Peyotl (Lophophora Williamsii) jest kaktusem i występuje w Ameryce Środkowej, od Teksasu po
południowy Meksyk. Jest dość charakterystyczny, ponieważ nie posiada kolców i ma niebieskawą barwę.
Ze względu na zawartość halucynogennego narkotyku meskaliny, od czasów prekolumbijskich używany w
indiańskich ceremoniach religijnych. Wyciąg z peyotla służył do wprowadzania w trans Azteków,
Teochihimeków i Indian Huichol; szamani tych plemion uważali, że narkotyk poprzez wywoływane przezeń
wizje pozwala na kontakt z bóstwami. Hiszpańscy konkwistadorzy uznali peyotl za roślinę piekielną,
tępili jego uprawy i użytkowników. Dopiero w XX wieku meksykańskie i amerykańskie władze uznały
kulturowe znaczenie peyotla i pozwoliły autochtonom na jego używanie. Uprawa, zbieranie i posiadanie
kaktusa przez nie-lndian pozostają jednak nielegalne. Np. w USA w ceremoniach peyotlowych mogą brać
udział tylko członkowie Naitiv American Church, kasty, której członkostwo wymaga przynajmniej 50
procent indiańskiej krwi. Pozostałym za używanie peyotla (zarówno w USA, jak i w Meksyku) grozi
więzienie. Z peyotlem wiąże się rozbudowana mitologia i system obrzędów. Indianie Huicholz Meksyku
dokonują m.in. rytualnych
pielgrzymek do regionu Wirikuty, obfitującego w kaktusy peyotl. Podobnie jak cała kultura indiańska,
tak i peyotl odwiecznie fascynował białych ludzi. Używano go też w ludowym lecznictwie jako środka
przeciwko febrze. Halucynogenne właściwości kaktusa szybko odkryli amerykańscy i europejscy hipisi -
w zamkniętych komunach środkowego zachodu USA był i jest o wiele łatwiej dostępny niż inne środki
odurzające, związane z tą subkulturą. W Oklahomie od 1911 r. istnieje nawet sekta białych wyznawców
peyotla, Lofoforian. Młodzi Meksykanie, zainteresowani halucynogennym kaktusem, za swoją narkotyczną
mekkę uważają stan Luis Potos i miasto Real de Catorce. W Europie, mimo prób, wyhodowanie
egzemplarzy Lophophora Williamsii, zawierających meskalinę, nie powiodło się. Mimo braku tradycji
takich używek w Polsce, peyotl opiewali polscy podróżnicy i artyści. Często wspominał o nim np.
Arkady Fiedler, w którego domu, obecnie muzeum „Pod totemem", możemy oglądać wiele pamiątek
związanych z peyotlem. Za największego wielbiciela tej rośliny wśród przedstawicieli świata sztuki
uważa się amerykańskiego pisarza Kena Kesseya, słynącego z nadużywania narkotyków.
W rezerwacie Indian Navaho koło Ship Rock szamani z Ameryki Południowej i Północnej mieli połączyć
ceremonie peyotlowe Indian z obu Ameryk. Spotkanie to było przygotowywane przez 14 lat. Moim
przewodnikiem był szaman z plemienia Huichole o imieniu Sęp, a jednym z głównych prowadzących -jego
nauczyciel, Don Andreas z Meksyku.
Po paru dniach jazdy dotarliśmy do rezerwatu. Na zabłoconym podjeździe przed jednym z domów klęczał
stary, niewysoki Indianin w ceremonialnym stroju. Trzymał w ręku mogierii -święte kijki z piórami,
służące do nawiązywania kontaktu z Duchami Opiekuńczymi. Układał je w podłużnej skrzynce. Kiedy
wjechaliśmy na podwórko, podniósł się z kolan, uśmiechnął i ruszył w naszą stronę.
- Sęp! - wykrzyknął i objął mojego kierowcę.
Sęp przywitał się ze swoim nauczycielem i wyciągnął rękę w moim kierunku:
- To Edi, on jest z Polski.
Indianin patrzył i, obejmując mnie, powiedział.
- Czekałem na ciebie.
Zza jego ramion widziałem zdziwioną minę Sępa.
- Muszę cię oczyścić... - powiedział Don Andreas.
Szaman stanął przede mną z pękiem mogierii i za
czął nimi machać. Pióra furkotały, czasami mnie do
tykały, czasami tylko obrysowywały moje ciało. Za
mknąłem oczy Po chwili na szum piór nałożył się
niezrozumiały głos Indianina. Coraz szybsze i gło
śniejsze frazy modlitwy wirowały w powietrzu.
Nagle niespodziewanie przerwał modlitwę i wpatru
jąc się w jakiś punkt nad moją głową, zaczął się śmiać.
- Widzę kobiety... No tak... Powinieneś coś z tym
zrobić. I widzę jeszcze coś... No tak, no tak...
Znowu pióra zaczęły furkotać. Coraz szybciej i mocniej. Uderzały mnie po głowie, twarzy, ramionach i
brzuchu. Było tak, jakbym znalazł się w oplatającym mnie stadzie ptaków. Jakbym sam był ptakiem.
Nagle Don Andreas przerwał. Opuścił pióra i patrzył na mnie z uśmiechem. - A teraz powiedz, jakie są
te polskie kobiety... Czy mają ładne piersi?
Peyotlowe wizje
- Czas na ceremonię - stwierdził Sęp, gdy skończyli
śmy rozmawiać o kobietach.
- Będę przy tobie, żeby cię prowadzić - powiedział
Don Andreas. - I weź jedno z moich mogierii. Żeby
do ciebie też przyszły duchy...
Stanęliśmy w kręgu. Była noc. Rozjaśniało ją kilka świeczek trzymanych przez Indian i nie rozpalone
jeszcze ognisko. Szamani, ze swoimi mogierii uniesionymi w górę, wzywali Duchy Opiekuńcze. Potem był
ogień, niezrozumiałe śpiewy i głuche uderzenia w bębny, wreszcie roznoszenie komunii peyotlowej
- proszku z suszonych kaktusów i mocnej, gorzkiej
halucynogennej herbaty. Na dnach papierowych
kubków z McDonaldsa osiadała kilkucentymetrowa
warstwa peyotlowego pyłu.
Siedziałem na ziemi. W kręgu. Tuż obok Sępa.
- Co będzie, jak zacznę rzygać? - zapytałem go, gdy tylko poczułem, że peyotl buntuje się w
moim żołądku.
- Nie będziesz.
Zmusiłem się do przełknięcia pierwszej porcji wymiocin. Zamknąłem na moment oczy. Było bardzo zimno.
Pod przymkniętymi oczami zaczęły się pojawiać peyotlowe wizje... Kolorowe labirynty, gwiazdy,
kłębiące się gdzieś w podświadomości dziwne planety... Kiedy otworzyłem oczy, wokół ogniska
wędrowali pomocnicy Don Andreasa z mogierii zatkniętymi za czerwone chusty podtrzymujące włosy.
Potrząsając grzechotkami, śpiewali, i powoli zamieniali się w wędrujące jelenie - obrazy ludzi i
zwierząt nakładały się na siebie i znikały. Bębny głucho dudniły. Ludzie-jelenie krążyli wokół
ogniska w dziwnym tańcu. Znów zamknąłem oczy... Otoczony milionami gwiazd stanął przede mną
zarośnięty, śmiejący się karzeł. Nagle w pustce i ciszy pojawiła się wirująca kostka, niewielka,
taka jak do gry w kości. Jedna ze ścianek zatrzymała się. Na czarno--białej ziemi kucał szaman
Navaho i sypał na ziemi piaskowe kręgi. Lekko pulsując, kostka tkwiła w powietrzu. Starzec popatrzył
na mnie, przerywając na chwilę sypanie piasku.
- Czego chcesz? - zapytał. Nie potrafiłem odpowiedzieć... To, co się wydarzało, było tak realne.
Jednocześnie wiedziałem, że biorę udział w ceremonii i wiedziałem, że w tym samym czasie rozmawiam
ze starcem istniejącym jedynie pod moimi powiekami. Peyotlowy szaman z wizji chwilę czekał ( w
milczeniu na moją odpowiedź, a potem zniknął. Zacisnąłem oczy,
silnie, mocno, pragnąc, by starzec wrócił i dał mi jeszcze jedną szansę. Wtedy znów usłyszałem
bębny, śpiewy i odgłos wymiotów.
Siedzący przy mnie Sęp wymiotował z głową schowaną pomiędzy nogi. Kiedy przestał, popatrzył na mnie,
uśmiechnął się i kiwnął głową.
- Dziadek Mescalino czyści ze świństw... Rzygaj,
jeśli chcesz... Już teraz możesz.
Wychylony do przodu, tak by nie zwrócić jedzenia na swoje zawinięte w śpiwór nogi, rzygałem.
- Kiepsko trawisz - zwrócił się do mnie siedzący
obok mężczyzna.
Polowanie na jelenia
Obudziłem się, leżąc przy samochodzie Sępa.
Indianin siedział na schodkach vana i palił papierosa. Uśmiechał się.
- Chcę, żebyś teraz pojechał ze mną do mojego domu, do Teksasu. Będziemy razem zbierać peyotl i
zapolujemy na jelenia karumari.
- Jelenia?
- Tak. Karumari jest dla nas
tym samym, co peyotl, więc
przed każdą ceremonią zabijamy go... On nam błogosławi. Ofiarowuje się za nas... no wiesz, to taki nasz peyotlowy Chrystus.
- Ale czemu chcesz, żebym jechał?
- Bo tak chce Dziadek Mescalino. Chce, żebyś ze
inną pojechał. Nie wiem dlaczego, ale tak musi być.
Czułem się źle. Byłem słaby jak dziecko. Nie miałem nawet siły, by mówić.
- Ten starzec z twojej wizji to Dziadek Mescalino -
Sęp mówił wolno, zapominając o ćmiącym się w palcach papierosie.
- A ty nie byłeś widocznie gotowy, by mu odpowiedzieć. A powinieneś powiedzieć, że chcesz, by cię
uczył... Może dlatego przyszedł do mnie i powiedział, że mam cię zabrać ze sobą i dać ci jeszcze
jedną szansę?
Jesteś jednym z nas
Dom Sępa był schowany w lesie. Czasami przez podwórko przebiegały sarny i jelenie, a po łazience
spacerowały skorpiony.
Wieczorem wysypaliśmy na trawę karmę dla saren. Sęp stanął w miejscu karmienia i modlił się. Jego
niewielki pies wąchał ziemię. - Chodź - powiedział - teraz możemy tylko czekać.
O świcie obudził mnie pojedynczy strzał. Wybiegłem na dwór. Sęp klęczał nad martwym zwierzęciem i
płakał. Wolno podszedłem do niego. Położyłem rękę na jego plecach.
Mężczyzna milczał. Potem zaczął wolno, zacinając się, mówić. - To tak, jakbyś zabijał kogoś z
rodziny. Siostrę. Brata... Kilkadziesiąt metrów dalej ustawiony był ołtarz z jałowca. Sęp ułożył
sarnę tak, by wyglądało, że biegnie. Zgięte w kolanach nogi, podniesiony do góry biały ogon, wypięty
łeb z martwymi, zachodzącymi mgłą oczami - dziwnie wyglądały bez jasnej plamki ** światła. Pośrodku
jej czoła tkwił
niewielki ciemny otwór.
Sęp wskazującym palcem rozmazał krew z czoła sarny, potem, pochylając się, znaczył moje czoło,
nadgarstki, kostki. Pokazał mi, żebym zanurzył palec we krwi i pomazał jego twarz. Po martwej głowie
zwierzęcia wędrowała tłusta mucha. Grzęzła w ciemnej strudze zastygającej krwi.
Mężczyzna wyjął z torby nóż i zręcznie naciął skórę sarny.
- Zedrzyj jej skórę, rękami... Wpychaj dłoń pomię
dzy skórę a mięso. Wejdź tam, tak aby ta skóra stała
się twoją skórą... - mówił.
Centymetr po centymetrze skóra odchodziła od mięsa. Chowałem się coraz głębiej pod nią, czułem, jak
moja koszula przemaka krwią. Moja całkowicie schowana pod skórą głowa przeszła zapachem mięsa.
Zamknąłem oczy. Było ciemno. Tylko wilgoć i woń krwi, i jeszcze czegoś dziwnego, nieuchwytnego.
Kiedy z głowy zwierzęcia zdarliśmy maskę, Sęp naciągnął ją na krzyżak z kijków i podał mi ją.
Jeszcze mokrą. Z cienkimi sznurkami mięsa, ze zwisającymi mięśniami, z pustymi oczodołami. Na ziemi
leżał czerwonosiny zewłok sarny. Nienaruszone oczy wyglądały groteskowo w mięsnej głowie.
- Przyłóż maskę do twarzy- powiedział Sęp. - Niech się stanie tobą, a ty nią.
Patrzyłem na świat oczami sarny. Moje ciało sprężyło się. Bałem się tego miejsca, bałem się Sępa.
Chciałem schować się w lesie. Zanim zdążyłem się poruszyć, Sęp potrząsnął mnie za ramię, podając mi,
mokrą od krwi ręką, cienką haftowaną opaskę na czoło. -To oznaka myśliwego Huichole. Byłeś ze mną.
Modliłeś się. Znaczyłeś się krwią. Jesteś jednym z nas... W przyszłym roku sam zapolujesz na
Karumari, na peyotl... tak chce Dziadek... aha, jeszcze jedno... Trzymałem w ręku zabrudzone krwią
okulary i milczałem.
- Musimy Edi poważnie porozmawiać o twoich kobietach...
tlumaczenie: Prorok, redakcja: agquarx
źródło: Maxim, autor: Edi Pyrek
Komentarze
pan Edi Pyrek jakis cichociemny... w ogole wiedzial gdzie i po co idzie? Chyba niebardzo.
hehe ostro mial, heh jeszcze tylko niech moj zakwitnie :)
hehe ostro mial, heh jeszcze tylko niech moj zakwitnie :)
ciekawe czy w maximie beda zdiecia z tej "ceremonii "
hehe ostro mial, heh jeszcze tylko niech moj zakwitnie :)
hehe ostro mial, heh jeszcze tylko niech moj zakwitnie :)
Postanowiłem zrobić szklarnir, duże akwarium, a lampami, i bez wentylacji, powietrze suszyłem (para wodna) za pomocą silikażelu, a CO2 z butli, gdy nie postawisz na szklarnie stawiasz na śmierć, ponieważ w niekożystnych (hehe Polskiech) warunkach wytważa więcej toxyn niż samej meskaliny :/ ale ja tego nie moge sprawdzić , bo nie sprawdzałem ilości meskaliny,, nie znam się na tym :P
no cóż edzia znam już lat kilka i różności jego czytałem i czytam nadal, zależy gdzie go zawieje, "nic nowego pod słońcem " powiedział Salomon. Najfajniejsze są te jego opisy , błyskotliwe, dowcipne, sentymentalne - miłe dla umysłu po prostu. Lubie gościa i to jak opowiada o życiu. Ten artkuł zdaje się opisuje "takie tam " gdzie mieliśmy być razem, dzięki Bogu niedostałem wizy, ale niestety kilku z jego uczni?uczniów(jak to się do cholery pisze?) pojecchało z nim. Cudowne jest to jego hobby - mistyka, ale przykre że pan P. często ponad swego nosa innych nie widzi i to smutne.Nie mam zamiaru tu osobliwości czy animozji serwować, ale chciałbym poprosić wszystkich fascynatów "tej drogi " ZEJDŹCIE Z NIEJ PÓKI CZAS. Bo na końcu czeka śmierć, jeśli weźniesz bajanie na serio to już nie żyjesz - tylko jescze o tym nie wiesz. Z pytaniami zapraszam.
szydera !!!!! HWDP !