Set&Setting- sam w pokoju
Ilość- 1,5 suszonego kapelusza
Tego dnia postanowiłem, iż spożyje wcześniej już ususzonego muchomorka.Więc zjadłem go przegryzając bananem
Set&Setting- nastawienie neutralne, pokój, wiatr i deszcz za oknem, ambientdub w słuchawkach (koan sound głównie).
Dawkowanie- 750mg 11mg/kg dekstrometorfanu
Latający hamak
Zaczeło się futurystycznym akcentem. Zamknięte oczy, spadam (niesamowicie szybko i głęboko w porównaniu do poprzednich tripów), znajduje się nad górami.
Wszystko zaczyna falować, jakieś dwie barwy (jak dla mnie symbolizowały substancje- dwa psychodeliki) falując nakładają się na siebie. Co ciekawe trajektoria "lotu" zyskała dodatkowy wymiar - mój kokpit bujał się, tak jakbym leżał w hamaku.
Zaraz zaraz czy ja paliłem salvie? Efekty fizyczne łudząco podobne.
W rytmie tego falowania zrzucam skórę, przyjemne.
T+~20min
Otwieram oczy.
W celu wyplucia śliny do przygotowanej wcześniej 'plujki' ;) Pokój nabrał futuryzmu.
http://static.dezeen.com/uploads/2008/1 ... ehotel.jpg
Niczym star wars, prawie jak rok 2222. Czuje się kobietą. Chyba jestem kobietą. Chyba mnie przerasta. Straciłem punkt odniesienia, poczucie rzeczywistości. Która była tą moja? Kim ja byłem? Czym jestem?
Też się zgubiłeś?
Zamykam oczy, odwiedzam dziesiątki/setki płaszczyzn, każda z nich rządziła się innymi prawami. W każdej byłem kimś innym.
Podróżowałem w czasie. Trip zaczął się w przyszłości, im więcej czasu mijało od peaka tym bliżej latami byłem do prawdziwego ja.
Scenka z kopciuszka, schody z pantofelkiem, żadnej postaci.http://www.tapeta-kopciuszek-schody-pan ... felek.jpeg
Spotykam tam samotnego świerszcza. Jego zakłopotany wyraz twarzy mówił mi wszystko, biedaczyna nie może wrócić do swojej płaszczyzny.
"-Też się zgubiłeś?
-Taaa"
Podbiega zmęczony życiem grubas przypominający jakiegoś polskiego kolejarza, wniósł ze sobą klimat rdzy i brudu PKP.
-Zagubieni? Chodźcie za mną.
T+~2,5h
Akt się urwał, otwieram oczy.
Pokój wciąż nie przypomina realnego. Dziwność ścian i mebli silnie odbiegała od mojego pojmowania.
Czułem, że to tylko jakiś niesamowity film, dramat o cząsteczce, która nie może się odnaleźć. Bez większego namysłu wyjąkałem
"Ale koleś ma tripa!" Chwila. O kurwa. O ja pierdoleeee. Przypomniałem sobie siebie. Uświadomiłem sobie jak jestem daleko. -Jestem w matrixie.
Sporo paniki, ale mimo wszystko nie nazwałbym tego bad tripem. Ogarniało mnie szaleństwo. Nie próbowałem już zamykać powiek, latać i szukać swojego pokoju.
Przy takiej ilości napotkanych przeze mnie płaszczyzn byłoby to niemalże niemożliwe. Leżę w tym pojebanie dziwnym pokoju przez dłuższy czas.
Gdy tylko wróciła mi pamięć i świadomość tego co robiłem przed tripem, jakim człowiekiem byłem, przypomniałem sobie jeden diabelski szczegół.
Czosnek granulowany! Skurwysyn pewnie wszystko podbił do nieziemskich rozmiarów. Po 20-30 minutach przygotowywania się do wyjścia z pokoju,
chwytam klamkę. Chwila napięcia. Czuje się jak Neo z matrixa, który otwierając drzwi rozstrzygał losy świata (tyle, że tu chodziło o moją głowę, nie świat).
Wyglądam zza drzwi lekko wychylając głowę
-Kurwa ale dziwnie, okrągłe drzwi? To na pewno nie mój dom. Wracam do pokoju. Ostatni raz zakładam słuchawki.
Świadomy już tego, że tripuję energicznym głosem w myślach podkręcam całą sytuację do olbrzymich rozmiarów.
-Mogę wyjść z ciała i rozprzeeeestrzenić się po całym świecie!
Mó... Myśląc te słowa przekształcam się w tubę mięsa i w rytm muzyki rozpryskuje się po całym otoczeniu, niesamowite.
Lecę, napotykam setki kokpitów-ciał, z których płynęła jakaś silna energia.
Oni wymieniają się duszami, nie wiem czy do końca świadomie, ale obrzydziło mnie to. Istny akt wyzysku, chciwości, zła. Podnoszę powieki. Pokój równie dziwny, jednak tapety odzyskują swój pierwotny kolor. Dalej! Otwórz drzwi!
"Idę" tym chaotycznym krokiem, słyszę czyjąś obecność w okolicach łazienki - ucieszyło mnie to, sprowadziło na ziemię. Zmierzam więc do kuchni.
Rzygirzygi - całkiem neutralna, zamierzona czynność. Inne pokoje podobnie jak mój wciąż utrzymywały niesamowitą dziwność.
Czuję ulgę, schodzi. Po kilku minutach uświadamiam sobie, że udało mi się wrócić. Ciesze się jak niemowlę i zafascynowany tripem próbuję ułożyć chronologię wydarzeń z tej nocy. Zaczyna się zjazd, boli twarz. Piję 300mg kody i śmieje się z tandety blura (i kilku innych wtyczek niczym z prostych programów graficznych), który nałożył mi się na obraz po wypiciu roztworu.
Prolog
Krótka aczkolwiek intensywna podróż, wycieczka, można by rzecz wspinaczka czerwonym szklakiem, pomimo
bólu, potu i zmęczenia była przyjemnym doświadczeniem. Wysokość około 1100m.n.p.m. Nie robiła może
oszałamiającego wrażenia ale fakt pokonywania metrów do góry, sprawił ze nikt z naszej dwójki nie dewaluował znaczenia i uroku gór. Pominę szczegóły skąd i dokąd się przemieszczaliśmy. Wspomnę tylko że trasa wyznaczona na ponad trzy godziny marszu, nam zajęła około dwóch godzin. Udało się nam dojść przed zapadnięciem zmroku, dzięki czemu bez problemu znaleźliśmy odpowiednie miejsce na hali, z dobrym widokiem, oddalone od szlaku gdzie mogliśmy rozbić swój obóz. Wypicie gorącego kubka z ususzonymi i posiekanymi grzybami planowaliśmy na godzinę duchów, czyli północ. Mieliśmy jeszcze ponad trzy godziny, więc spokojnie zaparzyliśmy herbatę z sokiem z czarnej porzeczki, zapaliliśmy papierosy. Tym rytuałem zaczęliśmy oczekiwanie oraz aklimatyzacje, podczas której delektowaliśmy się ciszą, nocą, spokojem, rozmowami, muzyką, niebem i spadającymi gwiazdami. Miasta, cywilizacje, gwar i ślepy pęd zostawiliśmy za sobą, gdzieś na dole i sami popadaliśmy w zdziwienie, jak niewiele trzeba by odpocząć i docenić. Docenić piękno i jego okazałość. Wyłączyliśmy się z wyścigu, byliśmy sami podczas bezszelestnej nocy. Szkoda ze ludzie tak często nie potrafią ich dojrzeć, zrozumieć, zatrzymać się na chwilę i złapać oddech. Góry są idealnym do tego miejscem. Czas minął bardzo szybko i bardzo przyjemnie. Zamknąłem na chwile oczy i skierowałem myśli do podświadomości, czego bym chciał doświadczyć, co poczuć i co zrozumieć. W końcu przygotowaliśmy nasz psychodeliczny kubek i zaczęliśmy go wolno spożywać. Smak jest do przyjęcia. Szybkość wchodzenia można porównać do pędzącej lokomotywy, której nic nie jest w stanie wykoleić o ona sama z impetem strąci cię do psychodelicznej, grzybowej krainy. Po wypiciu takiej zupy, zdążyliśmy jedynie wstać i zapalić papierosa, który pod koniec stracił swój smak. Ciemność stała się wyraźna, krople rosy na trawie, do tej pory zupełnie niewidoczne mieniły się swoją krystaliczną jasnością. Ciężko było cokolwiek zrobić, to był szybki nokaut. Położyliśmy się na swoich karimatach i kocach, wybiła godzina duchów. Była północ a jednym świadkiem tego co tej nocy się wydarzyło był księżyc, mianowany później halogenem. Księżyc jeszcze wielokrotnie będzie się przewijał w mojej opowieści, jako istota kochana, przez dwójkę zgrzybionych ludzi. Kiedy ponownie wstaliśmy ze swoich loży by zapalić i spojrzeć na zegarek była 3.50. W zasadzie mógłbym skwitować i podsumować nasz trip w kilku słowach, jak słusznie zauważył A. Zjedliśmy jakieś 150 suszonego grzyba i obudziliśmy się cztery godziny później. Ja jednak postaram się wam określić
co się stało w tym czasie, choć muszę zaznaczyć że żadne słowa nie oddadzą tego co widzieliśmy i czuliśmy. To trzeba przeżyć..
Dwa oblicza
Orgazm
Wejścia wraz z widokiem jest który pojawia się przed twoimi oczyma nie da się z niczym innym porównać. Jest błyskawiczne, spektakularne, gnoi twoje zmysły. AMAZING! Nad naszymi głowami zaczął się festiwal gwiazd. Głównym punktem obserwacji było niebo a może to niebo obserwowało nas? Firmament niebieski zbliżył się do nas na odległość wyciągnięcia reki, gwiazdy tańczyły na niebie, były połączone ze sobą, trzymały się za ręce, zbliżały się do nas i oddalały, błyszczały, świeciły, śpiewały, urządziły sobie orgie z naszych zmysłów. Było cudownie, dosłownie i w przenośni byliśmy w niebie. Jego wielowarstwowość, trójwymiar pochłonęła nas bez reszty, w taki sposób ze zachwycaliśmy się tylko tym widokiem, nie mogąc nacieszyć wzroku i wyjść z zachwytu. Odleciałem do gwiazd, byłem obok nimi, one były we mnie, dotykałem ich, pieściłem je wszystkie naraz a one odwzajemniały mi się widokiem, który jeszcze kiedyś chciałbym zobaczyć. Namalować, stworzyć grafikę, cokolwiek by tylko przypomnieć sobie tez obraz. Celebryci grzyba. I tak było... Ars poetica o psylocybinie i jej magicznym działaniu. Księżyc który swoim blaskiem nas głaskał po ciałach, w pewnym momencie świecił tak jasno, że raził w oczy, halogen-omen. Zamknięcie na chwilę oczu powodowało przeniesienie do krainy monumentalnych wzorów, fraktali, które były tak wyraźnie i żywe ze przypominały obrazy, które przekształcały się w skomplikowane twierdze, pomieszanych kolorów, budowli i wszystkiego tego co było zbyt skomplikowane do opisania i wszystkiego co byłem w stanie sobie wyobrazić. Wizualnie trip nas upokorzył, bo czegoś takiego jeszcze nie widziałem. Zielono – żółte powietrze z pewnej domówki u Robertta Sycyliczyka bladło przy zwykłym niebie nocą. Cisza stała się zbyt głośna, noc zbyt jasna a rozmowy o grzybie i o tym w jaki sposób działa coraz bardziej wyszukane. Wysublimowane porównania nas samych wprowadzały w dziki śmiech ( zimny, mokry, obślizgły grzyb pozbawiony emocji i uczuć, transformacja homosapiens w homoshroom ;) ). Grzyb to roślina której trzeba poświecić czas. Tymczasem psyolocybina wchodziła mocniej i głębiej i mocniej w naszą krew, zmysły, komórki, w naszą psychikę. Pomału zatrucie zibenami osiągało apogeum. Świat przy zamkniętych czy otwartych oczach wyglądał podobnie, jeśli już nie tak samo. To był niesamowity orgazm, który chciałoby się zatrzymać na dłużej, ekstaza która niszczyła swoją rozkoszą. Coś pięknego i niebywałego. Każde słowo, epitet, wydaje się być za małym i za płytkim by oddać ten stan. Ciemna noc która przemieniła się w kalejdoskop doznań i widoków, błoga noc która miała dwa oblicza. Kolorowy świat pulsował sobie nadal, lecz siłą rzeczy przestał robić już takie niesamowite wrażenie. Niebo które było widokiem najlepszego świata, nie pozwalało już na siebie patrzeć. Do głosu zaczęły dochodzić myśli, uwypuklać przeszłość, wspomnienia, marzenia. Zatrucie stało się straszne. Zaczął się gwałt..
Gwałt
Drugie oblicze tej nocy to wejście w sferę osobistych, intymnych doznań, często bolesnych przeżyć. Była to zaduma i refleksja nad samym sobą, swoim zachowaniem, dotychczasowym życiem. Nie wiem ile trwały poszczególne etapy, lecz to w zasadzie było bez znaczenia. Jak trafnie zauważył A. (po raz kolejny zresztą) wędrówka po mrocznej części psychiki przyniosła wiele, wiele różnego. Nasze byty zostały totalnie wyprane z emocji, zbliżyły nas do końca i gdyby ktoś chciał zgasić płomień naszego bytu, zdmuchnąć go ot tak, nie zrobiło by to nam różnicy. Mogliśmy przestać istnieć, by dowiedzieć się kim jesteśmy. Ego zostało rozbite na części pierwsze, zjedzone przez własne demony, które rozszarpały moje jestestwo, śmiejąc się przy tym donośnie. Byłem w szoku, co ludzka psychika może poczuć, znieść, co może zobaczyć. Wszystkie te slajdy z życia stały się sferą sakrum i pomimo bólu, totalnego rozpierdolenia i zgnojenia, dały siłę i hart ducha. Życie stało się kruche, czułem łzy i dumę, żal i nadzieję. Widziałem siebie i swoje życie z trzech różnych perspektyw. Po takim pokazie zakończyłem znajomość z pewną bliską mi osobą. Rozwiązałem umowę za porozumieniem stron, bo chyba właśnie tego potrzebowaliśmy. Miłość aż do krwi, miłość krwią pisana.. Człowiek nie był w stanie kontrolować swoich myśli. Poddaje się im całkowicie. Nie byliśmy w stanie zrobić niczego innego, przyjąć posiłku, wody, dymu czy innych substancji. Grzyb wystarczył w zupełności. Dał nam to czego się spodziewaliśmy i oczekiwaliśmy ale również jak zawsze, zaskoczył. Choć doświadczenie mistyczne przerosło moje wyobrażenia, które miałem do tej pory. Tunel który trzeba przejść, trip z pogranicza snu i jawy. Swoim pięknem wprowadził nas w zachwyt, a część mistyczna pomimo przerażenia i mądrości była idealnym dopełnieniem. Rachunek sumienia i jego spalenie. Halucynacje były kosmiczne. W pewnym momencie odetchnąłem z ulgą i jak A. przyjąłem pozycję embrionalną (cały trip to wszystkie modyfikacje pozycji na plecach, z głową w chmurach), będąc w szoku, po tym wszystkim. Staliśmy później pod księżycem gapiąc się na niego i próbując racjonalnie wyjaśnić nasze przeżycia, ubrać je w jakieś słowa, lecz byłem tak zachwycony i przerażony że przychodziło mi to z wielką trudnością. Każdy przeżył swoja prywatną jazdę z której wyszedł lepszy i silniejszy, z jeszcze większym luzem. Mentalnie uwolniony i oświecony. Takie przeżycia zbliżają ludzi, otwierają ich, dlatego jestem wdzięczny za cały weekend, jak i wspólną wędrówkę ala Dante. Niebo, piekło i czyściec. Wędrówkę w góry i w głąb siebie. Nie mogę się doczekać kolejnej eskapady, wrażeń, myśli, objawienia i całej tej otoczki. Czuję szacunek przed naturą, przed jej pięknem i doskonałością, czuje respekt przed grzybem. To jedyna substancja którą jeszcze kiedyś spróbuje.
Epilog
Pociągnięcie farbą, subtelne, staranne. Farba szarości, czerwieni i blasku która pomału zaczęła się rozlewać nad horyzontem. Tak opisałbym łunę która pojawiła się nad ranem, symbolizując wschód słońca i nowy dzień.
To był piękny widok, taki delikatny, malowniczy, górski. Z mroku wyłaniały się szczyty górskie, skąpane jeszcze w mroku, leniwie budzące się do życia w naszych oczach. Powiem wam, ze takie widoki można podziwiać z otwartą buzia i zdarzyło się nam po raz kolejny tej nocy. Zapomnieliśmy o oddychaniu. To był 'obraz zastany, jakby błysk flesza dotknął'. Idealny w tej chwili. Malunek, arcydzieło natury. Zbliżający się wschód słońca w górach. Zaparzyliśmy po kubku gorącej herbaty z sokiem porzeczkowym, odpaliliśmy papierosy, patrzyliśmy się przed siebie i odpływaliśmy w milczeniu, delektując się chwilą w myśl nieśmiertelnego hasła ' w życiu piękne są tylko chwilę' (notabene tytuł mojego pierwszego TR w życiu, podczas drugiej przygody z LSD w 07).
Nad głowami wciąż była noc, księżyc (jebany halogen) i gwiazdy a przed nami, czerwona łuna rozświetlała coraz więcej świata. Przepiękny kontrast i naturalna metafora naszej wycieczki. Widok zapierał dech w piersiach, odbierał mowę, fascynował i niszczył. Zachwyt nad pięknem, niby zwyczajny, prosty, dość banalny a jednak magiczny, dla nas. Tak siedzieliśmy i gapiliśmy się na wschodzące słońce, aż paliło w oczy i żegnaliśmy noc, która chowała się za naszymi plecami, kilkakrotnie pozdrawiając jeszcze księżyc, jedynego świadka tych wydarzeń, które mieliście okazje przeczytać. Żadne z powyższych słów nie oddaje nawet w jednej milionowej tego co nas spotkało, lecz zgodnie z obietnicą postarałem się podjąć próby opisania wszystkiego, bo to była noc która miała dwa oblicza....
Doświadczenie: tytoń, tabaka, alkohol, dxm (dużo), MJ (przez 3 lata nałogowo), haszysz, amfetamina (kilkanaście razy), piguły, yerba mate, LSD (raz), Relanium, Klony, Mianseryna, pseudoefedryna, efedryna, kodeina (tylko raz, nie działała ze względu na niewyrobione receptory)
S&S: Mam wakacje do końca września, po krótkim czasie w pracy, kiepski humor, sam, nie mieszkam z rodzicami lecz z dziewczyną, ciepły wrześniowy dzień spędzony na rowerze, wypłata kasy w pracy
Substancja: 300 mg efedryny (rozgniecione tabsy rozpuszczone w coca-coli) + 400 mg piracetamu (Nootropil), zażyte pół godziny wcześniej.
Było to na następny dzień po tripie z 750 mg DXM z sokiem grejfrutowym
Efekty mogłem obserwować po czasie krótszym, niż godzina.
Jakiś czas temu czytałem, że Piracetam (Nootropil) podbija działanie efedryny przez ułatwienie pokonania bariery krew-mózg. Przyznam, że początkowo bałem się mieszać te leki, bo nie byłem pewien, czy nie będzie hardkoru za dużego, ale dzisiaj w końcu się zdecydowałem. Wcześniej brałem efedrynę w postaci syropu (2x buteleczka), czyli około 60mg i raz 300 mg (tabletki). Efekty były całkiem spoko, ale krótko (jakieś 4 h i zejście), a poza tym tolerancja; już po 3 dniach nie było sensu mimo większej dawki. Dzisiaj było inaczej.
14:00 -> w nowootwartej aptece bez problemu kupuję tussipect tabletki. Robię inne zakupy i wracam do domu. Biorę 400mg tabletkę Piracetamu i jem ciasteczka, popijając je colą. Nie jestem do końca zdecydowany na jedzenie tussi. Boję się, że będę miał moralniaka, bo humor już mam chujowy. Około 14:30 rozgniatam tablety i wypijam je z colą. Są słodkie. Zjadam jeszcze parę ciastek.
14:50 -> Biorę rower i wychodzę załatwić pewną sprawę. Po drodze kłócę się z jakimś kierowcą, który tamuje ruch w jednokierunkowej uliczce. Naprawdę mam ochotę się z kimś pokłócić, choć zazwyczaj jestem do rany przyłóż. Po drodze do swojej sprawy kupuję litr napoju energetycznego, który umieszczam w rowerowym uchwycie i piję po drodze.
15:10 -> sprawa załatwiona. Mam dzień dla siebie. Dzwonię do koleżki, który być może załatwi mi MJ - wciąż nie jestem pewien, czy zastosowany miks zadziała. Nie dodzwaniam się.
15:15 -> w drodze rowerem zauważam, że zajebiście mi się pedałuje. Myślę jednak, że to może placebo, nie dopuszczam do siebie podjary działaniem miksu
15:20 -> Staje się jasne, że miks działa. Jedzie mi się jak po maśle, mam genialny humor i jestem uśmiechnięty. Wkurwienie i zawzięty cynizm zniknęły jak kamfora.
15:25 -> Zatrzymuję się w pewnym zakątku i paląc fajkę i pijąc energetyka dzwonię do innego ziomka z nadzieją, że ten sprzeda zioło. Ten mówi, że nie ma opcji, że jutro, bo teraz jest w pociągu do innego miasta na koncert i wraca jutro po południu. Pytam go, na jaki koncert jedzie, a gdy odpowiada, życzę mu udanych lotów i dobrej zabawy. Właściwie nie znam dobrze tego gościa, ale euforia... Papierosy jeden za drugim jak miód (może nie jak na fecie, ale i tak super)
15:30 - 17:30 -> Robię zajebiście wielką rundkę po wielu ulubionych terenach, wesoło gadając do siebie i śpiewając infantylne, na poczekaniu układane piosenki z częstochowskimi rymami. Mam z tego ogromną frajdę.
17:30 -> Decyduję się na zakupy w Decathlonie. Przez jakieś 40 minut łażę po sklepie i rozkoszuje się wizją kupna różnych drobiazgów związanych z rowerem, w końcu wybieram dwa i zadowolony idę do kasy. W międzyczasie zaczepiam jeszcze jakiegoś faceta w sklepie i uprzejmie doradzam mu, jaką ma kupić dętkę. Facet bardzo mi dziękuję, a ja jestem zachwycony (w ogóle lubię pomagać, a w tym momencie frajda jest 400x większa, niż normalnie).
18:10 -> Jadę jeszcze do pewnej apteki, bo mam ochotę wpaść tam i wygrzebać jakieś ciekawe leki z pojemnika na te przeterminowane. W tym stanie przyjdzie mi to wielką łatwością (normalnie się krygowałem). Na miejscu okazuje się, że w kolejce stoi znajomy (nie widział mnie), więc odstępuję od pomysłu. Nie chcę, żeby widział mnie robiącego takie rzeczy. Udaję się jeszcze do sklepu Lewiatan by zakupić kolejnego energetyka. Przed sklepem zaczepiam pewną dziewczynę, bo jest podobna do siostry mojego kumpla, której od lat nie widziałem. Podchodzę do niej i pytam: nazywasz się może XX? Ona mówi nie, przypina przed sklepem rower i wchodzi do środka. Ja też. Gdy wychodzę, jej rower jeszcze stoi. Wpadam na pomysł, by na nią zaczekać i zaprosić ją na spacer. Całkiem ładnie się zdziwiła. I ładna była. Czekam na nią przed sklepem, paląc fajkę i pijąc energetyka i czuję, że powoli zaczyna mi schodzić, więc rezygnuję z pomysłu i kieruję się w stronę domu.
18:30 -> Dojeżdżam w okolice miejsca zamieszkania, ale postanawiam zrobić jeszcze kilka rundek po ulubionym płaskim terenie. Robię ich tyle, że wychodzi jakieś 8 – 10 km. Cały czas jadę 28 – 30 km/h. Trochę się boję, że jak zsiądę z roweru to zdechnę.
19:30 -> W końcu siadam na ławce na papierosa. Trochę mam miękkie nogi, ale właściwie czuję się nienajgorzej. Wyruszam do domu.
~ 20:00 -> W domu po 60 ponad kilometrach. Gadam z dziewczyną i wcale nie czuję się rozdrażniony czy bardzo wyjebany. Obgadujemy kilka dość ważnych spraw, po czym idę pod prysznic. Ten sporo mi daje, następnie zabieram się do pisania tej notki.
20:15 -> Przychodzi do mnie dziewczyna i prosi, bym jej w czymś pomógł przy komputerze. Przerywa mi pisanie notki. Praca wymaga skupienia, lecz mimo lekkiej niechęci daję radę i wykonuję rzecz z powodzeniem.
21:00 -> Kończę tamtą robotę. Zabieram się za kilka drobnych prac konserwacyjnych przy rowerze. Jestem trochę już "zadżumiony", ale nie niechętny i po pewnym czasie udaje mi się wykonać to, co sobie zaplanowałem. Spociłem się tylko jak świniak, a to było tylko machanie kluczem francuskim.
22:20 -> Kontynuuję pisanie notki. Piję colę. Od rana nic nie jadłem i nie jestem głodny. Jestem w stanie w skupieniu pisać notkę. Sprawia mi to przyjemność.
Prawdą jest, że efedryna solo nie jest jakimś super stymulantem i trudno porównywać ją z fetą. Ale Efka z Piracetamem to prawdziwa bomba i w tej postaci porównywać ją można. Jej działanie jest cudownie klarowne i silne, zarówno jeśli chodzi o energię, koncentrację, jak i euforię. Spędziłem dziś ponad 3 godziny na rowerze, przejechałem 66 km, wróciłem do domu i ciągle mam siłę.
Polecam. Dziękuję za uwagę.
Nie róbcie tego
2h po oszamaniu deksa spaliłem marihuanę. Parę minut po tym wbiłem się udo i zapodałem 30mg 4-ho-mipta, rozpuszczonego w 2ml. Przy wyciąganiu igły z nogi zamiast kropelki polała mi się kałuża krwi, co zapoczątkowało chorą jazdę. (nie mam pojęcia jak to się stało- sprawdzałem czy wbiłem się w mięsień, igła musiała mi się po tym poruszyć, albo chuj wie co). Kilkanaście sekund po wyciągnięciu strzykawki tonąłem we fraktalach z przerażeniem, że się wykrwawiam. Jebnąłem się na łóżko i straciłem poczucie ciała. Latałem po przestrzeni wypełnionej trójwymiarowymi złożonymi wzorami. Byłem nimi. Tak mi się wydaje. Na pewno nie byłem sobą. Jakiś czas po tym odzyskałem ego. Byłem pewny, że nie żyję i jestem w wymiarze, który jest odbiciem realnego świata. Mój pokój wyginał się w niemożliwy sposób- sufit dotykał się z podłogą, łóżko chowało się w ścianie. Zsunąłem się na podłogę, której częścią stałem się na jakiś czas i obserwowałem wizualizacje znów bez poczucia siebie.
Nie chce mi się dalej pisać
Peak to jakieś 2,5. Wrażenie, że byłem tam duuużo dłużej. Jak się zmotywuję to ten pełnometrażowy tr będzie :-D
EdwardZnienacka pisze:Przetestowałem dalajlame, i straciłem z nim dziewictwo jednocześnie. Powiem ze przez jakieś półtora tygodnia przed tripem miałem nieco depresyjny okres (takie okresy zdarzają sie mi czasem). Ogółem czułem sie jakby rozpadała mi sie osobowość. Na dodatek zaburzenia pamięci (np coś mówie i w środku zdania zapominałem o czym mówiłem,a nawet raz zdarzyło mi sie zapomnieć kiedy sie urodziłem). Miejsce spożycia to domek na działce, ja zjadłem calaka a kumpel pół. Było jeszcze dwóch innych kumpli. Włączyliśmy najpierw komedie, Harold i Kumar uciekają z Guantanamo. Po 10 minutach już czulem tak leciutko leciutko.. a po godzinie sie już rozkręciło. To co widziałem próbowałem już opisać wielu osobom, ale nie dałem rady, więc tu tez nie bede próbował ;). Potem oglądaliśmy iście poschizowany film jakim jest Pi. I wtedy też zaczął sie najmocniejszy moment fazy, więc oglądałem go z zapartym tchem. Troche mnie rozpraszało to ze.. cały czas jakby ktoś mnie budził i wołał. I tak czasem sie już prawie budziłem.. ale jednak nie. Tak jakby życie to sen. W drodze do domu zahipnotyzował mnie księżyc. W domu miałem zaś istny natłok myśli, i ogółem strasznie sie zakałapućkałem. A potem nagle bach! Czystość umysłu. Ogarnąłem sie i teraz mam sie dobrze ;).Nie moge sie doczekać następnego spotkania.. Moge dodać że faza ogólnie była długa, spożyłem jakoś po 15 a gdy kładłem sie spać o 3 w nocy to jeszcze lekko czułem. Pamiętam też że koło północy dostałem kurewską ochote by coś przyjebać, cokolwiek. A jako że miałem pod ręką tylko fajki to kurzyłem jeden za drugim.
Breslau jest niemieckie!
ilość spożytej substancji; 2 kartoniki
wiek;19
data; 11|07|11r
Rozpoczęcie:
10:00
Umowiłam sie z W. na mieście. wysiadłam z tramwaju. uśmiech, pytanie
-jadłaś coś?
-wczoraj kanapke na obiad.
-to masz bułe.
pożarłam całą, poszlismy po butelke wody.
-no to smacznego. Wyciągnął 4 katoniki, dał mi dwa. toast. żucie, mlaskanie, rozmowa. podróż przez polowe miasta z buta trwająca ok. 1h. doszlismy do ZOO.
Rozwinięcie:
Szlismy mostem, troche ponad godzine po zażyciu, było wesoło jak po m.j w sumie nie wiedziałam czego sie spodziewac bo wczesniej takiego czegos nie brałam. stanełam i patrzyłam na rzeke płynącą na dole, miała takie delikatne fale, które płyneły bez żadnego wysiłku jak aksamit na wietrze, calkiem spoko widok. pozniej doszliśmy do muru ogradzajacego zoo, na poczatku namalowane są jakby sarny czy jelenie. stoimy i patrzymy.
pierwsza myśl- pojdziemy w kierunku ich biegu, zacznie sie dzicz. wiec idziemy. szlismy gdzies na trawe nad rzeke, zeby mozna było sie spokojnie oddac tripowi bez krzywych faz co ludzie pomysla jak nas zobacza. droge umilały wręcz zajebiste grafiti na murze, ktore ciągnęły sie przez całą trase do rzeki, co nastepne arcydzieło wydawało sie jeszcze lepsze i wciagajace, kazdy malunek wciagał nas do siebie, rozkmin było co nie miara, a kazda nastepna to lepsza i lepsza. ogolnie zaczelo sie kiedy na musze przeczytalismy napis" i wtedy był haos. HAOS" gdzie obok namalowane były dinozaury, lawy, raj, kosmos i inne rzeczy. trase 5 minutową pokonalismy w godzine. doszlismy do kałuży ktora była gdzies na poboczu drogi. nigdy nie myslałam ze w kałuży moze byc tyle wymiarow co wtedy. tafla wody była niebem, tarcza odsłaniająca nasz swiat od tego mikroswiata w kałuzy, gdzie małe bruzdy ziemi były kanionami, patyczki smokami i innymy stworami, cała kałuża miała wielkosc duzego talerza do zupy.
doszlismy pod jakis most, bo dało sie tam siedziec. był beton, oparcie, woda obok i ogolnie spoko, jak to pod mostem, widok zajebisty na wały po drugiej stronie odry, niebo zachmurzone w cztery dupska, wszystko szare.
jaka była tafla wody, nie da sie opisac, ogolnie rozpierdalała system swym ruchem. beton był najwygodniejsza poducha, zwłaszcza dla W. który rozwalił sie na nim jak na wielkim lożu i mało brakowało mu do położenia nóg na sciane. pierwsze co rozkminiłam w trybie MAKRO to źdźblo trawy, miałam je w rekach i czułam jego zycie, był tak zielony ze az swiecił, jak go rozdarłam widziałam kazdą komórkę, widziałam jak pekaja więzadła i czułam ten ból. było to najważniejsze źdźbło trawy w moim zyciu, jak sie okazało pozniej tylko na 5 minut bo pozniej znalazłam druga najważniejsza rzecz w moim zyciu. kawałek potłuczonej butelki, wielkosci małego paznokcia u stopy, szkło ugniatało sie jak plastelina, ból jaki sprawiały wbijajace sie krawedzie był nieziemsko przyjemny. pozniej znalazłam kamyk, kolejna plastelina jak mi sie wydawało, zamieniłam sie nim z W. jego kamyk tez był plastelina, trzymajac go teraz w rece wiem ze tylko mi sie wydawało. banie zmieniały sie co chwile. wszystko co działo sie w obecnej chwili było ta najważniejszą chwilą, od której zalezy całe zycie. kazda emocja była 100 razy intensywniejsza, jak widziałam kamyk, płakałam ze wzruszenia jaki on jest piekny, czy nawet jak widziałam niebo, wode, trawe, kaczke czy cokolwiek innego. po jakis 2 godzinach ruszyliśmy dupska i postanowilismy isc na góre ( na most). i tym razem dojscie do celu zajeło nam wiecej czasu, kazda rzecz czyms do siebie przyciagala, trzeba było to obczaic, zobaczyc, dotknąc poczuc. TRZEBA bo przeciez to jest kopalnia wiedzy ktora trzeba posiadac. idac schodami, stopnie przesuwały sie od prawej do lewej, zamieniały sie miejscami, i w sumie nie wiedziałam jak mam isc i dziwiłam sie jak innym ludziom to tak łatwo idzie. dalismy rade, weszlismy na gore, po prawej stronie rosło drzewo. zaczeła sie SALSA. drzewo zaczeło odpierdalac kroki taneczne jak z bollywoodu, konary falowały jak wstazki na wietrze. widzialam to i wierzyłam ze to sie rusza, bo ruszało sie tak intensywnie ze nie było mowy o jakims przewidzeniu, dotykajac gałezi czyłam energie ktora płynie głeboko w konarach, doznanie godne polecenia. spogladajac w duł na ziemie widziałam wioski indian, apaczy, biegajacych z siekierami, motykami i dzidami polujacymi na bawoły czy mamuty. po skonsultowanu tego z W. wyszły teczowe jaszczurki i zawładnęły cała wioske teczową falą. nastepną kopalnią wiedzy była szyszka. nie jestem w stanie okreslic tego co w niej widziałam bo jest to za intensywne i rozbudowane i nie znam takich słow mogących to opisac, ogolnie szyszka to kosmos, polecam serdecznie.
na srodku mostu wiał wiatr tak bardzo, że zwiewał. nie czułam tego, a dlaczego? bo byłam powietrzem, wszystko prze zemnie przelatywalo, latalam, woda wygladała jak tkaniny, zmieniała kolory z rozowego na zielony na niebieski zołty, raz w ktopki, raz w paski, w kratki w chmurki czy inne wzorki. banie nadal zmieniały sie naprzemiennie, co chwile inna rozkmina. W. był smokiem, juz pod mostem widziałam na jego twarzy łuski. ale dopiero na moscie zauwazyłam ogon ktory sie pojawiał albo znikał. ogolnie to wygladał jak japoński podróżnik turista z plecaczkiem ok. 2m wzrostu i łuski, wszystko w najnormalniejszym porzadku. schodzac z mostu zmierzalismy w kierunku kiosku, nawet nie pamietam ile razy zbaczalismy z trasy, bo a to trzeba sie sturlać z górki, a to liscie wygladaja jak snieg, a to kobieta idzie z dzieckiem a to ziemia jest a obok zaraz asfaltu co oczywiscie trzeba przeanalizowac jak to sie tutaj znalazło. ogolnie obsługa telefonu stała sie czarna magia, jak tutaj obsłuzyc klawisze?! do czego one sa, kto je wymyslił i wgl po co komu telefony, gdyby nie chwilowe powroty do realnego myslenia moj telefon byłby na dnie rzeki. przejscie przez ulice stało sie trudniejsze niz myslelismy, stalismy 10 minut na pasach czekajac na zielone swiatło, gdzie swiateł wgl nie było. w rozwikłaniu tej zagadki pomogła nam pani na rowerze, ktora zyskała miano przwodnika. zakupy w kiosku, wyliczenie pieniedzy na paczke chusteczek i zapalniczke było jedna z najtrudniejszych rzeczy w tym dniu, ja nie byłam w stanie podołac temu zadaniu bo nie bardzo ogarniałam czemu mamy za to płacic i po co ktos wgl wymyslił pieniadze. pozniej poszlismy w parki zazyc m.j. po czym w parku okazalo sie ze jest za duzo osob niewtajemniczonych to wrociliśmy nad rzeczke. znalazlam tam błekitna lagune, dżungle, himalaje i inne ciekawe miejsca warte odwiedzenia. sikanie było nielada wysilkiem. ogolnie czułam sie jak pies, zestresowana, nie na swoim terenie i obserwowana przez tubylcow ktorych nie było. było to dziwne doznanie.
droga tramwajem była mało przyjemna, nie odrywałam sie od rurki bo myslalam ze spadne.
16;30 rozstałam sie z W. i poszłam do znajomego, który robił obiad, ja w tym czasie słychałam muzyki w radiu chill czy jakos tak, wpadłam chyba w trans, z lekkiej muzyczki zaczełam wyłapywac dzwieki bebnow, widziałam na ekranie monitora jakies obrazy ktorych nie było, słyszałam palące sie ognisko, krzyczacych i smiejacych sie ludzi, śpiewali i tanczyli, grały skrzypce, waliły bebny. i bęc do pokoju wszedł znajomy, wszystko zniknęło.
17;20 znowu miasto z W. telefon okazał sie ciekawym przyrządem do kominikowania sie z osobami ktore sa daleko i nie dotrze do nich krzyk. miasto okazalo sie makieta, kamienice kartonami, drzewa wodorostami w akwarium ludzie marionetkami procz jednego czlowieczka który puszczał najpiekniejsze banki świata. w domu byłam koło 23 bania dalej trzymała, reakcja wzroku była opozniona nadal. reka moglam napisac słowo w powietrzu i widziałam co jest napisane jakby było to markerem na kartce.
Zakonczenie (podsumowanie) :
Przezycia- nie z tej ziemi
wrażenia- tyle ze do tej pory przypominam sobie banie jakie miałam.
kolory- intensywne, rażące, fluorescencyjne, zmieniajace sie co chwile, drgające
przedmioty- zyja swoim wlasnym zyciem
emocje- co chwile sie zmieniały, gdy osiagały apogeum swoich mozliwości, był powrot do trzeźwego myslenia, kilka sekund na przeanalizowanie tego co sie stało przed chwila i znowusz trip.
towarzystwo- W. okazał sie najważniejszą mi osoba w tamtym momencie, był przeca moim kompanem podróży.
ogolnie- WOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOW
sie rozpisałam a to tylko i tak wycinek... -.-
Widziałem z góry kulę ziemską, zbliżałem się do niej w miare upływu czasu. Kiedy znalazłem się na wysokości na której zwykle latają samoloty obserwowałem jak nad grupami ludzi rozciągają się ogromne plamy w różnych kolorach. Te plamy symbolizowały różne cechy, całość miała odzwierciedlać tendencję ludzi do zbierania się w grupy osób podobnych sobie. Metale zadają się z metalami, skejci ze skejtami, ćpuny z ćpunami (z grubsza rzecz biorąc). Ludzi zbliżają i trzymają przy sobie zainteresowania, gust muzyczny, poczucie humoru, sposób spędzania wolnego czasu. Raczej nie obserwujemy przyjaźni rasisty z czarnuchem czy homofoba z pedałem. Wydaje się oczywiste, co? Dla mnie też, ale na co dzień o tym nie myślę, efekt jest taki że ludzi z którymi mam szansę ruszyć świat do przodu stolarz mógłby policzyć na palcach jednej ręki.
Zacząłem spadać w dół, w kierunku Ziemi. Podczas lotu przelatywałem obok czegoś w rodzaju przezroczystych baniek mydlanych wielkości piłki do kosza. W środku każdej bańki był zamknięty jakiś człowiek - byli to ludzie z którymi się znałem i są w pewien sposób "podobni" (nawiązując do poprzedniego akapitu: mielibyśmy ten sam kolor plamy nad głowami) do mnie a z którymi zupełnie straciłem kontakt. Uderzyło mnie to, stwierdziłem że wymiana doświadczeń, rozwijające rozmowy, wspólna zabawa - to jedna z lepszych rzeczy jakie czekają mnie na tym świecie. Nie mogłem zrozumieć samego siebie dlaczego zaprzepaściłem tyle znajomości, najczęściej z własnej winy. Postanowiłem naprawić ile się da - następnego dnia wysłałem kilka wiadomości to ludzi z całej polski, ot tak po prostu, z pytaniem co u ciebie, jak sobie radzisz. Zrozumiałem że nie warto tego tak zostawiać, trzeba dbać o relacje, często mimo odległości. Zostało mi jeszcze kilka rozbabranych spraw które trzeba dociągnąć do końca i wyjaśnić sobie pewne rzeczy z niektórymi. Już na pewno nie będę dłużej zwlekał.
Trip miał też mniej poważne momenty. Jeździłem po własnym mieszkaniu samochodem - był to kabriolet, z zewnątrz jednak wyglądał jak samochód namalowany przez dziecko w przedszkolu, kilka prostych prostopadłych kresek :-D Ja siedziałem uśmiechnięty za kierownicą i śmigałem z pokoju do pokoju. Oczywiście nie opuszczając łóżka. Pojawiło się też znane z MXE wrażenie unoszenia się i opadania na ogromnych, kilkunastometrowych falach. W góreeee i w dóóóóół, i jeszcze raaaz, i jeszcze...
T -15min:
Szykuje playliste do podrozy, a na niej: Ott, Shpongle, Entheogenic. Nigdy nie moglem sie w spokoju dysocjowac na muzyce innej niz psy, brzmiala dla mnie zbyt ostro i plasko.
T 0
Wsypane pod jezyk, wciagniete przez nos. Smak ochydny, przeboleje - kodeina gorsza.
T +15min
Wszystko wydaje sie wchloniete, juz cos tam czuje, jak po piwie. Klade sie do lozeczka, naciagam sluchawki. :3
T +30min
Jazda jak po 50mg donosowo, ale ciagle sie rozkreca - lecz tutaj jest inaczej niz w wypadku DXM. Rozpedza sie, ale intensywnosc fazy wydaje sie taka sama, az nagle wlacza sie totalny nieogar.
T ~+50min
Nawet nie wiem ile minelo czasu od intoksykacji, nie bylem w stanie oczytac cyfr z ekranu. Nie wiedzialem gdzie jestem, otoczenie wydawalo sie zmieniac co jakis czas, nie czulem swoich ruchow, ledwo co moglem rozpoznac okno, ktore wydawalo sie mikroskopijne i ciemne. Wszystko wokol wirowalo, muzyka stala sie monotonna papka, brzmiala nijako.
T +1,5h
Troszke opadlo, teraz jestem w stanie po kilku probach odczytac godzine oraz zmienic utwor w odtwarzaczu, trudno jest mi trafic w klawisze, ruchy zdaja sie lekkie i plynne - jak by byly automatyczne i niekontrolowane przez miesnie. Mysli sa zacmione, lecz nadal moge myslec o wydarzeniach przeszlych, nie ma metliku w glowie, jedynie zaskoczenie przez dostarczane - lub w tym wypadku - niedostarczane bodzce zewnetrzne.
T +3h
Muzyka stala sie przyjemniejsza w odbiorze, zapuszczam Dark Side of the Moon. Brzmi jak by bylo przyspieszone i pitch podkrecony. Mysli powrocily do stanu trzezwego, nadal odczuwam przyjemnosc z poruszania sie oraz patrzenia na wirujace kolory.
T +5h
Robi sie nudno, koncze podroz, tylko pojde sie odleje. Podroz byla niczym eskapada na mount everest, trudno bylo mi namierzyc podloge - moje kroki byly pewnie strasznie niepewne i pokrakowate. Kibel wydawal sie odlegly, a dzwiek odbijajacych sie kropel moczu przypominal wodospad - byl glosny oraz wyrazny.
Klade sie spac. Nagle pojawily sie ciekawe mysli oraz przemyslenia na temat zycia codziennego - staram sie je zignorowac i wreszcie zasnac. Mecze sie tak dobre pol godziny.
[T]:
Postanowilem napisac TripNotke, gdyz ta podroz po MXE byla calkowicie inna od poprzednich. Nie wiem jak to sie moglo stac, s&s jak zawsze ten sam, droga podania takze - dawka rowniez.
CEVow i OEVow brak, jedynie zaburzenia percepcji w rodzaju rozdwojenia obrazu lub stroboskopowe widzenie - jak to po MXE.
Spożyta substancja - DXM - 450mg , Dwa wiaderka MJ
To była moja pierwsza przygoda z DXM. ( No druga,ale wcześniej był jeden syropik - aby zobaczyć co i jak )
Postanowiłem sprobować co oferuje DXM :). Około 19stej dzwoni do mnie kumpel, czy jestem w domu bo wpadłby zapalić. Mówię mu, aby po drodze kupił mi paczuszkę Acodinu. Po pół godz. jest już u mnie. Zapaliliśmy po dwa wiaderka MJ, troszke sie zaprułem... O 20.20 jestem już sam i zarzucam pierwsze pięć tabletek Acodinu, i tak co pięć minut aż do opróżnienia opakowania. Pierwszy raz jadłem, więc nie wiedziałem zbytnio czego się mogę spodziewać. Idę zrobić sobie małą kawę, zapalam papierosa - siedzę przy kompie i czekam na wejście. Po około godzinie kladę sie na łóżko i rozmawiam przez tel. z koleżanką. Po 15 minutach skończyłem. Myślałem jeszcze, że nic mi nie jest (poza tym, że strasznie luźnie mi się rozmawiało). Postanowiłem wstać , żeby przynieść coś do picia sobie. Lecz jak wstałem - wir na bani, wszystko sie kręci :-D . Myślę fajnie, podchodze do kompa - właczam playliste + wizualizacje na cały ekran. Kładę sie na łóżku z powrotem. Muzyka brzmi pięknie. Wychodzi z głośników na przeciwko , otaczając mnie na około. Wzrok lekko rozmyty, wizalizacja strasznie mnie wciągneła. momentami wydawało mi się,że wychodzi z monitora , a abstrakcyjne fale zaczynają przybliżać się do mnie :) - przyjemnie. Przy zamkniętych oczach miałem własne wizualizacje :-) . Dzwoni telefon, kumpel. Odbieram - rozmawiam z nim jakieś pół godz. Ciągle chce mi się pić, ale mówię mu , że nie mogę się zmusić wyjść z pokoju d okuchni bo to straszna długa trasa :-p i wydaje mi sie `awykonalną`misją. Kończe rozmowę, krótka rozkmina nad słowem awykonalna :scared:
Wstaję, rozglądam sie po pokoju - wydawał mi się ... jakbym pierwszy raz go widział... :X . idę po ten napój w końcu :-D . gdy wróciłem położyłem się i właczyłem film - strasznie mnie wciagnął. (ps. GAMER - Gracz, z 2009r., ale swoją drogą fajny film o kontroli umysłów więźni - byli graczami sterowanymi przez innych ludzi jak W CSie :cheesy: ). Po filmie dalej czułem sie jak lekko `podpity`. Wyłączyłem wszystko i położyłem sie spać. Śniłem... własnie. Przebudziłem się z dwa razy, chciałem zapamiec sny bo były ciekawe, ale oczywiście rano pustka w głowie :-( . Pamietam tylko jeden moment, który przypomniał mi się podczas pisania tego posta. Sen.. w którym jakaś osoba w kapturze podaje mi małe okrągłe pudełko - na nim napis `ZATRUTA RZEKA`. I , że wiem, że to jest zła rzecz i ode mnie zależy czy ulegne i skosztuje jej ponosząc przy tym tego również te negatywne skutki. odkręciłem, w środku był płyn jakby woda, niewiele - jak jedna mała łyżeczka ( gdzieś taka ilość ) . Zamoczyłem lekko palec i polizałem, aby posmakować tego smaku, tego czegoś.... I dalej nie pamiętam nic :( . Swoją droga krzywy sen... ? . Ogólnie pozytywnie po wczorajszym. następnym razem sproboje z wiekszą dawką koniecznie. Dziś czuję się dobrze. ^_^ Aha, żadnych nudności, bólu głowy, wymiotów itp. Wszystko w porządku. ( no zauważyłem mocno widoczne napięte wszystkie żyły, ogólnie jestem osobą z wyraźnymi żyłami. Ale były mocne widocznie napiete, na rekach, skroni )
Pozdrawiam
![[mem]](https://hyperreal.top/wtf/memy/c/c5ecba44-ea80-40c4-8632-1f95b6cf7c7f/belson-mandela.jpg?X-Amz-Algorithm=AWS4-HMAC-SHA256&X-Amz-Credential=nxyCWzIV8fJz5t5dUSIx%2F20250521%2FNOTEU%2Fs3%2Faws4_request&X-Amz-Date=20250521T062802Z&X-Amz-Expires=3600&X-Amz-SignedHeaders=host&X-Amz-Signature=2da87687808b2fac29ce2ae1d60327ccf373fb0c377041ef72d0f6c9a0576db9)
![[img]](https://hyperreal.info/sites/hyperreal.info/files/cognitivemarijuana.jpg)
Długotrwałe używanie marihuany może mieć wpływ na zdolności poznawcze
![[img]](https://hyperreal.info/sites/hyperreal.info/files/grafika_artykul_skrot/a12a216cf97460608e37260bc2663020f9aa0a82.jpg)
Dlaczego Portugalia może być europejską stolicą medycznej marihuany?
![[img]](https://hyperreal.info/sites/hyperreal.info/files/marsz-wyzwolenia-konopi-w-warszawie-28-05-2022-r-.jpg)
Zróbmy przykrość „gangom ze Wschodu” i zalegalizujmy marihuanę (na dobry początek)
![[img]](https://hyperreal.info/sites/hyperreal.info/files/thcliquors.jpg)
Ten napój to hit w USA. Sprzedaż rośnie jak szalona, alternatywa dla drinków
Rewolucja na rynku napojów trwa – Amerykanie coraz częściej sięgają po napoje z THC zamiast po alkohol. To już nie nisza, a branża warta setki milionów dolarów, która zmienia oblicze rynku spożywczego i wywołuje poruszenie wśród regulatorów.
![[img]](https://hyperreal.info/sites/hyperreal.info/files/lice.jpg)
Turcja: Całe miasto na haju po spaleniu 20 ton marihuany przez policję w centrum miasta
W tureckim mieście Lice 25 000 mieszkańców zostało nieumyślnie odurzonych dymem z marihuany po nieprofesjonalnej akcji spalania 20 ton marihuany. Sprawdź, co się wydarzyło.
![[img]](https://hyperreal.info/sites/hyperreal.info/files/kot-przemytnik.jpg)
"Narkociak" próbował przemycić narkotyki do więzienia
Koci kurier z narkotykami wpadł na gorącym uczynku. Strażnicy kostarykańskiego więzienia zatrzymali kota, który do futra miał przyklejone paczki z marihuaną i crackiem. Zwierzak próbował przedostać się na teren zakładu karnego.