Cannabis Cup oczami Kanadyjczyka

Relacja z Cannabis Cup 2001 oczami Kanadyjczyka - plus kilka luźnych uwag

Anonim

Kategorie

Odsłony

6172
Cannabis Cup oczami Kanadyjczyka Data: sobota, 01 grudnia 2001
Źródło: Globe and Mail (Kanada)
Copyright: 2001, The Globe and Mail Company
Autor: Spider Robinson


Na przekór temu, a może właśnie dlatego, że konsumpcja marihuany w coffeeshopach jest bezpieczna i legalna, Amsterdam jest czystym, atrakcyjnym i kulturalnym miastem. Spider Robinson, powieściopisarz z Vancouver, odkrywa przyszłość.

Miałem tylko przedsmak przyszłości . . . w mieście, które było stare zanim Europejczycy zasiedlili Północną Amerykę. Podczas amsterdamskiego Cannabis Cup 2001, który odbył się w ubiegłym tygodniu, odkryłem, co dekryminalizacja marihuany może pewnego dnia znaczyć dla nas w Kanadzie. I potwierdziło się.

Wszelkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że może to być magiczne tysiąclecie marihuany. Ustawa C-344, sponsorowana przez posła Keitha Martina z partii Canadian Alliance (wyjątkowo interesujący człowiek, były pracownik resocjalizacyjny i lekarz pracujący w izbie przyjęć) ma zastąpić grzywnami kary więzienia za posiadanie marihuany na własny użytek. Poparcie wyraziło ponad 200 posłów, a także Kanadyjskie Stowarzyszenie Oficerów Policji, Kanadyjskie Stowarzyszenie Medyczne, Kanadyjska Rada Kościołów oraz, w zależności od tego, kto przeprowadzał badania, od 47 do 74 procent społeczeństwa. Rząd federalny uprawia właśnie własne poletko w kopalni w Manitobie; nieuniknione wydaje się powstanie Ministerstwa Medycznej Marihuany.

To wisi w powietrzu. Włochy i Hiszpania za posiadanie marihuany wypisują jedynie mandaty. Tego lata Portugalia zaskoczyła Europę dekryminalizacją niewielkich ilości dowolnego narkotyku na własny użytek. Miesiąc później Wielka Brytania zadeklarowała zamiar dekryminalizacji marihuany i, mimo oporów, idzie dalej w tym kierunku.

Jedenaście stanów USA już zalegalizowało marihuanę dla pacjentów mimo sprzeciwów rządu federalnego. No i mamy Holandię, gdzie jak wszyscy wiedzą -- zioło jest całkiem legalne i palone otwarcie -- co jest nieprawdą.

Cokolwiek byście nie słyszeli, palenie trawy w miejscach publicznych nie jest legalne ani kulturalne czy to w Amsterdamie, czy gdziekolwiek indziej w Holandii. Jeżeli zapalisz skręta na zatłoczonej ulicy (wszystkie ulice w Amsterdamie są zatłoczone), raczej nie wsadzą cię do więzienia . . . ale przechodnie będą się gapić, mogą cię ochrzanić, a policja może zaciągnąć cię przed kolegium, które udzieli ci ostrej reprymendy i wymierzy wysoką grzywnę.

Ale gdziekolwiek nie pójdziesz, będziesz parę kroków od jednego lub kilku słynnych coffeeshopów, w których możesz legalnie i bezpiecznie konsumować ile chcesz najlepszych na świecie gatunków marihuany i haszyszu.

Możesz też zakupić do pięciu gram na wynos, jeżeli nie ujawnisz, gdzie będziesz to palić. Możesz też w ogóle nie palić: widziałem dziesiątki jadalnych produktów z marihuany, w tym (oczywiście) dropsy na ból gardła.

W 14 corocznym pucharze Cannabis Cup, sponsorowanym przez magazyn High Times (http://www.hightimes.com) i firmę 420Tours (http://www.420tours.com), brały udział 22 coffeeshopy. A także ponad tuzin firm sprzedających nasiona, walczących na polu konopi o to, co Bill Gates zrobił z komputerami: przejęcie kontroli nad podstawowym oprogramowaniem, DNA najlepszej marihuany na świecie. Wiele firm wystawia produkty związane z marihuaną (młynki, fajki, sprzęt do upraw), w imprezie bierze także udział wielu sprzedawców towarów niezwiązanych z intoksykacją (produkty konopne, plakaty, muzyka).

No i setki palaczy z całego świata. Niektórzy przyjechali do Pax Party House (adres: Ferdinand Bolstraat 194) na jeden dzień, aby zobaczyć i usłyszeć charyzmatycznych guru kontrkultury minionego milenium -- Paula Krassnera, nieustraszonego wydawcę magazynu The Realist w latach sześćdziesiątych i wydawcę nowej książki Pot Stories for the Soul (Opowieści o marihuanie dla duszy); Stephena Gaskina, wesołego założyciela najbardziej udanej wspólnoty duchowej w historii Ameryki Północnej, zwanej Farmą, która istnieje już czwarte dziesięciolecie w Tennessee; jego żonę, Inę May Gaskin, prezesa Międzynarodowego Stowarzyszenia Akuszerek, autorkę książki o rodzeniu w domu - Spiritual Midwifery (Duchowe akuszerstwo).

Co najmniej tyle samo osób przychodziło co noc do ogromnej hali Melkweg hall (Lijnbaansgracht 234a), aby posłuchać muzyki. Piosenkarze, raperzy, muzycy i didżeje z całego świata, wspierani przez niezmordowaną house'ową grupę Five Points Band, znaleźli się na liście wykonawców obok popularnej "kapeli palaczy marihuany", 311. Kilkanaście osób przyszło posłuchać pisarza SF i piosenkarza folkowego z Kolumbii Brytyjskiej (Kanada), który prawdopodobnie został zaproszony dlatego, że mamy 2001 rok, a zaproszenie astronauty byłoby znacznie droższe.

Oczywiście niemal wszyscy przybyli po zioło. Uczestnicy dostali "paszport", który mogli podbić w każdym z 22 uczestniczących coffeeshopów -- z których większość startowała do konkursu z własną odmianą marihuany.

Jury dostało 11 różnych próbek, oznaczonych jedynie numerami -- indica dla panów, sativa dla kobiet -- i przez tydzień oceniało je w pięciu kategoriach (wygląd, zapach, smak, spalanie, moc). Firma z Vancouver, Amsterdam Seed Co., zdobyła drugie miejsce za najlepszą odmianę indica.

Na imprezę składało się tyle wydarzeń i wystaw, że udało mi się odwiedzić tylko kilka coffeeshopów. Szczególnie podobały mi się: De Rokerij (Lange Leidsedwarsstraat 41), Barney's Breakfast Bar (Haarlemmerstraat 102) i senny podwodny motyw z Greenhouse Centrum (Oudezijds Voorburgwal 191), ale wiem, że inne są jeszcze lepsze.

Z tym, że nie przyleciałem tam dla coffeeshopów . . . ani muzyki, Dzielnicy Czerwonych Świateł, czy nawet gandzi. Mieszkam w Kolumbii Brytyjskiej. Przybyłem, aby zobaczyć Amsterdam.

Chciałem wiedzieć, jak wygląda miasto, które toleruje marihuanę i prostytucję, a narkomanów uznaje za uleczalnych chorych. Słyszałem różne opinie -- to raj/to ruina -- i chciałem zobaczyć na własne oczy.

Są powody, aby sądzić, że Vancouver może zaadoptować model amsterdamski: zarówno burmistrz, jak i władze prowincji rozważają możliwość otwarcia gabinetów iniekcyjnych, policja ostatnio przyznaje, że zamordowanie prostytutki jest przestępstwem, a BC Compassion Club Society (http://www.thecompassionclub.org) bez problemów zaopatruje chorych w marihuanę.

Ale co stanie się, gdy miast pójdzie o krok dalej i zacznie tolerować kluby z marihuaną? Czy chodniki zapełnią się uśmiechniętymi, wygłodniałymi, ubranymi w kolorowe koszule zombie? Czy jakość przyciąganych turystów ulegnie zmianie, a jeżeli tak, to czy na lepsze, czy odwrotnie? Czy łagodne prawo skłoni ich do myślenia "wszystko ujdzie" i zachowania gorszego niż Hells Angels?

Czy palacze zaczną masowo napływać z sąsiednich krajów [Kanada ma tylko jednego sąsiada ;-) - przyp. tłum.], a wraz z nimi użytkownicy lub sprzedawcy twardych narkotyków? Czy problem narkotyków i przestępstw w mieście zmaleje, czy nasili się? A co stanie się z wyglądem, smakiem i wrażliwością?

Amsterdam najpierw oszołomił, następnie przestraszył, aż w końcu mnie zawstydził. Urodziłem się i zostałem wychowany w Nowym Jorku. Odwiedziłem wszystkie duże miasta USA i Kanady: na tym kontynencie nie ma nic, co by się jemu równało. Kilka wieków spóźnienia nie jest żadną wymówką. Nigdy nie widziałem -- nawet nie wyobrażałem sobie -- miasta o tak konsekwentnie pięknego i estetycznie świadomego oraz tak dumnego ze swoich miejsc publicznych i wspierania sztuki.

Dominującymi architektonicznymi obiektami są ogromne muzea, opery i teatry -- wszystkie intensywnie działające. Jedno z najszczęśliwszych popołudni spędziliśmy w zatłoczonym muzeum Van Gogha (Paulus Potterstraat 7, http://www.vangoghmuseum.nl), oglądając ponad 200 jego obrazów, a także obszerną kolekcję sztuki XIX-wiecznej, stanowiącej kontekst dla jego dzieł.

Innym pamiętnym popołudniem była absolutnie fascynująca przejażdżka łodzią po kanałach miasta, w którym cumuje 2500 łodzi-domów, a także przechadzka po oryginalnym Vondelpaarku.

Nie widziałem dotychczas miasta tak czystego i zadbanego, z wyjątkiem Disneylandu. Ceglane domy, które stały (poniżej poziomu morza!), gdy Henry Hudson wypływał z Amsterdamu, są obecnie w lepszym stanie niż większość budynków w Nowym Jorku. Nie ma ani jednej zgaszonej lampy ulicznej.

Nie widziałem dziur w chodnikach, wybitych szyb, rozrzuconych śmieci, śladów wandalizmu, graffiti czy opuszczonych samochodów.

Trzeciego wieczoru, wychodząc z uroczego i wygodnego hotelu Quentin (Leidesekade 89; telefon 3120-626-2187; tuż za rogiem w pobliżu cudownego Leideseplein, czyli "Placu świateł"), zauważyłem na chodniku psie ekskrementy.

"Nareszcie! Jakiś defekt" - krzyknąłem wskazując na nie, a moi amerykańscy koledzy uśmiechnęli się. Wracając później zobaczyliśmy, że wokół odchodów ktoś narysował kredą koła, co jak przypuszczam, było dla Holendrów ostrą reprymendą.

Powiedziano mi, że w Amsterdamie wszyscy mówią po angielsku. Miłą niespodzianką było, że na dodatek lubią to.

Jednak najbardziej mnie zdumiało to, czego nie mogłem znaleźć. W porcie znanym z burdeli i palarni nie znalazłem ani jednej osoby, która przeraziłaby mnie. Jeżeli są tu niebezpieczne osiedla, to uszły mojej uwadze. Jestem z Bronxu. Mam dobre wyczucie ulicy. Nie widziałem ani jednego narkomana.

Ani jednego dilera. Żadnych bandytów, żebraków, gangsterów, palaczy cracku, chuliganów, nieletnich prostytutek, żuli, pijaków, pozbawionych opieki chorych psychicznie -- zero ludzi ulicy. No, nie do końca: przez cały tydzień włóczenia się po mieście zauważyłem jedną kobietę z siatkami, która koczowała pod arkadami Opery.

Podążając za chichoczącymi tłumami, wchodząc i wychodząc z miejsc, z których waliło THC, obserwowałem także, co zwykli mieszkańcy Amsterdamu myślą o swoich coffeeshopach -- i o nas. Czy są zaszokowani tą coroczną szarańczą roześmianych zagranicznych używkowiczów, zawstydzeni rozkwitem handlu miękkimi narkotykami, który nas tu ściągnął? Nic, co dałoby się zauważyć.

Z głupkowatym uśmieszkiem i wielkim identyfikatorem uczestnika Cannabis Cup u nikogo nie zauważyłem nawet krzywego spojrzenia. Amsterdam w ogóle nas nie zauważał. Przyciągaliśmy mniej uwagi niż tej samej wielkości tłum turystów wychodzących z festiwalu wina, ponieważ żadne z nas nie zataczało się ani nie było agresywne. Po prostu mijali nas, pieszo, na rowerach, w tramwajach czy samochodach; gdy się uśmiechaliśmy, odpowiadali uśmiechem. A my cały czas śmialiśmy się . . .

Nigdy nie zapomnę zadbanego piękna Amsterdamu, uniwersalnej uprzejmości, grzeczności i tolerancji jego mieszkańców ani zdrowego rozsądku Rady Miejskiej.

Gdy wróciłem do kraju, przejeżdżając przez otwartą ranę, jaką jest dzielnica Downtown Eastside w Vancouver, uznałem, że jeżeli w jakikolwiek sposób to miasto upodobni się do Amsterdamu, będzie to krok, który należało wykonać już dawno temu.

Oceń treść:

0
Brak głosów

Komentarze

saurian (niezweryfikowany)
<br> przeciez połowa tej opowieści to kompletna <br> bzdura. <br> <br> jak mozna nie widziec bezdomnych i <br> narkomanów w miescie które słynie właśnie <br> z tego . <br> <br> CU
globalterror (niezweryfikowany)
<P>nie widać biedy na ulicach owszem są ludzie biedniejsi ale tak uśmiechnieci i uprzejmi ehhh szkda gadać nie dorastamy im do pięt dilerów nie widać w biały dziń po zmroku przejdzie obok Ciebie ktoś i szepnie do ucha kox lecz nie nagabuje tylko patrzy czy idziesz za nim&nbsp;jest piękne nie polecam zadnego egiptu ani marakeszu wybierzciesi do Amsterdamu żeby poczuc zycie</P>
iZon (niezweryfikowany)
Więc raj istnieje..........? ;)
Lazy Bitch - am... (niezweryfikowany)
Autor tego artykułu, chyba zaraz po przyjeździe do Amsterdamu, jeszcze na Centraal Station, zapalił cracku z junkisami (których nie ma ...) i przespał cały czas a potem musiał coś napisać więc sobie powymyślał co tam chciał. Bullshit! Tak się składa, że od 5 lat mieszkam w Amsterdamie, połowe tego czasu w ścisłym centrum (pomiędzy dworcem kolejowym i Dam em), i nie ma możliwości przejść przez jakąkolwiek ulice w centrum i nie być zapytany milion razy o drobne, albo &quot;charlie, charlie &quot; (tak nazywają tu dealerzy cocainę). Żule są na każdym kroku, a jak brudne jest to miasto np. w piątek wieczór, to historia. Faktycznie, skubani od 5 rano już wyjeżdżają &quot;odkurzaczami &quot; na miasto, i coś tam sprzątają. Tak wogóle to podróżowałem trochę, i nie byłem jeszcze w gorzej śmierdzącym mieście... Wszystkie żule i bezdomni, a jest ich tu tysiące, leją i srają gdzie popadnie, wliczając w to np. hall dworca kolejowego, zresztą sami holendrzy nazywają czasem Amsterdam - shit city. Nie ma tu prawie wogule zieleni, bo większość miasta jest wybudowana w miejscach gdzie wcześniej była woda (budynek w którym mieszkam stoi w miejscu gdzie kiedyś cumowały łodzie) więc pieski, kotki i inne takie, sobie srają gdzie popadnie i generalnie nie radze zbliżać sie do tych małych skrawków trawy wokół drzew... Oczywiście porządni ludzie chodzą z papierowymi torebkami i zbierają kupy swoich zwierzątek, ale tak czy inaczej, kup jest wiele. I może dla tego porządnego kanadyjczyka miasto kończy się na Dam square, ale jakby wszedł w jakąkolwiek z małych alejek w centrum, to aromat by go powalił. I nie mam na myśli jakichś slumsów, tylko np. alejki pomiędzy Damrakiem a Nieuwendijk iem, w których co kawałek zamontowane są trójkątne kawałki blachy żeby w czasie sikania mocz spływał ci na nogi. Ale żulom to nie robi różnicy. Amsterdam jest zajebistym miastem, ale koleś GRUBO przesadził... Tak wogóle, to próbują przepuścić prawo zgodnie z którym, od nowego roku nie będzie można palić trawy w coffeeshopach (...). Dalej będzie ją można kupić, ale palić tylko w domu. Mam nadzieję że tak się nie stanie. Jeśli ktoś potrzebuje jakieś info o coffeshopach, albo tanich hotelach w których można palić, to na tlenie jestem Lazy Bitch, a email - &gt; yeah_whatever@tlen.pl <br> Pozdrawiam wszystkich! PEACE!
Lazy Bitch - am... (niezweryfikowany)
Przeczytałem artykuł tego kolesia jeszcze raz, i nie chce mi sie prostować wszystkiego co tam głupiego napisał, ale sędziowałem na tym cannabis cup o którym on pisze, za co dostałem oficjalny podkoszulek z cannabis cup, ALE <br>1. BYŁY 22 COFFEESHOPY UCZESTNICZĄCE W KONKURSIE, KAŻDY WYSTAWIAŁ 1 RODZAJ TRAWY I JEDEN HASHU. PRÓBKI NIE BYŁY DARMOWE TYLKO PO OBNIŻONYCH CENACH DLA SĘDZIÓW. WIĘC DO TESTOWANIA BYŁO NIE 11, TYLKO 44 RODZAJE PALENIA (ja i moja dziewczyna zrobiliśmy wszystkie coffeeshopy w trzy dni, ale próbki paliłem jeszcze 2 tygodnie po całej sprawie) <br>2. Barney s mu się podobał, tak jak wszystkim innym dlatego że dawali darmowe t-shirty, przez co też wygrali. Rozumiem że nie było można zapamiętać nic innego już po pierwszym coffeeshopie (green house - wystawiali BIG BANG) ale tak też pomyśleli kolesie z barneys i wygrali. Wszyscy tylko pamiętali te podkoszulki... Niezły chwyt reklamowy. Bo jak chodzi o wygląd, to Barneys wcale nie jest taki piękny w poównaniu np. do Dolphins, albo Kashmir Lounge... Ok spadam na imprezę, kobieta jusz gotowa na mnie krzyczy, więc napisze może coś więcej później... PEACE!!!
nsu (niezweryfikowany)
Jebę całš tš stronkę i wszystkich jej twórców. Lepiej nic nie pisać niż pierdolić bzdury. <br> <br>Zanim coœ zrobisz, skorzystaj z fachowej porady specjalistów.
Lazy B. (niezweryfikowany)
Jebę całš tš stronkę i wszystkich jej twórców. Lepiej nic nie pisać niż pierdolić bzdury. <br> <br>Zanim coœ zrobisz, skorzystaj z fachowej porady specjalistów.
Carey (niezweryfikowany)
Jebę całš tš stronkę i wszystkich jej twórców. Lepiej nic nie pisać niż pierdolić bzdury. <br> <br>Zanim coœ zrobisz, skorzystaj z fachowej porady specjalistów.
x (niezweryfikowany)
Jebę całš tš stronkę i wszystkich jej twórców. Lepiej nic nie pisać niż pierdolić bzdury. <br> <br>Zanim coœ zrobisz, skorzystaj z fachowej porady specjalistów.
Zajawki z NeuroGroove
  • Marihuana
  • Tripraport

Rzecz działa się na imprezie urodzinowej kolegi, także nastawienie bardzo dobre. Liczyłem na jakiś grubszy lot ale się przeliczyłem :)

Czuję się jakbym zapominał słów w języku polskim. A jeśli w polskim to pewnie w jakimkolwiek innym tymbardziej. Trochę jakbym wracał, cofał się w rozwoju do dzieciństwa. Niewinnego przekręcania, pacholęcego słowotwórstwa. Kurwa mać, nie było mi do śmiechu. Czułem się jakbym z minuty na minutę coraz bardziej głupiał. Myśli rozjeżdżają się we wszystkie strony, przekraczam wcześniej nie zdobyte przeszkody, choć chyba tego nie chcę. Starczy. Już bardziej czuję niż myślę. A czuję że jest grubo bo nawet nie umiem podnieść dobrze głowy.

  • Grzyby halucynogenne
  • Pierwszy raz

( w tekście, pierwsze akapity)

Po dwóch miesiącach trzymania grzybków w ukryciu postanowiłem zrobić z nich użytek. Lepszego momentu nie było - sam w domu, w świetnym humorze po dwóch godzinach piłowania na akordeonie i gitarze z przyjacielem, koniec tygodnia, żadnych problemów jak na razie zarówno w domu i w szkole.  Set był dobry jak widać, pełne rozluźnienie, z pewnością wystarczająca wiedza zarówno o psylocynie i psylocybinie jak i potencjalnym przebiegu tripa. Jedyną niewiadomą było czy grzyby w ogóle są aktywne, według hyperrealowiczów nie, ale przekonać się mogłem w jeden sposób.

  • 2C-C
  • 5-HTP
  • Pierwszy raz

Ogromna radość i euforia, trip wcześniej zaplanowany i oczekiwany od dawna. Piękne niebo, umiarkowanie ciepło i słonecznie, miły zimny wiaterek, środek mojego ulubionego pola. Towarzystwo przyjaciela B. który był całkowicie trzeźwy.

Na początek chciałbym zaznaczyć, że jest to mój pierwszy kontakt z fenyloetyloaminą, postaram się opisać wszystko jak najdokładniej.
Po rocznym studium internetu i książek na temat setek różnych substancji psychoaktywnych poczułem się w pełni gotowy na swój pierwszy raz z czymś konkretniejszym. Pozostało czekać jedynie na odpowiedni dzień, który w niebawem nadszedł.

  • LSD-25
  • Pierwszy raz

SET Ja: podekscytowany, podniecony, nieco przestraszony P:wyluzowany, podniecony R:troche zestresowany SETTING piękna pogoda, dobre wibracje

Potrzebuje wieczności na zgłębienie tego, na co patrzę
a za chwilę patrzę
na coś innego

Dzieci z mięsa