Luźne dyskusje na tematy związane z substancjami psychoaktywnymi.
ODPOWIEDZ
Posty: 2069 • Strona 165 z 207
  • 1180 / 103 / 0
Meksykańskie mafie narkotykowe biorą dzieci na morderców
Maciej Stasiński

[ external image ]
Edgar Jimenez Lugo znany jako "El Ponchis" pod strażą. (Fot. STRINGER/MEXICO REUTERS)

14-letni Edgar Jimenez Lugo przyznał się do obcięcia głów czterem ofiarom. Gangsterzy dali mu narkotyki, kazali zabić i zapłacili po 3 tys. dol. od każdego zamordowanego.


Przypadek 14-latka stał się głośny w całym Meksyku, gdy chłopak został aresztowany na lotnisku razem z 19-letnią siostrą. Rodzeństwo miało przy sobie dwa pistolety z amunicją i kilkanaście paczek z kokainą i marihuaną. Mieli rzekomo lecieć do Tijuany, a stamtąd przedostać się przez granicę do San Diego w Kalifornii i zamieszkać tam z macochą.

[ external image ]

Policja zaczęła szukała Edgara, gdy miesiąc temu w internecie pojawił się film o 12-letnim płatnym zabójcy jednego z meksykańskich karteli narkotykowych. Chłopak o pseudonimie "El Ponchis" miał być szczególnie okrutnym zabójcą gangu Południowy Pacyfik działającym w stanie Morelos. Na podstawie zdjęć z sieci chudego chłopaczka z kręconym lokami, w podkoszulku i dżinsach zatrzymano koło północy w piątek na lotnisku w Cuernavaca, niedaleko stolicy kraju.

Zaraz po aresztowaniu chłopak przyznał się, że zamordował strzałami w głowę cztery osoby, a następnie obciął im głowy. - Kazali mi, napakowali dragami i grozili, że jak nie, to mnie zabiją - zeznał. - Było mi niedobrze. Ale ja ich tylko zabijałem. Wcale nie wieszałem potem trupów na mostach, nigdy.

Chłopak twierdzi, że ofiary z wrogich gangów wskazywali mu szefowie i że za każde zabójstwo dostawał 3 tys. dol. - Jak nie dorwaliśmy wroga, to załatwialiśmy niewinnych, jakichś robotników budowlanych na przykład - opowiada.

Jak ujawniła policja, oprócz zeznania Edgarda ma dowód jego zbrodni: na dwóch telefonach komórkowych chłopak i jego siostra nagrali sceny tortur i zabójstw ofiar gangów.

Edgar mówi, że urodził się w USA, ale wychował na przedmieściu Cuernavaca w Meksyku. Gdy miał 11 lat, porwali go bandyci i kazali służyć w gangu. Gang rozpadł się na zwalczające się komanda po zastrzeleniu przez wojsko rok temu jego szefa Arturo Beltrana Leyvy.

Siostra Edgara Elizabeth Jimenez była narzeczoną jednego z przywódców komanda Południowego Pacyfiku Julio "El Negro" Padilli. Walczyli przeciw oddziałom Edgara "La Barbie" Valdeza. Elizabeth wraz grupą dziewcząt gangu pomagała w rozwożeniu kradzionymi samochodami i podrzucaniu ciał zamordowanych ludzi w miejscach publicznych, na przykład na ulicach, głównych drogach czy na mostach. Dziewczęta służyły też za przynętę dla osaczanych ofiar.

Młodociany zabójca będzie sądzony za morderstwa i udział w przestępczości zorganizowanej. Jako nieletniemu grozi mu do trzech lat więzienia, ale jeśli okaże się, że jako urodzony w San Diego ma obywatelstwo USA, to może być wydany Amerykanom. A w Ameryce czeka go o wiele cięższy wyrok.

Zatrudnianie dzieci przez meksykańskie gangi narkotykowe przybiera na sile od kilku lat, zwłaszcza od kiedy cztery lata temu prezydent Felipe Calderon wypowiedział kartelom wojnę na całego. Zbiera ona krwawe żniwo - co roku ginie blisko 10 tysięcy osób rocznie, w tym policjanci, żołnierze, ofiary walk między gangami, linczów i porachunków z nieposłusznymi politykami, prokuratorami, sędziami, dziennikarzami oraz dziesiątki Bogu ducha winnych cywilów.

Gangi rekrutują dzieci w dzielnicach nędzy, spośród rodzin najbiedniejszych, zdesperowanych i wykluczonych. Dla gangów dzieci są szczególnie użyteczne. Rozkazy wykonują bez szemrania, w razie wpadki są zwalnianie od razu albo po krótkiej odsiadce w domach poprawczych wracają "do pracy".

Liczba dzieci żołnierzy gangów stale rośnie. W 2006 policja zatrzymała ich 482, ale rok temu już 810. W tym roku do sierpnia aresztowano już 562 młodocianych gangsterów.
Uwaga! Użytkownik jan potocki jest zbanowany na hyperrealu. Nie odpowie na próbę kontaktu, ani nie przeczyta odpowiedzi na post.
  • 1180 / 103 / 0
'white trash'?


Policja pokazała przerażające zdjęcia. Po co? "Uważamy, że to konieczne"

[ external image ]
[ external image ]
Zdjęcie policji (AP/East Liverpool Police Department)

Policja z Ohio zamieściła zdjęcia przedstawiające samochód z dwójką nieprzytomnych ludzi i przestraszonym dzieckiem. Chciała pokazać, do czego może doprowadzić zażywanie heroiny, gdy opiekuje się dzieckiem.
Policja z miasta East Liverpool w Ohio zamieściła na swoim profilu na Facebooku przerażające zdjęcia. Dwójka ludzi leży nieprzytomna na przednich siedzeniach samochodu, podczas gdy z tyłu siedzi wystraszone 4-letnie dziecko. O co chodzi?

Jak się okazało, jakiś czas temu policja zatrzymała dziwnie poruszający się i gwałtownie hamujący pojazd. W środku siedział mężczyzna, którego głowa kiwała się do przodu i do tyłu, a mowa była niemal niezrozumiała. Funkcjonariuszowi udało się jednak pojąć, że mężczyzna chciał odwieźć siedzącą obok nieprzytomną kobietę do szpitala.

"Czujemy, że musimy być głosem dzieci"

Nim kierowca próbował odjechać, policjant wyłączył silnik pojazdu i wyciągnął kluczyki. Wtedy zobaczył chłopca na tylnym siedzeniu. W tym samym momencie, kierujący również stracił przytomność. Okazało się, że oboje dorosłych przedawkowało heroinę.

Policja opublikowała zdjęcia wraz z wyjaśnieniem: "Uważamy, że to konieczne, aby pokazać drugą stronę tego okropnego narkotyku. Czujemy, że musimy być głosem dzieci uwikłanych w ten okropny bałagan. To dziecko nie może mówić za siebie, ale mamy nadzieję, że jego historia może przekonać innych używających narkotyków, by pomyśleli dwa razy przed wstrzyknięciem tej trucizny, gdy mają pod opieką dziecko".


"Zdajemy sobie doskonale sprawę z tego, że niektórzy mogą być zgorszeni tymi zdjęciami. Przepraszamy za to" - dodała policja. "Ale czas, by ludzie, którzy nie biorą narkotyków, zobaczyli, z czym mamy na co dzień do czynienia. Trucizna znana jako heroina trzyma w mocnym uścisku wiele społeczności, nie tylko naszą. Różnica polega na tym, że my jesteśmy gotowi do walki z tym problemem, aż się go nie pozbędziemy. Jeśli to oznacza, że zrazimy po drodze kilka osób, jesteśmy na to przygotowani" - napisali stróże prawa.

Dwójce narkomanów podano środki przeciw przedawkowaniu heroiny. Mężczyzna trafił na 180 dni do więzienia za prowadzenie pod wpływem narkotyków i narażenie dziecka na niebezpieczeństwo. W piątek policja poinformowała, że opiekę nad 4-letnim synem mężczyzny sąd przyznał jego siostrze i szwagrowi.


Pamiętacie chłopczyka z tego przerażającego zdjęcia? Nieprzytomna kobieta to nie jego matka - nowe fakty

[ external image ]

Matka 4-letniego chłopca, który jechał autem z odurzonymi heroiną babcią i jej partnerem, chce odzyskać prawa do opieki nad dzieckiem. Sama jest narkomanką i pracuje jako striptizerka.
Zdjęcie nieprzytomnej pary heroinistów w samochodzie opublikowała kilka dni temu policja w Ohio. 50-letnia Rhonda Pasek i jej 47-letni partner leżeli na przednich siedzeniach auta. Z tyłu siedział wystraszony 4-letni wnuk kobiety. Po tym incydencie dziecko trafiło pod opiekę ciotki i wujka. CZYTAJ WIĘCEJ >>>

Zaledwie kilka tygodni wcześniej Rhonda Pasek uzyskała pełne prawo do opieki nad chłopcem. Matka chłopczyka 25-letnia Reva McCullough nie mogła zajmować się synem m.in. z powodu uzależnienia od kokainy. Przez to chłopiec urodził się jako wcześniak.


Jak informuje "Daily Mail" , kobieta pracuje obecnie jako striptizerka. Po tym, jak zobaczyła wstrząsające zdjęcia opublikowane przez policję, chce odzyskać chłopca. Ojciec dziecka najprawdopodobniej nie interesuje się tym, co dzieje się z jego synem.

Reva McCullough zapewnia, że w przeciwieństwie do babci 4-latka, nigdy nie brała heroiny, stosowała za to kokainę i marihuanę. Twierdzi, że już nie bierze narkotyków i może opiekować się dzieckiem.

- Podjęłam w życiu dużo złych decyzji. Zaczęłam szaleć, kiedy skończyłam 18 lat - przyznała w rozmowie z "Daily Mail". 4-letni syn Revy od urodzenia nie miał stałych opiekunów. Zanim trafił do babci, zajmowali się nim jego pradziadkowie.



Pozwalała mu gwałcić 11-letnią córkę w zamian za heroinę. On wszystko nagrywał

https://www.youtube.com/watch?time_cont ... WBKQhM3sok

[ external image ]
April Corcoran (Local12.com)

[ external image ]
Shandell Willingham

• April Corcoran z Ohio skazana za handel 11-letnią córką
• Dziewczynka była zmuszana do seksu z dilerem narkotykowym
• Kobieta może spędzić w więzieniu co najmniej 51 lat

Zmuszała 11-letnią córkę do seksu z 40-letnim dilerem narkotykowym Shandellem Willinghamem w zamian za heroinę. 32-letnia narkomanka April Corcoran z Ohio w Stanach Zjednoczonych została skazana na co najmniej 51 lat więzienia. Niewykluczone jednak, że spędzi za kratkami całe swoje życie, jeśli np. nie będzie poddawała się więziennym regułom. Łącznie uznano ją winną 27 przestępstw.

Jak informuje "Huffington Post", diler, z którym dziewczynka musiała uprawiać seks, często nagrywał zbliżenia z 11-latką. Po wszystkim matka "nagradzała" dziewczynkę heroiną, po której dziecko wymiotowało. Traumatyczne wydarzenia miały miejsce w 2014 r. Dziewczynka została zgwałcona co najmniej kilkukrotnie.

Babcia dziewczynki, Sylvia Corcoran, przyznała w sądzie, że widziała wstrząsające nagrania wideo pokazujące gwałt na dziewczynce.

- Zobaczyłam moją wnuczkę, słyszałam jej cienki głos. To było przerażające, niezwykle przerażające. Jak ona [April Corcoran - red.] mogła to zrobić? Nie wiem, czy moja wnuczka kiedykolwiek będzie mogła normalnie żyć - stwierdziła.

Matka: moje wybory były samolubne

Portal Guardian Liberty Voice cytuje oświadczenie April Corcoran, które odczytała w sądzie.

Kobieta stwierdziła, że "czuje się okropnie i dokonywała samolubnych wyborów". Przyznała, że jest świadoma tego, iż wydarzenia będą miały wpływ na dziewczynkę do końca jej życia. Dodała też, że jest jej wstyd i "zżera ją poczucie winy".

Prokuratura i sąd potępiają matkę 11-latki

- Wszyscy wiemy, że narkotyki zmuszają ludzi do robienia różnych rzeczy, ale niepojęte jest to, jak matka może oddawać własne dziecko - mówiła prokurator Katherine Pridemore cytowana przez the New York Daily News. Stwierdziła, że Corcoran powinna "umrzeć w więzieniu". Również sędzia Leslie Ghiz przyznała, że to najgorsza sprawa, z jaką zmierzyła się w ciągu ostatnich kilku lat.

Jak podaje telewizja WKRC, dziewczynka mieszka teraz ze swoim ojcem, macochą i dwójką rodzeństwa. 11-latka miała myśli samobójcze, jest pod stałą opieką psychologów i psychiatrów.
Uwaga! Użytkownik jan potocki jest zbanowany na hyperrealu. Nie odpowie na próbę kontaktu, ani nie przeczyta odpowiedzi na post.
  • 1180 / 103 / 0
Mniej niż 10 gramów marihuany to "nieznaczna ilość". Są wytyczne naukowców

[ external image ]

Posiadanie "nieznacznej" ilości narkotyków może być powodem odstąpienia od kary przez prokuratora. Dotąd ta ilość nie była sprecyzowana. Teraz prokuratorzy będą mogli kierować się raportem z wytycznymi, wg którego "nieznaczna ilość" to np. do 10 g marihuany, podaje Radio ZET.
Chcesz wiedzieć szybciej? Polub nas
Od końca 2011 roku obowiązuje prawo pozwalające prokuraturom umorzyć postępowanie w sprawie posiadania narkotyków, jeżeli posiadana ilość była "nieznaczna". Przepisy nie precyzowały jednak, jaką dokładnie ilość substancji niedozwolonych prokurator lub sędzia powinien uznać za "nieznaczną".

Takie wytyczne pojawiły się w raporcie profesora Krzysztofa Krajewskiego z Uniwersytetu Jagiellońskiego, do którego dotarło Radio ZET. Prokuratorzy nie są zobowiązani do stosowania się do ustaleń raportu, jednak stanowi on pierwsze tego typu wytyczne.

'Postulat "społeczeństwa wolnego od narkotyków"; jest ułudą' - czytamy w raporcie profesora Krzysztofa Krajewskiego.

"Nieznaczna" ilość to do 10 g marihuany, 4 tabletek ecstasy, 1 g kokainy

Jak czytamy we wstępie raportu, zdaniem jego autora "postulat 'społeczeństwa wolnego od narkotyków' jest ułudą". Prof. Krajewski zwraca uwagę, że pomimo walki z narkotykami problem narasta. "Polityka prohibicji nie jest najwyraźniej w stanie wpłynąć w istotny sposób ani na popyt, ani na podaż narkotyków", wnioskuje profesor.

[ external image ]

Według raportu za "nieznaczną ilość" należy przyjąć jeden gram kokainy, 1,5 grama amfetaminy lub heroiny czy do czterech tabletek ecstasy. Wyższe są wartości dotyczące narkotyków produkowanych z konopi - do 10 gramów marihuany lub 5 gramów haszyszu. Jak czytamy w raporcie, takie kryteria są wzorowane na prawie obowiązującym w Czechach.

[ external image ]
Wytyczne dotyczące nieznacznej ilości narkotyków

"Odchodzenie od szkodliwej społecznie, represyjnej polityki narkotykowej"

Autor raportu podkreśla, że posiadanie mniejszej niż podana ilość narkotyków "nie może być w żadnym wypadku interpretowany jako obligujący prokuratora do umorzenia postępowania". Jak czytamy w raporcie, takie wytyczne mają na celu jedynie "ułatwienie podejmowania decyzji w takich sprawach".

Aby mogło dojść do umorzenia postępowania, muszą być spełnione także inne przesłanki. Narkotyki powinny być przeznaczone na własny użytek, znaczenie mają także "okoliczności popełnienia czynu i stopień jego społecznej szkodliwości".

Prof. Krzysztof Krajewski jest członkiem Komitetu Naukowego Europejskiego Centrum Monitorowania Narkotyków i Narkomanii oraz ekspertem w dziedzinie kryminologii. Krajewski kierował grupą ekspertów, którzy opracowali nowelizację ustawy pozwalającą na odstąpienie od karania za posiadanie nieznacznej ilości narkotyków.

Na końcu raportu z wytycznymi zamieszczono opinie innych naukowców na jego temat. "Wytyczne stanowią ważny krok w kierunku zmiany praktyki działania władz, poprzez stopniowe odchodzenie od szkodliwej społecznie, represyjnej polityki narkotykowej", pisał w zakończeniu dr hab. Wiktor Osiatyński.
Uwaga! Użytkownik jan potocki jest zbanowany na hyperrealu. Nie odpowie na próbę kontaktu, ani nie przeczyta odpowiedzi na post.
  • 1180 / 103 / 0
1,75 kg marihuany sprzedały na recepty czeskie apteki w ciągu pół roku

[ external image ]
Cannabis leczy - medyczne zastosowania marihuany (Fot. 123RF)

Konopie indyjskie wykorzystywane do produkcji marihuany leczniczej u naszych południowych sąsiadów są uprawiane pod nadzorem państwa. W Polsce niektórzy pacjenci też się tak leczą, ale ryzykują, że zostaną uznani za przestępców, bo susz, czasami wątpliwej jakości, kupują u dilerów.


W 2013 r. Czesi wprowadzali ustawy, które umożliwiły legalne wykorzystanie konopi w medycynie. Zdenek Blahuta, dyrektor Państwowego Instytutu Kontroli nad Lekami, tłumaczył, że w pewnych grupach pacjentów marihuana jest lekiem ostatniej szansy.

Marihuana lecznicza. "Straszcie tym, co jest straszne - heroiną, amfetaminą, kokainą, a także alkoholem i nikotyną" - rozmowa z bojownikami o legalizację medycznej marihuany


Marihuana lecznicza. Czesi zbili cenę leku

W Czechach marihuana medyczna stosowana może być np. w leczeniu przewlekłego bólu towarzyszącego chorobie nowotworowej, stwardnienia rozsianego czy choroby Parkinsona.

- Dzięki objęciu upraw nadzorem państwa mamy pewność, że rośliny mają odpowiednie warunki, co ma potem wpływ na skład leku i jego właściwości terapeutyczne - mówi Blahuta. - Zapotrzebowanie na ten lek jest ogromne.

W Czechach receptę na marihuanę stosowaną w leczeniu wybranych chorób może wypisać grupa specjalistów znajdujących się w specjalnym rejestrze.

Chorzy na marihuanę masowo się nie rzucili. W ciągu pół roku sprzedano go zaledwie 20 pacjentom. Leczenie nie jest refundowane, dlatego pacjent za koszty terapii płaci sam. Na początku leki były sprowadzane z zagranicy i były drogie, dlatego pacjenci niechętnie z nich korzystali. Teraz, gdy Czesi mają własne plantacje, lek jest tańszy. Gram kosztuje ok. 8 zł!

Marihuana lecznicza. W Polsce wciąż kontrowersje

W Polsce część lekarzy i naukowców też proponuje utworzenie programu medycznej marihuany. Niestety, idzie to jak po grudzie. W ubiegłym roku neurolog z Centrum Zdrowia Dziecka podający dzieciom z ciężką postacią padaczki leki na bazie konopi został zwolniony dyscyplinarnie, bo nie prowadził odpowiednio dokumentacji medycznej i szpital zapłacił karę finansową w NFZ. Sąd uznał wprawdzie, że w dokumentacji medycznej prowadzonej przez doktora były drobne braki, ale nie narażały one zdrowia pacjentów. Nakazał przywrócić lekarza na stanowisko.

Nie pomaga niejasne stanowisko naszego resortu zdrowia. Wiceminister Krzysztof Łanda mówił, że planowana jest uprawa i produkcja leków zawierających kannabinoidy. Podobno resort wybrał już trzy miejsca, w których konopie mogłyby być potencjalnie uprawiane. Ale inny wiceminister, Jarosław Pinkas, już takich informacji nie potwierdził.

W Sejmie leży projekt dopuszczenia stosowania marihuany medycznej przygotowany przez Koalicję Medycznej Marihuany. Jednak prace nad nim toczą się opornie. Polski Urząd Rejestracji Produktów Leczniczych, Wyrobów Medycznych i Produktów Biobójczych podpisał w kwietniu tego roku porozumienie o współpracy z czeskim Państwowym Instytutem Kontroli nad Lekami, organem, który o legalizacji leczenia marihuaną wie już wszystko. Mam nadzieję, że poznanie czeskich rozwiązań rozwieje wątpliwości w Polsce. Pacjenci na to czekają.
Uwaga! Użytkownik jan potocki jest zbanowany na hyperrealu. Nie odpowie na próbę kontaktu, ani nie przeczyta odpowiedzi na post.
  • 1180 / 103 / 0
Poczet mafiosów polskich - czyli od Nikosia do Kakałka
Krzysztof Katka, Piotr Żytnicki, Jacek Harłukowicz, Jacek Brzuszkiewicz, Marcin Pietraszewski, Piotr Machajski, Mariusz Jałoszewski

[ external image ]
Nikodem S. ps. "Nikoś" (z prawej) często pokazywał się ze znanymi ludźmi. Na zdjęciu: podczas bankietu po Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni, przy ruletce z Cezarym Pazurą. 21 października 1996 r. (JACEK BALK / AGENCJA GAZETA)

Nieżyjący już "Dziad" organizował w swoim domu minikonferencje prasowe, a inni gangsterzy pisali do redakcji listy z więzienia. Dziś zamiast medialnej sławy najbardziej cenią sobie ciszę, jaka panuje wokół ich interesów.

"Trzeci grosik dla żołnierzy na straży Macierzy, Pruszków kontra Wołomin, sędzia od obu bierze". Tak 18 lat temu śpiewał Kazik Staszewski i śpiewał te słowa akurat w czasach największej świetności polskich gangów.

Nie było tygodnia, by w kronikach kryminalnych nie pojawiły się ksywki rodzimych gangsterów. To oni rządzili polskimi miastami, a bezradna (a czasem zblatowana z nimi) policja mogła się głównie przyglądać.

Ale historia polskiej mafii to nie tylko "Pruszków" i "Wołomin", ale też gangi z innych polskich miast. Przypominamy najgłośniejsze z nich, co dziś dzieje się z tymi, którzy byli bohaterami masowej wyobraźni przed laty, i kto zajął ich miejsce.

Pomorze. "Nikoś" występuje w filmie


Najsłynniejszą postacią trójmiejskiego półświatka był Nikodem Skotarczak. "Nikoś" jeszcze w PRL-u, w latach 70. i 80., zbudował najsilniejszą na Wybrzeżu i w kraju organizację mafijną. Pod koniec lat 80. dla Skotarczaka pracowało ok. 200 gangsterów i drobnych przestępców - oceniał Marek Biernacki, niegdyś szef MSW i poseł z Pomorza.

"Nikoś" kontrolował handel walutą, kradzieże samochodów, prostytucję, nielegalne szulernie i przemyt. Według wielu relacji osiągnął pozycję ojca chrzestnego, i to na nim mieli się wzorować gangsterzy w "Wołomina" i "Pruszkowa".

W latach 80. szefowie milicji i Służby Bezpieczeństwa przymykali oko na jego działalność. Nie wiadomo, czy "Nikoś" był ich informatorem i w zamian za to mógł liczyć na bezkarność. Zachowały się natomiast dowody, że po roku 1989 współpracował z Urzędem Ochrony Państwa. Był bezwzględnym gangsterem, ale publicznie kreował się na uprzejmego i towarzyskiego dżentelmena. Czuł się na tyle gwiazdą, że w 1997 r. zagrał samego siebie w filmie "Sztos" Olafa Lubaszenki.

W III RP jego pozycja osłabła, choć wciąż uchodził za legendę przestępczego podziemia. Uzależnił się jednak od kokainy, a z interesów zaczęli go wypierać młodzi gangsterzy, m.in. ze sławnego pomorskiego klubu płatnych zabójców. Zginął w 1998 r. podczas śniadania w gdyńskiej agencji Las Vegas. Zastrzelił go mężczyzna w kominiarce na głowie. Ani zabójcy, ani zleceniodawcy policja nie złapała. Prawdopodobniej był to jego dawny podwładny Daniel Zacharzewski ps. "Zachar", który chciał przejąć mafijną władzę w Trójmieście.

Po śmierci "Nikosia" o wpływy w Trójmieście walczyli lokalni watażkowie, wspomniany już "Zachar", "Tygrys" ze Stogów, "Kola". Swoje interesy próbował też tu robić gang pruszkowski. Ale czasy jednego wielkiego bossa przeminęły bezpowrotnie.

Wielkopolska. Gawronik daje alibi "Makowcowi"


Legendą poznańskiego półświatka jest rodzina "Makowców" - ojciec, boss poznańskich gangsterów w latach 90., matka oraz dwaj synowie. Jeszcze niedawno wszyscy siedzieli za kratami.

"Makowiec" to ksywa Zbyszka B., z zawodu ślusarza spawacza. W PRL był jednym z najważniejszych cinkciarzy w Poznaniu. - Na placu Wolności przed PKO to on był kantorem - zezna po latach Aleksander Gawronik, poznański biznesmen i były senator, obecnie jeden z podejrzanych o udział w zabójstwie dziennikarza Jarosława Ziętary.

Gdy w połowie lat 90. prokuratura oskarża "Makowca" o zniszczenie auta szefowi konkurencyjnego gangu, Gawronik daje mu alibi. Twierdzi, że pili w tym czasie herbatę i rozmawiali o notowaniach giełdowych. "Makowiec" dostaje wyrok w zawieszeniu.

B. szybko odnajduje się w nowej rzeczywistości. Z młodymi "żołnierzami" zaczyna kontrolować większość wymuszanych w Poznaniu okupów, kradzieży aut, włamań i napadów. Wciąga w półświatek synów - Marcina i Macieja. A także żonę Iwonę B., która w Poznaniu prowadzi lombard. Gdy policja próbuje zatrzymać "Makowca" w sprawie kradzieży kilkudziesięciu samochodów, gangster chowa się do psiej budy i trzeba go z niej wyciągać.

Złapany ponownie w 2005 r. odsiaduje teraz 15-letni wyrok za zlecenie zabójstwa w kawiarni w centrum miasta. To była głośna sprawa, bo Poznań pierwszy raz stał się świadkiem krwawych porachunków w publicznym miejscu i w biały dzień. Co ciekawe, płatny zabójca działający z polecenia "Makowca" pomylił się i zabił nie tego, kogo trzeba. Do dziś krąży wersja, że cyngiel miał poważną wadę wzroku, lecz wstydził się do tego przyznać.

Śląsk. Pan Prezes jak "Święty"


Tu gangi zawsze były silnie związane z mafią pruszkowską. Pierwszym katowickim bossem był Zbigniew S. ps. "Simon". Na Śląsk przyjechał w latach 80. właśnie z Pruszkowa. W milicyjnych kartotekach figurował jako cinkciarz i spekulant. Bardzo szybko został "królem" największego w regionie peweksu, sklepu z towarami za dolary. Nie było transakcji walutowej, z której nie czerpałby prowizji. Jedna z katowickich prostytutek uznała, że jest podobny do Simona Templera [grany przez Rogera Moore'a bohater serialu "Święty"]. Łasy na komplementy Zbigniew S. lubił, jak go nazywano "Simon". Nosił się elegancko. Zawsze w odprasowanej koszuli, marynarce i odpowiednio dobranym krawacie lub apaszce. Dla umięśnionych młodzieńców, którymi się otaczał, był "Panem Prezesem". - Po jego śmierci nastała era dresiarzy - przyznaje policjant CBŚ.

W 1997 r. został zatrzymany pod zarzutem kierowania grupą przestępczą oraz ściągania haraczy od restauratorów. Dwa lata później, tuż przed wyrokiem, w wyniku sądowej pomyłki, uchylono mu areszt. Kilkanaście dni później "Simon" został zastrzelony przed własną restauracją. Na jego pogrzebie były delegacje grup przestępczych z całego kraju. Jego śmierć stanowi jedną z największych zagadek kryminalnych. Do dzisiaj nie zatrzymano zabójcy.

Kiedy S. siedział za kratkami, nielegalne interesy na Śląsku przejął Janusz T. ps. "Krakowiak", taksówkarz z Będzina. - Stworzył perfekcyjnie działające przestępcze przedsiębiorstwo, które czerpało zyski z prostytucji, handlu narkotykami, napadów, porwań i zabójstw - twierdzi oficer CBŚ.

W operację zatrzymania 40 członków gangu "Krakowiaka" policja zaangażowała aż 200 antyterrorystów. Kiedy trafili do aresztu, na Śląsku zaczęła rosnąć pozycja Ryszarda B. To były katowicki biznesmen, który szybko zwąchał się z przestępcami z "Pruszkowa". W 1999 r. na zlecenie szefów mafii pruszkowskiej zastrzelił jednego z ich podwładnych - "Pershinga", gdy ten wracał z nart w Zakopanem. Liczył, że dzięki temu zajmie jego miejsce. B. oskarżony był też o udział w zamachu na byłego szefa policji Marka Papałę. Został jednak uniewinniony, a teraz domaga się 22 mln zł odszkodowania za niesłuszny areszt.

Dolny Śląsk. Leszek C. przepędza pruszkowskich

Wrocław to chyba jedyne duże miasto, w którym żadnej z dużych polskich grup przestępczych nie udało się zapuścić korzeni. Tu przez lata prym wiodła grupa byłego mistrza Polski w boksie Leszka C.

Jest rok 1994. Pod wrocławską dyskotekę Pałacyk podjeżdża kordon samochodów. Wysypuje się z nich 150 mięśniaków od "Oczki" i "Krakowiaka" związanych z gangiem pruszkowskim. Przyjechali przejmować miasto.

Ale na miejscu czeka na nich ponad 200 równie napakowanych i uzbrojonych lokalnych łobuzów, których skrzyknął Leszek C. Zamiast robić zadymę, "Oczko", Leszek C. i kilku innych gangsterów jadą do dyskoteki Imperium. Wracają po kilku godzinach. Dogadani. "Pruszków" się zwija - we Wrocławiu nadal rządzić będzie Leszek C. - W przeszłości był bokserem z sukcesami. Z tego powodu był człowiekiem szanowanym. Był wykształcony [do dyplomu z prawa zabrakło mu tylko obrony pracy magisterskiej], potrafił myśleć i analizować. Znał środowisko policjantów, bo był bokserem milicyjnej Gwardii. Sam zaczynał od ochraniania pierwszego wrocławskiego kasyna, które otworzył w mieście Ryszard Sobiesiak. Tam jego ludzie pożyczali na procent. To był czas powstających klubów. Leszek wykombinował, żeby skrzyknąć chłopaków obstawiających bramki w mieście. Tak stworzył swoją karną armię, która przez kilka lat trzęsła Wrocławiem - opowiada były oficer komendy wojewódzkiej we Wrocławiu.

W drugiej połowie lat 90. gang zaczyna się dzielić, podwładni C. zakładają własne grupy, walczą o wpływy. Wybuchają bomby, padają strzały. - Sam Leszek w tym raczej nie uczestniczył. On już działał dużo wyżej - opowiada policjant. Tę walkę dopiero na początku XXI wieku przerywa policja. Wśród wielu aresztowanych jest też Leszek C. Niewiele jednak udaje mu się udowodnić.

Prawdziwa wojna toczyła się 160 km dalej - w rejonie przygranicznego Zgorzelca. Tam w starciach powiązanych z "Pruszkowem" przemytników trup ścielił się naprawdę gęsto. Tylko od maja do września 1998 r. życie straciło 13 osób.

Jacek B., ps. "Lelek", wpadł na pomysł przemycania do Polski spirytusu. Do współpracy zaprosił Zbigniewa M., ps. "Carrington". "Lelek" do interesu wnosił pomysł - most techniczny nad graniczną Nysą Łużycką, którym szmuglowano kontrabandę. "Carrington", właściciel dwóch firm transportowych - zapewniał wyładowane spirytusem tiry. Transporty odbierali zarówno pruszkowscy, jak i kierowany przez "Dziada" "Wołomin". Stosunki między "Carringtonem" a "Lelkiem" szybko się jednak popsuły i wspólne interesy przerodziły się w wymianę ognia. Nie wiadomo, jak długo by ona trwała, gdyby nie niemieccy pogranicznicy, którzy ukrócili przemytniczy proceder.

Lubelszczyzna. "Pierzo" kontra "Zwierzo"

W latach 90. w Lublinie działały dwa potężne gangi związane z dwiema lubelskimi dzielnicami: Śródmieściem i LSM-em, które trzęsły całym miastem. Specjalizowały się w kradzieżach samochodów, dilerce narkotyków, haraczach ściąganych z lokali gastronomicznych i sklepów. Potem gangsterzy przerzucili się na wyłudzanie kredytów bankowych i towarów z hurtowni na "słupy" oraz sutenerstwo.

Kiedy rynek zaczął się kurczyć, gangi skoczyły sobie do gardeł. Podkładano bomby, wybuchały samochody, ginęli "żołnierze", wynajmowano płatnych zabójców, by likwidować szefów gangów.

Liderem gangu z LSM-u był Andrzej P. ps. "Pierzo". Zaczynał od drobnych kradzieży. W grudniu 1991 r., mając 18 lat, zastrzelił znajomego za to, że porysował mu białe bmw. Potem przez miesiąc ukrywał się, wodząc za nos lubelską policję, czym w półświatku zdobył prawdziwą sławę. Rządził miastem zza krat. Jego mit zaczął blaknąć, kiedy podczas jednej z przerw w odbywaniu kary pod swoim białym mercedesem znalazł ładunek wybuchowy. Tak się przestraszył, że zostawił własne dziecko w aucie z uruchomionym silnikiem i uciekł.

Jego śmiertelnym wrogiem był Andrzej Z. "Zwierzo", boss Śródmieścia. To właśnie jego ludzie stali za bombą pod autem "Pierza". Andrzej Z. cudem przeżył atak ludzi "Pierza", który do jego zgładzenia wynajął płatnego zabójcę o ksywce "Alik".

Początkiem końca "Zwierza" była przypadkowa strzelanina między szeregowymi "żołnierzami", podczas której jeden z nich zginął. Śledczy wytropili sprawcę w Madrycie, ale zanim tam dotarli, poniósł on śmierć pchnięty nożem podczas ulicznej bójki. Co ciekawe, nigdy go nie zidentyfikowano, bo rodzina błyskawiczne zadecydowała o kremacji ciała. Jednak śledztwo w sprawie tego zabójstwa doprowadziło za kraty właśnie Andrzeja Z.

Mazowsze. "Misiek" pisze list do gazety

Gang pruszkowski powstał na gruzach grupy legendarnego "Barabasza". Ireneusz P. ps. Barabasz" był postrachem Żbikowa, dzielnicy podwarszawskiego Pruszkowa. Gang, któremu chcąc nie chcąc dał początek, był największą organizacją przestępczą w Polsce. Nigdy wcześniej i później żadna nielegalna organizacja nie miała takich wpływów. Dowiedziono współpracy z gangiem polityków, prokuratorów, nie wspominając o policjantach. Do historii mediów w Polsce przeszła też wspólna impreza dziennikarzy telewizji publicznej z pruszkowskimi bossami w klubie Dekadent w 1996 r.

Niektórzy gangsterzy chętnie zabierali głos. Henryk N., ps. "Dziad", organizował w swoim domu w Ząbkach minikonferencje dla niektórych reporterów. A niejaki "Misiek" z Nadarzyna napisał kiedyś do jednego z niżej podpisanych list, w którym żalił się na policję i sposób, w jaki działania mundurowych zostały później opisane na łamach prasy. Na czterech stronach drobnym maczkiem wyłuszczył swoje zastrzeżenia co do artykułu, który go dotyczył. Szczególną uwagę zwrócił na to, że policja zatrzymała go w samych slipach. "A był to luty i skwaru nie było" - skonstatował.

Gangsterzy czuli się prawdziwymi panami miast. Nie przeszkadzało im to, że w ich porachunkach ginęli przypadkowi ludzie. W 1999 r. w strzelaninie w Warszawie zginął pracownik teatru. Rok później w zamachu bombowym w podwarszawskim Nowym Dworze Mazowieckim - cztery przypadkowe osoby. Ładunek ukryty był pod płytą chodnikową i przeznaczony dla członków konkurencyjnej grupy. Wybuchł jednak wcześniej.

Szczytem poczucia bezkarności była egzekucja w warszawskim centrum handlowym Klif, gdzie w 2002 r. płatny zabójca Szarani Ahmatow strzelał do gangsterów z konkurencji. Zabił dwóch, trzeciego ranił, czwarty zdołał uciec. Był piątek, po godz. 15. Tysiące ludzi właśnie rozpoczynało zakupy.

Dziś wielkiej gangsterki już nie ma


W zgodnej opinii policjantów i prokuratorów taka przestępczość zorganizowana, jaką pamiętamy z lat 90. ubiegłego stulecia, już nie wróci. Tym, co dzisiejsza mafia ceni najbardziej, jest cisza, która panuje wokół ich interesów. Jeśli są porachunki, to raczej w lasach, a nie na głównych ulicach.

- Zawija się niepokornego do samochodu i wywozi w ustronne miejsce - opowiada jeden z policjantów. W czarnych policyjnych żartach mówi się nawet, że największym polskim cmentarzem jest Puszcza Kampinoska pod Warszawą.

Ostatnio na tzw. wykopki policjanci z CBŚ wybrali się jednak na południe od stolicy. Znaleźli tam już cztery ciała osób zastrzelonych przez ludzi niejakiego "Bukaciaka". - To nie wszystkie ofiary. Spodziewamy się odkopać kolejne zwłoki - mówi prokurator zajmujący się zwalczaniem przestępczości zorganizowanej.

Bo ostatnie lata to już historia małych grup, które powstały po rozbiciu przez policję wielkich gangów. To m.in. gang ożarowski czy gang "Bukaciaka" (resztówka dawnej grupy mokotowskiej i tzw. gangu obcinaczy palców), no i przede wszystkim gang Rafała S. ps. "Szkatuła". Ten złodziej samochodów wyrósł dekadę temu na najważniejszego gracza warszawskiego półświatka. Potęgę zbudował mu przemyt heroiny z Turcji.

A legendy Pruszkowa i Wołomina? "Dziad", jego brat "Wariat" czy "Pershing" już nie żyją. Z zarządu gangu pruszkowskiego siedzi tylko Mirosław D. ps. "Malizna". Na wolności jest jego brat Wańka, a także Andrzej Z. ps. "Słowik".

Gdańsk. "Tygrys" i rosyjska mafia


Zatrzymany w 2005 r. Jarosław K. ps. "Kola" wraz ze współpracownikami zostali skazani na wiele lat więzienia za handel narkotykami na hurtową skalę. - Chodziło o co najmniej 250 kg amfetaminy, kokainy, marihuany i haszyszu. Niemal we wszystkich nocnych klubach i agencjach towarzyskich mieli swojego człowieka. Duże ilości "eksportowali" też do krajów skandynawskich. Kradli paliwo z rurociągu Rafinerii Gdańskiej, mamy dowody, że było tego 880 tys. litrów - mówili policjanci.

Inny pomorski watażka, "Zachar", został zamordowany w wakacje 2009 r. Przy pętli tramwajowej w Gdańsku-Oliwie zaatakowała go grupa innych gangsterów, którzy ostrymi narzędziami pocięli niedawnego bossa.

Przetrwał tylko Jan P., "Tygrys". Prowadzi legalne interesy, ale przypisywano mu m.in. nielegalne wydobycie bursztynu i kierowanie kradzieżami samochodów.

Z racji portów i bliskiego połączenia z Kaliningradem Trójmiasto nadal jest głównym w kraju punktem przerzutu kontrabandy: narkotyków, alkoholu, papierosów oraz bursztynu. Co jakiś czas wpadają kurierzy, ale nie wiadomo, na czyje zlecenie działają. Trzy lata temu gdańszczanin został zatrzymany na polskim jachcie wiozącym z Karaibów 400 kg kokainy. Wcześniej podczas próby przemytu prawie ćwierć tony heroiny wpadła zorganizowana grupa z Trójmiasta. Swoje interesy bez większego rozgłosu robi też tutaj rosyjska mafia.

Poznań. Syn "Makowca" poszedł na współpracę

"Makowiec" ma dzisiaj 60 lat i robi wszystko, by wyjść z więzienia. Starał się o warunkowe zwolnienie, by się leczyć na wolności, powołując się na ciężką chorobę, ale lekarze i sąd uznali, że może zdrowieć za kratkami. Wpływy "Makowców" w półświatku spadły.

Niedawno z więzienia wyszedł jeden z jego synów, Marcin. Na wolności jest też drugi syn, Maciej. On ma jednak zszarganą opinię. Kilka lat temu wyszło na jaw, że za wyjście z aresztu i w nadziei na łagodny wyrok poszedł na współpracę z policją, czyli złamał świętą zasadę gangsterów. W półświatku nazywany jest "parówą".

- Wymuszenie? Rozboje? To historia. Dzisiaj liczą się szybkie i duże pieniądze - mówi prokurator Hanna Grzeszczyk z wydziału ds. przestępczości zorganizowanej poznańskiej prokuratury apelacyjnej. I dodaje: - Gangi specjalizują się w produkcji i przemycie papierosów, sutenerstwie, kradzieżach samochodów. Nadal handlują narkotykami, popularne są też oszustwa paliwowe, choć w ostatnich latach jest ich mniej.

W Poznaniu CBŚ rozbiło m.in. gang sutenerów, który wciągnął do współpracy blisko 50 taksówkarzy. Na czele stał, zdaniem prokuratury, Bogusław D. ps. "Dreks". Niegdyś utrzymywał kontakty ze stołecznymi gangami. Teraz jednak działał na własny rachunek.

Narkotykowy rynek w Wielkopolsce podporządkował sobie gang Nikodema S. ps. "Drewniak". Jego grupie prokuratorzy postawili 176 zarzutów, głównie przemytu i sprzedaży narkotyków. "Drewniak" najpierw kręcił się z prochami po dyskotekach jako człowiek niejakiego "Surówy". Po jego śmierci zaczął handlować na własny rachunek. Pod opieką "Kościela", jednego ze starych bossów poznańskiego półświatka, cierpliwie i bez rozgłosu budował sieć dilerów. Tak skutecznie, że w kilka lat zmonopolizował w Poznaniu handel narkotykami.

Gang rozbito już sześć lat temu, i choć proces nadal toczy się w poznańskim sądzie, to "Drewniak" i jego kompani wyszli z aresztów i cieszą się wolnością. Czy wrócili do narkotykowego biznesu? Jeśli tak, to prokuratura jeszcze im tego nie udowodniła.

Wrocław. "Carrington" spadł z roweru


Leszek C., były mistrz Polski w boksie, wycofał się z gangsterskiego życia. Kilka lat temu na karę więzienia w zawieszeniu za udział w sprzedaży kobiet do agencji towarzyskich skazany został jego syn Maciej.

Do więzienia trafili również dawni przyboczni Leszka C., a później uczestnicy wojny o wpływy: Piotr S., "Kakałko", "Szadok", "Sołtys", "Kapeć". Tylko ten ostatni przebywa jeszcze za kratami. Pozostali nie wrócili już do gangsterskiego życia.

Piotr S. prowadzi przychodnię sportową. "Kakałko" jakiś czas temu miał kantor wymiany walut. "Szadoka" ktoś widział, jak dorabia w jednej z agencji ochrony. "Sołtys" prowadzi dom weselny pod Wrocławiem.

"Carrington" podczas procesu przyznał się do winy i po dwóch latach opuścił areszt po wpłaceniu 200 tys. zł kaucji. Rok później zdarzył mu się dziwny wypadek - podczas jazdy na rowerze wywrócił się tak niefortunnie, że do dziś pozostaje inwalidą - ma problemy z mową, nie do końca kontaktuje, co się wokół niego dzieje. Został ubezwłasnowolniony.

Drugi bohater tamtej wojny. "Lelek", w tym roku ma wyjść z więzienia. Wszyscy czekają, co się wtedy stanie.

Pałeczkę po starych przejęły młode grupy, kierowane przez przybocznych starych szefów. W 2012 r. na ulicach Wrocławia doszło do tzw. małej wojny gangów Piotra S. ps. "Suchy" i Adriana S. ps. "Adek". Najpierw w biały dzień doszło do strzelaniny na jednym z osiedli, kilka dni później, również w biały dzień, kilkanaście osób walczyło ze sobą wręcz na innym osiedlu. W ruch poszły pałki teleskopowe, noże i maczety.

Proces w sprawie wydarzeń sprzed trzech lat wciąż się toczy. O co poszło - do dziś nie wiadomo. Uczestnicy "małej wojny" czekają na wyroki. Część wyszła z aresztów. O ich aktywności jednak nie słychać.

Katowice. "Młody Wańka" przyjeżdża na Śląsk


Po zatrzymaniu "Krakowiaka" i Ryszarda B. na Śląsku pojawili się członkowie tzw. młodego "Pruszkowa". Kierował nimi Tadeusz W. ps. "Sęp" wspierany przez Adama D. ps. "Młody Wańka", syna jednego z bossów starego zarządu mafii.

Udając biznesmenów, założyli kilka fikcyjnych firm, które rzekomo zajmowały się handlem i produkcją mebli. W przedsiębiorstwach w Bytomiu, Bielsku-Białej, a nawet Rzeszowie i Nowym Sączu zamówili meble oraz akcesoria za 5 mln zł. Nigdy za nie nie zapłacili. Według oficerów CBŚ meble samolotami przerzucono potem do Azerbejdżanu, Rosji i na Ukrainę. W podobny sposób wyłudzono kilkadziesiąt tysięcy kostek margaryny, tony półtusz wieprzowych, tysiące konserw, sery oraz słodycze. Wszystko to było warte parę milionów złotych. Niektóre hurtownie, z których gangsterzy wyłudzili towary, musiały potem ogłosić upadłość.

Zdaniem policji wywodzący się z mafii pruszkowskiej bandyci zarobione nielegalnie w naszym regionie pieniądze zamierzali wykorzystać w wojnie o odzyskanie utraconych wpływów w Warszawie. Nie zdążyli, bo zostali zatrzymani przez katowicki CBŚ. W 2013 r. sąd skazał ich za to na kary od 3 do 9 lat więzienia.

W ciągu ostatnich kilku lat silną pozycję w śląskim półświatku zdobyli kibole Ruchu Chorzów. Założony przez nich gang handlował hurtowymi ilościami narkotyków, jego członkowie dokonali też kilkudziesięciu włamań. Ukradli 2 mln zł. - Ta grupa, choć w innej konfiguracji osobowej, jest ciągle aktywna - mówi jeden ze śledczych.

Lublin. "Wujek" zakopał złoto w ogródku


"Pierzo" odsiaduje kolejne wyroki. Na wolność wyjdzie w 2029 r. Przed pięcioma laty, kiedy reporterzy "Wyborczej" odwiedzili go w więzieniu, opowiadał o założonym zza krat portalu Pierzo.pl, który miałby być konkurencją dla Allegro. "Zwierzo" przed kilku laty wyszedł na wolność. Ostatnio wpadł, handlując na jednym z lubelskich bazarów przemyconymi z Ukrainy papierosami. W torbie miał dwa kartony. Prawdopodobnie w ten sposób się utrzymuje.

Lubelszczyzna to dziś przede wszystkim gangi przemycające papierosy z Ukrainy, a potem przerzucające do Europy Zachodniej, głównie do Niemiec i Anglii. Dotąd przemycali towar dzięki korumpowaniu celników. Tylko w latach 2007-14 śledczy oskarżyli o korupcję ponad 100 celników z Izby Celnej w Białej Podlaskiej.

Na czele jednego z większych gangów papierosowych stał niejaki Franciszek T. "Wujek". Wraz z nim w sprawie papierosowej śledczy oskarżyli w sumie 54 osób, przede wszystkim "pomocników" zajmujących się dilerką. Przeszukując posesję Franciszka T. pod Białą Podlaską, odkryli zakopane w ziemi trzy metalowe bańki po mleku i plastikowe wiadro po farbie, w których ukryte były na czarną godzinę euro, dolary, funty, a także sztabki złota i złote monety o łącznej wartości 15 mln zł.

- Jeszcze nikogo za rękę nie złapaliśmy, ale wiemy, że gangi przygotowują się do korzystania z coraz bardziej powszechnych dronów. Jesteśmy na to przygotowani - mówi śledczy z Chełma, który tropi przemytników.
Uwaga! Użytkownik jan potocki jest zbanowany na hyperrealu. Nie odpowie na próbę kontaktu, ani nie przeczyta odpowiedzi na post.
  • 1180 / 103 / 0
Szef CBŚ o polskiej mafii: Nie ma capo di tutti capi
Mariusz Jałoszewski, Piotr Machajski

[ external image ]
Proces zbrojnego ramienia tzw. łódzkiej ośmiornicy, który trwał od września 2008 (zdjęcie z tego okresu) w Sądzie Okręgowym w Łodzi. Grupa miała na koncie m.in. zabójstwa, podkładanie ładunków wybuchowych i porwania (RADOSŁAW JÓŹWIAK)

- W zeszłym roku zidentyfikowaliśmy ponad 900 zorganizowanych grup przestępczych. Mafiosi organizujący napady i ściągający haracze? Nie więcej niż 50 z nich zajmuje się typową bandyterką - wyjaśnia komendant CBŚ

Mariusz Jałoszewski, Piotr Machajski: Kiedyś Polska była podzielona między duże grupy przestępcze. Na Mazowszu rządziły "Pruszków" i "Wołomin", w Szczecinie - grupa "Oczki", na Śląsku - gang "Krakowiaka", na Dolnym Śląsku - "Carringtona" itd. Jak dziś wygląda mapa strefy wpływów?

Nadinspektor Igor Parfieniuk, komendant Centralnego Biura Śledczego: Nie da się narysować takiej mapy. Grupy działają na własną rękę. Jest ich więcej, jednak są mniej liczne. Grupa może być z Warszawy, ale działa też np. w Poznaniu. Wolnoamerykanka. Nie zależy im na rozgłosie, starają się działać po cichu.

Jest nad nimi jakiś szef?

- W naszym kraju nie ma capo di tutti capi. Nie ma także grup, jakie pamiętamy z lat 90., z taką strukturą i pozycją, bo buduje się ją latami. Teraz grupy nie działają tak długo, bo szybko je rozbijamy.

Zorganizowana grupa to trzech przestępców czy trzeba trzydziestu?

- Chodzi nie o liczebność, ale o skalę przestępstwa. Jeśli trzech panów chce zrobić skok na kiosk, bo chce im się palić, to nas to nie interesuje, od tego są policjanci z komend miejskich. Ale jeśli trzech panów kradnie 100 mln zł, to już jest coś poważnego. Ważne jest to, czy grupa jest hierarchiczna, czy jest przywódca, czy jest podział zadań. I to już jest zorganizowana przestępczość, która nas interesuje, bo do zwalczania takiej przestępczości jesteśmy powołani.

Ile takich grup zidentyfikowaliście w ostatnim roku?

- Ponad 900. Mówiąc dokładnie: 803 grupy polskie, 106 międzynarodowych, trzy rosyjskojęzyczne i pięć cudzoziemskich. Te grupy są rozpracowane i po części zlikwidowane, bo nie jest tak, że od razu udaje się rozbić całą grupę. Zatrzymujemy ileś osób, ale życie nie znosi próżni i ci, którzy zostali, zakładają swoją grupę.

Kiedyś mówiło się "mafia" i myślało o takich ludziach, którzy napadają z bronią, ściągają haracze i kontrolują agencje towarzyskie. Takich mafiosów już nie ma?

- Są, ale jest ich znacznie mniej. Typową bandyterką zajmuje się w Polsce nie więcej niż 50 rozpracowanych przez nas grup. Ale nie widać ich tak jak kiedyś, nie wzbudzają takiego przerażenia. Jeśli przestępcy mojemu sąsiadowi obetną palec, to całe miasto o tym mówi, ludzie odczuwają strach. A jeżeli przestępcy dokonują oszustw paliwowych i narażają państwo na milionowe straty, to ludzie myślą: to skarb państwa traci, nie ja, choć przecież są to pieniądze nas wszystkich. Tymczasem taka właśnie przestępczość - gospodarcza - dominuje.

Dlaczego?

- To proste. Mniejsze kary, większe zyski. Jaki wyrok można dostać za poważne przestępstwo ekonomiczne? Cztery, może pięć lat więzienia. A za rozbój z bronią w ręku? Nawet do 15 lat. Od pewnego czasu obserwujemy, że członkowie grup przestępczych, które działały pod koniec lat 90. i na początku ubiegłej dekady, po wyjściu z więzienia przerzucają się właśnie na przestępstwa ekonomiczne.

Jakie to przestępstwa?

- Obrót towarami objętymi akcyzą oraz ich przemyt i produkcja, np. paliw. Na tym się zarabia najlepiej. Na papierosach jest ogromne przebicie. Jeśli przywiezie się paczkę ze Wschodu kupioną tam za 2 zł i sprzeda ją potem w Londynie za 5 funtów, to łatwo policzyć zysk. W ubiegłym roku przejęliśmy aż 88 mln sztuk papierosów. Nie ma tygodnia, żebyśmy nie zamknęli fabryki papierosów czy krajalni tytoniu.

To już są międzynarodowe interesy. W zlikwidowanej niedawno fabryce pod Grójcem pracowali przede wszystkim Bułgarzy, w krajalni tytoniu w Warszawie - Ukraińcy. Te papierosy częściowo są sprzedawane u nas, ale głównie idą na rynek brytyjski.

Na czym polegają przestępstwa paliwowe?

- Na tym, żeby nie płacić podatku akcyzowego i VAT. To naprawdę dochodowy interes. Dla przykładu: w ubiegłym roku zarząd białostocki CBŚ zrobił sprawę, w której zabezpieczyliśmy na poczet przyszłych kar 55 mln zł.

W gotówce?

- Większość na kontach bankowych, ale w skrytce bankowej znaleźliśmy jeszcze ok. 8 mln zł w gotówce.

Powiedział pan, że dawni gangsterzy po odsiedzeniu wyroków przerzucają się na przestępstwa gospodarcze. Czy ludzie, którzy ściągali haracze z kijami bejsbolowymi w rękach, mają potencjał intelektualny, by wyłudzać podatek VAT?

- Oczywiście, choć na pewno nie wszyscy. I powiem więcej: oni mają bardzo dobre rozeznanie, jak my to nazywamy, operacyjne o innych, którzy się taką przestępczością zajmują, i ich "opodatkowują".

Czyli?

- Czyli wiedzą, kto robi przekręty gospodarcze, i ściągają od niego haracz.

Członkowie dawnego gangu pruszkowskiego się tym zajmują?

- Nie odpowiem.

Podobno "Pruszków" odbudowuje strukturę.

- Nic mi na ten temat nie wiadomo.

CBŚ monitoruje aktywność gangsterów, którzy wychodzą z więzienia?

- Monitorujemy wszystkie osoby, które podejrzewamy, że mogą dopuścić się przestępstwa.

A co ze "Słowikiem", jednym z członków zarządu gangu pruszkowskiego? Po wyjściu z więzienia jego adwokat deklarował, że "Słowik" będzie odbudowywał relację z 13-letnim synem, którego nie znał z wolności.

- Chwała mu za to. Ja zawsze podkreślam, że mam wiarę w ludzi.

Czy zorganizowane grupy przestępcze korumpują urzędników albo wymiar sprawiedliwości?

- Kwestią korupcji zajmuje się inne biuro na trzy litery.

A zdarza się, jak kiedyś, że znajdują dojście do świata polityki?

- Polityką zajmuje się jeszcze inna służba na trzy litery. My w to nie wnikamy. Jeśli mamy jakieś sygnały, to przekazujemy je odpowiednim służbom.

- Na narkotykach.

Których jest najwięcej?

- Najwięcej jest marihuany. W ubiegłym roku zabezpieczyliśmy jej ponad 1,5 t.

Skąd przyjechała do Polski? Z Holandii? Z Czech?

- Z Holandii też, ale na mniejszą skalę. Większość to uprawy prowadzone w kraju. Za to do Polski przyjeżdża teraz amfetamina.

Jak to? Przecież przez lata byliśmy jej głównym producentem i eksporterem!

- Profesjonalne, wydajne laboratoria produkujące amfetaminę znikają z Polski. Przenoszą się do Holandii, a także do Belgii. U nas odbywa się już tylko rzemieślnicza, niewielka produkcja.

To ciekawe, że uprawiamy mnóstwo marihuany, choć klimat wcale nie sprzyja.

- Odbywa się to w specjalnie przystosowanych pomieszczeniach, i to na dużą skalę. We wrześniu zlikwidowaliśmy plantację, dzięki której uzyskano 560 kg suszu. Ponad pół tony! Wyobraźcie sobie panowie, ile to jest. Objętościowo przynajmniej pół pomieszczenia, w którym teraz siedzimy.

Heroina?

- Przechwyciliśmy dwa duże transporty heroiny z Afganistanu. Jeden - 100 kg, drugi - 150 kg, i kilka mniejszych. Ciekawa rzecz: w jednym z tych transportów heroina przyjechała w dywanach. Do Polski wysłał je Irańczyk z Teheranu. Jednak chodzi nie o to, że narkotyk był zawinięty w dywany, lecz o to, że heroinowa nitka była wszyta w dywany. Gdy nasi ludzie zaczęli wyciągać te nitki, musieli natychmiast założyć maski i kombinezony. Okazało się, że pył heroinowy przenikał do organizmu.

Sławny heroinowy szlak bałkański nadal działa?

- Działa, ale mamy informacje, że Polska zaczęła być omijana.

Dlaczego?

- Właśnie z powodu tych przechwyconych transportów.

Kokaina też przyjeżdża do Polski?

- Tradycyjnie z Ameryki Południowej. Ale raczej w małych transportach, np. połykana w żołądku. To metoda znana od lat. Prób dużego przemytu nie odnotowaliśmy.

Czy jest jakieś zagadnienie w przestępczości narkotykowej, któremu CBŚ się intensywnie przygląda?

- Dopalacze. Istotne jest to, jakie substancje zawiera dopalacz. Jeżeli to znany środek i wpisany na listę substancji zakazanych, to nie ma sprawy. Ale czasami zabezpieczamy substancję, której nie znamy. Można to uważać za przestępstwo czy nie? Jeśli nie ma tego środka na liście, to nie ma przestępstwa. A ludzie to zażywają i źle się po tym czują.

Źle się czują? To eufemizm.

- Dlatego wszystkie służby, począwszy od sanepidu po policję, mają obowiązek zwracać uwagę na wszelkie tego typu substancje po to, żeby jak najszybciej je zgłaszać i wpisywać na listę. Ale to trwa, a w tym czasie ludzie się trują.

Skąd się wzięli w zorganizowanej przestępczości pseudokibice?

- Ze stadionów. Bo gdzie najprościej rozprowadzić marihuanę czy amfetaminę?

Na stadionie?

- Niech pan wejdzie do sektora i powącha, czym tam pachnie.

Ale przecież na trybunach są dziesiątki kamer.

- Niby jest zakaz palenia, jednak przecież nikt go nie przestrzega. W tłumie bardzo trudno wychwycić, gdy ktoś sobie wydmuchuje dym w ziemię, i stwierdzić, czy to papieros czy coś więcej.

Chciałbym zwrócić uwagę na coś, co nas bardzo zaciekawiło. W wielu miastach między kibicami różnych drużyn jest tzw. święta wojna. Tymczasem się zdarza, że wchodzimy do jakiejś wytwórni amfetaminy albo fabryki papierosów, a tam ramię w ramię pracują kibice, którzy oficjalnie są w stanie wojny.

Kim jeszcze są ludzie, za którymi chodzi CBŚ?

- Większość osób podejrzewanych przez nas o udział w zorganizowanych grupach przestępczych to ludzie, których na pewno nie nazwalibyśmy gangsterami, tak jak się kiedyś o nich myślało. Z pozoru to normalni obywatele, powiedzmy biznesmeni. Tyle tylko że płacący podatki nie w takiej skali jak powinni. Na przykład ostatnio we Wrocławiu rozbiliśmy gang paliwowy. Kierował nim 81-letni dziadek.

Słup?

- Właśnie, że nie. Był mózgiem całego przedsięwzięcia. Wszystkim kierował. Grupa była na tyle rozwinięta, że próbowała wyprać pieniądze w branży deweloperskiej. Zdążyła nawet postawić jeden blok. Skarb państwa stracił na jej działalności 330 mln zł. Nam udało się jednak zabezpieczyć z majątków członków tej grupy 170 mln zł na poczet przyszłych kar. Obecnie to jeden z naszych priorytetów: pozbawianie tych ludzi majątków. Wiadomo, że mało kto popełni przestępstwo, bo lubi, a większość po to, by osiągnąć korzyść finansową.

Staramy się też odzyskiwać mienie, które straciły ofiary przestępstw. W ubiegłym roku odzyskane mienie stanowiło równowartość ponad 50 mln zł. Odzyskujemy wszystko: od gotówki, przez samochody, po bardzo drogi sprzęt budowlany, który teraz jest u złodziei na topie. Mało kto zdaje sobie sprawę, że koparka stojąca na ulicy może kosztować kilkaset tysięcy złotych.

Więcej niż luksusowy samochód.

- A nikt nie zwraca na nią uwagi. Tymczasem podjeżdża laweta, ładuje koparkę i odjeżdża.

Co się potem dzieje z taką koparką?

- Kupują je małe firmy budowlane. Taka koparka, w momencie kradzieży warta np. 150-200 tys. zł, jest sprzedawana za 30 tys. zł. Nikt nie pyta nierzetelnego budowlańca, skąd ma sprzęt. Ma to ma. Robi.

Centralne Biuro Śledcze Policji

Powstało z połączenia biur ds. narkotyków i ds. przestępczości zorganizowanej, na wzór amerykańskiego FBI, choć różni się od niego np. tym, że policjanci z CBŚ nie zajmują się kontrwywiadem.

Przez wiele lat policjanci z tej jednostki byli błędnie nazywani w mediach "agentami CBŚ", właśnie na wzór amerykański. W rzeczywistości agent to stały informator, współpracownik biura. W CBŚ, podobnie jak w całej policji, służą funkcjonariusze.

Jest ich blisko 2 tysiące. Zajmują się rozpracowywaniem i rozbijaniem gangów. Do zadań CBŚ należą ochrona świadków koronnych, prowadzenie przykrywkowców (czyli policjantów przenikających do struktur zorganizowanych grup przestępczych) oraz operacje specjalne, np. kontrolowany zakup narkotyków czy broni. W Biurze działa też wydział operacji pościgowych (jego policjanci nazywani są potocznie "łowcami cieni"), którego zadaniem jest odnajdywanie i zatrzymywanie gangsterów, którzy ukrywają się przed wymiarem sprawiedliwości.

Od października ubiegłego roku biuro zostało wydzielone ze struktur Komendy Głównej Policji i już nie ma dyrektora, ale komendanta. 15 kwietnia tego roku będzie świętować 15-lecie istnienia. Za ojców założycieli uważa się Marka Biernackiego, byłego ministra sprawiedliwości i byłego szefa MSWiA, oraz nadinspektora Adama Rapackiego, byłego wiceministra spraw wewnętrznych, a wcześniej zastępcę komendanta głównego policji.
Uwaga! Użytkownik jan potocki jest zbanowany na hyperrealu. Nie odpowie na próbę kontaktu, ani nie przeczyta odpowiedzi na post.
  • 1180 / 103 / 0
Bajeczne życie polskich gangsterów na zdjęciach "Masy". Imprezy, samochody, łodzie [ZDJĘCIA]

[ external image ]
Jarosław Sokołowski, ps. "Masa" - dawniej wpływowy gangster tzw "grupy pruszkowskiej", dziś świadek koronny, dzięki któremu udało się pogrążyć "Pruszków". W ostatnim czasie wzbudził sensację publikując na swoim koncie na Facebooku zdjęcia swoje i innych gangsterów z lat 90. Za zgodą Sokołowskiego publikujemy jedyne w swoim rodzaju zdjęcia "Pruszkowa".
Po raz pierwszy o gangu pruszkowskim stało się głośno w 1990 r. po strzelaninie w podwarszawskim motelu "George". Zatrzymani tam w policyjnej zasadzce gangsterzy zostali uniewinnieni, bo policja źle - w ocenie sądu - zebrała dowody w tej sprawie. "Pruszków" zdobywał pieniądze, ściągając haracze, przemycając spirytus, papierosy, dozorując szlaki przemytu kokainy i heroiny oraz produkując amfetaminę. Pod koniec lat 90. gang inwestował w zakup gruntów, zakładów produkcyjnych, klubów, restauracji, dyskotek itp.

[ external image ]
Zdjęcie zrobione na tle łodzi Leszka D. ps. "Wańka". Zdaniem Sokołowskiego "Wańka" był "mózgiem" grupy, choć wolał trzymać się w cieniu. Wolał zarabiać pieniądze, niż wdawać się w wojny.
W 2013 roku, po kilkunastu latach więzienia wyszedł na wolność. Według doniesień medialnych, Wańka regularnie spotyka się z Andrzejem Z. ps. "Słowik", który również odsiedział już swój wyrok.

[ external image ]
Na zdjęciu: "Masa", Mirosław D. ps. "Malizna" i Kazimierz G.
"Malizna" to starszy brat "Wańki". Nie wywodził się z recydywy, a swoją gangsterską karierę rozpoczynał jako taksówkarz, wożąc złodziei na akcje. Mimo to stał się jednym z najważniejszych polskich bossów. To on miał zlecić zabójstwo "Pershinga", jemu także przypisuje się udział w "samobójstwie" byłego wicepremiera Ireneusza Sekuły.
Ze starszym mężczyzną w głębi wiąże się zagadkowa historia. Według opisu Sokołowskiego jest to Kazimierz G., partner słynnego w powojennej Warszawie przestępcy Jerzego Paramonowa. W 1955 roku Paramonow ciężko ranił dwóch, a zastrzelił jednego milicjanta, a wspólnie z G. przeprowadzili w miesiąc kilkanaście napadów. Schwytani przez MO obaj zostali skazani na karę śmierci. Paramonowa powieszono, a G. ułaskawiła Rada Państwa, zamieniając wyrok śmierci na dożywocie. Wyszedł z więzienia w 1971 roku i - według oficjalnych informacji - wkrótce potem zmarł.
Sokołowski utrzymuje jednak, że zdjęcie zostało wykonane na początku lat 90., a więc około 20 lat po rzekomej śmierci Kazimierza G.

[ external image ]
Na zdjęciu: "Masa", "Dreszcz" i 'Bysiu".
Cezary D. ps. "Dreszcz" był synem Jacka D., o którym Masa w pisał w książce, że był "starym recydywistą". "Miał problem z dostosowaniem się do nowych czasów, w których nie można było bezkarnie wydłubywać ludziom oczu i skręcać karków. Wielki autorytet w stołecznym półświatku kryminalnym przełomu lat 80. i 90. Zginął z rąk własnego syna, Cezarego (który też zginął z rąk gangsterów)" - czytamy w "Masa o porachunkach polskiej mafii", jednej z serii książek pisanych wspólnie z Arturem Górskim.
Dariusz B., pseudonim "Bysiu", reprezentował interesy "Pruszkowa" na Warmii i Mazurach - koordynował działania różnych gangów zajmujących się m.in. ściąganiem haraczu, handlem narkotykami i organizacją prostytucji. Zatrzymany w Olsztynie w 2001 roku.

[ external image ]
Na zdjęciu: Loża "Masy" w klubie Planeta.
Dziś pod adresem Fort Wola 22 mieści się rockowy klub Progresja, dawniej były to Zakłady Mechaniczne im. Marcelego Nowotki, ale w latach 90. mieścił się tam chyba najsłynniejszy w Polsce klub - Planeta, lokal należący do Masy. Wśród gości Planety należy wymienić Dennisa Rodmana, Spice Girls, Modern Talking, a nawet syn Muammara Kaddafiego.
"Mówimy o jaskini rozpusty, do której chciał wejść prawie każdy i dla nikogo nie było to powodem do zażenowania. Warszawa końca lat 90., podobnie jak pół zamożniejszego świata, chciała się bawić i Pruszków zorganizował dla niej rozrywkę na miarę Londynu, Nowego Jorku, a nawet - Moskwy. Dyskoteka przyciągała jak magnes piękne kobiety - i te, które występowały na scenie, i te, które odgrywały swoje role na zapleczach" - opowiadał sam Sokołowski.

[ external image ]
Na zdjęciu: "Masa" i "Bysiu" w ośrodku rządowym w Łańsku. Auto na zdjęciu to Mercedes CL500 C140. Pruszków swoje auta kupował w komisie Magor w Bytomiu. W tym miejscu samochody kupował też ks. Henryk Jankowski.

[ external image ]
Na zdjęciu: Wojciech K. ps. "Kiełbasa", "Masa" i Mercedes 500SEC
"Kiełbasa" był jednym z młodszych gangsterów w "Pruszkowie". Jego egzekucja przypominała zamach na Vito Corleone z pierwszej części "Ojca Chrzestnego". Zabójcy czekali na "Kiełbasę" pod sklepem w Pruszkowie, gdzie codziennie robił zakupy. Padły strzały, po ulicy rozsypały się zakupy, "Kiełbasa" próbował schować się w samochodzie, ale nie zdążył.

[ external image ]
Na zdjęciu: "Sproket", "Masa" i "Bysiu"
"Sproket" był ochroniarz "Masy". Obciążał swoimi zeznaniami gangsterów i policjantów z CBŚ. Powiedział śledczym o kilkuset przestępstwach i otrzymał status świadka koronnego. Twierdził jednak, że ochraniający go policjanci znali jego zeznania i próbowali go nakłonić do ich zmiany. Gdy prokuratura nie zgodziła się na wymianę funkcjonariuszy, odmówił składania dalszych zeznań i utracił status świadka koronnego. "Sproket" twierdzi dziś, że wyjechał z Warszawy i zaczął się ukrywać

[ external image ]
Mężczyzna w okularach to Wojciech P. Kasjer mafii pruszkowskiej, biznesmen z branży budowlanej i - jak twierdzi Masa - niedoszły minister budownictwa z ramienia Pruszkowa.

[ external image ]
Na zdjęciu "Kiełbasa", "Masa" i Wojciech P.

[ external image ]
Na zdjęciu: "Masa" na ślubie "Skwary".
"Skwara" był człowiekiem od wyłudzania kredytów i innych oszustw w grupie pruszkowskiej.

[ external image ]
Na zdjęciu: "Bysiu" za barem w domu "Masy"

[ external image ]
Na zdjęciu: Wybory Miss Mazowsza. W środku "Masa"

[ external image ]
Na zdjęciu: Wojciech K. ps. "Kiełbasa" i Jarosław Sokołowski ps. "Masa"

[ external image ]
[ external image ]
[ external image ]
[ external image ]
[ external image ]
[ external image ]
Uwaga! Użytkownik jan potocki jest zbanowany na hyperrealu. Nie odpowie na próbę kontaktu, ani nie przeczyta odpowiedzi na post.
  • 1180 / 103 / 0
Kolorado nie ulega marihuanie
Mariusz Zawadzki (Waszyngton)

[ external image ]
Menedżerka marihuanowego outletu w Denver prezentuje towar z linii firmowanej przez rapera Snoop Dogga (DAVID ZALUBOWSKI/AP)

Wbrew obawom swobodny dostęp do marihuany w stanie Kolorado nie zwiększył jej popularności wśród młodzieży.

Marihuana jest w wolnej sprzedaży w Kolorado już dwa i pół roku. Każdy, kto ukończył 21 lat, może sobie jednorazowo kupić jedną uncję, czyli 28 gramów tej używki, w dowolnej postaci - trawki do palenia czy np. nafaszerowanych nią ciasteczek.

Początkowo obawiano się, że może to wpędzić w nałóg młodzież, z natury rzeczy najbardziej podatną na pokusy, albo doprowadzić do serii niefortunnych pomyłek - np. małe dzieci znajdują ciasteczka niezbyt starannie schowane przez rodziców i po ich zjedzeniu wpadają w trans. Opisywano nawet kilka takich przypadków w mediach. By temu zapobiec, gubernator John Hickenlooper kilka dni temu zabronił sprzedaży marihuanowych żelków w kształcie małych misiów, które są popularnym smakołykiem amerykańskich dzieci.

Jak dowodzą badania stanowego departamentu zdrowia - na podstawie anonimowych ankiet w szkołach, w których wzięło udział 17 tys. nastolatków - jedna piąta z nich przyznaje, że w ciągu ostatniego miesiąca spożyła marihuanę. To wynik taki sam jak w ostatnich kilku latach, a nawet o jeden procent niższy, niż wynosi ogólnokrajowa średnia dla młodzieży.

62 proc. nastolatków z Kolorado stwierdziło w ankiecie, że nigdy w życiu nie próbowało marihuany. Również ten odsetek pozostaje bez zmian od kilku lat, czyli nie zmienił się od czasu, kiedy nie była ona jeszcze tak dostępna.

Tamtejsza młodzież ma za to większy problem z alkoholem - 30 proc. nastolatków przyznaje, że w ciągu ostatniego miesiąca piło.

Wyniki ankiety mają oczywiście znaczenie i poza stanem, bo od 1 stycznia 2014 r. cała Ameryka przygląda się Kolorado, traktując je jako swoiste poletko doświadczalne. Dwa tygodnie temu Denver odwiedził Nicholas Scutari, stanowy senator z New Jersey, by na miejscu przypatrzyć się wynikom marihuanowego eksperymentu.

- Wszystko działa bardzo dobrze, w Kolorado nie ma wzrostu przestępczości ani nałogów. W ciągu 60 dni zgłoszę do stanowego senatu propozycję legalizacji również u nas - stwierdził po powrocie. Argumentował, że New Jersey na podatkach ze sprzedaży marihuany mogłoby zarabiać ok. 300 mln dolarów rocznie.

W zeszłym roku Kolorado zarobiło na tym 140 mln, z czego część zasiliła budżety szkół, a część przeznaczono na pomoc narkomanom. Dochody jeszcze wzrosną, bo kilka dni temu gubernator Hickenlooper podpisał rozporządzenie, które zezwala na znacznie większe zakupy przybyszom z innych stanów. Do tej pory mogli kupować jednorazowo tylko 7 gramów, teraz 28, tak jak mieszkańcy Kolorado.

Oczywiście są też problemy. Na przykład: choć marihuanę można kupować na terenie całego stanu, w wielu jego hrabstwach nie wolno jej palić w miejscach publicznych - nie regulują tego stanowe przepisy. Dlatego ostatnio debatuje się w Kolorado nad stworzeniem "marihuanowych klubów", takich jak w Amsterdamie; palenie w nich byłoby dozwolone, a nawet stanowiłoby główną atrakcję. Takie kluby już zresztą istnieją, ale nielegalnie i czasami przytrafiają się im policyjne naloty.

Co ciekawe, według prawa federalnego spożycie, a tym bardziej sprzedaż marihuany jest wciąż przestępstwem, które obowiązuje w całym kraju. Jednak rząd Baracka Obamy zadeklarował, że nie będzie tego prawa egzekwował w stanach, które zdecydowały się na pełną jej legalizację.
Uwaga! Użytkownik jan potocki jest zbanowany na hyperrealu. Nie odpowie na próbę kontaktu, ani nie przeczyta odpowiedzi na post.
  • 1180 / 103 / 0
[ external image ][ external image ][ external image ]

O możliwościach wykorzystania marihuany w medycynie, grupach pacjentów, którym może pomóc, i badaniach naukowych nad skutecznością terapii kannabinoidowej pisze trójka ekspertów z Włoch, gdzie medyczna marihuana zakwalifikowana jest jako lek.
W Polsce książka ukazuje się w momencie gorącej politycznej dyskusji o leczniczym zastosowaniu konopi. Redaktorem polskiego wydania jest dr Jerzy Jarosz, który prowadzi punkt konsultacyjny dla pacjentów zainteresowanych terapią.

"Konopie... dla wszystkich", Fabio Firenzuoli, Francesco Epifani, Idalba Loiacono, wyd. Esteri.
Uwaga! Użytkownik jan potocki jest zbanowany na hyperrealu. Nie odpowie na próbę kontaktu, ani nie przeczyta odpowiedzi na post.
  • 1180 / 103 / 0
Chemiczny koktajl prowadzący do orgazmu
Julie Holland

[ external image ]

Chemia pożądania i chemia fascynacji są podobne, ale nie takie same. Testosteron sprawia, że jesteśmy napalone, dopamina dodaje nam energii, żeby iść do przodu, a oksytocyna uwalnia nas od
lęku przed obcymi, żebyśmy mogły zrzucić z siebie ubranie. Fragment książki.


Zakochany mózg przypomina wiele powiązanych ze sobą pętli. Euforia i podniecenie wywołane dopaminą pobudzają wydzielanie testosteronu. Dopamina i szczególnie oksytocyna zwiększają wrażliwość na dotyk. Im więcej kontaktów cielesnych, przytulania, całowania, patrzenia sobie nawzajem w oczy i pobudzania sutków, tym więcej wydziela się oksytocyny, która stymuluje testosteron, a następnie dopaminę.

Oksytocyna i endorfiny nie tylko wywołują podniecenie i przyjemność, ale także sprzyjają powstawaniu uczucia bliskości i odprężenia. Kiedy kobieta jest podniecona pobudzaniem sutków, wydziela się oksytocyna, podobnie jak podczas karmienia noworodka piersią. Dalsze pieszczoty pochwy, łechtaczki i szyjki macicy jeszcze bardziej zwiększają ilość oksytocyny i estrogenu, czego efektem jest silna potrzeba penetracji i rozszerzenie mięśni pochwy, która przygotowuje się na to, co ma nastąpić. Estrogen angażuje się w każdą fazę pobudzenia seksualnego, sprawia, że kobiety stają się bardziej podniecone i nawilżone, oraz pobudza wydzielanie oksytocyny.

W miarę rozwoju aktu seksualnego rośnie poziom oksytocyny, który osiąga kulminację w momencie orgazmu. Estrogen i testosteron stawiają mózg w stanie najwyższej gotowości po to, żeby w cały proces mogły się włączyć dopamina i noradrenalina, nasze dwie chemiczne przyjaciółki, które przekazują komunikat "wstań i zauważ". Oczywiście dopamina sprawia, że zwracamy uwagę na bodźce takie jak seks, które mogą zaspokoić nasze potrzeby. Dzięki niej odczuwamy przyjemność. Ponadto wzmacnia doznania zmysłowe i pobudza system nagrody, który motywuje nas do dalszego działania i doprowadza do orgazmu.

Heroina w mózgu


W naszym organizmie działają dwa konkurujące ze sobą systemy: współczulny i przywspółczulny. Pierwszy jest oparty na reakcji "walcz lub uciekaj", natomiast drugi odpowiada za odpoczynek i trawienie. Wyrzut noradrenaliny uruchamia układ współczulny, przyśpieszając akcję serca, podnosząc ciśnienie krwi i sprawiając, że nasz oddech staje się ciężki. Równoważąc to działanie, układ przywspółczulny także angażuje się w cały proces i kieruje przepływem krwi do genitaliów.

Seks opiera się na zachowaniu subtelnej równowagi między pobudzaniem tych dwóch układów, które nieustannie się przełączają. We wczesnej fazie zbyt duże pobudzenie przypominające wyrzut adrenaliny może utrudniać, a nawet uniemożliwiać, przejście do fazy plateau i osiągnięcie orgazmu, działając podobnie do takich środków pobudzających jak kokaina i spid.

W finale endorfiny znajdują się w centrum uwagi i sprawiają, że czujemy się wspaniale i pragniemy nieustannie uprawiać seks. Endorfiny podnoszą również próg odporności na ból. W trakcie szczytu pobudzenia seksualnego zwiększa się ona o połowę. Kiedy jesteście w stanie maksymalnego pobudzenia i na haju pod wpływem heroiny wytwarzanej przez wasz własny mózg, to nie tylko w mniejszym stopniu odczuwacie ból, ale również rozkosz seksualna i ból w pewnym stopniu nakładają się na siebie, ponieważ mechanizmy ich powstawania są ze sobą ściśle po- wiązane.

Jeśli pociąga was seks analny albo ssanie palców stóp, wiedzcie, że bodźce analne biegną tymi samymi drogami co bodźce genitalne, a obszar mózgu, który przewodzi impulsy czuciowe z genitaliów, znajduje się tuż obok obszaru przewodzącego bodźce z palców stóp. Odpowiednie pobudzenie jednego z tych obszarów powoduje przeniesienie bodźców do części mózgu odpowiedzialnej za wrażenia czuciowe dotyczące genitaliów. Mechanizmy przewodzenia impulsów nerwowych w piersiach i genitaliach także nakładają się na siebie, co może tłumaczyć to, że niektóre kobiety potrafią osiągnąć orgazm sutkowy. Czyż mózg nie jest cudowny?

Chemia orgazmu

Orgazmy są dla was korzystne. Redukują śmiertelność, dobrze działają na serce i układ sercowo-naczyniowy, zapobiegają endometriozie, a kiedy nadchodzi właściwy moment, ułatwiają zajście w ciążę i donoszenie jej do terminu porodu.

Dopamina inicjuje rozkosz seksualną, a za drugi akt, którego apogeum stanowi orgazm, odpowiadają endorfiny. Oksytocyna i dopamina odgrywają dużą rolę w doprowadzaniu nas do orgazmu, ale sam moment szczytowania i jego odurzające efekty zawdzięczamy działaniu potrójnej mieszanki oksytocyny, endorfin i PEA, przypominającego halucynogen związku chemicznego w mózgu, który sprawia, że możemy poczuć się tak, jakbyśmy naprawdę wyszły "daleko poza ciało". Odjechane, psychodeliczne doświadczenia wyjścia z ciała albo na zmianę śmiech i płacz to zupełnie normalne reakcje podczas orgazmu.

Oksytocyna sprawia, że czujesz się związana ze swoim kochankiem. Wywołuje odprężenie i rodzi w tobie poczucie spokoju, bezpieczeństwa i zaufania, potrzebne do tego, żeby osiągnąć orgazm. Osiągając najwyższy poziom w czasie orgazmu, wywołuje skurcze macicy, które pomagają "wessać" nasienie do jej szyjki. Może być także źródłem wspaniałych uczuć otwartości, zaufania i poczucia więzi. U kobiet miłe emocje wywołane przez oksytocynę trwają od jednej do pięciu minut po orgazmie.

Po szczytowaniu rośnie też poziom serotoniny, wywołując poczucie szczęścia, odprężenia, zadowolenia seksualnego i zaspokojenia. U niektórych kobiet po orgazmie uruchamia się negatywna pętla przyczynowo-skutkowa, której towarzyszy wydzielanie się prolaktyny, co sprawia, że czują się senne, otumanione, a często znacznie mniej chętne na seks. Inne natomiast po doświadczeniu zwiększonej dawki przyjemności reagują zawsze tak samo: "Chcę więcej". Zdarza się czasem, że dopamina, noradrenalina i testosteron podsycają chęć na seks. Oksytocyna także zwiększa wrażliwość na dotyk i potrzebę przytulania się nago, co z kolei może spowodować następny skok poziomu testosteronu.

Pikantne szczegóły

Laboratorium Barry'ego Komisaruka na Uniwersytecie Rutgersa w północnej części stanu New Jersey to największa jednostka naukowo-badawcza na świecie, która zajmuje się badaniami nad orgazmem. To tutaj mężczyźni i kobiety wjeżdżają do aparatu tomografii komputerowej, gdzie muszą leżeć nieruchomo z głową w komorze pomiarowej. Następnie przeprowadza się pomiary przepływu krwi w mózgu, podczas gdy pacjenci przeżywają orgazm. Od lat w laboratorium prowadzone są badania nad tym, co wywołuje orgazm, łącznie z przyglądaniem się kobietom, które potrafią szczytować na skutek fantazji seksualnych.

Najnowsze badania przeprowadzone w laboratorium prezentują różnice między orgazmem osiąganym przez masturbację a tym, który jest efektem zaspokojenia przez partnera. Większość z nas z pewnością z miejsca zgodziłaby się ze stwierdzeniem, że te dwa rodzaje orgazmu różnią się między sobą pod względem jakości, szczególnie jeśli chodzi o bogactwo emocji. Pytanie: czy różnią się również pod względem fizjologicznym? Początkowo uważano, że tak.

Podczas orgazmu do mózgu płynie krew bogata w tlen i składniki odżywcze. W miarę zbliżania się szczytowania następują zmiany w przepływie krwi do mózgu. Po pierwsze, zostaje aktywowana kora somatosensoryczna, część mózgu, która przewodzi wrażenia czuciowe. Następnie obserwuje się zmniejszony przepływ krwi do kory czołowej. Chcemy mniej krwi w korze czołowej, bo tak jak w samochodzie musimy zdjąć nogę z hamulca, żeby jechać do przodu, a kora czołowa mogłaby zahamować cały mechanizm. Niedługo potem aktywowana jest drugorzędowa kora czuciowa somatosensoryczna, która wzbogaca doznania fizyczne o komponent emocjonalny. Następnie zwiększa się przepływ krwi do ciała migdałowatego, centrum zarządzania twoimi emocjami, a potem do podwzgórza, które jest odpowiedzialne za wydzielanie oksytocyny.

Ostatnią część układanki stanowi układ dopaminowy, który leży u podłoża dążenia do zdobycia nagrody oraz przeżycia przyjemności i euforii. Ten system w mózgu odpowiada za ostatni krok na drodze do spełnienia seksualnego. Dopamina nie tylko pomaga nam zwrócić uwagę na naszą nagrodę, skupić się na niej i bacznie ją śledzić, ale również nadaje temu wydarzeniu priorytetowe znaczenie. Dlatego nie bądźcie zaskoczone, kiedy mężczyzna, na którym do tej pory średnio wam zależało, nagle zyska w waszych oczach, ponieważ doprowadził was do orgazmu przez duże "O". Skoki poziomu dopaminy obniżają także progi czuciowe, żeby zintensyfikować nasze doznania, i przygotowują nasz mózg na większą dawkę przyjemności.



Orgazm. Trzecia brama
Paulina Reiter

Do tej pory uznawano, że orgazm kobiecy jest - jak w schemacie męskim - ukoronowaniem seksu. Podniecenie narasta do szczytowego momentu, po którym następuje odprężenie. Ale okazało się, że u kobiet jest inaczej. Z Alicją Długołęcką rozmawia Paulina Reiter

Czy są jakieś nowe odkrycia naukowe związane z orgazmem?


W 2000 roku spojrzenie na kobiecy orgazm zmieniło się zasadniczo. Seksuolodzy zrezygnowali z męskiego punktu widzenia, ponieważ obowiązujący do tego czasu model Masters-Johnson z 1966 roku jakoś nie chciał się dopasować do kobiet.

Co to znaczy?

Masters i Johnson opisali powszechnie znany linearny model reakcji seksualnej, taki sam dla mężczyzn i dla kobiet. Na podstawie badań, które prowadzili w warunkach laboratoryjnych, wyodrębnili cztery fazy: podniecenie, plateau, orgazm i odprężenie. Znana seksuolożka Helen Kaplan dołączyła piątą fazę poprzedzającą pozostałe - pożądanie, co wydaje się zasadne, bo bez niego trudno byłoby osiągnąć podniecenie. Badania z początku naszego wieku wykazały jednak, że stosowanie tego samego schematu do kobiet i mężczyzn nie do końca się sprawdza, bo bardzo się różnimy. W 2001 roku Rosemary Basson opracowała nowy, tzw. cykliczny, model reakcji seksualnej kobiety.

Na czym polega różnica?

Basson podkreśliła rolę dwóch czynników - bliskości emocjonalnej i poziomu satysfakcji ze związku. Dodanie tych dwóch elementów wyjaśniło, dlaczego kobiecy orgazm charakteryzuje się tak dużą zmiennością i różnorodnością pomiędzy poszczególnymi kobietami oraz w różnych cyklach życia.

Do tej pory uznawano, że orgazm kobiecy jest - jak w schemacie męskim - ukoronowaniem seksu. Podniecenie narasta do szczytowego momentu, po którym następuje odprężenie. Ale okazało się, że u kobiet jest inaczej. Następstwem narastającego podniecenia jest satysfakcja seksualna, której może, ale nie musi towarzyszyć orgazm. Oznacza to, że orgazm nie jest ani celem, ani warunkiem udanego życia seksualnego u kobiet. Najważniejsza jest satysfakcja, poczucie zadowolenia. Orgazm może jej towarzyszyć i być przerywnikiem lub kropką nad i.

Przerywnikiem w odczuwaniu satysfakcji?

Tak. Badania wykazały, że kobiecy orgazm może nastąpić jeszcze przed osiągnięciem maksymalnego podniecenia albo w trakcie lub w chwili jego ustępowania. Samo przeżywanie orgazmu na poziomie fizjologicznym jest u obu płci podobne, ale kobiety podkreślają istotny związek orgazmu z pieszczotami łechtaczki, osiągają go wolniej, ale za to są zdolne do kilku orgazmów następujących po sobie, mogą też przejść od fazy podniecenia od razu do orgazmu albo przejść przez wszystkie fazy bez osiągnięcia orgazmu i odczuwać niezmierną satysfakcję.

No i jeszcze jedna zasadnicza różnica - kobieta nie potrzebuje określonego czasu na odpoczynek, w którym podniecenie musi osłabnąć, aby móc osiągnąć kolejny orgazm. Wręcz przeciwnie, po orgazmie może odczuwać jeszcze silniejsze podniecenie. W hinduizmie jest takie porzekadło, że apetyt seksualny rozbudzonej kobiety jest osiem razy silniejszy niż męski. Coś w tym jest. Ale siła tego apetytu zależy od nastawienia emocjonalnego do partnera, rodzaju stymulacji i kontekstu. To u kobiet jest zindywidualizowane.

Podsumowując, nowość polega na tym, że w seksuologii uwzględniono perspektywę kobiecą. Mnie to cieszy, ponieważ gotowe modele ograniczały poznawanie kobiecej seksualności. Przypomnę choćby to, że dopiero w ostatnich 20 latach dokładniej poznano budowę łechtaczki i zjawisko kobiecej ejakulacji.

Poznano w sensie naukowym?

Zachodniej nauce co chwila wydaje się, że coś odkrywa, bo wreszcie zaczęła badać kobiecą seksualność nie tylko pod kątem ginekologiczno-prokreacyjnym, ale też neurologicznym i seksuologicznym. Jeśli jednak spojrzymy na to z perspektywy medycyny wschodniej, to okazuje się, że bardzo wiele już wiadomo od tysiącleci - to, co robi nauka zachodnia, to analizuje strukturalnie i zmienia nomenklaturę. Ezoteryczny język Wschodu jest dla nas nie do przyjęcia, ale jeśli to samo opiszemy językiem naukowym - to już ma dla nas sens. Na przykład "trzecia brama", którą zachodni seksuolodzy nazwali punktem A lub strefą AFE...

Punkt A? Do tej pory dużo słyszało się o poszukiwaniach punktu G.

Punkt A, zwany też strefą AFE, to obszar za punktem G, na przedniej ścianie pochwy, ale dalej - tuż przy szyjce macicy, pobudzany przy głębokiej penetracji. Przy specyficznym pobudzaniu tego miejsca możemy uzyskać kolejny rodzaj orgazmu i trzeci rodzaj wytrysku.

Trzecia brama? Trzeci wytrysk?

Pierwszy wytrysk to lubrykacja występująca przy podnieceniu, na przykład przy erotycznej rozmowie, pocałunkach, pieszczotach miejsc intymnych i stymulacji łechtaczki. Gdy kobieta jest pobudzona seksualnie, nabłonek pochwowy w okolicach wejścia do pochwy obrzmiewa i przez setki małych przewodzików wydziela śliski, przejrzysty płyn. Wargi sromowe mniejsze przy wejściu do pochwy również posiadają gruczoły tzw. przedsionkowe, które produkują śluz. Zadaniem lubrykacji jest ułatwienie stosunku seksualnego i zapłodnienia.

Drugi to wytrysk z gruczołów przy cewce moczowej, który pojawia się w wyniku pobudzania drugiej bramy, czyli tego, co czasami określamy jako punkt, a dokładniej obszar G. I ten trzeci - który w literaturze wschodniej był opisany już dawno - wynikający z pobudzenia trzeciej bramy, czyli punktu AFE.

Dlaczego miałybyśmy uznać, że to nie jakieś czary-mary? Dlatego, że skoro istnienie drugiej bramy wytrysku znalazło naukowe potwierdzenie jakieś 15 lat temu, to dlaczego to miałoby być nieprawdą? Poza tym kobiety opowiadają o orgazmie "innego" rodzaju. Wystarczy ich posłuchać.

"Innego" rodzaju? Co to znaczy?

Zdaniem Basson kobieca motywacja do seksu wykracza daleko poza pożądanie typu męskiego rozumiane jako myśli i fantazje seksualne i pragnienie kontaktu seksualnego. Podstawową rolę w tym, czy chcemy seksu, czy nie, odgrywają emocje i interpretacja sytuacji. Orgazm nie jest przeżyciem natury fizjologicznej, seksualnej (czyli przyjemnościowej), ponieważ w większości sytuacji jego przeżywanie nasila u kobiet poczucie więzi z partnerem, a to z kolei wzmaga ochotę na seks.

Ciekawe jest to, co nie wpływa na orgazm: poziom wykształcenia, pozycja materialna, a nawet osobowość. Inne interesujące badania podkreślają z kolei rolę zapachu partnera. Są też badania, które wskazują, że łatwość w osiąganiu orgazmu warunkują czynniki genetyczne, i to aż w 40 proc. Ważna jest również faza cyklu. Udowodniono, że kobiety w fazie jajeczkowania najłatwiej osiągają orgazm.

Największym problemem jest to, że zamiast odczuwać satysfakcję, dążymy do orgazmu i w efekcie nie koncentrujemy się na tym, co naprawdę sprawia nam przyjemność. Zamiast rozkoszować się cielesną bliskością w niezliczonych wariantach, nastawiamy się na uzyskanie czegoś konkretnego. Tylko po co? Orgazm nie może być celem samym w sobie, bo gdy się nim staje, to im bardziej się staramy do niego dojść, tym bardziej się od niego oddalamy. Często trudności w przeżywaniu orgazmu uniemożliwia choroba, na którą cierpimy jako współczesne zorganizowane i samodzielne kobiety. Ta choroba nazywa się kontrola.

Dlaczego tak trudno pozbyć się kontroli?

Bo ona jest wypracowywana przez lata i na wielu poziomach. Zewnętrznym - kiedy związana jest z sytuacją życiową, z tym, że możemy uważać, że to nieodpowiedni moment, miejsce i nie ta osoba. Wewnętrznym - kiedy związana jest z wychowaniem, światopoglądem, tym, jak się czujemy.

Czyli kobiecie powinno się odłączać mózg przed seksem, żeby nie myślała?

Mózg zawsze się przyda. Wystarczyłoby zablokować przewodziki związane z samooceną. Lampka wina i wygłupy dobrze zadziałają.

Kolejny rodzaj kontroli, najtrudniejszy do pokonania, jest związany z ryzykiem emocjonalnym. Kobiety wstydzą się być spontaniczne. Boją się tego, co pomyśli mężczyzna, gdy one odpuszczą kontrolę. I boją się samej siebie, tego, iż może się okazać, że są inne, niż przypuszczały (to często wychodzi przy romansach, gdy kobieta się dziwi: o, to ja taka jestem?), że mają inne potrzeby. I czwarty rodzaj kontroli - kontrola ciała. Aby przeżyć głęboki orgazm, musimy umieć puścić kontrolę i tu.

Z warsztatów z kobietami, które prowadzę, wynika jasno, że nawet przy pogłębionej pracy z emocjami bardzo trudno się pozbyć tego ostatniego rodzaju kontroli. Zazwyczaj mamy słaby kontakt ze swoim ciałem, bo traktujemy je zbyt instrumentalnie - ma być sprawne, płodne i ładnie wyglądać. Aspekt związany z przeżywaniem przyjemności jest przez kobiety często zaniedbywany. Dużo warunków musi być spełnionych, żebyśmy się poczuły bezpiecznie z drugą osobą w otwartej, seksualnej relacji. Żebyśmy pozwoliły ciału zrobić to, co chce. To dotyczy też dwóch rodzajów orgazmu - przy stymulacji punktu G i przy stymulacji punktu AFE.

Jakie to orgazmy?

Tak zwane orgazmy pogłębione - jedne z najsilniejszych doznań fizycznych i psychicznych, na granicy przyjemnego-nieprzyjemnego, "drżenia i bojaźni". Kobiety mówią, że to przeżycie z jednej strony piękne, z drugiej - że się go boją. Mówią o lęku przed utratą rozumu, tożsamości, odczuwania ciała.

Ale przecież od orgazmu oszaleć nie można?

Od orgazmu pewnie nie. Chociaż bywa, że szalejemy od dobrego seksu, takiego, w który angażujemy się do cna. To jak wstrzyknięcie narkotyku - możemy chodzić otumanione przez kilka tygodni, a nawet miesięcy, bywa, że seks z określoną osobą staje się naszą obsesją. Orgazm też wywołuje reakcję biochemiczną - wydzielają się hormony szczęścia, łącznie z oksytocyną odpowiedzialną za przywiązanie, ale również za próg odczuwania bólu.

Żadna z nas nie wie, jaki wpływ może mieć seks na nasze życie. Kobiety rozsądne i mądre mogą totalnie "zgłupieć", kiedy spotkają "tę właściwą osobę", z którą osiągają głęboką cielesną więź, a kobiety, które uprawiały seks w sposób powierzchowny i przypadkowy, mogą stać się uduchowione. Powiem tak: jest się czego bać.

To może od początku. Co to właściwie jest orgazm?

Z greckiego "orgao" oznacza "płonąc gniewem". Z francuskiego "orgasme" - poryw gniewu. Myślę, że bardziej chodzi o ten poryw i płomień niż gniew. Oczywiście istnieje seksuologiczna definicja orgazmu i mogę pani podać.

"To szczytowy moment przeżywania przyjemności seksualnej".

Tak. Ale przekornie powiem: zależy kiedy. W jednym zbliżeniu coś będzie szczytowe, innego dnia lub nocy - coś innego. Wracając do opisów dających pole wyobraźni - mamy przynajmniej trzy bramy i trzy wody, które płyną. Nie mówiąc już o czwartym orgazmie bez stymulacji - psychogennym.

Mogłabym więc wymienić klasyczne objawy, które pozwalają rozpoznać, że to właśnie "to": przejściowy szczytowy stan odczuwania intensywnej przyjemności, zmiana stanu świadomości, niezależne od woli rytmiczne skurcze mięśni dna miednicy, skurcze zwieraczy cewki i odbytu połączone z mimowolnym napięciem mięśni całego ciała.

Orgazm bierze się z pożądania. Żeby pożądać, musimy myśleć o seksie lub/i bliskości. Tu przypomnę: pożądanie można wygasić - możemy wykreślić ten obszar z życia i możemy go obudzić. I nie trzeba wcale być w związku, nie musimy mieć partnera seksualnego, nie musimy myśleć w sposób pornograficzny, żeby być osobą seksualną.

Druga faza, która wynika z pożądania, to podniecenie. A z narastającego podniecenia pojawia się orgazm, a potem następny i następny. Główna praca, którą możemy wykonać, jest w fazie drugiej. Tu możemy pracować z ciałem, z odrzuceniem blokad i budować relację z partnerem. Mam tu książkę opartą na analizie tantrycznej i chciałam pokazać pani wykresy - przedstawione jest tu dojście do pojedynczego orgazmu, do wielokrotnych orgazmów i do pogłębionego orgazmu, tu zwanego "orgazmicznym ciągiem w górę", podczas którego...

..."rozkosz zalewa mózg".

Oraz "możliwa jest transformacja świadomości, znikanie tożsamości". Pojawia się też określenie "punkt bez odwrotu" - to moment, o którym kobiety mówią, że to "uczucie nie do wytrzymania". I widzi pani - okazuje się, że coś, co uważamy za "nienazywalne", niemożliwe do wyrażenia słowami, jest uniwersalnym doświadczeniem.

Na wykresie zauważy pani, że orgazm pierwszego typu polega na tym, że po chwili szczytu następuje spadek. To orgazm podobny do męskiego. Kobiety, które stymulują łechtaczkę, też mówią o szybkim rozładowaniu napięcia - jak to mówi ktoś, kogo znam: "Kliknę się i już". U kobiety jednak inaczej niż u mężczyzny moment spadku jest krótki i już za chwilę można cały schemat powtórzyć. Jeśli powtórzymy go kilkakrotnie, osiągniemy orgazm wielokrotny - czyli orgazm po orgazmie z przerwami. Jeśli zaś chcemy przeżyć orgazm pogłębiony, trzeba przetrzymać to "uczucie nie do wytrzymania" i wejść na wyższe etapy. Aby uzyskać tego typu podniecenie, najlepiej zacząć od "drażnienia" łechtaczki, która warunkuje obrzmienie całego obszaru warg sromowych, okolic punktu G wewnątrz pochwy i przy ujściu cewki moczowej, czyli całej tzw. platformy orgazmicznej. Wtedy stymulacja pochwy - i punktu G, i punktu A - ma głęboki sens. Rozkosz zaczyna rozprzestrzeniać się od łechtaczki na cały obszar genitalny i przenosi się wzdłuż kręgosłupa, mamy uczucie, że zalewa nam całe ciało. Ma to neurologiczne uzasadnienie - "pulsacja z dołu", czyli to uwrażliwienie przenosi się na korzenie nerwowe wzdłuż całego rdzenia kręgowego aż do mózgu. Wtedy mamy wrażenie, że "rozkosz zalewa nam mózg" - aktywują się połączenia między narządami płciowymi a ośrodkami seksualnymi w mózgu, całe ciało jest całkowicie rozbudzone, jesteśmy w ogniu...

...ogniu gniewu!

Pani żartuje. Wtedy też kobiety przeżywają coś, co opisują jako "zatracenie granic ciała". Ciało staje się jedną wielką strefą erogenną. To dlatego, że jest w tej chwili maksymalnie nastawione na odbieranie zmysłowych bodźców. Doświadczeniem szczytowym może być więc pogłębiona świadomość "rozlania się". Dużo kobiet właśnie to opisuje jako szczytowe doświadczenie, a nie to, co czytamy w podręcznikach i gazetach, że przy orgazmie musi nam pulsować pochwa i odbyt. Dla wielu z nas jest to doświadczenie graniczne, transcendentne, prawdziwie miłosne. Kobiety, które to relacjonują, mówią, że daje to poczucie całkowitego zjednoczenia.

Czyli różnica między orgazmem wielokrotnym a pogłębionym jest taka, że w jednym stawiamy na ilość, a w drugim na jakość.

Tak. Orgazmem wielokrotnym byśmy nazwały tę zdolność, że przechodzimy przez punkt graniczny, następuje spadek, ale po kilku minutach możemy przeżywać kolejny orgazm. Drugi to pogłębianie orgazmu, przejście do stanu podwyższonej energii seksualnej. Pierwszy orgazm przypomina chwytanie, bo chcemy zaspokoić pożądanie, drugi - uwalnianie, ponieważ poddajemy się rozkoszy ukrytej w ciele.

Brakuje nam jednak nomenklatury naukowej, żeby to opisać. Ma to jednak uzasadnienie biologiczne. Orgazm łechtaczkowy to orgazm wsysający - w skutek pulsacji i zaciśnięcia pochwy w środku robi się wolna przestrzeń. Chodzi o to, by wessać nasienie, żeby członek nie wydostał się z pochwy i żeby posługując się taoistycznymi kategoriami wykraczającymi poza naukowość - wciągnąć tę życiodajną męską energię. Podczas drugiego i trzeciego rodzaju orgazmu (z punktu G i z punktu A) kobieta odczuwa napięcie w wypieraczach, podobne do wrażenia, jakby chciała oddać mocz. Najkorzystniejsze pozycje dla kobiety do stymulacji punktu A, to kiedy leży z nogami do góry lub ma stosunek od tyłu - kiedy dochodzi do bardzo głębokiej penetracji i penis dotyka szyjki macicy. Przy obu stymulacjach pochwy - płytszym czy głębszym - może dochodzić do kobiecego wytrysku. Z opisów wynika, że orgazmowi tego typu towarzyszy stan całkowitej relaksacji, niemal normalne tempo pracy serca i uczucie poddania się. Rozkosz odczuwana jest bardzo głęboko i jest bardziej rozmyta. Dlatego bardziej przypomina uwolnienie niż chwytanie. Można powiedzieć w uproszczeniu, że biorąc pod uwagę reakcje neuromięśniowe, to pierwszy typ orgazmu jest bardziej instynktowny i prokreacyjny, drugi i trzeci - bardziej zmysłowy i więziotwórczy. Pierwszy łączy się z zaspokajaniem apetytu, drugi i trzeci - z delektowaniem się. I głupie byłoby stwierdzenie, który jest lepszy.

Z jakim partnerem doświadczymy orgazmu wielokrotnego?

Z takim, który jest zainteresowany seksualnym rozwojem. Mężczyźni, którzy mają wiedzę na temat seksualności kobiety i pragną bliskości, relacjonują kobiecy wytrysk, wielokrotny lub pogłębiony orgazm jako bardzo silne i poruszające seksualnie i duchowo doświadczenie. Wymieniają takie określenia, jak: poruszające przeżycie, inna jakość, odkrycie seksu, czułość, jedność, miłość.

Większość kobiet doświadcza pogłębionego orgazmu z bardzo bliską osobą, najbliższą duchowo. Życie nas czasami zaskakuje i przeżywamy je niekoniecznie z osobą, która jest naszym partnerem życiowym lub/i ojcem naszych dzieci, i wtedy dzieje się dramat. Inne kobiety wręcz przeciwne - doświadczają go z osobami, z którymi nie są związane. Doświadczana wtedy bliskość nabiera charakteru uniwersalnego. W naszej kulturze nie jest to forma rozumiana, ponieważ nie mieści się w systemie wartości. Jeszcze inne kobiety odkrywają ten typ orgazmu bardziej świadomie i takie powiedzą: "Najpierw poznaj samą siebie, a potem wybierz właściwego człowieka". Nie będę ukrywać, że zachęcam do tej drogi. Na przykład istotne znaczenie dla łatwości osiągania orgazmu ma kurczliwość mięśnia łonowo-guzicznego (mięśnie Kegla), czyli warto go ćwiczyć pod tym kątem. Znajomość własnego ciała plus dobra i dojrzała relacja są najlepszym składem.

A dokładniej to, co należy zrobić ze sobą?

Lekceważone, niekiedy ośmieszane lub pornografizowane kwestie techniczne mają znaczenie. Potwierdzają to badania, ponieważ okazuje się, że dla przeżywania samego orgazmu większe znaczenie ma rodzaj i czas stymulowania pochwy niż same pieszczoty. Warto więc by było lepiej ją poznać pod tym kątem... Ważna jest wiedza anatomiczna - kobietę chętną do pracy nad sobą poprosiłabym, by obejrzała w lusterku łechtaczkę, zobaczyła, co się z nią dzieje w stanie podniecenia, spróbowała zacisnąć na jednym lub dwóch palcach mięśnie Kegla, poszukała punku G (lekko chropowate wybrzuszenie, około 2 cm na przedniej ścianie pochwy), wyczuła palcem szyjkę macicy, bo samej szyjki się nie czuje, i za pośrednictwem dotyku odnalazła na przedniej ścianie wrażliwy punkt AFE. Bez skrępowania. Żeby poszukała przyjemności seksualnej w swoim ciele. A potem - żeby nauczyła tego swojego ukochanego. Gdy nadchodzi orgazm, możemy kurczyć mięśnie Kegla, stymulujące jest również wydawanie odgłosów, które uwalniają emocje i uruchamiają przeponę, możemy pracować z oddechem, szukać optymalnych pozycji ułożenia ciała. Chodzi o to, by fala pożądania szła z dołu do góry, z genitaliów do mózgu.

Czy nie ma niebezpieczeństwa, że kobieta przyzwyczai się do swojego stylu stymulacji i potem będzie jej trudniej osiągnąć orgazm w inny sposób?

Nie demonizowałabym. Przecież nie zawsze mamy ochotę na wino z wysokiej półki albo wyszukaną kolację przy świecach. Schłodzone piwo z pachnącą ziołami pizzą jest gorsze? Orgazm łechtaczkowy też jest dobry. Podstawą jest, powtórzę, odczuwana satysfakcja. Wszystko zależy od sytuacji. No i od osoby, z którą mamy to wspólnie przeżyć. Sądzę, że szybciej możemy uwarunkować się na konkretną osobę niż samą stymulację, jeśli nie będziemy świadome swojego ciała. Wtedy osiąganie tego stanu będzie zależało od partnera - jego nastawienia i umiejętności, a nie od seksualnej relacji opartej na wzajemnym porozumieniu. W tym miejscu jest pora na to, żeby wspomnieć, iż udawanie orgazmu jest nie tylko bez sensu, ale jest niebezpieczne! Wydając z siebie ochy i achy, pomrukując niezgodnie z odczuciami płynącymi z ciała, popełniamy dwa błędy naraz - po pierwsze, nie słuchamy swojego ciała i nie podążamy za rozkoszą, po drugie, u osoby, która chce nam sprawić przyjemność, wzmacniamy niechciane zachowania, które wcale tej przyjemności nie sprawią. Zawiedzione będą obie strony.

Czy pogłębione orgazmy są zarezerwowane dla kobiet dojrzałych? Czy to ma jakiś związek z wiekiem?

I tak, i nie. Ponieważ młoda kobieta jest fizjologicznie i psychicznie przygotowana na tego typu doświadczenie, ale jak z naszej rozmowy wynika, jest tyle innych czynników, które to warunkują... Potencjalnie jest więc gotowa, ale często nie zna jeszcze reakcji swojego ciała, nie ma wystarczającego dystansu do kwestii związanych z ciałem i odmiennością płci, boi się otwartości seksualnej, dialogu, no i nie spotkała "właściwej osoby". Dużo zależy od wychowania: życiowych scenariuszy kobiet z rodziny - babć i matki, postawy ojca wobec seksualności matki, a potem własnych doświadczeń, jakie sobie same fundujemy i jakie los przynosi...

Wspomniała pani o czwartym orgazmie - psychogennym. Od samego myślenia można go dostać?

Jak najbardziej! To zjawisko znane od tysięcy lat. O wiele częściej rejestrowane u kobiet niż u mężczyzn. Kobiety czasami doznają orgazmu nieświadomie, we śnie, kiedy kontrola jest wyłączona - ośrodki odpowiedzialne za reakcje seksualne w mózgu wysyłają sygnały do ośrodków niżej i na poziomie genitalnym kobieta zaczyna reagować. Ale nawet siedząc na tarasie i pijąc kawę, możemy wyobrażać sobie takie rzeczy, które wywołają lubrykację, prawda? To oczywiście nie jest orgazm, ale być może dlatego, że się wtedy kontrolujemy, czując pewną nieadekwatność sytuacji. Jednak niektóre kobiety, które są bardzo zakochane i myślą o partnerze, są w stanie to przeżyć. Lub w relacji psychicznie intymnej, ale takiej bez dotykania. W pewnych sytuacjach patrzenie sobie w oczy i tajemne słowa mogą być stokroć bardziej stymulujące niż nie wiadomo jak wprawny penis lub dłoń.
Ostatnio zmieniony 11 listopada 2016 przez jan potocki, łącznie zmieniany 1 raz.
Uwaga! Użytkownik jan potocki jest zbanowany na hyperrealu. Nie odpowie na próbę kontaktu, ani nie przeczyta odpowiedzi na post.
ODPOWIEDZ
Posty: 2069 • Strona 165 z 207
Artykuły
Newsy
[img]
TVN24: „Tak wpadł szaman-informatyk"

UWAGA: Uwaga artykuł z TVN24, który poniżej przedrukowujemy, jest raczej kiepskiej jakości, jednak publikujemy go z uwagi na fakt, że jako jeden z niewielu opisuje przypadek zatrzymania i represjonowania osoby najprawdopodobniej prowadzącej ceremonie z ayahuascą.

[img]
Nowa nadzieja dla pacjentów ze schizofrenią. Opracowano przełomowy lek inspirowany LSD

Naukowcy z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Davis stworzyli nową cząsteczkę o nazwie JRT, która może zrewolucjonizować leczenie schizofrenii i innych chorób mózgu. Lek działa podobnie do LSD, ale nie wywołuje halucynacji. Dodatkowo, wykazuje silniejsze działanie niż stosowana obecnie ketamina.

[img]
Zamiast paneli podłogowych narkotyki. KAS zatrzymała kontener z marihuaną

Funkcjonariusze Pomorskiego Urzędu Celno-Skarbowego w Gdyni skontrolowali kontener, który przypłynął z Kanady do portu w Gdańsku. Zgodnie z deklaracją, w kontenerze miały być drewniane ekologiczne panele podłogowe, a odbiorcą była firma w Polsce.