autor: Briony Wright
Właśnie mijają trzy godziny odkąd zjadłeś dwa mocne kwasy, które zaczynają ci na dobre wchodzić. Wszystko i wszyscy wokół wyglądają coraz dziwniej i intensywniej. To nie twój pierwszy raz na kwasie, ale nie ma co się oszukiwać: nie jesteś żadnym królem LSD tylko jednym z milionów zwykłych, bezimiennych psychonautów, którzy raz na jakiś czas fundują swojemu mózgowi jazdę bez trzymanki.
Jesteś naładowany elektrycznością. Twój mózg jest jedynie częściowo zbadanym nad-kontynentem, a twoje oko wewnętrzne tryska zniekształconymi, skomplikowanymi równaniami, dowodami i pułapkami logicznymi, i będzie tak tryskać jeszcze przez co najmniej 10 godzin. Nurkujesz w bezdennych fraktalach i przestrzeniach o strukturze plastra miodu. Wdrapujesz się na siatki wysokie jak góry i przebiegasz palcami po Płaskorzeźbie Czasu. Destylujesz dźwięki z ciszy absolutnej i wcierasz je w siebie niczym balsam. Gdy spoglądasz na swoje dłonie, zauważasz, że całkowicie się stopiły, tworząc w ten sposób dwie niewielkie kałuże cielesnej cieczy. Odwracasz się w kierunku fotela, który aktualnie zieje ogniem odganiając od siebie stado gryzących go po nogach animatronicznych skrzatów. Mógłbyś przysiąc, że otaczające cię ściany oddychają. Lot trwa.
Powyższy opis zawiera tylko kilka typowych zaburzeń percepcji występujących podczas długich, dziwnych, a niekiedy boleśnie dalekich odlotów po kwasie. Jak dotąd przebyłeś mniej więcej jedną trzecią drogi; w tym czasie ani razu nie mrugnąłeś oczami, nie mówiąc już o doznaniach zapachowych czy smakowych.
Trudno powiedzieć, czemu tak się dzieje. Dlaczego po wzięciu kwasa, DMT, psylocybiny, meskaliny, ayahuaski czy jeszcze czegoś innego skupiasz się na pewnych bodźcach wzrokowych jednocześnie ignorując inne? Czemu pozornie zwykłe przedmioty wydają ci się dziwniejsze lub bardziej kruche od pozostałych? Dlaczego jesteś gotów przysiąc na własne życie, że widzisz różne rzeczy – przedmioty, ludzi, siły natury – których nie widziałbyś, gdybyś nie zbliżał się właśnie do szczytowej fazy lotu?
Odpowiedzi na te pytania należy szukać w sobie. Być może to dlaczego doświadczamy halucynacji jest równie ważne, a może i ważniejsze, niż same halucynacje. Tym niemniej, pytanie „dlaczego" pozostaje zasadne. Czemu podczas odlotu widzimy to, co widzimy?
Kwestia ta pozostaje zagadką odkąd człowiek po raz pierwszy celowo zmienił swoją percepcję za pomocą substancji chemicznych, czyli niemal od jego początków na Ziemi. Mimo nieustannego postępu w dziedzinie obrazowania mózgu, sprawa ta po dziś dzień nie daje spokoju naukowcom, badaczom i chemikom-amatorom, a także zarówno zdeklarowanym, jak i niedzielnym psychonautom. Pytanie dlaczego pod wpływem psychodelików w określony sposób zmienia się nasza percepcja stało się tematem wielu poważnych prac naukowych, w tym opublikowanej w kwietniu 2000 roku w dzienniku brytyjskiego Towarzystwa Królewskiego dysertacji poświęconej „uderzająco" realistycznym geometrycznym halucynacjom wzrokowym.
Już sam rzut oka na tytuł pracy (Geometryczne halucynacje wzrokowe, symetria euklidesowa i funkcjonalna architektura pierwszorzędowej kory wzrokowej) i jej autorów, do których należą matematycy z uniwersytetów w Utah, Chicago i Houston oraz naukowcy z Instytutu Salka i Narodowych Instytutów Zdrowia, wystarczy by zorientować się, że nasze rozumienie tego, czemu widzimy akurat co, to widzimy (lub co wydaje nam się, że widzimy) podczas odlotu opiera się w równym stopniu na podstawach geometrii, co na neurologii, psychofarmakologii i, co oczywiste, naukach kognitywnych.
No dobra, może nie na podstawach geometrii. To jednak skomplikowana materia. Jesteś przypadkiem na bieżąco z teorią perturbacji Rayleigha-Schrodingera i analizami stabilności układów nieliniowych w rodzaju redukcji Lyapunova-Schmidta? Jeśli nie i jeśli nie jesteś akurat na kwasie, lektura wspomnianej pracy może sprawić, że będziesz czuł się, jakbyś miał odlot.
Texture Breathing
https://vimeo.com/67886447
Nie znaczy to oczywiście, że ww. praca nie jest warta wnikliwej lektury oraz że to, w jaki sposób zaraz przedstawię wnioski do których doszli jej autorzy, w pełni oddaje jej treść. W skrócie chodzi o to, że w oparciu o modelowanie powtarzających się form geometrycznych widocznych podczas halucynacji za pomocą teorii liczb i kształtów naukowcy założyli wstępnie, że „układy połączeń" między siatkówką, korą wzrokową i jej układem nerwowym tworzą przestrzeń, w której tworzą się klasyczne halucynacje wzrokowe.
W toku badań naukowcy odkryli bliskie pokrewieństwo między wspomnianymi powtarzającymi się formami geometrycznymi a konturami przedmiotów widzianymi z góry, opierając się przy tym na domniemaniu komunikacji bocznej w korze wzrokowej; dzięki komunikacji bocznej mózg ludzki jest w stanie rozpoznawać przedmioty i ich kontury oraz porównywać je z innymi przedmiotami.
Wszystko to dało asumpt to ciekawych hipotez. Jak piszą autorzy pracy, jeśli „mechanizmy korowe generujące geometryczne halucynacje" rzeczywiście znajdują się w korze wzrokowej, można założyć, że są one bardzo podobne do mechanizmów umożliwiającym ludziom rozpoznawanie konturów i krawędzi.
Najlepiej jednak sami przeczytajcie omawianą przeze mnie pracę. Czysty odlot.
Należy przy tym pamiętać, że to tylko jedna z wielu prac poświęconych temu zagadnieniu. Jednocześnie, pomimo faktu, że twierdzenie o zbliżającym się przełomie w rozumieniu działania psychodelików wydaje się być coraz bardziej uprawnione – szef Interdyscyplinarnego Towarzystwa Studiów na Psychodelikami (MAPS) Rick Doblin mówi wręcz o „niebywałym rozwoju" badań w tej dziedzinie – wciąż trudno o dostęp do dobrej jakości psychodelików do badań klinicznych, zwłaszcza w USA. Z tego względu w lepszym zrozumieniu dlaczego na kwasie widzimy to, co widzimy przydatne może okazać się kompendium wiedzy o komponentach wzrokowych doświadczeń psychodelicznych.
Kompendium to jest wyczerpującym zbiorem informacji na ww. temat, jednocześnie będąc w dużym stopniu wolnym od naukowego żargonu mogącego zniechęcić laików do lektury. Zostało ono opublikowane w 2011 roku na blogu Disregard Everything I Say i zawiera informacje o wzrokowych i kognitywnych komponentach doświadczeń psychodelicznych występujących po zażyciu LSD, LSA, psylocybiny, DMT, ayahuaski, meskaliny, bufoteniny, 5-MeO-DMT, AMT, harminy, harmaliny i MDA, jak również substancji z rodziny 2C i DOx. Tym niemniej, podobnie jak w przypadku innych internetowych kompendiów wiedzy o narkotykach (np. Erowid), do informacji tych należy podchodzić z pewną dozą sceptycyzmu.
Nawet jeśli nie do wszystkich przemawia taksonomia stosowana przez Disregard Everything I Say, w której występują cztery stopnie intensywności doznań (zależnie od dawek), warto się z nią zapoznać, choćby po to, by zobaczyć, jak wiele różnych odcieni owe doznania mogą mieć.
Breathing Wall
https://vimeo.com/21240204
WYOSTRZONY WZROK
Patrz: podwyższona ostrość widzenia, lepsze widzenie kolorów i rozpoznawanie wzorów. Od czegoś trzeba zacząć, prawda?
WYKRZYWIENIE RZECZYWISTOŚCI
Inaczej: „zniekształcenia, zmiany percepcji". W tej fazie pojawia się tzw. dryf otoczenia, niczym w filmiku Breathing Wall Billa Meyers-Riggsa, czyli umiarkowanie silne wrażenie dryfowania otaczającej nas rzeczywistości przy dużej dokładności detalu z wyróżnieniem czterech podtypów: 1. morfowania, 2. oddychania, 3. topienia się oraz 4. płynięcia. Dryf otoczenia może przejawiać się na czterech poziomach intensywności wzrokowej: pobocznym, bezpośrednim, wyróżniającym się i wszechogarniającym.
Symetryczna powtarzalność struktury (zdjęcie pochodzi z bloga Psychedelic Replication)
Na tym etapie występują też zmiany kolorów, zaburzenia percepcji głębi, świetliste kontury (przezroczyste, półprzezroczyste i nieprzezroczyste), symetryczna powtarzalność struktur oraz „wrażenie pociętego obrazu".
MENTALNA MATEMATYKA
Trzecia faza jest kluczowa dla przywołanej wyżej wymienionej pracy nt. geometrycznych halucynacji wzrokowych. Jak można się domyśleć, dominują w niej geometryczne halucynacje wzrokowe; ich iteracje, uszeregowane od najmniej poruszających i niezrozumiałych do najgłębszych, to m.in. wirtualne dźwięki, ruchy i kolory, częściowo- i w pełni zdefiniowane halucynacje geometryczne, figury trójwymiarowe, wrażenie fizycznej percepcji oraz coś, co autorzy Disregard Everything I Say nazywają „poziomem 7A" i „7B", czyli odpowiednio „percepcja całości struktury neurologicznej" i „ percepcja wewnętrznego mechanizmu ludzkiej świadomości". Spokojnie, już widać szczyt.
TO, CZEGO NIE MA
Koniec. Ostatnia faza to same halucynacje, tj. obrazy, transformacje i halucynacje właściwe, dzielące się na cztery typy: byty autonomiczne (słynne maszynowe skrzaty McKenny); krajobrazy, scenerie i koncepty.
Ci, którzy nigdy w życiu nie mieli do czynienia z psychodelikami, nie za bardzo są w stanie wyobrazić sobie jak to jest zobaczyć na kwasie coś czego nie ma. Pewne pojęcie na ten temat mogą zyskać dzięki zamieszczanym w sieci materiałom próbującym starannie odwzorować rozmaite doświadczenia po zażyciu psychodelików (patrz link zamieszczony na początku artykułu).
Ty jednak tego nie potrzebujesz. Za tobą raptem trzy godziny lotu, więc może lepiej skup się na tym, co ceniony neurolog i psychonauta Oliver Sachs pisze w swojej książce pt. Musicophilia: „Każdy akt percepcji jest w pewnym stopniu aktem twórczym, a każde wspomnienie jest w pewnym stopniu wyobrażeniem".
Innymi słowy, niewykluczone, że psychodelia jest w każdym z nas od samego początku.
pap
[ external image ]
Dym papierosowy już po kilku minutach, a nie latach, może powodować uszkodzenia DNA, grożące rozwojem raka - ostrzegają naukowcy z USA na łamach czasopisma "Chemical Research in Toxicology". Co więcej, z izraelskich badań wynika, że dym tytoniowy z "trzeciej ręki", czyli jego niewidoczne pozostałości osadzone na dywanach, ubraniach, meblach i innych powierzchniach, może być bardziej szkodliwy dla zdrowia niż się powszechnie wydaje.
W doświadczeniu przeprowadzonym na 12 palaczach badacze Uniwersytetu Minnesoty w Minneapolis zaobserwowali, że związki powodujące w DNA mutacje prowadzące do raka - tzw. diol-epoksydy - powstają w organizmie osoby palącej bardzo szybko, a maksymalne stężenie osiągają już po 15-30 minutach od wypalenia papierosa. Według naukowców, podobny efekt można by uzyskać po wstrzyknięciu substancji bezpośrednio do krwiobiegu uczestników doświadczenia.
Jak przypominają badacze w artykule, codziennie na świecie umiera ok. 3 tys. osób z powodu raka płuca. Szacuje się, że 90 proc. tych zgonów ma związek z paleniem tytoniu, które poza tym przyczynia się do co najmniej 18 innych nowotworów złośliwych.
Aromatyczna trucizna
Spośród wielu toksyn obecnych w dymie papierosowym za jedne z najważniejszych związków rakotwórczych uważa się wielopierścieniowe węglowodory aromatyczne (PAH). Powstają one w procesie niepełnego spalania materii organicznej, w tym tytoniu i jak wykazały doświadczenia łatwo wywołują nowotwory złośliwe (jak rak płuca czy skóry) u zwierząt laboratoryjnych. Aby PAH mogły powodować mutacje grożące rozwojem raka muszą zostać metabolicznie przekształcone w organizmie ludzkim lub zwierzęcym do diol-epoksydów, które łatwo łączą się z DNA. W ten sposób powstają tzw. addukty DNA mogące powodować mutacje genetyczne i inicjować proces nowotworowy w tkance płuc lub innych narządach.
W swoich doświadczeniach naukowcy pod kierunkiem dr. Stephena Hechta wykazali, że diol-epoksydy uszkadzające DNA są u palaczy bez trudu wykrywane we krwi tuż po wypaleniu papierosa. - Te badania są wyjątkowe, gdyż jako pierwsze śledzą w ludzkim organizmie metaboliczne przemiany PAH pochodzącego wyłącznie z dymu papierosowego, bez zakłóceń z innych źródeł, jak powietrze czy dieta. Uzyskane przez nas wyniki powinny stanowić ostrzeżenie dla osób, które zastanawiają się nad rozpoczęciem palenia - podsumowuje dr Hecht.
Szkodzą nie tylko palaczom
Naukowcy z Izraelskiego Instytutu Technologicznego w Hajfie zaobserwowali, że nikotyna osadzona na przedmiotach, które nas otaczają może reagować z ozonem obecnym w powietrzu w pomieszczeniach i tworzyć szkodzące zdrowiu tzw. wtórne aerozole organiczne (czyli zawieszone w powietrzu krople lub cząstki stałe). Narażone na działanie tych substancji mogą być na przykład dzieci raczkujące po dywanie, osoby drzemiące na sofie lub spożywające jedzenie skażone dymem "z trzeciej ręki".
- Biorąc pod uwagę toksyczność części z tych substancji oraz to, że małe cząstki stałe mogą mieć negatywne skutki zdrowotne, nasze badania wskazują, że ekspozycja na dym papierosowy "z trzeciej ręki" może stanowić dodatkowe zagrożenie dla zdrowia - napisali badacze w swojej pracy na łamach pisma "Environmental Science & Technology".
Dym tytoniowy zawiera aż 4800 różnych związków, z czego kilkadziesiąt ma działanie toksyczne i rakotwórcze. Nikt nie ma już obecnie wątpliwości, że palenie papierosów - czynne lub bierne - szkodzi ludzkiemu organizmowi. Jednak dym tytoniowy z tzw. trzeciej ręki jest dopiero od niedawna badany jako potencjalne zagrożenie dla zdrowia.
Naukowcy z Izraela analizowali interakcje, jakie zachodzą między nikotyną a składnikami powietrza na różnych rodzajach powierzchni zwykle występujących w naszych mieszkaniach. Okazało się, że liczba i rozmiary wtórnych aerozoli powstających w reakcjach nikotyny z ozonem zależały od względnej wilgotności powietrza i rodzaju powierzchni. Najwięcej wtórnych aerozoli powstawało w suchym powietrzu na celulozie (składniku drewnianych mebli). Przy dużej wilgotności, powstawało ich znacznie mniej, a na papierze nie tworzyły się wcale
Paulina Domagalska
[ external image ]
Dominika Dyminska (MARCIN KALINSKI)
Mam nienawiść do środowiska kulturalno-imprezowego, nie do samej Warszawy - rozmowa z Dominiką Dymińską
Po czterech latach od debiutanckiego "Mięsa" wyszło "Danke". Spotykamy się z tą samą bohaterką?
No tak. Ale gdzie Krym, gdzie Rzym.
Tamta mieszała seks z miłością, zakochanie z wykorzystywaniem. Co się zmieniło?
Wszystko. "Danke" to akt oskarżenia. Opowiada o czymś, w czym uczestniczyłam, ale już nie uczestniczę, bo się na to nie godzę. I mam wrażenie, że jestem dzięki temu dużo szczęśliwsza. A że wydaje mi się, że mam trochę talentu, by ostrym językiem nazywać rzeczy po imieniu i być może czasami nazywać je pierwszy raz, to postanowiłam to zrobić.
Co według siebie nazywasz po raz pierwszy?
Wydaje mi się, że nikt za bardzo nie opisywał środowiska kulturalno-imprezowego. Co, to nieważne? Ja myślę, że to jednak ważne, żeby opisać miejsce, w którym tworzą się zalążki wszystkiego, co wpływa na kulturę w tym mieście. I kraju. Bo poza Warszawą w tym kraju za wiele rzeczy nie ma. Droga, którą trzeba przejść, żeby się stać tak zwanym artystą, krytykiem czy dziewczyną jakiegoś chłopaka, jest podobna. I nikt do tego krytycznie nie podchodzi. Wszyscy w to idą i kończą na tej samej imprezie techno z mefedronem w nosie, zadowoleni. Tymczasem wszyscy są tym samym rodzajem śmiecia.
Skąd ta nienawiść do Polski?
Wzięła się z niechęci do Warszawy. Mam nienawiść do jej środowiska kulturalno-imprezowego. Nie do samego miasta. No i nie do całego kraju, który bywa czasem smutną, źle ubraną dziewczyną, ale jest spoko.
Dużo u ciebie narkotyków. Jaka jest różnica między alkoholem i narkotykami?
Moim zdaniem alkohol jest o wiele gorszy, to narkotyk, tylko legalny. Panuje przekonanie, zwłaszcza pokolenie rodziców jeszcze tak myśli, że z narkotykami to albo nic, albo dworzec. A tak nie jest. Ludzie przecież nie chcą sobie robić krzywdy. Chcą się bawić, mieć z tego przyjemność, korzyści - bo to idzie moim zdaniem w stronę korzyści. I na pewno mają mniejszą szkodliwość społeczną niż alkohol. Jest mnóstwo badań, które to potwierdzają. Ludzie się biją nie po MDMA, tylko po alkoholu. A piją prawie wszyscy. Zawsze odmawiam alkoholu. Robi ze mnie człowieka, którego nienawidzę.
Oczywiście nie promuję narkotyków, uważam, że trzeba bardzo uważać, co jest coraz trudniejsze, bo powstają dziwne rzeczy, które można sobie kupić przez internet.
Opowiadasz o rozsądnym podejściu do narkotyków, ale w "Danke" one się sypią i sypią. Jest tylko zabawa, bardzo w sumie smutna.
No właśnie o to chodzi, że to, co opisuję, jest smutne i biedne. Mefedron to niejedyny narkotyk istniejący na świecie, natomiast on podsypuje Warszawę. Bo jest tani. Chociaż w sumie było tak, dopóki był legalny. Nie wiem, co ci ludzie robią teraz, pewnie bawią się jakąś podróbką.
Każdy się przed tym zazwyczaj broni, ale czy opowiadasz o doświadczeniu pokoleniowym?
Myślę, że tak. Teraz nie próbuję się wywinąć. Zaprzeczałam temu przy "Mięsie", które było o doświadczeniu partykularnym. Nie chciałam mówić, że wszystkie dziewczynki tak mają. Mają tak ci, którzy chcą czuć więcej. Natomiast to - tak, to jest doświadczenie pokoleniowe. Takie pokolenie mefedronowe. Ale "Danke" jest szerokie. Dotyczy nie tylko osób w moim wieku. Ci ludzie mieli po 19 lat, jak zaczęli chodzić na imprezy, ale melanż sprawił, że teraz, gdy mają lat 30-35, żyją tak samo. Bo kiedy pracuje się w kulturze, to jak się pracuje? Cały czas tak samo. Jeśli nie jesteś jakimś wybitnym artystą, to spotka cię tylko bycie na melanżu.
Co jeszcze jest w tym pokoleniowego, wspólnego?
Cała ta kultura melanżu, która jest niebezpieczna. Ale to jest pokoleniowe, tylko jeśli myślimy o garstce młodych ludzi w dużym mieście, którzy mają pewne aspiracje. Tymczasem to cząsteczka. Jest mnóstwo młodych ludzi, którzy mają innego rodzaju aspiracje, i mówienie, że oni do tego należą, jest rodzajem krzywdy.
Ale z drugiej strony Facebooka używa nie tylko garstka. A "Danke" wygląda, jakby było zapisane w okienku czatu.
Tam jest nawet część przepisana z czatu. Fascynuje mnie komunikacja internetowa, to, co w niej jest, a czego nie ma, co w niej ważne, a co nie. To jest kultura komunikacji urywkowej, zsyntetyzowanej, pełnej treści, ale przy opuszczeniu połączeń. I wydaje mi się, że to wycięcie połączeń przełożyło się z komunikacji wirtualnej na realną. Przerzucamy między sobą treści.
W pewnym momencie jeden z bohaterów prosi o zapewnienie, że "nigdy, przenigdy nie wyrzucisz mnie ze znajomych". Tłumaczyłaś się z tego kiedyś?
Nie, to akurat nie jest cytat z życia. Natomiast jest taka niepisana zasada, że muszą się wydarzyć prawdziwe dramaty, żeby to zrobić. Powiedzenie komuś: "Wyrzuciłam cię ze znajomych", to ostateczność.
W pewnym momencie na własnym koncie na Facebooku nie czułam się bezpiecznie, bałam się wyjść z domu w piątek. I okazało się, że trzeba było się pozbyć, powiedzmy, dwustu znajomych naraz. Nie mówię o kliknięciu w krzyżyk, tylko realnie nie chciałam ich już znać. Ale wiesz co, to była trudna decyzja przez pięć minut. A znam mnóstwo ludzi, którzy wciąż nie wiedzą, że niebycie czyimś znajomym nie jest największą karą, jaka może cię spotkać. Mój profil publiczny przestał być mój, ale wzięłam to z powrotem w swoje ręce. Bo można, tylko trzeba podjąć wiele odważnych decyzji. Chociaż to przecież żałosne, że mówię w tym kontekście o odważnych decyzjach. Ale tak jest.
A w związku z tym - jak sobie radzisz z byciem pisarką? Bo przedstawiasz się: Dominika Dymińska, pisarka.
Ja tego nie mówię na serio! Kiedyś byłam "czyjąś dziewczyną", a później wydałam książkę i urosłam do rangi pisarki. Więc jak ludzie innym ludziom przedstawiali mnie: "Dominika Dymińska, pisarka", to zaczęłam się z tego śmiać. Nigdy nie uważałam, że przynależność do tego środowiska to coś, do czego należy aspirować, zresztą stąd wziął się cytat: "Czyjaś pogarda to dla ciebie komplement". Sądziłam, że tam należy wejść, żeby to zepsuć. Chociaż miałam taki moment, że się w tym za bardzo rozpłynęłam. To nietrudne, bo się słyszy strasznie dużo pochlebstw.
Tak? A miałam zapytać, czy nie spotkał cię hejt. Bo ludzie też lubią krytykować.
No tak, ale jak się ich spotyka, to są mili, bardzo łatwo się na to nabrać. Ktoś ci mówi, że jesteś super. No a kto ci to mówi? Twoi koledzy na imprezie. Jeszcze posypiecie sobie kreskę, no to już w ogóle Tylko że wracasz do domu i czujesz, że kogoś okłamałaś. Miałam poczucie głębokiego niesmaku. I później się okazało, że ten niesmak to nie kac, tylko to.
Ale też wydawało mi się, że ci ludzie mają do siebie dystans. A okazało się, że za odejście ze środowiska są gotowi powiedzieć rzeczy straszne. Dotarło do mnie, że wszyscy się do ciebie uśmiechają i jesteś super, tylko dopóki stoisz do nich twarzą. Odsunęłam się od tego i zadowolona prowadziłam życie równoległe. Pewnego razu, mniej więcej po roku, trafiłam na jakiś wernisaż, a po pięciu minutach było: "Dominika, napisałaś taką wspaniałą książkę, dostaniesz za to Nike!". Poszłam do łazienki i zadzwoniłam po przyjaciół.
Tak jest w kręgu znajomych, a jak to jest być młodą polską pisarką?
Tak w ogóle? O Jezu. Tak samo jak być młodą dziewczyną. Każdy ma coś do powiedzenia, bo mu się wydaje, że jest mądrzejszy. Słyszę, że się kreuję i jestem bezczelna.
Jak reagujesz na seksizm?
Zawsze byłam po stronie feministek, ale przy "Mięsie" nie miałam tego uświadomionego. Żyłam innymi problemami. Więc jak ktoś mi zadał pytanie, czy seksizm mnie dotyka, to powiedziałam, że nie.
A teraz - ile ja o to robię hałasu na co dzień! Jak dręczę swojego chłopaka o przypadkowe rzeczy, które mu się wymskną, bo jeszcze niedawno nie wiedział, co to feminizm. Jestem potworem .
Jest mi przykro z powodu tych mężczyzn na granicy pokolenia, które zaczęło rozumieć, i tego, które rozumieć przestało. Wcześniej wymagało się bycia miłym i otwierania drzwi, a teraz wszystko jest źle. Rozumiem, że oni tego nie kumają. Ale od niektórych już trzeba wymagać. Bo to jest smutne, przykre i śmieszne, jak lewicowi chłopcy dbają o los kobiet na całym świecie, a o swoją dziewczynę nie potrafią zadbać.
U ciebie jest w sumie mnóstwo pogardy, każdemu się dostaje.
I bardzo dobrze . Mam dużo energii, która kończy się źle, takiej pozytywnej nienawiści. Jest strumień skierowany w jedną stronę, ale oprócz tego obok rosną kwiaty. Myślę, że ogólnie świat jest spoko, tylko trzeba trochę rzeczy ponaprawiać.
Co jest do naprawienia?
Chcę, żeby ktoś wreszcie zauważył, że ci, którzy się biorą za bycie mądrym, coś po drodze zgubili, jakąś normalność. To, co powinno być poukładane, nie jest. Dotyczy to już poziomu relacji międzyludzkich, które kompletnie nie działają. A bez ludzi nie da się nic zrobić.
Znamy hasło: "Nikt nie rodzi się kobietą", ale czytając twoją książkę, można odnieść wrażenie, że nikt nie rodzi się człowiekiem.
Trzeba się zrobić. Stajesz się sobą w kontakcie z drugim człowiekiem. Może jest to konserwatywne przekonanie, ale bez miłości i głębokich relacji trudno jest siebie zbudować. Rany same się tylko zasklepią i zostaną po nich chujowe blizny. Ale żeby sobie pomóc, musi spaść jakieś wielkie szczęście z nieba. I ja tak miałam. Gdyby mnie nie spotkały różne dobre, przypadkowe rzeczy, to też nic bym ze sobą nie zrobiła. Byłabym smutnym, małym człowieczkiem. I myślę, że z każdym tak jest.
Co ci pomogło?
Jak się zmierza gdzieś bardzo nisko, to tego nie wiesz albo wydaje ci się, że tak miało być. Kiedy zaliczyłam dno, to nic ze sobą nie zrobiłam. Bo samemu się nie da. Koleżanka też ci nie wytłumaczy, że sobie robisz krzywdę. I wtedy, kompletnie znikąd, spadło na mnie mnóstwo miłości - niezasłużonej, absolutnie nieproporcjonalnej w stosunku do tego, co sobą reprezentowałam. Spotkał mnie cudowny człowiek, przesiedział ze mną na łóżku pół roku i mówił mi rzeczy, a ja mówiłam jemu. Jakby mnie odkłamał. Opowiedziałam komuś o sobie, kim jestem, kim bym chciała być, o co mi chodzi. Ale do tego trzeba było, po pierwsze, miłości, po drugie, zaufania, a po trzecie - to spadło z nieba. Ja tego nie zrobiłam.
Dla mnie "Danke" to trochę historia ofiary, która wychodzi na prostą.
Bo to jest o przemocy i o tym, jak się poukładać, nabrać odruchów obronnych. Że relacje kształtują się wobec linii przemocy, którą ustala jedna ze stron, zwykle mężczyzna. Nie chodzi o przemoc fizyczną, tylko presję wywieraną głównie poprzez to, czego nie dają, a co ma być przyjęte za oczywiste. A nie powinno być. Zorientowałam się, że otaczają mnie ludzie, którzy nie potrafią mi nic obiecać. Uważają, że powinni dostawać medal za każdy dzień niebycia sukinsynem. Albo że jestem za mało wdzięczna, a przecież jestem ich jedyną dziewczyną.
Przez chwilę wydawało mi się, że muszę opuścić to miasto, bo mnie tu już nic nie czeka - ludzie, których poznaję, wiedzą coś o mnie albo ja wiem o nich i już chyba nie spotkam nikogo, kto nie spał z połową moich koleżanek.
Używasz w książce słowa "puszczanie się". Zazwyczaj to jest łatka, którą przykleja się kobiecie. A u ciebie?
U mnie jest po równo, puszczają się chłopcy i dziewczyny. Mam wrażenie, że ludzie są w zerowym kontakcie ze sobą. Jeśli poznaję chłopaka, powiedzmy, 28-letniego, który jest mądry i dużo w życiu zrobił, ale pierwszy raz czuje zazdrość i zakochanie, to nie jestem dumna, że mi się udało coś takiego wywołać, tylko myślę, że żyję w dziwnym świecie. Bo może nie czytałam wtedy Lacana, ale poznałam takie uczucia, jak byłam nastolatką. I nie czuję się gotowa, żeby ludzi tych rzeczy uczyć.
Ale dajesz w "Danke" porady.
No daję. Ale trochę w stylu: weźcie je sobie, tylko już z daleka ode mnie. Bardzo mi będzie miło, jeśli ktoś sobie przyjmie taką filozofię życia, ale ostrożnie. Chciałabym odejść od profilu czytelniczego, w którym książki to coś, co trzeba szanować, czytać od początku do końca. "Danke" można równie dobrze przeczytać od tyłu. To tworzywo, które ma służyć do myślenia, nie historia z morałem do wzięcia.
Mam wrażenie, że mnóstwo ludzi, którzy nic o sobie samych nie wiedzą, przemawia hasłami jak z seriali. "Potrzebuję czasu". Brakuje jeszcze pytania filozoficznego o to, czym jest czas. Serio? Ile? Bo potrzebował "trzy minuty randki, żeby włożyć rękę w majtki" (śmiech). Ale to nie jest śmieszne, to jest śmieszno-straszne.
Mówisz o przemocy symbolicznej, ale w twojej książce jest krótki fragment, który kładzie się cieniem na reszcie lektury. Czy opisałaś gwałt?
Tak. Jest opisany nie wprost, ale to był gwałt. Oczywiście, komuś może się nadal wydawać, że gwałt jest wtedy, jak idziesz przez park, a ktoś cię zaciągnie w krzaki. Ale to jest też wtedy, kiedy powiedziałaś "nie", ale za cicho. I ile razy powiedziałaś "nie" swojemu chłopakowi, a ile razy on się za to obraził. Uważam, że należy sobie zadać pytanie o to, czy zostało się zgwałconą. I obawiam się, że może się okazać, że tak. I że więcej niż raz.
Dlaczego opowiadasz o tym doświadczeniu?
Biorę sprawy w swoje ręce. W większości przypadków to nie wygląda tak, że kolesiowi chce się ruchać, więc idzie i to robi. W gwałcie najpierw jest przemoc, władza i upokorzenie, seks jest gdzieś z boku.
Gwałt jest zakorzeniony w naszej kulturze?
Tak, bo to przemoc, a ona jest zakorzeniona w naszej kulturze. Nie rozumiem, skąd myślenie, że gwałt jest związany tylko z popędem seksualnym. Może w jakiejś części przypadków. Ale jak są gwałty na wojnie, to co, żołnierze po prostu dawno z nikim nie spali? Nie, to są akty przemocy.
"Danke" jest feministyczne w takim współczesnym, dziewczyńskim wydaniu. I myślę, że czytelnik, który nadal otwiera drzwi przed kobietą, może cię nie zrozumieć.
Ale w tym nie ma nic złego. W ogóle otwierajcie te drzwi. Mężczyźni tak się boją feministek, bo nie wiedzą, co to jest. Można usłyszeć pytania w stylu, czy my chcemy po równo z nimi naprawiać krany. Nie, krany naprawiajcie do woli. My chcemy innych rzeczy po równo.
Jakich?
Żeby mężczyźni zrozumieli ten drobny fakt, że kobiety to tacy sami ludzie jak mężczyźni. I nie ludzie z cipkami, jak kiedyś usłyszałam od jednego z moich byłych. Nawet nie jestem taka przekonana o tym, czy my faktycznie mamy mniej tej siły fizycznej. Chociaż największe dołki pod feministkami kopią chyba nie mężczyźni, tylko kobiety, które twierdzą, że ich nie potrzebują. I te dziewczyny, które mówią: "A właśnie, że sobie poradzimy". Dziewczyno, nie chodzi o to, żebyś ty sobie radziła. Chodzi o to, żebyś nie musiała używać tego słowa.
Używasz czasem języka poradników. Jeden rozdział jest zatytułowany "Seks. Fakty i mity". Toczysz bekę z beki?
No, trochę tak, ale w tym przypadku uznałam, że trzeba to ludziom powiedzieć. Ludzie się strasznie z seksem rozszaleli. Boję się tego, co robią. Poliamoria to tak, jakby jeść całe życie ukradzione słodycze i cieszyć się, że są jakieś.
Może tak chcą korzystać z wolności.
Można wejść do sklepu i coś kupić tylko dlatego, że jest promocja. Nawet nie wiem, czy oni kiedykolwiek uprawiali seks z miłości. A polecam, to doświadczenie niebywałe. OK, jestem zwolenniczką trochę wyświechtanego poglądu, że należy się wyszaleć. Trzeba różne rzeczy zrobić, żeby potem ich nie robić. Ale gorzej, jak się z tego nic nie zrozumie. A można, obserwuję to na co dzień.
Myślę, że dla niektórych to może być skandalizująca książka.
A ja myślę, że jest bardzo konserwatywna.
W przekazie może tak, ale w warstwie fabularnej już nie.
Nie stresuj mnie, moja mama jeszcze jej nie czytała (śmiech).
A skąd pomysł na poemat?
Zawsze piszę poezją. Wtłoczenie mnie w formę prozy sprawiało, że na tym traciłam. Tak straciło "Mięso". "Danke" też miało formę powieści i w pewnym momencie moja redaktorka powiedziała, że to wygląda jak notatka. A druga książka musi być świetna albo będzie niedobrze.
I zupełnie przypadkiem wpadłyśmy na ten pomysł - skoro piszę poezją, to czemu nie przerobić całości. Jak usłyszałam, że mogę to przepisać na poemat, żeby wreszcie miało ten rytm, który chciałam, to odżyłam. Oddałam to w takiej formie i nikt już nic nie powiedział.
Twoja książka ma motto: "A tiger doesn't lose sleep over the opinion of sheep" (Tygrys ma gdzieś opinie owiec). Jak być tygrysem? Skąd brać siłę?
Jak miło, że o to pytasz. Bo na pytanie, o czym jest ta książka, odpowiadam, że o różnych rzeczach, ale głównie o źródłach siły. Skąd ją brać? Po pierwsze, trzeba wejść w kontakt ze sobą. Ciało to podstawa, punkt wyjścia.
Drugie - to język. To wyższy level, żeby wiedzieć, co się mówi i jak. Jakiś czas temu kompletnie nie umiałam się wypowiedzieć. Co gorsza, mówiłam w ogóle nie to, co chciałam. Ale da się tego nauczyć, tylko trzeba dużo mówić. Kolejna klisza - trzeba wyjść ze strefy komfortu. Zmuszanie się do czynności niebezpiecznych jest bardzo otwierające i pomaga dowiedzieć się, kim się jest.
Jest coś jeszcze?
Relacje międzyludzkie, ale na tym się nie można opierać. Bo to raz jest, a raz nie. Oczywiście dobrze wierzyć w relację, być przekonanym, że to na zawsze. Ale z tyłu głowy trzeba mieć, że to jak skakanie na koniu. Niby jest po twojej stronie, ale zawsze się można wypierdolić. A potem trzeba wstać, więc ostrożnie.
To powiedz jeszcze, co oznacza bycie księżniczką.
Jest to status ontologiczny, który sama sobie nadałam! Tytuł, do którego się poczuwam. Jestem przekonana, że jakieś rzeczy mogą się zepsuć, chłopak mnie może rzucić, koń zdechnie, umrą mi rodzice, ale straszniejsza rzecz mi się już nie stanie. Zyskałam rdzeń ze stali nierdzewnej. Mogę pospać dwa miesiące ze smutku, ale na dłuższą metę sobie poradzę. Mam się na tyle dobrze sama ze sobą, że żadne rzeczy mi tego nie ruszą. Zbudowałam sobie szkielet.
Margit Kossobudzka
[ external image ]
Morfinę pozyskuje się obecnie z upraw maku. Genetycznie modyfikowane drożdże ułatwią ten proces. (Natallia Yeumenenka / 123RF)
Naukowcy wymyślili nowy lek przeciwbólowy. Skuteczny jak morfina, ale bardziej bezpieczny dla zdrowia.
Występujące w mleczku makowym opium - ze względu na jego niezwykłe właściwości uśmierzające ból i wywołujące euforię - jest stosowane w medycynie (i rekreacyjnie) od ponad 4 tys. lat. Morfina, czyli naturalny ekstrakt z maku lekarskiego, została w XIX w. pierwszą naturalną substancją, którą oczyszczono i zaczęto produkować do użytku medycznego.
Dzisiaj problemem stało się nadużywanie opiatów (takich jak morfina i jej pochodne, np. heroina) przepisywanych na receptę. Tak jest np. w USA. W Polsce mamy odwrotną sytuację - u nas panuje opiatofobia. Lekarze w obawie przed uzależnieniem pacjentów nie chcą przepisywać leków na bazie morfiny nawet osobom cierpiącym na ból przewlekły.
Niestety opiaty mają niebezpieczne skutki uboczne. Mogą spowodować spowolnienie oddechu, a nawet kompletnie go zatrzymać. To zresztą główna przyczyna zgonów chorych cierpiących z powodu bólu, którzy przedawkują, a także osób uzależnionych od narkotyków takich jak heroina.
Na szczęście w najnowszym "Nature" naukowcy piszą o wymyślonym przez siebie nowym silnym leku przeciwbólowym, który pozbawiony jest działań niepożądanych - nie uzależnia i nie dusi.
W badania nad bezpieczną "morfiną" zaangażował się m.in. zespół prof. Briana Kobilki ze Stanfordu, słynnego amerykańskiego lekarza i biochemika, laureata Nagrody Nobla z chemii z 2012 r.
Kobilka i jego współpracownicy przetestowali komputerowo ponad trzy miliony dostępnych w bazach danych związków chemicznych, by znaleźć te, które skutecznie zwiążą się z receptorami opiatowymi w mózgu i uśmierzą ból, ale jednocześnie nie będą miały wpływu na szlak nerwowy, który zawiaduje oddechem.
Po licznych próbach uczeni wytypowali kilka związków, ale najbardziej obiecująca wydała się im cząsteczka nazwana PZM21. Zespół postanowił wypróbować ją w testach na myszach.
Okazało się, że związek ma działanie przeciwbólowe porównywalne z morfiną, ale trwa ono dłużej i ma niewielki wpływ na układ oddechowy gryzoni. Jednocześnie lek ten wydaje się nie uzależniać, ponieważ nie pobudza układu dopaminowego w mózgu i nie wywołuje u badanych myszy odruchu odstawienia. Gryzonie nie są na narkotykowym głodzie.
Czy jesteśmy coraz bliżej idealnej terapii uśmierzania bólu? Wydaje się, że tak. PZM21 nie jest opiatem, ale dobrze naśladuje jego działanie.
Poszukiwania cząsteczek, które reagują z receptorami opiatowymi, bardzo ułatwiło określenie przestrzennej struktury receptorów, którego w 2012 r. dokonał zespół prof. Kobilki. Dzięki temu prace ostro ruszyły naprzód i wkrótce powinny pojawić się badania z innych ośrodków proponujące kolejne leki przeciwbólowe.
- Morfina odmieniła medycynę, bo pozwoliła na kontrolę silnego bólu. Dzięki niej możemy dokonywać różnych zabiegów i operacji - tłumaczy Brian Shoichet, profesor chemii farmaceutycznej na Uniwersytecie Kalifornijskim w San Francisco, współautor pracy. - Potrzebne są dalsze prace, żeby sprawdzić, czy nowy lek naprawdę nie uzależnia, i potwierdzić, że jest równie bezpieczny i skuteczny u ludzi. Jeśli wyniki badań się potwierdzą, będzie to kolejna rewolucja w leczeniu bólu. Świat czeka na nią od dawna.
Michał Rolecki
[ external image ]
Belgia przyznała prawo do eutanazji 24-latce z depresją (fot. 123rf)
Wstępne badania wskazują, że buprenorfina - lek przeciwbólowy i znieczulający z grupy opioidów - usuwa myśli samobójcze. Co zdumiewające, działa bardzo szybko.
Czujesz, że masz coraz mniej sił. Wstajesz rano, myjesz zęby, bierzesz prysznic, jedziesz do pracy. Ale z dnia na dzień przychodzi ci to z coraz większym trudem. Nic cię już nie cieszy, na nic nie masz ochoty, a codzienne obowiązki powoli zaczynają cię przytłaczać. Noc nie przynosi ulgi, bo gdy się kładziesz, nie możesz zasnąć.
Z pozoru drobne kłopoty - rozlana kawa, stłuczona filiżanka - coraz bardziej cię przytłaczają. Czasem przechodzi ci przez myśl, żeby z tym wszystkim skończyć.
Depresja. Szacuje się, że taki stan dopadnie na pewnym etapie życia co dziesiątego z nas. Nie każdy cierpiący na depresję miewa myśli samobójcze. Ale niektórzy odbierają sobie życie.
To można już skutecznie leczyć. Niestety, leki przeciwdepresyjne działają powoli i samopoczucie chorego poprawia się dopiero po kilku tygodniach. Bywa, że leki, zanim poprawią nastrój, podnoszą tzw. napęd, czyli przywracają chęć do działania. A to w połączeniu z myślami samobójczymi jest bardzo niebezpieczną mieszanką. Zdarza się, że chory na depresję popełnia samobójstwo właśnie wtedy, gdy zaczął brać leki - wcześniej po prostu nie miał na to siły.
Istnieją badania, z których wynika, że szybciej od obecnie stosowanych leków przeciwdepresyjnych działa ketamina, stosowana w medycynie i weterynarii do znieczulania przedoperacyjnego.
Pierwsze doniesienia były bardzo obiecujące - wskazywały na to, że jednorazowe podanie ketaminy w niewielkiej dawce usuwa objawy depresji w ciągu dwóch godzin (tak, godzin!), a efekt utrzymuje się do dwóch tygodni. To jednak krótkotrwałe działanie, a poza tym ketamina musi być podawana dożylnie, co dyskwalifikuje ją jako potencjalny lek przeciwdepresyjny do samodzielnego stosowania.
Teraz pojawiła się nowa nadzieja. Wstępne badania kliniczne wskazują, że buprenorfina - półsyntetyczny lek przeciwbólowy i znieczulający - podawana w niewielkich dawkach usuwa myśli samobójcze w ciągu tygodnia od rozpoczęcia terapii. Jeśli te wyniki zostaną potwierdzone badaniami na większej grupie, substancja ta może się stać pierwszym lekiem przeciw samobójstwom.
Badania przeprowadził zespół uczonych z Washington State University i Uniwersytetu w Hajfie. Naukowcy badali, jak mózg w depresji zareaguje na opioidy, syntetyczne odpowiedniki naturalnych substancji przeciwbólowych występujących w ludzkim mózgu.
- Istnieje coraz więcej dowodów na związek między bólem nieposiadającym fizycznego źródła (depresją, myślami samobójczymi) a opioidami naturalnie występującymi w organizmie - mówi tygodnikowi "New Scientist" Jaak Panksepp, którego zespół publikuje badania w "American Journal of Psychiatry".
Badacze podawali bardzo małe dawki (0,1 mg, podczas gdy w leczeniu bólu stosuje się dawki co najmniej dziesięciokrotnie wyższe) buprenorfiny 40 osobom, które cierpiały na wysokie nasilenie myśli samobójczych (dwie trzecie z nich próbowało odebrać sobie życie). Nasilenie myśli samobójczych mierzone za pomocą odpowiedniego kwestionariusza przez psychiatrów na początku badania wynosiło 20 punktów. Po tygodniu podawania leku nasilenie to spadło o 6 punktów, a po miesiącu - o połowę, do 10 punktów (w grupie kontrolnej otrzymującej placebo spadek pod koniec badania wyniósł zaledwie 2 punkty).
Co jeszcze bardziej obiecujące, tydzień po zakończeniu leczenia stan żadnego z uczestników badania nie uległ pogorszeniu, co wskazuje na to, że efekt działania buprenorfiny nie jest chwilowy.
Opioidy są niebezpiecznymi lekami. Mają skutki uboczne, szybko powodują uzależnienie, a zbyt wysokie dawki powodują porażenie ośrodka oddechowego i śmierć. Jednak buprenorfina ma wbudowany "mechanizm bezpieczeństwa". Powyżej pewnej dawki nie nasila się już jej działanie przeciwbólowe ani narkotyczne (więc przyjmujący ją nie mają pokusy, by zwiększyć dawkę do niebezpiecznego poziomu). W niewielkich dawkach mogłaby być stosowana przez pacjentów w domu.
Taki lek mógłby zapobiec wielu tragediom. Co dziesiąta osoba, u której występują zaburzenia depresyjne, odbiera sobie życie, a połowa chorych próbuje je sobie odebrać.
Michał Rolecki
[ external image ]
Na sto osób podejmujących próbę 96 prędzej czy później decyduje się zapalić. (123rf)
Naukowcy badają enzym, który rozkłada nikotynę we krwi. Może to pomóc palącym w rzuceniu nałogu.
Dotychczasowe sposoby walki z nałogiem palenia koncentrują się na dostarczaniu nikotyny przez skórę (w formie plastrów), śluzówkę (w formie gum do żucia) lub w formie wziewnej (inhalatorów). Wszystkie te sposoby sprawiają, że organizm nadal otrzymuje substancję psychoaktywną, tyle że bez szkodliwych skutków palenia tytoniu.
Niestety, nikotyna jest substancją psychoaktywną i pobudza ośrodek przyjemności w mózgu. Przez to rzucanie palenia jest niezwykle trudne. Szacuje się, że 80-90 proc. byłych palaczy po pewnym czasie powraca do nałogu. Ale gdyby tak sprawić, żeby palenie przestało być przyjemne?
Naukowcy ze Scripps Research Institute przez 30 lat starali się znaleźć enzym, który rozkłada nikotynę. Gdyby podać taki enzym osobie palącej, nikotyna w krwiobiegu byłaby rozkładana, zanim dotrze do mózgu, a paleniu nie towarzyszyłaby żadna przyjemność.
Naukowcy taki enzym znaleźli, a swoje badania publikują w Journal of the American Chemical Society. http://pubs.acs.org/doi/abs/10.1021/jacs.5b06605
Enzym NicA2 jest produkowany przez występujące w glebie na tytoniowych polach bakterie Pseudomonas putida. Żywią się one nikotyną, która stanowi ich jedyne źródło węgla i azotu. P. putida to skądinąd ciekawy gatunek bakterii, który - jak zbadano wcześniej - może się żywić także czystą kofeiną. Rozkłada ją na dwutlenek węgla i amoniak.
Naukowcy badali, jak produkowany przez te bakterie enzym zachowa się we krwi. W tym celu dodali nikotynę w ilości odpowiadającej tej dostarczanej w trakcie wypalenia jednego papierosa do surowicy krwi myszy. Okazało się, że nikotyna, zamiast utrzymywać się jak zwykle dwie-trzy godziny, jest rozkładana w 10-15 minut. Badacze uważają, że po pewnych chemicznych modyfikacjach uda się ten czas dodatkowo skrócić.
Badacze przetestowali też enzym pod kątem przydatności w celach leczniczych. Okazało się, że enzym w warunkach laboratoryjnych jest stabilny w temperaturze odpowiadającej temperaturze ludzkiego ciała i rozkłada nikotynę na nieszkodliwe substancje. Wszystko to czyni go idealnym kandydatem na lek, który może pomóc palaczom w rzuceniu nałogu.
Naukowcy chcą teraz zmodyfikować bakteryjny enzym tak, aby był obojętny dla organizmu - enzymy są białkami i mogą powodować odpowiedź układu odpornościowego. Chcą też sprawić, żeby enzym był trwalszy, a jego pojedyncza dawka, na przykład podana w zastrzyku, starczała na miesiąc.
źródło: http://www.scripps.edu/news/press/2015/ ... janda.html
Angelina Kosiek, Grzegorz Walczak
[ external image ]
Plakat akcji "Dopalacze do śmierć" (mat. prasowy)
Młody mężczyzna tarza się gwałtownie po chodniku i wydaje przeraźliwe okrzyki. Inni chcą mu pomóc, ale on nie reaguje. Takie sceny działy się we wtorek w Starachowicach.
Nagranie z ul. Radomskiej wstrząsnęło internautami. Od kilku dni można je oglądać m.in. na Wykopie. Pod filmem napisano już kilkaset komentarzy.
http://www.wykop.pl/link/3326421/
- W ostatni wtorek do dyspozytorki naszego pogotowia zadzwoniła kobieta, która zauważyła młodego mężczyznę w rejonie parku przy ul. Radomskiej w Starachowicach - opowiada Marta Solnica, dyrektorka świętokrzyskiego pogotowia.
Na miejsce pojechała karetka podstawowa, czyli z ratownikiem medycznym. 16-letni chłopak był bardzo pobudzony i agresywny. Trafił na oddział dziecięcy starachowickiego szpitala.
- Filmik rzeczywiście jest przerażający, ale młodzi ludzie po dopalaczach właśnie tak się zachowują. Są bardzo agresywni, choć zdarza się, że bywają bardzo wyciszeni - mówi Solnica.
Wideo obejrzał też prezydent Starachowic Marek Materek. W "trybie pilnym" w magistracie zwołano spotkanie służb i instytucji odpowiedzialnych za walkę z dopalaczami. - Dwa sklepy udało nam się zamknąć już wcześniej, ale kolejny otworzył się całkiem niedawno - relacjonuje Materek.
Czy tam dopalacze kupił właśnie 16-latek? - Niestety, chłopak nie chce współpracować z policją, zeznać, jak było naprawdę - odpowiada prezydent.
Na czwartkowe spotkanie do urzędu miasta zaprosił właściciela budynku, który najmuje lokal firmie handlującej dopalaczami. - Umówiliśmy się z nim, że wymówi im umowę. Do tego czasu służby nasilą kontrolę w tym miejscu - opowiada Materek.
Miasto przypomina, że sprzedający substancje psychoaktywne omijają prawo, oferując mieszanki coraz to nowych dopalaczy. Starachowice apelują do właścicieli lokali o większą uwagę przy zawieraniu umów najmu.
Prezydent pytany, czy film go przeraził, odpowiada: - Dobrze, że się pokazał. Bo dla każdej osoby, która zażywa lub będzie mieć pokusę, aby zażyć dopalacze, to będzie jakaś przestroga.
Zwraca również uwagę, że dotychczasowe apele do młodzieży i spotkania informacyjne w szkołach, nie do końca dają skuteczny efekt. - Inna sprawa, że nic nie zastąpi zdrowego rozsądku - zauważa.
Z Lubomirą Szawdyn, psychiatrą i psychoterapeutką uzależnień rozmawiała Agnieszka Jucewicz
[ external image ]
'Nazajutrz', Edvard Munch, 1894 r. (Fot. CORBIS)
Mąż ogląda Szkło Kontaktowe, dzieci poszły spać, a ona siedzi sobie w kuchni i myśli: Mąż mnie nie kocha, dzieci są pyskate, to się przynajmniej napiję
Jak piją kobiety?
Baby piją równo, jak chłopy. Trzeźwych kobiet już nie ma.
Kiedyś mówiło się, że piją inaczej - po cichu.
Część kobiet dalej tak pije. Ale pojawiło się novum, które nazywam 'szkołą czeską'. W 1961 r. byłam na stażu w Czechosłowacji i kiedy zobaczyłam, że w knajpie przy piwie siedzą dwie, trzy kobiety i się upijają, to mnie zatkało. Teraz to norma.
To źle, że kobiety nie kryją się już z piciem?
Chodzi o to, że pije ich coraz więcej i coraz szybciej się uzależniają. Że alkohol jest dosłownie wszędzie. Kiedyś było nie do pomyślenia, że kobieta idzie z papierosem na ulicy. Dzisiaj tą samą ulicą idzie matka z wózkiem i nie dość, że z trzyma papierosa, to pod wózkiem wiezie zgrzewkę piwa.
Słyszę często opinie, że piwo to nie alkohol.
Właśnie. 'Winko na lepsze krążenie', 'piwko na nerki'. Wydaje się nam, że tzw. alkohole lekkie nam nie szkodzą. Bo alkoholik to żłopie wódę, a 'piwko' i 'winko' są niewinne. Kobiety nawet nie wiedzą, ile spożywają alkoholu. 'Bo jak się siedzi i miło gawędzi, to co to jest te sześć piw?' - mówi mi taka dama. A sześć piw to ok. pół litra wódki.
Sześć to dużo, ale lampka wina do kolacji, piwko w letni wieczór
Ile znasz osób, które piją dla bukietu, żeby tylko umoczyć usta? Większość pije, żeby zaszumiało w głowie, rozwiązały się języki i coraz częściej po to, żeby w ogóle móc być z ludźmi. Najgorzej, że piją małe dzieci. No bo jak zorganizować urodzinowy kinderbal bez szampana? Dzieci od małego uczą się, że nie ma fajnej zabawy bez alkoholu.
Kobiety nie spotykają się już na trzeźwo?
Mam 31-letnią pacjentkę, która od roku jest trzeźwa, po terapii, chodzi na mityngi. Wróciła z zagranicy do swojego środowiska w dużym mieście wojewódzkim i mówi, że nie ma ani jednej osoby, która by tolerowała to, że ona nie pije. Chciała się spotkać z koleżankami, z którymi się wychowała, z koleżankami z pracy, a te nie umiały sobie wyobrazić, że nie pójdą razem na wódkę.
Dlaczego?
Bo wtedy czują się bliżej siebie, są 'wyluzowane'. Bez alkoholu tego nie potrafią.
Ale w czym im przeszkadza jej abstynencja?
Kiedy jedna jest trzeźwa, reszta czuje się gorsza. Mówią, że ona je obserwuje. 'Wielka dama wróciła z zagranicy i nie chce się z nimi napić'. Naciski były tak ogromne, że ona musiała zrezygnować z tych kontaktów. I cierpi.
Może to jest tylko jednostkowy przykład?
Wielu moich pacjentów, którzy zaczynają utrzymywać abstynencję, dopóki nie stworzą nowych znajomości - zwykle z innymi abstynentami - jest samotnych. I to nie są ludzie ze środowisk patologicznych. Są lepiej wykształceni, mają więcej zainteresowań, wyższe dochody. Szczególnie dla kobiet, dla których więzi międzyludzkie są bardzo ważne, to jest trudne. Część z nich wobec nacisków środowiska przegrywa i zaczyna pić znowu.
Dlaczego kobiety się uzależniają?
Bo piją! Niczego więcej nie trzeba. Jeśli pijesz regularnie, organizm przyzwyczaja się do tego, że znajduje się w nim określona ilość spirytusu, i gdy go zabraknie, organizm upomina się o swoje. Zwykle się tego nie zauważa.
Są jakieś sygnały ostrzegawcze?
Pierwszy sygnał to taki, że zaczynamy się kompromitować, ale co to dzisiaj znaczy? Dla mnie to kiedyś oznaczało nie odkłonić się znajomemu na ulicy albo zakląć. Te granice tak się poprzesuwały, że dziś kompromitacja jest dopiero wtedy, kiedy ktoś ma wypadek spowodowany po pijanemu. Pierwsze ostrzeżenie często jest więc przegapiane.
Kompromitacja może wystąpić nie tylko pod wpływem upicia się, ale także jako skutek. Byłaś umówiona z teściową na śniadanie niedzielne, ale ponieważ było 'troszkę za dużo' alkoholu, obudziliście się z mężem dopiero po południu. Tak samo jest ze szkołą, pracą i wszelkimi kontraktami, które są lekceważone w związku z piciem.
Co jeszcze?
Palimpsest alkoholowy - czyli sytuacja, w której zachowujesz się normalnie, rozmawiasz, umawiasz się, a potem nic z tego nie pamiętasz. Chociaż nikt nie był w stanie poznać, że jesteś 'pod wpływem'.
Jest jakiś ostatni dzwonek?
Jak już miałaś kilka kompromitacji albo kłopotów z racji swojego picia, np. jechałaś po pijanemu samochodem, spóźniłaś się do pracy z powodu kaca, to zaczynasz się ze sobą umawiać. Na przykład: dzisiaj na imprezie wypiję tylko kieliszek wina albo będę pić tylko w piątek. Kiedy zrywasz tę umowę ze sobą, to już jest ostatni dzwonek. Zaraz stracisz kontrolę nad piciem.
Jak to rozpoznać?
Zaczynasz klinować, czyli leczyć kaca alkoholem. Mamy teraz taki 'cudowny wynalazek' jak weekend, który zamydla oczy. Bo zanim odkryjemy, że klinujemy, to może sporo czasu upłynąć. Bo pijemy i w piątek, i w sobotę, w niedzielę jakiś lunch, więc winko. I zanim się obejrzysz, wypijasz na czczo setę.
Przecież do tego służy weekend - do imprezy. Wszyscy tak robią.
Niedawno miałam taki przypadek: dziewczyna, 28 lat, mężatka, popijała sobie w weekendy. W środę wylądowała w szpitalu z bólem brzucha, stwierdzono ciążę pozamaciczną. Musiała zostać na zabieg i rekonwalescencję. I w piątek, czyli w dniu, w którym normalnie zaczynała imprezę, zaczęła majaczyć.
Majaczyć?
Miała klasyczne delirium z odstawienia. Zresztą w ten sposób wiele osób dowiaduje się, że ma problem. Trafiają gdzieś, zwykle do szpitala, gdzie są odcięci od alkoholu, i okazuje się, że organizm woła o swoje.
Pijąc tak raz na tydzień, można się uzależnić?
Pewnie. Chociaż jak się temu przyjrzę, to w tygodniu też się coś znajdzie. Jakieś małe 'coś' do telewizora albo do kolacji kieliszek wina, łyczek piwa. A jak nie alkohol, to jest tam coś innego i okazuje się, że rytm odurzania się jest właściwie codzienny.
Co to jest to 'coś innego'?
Tabletka na uspokojenie, przeciwbólowa, nasenna albo marihuana. Żebym była spokojna, zadowolona, żebym się czuła atrakcyjna, żeby zlikwidować dyskomforty. Wystarczy włączyć telewizję, żeby się dowiedzieć, co wziąć, jak jesteś smutna, a co, jak pobudzona, i potem moje pacjentki serwują sobie taki koktajl. Nie spotkałam pacjenta, który by miał jedno uzależnienie. Zawsze jest jakiś miks. Alkohol, tabletki, marihuana, hazard, kompulsywne zakupy.
Jest w ogóle jakaś bezpieczna ilość alkoholu, którą można wypić?
Żadnych takich badań nie przeprowadzono. Nie ma oznaczonej nietoksycznej dawki alkoholu, bo ta sama ilość alkoholu wypita w okresie przedmiesiączkowym działa zupełnie inaczej niż w okresie owulacji. Może nasilać zachowania agresywne, sprawić, że upijemy się szybciej, będziemy ulegać przypadkowym partnerom.
Dlaczego kobiety piją?
To jest bardzo ważne pytanie. Kobiety, które weszły do knajp, chcą pokazać, że im też wolno, demonstrują swoją 'emancypację'. Ale część zaczyna pić z partnerem, często po to, żeby on pił mniej albo żeby mieć z nim 'lepszy' kontakt. Zanim się obejrzą, same się uzależniają. Są też takie, które czują jakąś krzywdę, które sobie po cichu organizują nagrodę. Mąż ogląda 'Szkło kontaktowe', dzieci poszły spać, a ta 'krzywdulka' siedzi sobie w kuchni i myśli: 'Tyle dzisiaj zrobiłam, mąż mnie nie kocha, dzieci są pyskate, to się przynajmniej napiję'. Jeszcze inne, bizneswoman, piją przy okazji spotkań zawodowych i one praktycznie nie mają żadnych szans na trzeźwość. Bo jeśli każdemu spotkaniu towarzyszy alkohol, to one wstępują na prostą drogę do uzależnienia.
Alkohol odbiera kobiecość?
Alkohol odbiera godność. Ale też - fakt - zmienia płeć, bo ingeruje w gospodarkę hormonalną. Kiedy zaczynałam pracować jako terapeutka, wysyłałam pacjentki do endokrynologów. Nie wiedziałam, że pod wpływem alkoholu kobietom na przykład rosną wąsy, mają zaburzenia miesiączkowania.
Singielki piją więcej niż matki?
Nie ma reguły.
Podobno 33 proc. kobiet w ciąży pije alkohol.
Bo brakuje im wiedzy na ten temat. Wydaje im się, że alkoholowym zespołem płodowym (FAS) zagrożone są alkoholiczki, które piją co dzień pół litra. A nawet najmniejsza ilość alkoholu może zaszkodzić dziecku. Ile kobiet pijących nie ma pojęcia, że jest we wczesnej ciąży! Ile dzieci się rodzi z wadami spowodowanymi piciem alkoholu w ciąży!
Znam kobiety, które wiedzę mają, a mimo to piją w ciąży. Twierdzą, że lampka wina od czasu do czasu nie zaszkodzi
Bo może nie potrafią inaczej. Jeśli nie umiesz, ot tak, zrezygnować z alkoholu i jeżeli nawet miłość do dziecka nie jest w stanie spowodować abstynencji, to musisz mieć cholerny problem. Albo leży twoja hierarchia wartości. Tak czy siak wymagasz diagnozy, być może terapii.
Pokutuje opinia, że matka alkoholiczka to wyrodna matka.
Matki alkoholiczki są różne. Widziałam takie, które były perfekcyjnymi matkami, i takie, które wyrzucały swoje dzieci przez okno albo namawiały je do prostytucji.
Perfekcyjna matka alkoholiczka?
Pamiętam bardzo dobrze taką panią. Miała dwie córki, które doprowadziła do matury. Gdybym im wtedy powiedziała, że ich matka jest alkoholiczką i od ośmiu lat pije nałogowo, toby się postukały w czoło.
Nie wiedziały, że matka pije?
Piła od godz. 23, jak dzieci już spały. Rano jechała na miętówkach, wyprawiała córki do szkoły, wypijała lufę, szła się zdrzemnąć i zabierała się do pracy. Prała, szorowała, gotowała. Jej ogród był wzorem okolicznych ogrodów. Szyby najczystsze na całej ulicy. Mąż też się nie domyślał, był dumny z wzorowej żony.
I co się takiego stało, że się wydało?
Spadła ze schodów i trafiła do szpitala z rozlicznymi złamaniami. Zostałam wezwana na chirurgię jako konsultant. Psychiatra stwierdził, że to alkoholizm. Chirurg nie chciał mu wierzyć, bo ta pani 'nie wyglądała na alkoholiczkę'. Okazało się, że ta pani przez sześć lat wypijała codziennie pół litra wódki. Nagradzała się po perfekcyjnej pracy.
Rodzina ucieszyła się, że ona zdecydowała się leczyć?
Z ich punktu widzenia to była zmiana na gorsze. Nagle zaczęli mieć jakieś obowiązki, a ona jakieś prawa. Nie była już taka miła i usłużna.
To chyba wyjątek. Rodziny zwykle marzą o tym, żeby matka, żona przestała pić?
Teoretycznie tak, ale nie wiedzą, jak ogromną pracę sami muszą w to włożyć. Kobieta, która pije, ma ogromne poczucie winy z tego powodu. Przeprasza, że żyje. Nie ma żadnych praw. Zawsze chowa się w cieniu. Jak coś czasem głośniej powie po pijaku, to wszystko. A trzeźwa zaczyna być widoczna, ma coś do powiedzenia. Dla rodziny często jest to nie do przyjęcia.
Na czym powinno polegać wsparcie rodziny?
Osoba trzeźwiejąca jest jakby w gipsie, dopiero się zrasta. Nie można tą chorą kończyną poruszać. To oznacza, że jak jest Wielkanoc, to nie stawiamy na stole alkoholi. Nie wypowiadamy krytycznych uwag pod jej adresem. Nie wypominamy jej tego, co robiła po pijanemu. Często tak się dzieje, że osoby, które były pokrzywdzone przez picie partnerki, kiedy ta trzeźwieje, jeżdżą po niej jak po łysej kobyle.
Dlaczego?
Bo kiedy chora jest jedna osoba w rodzinie, chora jest cała rodzina. A kiedy przestaje pić, to tego rytmu picia osobom współuzależnionym brakuje. Bo jak ona piła, można było łamać zasady albo w ogóle ich nie było. Można było coś ukryć, zmajstrować, zmanipulować. Bo dała 50 złotych, bo można było wrócić z imprezy nad ranem. Bo niepijący tatuś czuł się lepszym rodzicem i był z tego dumny.
A kiedy ona trzeźwieje, to chce nawiązać komunikację z rodziną - tego się uczy na terapii. Jeśli najbliższa rodzina nie umie i nie chce nawiązać prawidłowej komunikacji, nie rozpoznaje i nie wyraża uczuć, to ona jest osamotniona.
Badania mówią, że kiedy alkoholik zaczyna się leczyć, rozpada się jedno małżeństwo na dziesięć, a kiedy alkoholiczka - aż dziewięć. Dlaczego?
Często mąż alkoholiczki woli odejść, niż brać udział w jakiejś 'głupiej' terapii. Bo to wymaga wysiłku. Kobiety z natury chętniej podejmują ten trud. Często partnerzy alkoholiczek nie chcą iść na terapię, bo sami piją albo są zabawowi. Ostatnio chłopak pacjentki przyznał się, że on nie chce, żeby ona przestała pić, bo ma jakieś szemrane interesy i nie chce, żeby ona o nich wiedziała.
Bez terapii całej rodziny alkoholiczka nie ma szans wyzdrowieć?
Jeśli sama walczy o swoje życie, to będzie szalenie trudne. Zawsze proszę pacjentki, żeby przyprowadziły chociaż jedną życzliwą osobę, chociaż jedną ciotkę. Alianci w rodzinie są niezbędni.
Kiedy terapia ma największe szanse powodzenia?
Jeśli wszyscy chcą, uda się zawsze. Toksyczny układ, w którym wszyscy tkwili przez lata, zaczyna się destabilizować i tworzy się prawdziwe, zdrowe relacje. Ostatnio pracowałam z 11 osobami przy jednej pani stomatolog. Jest już po podstawowym procesie terapeutycznym, nie pije. Cała rodzina rozumie, o co chodzi, wspiera ją, przekazują sobie z rąk do rąk książki na ten temat, chodzą na mityngi dla współuzależnionych.
Pani stomatolog sama przyszła i powiedziała, że chce się leczyć?
Nie. Zadziałała tzw. interwencja rodzinna. Cała rodzina przyszła do mnie i powiedziała, że cierpi z powodu jej picia. Z każdym z nich pracowałam osobno. Potem umówiliśmy się wszyscy na rozmowę, na którą zaprosiliśmy też pijącą. Każdy z członków rodziny powiedział jej, jak im na niej zależy i jak cierpi z powodu jej picia.
Jak na to zareagowała?
Na początku nie mówiła nic. Każdy po kolei mówił jej, co czuje. W międzyczasie przychodzili i ją przytulali. Pod koniec miała już głowę między kolanami i tylko szlochała. Nie zdawała sobie sprawy, jak jest dla wszystkich ważna. Chciała przepraszać, a jej ojciec podszedł i powiedział, że ją kocha i żeby nie przepraszała, bo on się nie czuje obrażony. Za każdym razem, kiedy widzę coś takiego, myślę sobie, że to cud. Najczęściej taka kobieta decyduje się na podjęcie terapii od razu.
Do redakcji przyszedł list. Siostra pani psychiatry, która pije od lat i ma już rozliczne dolegliwości zdrowotne z powodu alkoholizmu, nie chce się leczyć. Twierdzi, że nie ma problemu. W jej pracy wszyscy wiedzą, że jest alkoholiczką, ale udają, że jest inaczej. Pani pyta, co można zrobić w takiej sytuacji, bo boi się, że siostra zapije się na śmierć.
Musi poszukać specjalisty. Po pierwsze, dla siebie, po drugie, takiego, który zadziała poprzez środowisko, bo to jest sprawa środowiskowa.
Jak to?
Pamiętam panią docent w warszawskiej klinice 20 lat temu, która zapiła się na śmierć, bo zawsze znalazł się ktoś, kto wziął za nią dyżur, kiedy była pijana, zawsze ktoś ją zastąpił na wykładach ze studentami. Ilekroć jest taka sytuacja, ja nie jadę do pijącej, tylko do jej środowiska. Porozmawiać z nimi, zapytać, dlaczego jej tak nienawidzą.
Nienawidzą? Pewnie myślą, że robią to dla jej dobra.
To jest taka chora gra. Oni się najpierw na nią obrażają, uważają, że jest zła, że 'psoci', a zaraz potem jej przebaczają i sprzatają skutki picia. I tak w kółko. Dopóki ona nie poniesie konsekwencji, będzie piła dalej. I będzie żyła w przekonaniu, że wszystko jest w porządku.
Jak mogą pomóc jej współpracownicy?
Rozmawiając z nią, nie usługując jej, nie udając, że nie wiedzą o jej problemie. Jak przychodzi pijana do pracy, nie kryć jej, nie wyręczać. Niech ona wreszcie weźmie odpowiedzialność za swoje picie. Jak się skompromituje w oczach studentów, będzie miała stłuczkę, nie przyjdzie do pracy - wcześniej trafi na leczenie.
Co zrobić, jak widzimy matkę z dzieckiem, która na ławeczce popija piwko?
Wezwać policję! Tak reaguje się na całym świecie. Pijana matka jest nieodpowiedzialna, nie może sprawować nad dzieckiem należytej opieki. Tak samo powinnyśmy reagować, widząc pijaną osobę, która siada za kierownicą.
Nie wyobrażam sobie, żeby ktoś zareagował tak radykalnie?
Bo nasze społeczeństwo toleruje picie. Jesteśmy współuzależnieni jak rodzina alkoholika. Na szczęście zaczyna się to powoli zmieniać. Zaczynamy się coraz bardziej lubić.
Gdzie szukać pomocy?
Pierwsze, co robię, to proszę zgłaszające się dziewczyny, żeby znalazły najbliższą państwową przychodnię leczenia uzależnień i tam zrobiły podstawowy kurs w grupie. Oferta państwowa jest tak ogromna, że nie trzeba się kryć w zaciszu prywatnych gabinetów albo firm - leczenie to nie kwestia pieniędzy, tylko chęci.
Więcej kobiet chce się leczyć?
Coraz więcej coraz młodszych i lepiej wykształconych. Coraz więcej jest alkoholiczek ze środowisk biznesowych, dziennikarskich, naukowych. Dzięki temu, że są to osoby publiczne, jest szansa, że będą promieniować swoją trzeźwością na resztę.
Dlaczego wpadamy w alkoholizm i skąd bierze się delirium tremens?
Sławomir Zagórski
Polsko-amerykański zespół badaczy zidentyfikował mechanizm fizycznego uzależnienia od alkoholu. Dzięki temu być może uda się opracować lek łagodzący groźne objawy po zaprzestaniu picia
Badania wykonano na nowojorskim Uniwersytecie Rockefellera, a szczegółowy raport na ten temat ukazał się w "Proceedings of the National Academy of Sciences". Obiektem doświadczalnym były trzymiesięczne myszy. Zwierzęta przez dwa tygodnie piły alkohol - otrzymywały go wraz z płynną karmą, która była dla nich jedynym źródłem wody i pożywienia.
By myszy nie padły z przepicia, początkowo podawano im 2-procentowy alkohol, potem stopniowo zwiększano jego dawkę do 4, 7, i wreszcie 10 proc. Gryzonie raczyły się więc początkowo alkoholem o mocy słabego piwa, kończyły zaś na odpowiedniku cienkiego wina.
Istotne było to, że przez pełne dwa tygodnie w ich krwi stale krążył alkohol. Skutki było widać gołym okiem - myszki zataczały się, a gdy pojono je najmocniejszym trunkiem, były często tak pijane, iż spały na boku lub na wznak, nie będąc w stanie podnieść się o własnych siłach.
W drugiej fazie eksperymentu naukowcy obserwowali zachowanie myszy po nagłym odstawieniu alkoholu. Zwierzęta wykazywały silne objawy abstynencyjne, podobnie jak uzależnieni od picia ludzie, którzy nagle odstawią alkohol. Myszki siedziały skulone w rogu klatki, miały nastroszone futerko, a uniesione za ogon reagowały silnymi drgawkami.
Celem badań nie było naturalnie dręczenie myszy, lecz przeanalizowanie mechanizmów uzależnienia od alkoholu oraz tzw. zespołu abstynencyjnego po jego odstawieniu (wszystkie procedury doświadczalne zostały zaaprobowane przez specjalny komitet etyczny).
W mózgach gryzoni pojonych alkoholem wyraźnie wzrosła ilość białka zwanego tkankowym aktywatorem plazminogenu. Zdaniem badaczy białko to współpracuje z receptorami w mózgu określanymi w skrócie jako NMDA. Z wcześniejszych badań na ludziach wiadomo, że receptory te istotnie przyczyniają się do fizycznego uzależnienia od alkoholu. Ich liczba gwałtownie rośnie u osób pijących, ale organizmowi pozornie to nie szkodzi, bo alkohol skutecznie blokuje ich aktywność.
Problem zaczyna się w chwili zaprzestania picia. Wtedy receptory NMDA, których u osób uzależnionych jest ponad miarę, zaczynają pracować pełną parą. Skutek? Majaczenia, halucynacje i drgawki, czyli groźne dla życia delirium tremens (alkohol jest jedyną substancją uzależniającą, po odstawieniu której można umrzeć).
- Z naszych badań wynika, że gdyby nie aktywator plazminogenu, liczba receptorów NMDA nie zwiększałaby się w trakcie picia i w efekcie objawy abstynencyjne byłyby znacznie słabsze - tłumaczy dr Robert Pawlak, jeden z autorów pracy. Skąd ta pewność? Otóż myszy, które nie potrafią wytwarzać aktywatora plazminogenu, po odstawieniu alkoholu czują się o niebo lepiej - mają gładkie futerko, żwawo biegają po klatce, a podniesione za ogon reagują znacznie słabszymi drgawkami.
Czy efektem tej pracy będzie lek łagodzący skutki zespołu abstynencyjnego? Nie można tego wykluczyć. Naukowcy sprawdzili już nawet, że prawdopodobnie nadawałby się do tego farmaceutyk o nazwie ifenprodil. Na razie jednak ostrożnie przyznają, iż perspektywa klinicznego zastosowania wyników ich pracy jest dość daleka.
MAŁGORZATA GOŚLIŃSKA
[ external image ]
ALEKSANDRA RASZKA
Paweł mnie kocha i nie porzucił mnie. On porzucił wszystkich i wszystko. Jakbym się uparła, w końcu bym go znalazła. Ale co dalej?
W poniedziałek w południe Paweł pojechał rowerem do lekarza na umówioną wizytę. Potem wykupił leki psychotropowe i wrócił do domu. Spod kamienicy zadzwonił do żony: "Rzuć mi przez okno papierosy". Chwilę rozmawiali, za dwie minuty miał być przy Monice - tyle wystarczy, by wbiec na poddasze. Włożył do skrzynki pocztowej dokumenty, resztę pieniędzy, telefon i znikł. Tuż przed tym wysłał do żony SMS: "Muszę wypić kielich gniewu bożego". Nieprzypadkowo wybrał ten dzień - 18 mijała kolejna rocznica śmierci jej ojca.
4532 minuty
Tego samego dnia Monika pisze na Facebooku: "Bardzo proszę wszystkich o pomoc - zaginął mój mąż. Wyjechał na rowerze spod domu i dotychczas nie powrócił. Był w depresji, jest wysoce prawdopodobne, że może targnąć się na własne życie. Ktokolwiek go zobaczy, jest proszony w pierwszej kolejności wezwać pogotowie (podejrzenie zatrucia lekami), a potem zawiadomić najbliższy posterunek policji. Ubrany był..." itd.
Dwa dni później: "Chociaż do tej pory nie udało się nam odszukać Pawła, to jednak wiemy, że żyje".
21: "Kochany Pawełku! Odkąd z Tobą ostatnio rozmawiałam i Cię widziałam, minęły 4532 minuty. I w każdej myślę, gdzie jesteś i co robisz. W każdej kocham Cię tak samo, a może nawet bardziej. Bardzo za Tobą tęsknię i chciałabym, abyś już był z powrotem w domu. Pomaga mi Ciebie odszukać wiele cudownych osób, a Twój syn nie przestaje ani na chwilę. Nie martw się, Słońce, problemami - każdy je ma, my też. Ale poradzimy sobie z nimi i przetrwamy. Razem. Dlatego bardzo Cię proszę, wróć. Do mnie, do dzieci, do mamy, do wszystkich, którym Twój los leży na sercu. Myślę, że teraz nie chcesz, abyśmy Cię znaleźli, może się boisz. Ale ja Cię nigdy nie przestanę szukać i wiem, że w końcu znajdę i przytulę".
Trzy dni później: "Paweł był widziany ostatnio w okolicach osiedla P. Mam również informację, że widziany był koło sklepu naprzeciw kortów tenisowych. Ktokolwiek zobaczy Pawła, jest proszony o natychmiastowy telefon na policję. Proszę również - jeśli to możliwe - o zaczekanie na patrol, może zajęcie Pawła rozmową. Proszę, reagujcie, gdy Go spotkacie, mija już piąty dzień i naprawdę się o Niego martwię - On potrzebuje pomocy".
Po miesiącu Monika przestaje publikować posty.
Kielich gniewu
Monika: - Samobójcy nie będą zbawieni, to znaczył ten kielich gniewu. Nie wzywałabym policji, nie zgłaszałabym zaginięcia, nie angażowałabym tylu ludzi do szukania, gdyby Paweł nie miał przy sobie takiej ilości leków psychoaktywnych i nie był tak wzburzony. Cierpi na zaburzenia dwubiegunowe afektywne. Bałam się, że zaszyje się gdzieś w parku, weźmie te leki i umrze. Ale zaczęły dochodzić mnie słuchy, że był widziany tam i siam. Sprytnie to zrobił, rower zostawił na jednym osiedlu, a zadekował się na innym. Celowo wprowadzał ludzi w błąd. Kręcił się po mieście tydzień, a jak się ulotnił, została jedna opcja. Tam już nie ma tabletek, żadnych środków zastępczych. Policja o tym wie, Paweł nie ma alzheimera. Żyje i wrócił do heroiny.
Jak bierze leki, to jest fajna baja, nie ma myśli, żeby się zabić, hipomanii i depresji, jest constans. Będąc gdzieś tam, musiał te leki zażywać. Ale już się skończyły, nie był u psychiatry, który mu je przepisuje. To są opiaty, czyli to samo co heroina.
Sprawa zaginięcia była zbyt nagłośniona, żeby Paweł mógł ukrywać się u rodziny. Szukałam go w melinach w okolicy Katowic i Zagłębia - tylko w moim mieście takich miejsc jest kilkadziesiąt. Pustostany, syf, kiła, mogiła, na podłodze niedopałki, strzykawki i ludzie. Byłam nawet tam, gdzie produkują narkotyki. Znam tych ludzi od dziecka: byłych narkomanów, obecnych, tych, co już nie żyją, dilerów. Paweł potrafi bardzo dobrze funkcjonować w tym środowisku, zorganizować sobie spanie, jedzenie, narkotyki. W normalnym życiu pierdoła go przerasta. Ale robi cuda z aspiryny, jest cennym nabytkiem dla narkomanów.
Jeśli tak długo go nie ma, na pewno jest w ciągu. Teraz jest mu dobrze. Heroina daje mu to, czego potrzebuje - zapomnienie, ucieczkę. Ale to nie jest tak, jak mówią ludzie, że poszedł w tango. Nie zapomniał kompletnie o świecie. Walczą w nim dwie siły: jedna prowadzi do domu, druga każe zostać. Ale nałóg kasuje to, co dobre.
Za jakiś czas przyjdzie ten moment, kiedy będzie zatruty fizycznie. Ma mocno rozwinięty instynkt samozachowawczy i zwróci się o pomoc. Zgłosi się do szpitala albo wróci do domu. Daję mu jeszcze miesiąc. Nie będzie to łatwe. Trzeba się odtruć i znosić konsekwencje życia na gigancie. Tłumaczyć się, wybaczać sobie i prosić o wybaczenie. Za każdym razem powrót jest coraz trudniejszy.
To jest właśnie to
Nie mam temperamentu żony zaginionego męża. Ta bezsilność jest straszna. Gdyby ktoś dwa lata temu powiedział mi, że będę przechodzić przez coś takiego, posłałabym go do wszystkich diabłów. Jestem trzecią żoną Pawła. Tamte kobiety myślały, że miłość i dzieci wystarczą, że Paweł pójdzie na odwyk i się wyleczy. Każdej starczyło cierpliwości na cztery lata. Paweł był w każdym z tych domów wszystkiego rok. Ja mam do tego inne podejście. Paweł mnie kocha. On nie porzucił mnie. Porzucił wszystkich i wszystko.
To nie było tak, że przyszedł facet i zawrócił mi w głowie. Znamy się od dziecka - już prawie 40 lat, mieszkaliśmy na jednym podwórku, jego żony były najpierw moimi koleżankami, do dzisiaj ich dzieci przyjeżdżają do mnie, a moje jeżdżą do nich. Przechodziłam z Pawłem jego wzloty i upadki. Wiem o nim wszystko, opowiadał mi o najgorszych świństwach, on nie umie się tym obciążać sam.
Zaczął brać, jak miał 13 lat. Sporo rówieśników, z którymi ćpał, poumierało. Ja raz w życiu zapaliłam trawkę, moje uzależnienie to kawa i papierosy. Paweł, gdy pierwszy raz zapodał sobie heroinę, powiedział: "To jest właśnie to". Heroina to jego narkotyk, czekał na nią.
Oboje mieliśmy wątpliwości, czy się wiązać. Ja nie chciałam przerabiać tego po raz drugi, mój poprzedni mąż, policjant, był despotą i miał konsumpcyjne nastawienie do świata. Pawła tym bardziej nie interesowały związki. Nie chciał już nikogo ranić. Wie, że jego dzieci miały lęk, czy tata wróci, kiedy wychodził z domu.
Nie wybuchł między nami płomień namiętności. Paweł przychodził do mnie remontować pokój córki i był wtedy w fazie zasadniczej. Nazywam tak okres, kiedy żyje zgodnie z Biblią. Jest bardzo zdyscyplinowany, nie pije nawet kawy, innym wytyka błędy, dużo czyta Pismo Święte i się modli. Gdy jest na hipomanii, ma silne przekonanie, że cuda się zdarzają realnie. Bóg ingeruje w jego życie do tego stopnia, że gdy brakuje na rachunek, wystarczy się pomodlić i ktoś przyniesie pieniądze. A gdy to się nie sprawdza, Paweł wpada w dół. Nie jest związany z żadnym Kościołem. Kiedyś po zażyciu dużej ilości leków zawarł układ z Bogiem. Leżał w ciężkim stanie w szpitalu, lekarze nie dawali mu cienia szansy na przeżycie, ale matka nie pozwoliła odłączyć go od aparatury. Po czterech dniach wybudził się i wyszedł z tego bez szwanku. Rozmawiał wtedy z Bogiem: "Jak chcesz, żebym żył - powiedział - to zabierz ode mnie narkotyki". Bóg naprawdę go chroni, Paweł wiele razy uniknął śmierci. Długo był czysty. Ale za mocno uwierzył i ja chyba też, że został całkowicie uwolniony z nałogu.
W pewnym momencie zniknie
Ludzie pytają, czy się pokłóciliśmy. To się nie stało z dnia na dzień, długa droga do tego wiodła. Od początku roku moja rodzina i znajomi podejrzewali, że Paweł wrócił do ćpania. To była bzdura, Paweł się leczył, a antydepresanty tak działają, że człowiek jest albo zamulony, albo pobudzony. Kiedy był na leczeniu i powinien być wyciszony, otrzymywaliśmy natarczywe SMS-y. Odtąd nie mam kontaktu z rodziną. Postawili mi ultimatum: oni albo ten ćpun. To ludzie, którzy myślą o sobie: "Gdyby każdy był taki jak ja, świat byłby piękny". Chodzą do pracy, do kościoła, są poukładani, nie można im niczego zarzucić, to oni wytykają reszcie najmniejsze upadki. Alkoholicy i narkomani to degeneraci, sami są sobie winni, najlepiej stworzyć dla nich getto. Od dziecka zdana byłam na siebie. Jedyną osobą w mojej rodzinie, której na mnie zależało, był tata. Zmarł, jak miałam osiem lat, coś ciężkiego przywaliło go przy pracy w młynie.
Apogeum nastąpiło, kiedy straciliśmy pracę, najpierw Paweł, potem ja. To go przerosło, dopuścił do głosu przekonanie, że do niczego się nie nadaje. Mieliśmy wspólne plany, teraz miała ruszyć nasza spółdzielnia socjalna. Chcieliśmy pomagać osobom uzależnionym. Dzisiaj wiem, że to był błąd. Sporo terapeutów wywodzi się z narkomanów, ale trzeba być bardzo stabilnym emocjonalnie i mieć długi okres czystości za sobą, żeby wracać do tego tematu. Znajomi Pawła, którzy wyszli z nałogu, kiedy prosiłam ich, żeby pomogli mi namierzyć męża, niechętnie ze mną rozmawiali.
Były symptomy, które wskazywały, że Paweł wróci do ćpania. Dopuszczał wypicie piwa, które działa na 80 proc. tych samych receptorów co heroina. Gdy narkoman skłania się ku piwu, to sygnał, że dzieje się coś złego. Mogłam to wyłapać, ale nie zapobiegłabym temu, że w pewnym momencie zniknie. Mogłam go wspierać, upewniać, że jest coś wart, że go nie opuszczę. Ale jak już ta myśl w nim zakiełkowała, było za późno.
Nie dałam mu zgody
Wierząca część rodziny Pawła uważa, że on poszedł do Jerozolimy. Chodzi po ulicy i naucza. Zostawił wszystko jak młodzieniec i poszedł za Bogiem. Cieszą się, że Bóg wyrwał Pawła spod mojej opieki. Ze mną nie miał życia wiecznego, bo ja nie jestem zasadnicza.
Oni są przekonani, że Paweł ćpa przez wszystkie żony. To taki mechanizm obronny, żeby samemu nie czuć się winnym. Twierdzą, że dlatego Paweł nie miał odpowiednich warunków do życia, dlatego musiał wziąć. Mama tłumaczyła Pawła od małego: to wina ojca, który był alkoholikiem, kolegów, środowiska. Paweł był dla niej półbogiem, stawiała go na piedestale.
Druga część rodziny Pawła mówi mi: "Daj nam spokój, poszedł ćpać, znowu. Poćpa i wróci". Każą mi pukać się w czoło. Nie traktują Pawła poważnie.
Ja wyznaję inną filozofię. Nie czuję się lepsza, tylko inna. Narkomani to nieszczęśliwi ludzie.
Paweł wierzy, że Bóg dopuszcza złe rzeczy. Nałóg to nie działanie diabła, tylko Boga, bo daje nam wybór. Ja bym się kłóciła, czy narkoman wybiera świadomie. Paweł zdaje sobie sprawę, że mnie krzywdzi, wie wszystko o mechanizmach narkomanii, ale to wiedza teoretyczna.
To są jego błędy - ja to wiem. Ale wiem też, że jest słaby. Nie usprawiedliwiam go, ale potrafię wytłumaczyć, dlaczego tak postępuje. To nie jest akceptacja ćpania. Nigdy nie pozwoliłabym Pawłowi brać w domu. Narkoman to destrukcyjny człowiek, a ja mam dzieci. Nie dałam mu zgody na ucieczkę, daję zrozumienie, leczenie.
Moje dzieci wiedzą, że Paweł zaginął, córka ma 15 lat i wie, że jest to związane z narkotykami, syn jest na to za mały, ma pięć lat. Będę musiała im tłumaczyć, że Paweł jest chory i nie znika z ich powodu, żeby się nie oskarżały.
Nie umiem mieć pretensji do Pawła, że go nie ma. To prawda, zostawił mnie ze wszystkim. Ale cierpię dlatego, że on cierpi.
Każdego dnia jeden pąk
W sobotę i niedzielę Paweł był u mamy. Wrócił w poniedziałek rano bardzo przygnębiony. Dążyłam do tego, żeby wziął dawkę leku. Jak Paweł jest w depresji, nie chce brać tabletek. Mówi, że to bez sensu. Antydepresanty nie działają od razu, tylko dopiero po kilku tygodniach. Dlatego trzeba chorego przekonywać.
Było spokojnie, położyliśmy się, słuchaliśmy muzyki, czytaliśmy poezję, rozmawialiśmy o Bogu i ludziach. Jesteśmy raczej na być, niż mieć, wystarczy nam tyle pieniędzy, żeby starczyło na rachunki i przeżycie, nie interesuje nas kariera. Paweł gra na gitarze, komponuje, pisze piosenki. Jak śpiewał w towarzystwie, nie wstydził się mówić, że pisał to dla mnie. Na każdym kroku powtarzał mi, że mnie kocha i jaka jestem piękna, w urzędzie, w piekarni. Codziennie traktował mnie tak, jakby właśnie się we mnie zakochał. Kupował mi lilie - to jego ulubione kwiaty, każdego dnia rozwijał się jeden pąk. Potrafił osiem razy dziennie zadawać mi pytanie, jak ja mogę go kochać. Nie jest specjalnie wykształcony, niewiele w życiu pracował i ma liche poczucie własnej wartości. Bywa pięcioletnim chłopczykiem. Bardziej jestem wtedy dla niego matką niż żoną.
Sądzę, że wiedział, że nie wróci. Przyjechał tylko po to, żeby zostawić mi ten komunikat: odcinam się, nie szukajcie mnie. To było dość perfidne, że wybrał rocznicę śmierci taty. Żeby łatwiej było mi zapamiętać.
Jakbym się uparła, tobym do niego dotarła. Zwiedziłabym jeszcze kilka miejsc. Kupić dzisiaj heroinę to nie to samo co dopalacz, trzeba wiedzieć, do kogo iść, to elitarny narkotyk, bierze go wąska grupa ludzi. Nawet jeśli nie powiedzieliby mi, gdzie jest Paweł, byłby spalony. Ćpun dla ćpuna nic dobrego nie zrobi. Kryją się nawzajem, żeby nie mieć kłopotów, i nie chcą mieć między sobą człowieka, którego szuka policja.
W końcu znalazłabym Pawła. Ale co dalej? Gdybym go wyciągnęła na siłę, za chwilę by się to powtórzyło.
Jestem spokojna. Zrobiłam, co w ludzkiej mocy. Nie chcę go zastraszać, wywierać presji. Jeśli uciekł, to znaczy że chce być sam, potrzebuje tego czasu. Szukanie spowoduje, że jeszcze bardziej będzie chciał się ukryć. Robi coś, co go niszczy, nie panuje nad tym, ale ja mu nie pomogę w podjęciu decyzji, chociaż nie wiem, jak bardzo bym go kochała i prosiła. Decyzja musi zapaść w jego głowie.
Teraz będę czekać. On da mi znać, jak będzie potrzebował pomocy.
Artur Zaborski
Problemy w relacjach z ojcem i brak poczucia akceptacji ze strony rówieśników doprowadziły świetnie zapowiadającego się koszykarza do uzależnienia od ciężkich narkotyków. Borykał się z tym latami. Ale stanął na nogi. Obecnie Robert Rutkowski prowadzi terapie dla osób, które walczą z podobnymi problemami.
Popkultura zwykła przedstawiać psychoterapeutów jako superbohaterów, którym wystarczy moment, żeby poznać i ocenić drugiego człowieka. Pan widzi mnie pierwszy raz w życiu. Co pan może powiedzieć o moich związkach z narkotykami?
- Nie będę się silić na błyskawiczną ocenę. Gdybym robił tak na co dzień, mocno bym się spalał. Mogę powiedzieć, ujmując to w cudzysłowie, że jeżeli nie ma takiego zamówienia, to nie działam w ten sposób. Terapeuci, psychologowie, psychiatrzy nie mają ponadnaturalnych zdolności. To są zwykli ludzie, którzy jednym spojrzeniem nie odczytają czyichś myśli lub intencji. Na pewno będzie im jednak łatwiej zrozumieć człowieka na podstawie mowy ciała: gestów, mimiki, barwy głosu.
Wszystko jest komunikatem, a najważniejszy jest ten, który próbujemy ukryć. Łatwiej jest go odczytać, jeśli ma się czystą głowę, czyli wewnętrzną równowagę. To jest taki zawód, który wymaga dbania o siebie.
No to inaczej: wchodzę do pana do gabinetu i mówię, że jestem uzależniony od narkotyków. Jak pan reaguje?
- Przyznanie się do problemu to już bardzo dużo, to przekroczenie pewnego magicznego progu. Mamy taki kod genetyczny, w który wpisany jest skrypt mówiący, że powinniśmy ukrywać swoje słabości. To naturalne.
Mam wrażenie, że raczej lubujemy się w epatowaniu swoimi słabościami i obarczaniu nimi innych.
- Pan mówi o przypadku, kiedy to już jest narzędzie, które bywa nadmiarowo wykorzystywane w relacjach z otoczeniem. Moja przyjaciółka za każdym razem, kiedy przyjeżdża ze Stanów Zjednoczonych do Poznania, śmieje się, że nie może jeździć polskimi pociągami, bo wszyscy w nich opowiadają jej historie swojego życia, a w USA taka usługa kosztuje 400 dolarów. Zapominamy wciąż, że od wysłuchiwania problemów są specjaliści, ale wizyty u nich są nadal traktowane jak stygmat.
Atawizm mówi nam: ukrywaj słabość, bo cię zjedzą. W jakimś fragmencie naszej osobowości jesteśmy nadal pierwotnymi ludźmi, którzy mieszkają w jaskini. Człowiek słaby był kiedyś zagrożeniem dla populacji. Wiedząc o tym, ukrywał ten fakt.
A ja wręcz przeciwnie - przyznaję się do uzależnienia. Co pan robi?
- Dziękuję panu, z pełnym szacunkiem. Naprawdę szanuję ludzi, którzy mają odwagę odsłonić się przed drugim człowiekiem, powiedzieć o swojej chorobie.
Zresztą uzależnienie sensu stricto jest za bardzo eksponowane. Niekoniecznie trzeba się uzależnić, żeby mieć problem. Można być tak zwanym "sportowym" konsumentem, czyli brać narkotyki mniej lub bardziej regularnie. Jeśli ktoś wciąga koks raz w tygodniu, to nie jest uzależniony, ale bierze narkotyki cyklicznie, co nie pozostaje bez wpływu na jego zwoje mózgowe. Mózg nawet przy minimalnej ilości alkoholu i narkotyków odchorowuje ich spożycie. I tak jest zawsze, także w przypadku dopalaczy, które są najmniej poznaną substancją. Ludzie nawet nie zdążą się uzależnić, a już potrafią sobie przez nie zrujnować życie. Przesadzamy z określeniem "profilaktyka uzależnień", bo nie trzeba się uzależnić, żeby mieć w życiu problemy.
Ale czy nie mówi pan tak, bo bazuje pan na wiedzy o przypadkach tych osób, które wymagały pomocy, albo w jakiś sposób zepsuły sobie życie? Przecież wielu ludzi bierze narkotyki, a o tym, czy one niszczą im życie, czy nie, nikt nie wie, bo nie trafiają do ośrodków ani szpitali.
- Najbardziej znany i najbardziej omówiony w różnych opracowaniach jest alkohol. Ludzie, którzy piją alkohol, w większości nie mają z nim problemu. Płacą kredyty, chodzą do pracy, wyprowadzają psy. Nie zmienia to faktu, że nawet te niewielkie ilości alkoholu, które spożywają, zmieniają im percepcję.
Sam nie jestem abstynentem alkoholowym, ale zazwyczaj nie piję. Nie dlatego, że pić nie mogę, tylko dlatego, że nie chcę. Nie jestem ideologiem, po prostu nawet mnie, facetowi ważącemu 110 kilogramów i mierzącemu dwa metry wzrostu, niewielka dawka alkoholu utrudnia funkcjonowanie. Lubię biegać i jeździć na motorze. Jeśli wypiję dwie lampki wina, to następnego dnia mam ograniczoną percepcję. Nie mam już w sobie alkoholu, ale mam aldehyd kwasu octowego. Nic nie zwalnia człowieka z dokonywania racjonalnych wyborów. Ja po wypiciu dwóch lampek szampana w sylwestra nie mam już ochoty biegać w Nowy Rok.
Żadna ilość substancji psychoaktywnych nie jest obojętna dla naszej psychiki. O każdej z tych substancji można podyskutować i rozwinąć wątek. Ma pan rację, że większość ludzi, którzy są badani, jest już spozycjonowana. Natomiast jest badanie, które zajmuje się osobami w wieku 16-18 lat. To jest badanie ESPAD, które bada grupę szkolną, nie grupę konsumentów. Z tego badania wynika, że 30-40 proc. młodzieży miało kontakt z marihuaną, a około 80 proc. piło alkohol raz w życiu, będąc tak młodymi ludźmi. Okazuje się, że największym problemem polskiej młodzieży jest alkohol i nikotyna.
Ale prawo zakazuje tylko narkotyków, alkoholu nie.
- Mnie prawo nie interesuje, to jest problem prawników. Gimnazjalistę w piątek wieczorem też nie interesuje, czy się odurzy substancją legalną, czy nielegalną. To jest dla niego wtórna sprawa. W ogóle z młodzieżą jest jeszcze inny problem, dlatego że w przestrzeni publicznej nie mówi się o tym, jak fatalnie wpływają używki na otoczkę mielinową, czyli osłonkę włókien nerwowych. Mózg, w którym nie działa ona poprawnie, pracuje do stu razy wolniej. Faza wczesnej dorosłości trwa do 25. roku życia. Naukowcy, pedagodzy i profilaktycy mają z tym problem, ale firmy ubezpieczeniowe już nie. Stawki za ubezpieczenie samochodu zmniejszają się po 25. roku życia. Biznes wcześniej takie rzeczy wprowadza w życie, bo chodzi o pieniądze.
Zastanówmy się, co się dzieje w głowie małolata, który popija sobie alkohol, popala skręty i papierosy, a przy tym jest strasznie wkurzony na cały świat i zestresowany, bo ma mało przyjazną szkołę. Doskonale pamiętam ten okres z własnego doświadczenia. Chęć ucieczki jest w tym wieku ogromna. Narkotyki oferują alternatywę, która jest o wiele bardziej kusząca niż próba sprostania wyzwaniom. I nie jest prawdą, że współczesne pokolenie jest słabsze, że gorzej sobie radzi z rzeczywistością. Moja generacja reagowała na nią tak samo.
Kapitalizm wprzęgnął uzależnienia w swoją machinę?
- Na pewno. Kapitalizm bardzo chętnie zarabia na tym, od czego najłatwiej się uzależniamy. I nie muszą to być substancje psychoaktywne. Wystarczą te pobudzające, jak kawa, herbata, napoje energetyzujące. Ich reklamy są zawsze związane z otaczającym ich bohaterów szczęściem: na łonie rodziny czy przyrody. Zachęca się nas do tego, aby te uzależniające rzeczy brać w towarzystwie rodziny, dzieci. Aby im się one dobrze kojarzyły i czym prędzej same po nie sięgnęły.
Sprawa z substancjami psychoaktywnymi jest o tyle inna, że ich zażywanie odbywa się pokątnie, wymaga kombinowania. Jeżeli człowiek czuje się dobrze sam ze sobą, płaci podatki, nie zdradza żony, nie ma przysłowiowego trupa w szafie, to nie ma potrzeby, żeby się odurzać. Bo jeśli ja się dobrze czuję, to po co mam zmieniać sobie nastrój? To logiczne, matematyczne ujęcie. Dopiero kiedy sobie to uświadomiłem, zauważyłem, że ja się tak nigdy nie czułem. Znałem smak uzależnienia od wszystkich dostępnych narkotyków, a w gabinecie poznaję cenę i smak uzależnienia od seksu w najróżniejszych konfiguracjach, a także od pieniędzy i władzy, bo one uzależniają tak samo, jak narkotyki czy alkohol. Nie ma natomiast silniejszego i zapewniającego większy haj narkotyku niż najdoskonalszy wytwór ludzkiego umysłu: spokój.
Kiedy człowiek odzyska spokój ducha i zaakceptuje siebie ze swoimi kompleksami, problemami i wariactwami, które ma w głowie, nagle uzyskuje największy haj, dzięki najlepszemu dilerowi na ziemi: mózgowi. On dysponuje narkotykami, które są marzeniem każdego człowieka. Jest jedna fajna rzecz wynikająca z "ćpania" tych narkotyków, które podsuwa nasz mózg: nie ma poczucia winy. Żeby z niego korzystać, nie trzeba okłamywać żony, matki ani kraść kasy, żeby uzyskać narkotyk, a co za tym idzie, przyjemność chwilową, która trwa dwie, trzy godziny. Pacjentów, którzy są uzależnieni od odwiedzania burdeli, pytam: jak się czujesz później? Najczęstsza odpowiedź brzmi: "fatalnie", bo w tle mają żony, dzieci. To jest kwestia poczucia harmonii i równowagi oraz przekonania, że nie szkodzą swoim bliskim ani samemu sobie. Nie można ukrywać faktu, że narkotyki są przyjemne. Ale narkotyk nie sprawi żadnej przyjemności, jeśli ma się fajne, wyluzowane, pozytywne życie.
I pan ma takie życie?
- Jestem spełniony, szczęśliwy i zakochany w swojej żonie od 15 lat. To brzmi banalnie i coachingowo. Ale jestem w takim wieku, że już nic nie muszę. Mam wszystko. Wcześniej parę razy otarłem się o śmierć. Sypiałem na ulicach, w melinach. Kradłem pieniądze rodzicom, żeby mieć na działkę. Upokarzałem siebie i innych. Nie potrafiłem cieszyć się z kariery sportowca, bo nie podejrzewałem, że może dać mi poczucie satysfakcji i szczęścia.
Byłem głupi i zagubiony, bo przestałem kiedyś szukać szczęścia w sobie. To jest problem wielu moich bogatych klientów, milionerów, którzy szukają szczęścia na zewnątrz. Teraz mogę cieszyć się pogodą i muzyką, a kiedyś w ośrodku terapii uzależnień nie mogłem słuchać nawet jej.
Dlaczego?
- Z powodu kotwiczenia.
Czego?
- Linku, wyzwalacza, połączenia. Ludzie biorą narkotyki w pewnych warunkach i okolicznościach. Słuchają muzyki, rozmawiają. Piosenki uruchamiają wspomnienia z danego okresu. Zakaz słuchania muzyki w ośrodkach nie pozwala tych linków uruchomić. Wielu moich pacjentów uczy się na nowo słuchać muzyki.
Seksu też nie można w ośrodkach uprawiać.
- Bo seksualność jest ukierunkowana w sposób mało rozsądny. Wydaje nam się, że się zakochujemy, a tak naprawdę szukamy obiektów seksualnych. Nie ma nic gorszego niż para narkomanów w ośrodku, która płodzi nowe życie. Odzyskiwanie seksualności po odstawieniu narkotyków, bo w czasie brania ona szybko zanika, dzieje się natychmiastowo. Popęd seksualny zostaje zabity jako pierwszy. Erekcja u mężczyzn uzależnionych od narkotyków należy do rzadkości, podniecenie psychiczne także.
Większość narkomanów to mężczyźni?
- Niezupełnie. O mężczyznach częściej słyszymy, bo mężczyznom jest się łatwiej uzewnętrznić, łatwiej im przyznać się przed kimś, że są uzależnieni od narkotyków, alkoholu czy seksu. Kobiety robią to rzadziej, bo ciąży na nich większa presja społeczna. Kulturowo przypisuje się im role matek, osób odpowiedzialnych za dzieci. Mężczyznom łatwiej się wybacza, kiedy się upiją. Kobietom od razu przykleja się etykietki. Tymczasem kobiety mają nie mniejszy problem niż faceci. W szkołach dziewczyny ćpają i piją nie mniej od chłopaków.
Nam, mężczyznom, łatwiej jest wychodzić z uzależnień, dzięki temu, że umiemy to uzewnętrzniać. Kobietom dużo trudniej jest się wyleczyć, bo ukrywają się bardzo długo. Mam w gabinecie pacjentki, które od lat są alkoholiczkami i lekomankami, a ich mężowie o tym nie wiedzą, tak sprytnie ukrywają one swoje uzależnienie. Nawet sobie pan nie wyobraża, gdzie chowają butelki z alkoholem i leki. Kobiety świetnie grają. To jest dopiero rozdarcie.
Pan leczy osoby, które same są w stanie zapłacić za terapię. Kto płaci za tych, których na to nie stać?
- My, podatnicy, bo leczenie jest bezpłatne. Można na detoks iść sobie co tydzień, czekając w kolejce. A powinno być płatne, chorzy powinni partycypować w płatności. Bardzo często w ten model leczenia wpadają ludzie, którzy z tytułu bałaganu, jakiego narobili w życiu, nie ponoszą żadnych konsekwencji, żadnych strat. Odtruwają się co dwa, trzy miesiące zupełnie bezkarnie. Dlaczego tak robią? Bo im się w pewnym momencie przestaje bilansować branie narkotyków. Mają dosyć syfu w swoim życiu. Nie ma innego motywatora do podjęcia zmian. Jeśli człowiek nie ma strat, to po co ma coś zmieniać? Jeśli ktoś chroni uzależnionego, płaci jego mandaty, wyciąga go z opresji, to on nie będzie zmotywowany do podjęcia próby zmiany. Dlatego uważam, że narkoman czy alkoholik powinien nawet zaciągać kredyt na leczenie. Bo ten kredyt go spionizuje. Doskonale będzie zdawał sobie sprawę, że jak zacznie znowu ćpać lub pić, to nie będzie spłacał zobowiązań.
Nie można być narkomanem, dobrym mężem i pracownikiem jednocześnie. Ten trójkąt się w pewnym momencie rozsypie. I mówię to z pełną świadomością, bo sam tego doświadczyłem. Kilkakrotnie wracałem do ośrodka, nie robiłem sobie z tego zbyt wiele. Tacy powracający pacjenci wpływają demotywująco i na personel, i na ludzi w ośrodku. Kiedy zjawiałem się w nim po raz wtóry, nie wierzyłem w powodzenie, widząc tych samych ludzi. Ci, którzy się mną zajmowali, z wyjątkami, też mieli przeświadczenie, że lada moment zjawię się w nim ponownie. Płatny pobyt mógłby to zmienić.
Mówi pan, że nie ma znaczenia, czy substancja odurzająca jest legalna, czy nielegalna. Jak zapatruje się pan w takim razie na kwestię legalizacji marihuany?
- Jestem przeciwnikiem palenia marihuany, ale jestem za legalizacją. To człowiek powinien decydować, z pomocą czego chce robić z siebie idiotę. Nie ma na świecie państwa, być może poza Singapurem, w którym restrykcyjność prawa generowałaby postawę prozdrowotną. Bardzo wielu ludzi, którzy decydują się palić marihuanę, łudzi się, że są niewinni. To duży błąd. Musimy pamiętać, że to, że jakaś substancja psychoaktywna jest legalna, wcale nie oznacza, że jest bezpieczna.
Weźmy marihuanę i alkohol. Zachowanie po upiciu się jesteśmy w stanie mniej więcej przewidzieć. Wiemy, kto jest po alkoholu agresywny, a kto płaczliwy. Z marihuaną jest inaczej, bo ma pewne substancje potęgujące doznania psychofizyczne. Jeśli zapali się ją w nieodpowiednim momencie, kiedy jesteśmy w gorszym nastroju lub w depresji, wtedy można nawet popełnić samobójstwo. Mimo tego zagrożenia uważam, że marihuana powinna być legalna. Restrykcyjnym prawem nie da się tego rynku okiełznać.
To samo powie pan o mefedronie i dopalaczach?
- Nie, dlatego że my nie wiemy, co to są mefedron i dopalacze. Mefedron to jest jedyny narkotyk, który nie był wykorzystywany w medycynie. Wszystkie inne, łącznie z kokainą i heroiną, były kiedyś lekarstwami. Mefedron wcale nie jest taki nowy, bo pojawił się już w latach 80., kiedy funkcjonował jako nienarkotyk, substancja, która nie uzależnia. Okazało się, że uzależnienie od niego jest potworne.
Co jeszcze o nim wiemy poza tym, że dosypuje się do niego tłuczone świetlówki?
- To też pokazuje, jakim szacunkiem darzą producenci konsumentów. To jest kolejny argument za tym, żeby pewne narkotyki zalegalizować, żeby ludzie, którzy chcą się odurzać, robili to pod kontrolą. Mefedron jest potwornie uzależniającą substancją, która bardzo przyjemnie działa na receptory w naszym mózgu. Daje falę rozkoszy, która bardzo szybko degeneruje, szybciej nawet niż heroina. Ta wiedza powinna wystarczyć, a nie wystarcza, bo ludzie są pozbawieni pokory. A trudno mówić o pokorze, kiedy ma się 17 lat. Stąd takie zapotrzebowanie na mefedron i jego pochodne, których produkcja jest bardzo tania.
Czy osoby, które nie biorą narkotyków, czują się lepsze od tych, które biorą?
- Jeśli ktoś, kto bierze narkotyki, poczuje się przez to gorszy, to już jest pewien sukces. Najgorzej, jeśli ktoś się czuje w ten sposób lepszy.
Natomiast ludzie, którzy nie biorą narkotyków, nie zastanawiają się nad tym. To nie jest ich problem ani ich materiał do porównywania się. Ci, którzy nie biorą, mają to gdzieś.
Robert Rutkowski. Psychoterapeuta, wykładowca i pedagog. Były reprezentant Polski w koszykówce. Prowadzi sesje terapeutyczne dla osób mających problemy z uzależnieniami, kryzysami zawodowymi lub rodzinnymi. Pomaga też sportowcom jako opiekun psychologiczny (przez kilka lat wspierał Żużlową Reprezentację Polski) oraz rodzinom mających kłopoty w relacjach z dziećmi lub między sobą. Zapraszany często do mediów jako ekspert. Jego klienci to menedżerowie, osoby pracujące pod presją, w życiowych kryzysach. Stosuje formułę terapii krótkoterminowej, skutecznej już po kilku sesjach. W ramach aktywności pro publico bono jest honorowym przewodniczącym Mazowieckiego Towarzystwa Rodzin i Przyjaciół Dzieci Uzależnionych "Powrót z U".
Artur Zaborski. Studiował krytykę literacką i filmoznawstwo na Uniwersytecie Jagiellońskim. Pracował jako redaktor w portalach Onet.pl i Stopklatka.pl (w tym drugim szefował redakcji przez pół roku). Współpracuje z rozlicznymi mediami i festiwalami filmowymi. Zakochany w kulturze Iranu. Kibicuje transformacji Warszawy w miasto wielokulturowe.
![[img]](https://hyperreal.info/sites/hyperreal.info/files/grafika_artykul_skrot/cannababcia.png)
Marihuana? Nie taka straszna, jak ją malowali.
![[img]](https://hyperreal.info/sites/hyperreal.info/files/mmnaswiecie.png)
Mówili: "Narkotyków to ja nie chcę". Dopóki ból stawał się nie do zniesienia
![[img]](https://hyperreal.info/sites/hyperreal.info/files/germancannaclubs.jpg)
Niemiecki ekspert: trudno dostrzec w legalizacji konopi cokolwiek pozytywnego
![[img]](https://hyperreal.info/sites/hyperreal.info/files/ayahealth.jpg)
Ayahuasca a zdrowie psychiczne: Przełomowe wyniki największego badania
Badanie opublikowane w prestiżowym ournal of Psychoactive Drugs objęło ponad 7,500 uczestników z całego świata i wykazało, że częste używanie ayahuaski wiąże się z niższym poziomem stresu psychicznego oraz wyższym poczuciem dobrostanu. Kluczowe okazały się takie czynniki, jak intensywność doświadczeń mistycznych, wglądy osobiste oraz wsparcie społeczności. W tym artykule przedstawimy kluczowe wyniki badania oraz wyjaśnimy, dlaczego ayahuasca budzi tak duże zainteresowanie naukowców i osób szukających alternatywnych terapii.
![[img]](https://hyperreal.info/sites/hyperreal.info/files/kot-przemytnik.jpg)
"Narkociak" próbował przemycić narkotyki do więzienia
Koci kurier z narkotykami wpadł na gorącym uczynku. Strażnicy kostarykańskiego więzienia zatrzymali kota, który do futra miał przyklejone paczki z marihuaną i crackiem. Zwierzak próbował przedostać się na teren zakładu karnego.
![[img]](https://hyperreal.info/sites/hyperreal.info/files/grafika_news_skrot/dagmara_j._rouse.jpg)
Aresztowano kobietę, która częstowała dzieci czekoladkami z marihuaną w parku w Wheeling
Aresztowano kobietę, która częstowała dzieci słodyczami z THC – psychoaktywnym składnikiem marihuany – w niedzielę po południu w parku w Wheeling na północno-zachodnich przedmieściach Chicago. Dzieci trafiły do szpitala.