5. Szałowy - kolorowy pył neonowy
Karta bardzo bożonarodzeniowa,
Nowy dom Keseya koło La Hondy
Chata z bali, górski strumień, drewniany mostek
Dwadzieścia pięć kilometrów z Pało Alto za
Cahill Ridge tam gdzie droga 84 Przecina wąwóz w sekwojowym
lesie...
Sekwojowy las za ogród!
Karta bardzo bożonarodzeniowa.
Oraz...
Strategiczne oddalenie.
Żadnych sąsiadów w pobliżu.
La Honda żyje po kowbojsku.
Ruch jak w ulu,
Mnóstwo domów,
Ale schowanych za lasem.
Nie widać żadnych twarzy
Z malowniczej starej drogi 84
Tylko dwie przydrożne gospody z Dzikiego Zachodu, Baw\'s General
Store,
The Hilltom Motel, Dziki Zachód dla Turystów.
Z brązowymi drewnianymi szyldami obciętymi na końcach nie
równo,
Ale starannie, rozumiecie,
Jakby chciały powiedzieć:
Oto Przygoda na Dzikim Zachodzie, zmotoryzowani przyjaciele.
Ale z odkażonymi deskami klozetowymi
Krążki amoniaku w każdym pisuarze
Naszym celem jest higiena twojego Dzikiego Zachodu...
Kto podbił Zachód Dziki?
Chyba antyseptyki.
La Honda zawdzięcza podobno swój kowbojski styl
Rewolwerowcom Younger Brothers.
Schowali się w tym mieście
I czyż nie odpłacili za gościnność
Jak na dobrych sąsiadów przystało.
Postawiły wielki drewniany skład,
Te słynne dranie.
Ale to tylko Younger Brothers
Zwykli rewolwerowcy.
A ten Kesey
Ze swoimi Wesołymi Numerantami...
- w :::::: blasku :::::: chwały ::::::
Na początku roku 1964, jak na razie mała grupa. Popołudniami -
Faye, ta wieczna, anielska żona pionierska, w domu, przy piecu, przy
maszynie do szycia, z dziećmi, Shannon i Zane, czepiającymi się jej
spódnicy. Obok, w drewnianej chatce nad strumykiem Kesey postawił
biurko i maszynę do pisania i kończył właśnie poprawiać Sometimes a
Great Notion, teraz już prawie 300 ooo słów. Jest z nimi George
Walker, przyjaciel Keseya z Oregonu, dwudziestoparoletni blondyn o
typowej amerykańskiej urodzie, dobrze zbudowany, syn bogatego
inwestora budowlanego. Walker ma tak zwany pogodny sposób bycia i
wciąż powtarza Reeewelacja! w najbardziej entuzjastyczny ze wszyst
kich możliwych sposobów. Oraz Sandy Lehmann-Haupt. Sandy jest
młodszym bratem Carla, znajomego Keseya z Perry Lane. To przystojny
koleś, dwudziestodwulatek, wysoki, szczupły, nerwowy. Sandy poznał
Keseya trzy miesiące temu, 14 listopada 1963 roku, przez Carla, kiedy
Kesey przyjechał do Nowego Jorku na premierę scenicznej wersji Lotu
nad kukułczym gniazdem. McMurphy\'ego grał Kirk Douglas. Sandy
porzucił New York University i pracował jako realizator dźwięku. Był
geniuszem, jeśli chodzi o taśmy, nagrania, systemy dźwiękowe itd.,
ale przechodził ciężki okres. Doszło do tego, że pewnego dnia
próbował się dostać na oddział psychiatryczny, ale Carl mu to
wyperswadował i zabrał na premierę Lotu nad kukułczym gniazdem. A tam
był Randall McMur-phy... Kesey... i Carl poprosił go, aby zabrał
Sandy\'ego ze sobą na zachód, do La Hondy, żeby wyrwał się z tego
nowojorskiego bagna, Jeśli w ogóle było jakieś miejsce, gdzie można
się wyleczyć z Nowego Jorku, to właśnie tam, za domem Keseya w blasku
::::::: chwały :::::;; altance ::::::: na końcu ścieżki za domem, na
wzgórzu w sekwojowym lesie. Sandy trafił nagle na niesamowitą
altankę, jak wielka, zamknięta kopuła, jak to, co mają na myśli
ludzie mówiąc o "sosnowej katedrze", tylko że sekwoje są jeszcze
bardziej majestatyczne. Prześwietlone promieniami słońca sekwoje
sprawiały wrażenie, jakby ich pnie i gałęzie rozciągały się na setki
metrów nad głową. Zawsze było tam jednocześnie słońce i przyjemny
chłodek, przez cały rok jak w piękny, jesienny dzień, Słońce
przebijało się przez plątaninę gałęzi i rozbijało się jak na
poin-tylistycznym obrazie. Głęboka zieleń i plamiste cienie, ale i
jasny blask w przestronnej, ciemnozielonej superaltance, stały
zielony blask, zielono-złote popołudnie, bezruch, prostopadły spokój,
woń drzew, pneumatyczne efekty dźwiękowe samochodów na drodze 84,
sziii-uuuu, jak łagodny wietrzyk. Nic tylko spokój bardzo kojący.
Od czasu do czasu Sandy, Kesey i Walker chodzili z siekierami do
lasu, aby narąbać trochę drewna do domu - ale nie na tym polegała tu
zabawa. Sandy zauważył, że Kesey nie był w gruncie rzeczy miłośnikiem
świeżego powietrza. Nie zależało mu tak bardzo na dziewiczej
Przyro-dzie. Las traktował raczej jako fantastyczną, teatralną
scenerię... w które każdy dzień to happening, dzieło sztuki...
Na dachu domu umieścił kolumny z głośnikami, i nagle we
wspa-niałym bożym, zielonym ozonie wybucha czarny maniak, który dmie
w plastykowy saksofon, mianowicie Ornette Coleman z płyty. Nasi trzej
drwale wybrali sobie nieco dziwaczną ścieżkę: zwariowane mobile
zwisają z dolnych gałęzi, a do pni przybito mnóstwo szalonych
malowideł. A potem ogromne drzewo z wielką dziuplą, a w środku, w
zielonkawym mroku połyskuje blaszany koń, wygięty tak, że to
groteskowe zwierzątko klęczy przechylone, jakby było w marnym stanie,
Terytorium, które tak naprawde interesowało Keseya, to wnętrze domu.
Zbudowany był z bali, ale bardziej przypominał duży dom niż chatkę.
Główny pokój miał wielkie oszklone drzwi, odsłonięte belki i wielki
kominek z kamieni. Kesey otoczył się najróżniejszym sprzętem,
magnetofonami, kamerami i projektorami filmowymi, do którego Sandy
dodał jeszcze więcej, dość wyraafinowane systemy retransmisyjne i
inne, podobne. Często przyjeżdżali ludzie z Perry Lane, choć na razie
nikt się tu jeszcze nie przeniósł. Ed McClanahan, Bob Stone, Vic
Lovell, Chloe Scott, Jane Burton, Roy Seburn. Czasami z Oregonu
przyjeżdżali brat Keseya Chuck z ku-zynem Dale\'em. Obaj przypominali
Keseya, ale byli drobniejsi. Chuck był bystrym, choć cichym
człowiekiem. Luźnym i swojskim. Dale był mocno zbudowany i jeszcze
bardziej swojski niż kuzyni. Kesey próbował rozwijać różne formy
spontanicznej ekspresji. Na przykład... wszyscy kładli się na
podłodze i zaczynali gadać ze sobą, a Kesey wkładał sobie w rękawy po
magnetofonowym mikrofonie i jak czarodziej machał rękami w powietrzu
nad ich głowami, a ich głosy pojawiały się i nikły wraz z ruchem
mikrofonów. Nieraz rezultaty były całkiem...
...cóż, dla normalnych ludzkich uszu najpewniej szalonym
szwar-gotaniem. Natomiast dla wrażliwego, standardowego
intelektualisty, który słyszał o Armory Show z roku 1913, Eriku
Satie, Edgardzie Yarese i Johnie Cage\'u, mogło to brzmieć... jakby
awangardowa, rozumiecie. Ale w istocie, jak wszystko tutaj, wyrastało
to z... doświadczenia, z LSD. Cały, inny świat, na który LSD otwiera
umysł, istnieje tylko w danym momencie - Teraz - i wszelkie próby
planowania, kompozycji, or-kiestracji, scenariusza odcinały się tylko
od tego momentu, pozostając w świecie tresury i szkolenia, gdzie mózg
działa jak zawór...
Wobec tego próbowali coraz dziwniejszych improwizacji... jak
Ludzkie Taśmy, wielkie rolki papieru pakowego rozwijane na podłodze.
Brali świecowe kredki w różnych kolorach i kreślili dla siebie
nawzajem symbole do improwizacji: dla Sandy\'ego różowe uderzenia w
bęben, więc wydawał dźwięki takie jak czii-uunk-czank.,
czii-uunk-czank i tak dalej, a dla Keseya gitara ze strzałkami,
dzianga dzianga brang brang, dla Jane Burton serie nut śpiewanych
scatem, dla Boba Stone\'a opowias-tki do nałożenia na tło Ludzkiego
Jazzu - wszystko to nagrane na magnetofon - a potem wszyscy
odlatywali na... na czym?... na kwasie, pejotlu, nasionach powoju,
cholernie paskudnych po połknięciu, miliardach gazopędnych ziaren
puchnących w żołądku jak wilgotne mlecze, z wzdęciem - ale
odlatujesz! - czy na 11-290 lub dexedrynie, ben-zedrynie, methedrynie
- speedzie! - lub speedzie i trawce - czasami można było zastosować
kombinację speedu i trawki i otworzyć te... drzwi w umyśle unikając
przechodzenia przez nie kontrolowany tumult po LSD... Sandy bierze
LSD i blask :::::: chwały :::::: i magiczna altanka zamienia się w...
neonowy pył... pointylistyczne cząsteczki, teraz już na pewno. Złote
cząsteczki, jaskrawe cząsteczki leśnej zielem, każda od-bijająca
światło, wszystkie błyszczące i przelewające się jak elektroniczna
mozaika, czysty kalifornijski neonowy pył. Nie da się opisać, jakie
to piękne odkrycie, po raz pierwszy dosłownie widzieć atmosferę, w
której żyło się od lat, i czuć ją także w środku., wypływającą z
serca, z piersi, do mózgu, jak elektryczna fontanna... i... IT-zgo! -
on i George Walker na wielkim drzewie przed domem, dosiedli konaru, a
on doświadcza... intersubiektywności - wie dokładnie, co myśli
Walker. Nie trzeba mówić, jak ma wyglądać całość, a tylko podzielić
się robotą.
- Ty maluj pajęczyny - mówi Sandy - a ja pomaluję liście nad nimi.
- Rewelacja! - mówi George, ponieważ wie oczywiście, że wszys- cy
ślizgamy się w tę i z powrotem w kombinacje wzajemnej świadomości,
intersubiektywności. Idziemy do chatki przy strumyku, z magnetofonami
i zaczynamy rapowanie - formę wymiany swobodnych skojarzeń, jak
rozmowa jazzowa albo nawet monolog, w której wszyscy, ktokolwiek,
chwytamy słowa, symbole, idee, dźwięki i przerzucamy się nimi w tę i
z powrotem ponad... murami konwencjonalnej logiki... Ktoś znajduje
garść drewnianych figur szachowych. Są rzeźbione niczym starożytne
figurki, każda figura to stary rzeźbiony człowiek, tyle że ktoś
zostawił je na dworze i zmokły, i pokręciło je, co otworzyło je na
ich prawdziwe natury. Jednemu sterczą genitalia, choć ubrany jest w
togę i dzierży włócznię...
- Widzieliście moją córkę? Twierdzi, że robię jej wstyd... Twier-
dzi, że cały świat widzi, iż mam piczkę na myśli. W moim wieku...
- Tak, panie, mamy tu raport. Pańska córka to mała puszczalska
suczka, ale jako król nie mam wyjścia i muszę kazać obciąć ci jaja...
- Królu, rzućmy o nie monetę...
- O twoje jaja?
- Właśnie! Tymi złotymi deklami, które ze sobą nosisz...
Właśnie! A właściwie nie do wiary. Każdy z nas ma w ręku
szachówą figurke i staje się nią i nawijamy, jak osoby, które w nich
widzimy, i zaczynamy myśleć to samo w tych samych chwilach. Ja
również widziałem złote samochodowe dekle w śmiesznych małych
krążkach pod ręką tej figurki nie większych niż główki
pinezki... właśnie to miałem powiedzieć...
To najdziwniejsze uczucie w moim życiu -
intersubiektywność, jakby nasze świadomości otworzyły się i zlały w
jedną, i wystarczy teraz spojrzeć na drgnienie czyichś ust, oczu lub
figurki, którą trzyma w ręku...
- Nie dałbyś wiary dziewczynie z cyckami z elektrycznych węgorzy,
prawda, Królu?
- Tymi samymi, które zjonizowały miecz Króla Artura pod bagienną
wodą?
- Dokładnie tymi samymi. Wymionami z tysiącem maleńkich
przyssawek. Obawiam się, że chutliwa, cycasta z niej dziewczynka.
Dwieście dwadzieścia woltów rozkoszy i prokurator na karku, o ile
znam się na rzeczy...
...i jak, skutkiem choćby najdziwniejszego działania losu, mogłoby
przyjść nam naraz do głowy coś takiego, jak dwieście dwadzieścia
woltów rozkoszy i prokurator na karku...
Ale są i bagna - to już nie jest ten Rajski Ogród i wspaniałe
odkrycia starej załogi z Perry Lane. Właściwie nawet trochę się
szemrze w magicznej dolinie. Kesey zaczyna kierować naszymi tripami.
Osobiście rozdaje drągi, to dla ciebie, a to dla ciebie... i właśnie
kiedy położyłeś się wygodnie i lecisz swoją ścieżką, on wtrąca się -
Hop! Hop! Wszyscy wstajemy! i zarządza wycieczkę do lasu...
Już po wszystkim niektórzy proszą Keseya o trochę kwasu i IT-29O,
chcą je zabrać ze sobą do Palo Alto. - Nieeeeeeee - mówi Kesey i tak
przekrzywia głowę, jakby ważył słowa, bo to delikatna sprawa. -
Uważam, że lepiej będzie, jak przyjedziecie tu, żeby to brać...
Potem, w drodze powrotnej, ktoś powiada: "kiedyś byliśmy równi".
Teraz to trip Keseya. Przyjeżdżamy do niego. Bierzemy jego kwas.
Robimy to, czego chce.
Ale czego on chce? Stopniowo, mgliście zaczyna im świtać, że
fantazja Keseya znowu się przesunęła, nawet poza ich, starego Perry
Lane, fantazję. W każdym razie nikt nie ma ochoty na plan Keseya, że
powinni wszyscy przenieść się do niego, do namiotów itd.,
transplantując całą sprawę z Perry Lane do La Hondy. Zaczynają
patrzeć na dom Keseya jak na górski Wersal, z Keseyem jako Królem
Słońce, coraz większym, z potężnym szczękatym profilem na tle sekwoi
i górskiich szczytów. A jednak nie rozwinęło się to nigdy w otwarty
bunt czy choćby rozczarowanie. Robią się tylko niespokojni. Odnoszą
wrażenie, że Kesey zmierza gdzieś dalej, ku jakiejś fantazji, a oni
nie wiedzą, czy chcą w niej brać udział.
U Keseya zaczęli się pojawiać nowi ludzie i w tym tkwiła część
problemu. Niektórzy z załogi Perry Lane niezupełnie wiedzieli, co
sądzić o Cassadym. Oto on w Wersalu Keseya, jak się rozpycha, bez
koszuli, wymachuje ramionami, a skośne mięśnie brzucha sterczą mu na
boki jak u ciężarowca... Kapujemy, szanujemy święty prymityw. Ale
Kesey sugeruje, że należy uczyć się od Cassady\'ego, że przemawia do
nas. I to była prawda. Cassady szukał intelektualnego kontaktu. Ale
intelektualiści chcieli, aby był świętym prymitywem, kolesiem z
Denver, prawdziwkiem pomiędzy nimi. Czasami Cassady wyczuwał, że pod
względem intelektu nie akceptowali go, i odchodził w kąt, nie
przerywając maniakalnego monologu, mamrocząc: - W porządku, mam swój
trip, pójdę własnym tripem, to mój trip, rozumiecie...
Albo Page Browning. Trupowaty Kowboj także znalazł drogę przez
góry. Wtedy na Perry Lane był to tylko zwykły typ, który od czasu do
czasu wpadał po drodze. A teraz Kesey sugeruje, że można się uczyć od
Page\'a Browninga. Kesey widzi pewną lojalność, odwagę i kreatywność
kreatywność w tej trupiej gębie, jabłku Adama i w czarnej
motocyklowej kurtce niczym pozostałości po jazdach z HelFs Angels - i
w jego grubym głosie smolucha z kanału samochodowego warsztatu. Ci
pier-wotni ludzie z kanałów... czy to mogło być to, ta odrobina
strachu przed klasą robotniczą, między nami luzakami...
elegancikami... intelektualis-tami? Odrobina tego, co Arthur Koestler
nazywał Odwiecznym Stra-chem, od dzieciństwa - mały elegancik z
przedmieścia podjeżdża ro-werem do stacji benzynowej, a tam w kanale,
gdzie smaruje się samo-chody, w kucki siedzą twardziele, opowiadają
kawały o dupach, co jakiś czas wtrącając kliniczne odnośniki do
wypróżnienia i krepitacji i, Boże, pamiętasz ich ręce oplecione
bazaltowymi żyłami jak chirurgicznymi rurkami nabrzmiałymi
niedostępną mocą twardzieli z klas niższych, która w każdej chwili
może podnieść wzrok i zauważyć nas... eleganckie małe mięczaki. Ale
Kesey uwielbiał ten element. Zawsze był gotów pobujać się z nimi.
Przyjdzie czas, kiedy będzie się bujał z potworami z samego dna
Odwiecznego Strachu z samochodowych kanałów, Hell\'s Angels we
własnych osobach...
Właściwie tylko nieliczni z nowej świty, która przyjeżdżała do La
Hondy, pochodzili z niezamożnych rodzin, ale i tak panowała tam
atmosfera bardziej swojska niż na Perry Lane.
Zjawił się stary przyjaciel Keseya, Kenneth Babbs, prosto z
Wietnamu, gdzie latał helikopterami jako kapitan Marines. Babbs z
wyróżnieniem ukończył anglistykę na Miami University. W swoim czasie
był również świetnym sportowcem. Kesey poznał go na kursie literackim
w Stanford. Babbs był wysoki, silny, prawdziwie rabelezjańska postać.
Po powrocie z wojaczki przyciągał uwagę jak wielki serdeczny
niedźwiedź grizzly huczący kosmicznym śmiechem. Niekiedy całymi
dniami nosił lotniczy kombinezon, gdziekolwiek się znajdował, przeleć
mnie... A Babbs potrafił naprawdę niesamowicie odlecieć. To jemu
kolonia Keseya zawdzięczała wiele ze swego nowego stylu... Właśnie.
To on wymyślił pranks, numerasy, czyli przewrotną błazenadę na wielką
publiczną skalę...
I przyjechał Mikę Hagen. Hagen to znajomy Keseya z Oregonu,
przystojny, małomówny, dobrze ułożony, z dobrego domu, dość bogatego.
Jeden z tych, do których uśmiechają się tatusiowie, gdy zabierają ich
nastoletnie córki na pierwszą randkę. No, no, wychowałem ją jak
należy, muszę przyznać. Żadnej hołoty dla mojej córeczki, tylko
przyzwoici chrześcijańscy chłopcy, którzy mówią tak, proszę pana,
tak, proszę pani, i czeszą włosy zmoczonym grzebieniem. W dziesięć
minut po przyjeździe do Keseya Hagen zbudował sobie Chatkę Kopulatkę
z tyłu domu, wiatę obitą starymi deskami i wyposażoną w skrawki
wykładziny, w materac z narzutą w indyjski wzorek, świece, błyszczące
szklane klejnoty, kolumnę z głośnikami - wszystko to ku radości i
wygodzie Dziewczynek Hagena. Och, Boże, te Dziewczynki Hagena i
zamieszanie, jakie powodowały - Stark Naked, Anonymous - ale o nich
później. Hagen był niezłośliwym, ale natchnionym, uroczym
przewalaczem. Miał specjalny dar targowania się, handlu wymiennego i
kombinowania. Potrafił zjawić się w samocho-dzie wyładowanym
błyszczącymi magnetofonami, sprzętem filmowym, mikrofonami,
głośnikami, wzmacniaczami, a nawet sprzętem wideo, więc poziorn
techniki audio-wizualnej zaczął się podnosić...
Potem, pewnego dnia na przykład, stary znajomy Keseya z Perry
Lane, pisarz Gurney Norman, przyjechał na weekend z Fort Ord, bazy
wojskowej, i przywiózł kolegę z wojska, dwudziestoczteroletniego
pod-porucznika piechoty nazwiskiem Roń Bevirt. Początkowo wszyscy
olali Bevirta, bo wyglądał totalnie wojskowo. Był gruby, niechlujny,
wyjąt-kowo paskudnie ostrzyżony na wojskowego jeża i był zupełnym
pros-takiem. Oni natomiast spodobali się Bevirtowi i zaczął
przyjeżdżać co weekend i przywozić mnóstwo jedzenia, którym z
przyjemnością dzielił się ze wszystkimi, ciągle śmiał się i
uśmiechał, więc nie mogli się oprzeć i w końcu go polubili. W swoim
czasie skończył służbę i przyjechał na dobre. Nawet zaczął chudnąć,
nabierać formy, włosy urosły mu jak Prince\'owi Yaliantowi z komiksu,
zrobił się z niego całkiem przystojny facet i przepadał za...
kisielem. W swoim czasie stał się znany jako The Hassler, a jego
prawdziwe nazwisko zostało zapomniane...
W swoim czasie, oczywiście, mieszkańcy La Hondy, i nie tylko, zaczęli się zastanawiać... co te czubki tam robią? Jak to powiedzieć? Ale nie było jak im powiedzieć o doświadczeniu. Brak na to słów. A tamci mieli wciąż tę samą fantazję, znaną jako fantazja patologiczna. Te czubki to patologiczne przypadki. Niekiedy była to fantazja psychopatologicz-na - skąd oni się wzięli, z rozbitych rodzin, czy co? Kiedy indziej, socjopatologiczna - czy oni są wyalienowani? Czy nasze społeczeństwo gnije od środka? Nie mogli wiedzieć o doświadczeniu z LSD, ponieważ te drzwi nigdy się przed nimi nie otworzyły. Stali na progu... Boże, jak im opowiedzieć o naszym życiu? Młodzież zawsze miała tylko trzy wyjścia: chodzić do szkoły, chodzić do pracy albo siedzieć w domu. Jakież to nudne w porównaniu z doświadczeniem... nieskończonego... i życiem, którego przedmiot nie jest ani scholastyczny, ani biurokratycz-ny, ale... Ja i My, nastrojeni wśród nie-muzykalnych tłumów czarnyvh błyszczących butów, Ja - ze wzrokiem utkwionym w tej nieomal nie-widzialnej dziurze tam w s-s-s-sekwojowym niebie...
Pewnego wieczoru Bob Stone siedział w domu w Menlo Park - wciąż
studiował na kursie literackim w Stanford - kiedy zadzwonił Babbs od
Keseya z La Hondy.
- Przyjedź do nas - powiedział - coś będziemy kręcić.
- Nie - powiedział Stone. Nie miał wielkiej ochoty. Był trochę
zmęczony. - TO godzina jazdy tam i godzina z powrotem, może innym
razem.
- Nie przesadzaj, Bob - mówi Babbs. - Jaka godzina. Możesz tu być
za trzydzieści minut.
Babbs jest w świetnym humorze, w tle słychać muzykę i jakieś
głosy. Rzeczywiście coś tam kręcą.
- Wiem, jak to daleko - mówi Stone. - Czterdzieści pięć minut,
albo godzina, w nocy raczej godzina.
- Słuchaj! - mówi Babbs, śmieje się i prawie krzyczy do słucha
wki! - Nieustraszony Podróżnik zrobi to w trzydzieści minut!
Nieustraszony Podróżnik zrobi to z prędkością światła!
Babbs słyszy, jak z tyłu parę głosów podchwytuje:
- Nieustraszony Podróżnik! Nieustraszony podróżnik!
- Nieustraszony Podróżnik! - krzyczy Babbs. - Nieustraszony
Podróżnik po prostu wstaje, wychodzi i już tu jest!
I tak dalej, aż Stone ulega, wsiada do samochodu i rusza w drogę.
Przyjeżdża; po godzinie właśnie.
Gdy tylko wysiada przed domem, słyszy Wielki Rap, z głębi domu, z
głębi lasu, jakby waliły bębny, ryczały trąby, a Prankstersi zawodzą
i skandują:
- Nieustraszony Podróżnik!
- Nieustraszony Podróżnik!
- Nieustraszony Podróżnik!
- Nieustraszony Podróżnik!
- Nieustraszony Podróżnik!
Wchodzi przez oszklone drzwi; szalone, ochrowe, niesamowite
świa-tła, gongi, flety, bębny, gitary uderzane jak perkusja...
- Nieustraszony Podróżnik! -
- Nieustraszony Podróżnik - podróżnik w mgnieniu oka!
- Nieustraszony Podróżnik -
- prostuje zakręty!
- Nieustraszony Podróżnik -
- zakręca proste!
- Nieustraszony Podróżnik -
- promień świetlny!
- Nieustraszony Podróżnik -
- światło promienne!
- Nieustraszony Podróżnik -
- zwiera obwód!
- Nieustraszony Podróżnik -
- skraca fale!
- Nieustraszony Podróżnik
- i jego banda Merry Pranksters!
- Nieustraszony Podróżnik!
- i jego banda Merry Pranksters wyruszają w podróż na Wschód.