Coraz rzadziej zdarzają się ciężkie zatrucia dopalaczami. Ci, którzy je brali, wrócili do starych używek albo sięgają po nowe - jak kosmetyki czy płyny do czyszczenia metali.
Na oddziale toksykologicznym w Instytucie Medycyny Pracy w Sosnowcu w zeszłym roku było aż dziesięć przypadków zatrucia jednym z płynów do czyszczenia metali. W jego skład wchodzi gamma-butyrolakton, w skrócie GBL. Najmłodszy pacjent miał 16 lat, najstarsza była 28-latka.
- GBL działa jak pigułka gwałtu. Po małej dawce odczuwa się euforię lub oszołomienie. Większa powoduje utratę przytomności na kilka godzin. Co to znaczy większa? Wystarczą dwie łyżeczki czystego GBL, by się zabić - mówi ordynator oddziału dr Tomasz Kłopotowski.
Dr Piotr Burda, krajowy konsultant toksykologii: - Młodzi ludzie szukają coraz to nowych sposobów na odurzenie się, sięgają po płyny do spryskiwaczy lub czyszczenia metalu. Eksperymentują z piciem płynów do pielęgnacji rzęs, a nawet do higieny intymnej.
Czy to znaczy, że wojna z dopalaczami jest przegrana? Nie do końca.
Wojewódzki Sąd Administracyjny w Warszawie uchylił w minionym tygodniu decyzję generalnego inspektora sanitarnego w sprawie zamknięcia jednego ze sklepów z dopalaczami i zobowiązał GIS do wykazania, dlaczego są one groźne dla zdrowia. Jednak generalnej decyzji GIS o zamknięciu 2 października 2010 r. wszystkich 1,4 tys. sklepów WSA nie zakwestionował.
Komentując ten wyrok, Donald Tusk powiedział, że wygraliśmy wojnę z dopalaczami: - Uzyskaliśmy efekt najważniejszy z naszego punktu widzenia. Polacy, w tym bardzo często dzieciaki przestały chorować i umierać z powodu zażywania dopalaczy
Premier dodał, że jeśli ktoś ma wątpliwości, czy dopalacze są szkodliwe, to niech sam sprobuje.
Dane konsultanta krajowego z oddziałów toksykologicznych szpitali potwierdzają, że ciężkich zatruć dopalaczami jest mniej: na trzy miesiące przed zamknięciem sklepów, czyli od lipca do września 2010 r., odnotowano 223. Po zamknięciu sklepów - od października do grudnia 2010 r. - jeszcze 339, z czego 60 przypadków to pacjenci poniżej 17. roku życia. Ale w całym 2011 r. - już tylko 118.
Inne szpitale nie odnotowują zatruć dopalaczami. Dr Burda: - Pacjenci, także ci młodsi, niechętnie się przyznają do zażywania dopalaczy, a szpitale nie mają odpowiednich laboratoriów.
Dr Burda dodaje, że takich laboratoriów jest w Polsce tylko pięć. Nawet na oddziałach toksykologicznych rozpoznaje się zatrucie dopalaczami, opierając się na objawach, wywiadzie z pacjentem oraz badaniach moczu lub krwi potwierdzających, że w organizmie pacjenta nie było innych narkotyków.
Kiedy więc GIS zamykał sklepy z dopalaczami, rzeczywiście nie miał dowodów opartych na badaniach chemicznych potwierdzających, że są one szkodliwe. Dokładnie ich skład poznano dopiero po zbadaniu pobranych ze sklepów próbek, których było aż 12 tys.; połowa trafiła do Narodowego Instytutu Leków.
- Wykryliśmy obecność 91 substancji psychoaktywnych. 83 proc. dopalaczy zawierało co najmniej dwie, a w co trzecim dopalaczu było ich więcej niż cztery. Produkty o tej samej nazwie z różnych sklepów różniły się zawartością lub proporcjami składników - mówi prof. Zbigniew Fijałek, dyrektor NIL.
Co było w dopalaczach? M.in. zakazane prawem narkotyki (np. kokaina, amfetamina), tzw. syntetyczne kanabinoidy wielokrotnie silniejsze od marihuany, składniki niektórych leków znieczulających i wzmagających potencję.
Od kiedy sklepy zamknięto, do NIL trafia znacznie mniej próbek do zbadania - kilka w miesiącu. Przechwytują je celnicy. - Na ogół to kilogramowe opakowania jednej substancji. Można się domyślać, że miały służyć do produkowania jakichś mieszanek - mówi prof. Fijałek.
Dla ekspertów jest jasne: zamknięcie sklepów z dopalaczami było dobre, bo utrudniło dostęp do nich młodych ludzi. - Gimnazjaliści czy licealiści mogli kupić sobie dopalacz w sklepie po drodze do szkoły równie łatwo jak drożdżówkę. Teraz, żeby go sobie sprowadzić z Czech czy Holandii przez internet, trzeba się jednak trochę natrudzić - mówi Piotr Parzychowski, psychoterapeuta z Ośrodka Leczenia Uzależnień w Nowym Dworku (woj. lubuskie).
Do ośrodka trafiają młodzi ludzie uzależnieni, ale rzadko od samych tylko dopalaczy. - Na ogół łączą je z innymi narkotykami lub alkoholem - wyjaśnia Parzychowski.
Najstarszy pacjent, który trafił na oddział toksykologiczny po ostrym zatruciu dopalaczami, miał 68 lat. Dr Burda mówi, że teraz takie przypadki zdarzają się rzadziej, także dlatego że ludzie ''nauczyli się'' jak je brać. Wiedzą, jaka dawka od razu nie zaszkodzi.
- Uzależnieni wrócili też do starych metod - zażywania dużych ilości niektórych leków, także tych bez recepty. To też grozi ciężkim zatruciem. Jak często się takie przypadki zdarzają, nie wiemy. Nie ma przepisów, które zobowiązywałyby lekarzy do zgłaszania nam wszystkich zatruć, ani pieniędzy, by wprowadzić monitoring - mówi dr Burda.
Komentarze