6. Autobus
Nie mógłbym powiedzieć na pewno, kto z Merry Pranksters wpadł na
pomysł autobusu, ale trąci to Babbsem. W każdym razie był to
supernumeras. Pierwotna fantazja, wiosną roku 1964, polegała na tym,
że Kesey i czworo lub pięcioro Prankstersów pojadą dużym autem do
Nowego Jorku na Wystawę Światową. Po drodze mogliby trochę
pofil-mować, trochę ponagrywać, trochę pofiglować na Wystawie i
zobaczyć, co się wydarzy. Byliby także pod ręką w Nowym Jorku, kiedy
na początku lipca wyjdzie druga powieść Keseya, Sometimes a Great
Notion. Tak wyglądała pierwotna fantazja.
A potem ktoś - Babbs? - zauważył ogłoszenie o sprzedaży szkolnego
autobusu International Harvester rocznik 1939. Autobus należał do
pewnego faceta z Menlo Park. Facet miał duży dom, mnóstwo ziemi,
elegancki garnitur z tweedów i flaneli oraz jedenaścioro dzieci.
Wyposażył autobus dla tych dzieci. Były w nim piętrowe łóżka, ławki,
lodówka, zlew, szafki i półki oraz dużo innych rzeczy przydatnych do
życia w drodze. Kesey kupił go za 1500 dolarów - w imieniu
przedsiębiorstwa Intrepid Trips, Inc.
Na sygnał Keseya Prankstersi rzucili się na autobus pewnego po-
południa. Zaczęli go malować, zakładać przewody, wycinać dziurę w su-
ficie i urządzać dach tak, żeby można było na nim usiąść na świeżym
powietrzu i muzykować, nawet na perkusji i elektrycznych gitarach i
tak dalej, albo po prostu sobie jechać. Sandy zabrał się do roboty i
za- instalował system, przez który mogli nadawać z wnętrza autobusu,
z taśm lub przez mikrofony, na zewnątrz, z hukiem potężnych głośników
na dachu. Założył również mikrofony na zewnątrz, które zbierały
odgłosy z drogi tak, aby słychać je było wewnątrz. W środku autobusu
był także system dźwiękowy, który pozwalał porozumiewać się ponad
hukiem silnika i jazdy. Można było również nadawać przez kamerę
pogłosową tak, że można było coś powiedzieć, usłyszeć to w sekundę
później lub z regulowanym opóźnieniem i rapować z tym, jeśli się
miało ochotę Można było także założyć słuchawki i rapować
jednocześnie z dźwiękami z zewnątrz w jednej słuchawce i z wewnątrz w
drugiej. Miało nie być ani jednego cholernego dźwięku w całej
podróży, na zewnątrz autobusu, wewnątrz autobusu, czy wewnątrz
własnej rozszalałej krtani, którego nie dałoby się złapać i
obrapować.
Roboty malarskie natomiast, z udziałem całej załogi, w szale
pier-wotnych kolorów, żółci, pomarańczu, błękitu, czerwieni, były
strasznie niechlujne, z wyjątkiem części pomalowanych przez Roya
Seburna, pięknych maniakalnych mandali. Cóż, było to niechlujne, ale
jedno trzeba było przyznać, dramatycznie wyfrikowane. Manifest,
przystanęk docelowy nad przednią szybą, głosił: "Furthur", przez dwa
u, wbrew ortografii, co znaczyło mniej więcej tyle co "Daalej".
Wybrali się na próbną jazdę na północ Kalifornii i od razu okazało
się, że ten dziki pojazd z dzikimi pasażerami świetnie nadaje się do
budzenia konsternacji i niejasnych pretensji wśród spokojnych
obywateli. Prankster-si ruszyli pomiędzy nich i było to bardzo
podniecające - patrzcie, jak się gapią, sukinsyny - święty terror
miał zapanować nad krajem. Ale także znajdą się ludzie, którzy wyjrzą
ze swoich nędznych zaharowanych żywotów w jakichś mieścinach, jakiś
starszy gość, czyjś stenograf, i zobaczą autobus i poczują... zachwyt
lub po prostu czyste, życzliwe zdziwienie. Jedni i drudzy, zdaniem
Nieustraszonych Podróżników, rokowali nadzieje. Nie byli zupełnie
obojętni. Autobus miał również ogromny potencjał odmiany zwykłej
kolei rzeczy. Weźmy, na przykład, takich gliniarzy.
Pewnego popołudnia, kiedy Prankstersi odbywali próbną jazdę w
lesistej okolicy na północy, wybuchł pożar lasu. Z lasu zaczął
wypełzać dym i w ogóle. Wszyscy w autobusie wzięli kwas i byli nieźle
zaprawieni. Kwas mieli w soku pomarańczowym w lodówce, wypijało się
papierowy kubek i odjeżdżało. Za kierownicą Cassady, grzał przez
płonące lasy, kręcił kółkiem w tę i z powrotem we własnym wewnętrznym
rytmie przez który przebijało się zawodzenie syreny.
Syreny? To drogowy policjant, który natychmiast wydaje
się czymś najzabawniejszym w dziejach świata. Dym wali z lasu,
wszyscy żeglują poprzez liściaste eksplozje na niebie, a glina nie ma
innych zmartwień, tylko ten pokręcony autobus. Każe zjechać na
pobocze i zaczyna badanie stanu technicznego wielkiego, niezdarnego
pojazdu, podczas gdy z lasu wyłaniają się coraz większe kłęby dymu.
Człowieku, tablica rejestracyjna jest w złym miejscu, nie ma nad nią
światełka, ten kierunkowskaz kiepsko wygląda, a jak z hamulcami,
sprawdźmy ręczny. Cassady, kierowca, wygłasza facetowi długi monolog,
tyle że dorzuca mnóstwo proszę panów: - No właśnie, proszę pana, tu
mamy ząbkowany, dwuzaworowy hamulec Hammonda, pan rozumie, proszę
pana, założyli mi go na cieżarówkowym ro-de-o w Springfield w
Oregonie, musiałem cofać slalomem pomiędzy butelkami dla niemowląt i
żółtymi pieluchami, w egzystencjalnej kulminacji Oregonu, mają tam
mnóstwo miłośników sławojek, pan rozumie, proszę pana, to taki
punktualny stan, proszę pana, tak jest, proszę pana, utrzyma 14 000
kilo, 14 000 kilo, niech pan spojrzy, proszę pana, sprawdzony przez
czystej krwi mechanika stacji Shella w Springfield w Oregonie, zimą
sześćdziesiątego drugiego, gumiaki w ogóle mu nie zamarzały, pan
rozumie, proszę pana, trzyma 14 000 kilo, o proszę - i w tym momencie
szarpie za ręczny hamulec, jakby był połączony z czymś, z czym wcale
nie jest, po prostu sobie dynda, i z całą siłą naciska stopą normalny
hamulec, a autobus drga, jakby hamulec ręczny żarł jak wszyscy
diabli, ale glina i tak jest już całkowicie skołowany, bo, po
pierwsze, monolog Cassady\'ego zbił go z tropu, a w ogóle co, do
cholery... robią ci ludzie. Tymczasem bowiem wszyscy wysiedli z
autobusu, turlają się w brunatnej przydrożnej trawie, śmieją,
chichoczą, pokrzykują, zaprawieni kwasem jak bąki, ponieważ, stary,
lasy płoną, cały świat stanął w płomieniach, a monolog Cassady\'ego na
temat bezpieczeństwa pojazdów mechanicznych bije mu z gardła jak dym
z rusztu, jakby wielki bóg Speed smażył się w jego bebechach, a
glina, przedstawiciel ludu Kalifornii, w obliczu tej totalnie
sfrikowanej sytuacji zawziął się na ręczny hamulec, który i tak w
ogóle nie istnieje. Nie widzi nic, tylko bandę wariatów w
jaskrawopomarariczowych i zie- lonych kostiumach, w maskach, chłopców
i dziewczęta, mężczyzn i ko- biety dwanaścioro czy czternaścioro,
leżą w trawie i wydają okropne, szalone dźwięki - Boże Wszechmogący,
dlaczego to na niego wypadło... więc odwraca się na pięcie i pyta:
- A wy kto tacy, cyrkowcy?
- No właśnie, panie władzo - mówi Kesey. - Jesteśmy z cyr ku,
ciężka harówa, proszę mi wierzyć, ciężka harówa, ale to taki in
teres.
- No dobra - mówi glina - zróbcie z tym porządek... - Zaczyna
wycofywać się w stronę swojego wozu, obrzucając tych szaleńców ostat
nim spojrzeniem. - ...I żeby mi to było ostatni raz... - Odjeżdża z
szumem.
I o to chodzi! Jak wlepić mandat bandzie ludzi turlających się w
brunatnej trawie, w maskach z Day-Glo, nieomal z greckiej tragedii,
tyle że z fosforyzującym, śmieciarskim zadęciem, chichoczących,
wyjących, w kostiumach i własnym świecie, podczas gdy bóg Speed, jak
frytki na specjalne zamówienie, skwierczy we flakach jakiegoś gościa,
który nie przestaje gadać nawet dla zaczerpnięcia oddechu. Mandat?
Prankstersi czuli się jeszcze bardziej nietykalni niż kiedykolwiek
przedtem. Nie widzieli już powodów, aby pozostawać w izolacji, na
zaropialych, jajowatych oczach mieszkańców La Hondy. Mogli ruszyć w
Amerykę, mącić ludziom w głowach, ale tylko na chwilę, autobus
pojedzie dalej, a cała ta szalona piana z powrotem opadnie na dno
czaszek.
Tak więc autobus Hieronimusa Boscha wyruszył z domu Keseya, z
napisem "Daalej" jako znakiem stacji docelowej z przodu i napisem
"Uwaga: dziwny ładunek" z tyłu. Rzeczywiście dziwny. Na pokładzie
panowała euforia, gdy śmigali w lipcowym, kalifornijskim słońcu,
mieli ze sobą wszystko, nad czym pracowali u Keseya, i jechali
Daalej. Zresztą jointy krążyły i przyjemnie było tak przyprawiać tu,
na szosie w Ameryce. Gdy wyjeżdżali, Cassady był za kierownicą, a z
tyłu Kesey, Babbs, Page Browning, George Walker, Sandy, Jane Burton,
Mikę Hagen, Hassler, brat Keseya Chuck i jego kuzyn Dale, pewien gość
zwany Braciszek John i troje nowych, którzy zabrali się na wycieczkę
albo po prostu chcieli się dostać do Nowego Jorku.
Jednym z nich był młody, dość przystojny koleś - wyglądał trochę
jak wczesny, szczupły Michael Caine w Zulu - nazwiskiem Steve
Lambrecht. Był szwagrem adwokata Keseya, Paula Robertsona, i jechał
do Nowego Jorku, zobaczyć się ze znajomą dziewczyną imieniem Kathy.
Noowa była także dziewczyna nazwiskiem Paula Sundsten. Była młoda,
pulchna, wylewna i bardzo seksowna. Kesey znał ją z Oregonu. Nowa
była również dziewczyna, którą Hagen z Chatki Kopulatki poderwał w
North Beach w San Francisco. Była odwrotnością Pauli Sundsten -
szczupła, miała długie ciemne włosy, bywała markotna i milcząca w
jednej chwili, a zaraz potem nerwowa i zrzędząca. Była ładna urodą
czarownicy z telewizyjnego serialu.
Gdy dojechali do San Jose, zaledwie 50 kilometrów od domu,
atmosfera wyprawy była już z grubsza ustalona. Była noc, wiele dusz
fruwało w obłokach, a autobus się zepsuł. Zajechali do stacji obsługi
i wkrótce jeden z mechaników wsadził nos pod maskę, w silnik, podczas
gdy Cassady odpalał, a światła jarzeniowych latarni wokół stacji
odbijały się od autobusu w dziwacznych fosforyzujących chlapnięciach,
szosą przelatywały światła samochodów, Cassady dodawał gazu, a z
autobusu dobiegało dziwne, głośne zawodzenie, z głośników lub wprost
przez okno. Paula Sundsten znalazła mikrofon podłączony do kamery
pogłosowej i odkryła, że może wydawać niesamowite, rechoczące odgłosy
jak z radia dla duchów, zawodzić jak zwiastująca śmierć zjawa i
krzyczeć: - Na samym dnie-e-e-e... w San Jose-e-e-e- - a regulowane
echo kamery łapało to e-e-e-e i powtarzało, dwukrotnie,
czterokrotnie, ośmiokrotnie. Nieskończony rykoszet echa - a pod nim,
cały czas, ten dziwaczny, lekko histeryczny śmiech i zdesperowana,
plumkająca man-dolinka dziewczyny Hagena, która leżała na ławce w
środku, plumkała na mandolinie i śmiała się - jak...
Jakiś typ, miejscowy, podszedł do autobusu, ale kłopot w tym, że
autobus wcale nie robi na nim wrażenia, po prostu musi zrobić to, co
robi każdy Prawdziwy Amerykanin, kiedy komuś zepsuje się samochód -
podejść i wygłosić swoją diagnozę.
Więc powiada do Keseya i Cassady\'ego:
- Wiecie, czego wam, moim zdaniem, trzeba? Moim zdaniem trzeba wam
dobrego mechanika. Cóż, nie jestem dobrym mechanikiem, ale... - i
oczywiście przystępuje do wygłoszenia swojej diagnozy, a Paula
zawodzi, wydaje odgłosy nie z tego świata, a Cudna Wiedźma Beauty
Witch wyje i jęczy... i...
- ...jak mówię, potrzeba wam dobrego mechanika, ja nie jestem
dobrym mechanikiem, ale...
No i - oczywiście! - Nie-ludzie. Cały ten cholerny świat był
wypełniony ludźmi, którzy koniecznie musieli powiedzieć, że nie mają
kwalifikacji do tego czy tamtego, ale zdeterminowani byli nie
ustępować i zrobić to mimo wszystko. Kesey postanowił, że będzie
Nie-nawigatorem. Babbs był Nie-lekarzem. Autobusowa wyprawa stawała
się alegorią życia.
Zanim skierowali się na wschód, w poprzek kraju, zatrzymali się u
Babbsa w San Juan Capistrano, na południe od Los Angeles. Babbs i
jego żona Anita mieli tam dom. Wstawili autobus do garażu i zasiedli
do ostatecznej, wielkiej narady przed wyruszeniem na wschód.
Kesey zaczyna po swojemu cedzić słowa z miękkim oregońskim
akcentem i wszyscy cichną.
- Oto co, mam nadzieję, wydarzy się na tej wyprawie - mówi. - Co,
mam nadzieję, będzie się dalej wydarzać, bo już się zaczęło. Wszyscy
zaczynamy robić swoje i tak będzie nadal, zupełnie otwarcie i nikt
nie będzie sprzeciwiał się temu, co robi ktoś inny.
- Gówno prawda - mówi Jane Burton.
Keseya zatkało na chwilę, ale sobie poradził.
- Oto cała Jane - mówi. - I właśnie robi swoje. Gówno prawda. To
jest jej i ona to robi.
- Nikt z nas nie będzie sprzeciwiać się temu, co robią inni. Jeśli
ktoś robi swoje mówiąc gówno prawda, to niech sobie mówi. Jeśli ktoś
lubi kopać w dupę, to na tej wyprawie będzie kopał w dupę. Będzie to
robił zupełnie otwarcie i nikt nie będzie miał do niego o to
pretensji. Po prostu powie: "Przepraszam, że kopnąłem cię w dupę, ale
nie żałuję, bo jestem od kopania w dupę. Tym się zajmuję, kopię ludzi
w dupę". Wszyscy będą tymi, kim są naprawdę, i, kimkolwiek są, nie
będą musieli za nic przepraszać. Na tej wyprawie będziemy tymi, kim
jesteśmy.
Ruszyli dupy i całą resztę poprzez Południowy Zachód. Wszystko
jest na filmie i taśmie. Lodówka, kuchenka, zlew, koje, koce, kwas,
speed, trawka - Hagen obsługuje kamerę filmową, wszyscy przy
mikrofonach, a muzyka grzmi ponad hukiem autobusu, rock\'n\'roll, Jimmy
Smith. Cassady tak zakręcony, jakim go jeszcze nie widzieli, bez
koszuli, w słomianej wersji kowbojskiego kapelusza na głowie,
podskakuje w fotelu kierowcy, zmienia biegi - bieg luz bieg, bieg luz
bieg, wali w kie- rownicę i dźwignię zmiany biegów, nawija do
mikrofonu umocowanego przy swoim fotelu jak maniakalny przewodnik
wycieczek, opisuje każdy przejeżdżający samochód,
- ...oto fryzjer pędzi szosą i strzyże sobie włosy z prędkością
500 kilometrów na godzinę, państwo rozumieją...
- Więc zapamiętajcie te wyrazy, ofiary, na chwałę i na darmo! -
mówi Babbs.
- Żarcie! Żarcie! Żarcie! - mówi Hagen.
- Wyciągnijcie maść do warg, sierżancie! - krzyczy Babbs do
Steve\'a Lambrechta. - Jedyne lekarstwo na przyklejenie jointa do
wargi to błyskawiczna maść do warg...
...i tak dalej, ponieważ Steve ma zawsze jointa przyklejonego do
ust i rzeczywiście, bardziej niż ktokolwiek wśród żyjących na tym
świecie zaprawia się wszystkim, cokolwiek wpadnie mu w ręce, więc
dostaje na tej wyprawie imię Przyprawiacza - Zonkera.
- ...maść do warg dla Zonkera!
- a potem Babbs parodiuje Cassady\'ego -
- ...a oto cadillac Marie Antoinette... -
...i głośniki wyją, i mandolina wyje, i dzikie śmiechy wyją, i
kamera pogłosowa wyje-je-je-je-je-je i ktoś - kto? - cholera, wszyscy
wyją,
- ...wreszcie się ruszamy po trzech pieprzonych dniach!
Drugiego dnia dotarli do Wikieup, starej oazy z Dzikiego Zachodu w
środku pustyni Arizony przy drodze 60. Wszędzie szarobrązowa
pustynia, słońce i jezioro, jak wielki szlamiasty, zarośnięty
wodorostami staw, ale powietrze było cudowne. Sandy czuł się
wspaniale. I wtedy Kesey zwołał drugą odprawę. Tu właśnie mieli wziąć
pierwszy kwas w tej wyprawie i zrealizować pierwszą poważniejszą
produkcję filmową. On, Babbs i ta zachwycająca, seksowna Paula
Sundsten mieli wziąć kwas - łyk Wikieup! - a reszta miała rejestrować
to, co się wydarzy. Hagen i Walker mieli filmować, Sandy miał zająć
się dźwiękiem, a Roń Bevirt miał robić zdjęcia.
Sandy czuje pierwsze ukłucie... czego? że niby co... ma być tylko
Kwas Pod Kontrolą. Że niby... mają być podzieleni na artystów i
roboli, gwiazdy i kulisy. Że niby... są lepsi i gorsi. To nie miało
sensu, ponieważ Hagen i Walker z pewnością byli bliżej Keseya niż
inni Prankstersi, z wyjątkiem Babbsa, a też byli "robolami", ale tak
to odbierał. Choć nic nie mówił. Nie... out-front.
Kesey, Babbs i Paula łykają trochę soku pomarańczowego z kwasem z
lodówki i czekają na wibracje. Paula jest w fantastycznym humorze.
Jeszcze nigdy nie brała LSD, ale wygląda na nieustraszoną, odporną i
gotową na wszystko, więc bierze spory łyk. Czekają na wibracje... i
oto nadchodzą.
Babbs trzyma spory kij, rodzaj laski, wymachuje nim na lewo i
prawo i wszyscy troje, Babbs, Kesey i Paula, ruszają biegiem z
zadartymi kolanami i wrzaskiem w stronę jeziora, Paula daje nura - i
wyłania się z głową w mule i wielkich strąkach śliskiej, jeziornej
zieleni - i jarzy się tak, jakby promieniowała ponad lustrem jeziora
i pustyni. Wynurzyła się w euforii -
- Oooooch! Jak świeci!
- rozdziela rękami długie strąki oślizgłych włosów, zachwyca się i
szaleje nad nimi -
- Oooooooch! Jak świeci!
- paciorki wody na jej śliskich strąkach wydają się jej diamentami
i od razu wszyscy łapią jej falę, nawet Sandy -
- Oooooooooch! Jak świeci!
- wynurzyła się w euforii! W euforii długich, tłustych girland
jeziornych wodorostów, najszczęśliwszy oślizgły frik Zachodu -
- a Babbs jest także w jej euforii -
- Gretchen Fetchin Oślizgła Królowa! - krzyczy i macha w niebo
swoją trzciną.
- Oooooooooooooch! Jak świeci!
- Gretchen Fetchin Oślizgła Królowa!
- Jak świeci!
- Gretchen Fetchin!
Jest pięknie. Wszyscy wpadają w szał i euforię, jak w wielką
wspólną falę, naraz jakby wszyscy wzięli kwas. Kesey na sportowym
odlocie atakuje paprocie i inną oślizgłą zieleninę w jeziorze. Babbs
i Paula - Gretchen Fetchin! - zawodzą pod niebiosa. Hagen gorączkowo
filmuje to wszystko, Sandy rozciągnął wiązkę poważnie wyglądających
kabli do samego brzegu jeziora, łapie dźwięk, a Roń Bevirt wali
zdjęcia. Babbs i Paula - Gretchen Fetchin! - i Kesey raz po raz
rzucają się w mulistą treść jeziora.
- Wracajcie! - krzyczy operator Hagen. - Nie łapię was!
Ale Babbs, Paula i Kesey nie słyszą. Kręcą młynka coraz dalej w
rajski szlam -
- Jak świeci!
- Gretchen Fetchin - Oślizgła Królowa!
Tymczasem Cudna Wiedźma Hagena, wiedziona chwilą, zakradła się do
lodówki i wzięła trochę kwasu, wysiadła z autobusu na pustynny
piasek, ubrana w czarną bluzkę ze wzorem skóry węża i czarną
pelerynę, czarne włosy opadają jej na ramiona jak na prerafaelickim
obrazie; z kosmicznym uśmiechem na wiedźmobiałym obliczu kładzie się
na podłodze pustyni, przybiera pozy i deklamuje kuplety. Nawalona jak
stodoła, ale nadaje wyłącznie kupletami, dzikimi, szaleńczymi
elżbietań-skimi kupletami:
- Jak sądzę, Panie, pomoże trawy łyk
Co zaraz się zdarzyło
padł na ziemię z węgorzym krzykiem
Podbił me serce swobodnym bykiem -
- i tak dalej. Cóż, z miejsca podbiła maniackie serce Hagena,
który wycofuje się z Jeziora Oślizgłej Euforii i zajmuje pozycję, w
rozkroku, nad nią, z kamerą, a ona leży i deklamuje na podłodze
pustyni, w kadrze kamery niczym Maria Montez w scenie miłosnej -
Cudna Wiedźma już całkiem odjechała na swoje...
Z powrotem w autobusie i w drogę do Phoenix z oślizgłą, euforyczną
pewnością, że oni i ich film - Film! - liczne alegorie życia - że
teraz już musi im się udać. Hagen wciąż filmował, godzinami, w
podskaku-jących wnętrznościach autobusu. Były takie chwile w Historii
Filmu, że wszyscy odpadali. Na przykład w Phoenix. Był to czas
gorączki wybor-czej z 1964 roku i rodzinne miasto Barry\'ego
Goldwatera, więc powiesili na autobusie transparent: "Głos dla
Barry\'ego to głos dla zabawy". I obwiesili autobus amerykańskimi
flagami. Cassady jechał tyłem główną ulicą miasta, Hagen kręcił film,
a flagi łopotały do tyłu w strumieniu powietrza. Obywatele byli
należycie zaskoczeni, oburzeni, zachwyceni, zamroczeni, odwracali się
ze zdziwieniem albo starali się trzymać szpan, spoglądając z ukosa,
jakby żaden taki dziwaczny kit nie robił na nich wrażenia - a kilku
uśmiechnęło się tak szczerze, jakby chcieli powiedzieć, jestem z wami
- och, gdybym tylko mógł!
Wszyscy byli na fazie po speedzie, trawce lub tylu ich
mieszankach, że sami stracili rachubę, więc wydawało im się, że żyją
wspaniałym, tajemniczym życiem. Bo było to wspaniałe, tajemnicze
życie. Zamroczeni obywatele widzieli tylko zewnętrzne objawy
niesamowitej akcji, która działa się im w czaszkach. Wszyscy już byli
postaciami w swoich własnych filmach albo w Wielkim Filmie.
Przybierali nowe imiona i nazywali się nimi.
Steve Lambrecht to Zonker, Przyprawiacz. Cassady to Speed Limit,
Granica Prędkości. Kesey to Swashbuckler, Pirat. Babbs to Intrepid
Traveler, Nieustraszony Podróżnik. Hagen, który podskakuje z wielką
kamerą, szybuje nawet w huku autobusu, to Mal-Function, Awaria. Roń
Bevirt odpowiadał za cały sprzęt, narzędzia, przewody, wtyki i w
ogóle, stał się znany jako Eąuipment Hassler, Kombinator Sprzętu, a
później po prostu Hassler, Kombinator. George Walker był Hardly
Yisible, Ledwo Widoczny. A Paula Sundsten została... Gretchen Fetchin
the Slime Queen, Oślizgłą Królową, rzecz jasna...
Zeszyt! - zwykły dziecinny zeszyt dla każdej nowej postaci w
Filmie i każda postać w rzeczonym Filmie może sama pisać w swoim
zeszycie albo może go wziąć ktoś inny i coś napisać - kto wie, co kto
napisał? - a u Gretchen Fetchin napisano:
Pochowajcie ich w szlamie!
Zawołała, miotając się po ogrodzie -
Z pędzelkiem pietruszki ściśniętym w
dłoniach - który zawsze
tak dusiła.
To dziwna sprawa,
I coraz dziwniejsza,
Powiedziała, owijając nieco na
Palcu, bo zawsze znajdziemy
wilgoć w jej dłoni... "Naturalnie"
Powiedziała. "Te korzenie sięgają głęboko".
Nic w tym dziwnego,
ale trochę ją ciekawiło
a
TO
Co jest do diabła
po czym zrobił się bardzo
niezdarny, chichotał w zaufaniu,
i przewrócił się o jej cień,
co przeniosło ich oboje w
krainę nieobliczalnej przygody
Ledwo tydzień w drodze, a piękna, bujna, seksowna Gretchen Fetchin
Oślizgła Królowa jest już wsynchowana. Kesey, sam Pirat we
własnej osobie, zagina na nią parol i na tym powinno było się
skończyć, ale ona ma względy dla - Babbsa - kto przewrócił się o jej
cień? - Hmmmmmmmmm? Tyle cieni i blasków słońca południowego zachodu
wskakuje przez okna na podłogę, na ławki i koje i wyskakuje z
szalonym hukiem silnika i w tych podskokach dwie pary oczu Gretch
dwie pary oczu Babbsa cztery pary oczu Gretch cztery pary oczu Babbsa
osiem par oczu Gretch osiem par oczu Babbsa, śmieją się wszystkie,
wibrują, wskakują pomiędzy siebie, co przenosi ich oboje w krainę
nieobliczalnej przygody, ma się rozumieć. Kesey trochę się obraził -
Kesey we własnej osobie - ale nawet ta obraza podskakuje i rozpada
się w południowo-zachodnich błyskach słońca. - Jeździłem polnymi
drogami w Utah, plymouthem z czterdziestego szóstego,
górnozaworowym - mówi Cassady. Drzwi do lodówki jęczą, glug,
glug, zakwaszony sok pomarańczowy, palce lizać, Hagen i jego Cudna
Wiedźma łykają po kubku zakwaszonego soku pomarańczowego i słodka
buzia Hagena wiruje spiralnie jak u uroczego chrześcijańskiego
chłopca zgodnie ze wskazówkami zegara i jak u uroczego cwaniaka z
Chatki Kopulatki - przeciwnie do wskazówek. W tę i z powrotem, aż
oboje znikają, w podskokach po drabinie przez otwór włazu na dach
gdzie, pod ogromnym, ciężkim słońcem południowego zachodu, stówą na
godzinę... Niedługo potem Hagen schodzi z powrotem po drabinie prosto
do lodówki, wychyla następny kubek soku pomarańczowego i szczerzy się
do wszystkich, chrześcijański chłopiec i cwaniak z Chatki Kopulatki,
wiruje w tę i w tamtą - i znowu wspina się na dach, aby...
AWARIA
Gdybym tylko miał 10 dolców, moglibyśmy
podzielić się z Margo po połowie ritaliną - Jadam
Ritalinę jak aspirynę
A teraz chodźmy czarować Brooks Brothers -
i co, kapcie wam spadły?
Nocami ten przeklęty autobus wciąż podskakuje, a srebrzysty błękit południowego zachodu wpada może nie w podskokach, ale wślizguje się i osuwa snopami, chora sprawa, a strugi świateł samochodów i długie, szalone cienie od strug świateł samochodów ślizgają się dziwacznymi lukami po wnętrzu autobusu, po koi miłości. O ile trzymasz szpan, to wcześniej czy później wylądujesz w koi miłości. Na jednym piętrze leży śpiwór, do którego wczołguje się każdy, kto ma ochotę na te rzeczy, zrób swoje, koleś, i to zupełnie out-front, nie krępuj się, a Sandy zagląda i widzi ludzką... jak podryguje w górę i w dół w tym śpiworze, po którym ślizgają się strugi świateł samochodów, a silnik huczy, ta wspaniała koja miłości, i każdy - synch, synchronizacja - widzi, jak ten śpiwór dosłownie wypełnia się spermą, te małe czorty pływają jak szalone tam w środku, w tym mule, wsiąkają w ten tandetny, kudłaty fajans, którym nadziewa się śpiwory, miliony, miliardy, biliony, śmigają wokół, małe cwane baciki, walczą o punkty., co jest całkiem naturalne, i gdyby jakaś patentowana dziewica z tej planety wlazła do tego śpiworu na poobiednią drzemkę, w ciągu trzech minut stałaby się ciężarnym cudem natury - ale czy nigdy nie skończy się to cholerne podskakiwanie...
Jako że to autobus szkolny, a nie Greyhound, resory i amortyzatory
są fatalne i pieprzony, zgrzytający, ochwacony silnik roznosi je w
drobny mak, a potężne wibracje w dysonansie z wszelkim życiem z tej
ziemi poniewierają wszystkimi na ławkach i kojach. Spanie jest niemal
niemożliwe, dni i noce następują swym własnym, chorym cyklem. Cały
dzień oślepiające słońce, a nocami dziwaczne strugi świateł
samochodowych i cienie, co ślizgają się chore i powolne. I cały czas
ten huk. Jane Burton prawie bez przerwy cierpi na nudności. Nikt nie
może spać, więc aby sobie jakoś radzić, biorą coraz więcej kwasu,
psychicznych stymulantów takich jak ritaliną, czegokolwiek, a potem
palą jeszcze trochę trawki, żeby złagodzić tachykardialne ostrze
speedu, i łykają kwas, aby przemienić to wszystko w coś jeszcze
innego. Do tego wszystko zaczyna miotać się jak wahadło pomiędzy
wykańczającym, gwałtownym, dzikim pędem po autostradzie - i
niewytłumaczalnymi spóźnieniami, postojami, nieznośną frustracją na
poboczu drogi, gdzie diabeł mówi dobranoc, gdy tymczasem brak snu
zamienia ciała i czaszki w wyschnięte w środku wytłoki, a kwaśny,
tłusty dym, jak z pożaru slumsów, kłębi się w głowach. Muszą
zajeżdżać na stacje benzynowe, żeby pójść do ubikacji, pozbyć się
moczu lub kału - uwaga na regularność, koledzy - więc dwunastka -
ile, czternastka? - czy zgubiliśmy kogoś, czy znaleźliśmy kogoś? -
wysiada z autobusu, który sam w sobie wygląda dziwnie, a te cudaki,
no nie mogę - kierownik stacji i jego Prawa Ręka przyglądają się temu
- murzyńska muzyka wali z głośników, a ci dziwni ludzie wyłażą,
połowa w kostiumach, w jaskrawych koszulach w czer-wono-białe pasy,
niektórzy z dziwnymi malunkami na twarzach, jak Indianie z komiksów,
z wielkimi kręgami pod oczami, czerwonymi oczami, nosami nie
niebieskimi, nawet wcale nie niebieskimi, ale z oczami czerwonymi -
wszyscy maszerują w kierunku Czystych Ubikacji, już prawie stają w
kolejce -
- Zara, zara - mówi facet. - Co to ma znaczyć?
- Do pełna! - mówi Kesey, bardzo łagodnie i przyjaźnie. - Tak
jest, proszę pana, to duży autobus, potrzebuje sporo benzyny. Tak
jest.
- Dobra, ale tamci, co oni wyprawiają?
- Tamci? Chyba idą do ustępu. No taaak, ta kupa złomu chleje jak
smok - cały czas kiwa na Hagena, żeby wyciągnął kamerę i mikrofon.
- No, ale wszyscy ci ludzie nie mogą korzystać z toalety.
- Chcą tylko pójść do ubikacji - i Kesey bierze mikrofon, a Ha-
gen zaczyna kręcić - wrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrr - ale zupełnie na
luzie, jakby, cóż, pewnie, a wy, nie rejestrujecie wszystkiego,
każdego ostat niego kąska przyjaznej konfrontacji, gdy zatrzymujecie
się na wielkiej amerykańskiej autostradzie, by się odlać, samotnie,
we dwóch czy dwu nastką?
- Ale zaraz, posłuchaj pan! Nie wchodzić mi tam do ubikacji!
Słyszysz mnie pan! Widzicie tamten motel? Też należy do mnie i jest
tu tylko jedno szambo na jedno i drugie. I nie pozwalam, żebyście mi
je napełnili. No, weź pan mi to od twarzy!
Kesey podtyka mikrofon facetowi pod nos, jakby to miało iść w
dzienniku o szóstej, a potem cofa mikrofon do siebie, tak jak w
wywiadach telewizyjnych, i powiada:
- Widzi pan ten autobus? Za każdym razem jak go tankujemy, musimy
zostawić komuś cala kupę szmalu i chcielibyśmy, żeby tym razem był to
pan, w uznaniu pańskiej gościnności.
- To nieobliczalna przygoda w wydatkach konsumpcyjnych - do daje
Babbs.
- Zabierajcie stąd te kamery i mikrofony - mówi facet. - Wcale się
was nie boję!
- Jasne, że nie - mówi Kesey, wciąż łagodnie i swojsko. - Tyle
szmalu, ile pije to maleństwo. Fiuuu!
Srrrruuuuuuuuu - cały czas słychać spłukiwanie muszli, z
obu stron i szum, i bulgotanie walą przez ściany z pustaków, aż
wydaje się, że jak USA długie i szerokie nie ma tam nic, tylko Czyste
Ubikacje i świry w Day-Glo, kamery i mikrofony spod ziemi i facet po
prostu daje za wygraną. Nie mieści mu się to w jego filmie o
Przyzwoitym Amerykańskim Przedsiębiorcy... nic a nic...
- No dobra, byle szybko, bo pogadamy inaczej - i idzie zatankować
autobus - ten cholerny kraj schodzi na psy.
Ale oni się nie śpieszą. Walker poszedł do automatu zadzwonić do
Faye w La Hondzie. Babbs wygłupia się na betonowym podjeździe z
Gretchen Fetchin. Jane Burton ma nudności - niby jadą do Nowego
Jorku, no nie? Nawet w szkolnym autobusie z 1939 roku mogłoby być
lepiej. Na co czekamy, czekamy, czekamy, czekamy, przekomarzamy się
ze zgredami ze stacji benzynowych. Cóż, między innymi czekamy na
Sandy\'ego. Gdzie, do diabła, jest Sandy. Sandy nie śpi od paru dni i
czuje nieokreślony przymus, żeby wysiąść z autobusu - ale nie żeby
się przespać, tylko żeby wysiąść - po - co? - zanim ::::::::: co?
Sandy poszedł tam, do motelu, bada ten elektro-różowy klocek, stojący
gdzie diabeł mówi dobranoc - wreszcie ktoś znalazł go i przyprowadził
z powrotem. W Wielkim Filmie nadano mu imię Zerwał.
- Będą takie momenty - powiada Kesey - kiedy nie będziemy mogli na
kogoś poczekać. Więc albo jesteście w autobusie, albo poza autobusem.
Jeśli ktoś jest w autobusie, to jak pojedziemy bez niego, pewnie
dołączy później. A jeśli i tak nie było go w autobusie... no to w
sumie nic się nie stało. - Nikomu nie trzeba było tego tłumaczyć,
wszyscy rozumieli. Wszystko stawało się alegorią, ogarnianą przez
grupowy umysł, szczególnie to: "Albo jesteś w autobusie... albo poza
autobusem".
Z wyjątkiem dziewczyny Hagena, Cudnej Wiedźmy. Chyba nawet nie wysiadała na siusiu. Siedziała sobie na tylnej ławce, naga, jeśli nie liczyć koca na łonie, z nogami wciśniętymi w kąt, z małymi, nagimi piersiami, milcząca, wyglądała nadzwyczajnie wiedźmowato. Czy ona jest w autobusie, czy poza autobusem? Od jakiegoś czasu nic na sobie nie nosi oprócz koca, a i ten zrzuca, kiedy się jej spodoba. Może to jest właśnie jej sprawa, robi swoje i odlatuje na tym; autobus odjeżdża w kierunku Houston w Teksasie, a ona zostaje Stark Naked, Całą Gołą w Wielkim Filmie, raz zaprawiona w dym, choć z otwartymi oczami, jakby się zagapiła, a za chwilę roześmiana i kontaktowa, ożywiona Cała Goła; i wszyscy starają się do tego przyzwyczaić, ale teraz przyglądają się jej, nie dlatego, że jest gola, do licha, to nic takiego przecież, ale dlatego, że nabiera coraz większej mocy wyjątkowo niesamowitego ESP, postrzegania pozazmysłowego. Co chwilę podchodzi do kogoś, kto nie mówi ani słowa, zagląda mu w oczy tym wszechogarniającym spojrzeniem totalnego kwasowego zrozumienia, nasze umysły to jeden umysł, więc odwiedzajmy się, ty i ja, i powiada: - Oooooooooch, naprawdę tak uważasz, wiem, co masz na myśli, ale czy tyyyyyyyyyyyyy - i kończy odlotowym, wibrującym śmiechem, jakby właśnie odczytała twoje myśli i znalazła tam najdziwaczniejsze z dziwacznych rzeczy, w tych twoich myślach yyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyy -
CAŁA GOŁA
w czarnym kocu
Wyciągając rękę do samej siebie
obudziła się pewnego poranka
i odkryła, że jest napastowana ze wszystkich
stron przez WIELKICH
MĘŻCZYZN
co otaczają ją i grożą
głosami, obecnością, stałą żądzą
sięgającą w głąb samej siebie
co dotyka lubieżnie jej
żądzy i doprowadza ją do śmiechu
i
ŚMIECHU
swą wybitną
śmiesznością...
- ale nikt ani przez chwilę nie miał jej za złe ani tej nawalonej
paranoi z wytrzeszczonymi oczami, ani tego maniakalnego, piskliwego
kontaktowania, nikt nie miał jej za złe, mogła sobie odjeżdżać, nikt
nie próbował studzić tego rozpalonego mózgu, który sączył się Cały
Goły w te cholerne, podskakujące - dość tego! - prądy autobusu
pędzącego z hukiem sto na godzinę w Teksas, ponieważ było tak, jak
zapowiedział sam Kesey, wtedy w San Juan Capistrano obowiązywała
skala reakcji, od negatywnych do pozytywnych, i nikomu nie wolno na
nic reagować negatywnie, trzeba traktować wszystko pozytywnie - idź z
prądem - luz każdego będzie wystawiony na próbę i krzyknąć Nie! - na
cokolwiek, co się wydarzy - oznacza porażkę. I czyż Kesey pierwszy
nie przeszedł tej próby? Czyż Babbs nie zabrał mu Gretchen Fetchin, a
on nie miał o to żalu do żadnego z nich? I czyż to nie Walker dzwonił
do La Hondy z każdej stacji benzynowej Ameryki? Wszystko to prawda,
idźmy z prądem. I poszli z prądem, z całym tym przeklętym
amerykańskim prądem. Autobus wtacza się na rogatki płatnych
superautostrad, mikrofony na dachu chwytają szczęk i brzdęk, i
mamrotanie kasjera, pisk hamulców, zmianę biegów, wszystkie odgłosy
prawdziwej Ameryki wszędzie indziej ignorowane. Wszystko to wracało
wzmocnione do środka autobusu, podczas gdy kamera Hagena łowiła
twarze, twarze z Phoenix, twarze gliniarzy, właścicieli stacji
benzynowych, tych maruderów i bohaterów Ameryki, w mozole ich filmów,
i to wszystko, uchwycone i zachowane, piętrzyło się na kupie w
autobusie. Pędzą przez Amerykę, mikrofony chwytają wszystko, cały
huk, aż tu jednemu z mikrofonów na dachu gwałtownie odbiło i
skakkkkkkkkkkkkk szoruje i klekoce o asfalt i puk, już go nie ma, nic
nie słychać. Spadł jakoś z dachu, uderzył o jezdnię i wlókł się, aż
całkiem się urwał - a Sandy nie może w to uwierzyć. Wciąż czeka, aż
ktoś każe Cassady\'emu zatrzymać się, cofnąć i zabierze ten mikrofon,
ponieważ to było coś, co Sandy montował nie szczędząc czasu i
miłości, to była jego sprawa, jego udział w mocy - tymczasem wszyscy
nawijają i cieszą się tym dźwiękiem - Jezuuuuuuuuu! Słyszeliście....
Jezuuuuu - jakby wszyscy naraz załapali się na coś niesłychanego, coś
zupełnie wyjątkowego, odgłos przedmiotu, mikrofonu, gdy uderza w
amerykański asfalt, na prostej drodze, z prędkością 100 kilometrów
godzinę, że to było na taśmie i będą mieli tę chwilę, ten moment, edy
coś, gdy ktoś, wypada z prądu i wali o Wielką Superautostradę przy
stu na godzinę - a oni mieli to na taśmie - i odtwarzali z
regulowanym echem skakkkkk-akkkkk-akkkk-akkkkooooooooo.
oooooooooooooooooooooooo - Cała Goła robi się coraz bardziej
szalona, trzęsie się skulona pod czarnym kocem, potem idzie, podska
kujące widmo. Jej małe karminowe sutki podskakują w wariackich wib
racjach - w końcu dojeżdżają do Houston i kierują się do domu Lar-
ry\'ego McMurtry\'ego. Podjeżdżają pod dom na przedmieściu, otwierają
się drzwi i wychodzi McMurtry, drobny, lekko pobladły, miły,
nieśmiały koleś, idzie z małym chłopczykiem, synem, a Cassady otwiera
drzwi autobusu, żeby ich wypuścić, i nagle Cała Goła wrzeszczy:
- Frankie! Frankie! Frankie! Frankie! - jako że to imię jej
własnego, straconego w rozwodzie synka - zrzuca koc i wyskakuje z
auto busu wprost na przedmieście Houston w stanie Teksas, cała goła,
pod biega do chłopczyka McMurtry\'ego, chwyta go i przyciska do swoich
chudych piersi, z płaczem i krzykiem.
- Frankie! Och, Frankie! Mój mały Frankie! Och! Och! Och!
- McMurtry za Boga nie wie, co począć, niepewnie sięga ku jej
gołym ramionom i mówi:
- Proszę pani! Proszę pani! Chwileczkę, proszę pani! -
- a Prankstersi, którzy wysypali się z autobusu - stają jak wryci.
I autobus stoi jak wryty. Żadnego huku, żadnych wariackich podskoków
i wibracji, żadnych strug samochodowych świateł, żadnych nagrań,
żadnych mikrofonów. Tylko Cała Goła, z cudzym synkiem w ramionach,
podskakuje i wibruje.
I właśnie tam, wśród sielskich topoli w Houston przy Quenby Road,
zaświtało im wszystkim, że ta kobieta - kto z nas właściwie ją zna? -
dotarła do kresu swojej podróży. Poszła z prądem. Cała oszalała.