie czują się odprężeni, odświeżeni, mają wyostrzoną wyobraźnię itd. W medycynie — koi mdłości i wymioty u chorych na raka, którzy stosują chemioterapię, skutecznie leczy jaskrę i stwardnienie rozsiane. Te wszystkie informacje się przemilcza, bo jeśli ktoś chce coś tępić, to nie mówi o dobrych stronach." [ 14 ]. Marek Kotański, szef Monaru, który od wielu lat leczy narkomanów, nie twierdzi wprawdzie, że marihuana jest bezpieczna, lecz kiedy go zapytano o jego stosunek do projektowanych zmian w prawie odparł: "Napisz, że wbrew policji i wielu organizacjom społecznym uważam, że posiadanie marihuany nie powinno być karalne!" [ 15 ]

W walce przeciwko narkomanii liczy się jednak wszystko, tylko nie rozsądek. Kiedy na Zachodzie występują tendencje do legalizacji marihuany (jej sprzedaż dopuszczono m.in. w Holandii, Hiszpanii, Włoszech), lub faktycznej depenalizacji przy formalnej bezprawności (m.in. w Szwajcarii, Danii, Wielkiej Brytanii, a nawet w Niemczech), to w Polsce tendencja jest przeciwna.

W 1997 r. zastąpiono ustawę z 1985 r. ustawą o przeciwdziałaniu narkomani, wprowadzając karalność posiadania środków odurzających lub substancji psychotropowych (kara pozbawienia wolności do lat 3). Z jednym wszakże zastrzeżeniem: "Nie podlega karze sprawca występku określonego w ust. 1, który posiada na własny użytek środki odurzające lub inne substancje psychotropowe w ilości nieznacznej" (art.48 ust. 4). W roku 2000 w wyniku nowelizacji skreślono ustęp 4. art. 48. Odtąd 3 lata grozi już za posiadanie nawet 1 g. marihuany.

Co przemawia za legalizacją?



Możliwość kontroli jakości marihuany. Palenie 'trawy' nie jest samo w sobie szkodliwe dla organizmu w stopniu większym niż legalne używki, najgorsze są jednak dodatki, którymi dealerzy wzmacniają działanie narkotyku słabej jakości. Coraz częściej się zdarza, że niskiej jakościmarihuana impregnowana jest w celu spotęgowania działania bardzo niebezpieczną fencyklidyną. Ponadto marihuana uprawiana w Stanach Zjednoczonych, albo importowana z Meksyku lub z Ameryki Środkowej, może być skażona parakwatem lub innymi silnie trującymi środkami ochrony roślin, rozpylanymi z samolotów w celu odchwaszczania. Obrót legalny pod państwową kontrolą jakości może temu zapobiec.

Nie ma sensu utrzymywać kolejnego martwego prawa. Nikt nie jest w stanie i nikt przy zdrowych zmysłach nie podejmie się rzetelnego jego wykonania (nie starczyłoby miejsc w więzieniach, ani sal na rozprawy, gdyby chcieć połapać tych co palą i posiadają przy sobie na własny użytek kilka działek 'trawy' — na publicznych imprezach wcale się z tym nie kryjąc). Mówi się, że prawo takie ma spełniać rolę wychowawczą i kształtującą pożądane postawy obywateli. Primo: nikogo ono nie ukształtuje, gdyż wśród tych, których ono dotyczy (ludzie młodzi lub w średnim wieku), nie ma potępienia postaw zakazanych przez owo prawo, przeważa ich akceptacja.Secundo: Nie można tworzyć prawa wbrew społeczeństwu (istota demokracji). Większość żądań grzmiących przeciwko marihuanie wynika najczęściej z niewiedzy o niej.

Delegalizacja 'lekkich' narkotyków przyniosła wiele negatywnych konsekwencji i w istocie pogłębia jedynie zagrożenie narkomanią: to prohibicja spowodowała, że zaczęły się pojawiać skręty ze szkodliwymi domieszkami, to prohibicja sprowadziła dealerów do szkół. Jak mówił prof. M. Kozakiewicz: "Jak wykazują badania, najwięcej narkomanów jest tam, gdzie prawo jest najsurowsze, np. w USA. W Europie takim krajem są Niemcy. A w Polsce po 1985 r., kiedy wprowadzono liberalną ustawę antynarkotykową, liczba narkomanów spadła. Surowe prawo powoduje nasilenie narkomanii. W takich warunkach mafie i dealerzy pracują nad rynkiem, rozdajądzieciom narkotyki za darmo, podbijają ceny i gromadzą ogromne zyski, oczywiście nie płacąc podatków. Ale to już zmartwienie ministra finansów. Mnie obchodzi zdrowie społeczeństwa. Chciałbym, żeby nikt nie używał narkotyków, ale to niemożliwe. Wobec tego należy patrzeć, jak z najmniejszymi stratami społecznymi temu zapobiegać.". Również prof. Wiktor Osiatyński Nota biograficzna opowiedział się w 1995 r. za legalizacją 'miękkich' narkotyków, jako sposobu na zmniejszenie szkód narkomanii. [ 16 ] Pisał m.in.: "Wzorem może tu być stosunek do nikotyny. Niemal nikt nie domaga się jej delegalizacji, choć wszyscy zgadzają się, że papierosy należy obłożyć wysokimi podatkami, zakazać palenia w określonych miejscach, nakazać drukowanie napisów ostrzegawczych na pudełkach, ograniczyć reklamę, a także prowadzić publiczną kampanię informacyjną o szkodliwości nikotyny. Wszędzie, gdzie podjęto taki program, lawinowo spada liczba palaczy." Pedagog Lucyna Bojarska, rzecznik praw ucznia, mówiła:"Legalizacja marihuany byłaby ryzykowna, bo zbliża palaczy do twardych narkotyków. Ale jeżeli młodzież sięga po kleje, amfetaminę czy kompot, może lepiej postawić na trawkę?"[ 17 ]

Choć częściowe zastąpienie wódki marihuaną może mieć pozytywne skutki. Marihuanajest mniej szkodliwa, działanie ma bogatsze. Po wódce często pojawia się agresja, popełnianych jest dużo przestępstw pod wpływem alkoholu. Natomiast jak wiemymarihuana łagodzi agresję. Znamienite jest, że po legalizacji marihuany w Holandii nie tylko nie odnotowano wzrostu narkomanii, ale ponadto znacznie spadła przestępczość. [ 18 ]

Możliwość rozwinięcia rzetelnych badań nad użytkowym wykorzystaniem właściwości konopii (m.in. wyrób lin, tkanin, paliw, nasiona mają właściwości odżywcze, mogą być składnikiem posiłków)

Papier jaki może być wytwarzany z konopii jest bardzo dobrej jakości, a przede wszystkim jest tańszy i bardziej ekologiczny od papieru z celulozy drzewnej. Zyskują na tym nasze lasy i nasze środowisko.

[ external image ]

Możliwość wykorzystania w szerokim zakresie leczniczych właściwości marihuany i zastąpienia przynajmniej jakiejś części leków syntetycznych lekiem naturalnym. Są jednak schorzenia, przy których nawet leki syntetyczne nie mają właściwości dorównujących marihuanie. Zmniejsza napięcie, łagodzi występujące coraz częściej stresy. Wprawdzie wprowadzono już w 1986 na amerykański rynek Marinol, zawierający syntetyczny THC, którym leczono wiele dolegliwości (przy chemioterapii, ochrona komórek mózgowych po udarze [notabene — marihuana ma siać spustoszenie w tych komórkach...]), jednak nie udało mu się dorównać marihuanie — jego działanie następuje po 2-4 godz. Po zapaleniu jointa to samo osiąga się po kilku minutach...

Dochód ze sprzedaży tych wyrobów może zasilić podatkami kasę państwową, a nie dilerów i mafie narkotykowe. Mogą powstać nowe miejsca pracy w przetwórstwie, hodowli i handlu

Zysk z turystyki. No bo po cóż młodzież dzisiaj się wybiera do Holandii? Aby patrzeć na stare rowery, wiatraki, tudzież na dorodne krowy? Otóż nie, do Holandii 'w celach turystycznych' (czyli nierobotniczych) się jedzie po to, aby odwiedzić marihuanowy coffee-shop...Zostawiając przy okazji nieco gotówki i w innych sklepach.

Wypowiedzi


"Jestem za legalizacją. Marihuana to używka, jak alkohol. Jednak po joincie ludzie nie są tak agresywni, jak po pół litra." (Olga Jackorwska, Kora z Maanamu) [ 19 ]
"Po joincie ludzie przestają się bać, rozkaz staje się śmieszny. Wiadomo, że do utrzymania posłuszeństwa dobra jest wódka, a nie trawa. Stąd opór polityków przed zalegalizowaniem marihuany." (Krzysztof Grabowski, lider Dezertera) [ 20 ]
"Dla mnie uprawa gandzi to rytuał, związany z jej kilkusetletnią historią. To czas kontemplacji zjawisk przyrody i mistyczny kontakt z ziemią" — mówi Gazecie Wyborczej 27-letni właściciel poletka konopi indyjskich pod Warszawą, na co dzień współwłaściciel firmy komputerowej

Marihuana jako element kultury

Afrykańskie plemię Zulusów [ 21 ] przyjemność wywołaną konopiami ceni sobie nad inne, życzyliby sobie spędzać w tym stanie jak najwięcej czasu.

Jako ciekawostkę można podać wierzeniaRastafarian [ 22 ]. Otóż w religii tej ganja jest czymś jakby sakramentem, a sami przywódcy niejednokrotnie namawiają wyznawców do popalania. Stosują ją także w celach leczniczych.Marihuana, określana przez nich jako 'zioło mądrości', jest stałym elementem ich wierzeń — Jah stworzył 'trawkę' w czasie 7 dni stwarzania i nakazał ją człowiekowi spożywać. Po wypaleniu jointa uważają, że mogą doskonalej uczcić swego boga, gdyż wówczas człowiek staje się mądrzejszy i swobodnie uwalnia uczucia. Znane jest powiedzenie Boba Marleya (proroka rastafarianizmu, który rozreklamował): "Ziele jest uzdrowicielem narodów. Politycy to diabły, które przywodzą do zepsucia. Nie palą ziela, ponieważ sieje ono zgodę między ludźmi, a oni nie chcą zgody". Oczywiście same niebiosa usankcjonowały ten zbożny odlot. Rastafarianie wytropili w Biblii (która też jest ich księgą) oczywiste ślady marihuany. Już w czasie przegnania naszego czcigodnego rodzica z raju, na osłodę jakby Jahwe proponuję żucie 'trawki': "...będziesz pożywał ziela polnego." (1 Moj. 3:18, BG). Apokalipsa powiada: "A liście drzewa życia służą do leczenia narodów". W Psalmach również doszukali się całkiem przyzwoitego ustępu: "Każesz rosnąć trawie dla bydła i roślinom, by człowiekowi służyły." (Ps 104 (103), 14). Jako, że są wegetarianami, mają też na usługach fragment Przypowieści Salomonowych: "Lepszy jest pokarm z jarzyny, gdzie jest miłość, niżeli z karmnego wołu, gdzie jest nienawiść." (Przyp. 15:17, BG). Wprawdzie przeciwnicy 'trawki' mogliby im zarzucić, że to nadinterpretacja. Jest to niesłuszne o tyle, że nie tylko oni to praktykują. Prawdę mówiąc łatwiej jest dostrzec w Biblii Adama ze skrętem, niż Jahwe jako boga miłości, tudzież koncepcje jego troistości. A zresztą czyż Jezus, który był zadeklarowanym pacyfistą nie jest bliższy kulturze 'dzieci kwiatów' (pokój i miłość — peace brother… [ 23 ]), niż papieżom błogosławiącym krzyżowców i innych zbrodniarzy? A czyż bohaterowie opowieści biblijnych nie działają na ogół jakby 'na haju'? Generalnie jak widać — za pomocą Biblii można z całkiem niezłym rezultatem bronić dowolnej naszej idei…

[ external image ]

Epilog

Oczywiście marihuana nie jest czymś tak pożytecznym jak jedzenie owoców. Jest narkotykiem (choć niektórzy zaprzeczają słuszności tego określenia mówiąc: używka) i tak jak każda używka ma również działanie szkodliwe (choćby dla płuc). Nie na każdego ma pozytywny wpływ, mogą pojawić się niekorzystne skutki i reakcje. Po cóż więc legalizować coś co może być szkodliwe? A po cóż się pali papierosy, pije alkohol, uprawia sporty ekstremalne, skoro to wszystko może szkodzić? A po cóż chodzi się do kina i czyta powieści fantastyczne? Czyż można człowieka winić za to, że pragnie się czasami oderwać na chwilę od prozy życia, od dość smutnej czasami rzeczywistości? Oczywiście nie każdy tego potrzebuje, niektórzy potrafią żyć pełnią życia i satysfakcji swoją rzeczywistością. Niektórzy jednak potrzebują lub chcą czegoś więcej. Nie można propagować marihuany jako środka dobrego na życiowe zmartwienia i porażki, gdyż dla ludzi słabych psychicznie, może być ona czymś co ściąga w dół. Zwłaszcza nie można propagować marihuany wśród młodzieży (jakże jednak jest to postulat oderwany od rzeczywistości - myślenie życzeniowe...), gdyż z pewnością nie uczy ona odpowiedzialności. Ale jednocześnie nie możemy się poruszać w oparach politycznego absurdu — skoro marihuana nie jest bardziej szkodliwa niż legalne używki, to albo należy je zdelegalizować, albo zalegalizować marihuanę. Swoboda podejmowania decyzji winna być pozostawiona obywatelowi w tej kwestii. Jak słusznie wyrażał to plakat promujący płytę >Marihuana zespołu Róże Europy:"Zalegalizować marihuanę! Nie pal, decyduj sam."…



Przypisy:

[ 1 ] Niektórzy pobożni palacze mniemają, iż Bóg je stworzył w ostatnich dniach swej tygodniowej pracy, kiedy budował nasz świat.
[ 2 ] Sekciarska grupa islamska siejąca postrach wśród rycerzy Chrystusa wyprawiających się na podbój tamtych ziemi
[ 3 ] Zob. Asasyni, Lech Stępniewski, http://www.czytanki.and.pl/asasyni.html
[ 4 ] Islamscy mistycy
[ 5 ] Pisał o oddzielaniu 'żeńskich' i 'męskich' roślin, co wpływa na polepszanie 'parametrów' psychoaktywnych rośliny, ale nie ma dodatniego wpływu dla celów przemysłowych
[ 6 ] Konopie (Cannabis) - jednoroczna, dwupienna roślina zielna pochodzenia azjatyckiego o małych wymaganiach glebowych i klimatycznych; występuje w różnych odmianach,. m.in. konopie siewne (Cannabis sativa), konopie indyjskie (Cannabis indica). Z tych ostatnich przede wszystkim powstaje marihuana. Roślina ta może być wykorzystywana do wielu zastosowań. Z łodyg uzyskuje się włókno (produkowano z niego bardzo mocne liny odporne na gnicie i tkaniny stosowane w żaglowcach). Po oddzieleniu włókien konopnych z paździerzy wytwarza się dobrej jakości papier. Nasiona konopii (nie zawierają THC), owalne orzeszki (zawierają do 25% białka, ok. 30% tłuszczu), używane do wyrobu oleju konopnego, też jako pasza (jak odkrył niegdyś Janusz Weiss, można je kupić w Polsce całkiem legalnie, jako ...pokarm dla kanarków; hurtownia nasion do której dzwonił Weiss importuje cannais indica z Holandii, można sobie nabyć ów produkt, minimum: worek 50 kg). Z żywicy konopii powstaje podobna do marihuany odmiana narkotyku: haszysz, o zbliżonym działaniu, choć na ogół bywa nieco mocniejszy.
[ 7 ] Spotkałem się też z taką reklamą: "Zielone mleko - to jest to! Przepis: 1 i 1/4 szklanki suchych słabych liści MJ; 1 i 1/2 litra mleka tłustego 3,5% tł.; 1 i 1/2 łyżki masła (dla łatwiejszego rozpuszczenia tłustego THC). Czas podgrzewania ok. 5 godz. - pod przykryciem. Nie dopuścić do wrzenia. Z czego wychodzi ok. 1 litr mlecznego zielonkawego napoju (smak całkiem znośny)"
[ 8 ] Jego zawartość w marihuanie waha się od 1-4% (choć niektóre źródła mówią, że może to być nawet do 10%), a w haszyszu - 10-15%
[ 9 ] W "Baśniach z tysiąca i jednej nocy" znajdujemy opowieść o nałogowym zjadaczu haszyszu. Na końcu bohater budzi się z narkotykowego snu bez odzienia, otoczony roześmianą gawiedzią, patrzącą na jego "sztywne stojące narzędzie".
[ 10 ] Do klubu tego należeli m.in. Dumas, Balzac, Flaubert, Baudelaire i in. Zażywali ogromne w porównaniu z dzisiejszymi dawki haszyszu.
[ 11 ] Choć oczywiście są głosy, że jednak tak - na poziomie 10%. Nawet jeśli przyjąć to za prawdę, wówczas należy dodać, że uzależnienie palących od papierosów wynosi 30%, zaś 15% pijących alkohol staje się alkoholikami
[ 12 ] Legalne narkotyki, Gazeta Wyborcza, 13 XII 1993

Mariusz Agnosiewicz
Redaktor naczelny Racjonalisty, założyciel PSR, prezes Fundacji Wolnej Myśli. Autor książek Kościół a faszyzm (2009), Heretyckie dziedzictwo Europy (2011), trylogii Kryminalne dzieje papiestwa: Tom I (2011), Tom II (2012), Zapomniane dzieje Polski (2014).

źródło: http://www.racjonalista.pl/kk.php/t,666
Ostatnio zmieniony 19 lipca 2016 przez jan potocki, łącznie zmieniany 1 raz.
Uwaga! Użytkownik jan potocki jest zbanowany na hyperrealu. Nie odpowie na próbę kontaktu, ani nie przeczyta odpowiedzi na post.
ODPOWIEDZ
Posty: 2069 • Strona 146 z 207
Artykuły
Newsy
[img]
Nowa nadzieja dla pacjentów ze schizofrenią. Opracowano przełomowy lek inspirowany LSD

Naukowcy z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Davis stworzyli nową cząsteczkę o nazwie JRT, która może zrewolucjonizować leczenie schizofrenii i innych chorób mózgu. Lek działa podobnie do LSD, ale nie wywołuje halucynacji. Dodatkowo, wykazuje silniejsze działanie niż stosowana obecnie ketamina.

[img]
TVN24: „Tak wpadł szaman-informatyk"

UWAGA: Uwaga artykuł z TVN24, który poniżej przedrukowujemy, jest raczej kiepskiej jakości, jednak publikujemy go z uwagi na fakt, że jako jeden z niewielu opisuje przypadek zatrzymania i represjonowania osoby najprawdopodobniej prowadzącej ceremonie z ayahuascą.

[img]
Ulubiona muzyka uruchamia układ opioidowy mózgu

Słuchając ulubionej muzyki odczuwamy przyjemność, niejednokrotnie wiąże się to z przeżywaniem różnych emocji. Teraz, dzięki pracy naukowców z fińskiego Uniwersytetu w Turku dowiadujemy się, w jaki sposób muzyka na nas działa. Uczeni puszczali ochotnikom ich ulubioną muzykę, badając jednocześnie ich mózgi za pomocą pozytonowej tomografii emisyjnej (PET). Okazało się, że ulubione dźwięki aktywują układ opioidowy mózgu.