by Ensoryt
Ustawa Liroya utrudniła dostęp do marihuany
Pacjenci potrzebujący leków z kannabinoidami wciąż nie mogą ich zamówić w polskiej aptece. Ani liczyć na refundację tych z importu docelowego.
Kategorie
Źródło
Odsłony
451Pacjenci potrzebujący leków z kannabinoidami wciąż nie mogą ich zamówić w polskiej aptece. Ani liczyć na refundację tych z importu docelowego.
Miał być łatwiejszy dostęp – jest podwyżka. Nowelizacja ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii, wprowadzająca możliwość sprowadzania do Polski suszu i wytwarzania leków na bazie medycznej marihuany, okazała się martwym prawem. Jej artykuły 33a–33d uznają wprawdzie ziele, wyciągi, nalewki oraz żywicę konopi innych niż włókniste za surowiec farmaceutyczny przeznaczony do sporządzania leków recepturowych, ale ich wytwarzanie jest dziś niemożliwe. Pacjenci sprowadzający leki z zagranicy nie mogą natomiast liczyć na refundację.
LEKARZ NIE PRZEPISZE
Założenia były szczytne – chorzy, którym lekarz przepisze leki z medyczną marihuaną (np. dzieci z padaczką lekooporną czy cierpiący na schorzenia onkologiczne), nie będą musieli ich sprowadzać z zagranicy poprzez import docelowy. Dzięki nowelizacji farmaceutyki mogą zostać wytworzone w Polsce, przez farmaceutę w lokalnej aptece. A to sprawi, że ceny takich leków spadną. Eksperci szacowali, że gram medycznej marihuany mógłby kosztować 50–60 zł, a miesięczna kuracja od 1,5 do 2 tys. zł.
Spodziewając się lawiny wniosków od przedsiębiorców chętnych na import suszu, resort zdrowia postanowił zniechęcić pacjentów do występowania o import docelowy dużo droższych leków z zagranicy. I posługując się ogólną opinią Agencji Oceny Technologii Medycznych i Taryfikacji (AOTMiT), m.in. o niskiej efektywności takiej terapii wobec możliwych kosztów, uznał, że ich refundacja się nie opłaca. Pacjenci skarżą się, że ich wnioski o refundację leków z medyczną marihuaną sprowadzanych z zagranicy w procedurze importu docelowego spotykają się z odmową. I za kurację muszą płacić z własnej kieszeni, co często przekracza ich możliwości finansowe.
Ministerstwo Zdrowia informuje tylko, że w ciągu ostatnich dwóch lat wydano 194 zgody na sprowadzenie z zagranicy leków zawierających kannabinoidy i 22 odmowy ich refundacji.
IMPORTER NIE SPROWADZI
Na zmianę sytuacji nie ma co liczyć, bo na lek z „polską marihuaną" trzeba będzie czekać co najmniej kilka miesięcy. Najważniejszym problemem jest brak norm, według których aptekarz mógłby go sporządzić – stężenia, dawek, sposobu wytwarzania. W Farmakopei Polskiej, dokumencie określającym wymagania jakościowe produktów leczniczych i surowców farmaceutycznych wydawanym przez Urząd Rejestracji Produktów Leczniczych, Wyrobów Medycznych i Produktów Biobójczych (URPL), próżno szukać wytycznych dotyczących leków z medyczną marihuaną.
– To sprawia, że lekarz nie ma jak przepisać leku, farmaceuta go przygotować, a ewentualny dystrybutor sprowadzić surowca do produkcji marihuany – tłumaczy Mariusz Politowicz, farmaceuta i członek Naczelnej Rady Aptekarskiej.
Jego zdaniem do sprowadzania suszu nie zachęca też zła sława, jaką cieszą się leki narkotyczne, jak potocznie nazywa się leki opioidowe. I to nie tylko wśród samych chorych, ale i farmaceutów, którzy realizują receptę na takie leki, a także dystrybutorów i hurtowników.
Nawet jednak jeśli Urząd Rejestracji Produktów Leczniczych określi wytyczne dla leków z medyczną marihuaną i znajdzie się przedsiębiorca gotowy sprowadzać susz, chorzy zamówią leki w Polsce co najmniej za kilka miesięcy. Przed wprowadzeniem na rynek przedsiębiorca taki musiałby bowiem skierować wniosek o rejestrację surowca do URPL. A urząd ma na decyzję aż 270 dni, czyli dziewięć miesięcy. Kolejnych kilka miesięcy zajęłoby przeszkolenie lekarzy i farmaceutów przygotowujących leki.
Paulina Kieszkowska-Knapik, wspólnik w kancelarii KRK Kieszkowska Rutkowska Kolasiński
Specyfik oczekiwany i potrzebny – co władza przyznała, akceptując ustawę Liroya – zdaniem resortu i AOTMiT znowu stał się zbędny i niepotrzebny. Cierpiącym chorym można tylko współczuć. Pacjenci potrzebujący marihuany leczniczej wpadli w kwadraturę koła. Przy okazji prac nad tzw. ustawą Liroya przyznano wprawdzie, że dostęp do marihuany leczniczej powinien być możliwy, ale uchwalono ustawę widmo, która niczego nie rozwiązała. Dotychczas nie złożono ani jednego wniosku o rejestrację „polskiej marihuany", a wymagania, jakie Ministerstwo Zdrowia wprowadziło już w rozporządzeniu do ustawy, praktycznie paraliżują „szybką ścieżkę" posła Liroya.
Z drugiej strony wobec tego, że pacjenci wygrywali sprawy sądowe o indywidualną refundację zagranicznych leków z marihuaną, resort zamówił opinię AOTMiT, która – ku zdziwieniu pacjentów i lekarzy – stwierdza, że marihuana nic nie daje. A że zmieniono w tym czasie art. 39 o indywidualnej refundacji, ta ogólna opinia jak ulał pasuje do układanki resortu, na podstawie której odmawia się teraz indywidualnej refundacji konkretnym pacjentom. Zmieniony przepis wprost na to pozwala. Paragraf 22 więc trwa.
Komentarze