Próba Kwasu W Elektrycznej Oranżadzie

Rozdział trzynasty.

Próba Kwasu W Elektrycznej Oranżadzie

13. Aniołowie Piekieł

Wątpię, czy poza Keseyem ktokolwiek z Prankstersów naprawdę rozumiał Mountain Girl. Zawsze była tak stuprocentowo otwarta, tak wyszczekana oraz tak bezpośrednia i szczera jak ciężarówka Mack, że nikomu nie przychodziło do głowy, iż może mieć jakieś ukryte oblicze. Nikomu z wyjątkiem Keseya, jak powiedziałem. Czasami Kesey i Mountain Girl znikali w domku z tyłu domu, leżeli na materacach i rozmawiali, Kesey opowiadał, co myślał o najróżniejszych sprawach, o życiu, o losie, 0 Teraz... gdy tymczasem Mountain Girl... torowała drogę pewnej myśli poprzez cichy potok słów Keseya tam, na materacu... no tak, cóż... i opowiedziała mu tak szczerze, jak tylko potrafiła, historię ostatnich czterech czy pięciu lat swego życia, Kesey nic z tego nie zrozumiał. A dokładniej nie zrozumiał tego, że czasami bywała samotna jak wszyscy diabli.
Samotna? Dlaczego, na miłość boską? Mountain Girl, która w każdej sytuacji wyrabiała się na luzie jak na lianie, jak Sheena, Królowa Dżungli. Stała już wysoko w pranksterskiej hierarchii. Nikt, często wydawało się, że nawet Faye, nie był bliżej Keseya. Ale tak to właśnie było; Kesey... Kesey był kluczem do sensu całego życia Mountain Girl wśród Prankstersów. Bez niego i bez Hasslera górę mogłaby wziąć porażająca samotność... Jedyną poza Keseyem osobą, z którą mogła rozmawiać, był Hassler. Bez Hasslera... Ależ w takiej komunie potrafi być gęsto pod spodem, na pewnym poziomie jest pięknie, ale czasami trzeba się troszkę przyłożyć, żeby tak pozostało.
To naprawdę zabawne. Tego popołudnia na trawnikach Pough-keepsie terkotały spryskiwacze całe w kropelkach i w pretensjach. Sierpniowe słońce wypala brązowe plamy tam, gdzie nie pada cień drzew, wiecie Państwo. Zresztą, nieważne. Tak się składa. Doktorze, że nasze rozwiązanie nazywa się Kesey. A ten dźwięk, Doktorze, który przebija się ponad to terkotanie, przyprawiłby zapewne pańskie biedne, nitkowate serduszko o palpitacje. Dźwięk jak lokomotywa wśród sekwojowych lasów na zakrętach drogi 84 ze Skylondy. To Aniołowie Piekieł, Hell\'s Angels w szyku bojowym, dokładniej zaś dziesiątki potworów na har-leyach-davidsonach 74. Panna Carolyn Adams z Poughkeepsie w stanie Nowy Jork ma właśnie stanąć twarzą w twarz z pierwotnym niebezpieczeństwem i warczeć lipne komendy do Hell\'s Angels, a oni będą słuchać, ponieważ błyski słońca jej oczu będą eksplodować na ich oczach i oślepiać ich potwory. Ta energia płynie od Keseya, Doktorze, i nic nie jest w stanie zagrozić spokojowi pańskiego serduszka.

Kesey poznał Hell\'s Angels pewnego popołudnia w San Francisco przez Huntera Thompsona, który pisał właśnie o nich książkę. Nawiasem mówiąc okazała się znakomitą książką, pod tytułem Hell\'s Angels, a Strange and Terrible Saga. W każdym razie Kesey i Thompson wypili po parę piw, Thompson powiedział, że musi iść do warsztatu zwanego Box Shop zobaczyć się z paroma Aniołami, a Kesey zdecydował się mu towarzyszyć. Nad swymi motorami pracowali Hell\'s Angel imieniem Frenchy i jeszcze czterech czy pięciu innych. Kesey od razu się im spodobał. Był takim samym twardzielem jak oni. Właśnie dorwano go za marihuanę, co w oczach Aniołów uchodziło za certyfikat Swoich Ludzi. Oświadczyli mu, że nie można wierzyć człowiekowi, który nie siedział, a on był właśnie na najlepszej drodze do odsiadki. Kesey powiedział później, że sprawa z marihuaną zrobiła na nich wrażenie, natomiast zupełnie ich nie wzruszyło, że jest pisarzem. Ale i o tym wiedzieli, więc był sławnym człowiekiem, życzliwym i zainteresowanym, choć przecież nie ciotą, reporterem ani żadnym z przymilnych płazów, które kręciły się wokół nich tego lata.
A tego lata roku 1965 kręciło się ich sporo. Hell\'s Angels byli niesławnymi bohaterami kalifornijskiego sezonu letniego. Ustanowili swój rekord wszechczasów złej sławy. Seria incydentów, po których nastąpił niewiarygodny cykl artykułów w gazetach i magazynach, w tym w "Life" i "Saturday Evening Post", sprawiła, że ludzie na Dalekim Zachodzie wyobrażali sobie każdy weekend w życiu Aniołów jako in-wazję Hunów gwałcących małe dzieci. Intelektualiści z San Francisco szczególnie na University of California w Berkeley, zaczynali ulegać ich romantycznemu urokowi w kategoriach "alienacji", "zbuntowanego pokolenia" itp. Coraz częściej kontaktowano się z Thompsonem z prośbą o zaaranżowanie spotkania z Aniołami - ale nie z całą bandą, Hunter, może z jednym lub dworna na początek. Kesey nie potrzebował żadnego jednego lub dwóch na początek. Sztachnął się z chłopcami parę razy jointem i Hell\'s Angels byli już w autobusie.
Następne, co dotarło do mieszkańców La Hondy, to wielki transparent na domu Keseya, długi na cztery i pół metra, wysoki na metr, czerwono-niebiesko-biały.

MERRY PRANKSTERS WITAJĄ HELL\'S ANGELS

Sobota 7 sierpnia 1965 roku była na bożym świecie La Hondy w Kalifornii jasnym, czystym, promiennym, słonecznym letnim dniem. Miejscowa ludność szykowała się nań zabijając gwoździami drzwi swoich domostw. Gliny szykowały się grzejąc silniki w brygadzie dziesięciu wozów patrolowych wyposażonych w błyskające światła i ostrą amunicję. Prankstersi szykowali się łapiąc fazę. Siedzieli w swojej zielonej czeluści, w chatce i wokoło niej, u stóp sekwoi i przyprawiali, że się im w dyńkach nie mieściło. Biła im także poważnie z łaski bożej adrenalina. Nikt tego głośno nie mówił, ale tak się składało, że nadciągali najprawdziwsi Aniołowie, około czterdziestu, na w pełni profesjonalną "akcję", czyli taką wycieczkę, na jakich Aniołowie robią swoje, wszystkie swoje niecodzienne sprawy, nadciągali w całej swej świerzbiącej, obrzydliwej, rozwalającej łby, sikającej w ogień, zawadiackiej masie. Z tej okazji Prankstersi mieli mnóstwo gości. Byli prawie jak publiczność oczekująca na pojawienie się głównych aktorów. Zjawiło się sporo ludzi ze starej załogi z Perry Lane, Vic Lovell, Ed McClanahan i inni. Był Allen Ginsberg, jak również Richard Alpert i wielu intelektualistów z San Francisco i Berkeley. Tachykardia wam wszystkim - ale Kesey był spokojny, nawet trochę się śmiał, wyglądał na silnego jak tur w irchowej koszuli, Człowiek Z Gór, sprawiał, że wszystko wydawało się normalne i nieuniknione, nieunikniona faza przelotu, dokładnie w tym momencie. Do diabła, jeśli społeczeństwo powiatu San Mateo w Kalifornii po- stanowiło uznać ich za wyrzutki z powodu czegoś tak niewinnego jak marihuana, to mogli z powodzeniem pójść z prądem i pokazać społeczeństwu, co to naprawdę są Wyrzutki. Aniołowie nadali wspólny rytm wielu sprawom. Wyrzutki Społeczeństwa to z definicji ludzie, którzy porzucili martwy środek i wynieśli się do jakiegoś Miasta na Skraju. Piękne było, że Aniołowie zrobili to, tak jak Prankstersi, z własnej woli. Najpierw zostali wyrzutkami - w celach badawczych, sukinsynu - a potem zaczęto ich za to ścigać. Trip Aniołów to motocykl, a trip Prankstersów to LSD, ale i jedni, i drudzy przekraczali niesamowity próg orgazmicz-nego momentu, teraz, i nie minie czterdzieści osiem godzin, a także j Aniołowie zabiorą kwas ze sobą na pokład. Prankstersi poznają, co to... Horror, odwieczny strach chłopców z klasy średniej przed Hell\'s Angels, Hell\'s Angels we własnych, plugawych osobach; a jeśli udałoby się im sprowadzić tę mroczną, gruntowną sprawę na swoją orbitę...
Kesey! Co, do cholery... tachykardia wam wszystkim...
Głos Boba Dylana smucił i rzęził starymi, kulawymi śpiewankami z głośników wielkiej mocy na szczytach sekwoi aż po piaszczysty klif po drugiej stronie szosy - He-e-e-ey Mis-ter Tam-bou-rine Man - w ramach programu Nie-Stacji KSLD Sandy\'ego Lehmanna-Haupta, niepokonanego disc-frik-dżokeja Lorda Byrona Styropiana we własnej osobie. Sandy przemawia przez mikrofon z chatki i nadaje - Cassady podkręcił się tak ostro jak rozpędzony, ludzki mechanizm zapadkowy - Mountain Girl gotowa - Hej, Kesey! - Hermit szczerzy zęby w uśmiechu - Page w ogniu - mężczyźni, kobiety, dzieci, pomalowani i w kostiumach - rykoszetują po prześwietlonej słońcem leśnej dolinie - Argggggghhhhh - usłyszeli około trzeciej po południu.
Huczało jak lokomotywa z odległości mniej więcej piętnastu kilometrów. To Hell\'s Angels na harleyach-davidsonach 74 w "szyku bojowym" zbliżają się zza wzgórz. Aniołowie byli gdzieś tam, kluczyli zakrętami drogi 84, redukowali biegi - traggggggggh - i podjeżdżali pod górę, a huk lokomotywy nasilał się, aż nie słychać już było rozmowy ani charkotu Boba Dylana i - tragggggggh - oto biorą ostatni zakręt, Hell\'s Angels, na motorach, brodaci, długowłosi, w dżinsowych kurtkach bez rękawów z insygniami śmierci i w ogóle w pełni dumnej i plugawej gali, jeden za drugim śmigali drewnianym mostkiem aż pod dom, zatrzymywali się z poślizgiem w tumanach kurzu, jak na jakimś filmie - każdy ze zbirów podskakiwał i grzmiał na mostku z ramionami rozpiętymi mocnym lukiem nad kierownicą, a potem hamował zarzucając tylnym kotem, jeden po drugim, jeden po drugim.
Aniołowie ze swej strony nie wiedzieli, czego się spodziewać. Jeszcze nikt ich nigdzie nie zaprosił, przynajmniej nie jako całą grupę. Nie figurowali na zbyt wielu listach gości. Wyobrażali sobie, że się rozejrzą, co tu jest grane i o co właściwie chodzi, a potem, zanim się wszystko skończy, wdadzą się zapewne w bójkę jak wszyscy diabli, z głów poleje się krew, bo przecież taka jest zwykła kolej rzeczy. Aniołowie zawsze wkraczali w nieznane sytuacje gniewni i podejrzliwi, węsząc wroga, ale w tym miejscu niczego takiego nawet nie poczuli. Tylu ludzi było tu po czymś na fazie, że praktycznie wymiękało się z miejsca. Wyglądało na to, że Prankstersi mieli z milion działek ulubionego drągu Aniołów - piwa - i LSD dla wszystkich, którzy chcieli spróbować. Piwo bardzo ucieszyło Aniołów, a LSD dziwnie ich pacyfikowało, czasami do kata-tonii włącznie, w przeciwieństwie do Prankstersów i innych kręcących się wokół intelektualistów, którzy na nim odlatywali.
June Goon dala Hell\'s Angelowi imieniem Freewheeling Frank trochę LSD, które uznał za jakiś rasowany speed, czy coś takiego - i przeżył najbardziej zdumiewające doświadczenie swego życia. O zmro-ku wdrapał się na sekwoję i zagnieździł oparty o głośnik podpalając się dźwiękami i wibracjami The Subterranean Homesick Blues Boba Dylana.
Pete, kierowca wyścigowy, Hell\'s Angel z San Francisco, uśmiech-nął się szeroko grzebiąc w wannie z piwem i powiedział: - Stary, tu jest po prostu wspaniale. Kiedy tu jechaliśmy, nie wiedzieliśmy, czego się spodziewać, ale wszystko świetnie się udało. Tym razem jest cha--cha-cha, a nie łup-łup-łup. Wkrótce dolinka huczała tym szczególnym śmiechem, jaki z głębi brzuchów wydają rozbawieni, opici piwem Aniołowie, coś jak: Hau! - Hau! - Hau! - Hau! - Hau! - Hau!
Sandy Lehmann-Haupt, Lord Byron Styropian, dorwał się do mikrofonu i jego disc-frik-dżokejskie teksty grzmiały z sekwojowego lasu aż na drugą stronę szosy: - Tu Nie-Stacja KLSD, 800 mikro-gramów pod sufitem, stacja, która ma zamiar przegiąć wam pały i rozwiązać wam sznurówki, prosto z czubków sekwoi tu na Wenus! - A potem podjął długie bluesowe parlando o Hell\'s Angels, około pięćdziesięciu zwrotek, niektóre to mętna kwasowa gadka, niektóre - niesamowite legendy o żółwiach miażdżonych na szosie, takie zakręcone kawałki, a każda zwrotka kończyła się refrenem:

Och, ale Aniołem być jest wspaniale,

I nigdy nie myć się wcale!

A to co, do cholery - jakiś koleś o cudacznym wyglądzie ma odwagę nadawać na wszystkie autostrady Kalifornii, że Aniołowie nigdy się nie myją - ale jak temu, do cholery, nie ulec, to takie pokręcone i takie szalone - i po chwili Aniołowie i cała reszta połączyli się w chór:

Och, ale Aniołem być jest wspaniale,

I nigdy nie myć się wcale!

A potem przed mikrofon trafił Allen Ginsberg z miniaturowymi czynelami w dłoniach, tańczył wokół z brodą po pas i recytował do mikrofonu hinduskie zaklęcia roznoszące się po całym Zjednoczonym Stanie Kalifornia:

Hare Krishna hare Krishna hare

hare Krishna hare hare

- co to, do cholery, takiego ta hare Krishna - i co to za kudłaty frik - ale nic na to nie poradzisz, wbrew sobie samemu musisz świrować z tym gościem. Ginsberg naprawdę zbił Aniołów z pantałyku. Miał wiele z tego, czego nie znosili, był Żydem, intelektualistą, nowojorczykiem, ale w pale się nie mieścił, był największym, najnormalniejszym z nienormalnych gości, jakich kiedykolwiek spotkali.

I nigdy nie myć się wcale!

Te świńskie świry - o zmroku gliny ustawiły się wzdłuż szosy, w sznur samochodów tuż za strumieniem po drugiej stronie bramy, zastanawiając się, o co tu, do ciężkiej cholery, chodzi. Naprawdę robiło się coraz dziwaczniej. Prankstersi uruchomili cały swój elektroniczny arsenał, rock\'n\'roll grzmiał pośród szczytów drzew, dolinkę przecinały strugi świateł reflektorów, stacja KLSD huczała i ryczała nad głowami glin, ludzie w dystynkcjach z Day-Glo błyskali i zataczali się w mroku, Aniołowie pohukiwali Hau - Hau - Hau - Hau, Cassady w samej tylko zabójczej muskulaturze, tylko to, te jego muskuły jak wszyscy diabli, macha ramionami i terkoce naokoło w świetle reflektora na ganku plebanii z drewnianych bali, jedną ręką potrząsa butelką piwa jak cepem, drugą wymachuje w stronę glin:
- Wy podstępne sukinsyny! Co wam jest, do cholery! Chodźcie no tu i sami zobaczcie, co was czeka... a zresztą, niech szlag trafi wasze zasrane dusze! - śmieje się, podryguje i terkoce. - Odpieprzcie się ode mnie, synowie gównojadów. Chodźcie no tu. Dostaniecie dokładnie to, co się wam należy.
Rzecz w tym, panowie, że na naszych oczach zerwała się i bryka potężna, nieprzyzwoita kupa degradacji, deprawacji i obrazy prawa, do tego ci Hell\'s Angels, a my nic nie możemy zrobić, tylko się przyglądać. Z praktycznego punktu widzenia mogliby wtargnąć z powodu obnażenia się Cassady\'ego, czy czegoś w tym rodzaju, ale nie złamano żadnych faktycznych praw, za wyjątkiem wszelkich praw boskich i ludzkich - więc mimo wszystko wydawało się, że najlepiej będzie tylko się przyglądać. Natarcie na tych czubków siłą dziesięciu wozów pełnych uzbrojonych glin z powodu wykroczenia tak błahego, jak nieprzyzwoite obnażenie się - to zbyt groteskowe, nie do pomyślenia. Więc wirowały światła na wieżyczkach gliniarskich samochodów i miotały na piaszczysty klif błyski jak czerwony stroboskop, a otwarte na oścież radiostacje łączące ich auta z główną kwaterą trzeszczały w głos groźnymi, kolczastymi, 220 woltowo-elektrycznymi barytonami i sykami zakłóceń - He-e-e-e-ey Mis-ter Tam-bou-rine Man - dla dopełnienia totalnie de-lirycznego obrazu doliny La Honda.
Tymczasem Aniołowie odkrywali coś naprawdę niesamowitego. Zwykle wszędzie, gdzie udawali się na wyprawy, poddawali próbie zimną krew obecnych tam ludzi. A ty na co się tak gapisz, palancie? Gdy tylko zauważali niepokój albo nagi strach, byli szczęśliwi. A jeśli nie pojawiał się niepokój ani strach, ktoś natomiast próbował śmiało się odgryźć, wtedy był czas rozwalania głów i wyrywania wszystkim po nowej dziurze w zadku. Ale ci pieprzeni Prankstersi byli odporni na tę próbę. Aniołowie nie wiedzieli, co to takiego tolerancja, dopóki nie trafili na Keseya i jego Idź z prądem! Największym, najgroźniejszym, najtwardszym i najstraszniejszym z wyglądu ze wszystkich Hell\'s Angels był wielki potwór imieniem Tiny. Drugim z kolei największym, najgroźniejszym, najtwardszym i najstraszniejszym z wyglądu Hell\'s Angel był kościsty koleś zwany Buzzard, Myszołów, smagły, ciemnowłosy i ciemnobrody, cały kudłaty i zarośnięty brudem, z nosem sterczącym jak dziób i jabłkiem Adama zwisającym o stopę, po prostu jak ogromny myszołów. Tiny i Buzzard mieli zwyczaj podchodzić do siebie, kiedy byli wśród nie-Aniołów, wywalać języki i lizać je sobie nawzajem, wielkie, mokre chlipu-chlap, ot tak, żeby zatkało zgredów, bo to naprawdę szokowało - więc podeszli wprost do wysokiej dziwki Keseya, Mountain Girl, chlipu-chlap... i nie mogli uwierzyć własnym oczom. Ona po prostu spojrzała prosto na nich, wyszczerzyła zęby w uśmiechu, z oczu buchnęły jej słoneczne błyski i zaczęła się z nich śmiać, Hau - Hau - Hau, jakby mówiła im prosto w oczy: A to dopiero bzdura. To po prostu niesamowite. Potem ktoś puścił w koło jointa, oni podali go jej, ona zahuczała:
- Nie, do cholery. A wam co odbiło, żeby wsadzać tego czystego jointa do waszych brudnych paszczy! To czysty joint, a wy wsadzacie go do swoich brudnych paszczy! - Nikt, jak długo żyję, nie odmówił macha z jointa podanego przez Anioła, przynajmniej nie ze względów higienicznych, nikt z wyjątkiem tej szalonej dziewuchy, która wciskała im kit w żywe oczy, a oni byli zachwyceni.
Doszło nawet do tego, że Mountain Girl zauważyła, jak Tiny z paroma puszkami piwa zmierza do zwariowanej łazienki, tak jakby chciał się tam schować i wypić te parę puszek w spokoju, ale to jest łazienka, której używają wszystkie miejscowe dziewczyny, więc Mountain Girl wrzeszczy do Sonny\'ego Bargera, najwyższego szefa wszystkich Hell\'s Angels - Hej, Sonny! Powiedz tej wielkiej kupie gnoju, żeby trzymał się z daleka od naszej czystej łazienki! - bajeranckim tonem, rzecz jasna - a Sonny podchwytuje: - Taaak, ty wielka kupo gnoju! Precz od tej czystej łazienki! Nie chcą cię tarn! - i Tiny wynosi się chyłkiem na dwór, też po bajerancku, ale się wynosi...
No właśnie! Stało się. Hell\'s Angels są w naszym filmie, złapaliśmy ich. Mountain Girl i wielu Prankstersów wpadli na kombinację idealną do traktowania Aniołów. Byli im przyjaźni, być może bardziej niż ktokolwiek w ich życiu, ale się ich nie bali i nie dawali sobie wciskać kitu. To była właśnie idealna kombinacja, ale Prankstersi nawet nie musieli myśleć o tym jak o kombinacji. Po prostu robili swoje i na to właśnie wychodziło. Wszystkie reguły, nad którymi pracowali i które omawiali w izolacji La Hondy, całkiem nieźle się sprawdzały.
Płyń z prądem - jakim prądem - ci kolesie, ci Prankstersi - na takich wielkich imprezach Aniołowie często bawili się w inną grę zatytułowaną Kogo by tu wydymać? - ale zanim do tego doszło, jakaś nieznajoma blondyna, ktoś z gości z daleka, po prostu jeden wielki mięciutki, słodziutki, hormonalny koktajl, niedwuznacznie dała do zrozumienia trzem Aniołom, że jest gotowa do jazdy, więc oddalili się do domku z tyłu za domem i odbyli radosną rundkę. Dość prędko wszyscy Aniołowie dowiedzieli się o "nowej mamuśce" z tyłu za domem i wielu z nich się tam tłoczyło, pociągali piwo, śmiali się, czekali na swoją kolejkę, dzielili się najróżniejszymi komentarzami. Dziewczyna miała czerwono-białą sukienkę zadartą pod szyję, a dwóch czy trzech siedziało na niej naraz, między nogami, na twarzy, w chorym, ochrowym półmroku domku, wśród chlupotu, spojrzeń z ukosa, bulgotania i chrząka-nią, w janowcach jej łonowego owłosienia, podczas gdy pot i nasienie połyskiwały na wzniesieniach jej brzucha i ud, a ona miotała się i jęczała, nie w proteście wszakże, a raczej w jakimś pijanym widzie Bóg jeden wie czego, a wokoło stali mężczyźni bez spodni, żartowali sobie, przekomarzali się, czekali na swoją kolejkę, na swoją drugą kolejkę, albo na trzecią, aż posunęli ją w różne miejsca co najmniej z pięćdziesiąt razy. Jacyś Aniołowie poszli i przyprowadzili jej byłego męża. Kluczył i błąkał się wokół, zaprawiony, przyprowadzili go tam w błyski spojrzeń z ukosa i piżmo chuci, co zapierało dech w tym szałasie rui, i kazali mu brać się do dzieła. Wszyscy zamilkli - cholera, to chyba przesada - ale dziewczyna podnosi się oszołomiona i prosi, aby ją pocałował, co czyni, połyskującą sekrecjami, a potem pochyla się, dosiada jej i wciska się w nią, a Aniołowie rechoczą Hau Hau...
...bo to jej film, naprawdę, więc poszliśmy z prądem.
Tyle piwa... które dla Prankstersów jest dość egzotyczną hulanką, piwo. Mountain Girl i Kesey są na górze, w prześwietlonej altance, a księżyc w pełni świeci poprzez sylwetki czubków drzew. Gawędzili sobie w blasku księżyca, aż zabłąkał się tam Sandy i usiadł z nimi, zaprawiony kwasem, spogląda w dół, a leśna podłoga marszczy się w świetle księżyca, ziemia iskrzy się i toczy jak strumień w magicznym buduarze, a oni siedzą sobie po prostu... jakiś myszołów! Zboczem ciągnie ku nim Buzzard i w blasku księżyca w mroku w tej magicznej altanki on... jest myszołowem, największym, jaki kiedykolwiek się narodził, ten dziób, ta śmiertelna czerń, ta obwisła gardziel, ten opancerzony kuper i zwisające skrzydła, te włókniste, guzełkowate łapy - Kaaawwwwwww! - Kesey podskakuje i zaczyna wymachiwać na niego ramionami, tak jak przegania się myszołowy i powiada: - Aaaaagh! Myszołów! Hej! Wynoś się, ty myszołowie! Zabierzcie stąd tego myszołowa!
Oczywiście jest to gest na niby - a Buzzard-myszołów śmieje się - Hau! Hau! Hau! - to nieprawda, ale to... prawda, prawdziwy myszołów, można wszystko to zobaczyć na dwa sposoby - Kaw Kaaawww - Buzzard podskakuje i wachluje ramionami - a cały ów... związek, ów synch pomiędzy tym przydomkiem, tym człowiekiem i tym ptakiem wiąże się właśnie w tej chwili i wszystko jedno, czy on jest myszołowem czy człowiekiem, ponieważ wszystko to połączyło się razem i wszyscy to widzą...
Wszyscy tak wiele widzą. Buzzard odchodzi i Sandy odchodzi, a Kesey i Mountain Girl zostają w falującej księżycowej altance. Powoli - gdzie? - Kesey i Mountain Girl - i tyle spływa ze świateł i z delirium i ze świszczących zakłóceń tam w dole, tyle jest jasnego, tyle płynie jak należy, tej nocy, przy pełnym księżycu, ponad cepami i wrzaskami tam w dole...

Zabawa z Hell\'s Angels przeciągnęła się na dwa dni, a gliny nie wkroczyły. Wszyscy, Aniołowie i Prankstersi, dobrze się bawili i nikomu nie rozbito głowy. Było jedno załogowe bzykanie, ale dziewczyna była ochotniczką. To był jej film. W istocie przez następne sześć lub siedem tygodni trwała jedna wielka balanga z Aniołami. Pogłoski rozeszły się w intelektualne-luzackich kręgach okolic San Francisco i Berkeley jak legenda. W kręgach tych, w każdym razie, legenda ta raz na zawsze wyniosła Keseya i Prankstersów ponad kategorię jeszcze jednej grupy cudacznych intelektualistów. Przełamali najgorszy znany intelektualistom kompleks - kompleks prawdziwego życia. Intelektualistów zawsze prześladowało poczucie, że nie biorą się za bary z prawdziwym życiem. Prawdziwe życie należało do wszystkich cwanych czarnuchów, zawodo-wych pięściarzy, pogromców byków, dokerów, zbieraczy winogron i nie-legalnych imigrantów z Meksyku. Nostalgie de la boue. Cóż, Hell\'s Angels to prawdziwe życie. Trudno o coś bardziej prawdziwego i Kessey sobie poradził. Ludzie z San Francisco i Berkeley zaczęli ściągać do La Hondy tłumniej niż kiedykolwiek przedtem. Stała się nieomal intelektualną atrakcją turystyczną. Kesey opowiada o Aniołach.
- Zapytałem Sonny\'ego Bargera, jak wybiera nowych członków, nowych Aniołów, a on odparł: "My ich nie wybieramy. My ich rozpoznajemy".
l wszyscy się zachwycali.
Oczywiście zastawali tam także Hell\'s Angels. Aniołowie dopisali LSD do bogatej listy swoich ulubionych przelotów, takich jak piwo wino, marihuana, benzedryna, seconal, amytal, nembutal, tuinal. Nie-którzy miewali okropnie złe tripy - bummers. Bummer to określenie Aniołów na nieudaną wyprawę motocyklową i bardzo prędko rozpowszechniło się w światku wtajemniczonych jako nazwa złego tripu po LSD. Jedyny przykry moment w domu Keseya miał miejsce pewnego dnia, kiedy jakiemuś Aniołowi odbiło po pierwszej, gwałtownej fali oszołomienia i na stopniach frontowego ganku próbował udusić swoją kobietę. Ale był już wtedy zbyt wyczerpany, aby jej naprawdę zrobić coś złego.
Tak więc był to cudowny i niebywały, diabelski alians, Prankstersi i Hell\'s Angels, i o każdej porze dnia i nocy można było usłyszeć Hell\'s Angels, jak redukują biegi i kluczą drogą 84 do domu Keseya, a obywatele La Hondy czuli się tak, jakby spadła na nich plaga i nic nie można było na to poradzić. Także niejeden z Prankstersów miał swoje zastrzeżenia. Aniołowie byli jak bomba zegarowa. Na razie jest wspaniale - pewnego dnia nawet pozamiatali i wysprzątali całe obejście - ale w każdej chwili byli w stanie przystąpić do rzezi. To ściskało gardła adrenalinowym skurczem. Zagrożenie było całkiem realne, ponieważ, prawdę mówiąc, niewielu Prankstersów potrafiło dogadać się z Aniołami - głównie Kesey i Mountain Girl. Zwłaszcza Kesey. Kesey był tym magnesem i tą siłą, człowiekiem z obu światów. Aniołowie poważali go i nie mieli zamiaru wycinać mu żadnych numerów. Był jednym z najbardziej opanowanych ludzi, na jakich kiedykolwiek trafili. Wreszcie pewnego dnia i jego zimną krew wystawili na próbę i był to dziwny moment.
Kesey, Prankstersi i Aniołowie zwykli chadzać na dwór za dom, siadać wielkim kręgiem i oddawać się pranksterskim zajęciom, nawijać w tę i we w tę oraz śpiewać, zaprawieni trawką, i nigdy nie było wiadomo, w którą pójdzie to stronę. Zwykle wychodziło wspaniale. Aniołowie od razu polubili pranksterskie sprawy. Wyglądało na to, że natychmiast, intuicyjnie chwytali kierunek, w jakim rozwija się akcja. Pewnego razu Kesey zaczął grać na zwykłej gitarze, a Babbs na czterostrunnej, wzmocnionej gitarze basowej i Kesey zaintonował pieśń, wprost z kapelusza, o "wibracjach", blusową pieśń, a Aniołowie przyłączyli się i przez chwilę zrobiło się wręcz religijnie, kiedy wszyscy śpiewali "Och, te wibracje... och, te wibracje..."
A potem Kesey, kilku Prankstersów i mnóstwo Aniołów, wśród njch Sonny Barger z Oddziału Oakland, najwyższy wódz wszystkich Aniołów, rozsiedli się za domem, podawali sobie jointy i gawędzili. Tematem byli "ludzie bez sensu".
Pewni ludzie są bez sensu i zawsze można ich rozpoznać, powiadał Kesey, a Aniołowie potakiwali kiwając głowami, że owszem, że to święta prawda.
- Weźmy takiego ----- - powiedział Kesey, wspominając jednego z nieobecnych Aniołów. - Ten facet jest bez sensu.
Bez sensu... a to dopiero, stary...
- Słuchaj, Kesey - mówi Barger, stuprocentowy Hell\'s Angel - ----- to Anioł i nikt, ale to nikt, nie będzie mówił o Aniele, że to człowiek bez sensu.
- rękawica została podjęta. Czas jakby stanął w miejscu, wszyscy wbili wzrok w twarz Keseya i słyszą, jak krew strzyka im w żyłach. A Kesey nie mrugnął nawet powieką i głos nie drgnął mu nawet o pół tonu, dalej cedzi jak w starym, dobrym Oregonie:
- Ale ja go znam, Sonny. Gdybym go nie znał, nie mówiłbym, że jest bez sensu.
Noooo... taaaaak - wszyscy, i Aniołowie, i Prankstersi - skoro Kesey go zna - nie pozostaje nic innego, jak zachwycić się tym oświadczeniem, więc wszyscy siedzą, nie ruszają się, starają się zachwycić i po ekundzie ta chwila, kiedy rozwala się głowy i sika na ogień, mija... No-o-o-o-o... ta-ak...
Po dwóch czy trzech dniach do paru Prankstersów dociera, że nadal nie wiedzą, o co, do cholery, temu Keseyowi chodziło, kiedy to powiedział. Że zna tego faceta. To nie ma sensu. To koncept bez dna... ale co z tego! W chwili kiedy to mówił, to było idealne, jedyne, co mógł powiedzieć. Kesey był tak totalnie w tej chwili, że mógł wyskoczyć z czymś takim, że udało mu się przerwać tę historyczną sekwencję oko za oko, no i co no i nic, i natychmiast było po wszystkim, choć zadki były już w pogotowiu.

align=center>*

Prankstersi zbliżyli się bardzo z kilkoma z Aniołów z osobna. Szczge-gólnie z Gutem, Frankiem Freewheelingiem i Terrym Trampem. Co jakiś czas ktoś zabierał jakiegoś Anioła na górę do chatki na drzewie i udzielał mu prawdziwej psychedelicznej inicjacji. Mieli spory zapas DMT. Jak ktoś kiedyś powiedział, LSD to tak jakby wyruszyć na długą, dziwną wyprawę; DMT to jak wystrzelić się z armaty. W domku ns drzewie, pośród migocących szpejów, dawali Aniołom DMT, a Moun-tain Girl widziała paru z nich, jak np. Franka Freewheelinga, kiedy już zeszli na dół. Chodzili wokół bez celu, w lekkim przechyle, wytrzeszczali szeroko otwarte, szklane oczy.
- Byli tacy nagusieńcy, że już bardziej obnażyć Anioła się nie da - powiedziała Keseyowi.

Kategorie

Zajawki z NeuroGroove
  • Amfetamina
  • Etanol (alkohol)
  • Marihuana
  • Pozytywne przeżycie

Ulubiony bar, same znane osoby, siedlisko największych alkoholików, ćpunów i degeneratów w dzielnicy.

     Blu bli bla (bełkot), co się dzieje? Gdzie ja jestem? W aucie. Rozglądam się pijackim wzrokiem. Obok leży zgięty kumpel, z przodu moja siora, kieruje kumpel. Wszyscy w stanie nietrzezwości. Z wyjątkiem kierowcy, który nie pił tylko jarał. Już wiem. Noo taaa, przecież piątek...

  • 1P-LSD
  • Przeżycie mistyczne
  • Szałwia Wieszcza

Samotnie, w pokoju. Bardzo sprzyjający dzień i nastrój.

Mix rodem z fantastyki naukowej, tak ortograficznie... wróć- kosmicznie- naświetlający mózg cholerną psychodelą- i głupia odwaga, by go spróbować. Głupia, a może ciekawska- nieważne. Istotne jest to, że się zgodził(om) (Jestem bezpłciowe- fajny manewr zastosowany do zaniechania płci w którymś poprzednim raporcie- podchwytuję!)). Było to niczym wyjście samodzielnie w nocy z koszulką z napisem "Wierzę w Siebie" na bloki- te patologiczne dresiarnie ludzi noszących "Wierzę w kościół"- czyn heroiczny. Bo wiecie- oponent'y mają pałki i i liczą na udane napierdalanko. Ale...

  • Dekstrometorfan
  • Tripraport
  • Tytoń

W porządku, co by tu dużo mówić.

Dzwonek do drzwi- tak zaczyna się dzisiejsza historia. Za drzwiami mój przyjaciel Kleofas (imię zmienione), z którym to niejedną lufę się wspólnie usmażyło. Zaparkował skuter nieopodal mego domu, wszedł po schodach na taras, nacisnął ten przycisk, czeka. Widzę przez szybkę niecny uśmiech. Otwieram i zapraszam go do środka. Udajemy się do mojego pokoju, w którym pożeramy czerwone tabletki. Popite sokiem z czerwonego grejpfruta. Przyjacielowi dostało się 420mg DXM, mnie- 540. Jego wagę szacujemy na 75 kg, moja to równe 90.

  • Grzyby halucynogenne
  • Pierwszy raz

Patrz właściwy opis.

Opis pierwszego doświadczenia po grzybach halucynogennych (łysiczkach lancetowatych) w ilości 35 suszonych + taka sama dawka po dwóch godzinach. Całe doświadczenie trwało około cztery godziny. Pomijając szałwię wieszczą, było to moje pierwsze doświadczenie z psychodelikami. Opis dość rozwlekły i szczegółowy: pierwotnie pisany jako list do znajomego. Myślę jednak, że nie nudny. Zapraszam.

randomness