Sayix Ospalreiter od początku dnia miał bardzo dobre
samopoczucie. Wykonał swoje drobne obowiązki i czekał z ciekawością
na to, co wydarzy się w ciągu dnia. Był skory na wydarzenia, miał
chęć do czynienia wielu rzeczy. Spojrzał przez okno, przez które
patrzył bardzo często, Rotterdam wyglądał bardzo zachęcająco, tym
bardziej, że pogoda była wspaniała. Słońce prażyło, w rozmaitych
skwerkach przechodzili turyści z lodami, na ciężkich, dużych
rowerach przejeżdżali miejscowi Holendrzy. Sayix pojawił się na
ulicach miasta około południa, rozmawiał z kioskarzem o
papierosach, kupił jedną paczkę. Kiedy tak siedział na ławeczce, na
jednym z holenderskich deptaków zauważył przechodzącego kolegę ze
studiów, mieszkającego właśnie w Rotterdamie. Spotkali się
oczywiście, "Co ty tu robisz?" - zapytał kolega. - "Wiesz,
przyjechałem na kilka dni. Mieszkam w domu studenta, w tym samym
pokoju co podczas roku. Dobrze, że Ciebie spotkałem. Może byśmy
weszli do niej dzisiaj?". "Do niej? Hehe. Powrót. Spotkamy ją,
chociaż nie chce mi się tak bardzo." - Feathrow mówił normalnie.
Feathrow Mirils, jego kolega ze studiów szybko nabrał ochoty na
zapalenie marihuany kiedy obydwaj uraczyli się holenderskim
browarem. Kiedy Sayix poczuł małe zniecierpliwienie Feathrow
zadzwonił do swojego kolegi, aby ten natychmiast spotkał się z nimi
w kawiarni. Zanim zapalili rozmawiali o tym, że zrobią sobię dużą
wycieczkę po mieście. Byli w dobrym humorze, Sayix tryskał
radością.
Dobra idziemy... - powiedział Sayix do Giolbedsa kiedy ten pytał o
zapalniczkę. Palili jak ich zwyczaje nauczyły - w lufce - nauczyli
się palenia z tego przyrządu kilka lat temu od zagranicznych
turystów. Po pierwszych zaciągnięciach Sayix mówił do Giolbedsa, że
nie ma zapalniczki i przez dwadzieścia sekund podawał mu marihuanę.
Sayix poczuł ogromną zmianę w swojej świadomości już po wielkim
zaciągnięciu się i od razu wiedział, że musi stamtąd iść. Nie mógł
wytrzymać, myślał że się zaraz przewróci... chodźcie na zewnątrz -
w amoku ciągnął dalej Sayix. Feathrow i Giolbeds popatrzyli na
niego z lekkim uśmiechem, powiedzieli sobie coś pod nosem i ruszyli
za nim. Sayix wiedział, że to koniec.
Obrócił się parę razy za siebie, za idącymi kolegami. Czuł, że nie
może nawet dalej iść, więc powiedział kolegom, że nie może iść z
nimi. "Mam sklejone usta, nie mogę mówić, muszę się czegoś napić".-
mówił. "Muszę zostać tutaj" - powiedział i ruszył w kierunku
najbliższej ławki. "Chodź z nami, to Ci nic nie da" - racjonalnie
odpowiedział Feathrow. Ale koledzy nie mogli zrozumieć Sayixa, ten
położył się na ławkę, którą dosyć długo szukał, bo większość była
zajęta. Nie wiedział, co się potem działo z kolegami, którzy
sądzili, że Sayix jest bezpieczny. "O kurwa, nie mogę" -
majaczył. "Ał, ja p......ę, zaraz umrę, nie mogę oddychać" - mówił. "Wytrzymuję, mam bardzo szybki puls, nie mogę zasnąć, bo mogę się
nie obudzić" - myślał.
Ktoś podszedł i chciał, aby Sayix zrobił miejsce. "Nie mogę" -
odpowiedział. "Bardzo źle się czuję". Sayix począł wsłuchiwać się
w głosy dochodzące z tłumu, rozumiał je niektóre jako skierowane do
niego. Słyszał jak ktoś mówił o kimś, kto się nieszczęśliwie
zakochał i z tego powodu przedawkował. Tym kimś w jego rozumieniu
był on sam. Słyszał jak ktoś mówił: "To dobrze". Krzyknął
raz: "Zamknijcie się, nie macie pojęcia co mi jest". Sayix oprócz
głosów, które na moment zaprzątały mu głowę, nie był w stanie nic
zrobić. Próbował na chwilę gdzieś pójść, ale po zrobieniu kilka
kroków, stanął, zamyślił się, po czym przypomniał sobie, że leżał
na ławce, obrócił się i szybko pobiegł na pustą jeszcze ławkę.
Leżał i sądził już, że to trwa za długo. "Po jednej godzinie
powinienem czuć różnicę" - myślał nieustannie. Mnie więcej po takim
czasie zjawił się Feathrow, Giolbedsa nie było. Sayix pytał
go: "Czy nie warto wezwać samochodu ratunkowego?". Feathrow odparł,
że powinienem pójść z nim, a nie leżeć i że nic mi nie jest. "Nie
mogę iść, bo czuję się okropnie" - ciężko mówił Sayix. Leżał dalej -
w totalnym amoku, agonii, apatii, arteriosklerozie.
Sayix po paru widzeniach Feathrowa, które robiły mu dobrze i wielu
zastanowieniach nad tym, jak dziwnym jest się w otaczającym go
świecie, zmienił swoją pozycję. Nagle przyszło mu do głowy, że
powinien iść do swojego pokoju i tam odpoczywać. Usiadł, po raz
pierwszy raz nie leżał, schował twarz w rękach i nie mógł w to
uwierzyć. Przysięgał sobie, że nie będzie więcej palić marihuany.
Był pod wrażeniem swojego stanu, kiedy nie myślał o tym, że umiera.
Doszedł do wniosku, że jest o stopień lepiej. Uwierzył wtedy, że
będzie wszystko w porządku. Powiedział do kogoś: "Przeżyłem".
Spotkał Feathrowa, który do niego szedł i kiedy go zobaczył,
podbiegł szybciutko mówiąc, że przeżyje. Feathrow nie poznawał
kolegi.
Sayix poszedł do Domu Studenta, ale przez chwilę musiał się
zatrzymać, bo nie wiedział gdzie jest. Trzymał się za szyję i śmiał
się do wszystkich. Mówił różne rzeczy do siebie, miał bardzo
malutkie oczy.
Nagle poczuł się bardzo źle, zwymiotował, to co wcześniej zjadł i
wypił z Feathrowem na mieście, na chodnik. Oczywiście zaraz potem
położył się na chodniku, znalazł sobie najwygodniejszą pozycję,
która sprawiała najmniej cierpień i znowu począł analizować to
wolne dochodzenie do siebie. Ale to nie tylko myślenie, Sayix był
naprawdę w fizycznie beznadziejnym stanie.
Przez chwilę Sayix zdobył się na precyzyjność. Otworzył drzwi
taksówki i powiedział kierowcy kierunek drogi. Po drodze
pytał: "Czy jedzie pan tak jak mówiłem?". Taksówkarz się śmiał: "Ty
jesteś pijany?", "Nie" - odpowiedział Sayix - "to ostatnie zakręty,
o właśnie, już jesteśmy". Sayix zobaczył jakąś wystawę i zamyślił
się. Kiedy oprzytomniał, spojrzał na kierowcę, który siedział
spokojnie i spytał ot tak: "Co?", "O pardon, to ja tu siedzę, to
zapomniałem chyba?". Wyszedł i powiedział: "Jestem przy tym,
spokojnie". Znowu stał w zamyśleniu i patrzył się na nogi jakiegoś
człowieka, oczywiście śmiejąc się cały czas. Spytał się jednego z
drobnomieszczańskich gości "Czy pamięta kiedy ostatnio miał extra
zamyślenie po wypaleniu marihuany?" Odpowiedział, że nie rozumie.
Sayix zrobił głupią minę i zaczął patrzyć się nie wiadomo gdzie.
Idę, idę - ruszył szybko. W holu śmiał się do rozpuku, pani
pracującą przy telefonie od razu nie mogła poradzić sobie z
sytuacją. W końcu dopadł pokoju i rzucił się na łóżko. Był śpiący,
jednocześnie czuł, że głowa boli go potężnie. Czuł już teraz
normalne objawy zatrucia narkotykowego, czuł objawy fazy
marihuanowej, cieszył się, że dochodzi do stanu normalności.
Wiedział, że będzie myślał normalnie - to było najważniejsze.
Wcześniej nie mógł sobie poradzić, a wszelkie głosy rozsądku nie
przemówiłyby do niego. Sayix czuł się ciągle inaczej, miał wielką
fazę, ale już nie cierpiał, trzeba czekać wiele godzin, aby jego
mgliste oczy stały się świecącymi punktami.....
by Sajmenos
Komentarze
kwasna sprawa ...
ble ;>
co za ciężko napisany bzdet.
Co to kurwa za bzdury?? I po co to jest?? To nudne. Co oni ganje palili czy brouna ?? Bo jak to byl sqan to ja daje 5 jawek za dziekcia ktury mnie tak kopnie po 1 machu. Ba gola dam :) I tak sie bedzie oplacac. 1 dziekc -jakies 8 luf po 3 machy to bedzie palenie na tydzien dla 3 osob. Sam bym w tydzien dyche spalil. Czysta oszczednosc. A moze to tylko jakis pierdolniety kles i tylko mu sie bardziej od tego przestawilo??