Trzy powody, dla których nie należy płacić abonamentu TV

Fałszerstwa w każdej branży - w handlu, usługach, bankach - są karane. A w telewizji? Fałszerze mają się dobrze - pisze twórca słynnego "Rejsu" - Marek Piwowski Telewizję publiczną łączy z nami, telewidzami, kontrakt - my płacimy abonament, a telewizja ma nam dostarczyć produkt do oglądania. Ten produkt powinien być pełnowartościowy. Otóż nie jest. Telewizja dostarcza nam produkt o zaniżonej wartości po zawyżonej cenie. Może tak robić, bo jej kontrakt z nami jest asymetryczny - my abonament płacić musimy, a telewizja niczego nie musi. Może nadawać, co chce. Jest praktycznie bezkarna i poza kontrolą. A ponieważ jest tylko narzędziem - jak skalpel, którym można odebrać albo uratować życie - wszystko zależy od tego, w czyje trafi ręce. Otóż telewizja dostała się w niewłaściwe ręce i przede wszystkim przestała być publiczną.

redakcja

Odsłony

2175
Fałszerstwa w każdej branży - w handlu, usługach, bankach - są karane. A w telewizji? Fałszerze mają się dobrze - pisze twórca słynnego "Rejsu" - Marek Piwowski Telewizję publiczną łączy z nami, telewidzami, kontrakt - my płacimy abonament, a telewizja ma nam dostarczyć produkt do oglądania. Ten produkt powinien być pełnowartościowy. Otóż nie jest. Telewizja dostarcza nam produkt o zaniżonej wartości po zawyżonej cenie. Może tak robić, bo jej kontrakt z nami jest asymetryczny - my abonament płacić musimy, a telewizja niczego nie musi. Może nadawać, co chce. Jest praktycznie bezkarna i poza kontrolą. A ponieważ jest tylko narzędziem - jak skalpel, którym można odebrać albo uratować życie - wszystko zależy od tego, w czyje trafi ręce. Otóż telewizja dostała się w niewłaściwe ręce i przede wszystkim przestała być publiczną. Czy to możliwe, aby pranie było jeszcze głupsze Kiedy padła komuna, zza pleców romantycznych i wyczerpanych walką solidarnościowych weteranów wyłoniła się generacja pampersów - niczym niewyczerpanych i gotowych do przejęcia zdobyczy. Cechowały ich: determinacja, cynizm i niekompetencja. Nastraszyli prawicę możliwością powrotu komunistów do telewizji oraz do władzy, po czym zapewnili, że oni to zablokują. Obiecali "swoim" politykom, że dopilnują ich interesów. Ale interesem polityków powinny być - bo taki jest interes narodu i jego prawo - media wolne i bezpartyjne. Pampersy, ignorując to prawo, przystąpiły do montowania telewizji partyjnej. Zaczęła się czystka niespotykana od stanu wojennego. Co ciekawe, odsuwano ludzi zaprawionych w zmaganiach z komuną o telewizję niezależną i artystyczną. Pampersy, ulegając przekonaniu, że telewizję można robić tak łatwo, jak oglądać, zignorowały kryterium kwalifikacji zawodowych i etycznych, zastępując je znów zasadą podległości partyjnej. Cofnęły telewizję do poprzedniej epoki. Powtórzyły błąd zetempowców - pampersów wczesnej komuny - którzy wówczas przejmowali kontrolę nad gospodarką też w nagrodę za partyjne posłuszeństwo, a nie za kompetencje: "Wy, towarzyszu, w nagrodę za walkę z wrogiem pokierujecie dystrybucją win" - a towarzysz zarządzał skrócenie leżakowania i sto tysięcy butelek wykorkowało w sklepach. Dyletanta w polityce poznajemy po jego głębokim przekonaniu, że wystarczy do telewizji wepchnąć odpowiednio dużo "swoich", żeby kontrolować opinię publiczną. Ale uwaga, ile razy robiono takie "pranie" i upychano "swoich" - przy ich przerażającym braku kompetencji - zawsze skutek był odwrotny: która partia zdobywała telewizję, przegrywała wybory! Co więcej, skoro ta nieudolna telewizja w dodatku należy do partii - a ja np. do innej partii albo do żadnej - to nie mam obowiązku płacenia abonamentu. Partyjna telewizja niech się utrzymuje z funduszy partyjnych. Płacenie abonamentu powinno być karalne! Stworzenie precedensu "partyjnej telewizji w wolnej Polsce" dało zielone światło każdej następnej ekipie, która już bez skrupułów robiła w telewizji czystki po to, żeby ją zdobyć dla siebie. Nakręcała się spirala degeneracji aż do takich rozmiarów jak afery z Wałęsą, Gembarowskim, Krzaklewskim, Pineirą czy manipulacja sondażami w ostatniej kampanii wyborczej. Fałszerstwa w handlu, usługach, bankach są karane. A w telewizji? Otóż fałszerze tamtych audycji są bezkarni, nadal pracują w TV, mają się dobrze. Pospolite przestępstwo - fałszerstwo, pomówienie - popełniane na oczach milionów przed telewizorami wyrządza odpowiednio większe szkody. A pozostając bezkarne - demoralizuje. Poszkodowaną jest nie tylko osoba, którą fałszerstwo ma zniszczyć, ale my wszyscy przed telewizorami, którym dostarcza się sfałszowany towar - nieprawdziwą informację. To należy karać natychmiast. Nie tylko podczas kampanii wyborczych. Płacąc abonament, współfinansujemy fałszerstwa, bierzemy udział w przestępstwie. Płacenie abonamentu powinno być karalne! Tu - jako pracownik mediów - biję się w piersi: zarzucamy często środowiskom lekarzy, prawników, polityków "źle pojętą solidarność zawodową". Ale sami solidarnie protestujemy przeciw karaniu za przestępstwa popełniane w mediach. Kiedy skazywano dziennikarza z Polic, nazwano to "zamachem na wolność słowa" i urządzono widowisko, w którym dziennikarze zamykali się w klatce przed Sejmem, zamiast przedstawić meritum, czyli dowody na niewinność lub winę skazanego. A jaka była prawda - tę najważniejszą informację zignorowano. Media go broniły tylko dlatego, że przestępstwo popełniono w mediach. Domagając się enklawy bezkarności na swoim terytorium, dziennikarze zdradzają ideał, który głoszą. Który kogut miał rację? Na wydziale filmu i telewizji City University of New York, gdzie uczę, tak ćwiczymy studentów w tropieniu manipulacji: dajemy im taśmy dokumentalne z dowolnie wybranego konfliktu militarnego, politycznego, ekonomicznego i mają z tego zmontować dwie przeciwstawne wersje tych samych wydarzeń - w jednej wygrywa strona A, w drugiej - strona B. Pracują, dopóki obie wersje nie osiągną zbliżonej wiarygodności. Na ostatnim roku dostają zadanie: "Bezpośrednia relacja naocznych świadków wydarzenia, którego w ogóle nie było"! W ten sposób poznają techniki oraz istotę manipulacji. Wyczulają się na nią. Pokazujemy im, jak w kamerze można zmienić portret z dostojnego na niekorzystny, wręcz komiczny - wystarczy kamerą odjechać 50 cm i zmienić oś o 30 st. - jak dekoracją podważyć wiarygodność wystąpienia, jak światłem spowodować, że gość nie może się skupić przed kamerą - pięć lat takich ćwiczeń pozwala później absolwentowi wychwycić w studiu i udaremnić każdą próbę manipulacji, zwłaszcza pozawerbalnej. Jednocześnie przez te pięć lat wpajamy studentom pierwsze przykazanie - dziennikarzowi nie wolno wchodzić do studia z tezą. Dziennikarz ma prawo mieć sympatie i antypatie polityczne, ale nie ma prawa wykorzystywać tego w informacji medialnej. Kompetentny dziennikarz zaprasza do studia gościa, żeby wydobyć z niego najciekawsze i najważniejsze rzeczy - jego poglądy, osobowość, intelekt, wiedzę, uczucia - dać mu błysnąć i pomagać mu w tym, samemu pozostając w cieniu. Przeciwieństwem jest dziennikarz dyletant, który zaprasza gościa po to, żeby błysnąć na jego tle, okazać się lepszym, mądrzejszym, mieć rację, indyczyć się. To on stara się zostać bohaterem audycji kosztem zaproszonego gościa. Kiedy taki dziennikarz dyletant czyta wiadomości, to z nie pozycji przekaźnika, ale autora wydarzeń. To on jest autorem wizyty prezydenta, powodzi, rewolucji, tsunami, zamachu stanu, co sygnalizuje swoim body language. Dyletant użyty w telewizji partyjnej reprezentuje "dziennikarstwo walczące" - zaprasza do studia gościa tylko po to, żeby ten mu przytakiwał - inaczej go zagdacze, zanim ten zdąży rozwinąć jakiś inny pogląd. Jest to możliwe, dopóki mamy w kraju praktycznie tylko trzy telewizje. Kiedy będzie ich 30, ludzie będą wybierali telewizje uczciwe. Jeżeli "dziennikarz walczący" zaprasza do studia grupę polityków, to po to, by wygenerować między nimi awanturę, zrobić show. Nie po to, żeby wspólnie dojść do jakiegoś ustalenia, przeciwnie - podzielić i pokazać, "kto kogo zdołuje", znów błysnąć na ich tle i wykazać, że rację ma zawsze prowadzący dziennikarz. Ale to wcale nie wywołuje podziwu dla dziennikarza i jego erudycji, lecz proste pytanie: po co on do studia zaprasza ciągle takich, którzy nie mają racji? Politycy biorą w tym udział, żeby zaistnieć - nawet za cenę upokorzenia. Spada autorytet polityków oraz telewizji. Ludzie, owszem, oglądają, ale raczej z tych samych pobudek co walki kogutów - kto kogo zadziobie. Politycy obrażają się na ludzi, że nie chodzą głosować. Ale czy kogoś obchodzi, który kogut miał rację? Płacenie abonamentu winno być karane jak walki kogutów czy psów. Teoria ścinania wierzchołków Niedawno padło w Polsce 300 małych firm wytwarzających pewien produkt żywnościowy. Nie wytrzymały konkurencji dwóch zachodnich korporacji, które weszły na nasz rynek z agresywną i dumpingową kampanią reklamową w TVP. Nasz polski produkt był zdrowszy, tańszy, organiczny, z rodzimych surowców. Ale padł, bo małych polskich firm nie stać ani na dumping, ani na reklamę. Padł z pomocą polskiej telewizji. Zapytałem w TVP, co mogą zaproponować polskim firmom, by honorując zasadę równości podmiotów, wykorzystać unijne preferencje dla tworzenia miejsc pracy i zwalczania bezrobocia, by włączyć TV do odpowiedzialności za gospodarkę w kraju. To niewiarygodne, ale usłyszałem, że TV jest zainteresowana tylko zyskami własnymi, czyli w skali telewizji, a nie w skali kraju. Otóż w ten sposób można wyznaczyć w Polsce sto podmiotów kombinujących tak jak TVP. Niech każdy z nich za cenę własnych zysków obali sto polskich firm zatrudniających po sto osób i już mamy milion bezrobotnych, których niedługo nie będzie stać nie tylko na abonament telewizyjny, ale także na życie. A eksperci - analizujący na ekranach TV przyczyny bezrobocia - niech wskażą palcem również TVP. Na Berkeley University opracowano "teorię ścinania wierzchołków", dzięki której rozpracowano m.in. ruch murzyński i związkowy. W bardzo dużym uproszczeniu polega ona na tym, że kiedy pojawia się charyzmatyczny lider ruchu, np. Czarnych Lampartów, to robi się go merem Sacramento. Ruch pozbawiony charyzmy na górze staje się bierny. A wtedy nowy mer Sacramento może łatwiej uporać się z demonstracjami swoich byłych Czarnych Lampartów. "Teoria ścinania wierzchołków" jest dziś skutecznie stosowana w ekonomii. Inwazja wielkich międzynarodowych podmiotów zmierzających do przejęcia kontroli nad jakimś krajem zaczyna się od ścinania wierzchołków: media, banki, komunikowanie, energetyka, ubezpieczenia, prywatyzacja itd. Na usprawiedliwienie trzeba dodać, że dzieje się to nie tylko w naszym kraju. Ale nie każdy kraj się temu poddaje. Mamoń widzi piramidę Telewizję publiczną rozrywa konflikt pomiędzy telewidzami a reklamodawcami. Telewidzowie wymagają od telewizji jakości, natomiast reklamodawcy ilości, a konkretnie - liczby włączonych akurat odbiorników, na ekranach których mogą się zareklamować. Tę liczbę nazywają oglądalnością. Im większa oglądalność, tym szersze pole rażenia reklamą. Reklamodawcom udało się narzucić telewizji mentalność księgowego Mamonia z filmu "Rejs". Dla ułatwienia: Mamoń to jednostka miernoty - postać, która mając władzę, nie ma wiedzy ani umiejętności. Mamoń może być też postacią zbiorową, np. zarządem albo radą nadzorczą. Dla Mamonia my, którzy oglądamy telewizję, jesteśmy tylko reklamobiorcami. A filmy, sport, muzyka, teatr w telewizji to tylko wypełniacz czasu między reklamami. Mamoń dostrzega - owszem - związek między sztuką a reklamą: na przykład reklamy polis ubezpieczeniowych wchodzą dobrze po scenach gwałtu, zabójstwa albo napadu. Takie sceny Mamoń ceni. Wyobraźnia Mamonia widzi telewizję na kształt piramidy - im niższy poziom, tym szersza oglądalność. Konflikt między nami, telewidzami, a reklamodawcami rozstrzygany jest przez telewizję na naszą niekorzyść, ponieważ my musimy płacić, a reklamodawca nie. On sobie dowolnie wybiera stację telewizyjną, której za-płaci. Dlatego telewizja liczy się z reklamodawcami i na ich obstalunek obniża nam poziom. Wkrótce telewidz będzie sam wybierał program, za który chce płacić, a liczniki tylko to wykażą. Telewizja, niestety, hamuje rozwój w tym zdrowym kierunku. Ale telewizja, w której interes komercyjny przeważa nad interesem publicznym telewidzów, jest telewizją komercyjną, a nie publiczną. Dlatego mamy prawo nie płacić abonamentu. Takie patologie - abonament plus reklamy - pokutują jeszcze w kilku krajach, ale giną. Dlaczego utonął profesor? Oglądalność jest miernikiem zwodniczym. Widziałem wiejskie wesele na 140 osób, gdzie stało 17 telewizorów, na ekranie każdego występował polityk, bo nadciągały wybory, ale nikt tego nie słuchał, dopóki na ekranie nie zapiał kogut w "migawce ze wsi". Wszyscy spojrzeli na ekran, ale po "kukuryku" znów odwrócili się tyłem - liczniki nabijały oglądalność, a telewizja utwierdzała się w przekonaniu, że właśnie kształtuje opinię publiczną. Na koniec wesela przybył ten sam polityk, który swoje wystąpienie ćwiczył trzy dni przed lustrem. "No i jak wypadłem?" - zapytał. I usłyszał: - "Ty chyba przedziałek miałeś z drugiej strony". Tak oto polityk ukształtował opinię swego elektoratu. Oglądalność nie jest wartością merytoryczną, ale statystyczną i zawodną - profesor statystyki utonął w jeziorze, które statystycznie miało 5 cm głębokości. Nic tak nie ożywia akcji jak trupy W subkulturze pojawiło się przekonanie, że "nic tak nie ożywia akcji jak trupy", dlatego też pojawił się model bohatera, który szybko strzela, a do głowy przychodzi mu jedno pytanie: "Gdzie są pieniądze?". Taki bohater - tłumaczy TV - robi oglądalność, bo bliski jest sercu telewidza. Ale oglądalność to tylko odmiana pytania: "Gdzie są pieniądze?", co bliskie jest raczej sercu Mamonia. Telewizja pokazuje przeciętnie 47 filmowych scen zabójstw na dobę skojarzonych z muzyką lekką, łatwą i przyjemną. A co trzeci dzień jakaś rodzina w Polsce naprawdę zabija własne dziecko, wyrzuca na śmietnik albo chowa w beczkach. Jeśli ktoś nie widzi związku między tymi faktami, to na pewno nie powinien kierować telewizją. Ludzie zasługują na tematy, które wynoszą ich na inny poziom komunikacji, tam gdzie nie ma miejsca na agresję, głupotę, na przemoc i zło. Telewizja, narzucając nam uporczywie coś wręcz przeciwnego, upokarza nas, traktuje jak amatorów oglądania patologii: zabójstw, gwałtów, kradzieży, przekrętów. Za to upokorzenie każe jeszcze płacić. Okażmy więc godność - nie płaćmy! Oglądalność można "wyprodukować". Rozwinięte telewizje potrafią wyprodukować potrzebę oglądania programu, również wartościowego, o wysokim poziomie. Nasza telewizja sądzi, że można - tylko obniżając poziom. Jak Mamoń produkuje tchórzy Gdy Mamoń przeniknął do sportu, od razu narzucił sprawozdawcom mentalność, a nawet pokraczny język księgowego, te idiotyczne idiomy: "Wpisał się na listę strzelców", "Etatowy wykonawca stałych fragmentów gry". Nic dziwnego, że coraz więcej ludzi ogląda sport bez dźwięku albo łapiąc stacje zagraniczne. Co gorsza, Mamoń sprawozdawca uczy naród tchórzostwa: "Zawodnik powinien wykopać piłkę jak najdalej od własnej bramki, najlepiej w aut", "Uspokoić grę", "Dowieźć wynik do końcowego gwizdka", "Niepotrzebnie stwarza momenty ryzyka pod własną bramką". Mamoń nie rozumie, że przychodzimy na mecz właśnie po te momenty ryzyka, emocji. Że Ronaldinho przyciąga miliony, bo ciągle ryzykuje. Spokój bliższy jest powadze cmentarza albo księgowości. Na spokojne mecze ludzie przestają przychodzić, a księgowy Mamoń nawet nie rozumie, dlaczego spadają dochody z biletów. Mamoń, dla którego sport to geszeft, obliczył, że o wiele taniej, niż wyszkolić piłkarza, będzie przekupić piłkarza drużyny przeciwnej, żeby zagrał źle. No i przekupuje. A zawodnikom opłaca się grać źle, bo wtedy nawet nie trzeba trenować. Poziom spada, publiczność ucieka, dochody nikną, a sport się degeneruje. Mamoń wpuszczony do jakiejkolwiek firmy, żeby coś ulepszyć, doprowadza do skutków przeciwnych. Mamoń, owszem, potrafi transmitować sport wyczynowy, do tego wystarczy ustawić kamery na boisku. Ale mając masową telewizję, nie potrafi propagować sportu masowego. Państwa i miasta wszędzie dopłacają do utrzymania boisk, basenów, lodowisk, żeby naród był zdrowy. Ale Mamoń chce i na tym zarabiać. Przeciętnej polskiej rodziny już nie stać na wizytę na basenie np. Warszawianki - to ok. 100 zł za dzień. Mamoń obliczył, że zamiast finansować baseny i uczyć naród pływać, taniej będzie poustawiać nad wodą napisy": "Kąpiel surowo wzbroniona!". Mamoń w filmie Do niedawna Polska eksportowała filmy i seriale na cały świat, wygrywaliśmy największe międzynarodowe festiwale. I nagle z eksportera staliśmy się importerem trzeciorzędnych seriali południowoamerykańskich. Staliśmy się telewizją niedorozwiniętą, taką, która więcej importuje, niż produkuje. Kolonią kulturalną. A polskie filmy nie są już nawet dopuszczane do udziału w konkursach, w których występują za to: Bangladesz, Somalia, Wybrzeże Kości Słoniowej. Co się dzieje? Przecież mamy nadal tych samych twórców, którzy potrafią wygrywać festiwale: reżyserów, aktorów, operatorów, co roku dochodzą nowi utalentowani. Co się zmieniło? Tylko jeden klocek w tej układance się zmienił - decydenci, którzy wybierają scenariusze i decydują, jakie filmy mają powstać. Telewizja - główny producent filmów - trafiła w niewłaściwe ręce. Mamonia. Mamoń kalkuluje tak: żeby film był dobry, musi być podobny do trzech ostatnich, które mu się spodobały albo zrobiły kasę, albo wygrały jakiś festiwal. Więc kieruje do produkcji filmy, które właściwie już były - "wtórniki". Nawet wysyła je na festiwale i dziwi się, kiedy mu to odrzucają: "Bo widzieliśmy podobny dwa lata temu, tylko lepszy". Mamoń nie wie, że twórczość to robienie rzeczy, których do tej pory nie było - tylko tak rozwija się sztuka. A jak Mamoniowi może się spodobać scenariusz filmu, którego jeszcze nie widział na ekranie? Decydent powinien spełniać trzy warunki: 1) czytając scenariusz, wyobrazić sobie jego przyszły kształt ekranowy; 2) w oparciu o to wyobrażenie podjąć decyzję: robić to czy nie; 3) poprzeć trafność decyzji własnym dorobkiem artystycznym - jego filmy powinny mieć za sobą takie decyzje potwierdzone nagrodami festiwalowymi lub sukcesem kasowym. W telewizji taki prawdziwy decydent nie występuje. Został wyparty przez Mamonia bez dorobku i autorytetu, za to o silnych łokciach i grubej skórze, co pozwala przepchać się do stanowiska, ale wyklucza wrażliwość . Mamonia cechuje niezdolność do odróżnienia dobrego scenariusza od złego oraz upośledzony mechanizm decyzyjny. Rozsyła on tylko scenariusz ekspertom - do czego wystarczy sekretarka, nie dyrektor decydent. Eksperci opiniują, Mamoń sumuje wyniki i dzieli. Odpowiedzialni za film są wszyscy, czyli nikt. I o to chodzi. Telewizja i film powinny podlegać odpowiedzialności jak wszystkie dziedziny. Jeżeli zawali się hala targowa, most, wieżowiec, spadnie samolot albo umrze pacjent, ktoś za to odpowiada. Za katastrofę filmu albo telewizji nie odpowiada nikt. Ta bezkarność przyciąga cynicznych kombinatorów, którzy z produkcji filmowej i telewizyjnej uczynili pralnię pieniędzy - tzw. producenci zewnętrzni, obroty zagraniczne, wewnętrzny przepływ pieniądza - to kopalnia kryminalnych przekrętów. My ryzykujemy nasze pieniądze, powierzając je prezesowi TV albo ministrowi kultury, a on powinien za to odpowiadać osobiście. Tylko w obliczu takiej osobistej odpowiedzialności stanowiska decydentów zaczną być obsadzane fachowcami z autorytetem, wiedzą i umiejętnościami. Rozwój może nastąpić jedynie pod presją odpowiedzialności. W telewizji jest tak (nie zmyślam): dyrektor agencji filmowej TVP pisze scenariusz, składa go na swoje ręce, akceptuje i kieruje do produkcji. Gotowy film zgłasza na festiwal filmowy w Gdyni. Ponieważ jest także dyrektorem festiwalu, kwalifikuje swój film do konkursu, następnie wybiera jury, które przyznaje nagrodę. I nikt za to nie siedzi. Na marginesie: festiwal polskich filmów w Gdyni powstał tylko po to, żeby ktoś wreszcie zaczął polskim filmom dawać nagrody. Kiedyś enerdowski trabant wygrał rajd samochodowy dzięki temu, że w tym celu zorganizowano rajd trabantów. Połowa Mamoniów przeszła teraz z telewizji do powstającego Instytutu Sztuki Filmowej przy Ministerstwie Kultury. Wybrali się metodą sprawdzoną w telewizji - najpierw wybrali komitet wyborczy, który z powrotem wybrał ich do władz Instytutu. Wicedyrektorem został były dyrektor agencji filmowej TVP. Dyrektorem departamentu scenariuszy został tu człowiek wyrzucony z pierwszego roku szkoły filmowej za to, że nie umiał odróżnić dobrego scenariusza od złego. Teraz będzie je rozróżniał urzędowo. Dyrektorem jest pani, która dopiero "wchodzi w zagadnienie", a jej zadaniem jest rozsyłanie scenariuszy do ekspertów (jest ich 140), sumowanie wyników i wyciąganie "wspólnej średniej?". Szefem Rady Instytutu i Stowarzyszenia Filmowców Polskich, które ma kontrolować i oceniać Radę, jest ten sam człowiek. Zamiast 200 osób w Instytucie wystarczyłoby siedmiu kompetentnych zawodowców z autorytetem plus sekretariat. Dziś nie mu tu ani jednego autorytetu. W całych władzach Instytutu jeden drugorzędny reżyser i drugi rekordzista z Księgi rekordów Guinnessa zrobili najwięcej nieudanych filmów. To oni określą oblicze produkcji filmowej. Im więcej dla nich pieniędzy, tym więcej będzie nieudanych filmów. Przyszłość jest jasna - przyszłość to klapa. Tak jak rozłożyli telewizję, rozłożą teraz Instytut. Film polski padnie, dotacje zostaną cofnięte, bo i tak ściągane są jak haracz, a Mamonie przejdą po prostu "do innej gałęzi", żeby ją rozkładać. Tak oto z eksportera kultury stajemy się importerem subkultury. Mamoń kuca Mamoń nawet lubi importować filmy i seriale. Bo nie trzeba umieć produkować, wystarczy jeździć na festiwale - Cannes, Wenecja, Mar del Plata - kupować, brać prowizję, bankietować. Nie trzeba kucać, kiedy strzelają na planie, wystarczy uskoczyć, kiedy strzela korek od szampana. Im gorszy serial, tym trudniej go sprzedać, tym wyższa prowizja, więc Mamoń je skupuje, a my za nasze abonamenty musimy oglądać coraz gorsze seriale latynoamerykańskie. Mamoń, krążąc po świecie, skupuje również tzw. formaty, czyli licencje i pomysły na teleturnieje, wywiady, audycje rozrywkowe, konkursy tańca, wierszy, śpiewu, zgadywanki. Do niedawna w Polsce robiliśmy to sami i szło nam świetnie, a nasz eksport w tej branży słynął z pomysłów, inteligencji, humoru. Teraz, zamiast sprzedawać, musimy kupować pomysły nawet na talk-showy czyli "przychodzi baba do telewizji i odpowiada na pytania", bo Mamoń bierze za to prowizję. "A po co mamy wymyślać sami" - przekonuje Mamoń - "skoro możemy kupić gotowe, sprawdzone". Ale Mamoń nie wie, że dokładnie tak właśnie uzasadnia się kolonizowanym krajom rezygnację z własnej produkcji samochodów, elektroniki, telewizji, wszystkiego, zamieniając je w rynki importowe. Mamoń za prowizję próbuje importować nawet pomysły na wiersze i scenariusze do Polski - kraju literackich laureatów Nobla. TVP nie dla idiotów! Co zrobić, abyśmy znów zaczęli wygrywać festiwale i eksportować naszą kulturę w świat? Przede wszystkim zdefiniować pole konkurencji - co mamy produkować, żeby wyeks-portować. A więc na pewno nie "wtórniki", nie superprodukcje, nie filmy oparte na bogatej scenografii, wysokich budżetach, efektach specjalnych, trikach komputerowych, rozwiniętych technologiach - na tej ścieżce wyścigu nie wygramy, bo nie mamy bazy. A co mamy? Mamy bazę kreacji artystycznej - poetów, literatów, scenarzystów, reportażystów, reżyserów - na tej bazie wyrosła kiedyś "polska szkoła filmu". Mamy bank pomysłodawców, w dodatku obdarzonych wyjątkowym, a bardzo poszukiwanym dziś darem - komediowym widzeniem świata. Świat się dramatyzuje i potrzebuje odreagowania. Popyt na komedie rośnie w oczach. To nasze pole konkurencji. Na to nie trzeba nakładów - dialog kosztuje tysiąc razy mniej niż pościg samochodów. "Kabaret Starszych Panów" powstał na tle dwóch kawałków dykty, a Chaplin jednym obiektywem - pięćdziesiątką - nakręcił arcydzieła. Jak rozkręcić koniunkturę? W pierwszej kolejności odebrać telewizję ludziom, którzy nie mają ani wiedzy, ani umiejętności. Którzy dziś, widząc, że toną, wybierają złą drogę ratunku: otaczają się doradcami, ekspertami, agentami, wicedyrektorami, asystentami, sekretarkami, rozdymają zatrudnienie, a rezultat jest tylko taki, że coraz gorszy program dostajemy po coraz wyższych kosztach. Odpowiedzialność rozmywa się teraz w kolektywach biurokratów. Zatrudnienie w telewizji publicznej sięga prawie 5 tys. osób. Dla porównania w - TVN czy Polsacie jest prawie dziesięć razy mniejsze. Podczas zajęć na wydziale filmu i telewizji City University of New York przeprowadziliśmy symulację działania sieci telewizyjnej o parametrach zbliżonych do Telewizji Polskiej. Oto wynik w dużym skrócie: 1) Zatrudnienie w takiej sieci powinno wynosić 770-790 osób. 2) Odpowiednią restrukturyzację przeprowadzić można w 190 dni. 3) Zmianami kierować powinien zespół 9-11-osobowy. Z tego wynika, że dziś do telewizji 80 proc. osób przychodzi niepotrzebnie - po to tylko, aby zainkasować nasze pieniądze. Płacąc za abonament, utrzymujemy nadwyżkę 4 tys. nikomu niepotrzebnych, a żyjących w luksusie funkcjonariuszy, biurokratów, ich gabinety, honoraria, samochody, podróże zagraniczne, z których nic nie wynika, sekretarki, telefony, nagrody, fundusze reprezentacyjne oraz armię prawników, których jedynym zajęciem jest ochrona tego stanu rzeczy. Telewizja, która stanowczo domaga się redukcji zatrudnienia górników czy kolejarzy, powinna spojrzeć w lusterko. Rozdęta i dojona przez kombinatorów telewizja wyjaśni, że zreformować się nie da. Nie musi. A my nie musimy płacić abonamentu. Do rozliczenia za rok Są ludzie, którzy mogą robić zmiany i pokierować nimi. W Polsce mamy w tej chwili: 80 producentów i organizatorów produkcji klasy światowej, 20 realizatorów - reżyserów zdolnych wygrać każdy festiwal i pokierować artystyczną stroną produkcji - mamy ponad 150 wybitnych dziennikarzy telewizyjnych. Są ludzie mogący robić najlepszą telewizję, by wejść do czołowej dziesiątki na świecie. Potrzeba roku, aby telewizja stanęła na nogi, zaczęła eksport, dając zatrudnienie tysiącom aktorów, scenarzystów, dziennikarzy, operatorów, reżyserów, przynosząc miliony z eksportu tego, co mamy najlepsze - kultury. Marek Piwowski za http://serwisy.gazeta.pl/wyborcza/1,34591,3268519.html?as=4&ias=4

Komentarze

Pisar (niezweryfikowany)
Zgadzam się w 100%. Przeczytałem, poczułem ulgę na duchu i rozesłałem znajomym (myślącym).Też uważam, że schodzimy na psy i 99% zasługi mają w tym media.Trzeba zacząć cos działać...a naród ciemnieje.
Zajawki z NeuroGroove
  • 25C-NBOMe
  • Pierwszy raz

Miejsce : Woodstock, las, koncert Nastawienie/miejsce: Miejsce przepiękne, ludzie niesamowici, atmosfera nieziemska ( Słowa które w 100% opisują atmosferę panującą na polu woodstockowym)

Na wstępie dodam, iż cały ten bałągan który zaraz opiszę zdarzył się przypadkowo, nie był planowany. (Ekipa 10 osób, 8 osób pierwsza styczność z tym środkiem  + 2 osoby bawiące się tylko przy alkoholu i MJ. 

  • 3-MeO-PCP

Ooooo dude let's do it! Let's snort some 

3...                   *bębny*

MeO...                                             *więcej bębnów*

PCE!

Yeeeeeeee!

Wielokrotnie już przyjmowane w tym tygodniu koktajle narkotykowe sprawiły, że obaj zachcieliśmy wincyj. 

  • Pseudoefedryna

S&S: Miły sobotni zimowy wieczorek, dom, dobry humor, chęć wyleczenia kataru ;]

Dawka: Pseudoefedryna w leku Sudafed (na katar) 1 tabletka 60mg tej substancji, zażycie 7 tabletek czyli 420mg

Exp: MJ, %, nikotyna, dxm, pseudoefedryna, n2o

randomness