Próba Kwasu W Elektrycznej Oranżadzie

Rozdział piąty.

Próba Kwasu W Elektrycznej Oranżadzie

5. Szałowy - kolorowy pył neonowy


Karta bardzo bożonarodzeniowa,
Nowy dom Keseya koło La Hondy
Chata z bali, górski strumień, drewniany mostek
Dwadzieścia pięć kilometrów z Pało Alto za
Cahill Ridge tam gdzie droga 84 Przecina wąwóz w sekwojowym lesie...
Sekwojowy las za ogród!
Karta bardzo bożonarodzeniowa.

Oraz...
Strategiczne oddalenie.
Żadnych sąsiadów w pobliżu.
La Honda żyje po kowbojsku.
Ruch jak w ulu,
Mnóstwo domów,
Ale schowanych za lasem.
Nie widać żadnych twarzy
Z malowniczej starej drogi 84
Tylko dwie przydrożne gospody z Dzikiego Zachodu, Baw\'s General Store,
The Hilltom Motel, Dziki Zachód dla Turystów.
Z brązowymi drewnianymi szyldami obciętymi na końcach nie równo,

Ale starannie, rozumiecie,
Jakby chciały powiedzieć:
Oto Przygoda na Dzikim Zachodzie, zmotoryzowani przyjaciele.
Ale z odkażonymi deskami klozetowymi
Krążki amoniaku w każdym pisuarze
Naszym celem jest higiena twojego Dzikiego Zachodu...
Kto podbił Zachód Dziki?
Chyba antyseptyki.


La Honda zawdzięcza podobno swój kowbojski styl
Rewolwerowcom Younger Brothers.
Schowali się w tym mieście
I czyż nie odpłacili za gościnność
Jak na dobrych sąsiadów przystało.
Postawiły wielki drewniany skład,
Te słynne dranie.
Ale to tylko Younger Brothers
Zwykli rewolwerowcy.
A ten Kesey
Ze swoimi Wesołymi Numerantami...

- w :::::: blasku :::::: chwały ::::::
Na początku roku 1964, jak na razie mała grupa. Popołudniami - Faye, ta wieczna, anielska żona pionierska, w domu, przy piecu, przy maszynie do szycia, z dziećmi, Shannon i Zane, czepiającymi się jej spódnicy. Obok, w drewnianej chatce nad strumykiem Kesey postawił biurko i maszynę do pisania i kończył właśnie poprawiać Sometimes a Great Notion, teraz już prawie 300 ooo słów. Jest z nimi George Walker, przyjaciel Keseya z Oregonu, dwudziestoparoletni blondyn o typowej amerykańskiej urodzie, dobrze zbudowany, syn bogatego inwestora budowlanego. Walker ma tak zwany pogodny sposób bycia i wciąż powtarza Reeewelacja! w najbardziej entuzjastyczny ze wszyst kich możliwych sposobów. Oraz Sandy Lehmann-Haupt. Sandy jest młodszym bratem Carla, znajomego Keseya z Perry Lane. To przystojny koleś, dwudziestodwulatek, wysoki, szczupły, nerwowy. Sandy poznał Keseya trzy miesiące temu, 14 listopada 1963 roku, przez Carla, kiedy Kesey przyjechał do Nowego Jorku na premierę scenicznej wersji Lotu nad kukułczym gniazdem. McMurphy\'ego grał Kirk Douglas. Sandy porzucił New York University i pracował jako realizator dźwięku. Był geniuszem, jeśli chodzi o taśmy, nagrania, systemy dźwiękowe itd., ale przechodził ciężki okres. Doszło do tego, że pewnego dnia próbował się dostać na oddział psychiatryczny, ale Carl mu to wyperswadował i zabrał na premierę Lotu nad kukułczym gniazdem. A tam był Randall McMur-phy... Kesey... i Carl poprosił go, aby zabrał Sandy\'ego ze sobą na zachód, do La Hondy, żeby wyrwał się z tego nowojorskiego bagna, Jeśli w ogóle było jakieś miejsce, gdzie można się wyleczyć z Nowego Jorku, to właśnie tam, za domem Keseya w blasku ::::::: chwały :::::;; altance ::::::: na końcu ścieżki za domem, na wzgórzu w sekwojowym lesie. Sandy trafił nagle na niesamowitą altankę, jak wielka, zamknięta kopuła, jak to, co mają na myśli ludzie mówiąc o "sosnowej katedrze", tylko że sekwoje są jeszcze bardziej majestatyczne. Prześwietlone promieniami słońca sekwoje sprawiały wrażenie, jakby ich pnie i gałęzie rozciągały się na setki metrów nad głową. Zawsze było tam jednocześnie słońce i przyjemny chłodek, przez cały rok jak w piękny, jesienny dzień, Słońce przebijało się przez plątaninę gałęzi i rozbijało się jak na poin-tylistycznym obrazie. Głęboka zieleń i plamiste cienie, ale i jasny blask w przestronnej, ciemnozielonej superaltance, stały zielony blask, zielono-złote popołudnie, bezruch, prostopadły spokój, woń drzew, pneumatyczne efekty dźwiękowe samochodów na drodze 84, sziii-uuuu, jak łagodny wietrzyk. Nic tylko spokój bardzo kojący.

Od czasu do czasu Sandy, Kesey i Walker chodzili z siekierami do lasu, aby narąbać trochę drewna do domu - ale nie na tym polegała tu zabawa. Sandy zauważył, że Kesey nie był w gruncie rzeczy miłośnikiem świeżego powietrza. Nie zależało mu tak bardzo na dziewiczej Przyro-dzie. Las traktował raczej jako fantastyczną, teatralną scenerię... w które każdy dzień to happening, dzieło sztuki...
Na dachu domu umieścił kolumny z głośnikami, i nagle we wspa-niałym bożym, zielonym ozonie wybucha czarny maniak, który dmie w plastykowy saksofon, mianowicie Ornette Coleman z płyty. Nasi trzej drwale wybrali sobie nieco dziwaczną ścieżkę: zwariowane mobile zwisają z dolnych gałęzi, a do pni przybito mnóstwo szalonych malowideł. A potem ogromne drzewo z wielką dziuplą, a w środku, w zielonkawym mroku połyskuje blaszany koń, wygięty tak, że to groteskowe zwierzątko klęczy przechylone, jakby było w marnym stanie, Terytorium, które tak naprawde interesowało Keseya, to wnętrze domu. Zbudowany był z bali, ale bardziej przypominał duży dom niż chatkę. Główny pokój miał wielkie oszklone drzwi, odsłonięte belki i wielki kominek z kamieni. Kesey otoczył się najróżniejszym sprzętem, magnetofonami, kamerami i projektorami filmowymi, do którego Sandy dodał jeszcze więcej, dość wyraafinowane systemy retransmisyjne i inne, podobne. Często przyjeżdżali ludzie z Perry Lane, choć na razie nikt się tu jeszcze nie przeniósł. Ed McClanahan, Bob Stone, Vic Lovell, Chloe Scott, Jane Burton, Roy Seburn. Czasami z Oregonu przyjeżdżali brat Keseya Chuck z ku-zynem Dale\'em. Obaj przypominali Keseya, ale byli drobniejsi. Chuck był bystrym, choć cichym człowiekiem. Luźnym i swojskim. Dale był mocno zbudowany i jeszcze bardziej swojski niż kuzyni. Kesey próbował rozwijać różne formy spontanicznej ekspresji. Na przykład... wszyscy kładli się na podłodze i zaczynali gadać ze sobą, a Kesey wkładał sobie w rękawy po magnetofonowym mikrofonie i jak czarodziej machał rękami w powietrzu nad ich głowami, a ich głosy pojawiały się i nikły wraz z ruchem mikrofonów. Nieraz rezultaty były całkiem...
...cóż, dla normalnych ludzkich uszu najpewniej szalonym szwar-gotaniem. Natomiast dla wrażliwego, standardowego intelektualisty, który słyszał o Armory Show z roku 1913, Eriku Satie, Edgardzie Yarese i Johnie Cage\'u, mogło to brzmieć... jakby awangardowa, rozumiecie. Ale w istocie, jak wszystko tutaj, wyrastało to z... doświadczenia, z LSD. Cały, inny świat, na który LSD otwiera umysł, istnieje tylko w danym momencie - Teraz - i wszelkie próby planowania, kompozycji, or-kiestracji, scenariusza odcinały się tylko od tego momentu, pozostając w świecie tresury i szkolenia, gdzie mózg działa jak zawór...
Wobec tego próbowali coraz dziwniejszych improwizacji... jak Ludzkie Taśmy, wielkie rolki papieru pakowego rozwijane na podłodze. Brali świecowe kredki w różnych kolorach i kreślili dla siebie nawzajem symbole do improwizacji: dla Sandy\'ego różowe uderzenia w bęben, więc wydawał dźwięki takie jak czii-uunk-czank., czii-uunk-czank i tak dalej, a dla Keseya gitara ze strzałkami, dzianga dzianga brang brang, dla Jane Burton serie nut śpiewanych scatem, dla Boba Stone\'a opowias-tki do nałożenia na tło Ludzkiego Jazzu - wszystko to nagrane na magnetofon - a potem wszyscy odlatywali na... na czym?... na kwasie, pejotlu, nasionach powoju, cholernie paskudnych po połknięciu, miliardach gazopędnych ziaren puchnących w żołądku jak wilgotne mlecze, z wzdęciem - ale odlatujesz! - czy na 11-290 lub dexedrynie, ben-zedrynie, methedrynie - speedzie! - lub speedzie i trawce - czasami można było zastosować kombinację speedu i trawki i otworzyć te... drzwi w umyśle unikając przechodzenia przez nie kontrolowany tumult po LSD... Sandy bierze LSD i blask :::::: chwały :::::: i magiczna altanka zamienia się w... neonowy pył... pointylistyczne cząsteczki, teraz już na pewno. Złote cząsteczki, jaskrawe cząsteczki leśnej zielem, każda od-bijająca światło, wszystkie błyszczące i przelewające się jak elektroniczna mozaika, czysty kalifornijski neonowy pył. Nie da się opisać, jakie to piękne odkrycie, po raz pierwszy dosłownie widzieć atmosferę, w której żyło się od lat, i czuć ją także w środku., wypływającą z serca, z piersi, do mózgu, jak elektryczna fontanna... i... IT-zgo! - on i George Walker na wielkim drzewie przed domem, dosiedli konaru, a on doświadcza... intersubiektywności - wie dokładnie, co myśli Walker. Nie trzeba mówić, jak ma wyglądać całość, a tylko podzielić się robotą.
- Ty maluj pajęczyny - mówi Sandy - a ja pomaluję liście nad nimi.
- Rewelacja! - mówi George, ponieważ wie oczywiście, że wszys- cy ślizgamy się w tę i z powrotem w kombinacje wzajemnej świadomości, intersubiektywności. Idziemy do chatki przy strumyku, z magnetofonami i zaczynamy rapowanie - formę wymiany swobodnych skojarzeń, jak rozmowa jazzowa albo nawet monolog, w której wszyscy, ktokolwiek, chwytamy słowa, symbole, idee, dźwięki i przerzucamy się nimi w tę i z powrotem ponad... murami konwencjonalnej logiki... Ktoś znajduje garść drewnianych figur szachowych. Są rzeźbione niczym starożytne figurki, każda figura to stary rzeźbiony człowiek, tyle że ktoś zostawił je na dworze i zmokły, i pokręciło je, co otworzyło je na ich prawdziwe natury. Jednemu sterczą genitalia, choć ubrany jest w togę i dzierży włócznię...
- Widzieliście moją córkę? Twierdzi, że robię jej wstyd... Twier- dzi, że cały świat widzi, iż mam piczkę na myśli. W moim wieku...
- Tak, panie, mamy tu raport. Pańska córka to mała puszczalska suczka, ale jako król nie mam wyjścia i muszę kazać obciąć ci jaja...
- Królu, rzućmy o nie monetę...
- O twoje jaja?
- Właśnie! Tymi złotymi deklami, które ze sobą nosisz...
Właśnie! A właściwie nie do wiary. Każdy z nas ma w ręku szachówą figurke i staje się nią i nawijamy, jak osoby, które w nich widzimy, i zaczynamy myśleć to samo w tych samych chwilach. Ja również widziałem złote samochodowe dekle w śmiesznych małych krążkach pod ręką tej figurki nie większych niż główki pinezki... właśnie to miałem powiedzieć...
To najdziwniejsze uczucie w moim życiu - intersubiektywność, jakby nasze świadomości otworzyły się i zlały w jedną, i wystarczy teraz spojrzeć na drgnienie czyichś ust, oczu lub figurki, którą trzyma w ręku...
- Nie dałbyś wiary dziewczynie z cyckami z elektrycznych węgorzy, prawda, Królu?
- Tymi samymi, które zjonizowały miecz Króla Artura pod bagienną wodą?
- Dokładnie tymi samymi. Wymionami z tysiącem maleńkich przyssawek. Obawiam się, że chutliwa, cycasta z niej dziewczynka. Dwieście dwadzieścia woltów rozkoszy i prokurator na karku, o ile znam się na rzeczy...
...i jak, skutkiem choćby najdziwniejszego działania losu, mogłoby przyjść nam naraz do głowy coś takiego, jak dwieście dwadzieścia woltów rozkoszy i prokurator na karku...
Ale są i bagna - to już nie jest ten Rajski Ogród i wspaniałe odkrycia starej załogi z Perry Lane. Właściwie nawet trochę się szemrze w magicznej dolinie. Kesey zaczyna kierować naszymi tripami. Osobiście rozdaje drągi, to dla ciebie, a to dla ciebie... i właśnie kiedy położyłeś się wygodnie i lecisz swoją ścieżką, on wtrąca się - Hop! Hop! Wszyscy wstajemy! i zarządza wycieczkę do lasu...
Już po wszystkim niektórzy proszą Keseya o trochę kwasu i IT-29O, chcą je zabrać ze sobą do Palo Alto. - Nieeeeeeee - mówi Kesey i tak przekrzywia głowę, jakby ważył słowa, bo to delikatna sprawa. - Uważam, że lepiej będzie, jak przyjedziecie tu, żeby to brać...
Potem, w drodze powrotnej, ktoś powiada: "kiedyś byliśmy równi". Teraz to trip Keseya. Przyjeżdżamy do niego. Bierzemy jego kwas. Robimy to, czego chce.
Ale czego on chce? Stopniowo, mgliście zaczyna im świtać, że fantazja Keseya znowu się przesunęła, nawet poza ich, starego Perry Lane, fantazję. W każdym razie nikt nie ma ochoty na plan Keseya, że powinni wszyscy przenieść się do niego, do namiotów itd., transplantując całą sprawę z Perry Lane do La Hondy. Zaczynają patrzeć na dom Keseya jak na górski Wersal, z Keseyem jako Królem Słońce, coraz większym, z potężnym szczękatym profilem na tle sekwoi i górskiich szczytów. A jednak nie rozwinęło się to nigdy w otwarty bunt czy choćby rozczarowanie. Robią się tylko niespokojni. Odnoszą wrażenie, że Kesey zmierza gdzieś dalej, ku jakiejś fantazji, a oni nie wiedzą, czy chcą w niej brać udział.

U Keseya zaczęli się pojawiać nowi ludzie i w tym tkwiła część problemu. Niektórzy z załogi Perry Lane niezupełnie wiedzieli, co sądzić o Cassadym. Oto on w Wersalu Keseya, jak się rozpycha, bez koszuli, wymachuje ramionami, a skośne mięśnie brzucha sterczą mu na boki jak u ciężarowca... Kapujemy, szanujemy święty prymityw. Ale Kesey sugeruje, że należy uczyć się od Cassady\'ego, że przemawia do nas. I to była prawda. Cassady szukał intelektualnego kontaktu. Ale intelektualiści chcieli, aby był świętym prymitywem, kolesiem z Denver, prawdziwkiem pomiędzy nimi. Czasami Cassady wyczuwał, że pod względem intelektu nie akceptowali go, i odchodził w kąt, nie przerywając maniakalnego monologu, mamrocząc: - W porządku, mam swój trip, pójdę własnym tripem, to mój trip, rozumiecie...
Albo Page Browning. Trupowaty Kowboj także znalazł drogę przez góry. Wtedy na Perry Lane był to tylko zwykły typ, który od czasu do czasu wpadał po drodze. A teraz Kesey sugeruje, że można się uczyć od Page\'a Browninga. Kesey widzi pewną lojalność, odwagę i kreatywność kreatywność w tej trupiej gębie, jabłku Adama i w czarnej motocyklowej kurtce niczym pozostałości po jazdach z HelFs Angels - i w jego grubym głosie smolucha z kanału samochodowego warsztatu. Ci pier-wotni ludzie z kanałów... czy to mogło być to, ta odrobina strachu przed klasą robotniczą, między nami luzakami... elegancikami... intelektualis-tami? Odrobina tego, co Arthur Koestler nazywał Odwiecznym Stra-chem, od dzieciństwa - mały elegancik z przedmieścia podjeżdża ro-werem do stacji benzynowej, a tam w kanale, gdzie smaruje się samo-chody, w kucki siedzą twardziele, opowiadają kawały o dupach, co jakiś czas wtrącając kliniczne odnośniki do wypróżnienia i krepitacji i, Boże, pamiętasz ich ręce oplecione bazaltowymi żyłami jak chirurgicznymi rurkami nabrzmiałymi niedostępną mocą twardzieli z klas niższych, która w każdej chwili może podnieść wzrok i zauważyć nas... eleganckie małe mięczaki. Ale Kesey uwielbiał ten element. Zawsze był gotów pobujać się z nimi. Przyjdzie czas, kiedy będzie się bujał z potworami z samego dna Odwiecznego Strachu z samochodowych kanałów, Hell\'s Angels we własnych osobach...
Właściwie tylko nieliczni z nowej świty, która przyjeżdżała do La Hondy, pochodzili z niezamożnych rodzin, ale i tak panowała tam atmosfera bardziej swojska niż na Perry Lane.
Zjawił się stary przyjaciel Keseya, Kenneth Babbs, prosto z Wietnamu, gdzie latał helikopterami jako kapitan Marines. Babbs z wyróżnieniem ukończył anglistykę na Miami University. W swoim czasie był również świetnym sportowcem. Kesey poznał go na kursie literackim w Stanford. Babbs był wysoki, silny, prawdziwie rabelezjańska postać. Po powrocie z wojaczki przyciągał uwagę jak wielki serdeczny niedźwiedź grizzly huczący kosmicznym śmiechem. Niekiedy całymi dniami nosił lotniczy kombinezon, gdziekolwiek się znajdował, przeleć mnie... A Babbs potrafił naprawdę niesamowicie odlecieć. To jemu kolonia Keseya zawdzięczała wiele ze swego nowego stylu... Właśnie. To on wymyślił pranks, numerasy, czyli przewrotną błazenadę na wielką publiczną skalę...
I przyjechał Mikę Hagen. Hagen to znajomy Keseya z Oregonu, przystojny, małomówny, dobrze ułożony, z dobrego domu, dość bogatego. Jeden z tych, do których uśmiechają się tatusiowie, gdy zabierają ich nastoletnie córki na pierwszą randkę. No, no, wychowałem ją jak należy, muszę przyznać. Żadnej hołoty dla mojej córeczki, tylko przyzwoici chrześcijańscy chłopcy, którzy mówią tak, proszę pana, tak, proszę pani, i czeszą włosy zmoczonym grzebieniem. W dziesięć minut po przyjeździe do Keseya Hagen zbudował sobie Chatkę Kopulatkę z tyłu domu, wiatę obitą starymi deskami i wyposażoną w skrawki wykładziny, w materac z narzutą w indyjski wzorek, świece, błyszczące szklane klejnoty, kolumnę z głośnikami - wszystko to ku radości i wygodzie Dziewczynek Hagena. Och, Boże, te Dziewczynki Hagena i zamieszanie, jakie powodowały - Stark Naked, Anonymous - ale o nich później. Hagen był niezłośliwym, ale natchnionym, uroczym przewalaczem. Miał specjalny dar targowania się, handlu wymiennego i kombinowania. Potrafił zjawić się w samocho-dzie wyładowanym błyszczącymi magnetofonami, sprzętem filmowym, mikrofonami, głośnikami, wzmacniaczami, a nawet sprzętem wideo, więc poziorn techniki audio-wizualnej zaczął się podnosić...
Potem, pewnego dnia na przykład, stary znajomy Keseya z Perry Lane, pisarz Gurney Norman, przyjechał na weekend z Fort Ord, bazy wojskowej, i przywiózł kolegę z wojska, dwudziestoczteroletniego pod-porucznika piechoty nazwiskiem Roń Bevirt. Początkowo wszyscy olali Bevirta, bo wyglądał totalnie wojskowo. Był gruby, niechlujny, wyjąt-kowo paskudnie ostrzyżony na wojskowego jeża i był zupełnym pros-takiem. Oni natomiast spodobali się Bevirtowi i zaczął przyjeżdżać co weekend i przywozić mnóstwo jedzenia, którym z przyjemnością dzielił się ze wszystkimi, ciągle śmiał się i uśmiechał, więc nie mogli się oprzeć i w końcu go polubili. W swoim czasie skończył służbę i przyjechał na dobre. Nawet zaczął chudnąć, nabierać formy, włosy urosły mu jak Prince\'owi Yaliantowi z komiksu, zrobił się z niego całkiem przystojny facet i przepadał za... kisielem. W swoim czasie stał się znany jako The Hassler, a jego prawdziwe nazwisko zostało zapomniane...

W swoim czasie, oczywiście, mieszkańcy La Hondy, i nie tylko, zaczęli się zastanawiać... co te czubki tam robią? Jak to powiedzieć? Ale nie było jak im powiedzieć o doświadczeniu. Brak na to słów. A tamci mieli wciąż tę samą fantazję, znaną jako fantazja patologiczna. Te czubki to patologiczne przypadki. Niekiedy była to fantazja psychopatologicz-na - skąd oni się wzięli, z rozbitych rodzin, czy co? Kiedy indziej, socjopatologiczna - czy oni są wyalienowani? Czy nasze społeczeństwo gnije od środka? Nie mogli wiedzieć o doświadczeniu z LSD, ponieważ te drzwi nigdy się przed nimi nie otworzyły. Stali na progu... Boże, jak im opowiedzieć o naszym życiu? Młodzież zawsze miała tylko trzy wyjścia: chodzić do szkoły, chodzić do pracy albo siedzieć w domu. Jakież to nudne w porównaniu z doświadczeniem... nieskończonego... i życiem, którego przedmiot nie jest ani scholastyczny, ani biurokratycz-ny, ale... Ja i My, nastrojeni wśród nie-muzykalnych tłumów czarnyvh błyszczących butów, Ja - ze wzrokiem utkwionym w tej nieomal nie-widzialnej dziurze tam w s-s-s-sekwojowym niebie...

Pewnego wieczoru Bob Stone siedział w domu w Menlo Park - wciąż studiował na kursie literackim w Stanford - kiedy zadzwonił Babbs od Keseya z La Hondy.
- Przyjedź do nas - powiedział - coś będziemy kręcić.
- Nie - powiedział Stone. Nie miał wielkiej ochoty. Był trochę zmęczony. - TO godzina jazdy tam i godzina z powrotem, może innym razem.
- Nie przesadzaj, Bob - mówi Babbs. - Jaka godzina. Możesz tu być za trzydzieści minut.
Babbs jest w świetnym humorze, w tle słychać muzykę i jakieś głosy. Rzeczywiście coś tam kręcą.
- Wiem, jak to daleko - mówi Stone. - Czterdzieści pięć minut, albo godzina, w nocy raczej godzina.
- Słuchaj! - mówi Babbs, śmieje się i prawie krzyczy do słucha wki! - Nieustraszony Podróżnik zrobi to w trzydzieści minut! Nieustraszony Podróżnik zrobi to z prędkością światła!
Babbs słyszy, jak z tyłu parę głosów podchwytuje:
- Nieustraszony Podróżnik! Nieustraszony podróżnik!
- Nieustraszony Podróżnik! - krzyczy Babbs. - Nieustraszony Podróżnik po prostu wstaje, wychodzi i już tu jest!
I tak dalej, aż Stone ulega, wsiada do samochodu i rusza w drogę. Przyjeżdża; po godzinie właśnie.
Gdy tylko wysiada przed domem, słyszy Wielki Rap, z głębi domu, z głębi lasu, jakby waliły bębny, ryczały trąby, a Prankstersi zawodzą i skandują:
- Nieustraszony Podróżnik!
- Nieustraszony Podróżnik!
- Nieustraszony Podróżnik!
- Nieustraszony Podróżnik!
- Nieustraszony Podróżnik!
Wchodzi przez oszklone drzwi; szalone, ochrowe, niesamowite świa-tła, gongi, flety, bębny, gitary uderzane jak perkusja...
- Nieustraszony Podróżnik! -
- Nieustraszony Podróżnik - podróżnik w mgnieniu oka!
- Nieustraszony Podróżnik -
- prostuje zakręty!
- Nieustraszony Podróżnik -
- zakręca proste!
- Nieustraszony Podróżnik -
- promień świetlny!
- Nieustraszony Podróżnik -
- światło promienne!
- Nieustraszony Podróżnik -
- zwiera obwód!
- Nieustraszony Podróżnik -
- skraca fale!
- Nieustraszony Podróżnik
- i jego banda Merry Pranksters!
- Nieustraszony Podróżnik!
- i jego banda Merry Pranksters wyruszają w podróż na Wschód.

Kategorie

Zajawki z NeuroGroove
  • Efedryna
  • Kofeina
  • Pozytywne przeżycie

Bylem przede wszystkim ciekaw, jak ten specyfik zadziała. Często chodzę kompletnie zmulony i szukałem jakiegoś remedium

Od dłuższego czasu chodziłem mocno zmulony. Zawdzięczam to zapewne siedzącemu trybowi życia typowego programisty, co na dodatek przyczyniło się do powolnego wzrostu wagi. Postanowiłem znaleźć coś, co spowoduje że będę bardziej zmotywowany, pobudzony, a przy tym sprawi że zacznę chudnąć. Wiem oczywiście o tabletkach Tussipect, ale są one obecnie na receptę i wolałem poszukać czegoś naturalnego. Na dodatek miało być to coś legalnego. Niemożliwe? Możliwe. Na dodatek efekty przerosły moje najśmielsze oczekiwania.

  • 4-HO-MET
  • Tripraport

Opisany dokładnie w raporcie.

Nastawienie psychiczne: Pamiętam jak bardzo byłem napalony na spróbowanie 4-ho-met. Setki pozytywnych opinii o tej substancji, opisy mistycznych stanów, pięknych wizualizacji i przyjemnej euforii - to wszystko sprawiało, że chciałem jej spróbować. Dzień testów odkładał się przez kilka tygodni. Ten fakt złościł jakoś część mnie, która miała ogromną ochotę na przygodę z tym psychodelikiem. W końcu jednak doczekałem się. Mój wewnętrzny potwór żywiący się mocą psychodelików ożywił się, podpowiadał mi cichym głosem, że będzie to przewspaniałe przeżycie.

  • Ayahuasca
  • DMT
  • Przeżycie mistyczne

3 miesiące temu wziąłem udział, poza granicami Polski, w ceremonialnym przyjęciu świętego wywaru - Ayahuaski. Przygotowania do tego wydarzenia powziąłem jednak już na długi czas przed i jest to element, moim zdaniem, nie do pominięcia w trip reporcie. Jak się potem okazało wszystko to miało mieć znaczenie podczas owego pamiętnego wieczora. Zacząłem przede wszystkim od diety, a zwłaszcza od odstawienia produktów mięsnych już 2 tygodnie przed (to zostało mi do dzisiaj i już się nie zmieni ;).

  • Marihuana

Rodzaj substancji: Cannabis




Doświadczenie:kilka razy SD,LSA no i mj - jak widac raczej skromnie.




Set & setting:Mój pokój + 2 kumple + komputer + film.Wieczór.