Luźne dyskusje na tematy związane z substancjami psychoaktywnymi.
ODPOWIEDZ
Posty: 2069 • Strona 148 z 207
  • 1180 / 103 / 0

Afganistan skazany na opium

Robert Stefanicki, G.W.

[ external image ]
Procentowy udział użytkowników opiatów (heroina, opium) w populacji w wieku 15-64 w 2010 (lub wcześniej; kropką oznaczone dane sprzed 2006) (źródło: raport Biura Narodów Zjednoczonych ds. narkotyków i przestępczości (UNODC) 2012)

Żadna uprawa poza makiem nie przynosi afgańskim chłopom zysków pozwalających utrzymać rodzinę. Jego areały rosną trzeci rok z rzędu.


Działania władz i organizacji międzynarodowych dążące do likwidacji pól makowych nie są skuteczne - alarmuje raport Biura Narodów Zjednoczonych ds. Narkotyków i Przestępczości (UNODC). W 2012 r. zasiewy objęły 154 tys. hektarów - o 23 tys. ha więcej niż rok wcześniej. Z maku wytwarza się opium służące do produkcji heroiny.

Do maku wracają ci, którzy wcześniej za namową amerykańskich i brytyjskich doradców zgodzili się eksperymentować z innymi uprawami. - Cena bawełny http://wyborcza.biz/Gieldy/0,125889,,,,COTTON.html jest tak niska, że nie pokrywa kosztów produkcji - mówi BBC Hamidullah z prowincji Helmand, który musiał sprzedać swój bawełniany zbiór ze stratą. W przeciwnym razie jego rodzinę czekałby głód.

Gul Ahmad, inny rolnik z Helmandu, był namawiany na pszenicę. - Da się zarobić na chleb i na nic więcej. A z czego zapłacimy za ubrania, lekarza i inne rzeczy? - tłumaczy.

W tym roku Hamidullah i Gul Ahmad odkują się na opium, które jest ponoć dziesięć razy bardziej dochodowe od bawełny. Dla drobnych rolników wybór, czym obsiać pole, to nie kwestia mniejszego lub większego zysku, ale przeżycia.

Nie chodzi tylko o różnicę w cenie. Wielu chłopów narzeka, że nie doczekali się ulepszonych nasion i nawozów obiecanych w ramach programów promujących alternatywne wobec opium uprawy. Raport ONZ precyzuje, że w 2012 r. blisko 200 tys. afgańskich gospodarstw domowych utrzymywało się z produkcji narkotyku. Rządowa lub pozarządowa pomoc mająca ułatwić zmianę dotarła do 30 proc.

Nowy gubernator prowincji Helmand Mohammed Naeem ostro wziął się do walki z opium. Specjalne brygady złożone z robotników i policji niszczą zbiory, pola, studnie. Miejscowi radni zaprotestowali: takie drastyczne kroki narażają ludzi na biedę i zwiększają poparcie dla talibów.

Afgańskie władze planują w tym roku zlikwidowanie 15 tys. ha pól makowych - mniej niż 10 proc. istniejących. Rolnicy wiedzą, że rządowi nie starcza sił i środków, by utrzymać kontrolę nad "oczyszczonymi" polami. Kiedy widzą, że uwaga władzy skierowała się gdzie indziej, znów sieją mak. Albo marihuanę, która jest jeszcze bardziej dochodowa.

Pod dyktando talibów

Do końca lat 70. XX w. Afganistan słynął raczej z marihuany i haszyszu. Zmieniła to inwazja radziecka z 1979 r. Zarówno stawiający opór najeźdźcom mudżahedini, jak i oddziały prokomunistyczne poczęli finansować swoją walkę z produkcji coraz większej ilości opium, na co ich amerykańscy i radzieccy sojusznicy patrzyli przez palce. Wycofanie Rosjan nic nie zmieniło - lokalni dowódcy potrzebowali pieniędzy na walkę z innymi watażkami w pogrążonym w chaosie kraju.

Talibowie po zajęciu Afganistanu w 1996 r. wprowadzili zakaz uprawy konopi indyjskich, ale nie maku. Wyjaśniali, że wytwarzany z konopi haszysz spożywają głównie Afgańczycy, co jest sprzeczne z islamem, podczas gdy opium truje bezbożny Zachód, o czym Koran nie wspomina. Władze talibskie do tego stopnia kontrolowały handel narkotykami, że wydawały kwity opłaty celnej za transport opium. Ponadto narkotyk ten, jak i wszystkie inne uprawy, był opodatkowany w naturze - rząd zabierał 10 proc. zbiorów.

Podobno udział w narkotykowym biznesie miała Al-Kaida. Jej przywódca Osama ben Laden kontrolował afgańskie linie lotnicze Ariana, które wywoziły do krajów Zatoki Perskiej narkotyki oraz terrorystów. Zalanie Zachodu heroiną było elementem świętej wojny.

Nagle, w lecie 2000 r., talibowie zakazali uprawy maku i produkcji opium. Jedna z teorii mówi, że chcieli wymusić wzrost cen i pozbyć się nagromadzonych zapasów. Schwytanych handlarzy haszyszu i narkomanów bili, żeby wymusić przyznanie się do winy, a potem wkładali do zimnej wody trzy razy dziennie. "Kuracja" była skuteczna - produkcja opium spadła o ponad 90 proc. Narkotyki wytwarzano wówczas głównie na terenach kontrolowanych przez opozycję, która dziś rządzi w Kabulu - tam uprawy wzrosły trzykrotnie.

Na potęgę sieją mak

Po inwazji USA na Afganistan jesienią 2001 r. produkcja opium znowu skoczyła. Szczyt osiągnęła w roku 2007, kiedy makiem obsiano blisko 200 tys. ha. Obecnie uprawy są najbardziej rozpowszechnione tam, gdzie talibowie są silni. Jak się szacuje, rocznie zarabiają oni na produkcji i przemycie co najmniej 100 mln dol.

Na Helmand, bastion talibów, przypada połowa całej krajowej produkcji opium. Jedyną prowincją, w której w zeszłym roku zarejestrowano spadek produkcji, jest Herat na północnym zachodzie kraju.

ONZ szacuje, że w bieżącym roku zasiewy maku będą jeszcze większe. Znaczny wzrost nastąpi głównie na południu Afganistanu, np. w prowincjach Helmand i Kandahar, oraz w Farah na południowym zachodzie. "Największą produkcję opium w 2013 r. przewiduje się we wsiach o niskim poziomie bezpieczeństwa i tych, które nie otrzymały w ostatnich latach dotacji władz na rolnictwo" - precyzuje raport.

Afganistan pozostaje największym producentem opium na świecie. Jeszcze w roku ubiegłym z tego kraju pochodziło 75 proc. światowej produkcji. Według najnowszych danych jest to już 90 proc.

Sytuacja ta uderza rykoszetem w samych Afgańczyków. Szacuje się, że aż milion ludzi w tym 30-mln kraju uzależniło się od narkotyków i jest to najwyższy odsetek na świecie. Wśród afgańskich narkomanów jest 60 tys. kobiet.
Uwaga! Użytkownik jan potocki jest zbanowany na hyperrealu. Nie odpowie na próbę kontaktu, ani nie przeczyta odpowiedzi na post.
  • 1180 / 103 / 0
Od producenta do konsumenta sankcje w ustawie o przeciwdziałaniu narkomanii
Autor tekstu: Andrzej Lebiedowicz

[ external image ]

Narkobiznes jako potężne źródło nielegalnych dochodów jest nierozerwalnie skorelowany z przestępczością zorganizowaną. Narkomania z kolei jest jedną z najgroźniejszych patologii społecznych i stanowi pożywkę dla przestępczości ,,pospolitej". Osoby uzależnione — dążąc do zdobycia narkotyku lub środków pieniężnych pozwalających pozyskać czy to środek odurzający, czy też substancję psychotropową — dopuszczają się szeregu czynów zabronionych (głównie skierowanych przeciwko mieniu lub życiu i zdrowiu).

Często też opinia publiczna jest poruszana medialnymi informacjami o zdarzeniach drogowych niosących ze sobą tragiczne skutki, w których narkotyki doprowadziły pośrednio do tych negatywnych następstw. Ścierające się ze sobą modele traktowania problemu narkotyków w przestrzeni publicznej — w ujęciu liberalnym oraz przeciwstawnym mu represyjnym — jeszcze przez wiele dekad będą w Polsce przyjmowały układ z dominującą koncepcją karania produkcji, dystrybucji, posiadania środków odurzających i substancji psychotropowych. Niewykluczone, iż nieznaczny wyłom w tej jednolitej linii zostanie uczyniony jedynie dla celów medycznych, co znajduje racjonalne uzasadnienie naukowe.

Lansowane przez środowiska lewicowe i centro — lewicowe hasła ,,sadzić, palić, zalegalizować" jeszcze długo nie znajdą przełożenia na decyzje polityczno — prawne.
Racjonalny ustawodawca — autor ustawy z dnia 29 lipca 2005 roku o przeciwdziałaniu narkomanii — sankcjonuje najpoważniejsze przejawy przestępczości narkotykowej.
Biznes narkotykowy to mechanizm naczyń połączonych, zakładający występowanie poszczególnych wyspecjalizowanych ogniw odpowiadających za dany etap procesu.
Zgodnie z art. 63 ust. 1 ustawy z dnia 29 lipca 2005 roku o przeciwdziałaniu narkomanii, kto wbrew przepisom ustawy uprawia mak, z wyjątkiem maku niskomorfinowego, konopie, z wyjątkiem konopi włóknistych, lub drzew koki, podlega karze pozbawienia wolności do lat 3. W oparciu o ustęp 2, takiej samej karze podlega, kto wbrew przepisom ustawy zbiera mleczko makowe, opium, słomę makową, liście koki, żywicę lub ziele konopi innych niż włókniste. Ustęp 3 wprowadza typ kwalifikowany, gdyż jeśli przedmiotem czynu z ust. 1 jest uprawa mogąca dostarczyć znacznej ilości słomy makowej, koki, żywicy lub ziela konopi innych niż włókniste, to sprawca podlega karze pozbawienia wolności od 6 miesięcy do 8 lat. Kluczowym zagadnieniem w omawianym zakresie jest kwestia ,,uprawy", którą można zdefiniować jako cykl działań ukierunkowanych na uzyskanie produktu nadającego się do dalszego przetworzenia, którego ramami będzie z jednej strony zasiew, zaś z drugiej strony zbiór. Mianem ,,zbioru" określa się oddzielanie mleczka makowego, opium, liści koki, żywicy, ziela konopi, czy też żywicy od roślin z których się je uzyskuje. Czasami może się pojawić problem, gdzie kończy się uprawa, a kiedy zaczyna się wytwarzanie narkotyków. Zgodnie z postanowieniem Sądu Najwyższego z dnia 8 marca 2005 roku wytwarzanie to dalsze czynności podejmowane po uprawie lub zbiorze, przy pomocy których uzyskuje się określony preparat dla danej rośliny.

Artykuł 53 ust. 1 ustawy z dnia 29 lipca 2005 roku penalizuje: wytwarzanie, przetwarzanie lub przerabianie środków odurzających lub substancji psychotropowych albo przetwarzanie słomy makowej, wprowadzając zagrożenie karą do 3 lat pozbawienia wolności. Ustęp 2 omawianego przepisu stanowi z kolei zbrodnię, zagrożoną karą pozbawienia wolności na czas nie krótszy niż 3 lata oraz karą grzywny. Surowsza karalność jest spowodowana takimi okolicznościami jak: działanie w celu osiągnięcia korzyści majątkowej lub znaczna ilość środków odurzających, substancji psychotropowej, albo słomy makowej. Kwestią kluczową jest zagadnienie znamienia ocennego, tj. ,,znacznej ilości" narkotyku. Przy jego ocenie można się posłużyć kryterium: jakościowym, ilościowym, mieszanym (jakościowo — ilościowym), względnie wartości rynkowej. Zgodnie z utartą linią w orzecznictwie sądowym, jest to taka ilość, która wystarczy do jednorazowego odurzenia kilkuset osób. Przykładowo wytwarzaniem — w przypadku marihuany, fachowo określanej mianem ziela konopi innych niż włókniste — jest pozyskiwanie szyszek (tzw. strzyżenie), suszenie lub przygotowywanie do suszenia. Już Sąd Najwyższy stanął na stanowisku, że nie chodzi tu tylko o obróbkę chemiczną przy wyrobie środków syntetycznych.

Po wytworzeniu środki odurzające lub substancje psychotropowe trafiają do hurtowników, są ,,wprowadzane do obrotu".

Zgodnie z art. 56 ust. 1, kto wbrew przepisom art. 33-35 i 37, wprowadza do obrotu środku odurzające, substancje psychotropowe lub słomę makową albo uczestniczy w takim obrocie, podlega karze grzywny i karze pozbawienia wolności od 6 miesięcy do lat 8. Podmiot ,,uczestniczący w obrocie" nie jest jeszcze osobą, którą potocznie określa się ,,dealerem", on po uprzednim przyjęciu — odpłatnym lub nieodpłatnym — zaopatruje ,,dealarów" (nie będących konsumentami), a ci dopiero dystrybuują narkotyki konsumentom. Zgodnie z ustępem 3, jeśli przedmiotem obrotu jest znaczna ilość narkotyków, wówczas sprawca podlega karze pozbawienia grzywnie i karze wolności do lat 10.

Ostatnim ogniwem poprzedzającym konsumenta w ,,pochodzie przestępstwa narkotykowego" jest udzielanie, ułatwianie umożliwianie, albo nakłanianie do użycia środków odurzających lub substancji psychotropowych, które może się odbywać nieodpłatnie i wówczas sprawca odpowiada z art. 58 ust. 1 lub 2 ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii (udzielanie nieodpłatne) lub też może się odbywać w celu osiągnięcia korzyści majątkowej i wtedy sprawca odpowiada z art. 59 ust. 1, 2,3 (udzielanie odpłatne). W obu przypadkach okolicznością, która sprawia, iż zachodzi kwalifikowany typ przestępstwa jest dystrybuowanie narkotyków małoletnim, czyli osobom które nie ukończyły 18 lat. Ustawodawca dostrzega zagrożenie jakie płynie z zażywania środków odurzających i substancji psychotropowych u osób w fazie wzrastania, który to wzrost środki te mogą poważnie zaburzyć. Udzielanie małoletnim środków odurzających lub substancji psychotropowych w celu osiągnięcia korzyści majątkowych, stanowi zbrodnię zagrożoną karą pozbawienia wolności w wymiarze co najmniej 3 lat.

Konsument, który nabył narkotyk lub w sposób nieodpłatny wszedł w jego władanie, w przypadku jego ujawnienia przez organy ścigania odpowiada za posiadanie wbrew przepisom ustawy środka odurzającego lub substancji psychotropowej, zaś art. 62 ust 1 ustawy z dnia 29 lipca 2005 roku przewiduje karę pozbawienia wolności do lat 3. Przy znacznej ilości narkotyku sprawcy grozi już kara od 6 miesięcy do 8 lat pozbawienia wolności. Racjonalny ustawodawca przewidując przypadki atypowe, wprowadził wypadek mniejszej wagi określony w ust. 3 art. 62, który przewiduje karę: grzywny, ograniczenia lub pozbawienia wolności do roku. O wypadku mniejszej wagi najczęściej decyduje mała waga narkotyku, chociaż można tu uwzględniać także inne okoliczności, takie jak: dotychczasowa niekaralność, epizodyczny charakter zajścia, poważna choroba somatyczna niosąca długotrwały i utrzymujący się ból, wymagający zażywania środków które go uśmierzają, itp.

Polskie ustawodawstwo w zakresie karania sprawców przestępstw narkotykowych — na tle innych ustawodawstw europejskich — ocenić należy jako kompleksowe i umiarkowane. Rodzimy wymiar sprawiedliwości podchodzi do każdego przypadku indywidualnie, nie generalizuje, zaś orzekane kary nie są wcale tak surowe, jakby się to mogło wydawać w odbiorze społecznym. W dalszym ciągu normą jest kara pozbawienia wolności z warunkowym zawieszeniem jej wykonania. Obecny model polityki karania co do zasady należy ocenić jako prawidłowy. Jako wniosek de lege ferenda należałoby wskazać rozbudowanie instrumentów prawnych pozwalających na pozbawienie zysków tych, którzy czerpią korzyści majątkowe z narkobiznesu.

Andrzej Lebiedowicz
Prawnik z Lubelszczyzny, na co dzień zajmuje się zagadnieniami z zakresu prawa karnego
Uwaga! Użytkownik jan potocki jest zbanowany na hyperrealu. Nie odpowie na próbę kontaktu, ani nie przeczyta odpowiedzi na post.
  • 1180 / 103 / 0
Trzy egzekucje dziennie. Iran bije niechlubne światowe rekordy
mk

[ external image ]
Iran od lat jest w czołówce krajów stosujących karę śmierci. Skazanych najczęściej się wiesza. Na zdjęciu: Iranka o nazwisku Hosseinzadeh pod wpływem nacisków rodziny oskarżonego wykonała gest wybaczenia wobec zabójcy swojego syna. (Fot. Arash Khamoushi)

Liczba egzekucji przeprowadzanych w Iranie gwałtownie rośnie, a wyroki zapadają w niesprawiedliwych procesach - alarmują obrońcy praw człowieka.

Choć Irańczycy pod względem liczby egzekucji od lat są w czołówce krajów stosujących karę śmierci, obecny wzrost nie ma precedensu - przekonuje Amnesty International, wyliczając, że aż siedmiuset Irańczyków zawisło w pierwszej połowie 2015 r. To niemal tyle, co w całym poprzednim roku, dlatego AI szacuje, że w bieżącym Teheran pobije niechlubny rekord tysiąca egzekucji.

[ external image ]

Śmierć za narkotyki


To nieoficjalne statystyki - irańskie władze idą w zaparte, twierdząc, że od styczniaw kraju powieszono tylko 246 skazańców. Jednak AI ma informacje o co najmniej 694 takich przypadkach między styczniem a lipcem - to o blisko trzy razy więcej, niż wynika z danych rządowych.

[ external image ]

Według BBC aż 80 proc. skazanych, na których wykonano egzekucję, zawisło za przestępstwa narkotykowe. Irańskie prawo przewiduje karę śmierci m.in. za przemyt powyżej 5 kg narkotyków produkowanych z opium i ponad 30 g heroiny, morfiny czy kokainy. - Władze Iranu od lat używają kary śmierci do zastraszania, co rzekomo ma pomóc w walce z przemytem narkotyków. Nie ma jednak dowodów wskazujących na to, że w ten sposób udało się zahamować przestępczość - przekonuje Said Boumedouha z AI.

[ external image ]

Bez adwokata i prawa łaski


- Wzrost w statystykach niepokoi, szczególnie że decyzję o karze śmierci podejmują sądy pozbawione bezstronności i niezawisłości - oceniają eksperci z AI. I punktują: oskarżeni często nie mają adwokata, a apelacja czy prawo łaski to fikcja. - Te przerażające statystyki pokazują złowieszczy obraz machiny państwowej, która z premedytacją i na masową skalę dokonuje usankcjonowanych przez sądy zabójstw - tłumaczy Boumedouha. - Choć kara śmierć zawsze jest odrażająca, szczególne obawy budzi w kraju, gdzie procesy są szokująco niesprawiedliwe - dodaje.

[ external image ]

AI podkreśla, że ludzie są skazywani na śmierć za niejasno albo zbyt szeroko sformułowane przestępstwa albo za czyny, które w ogóle nie powinny być karane, a co dopiero karane śmiercią. Eksperci alarmują też, że na śmierć najczęściej skazywani są najbiedniejsi Irańczycy, z prowincji graniczących z Afganistanem.

Skorzystajmy z otwarcia w relacjach

Jednak narkotyki to nie wszystko - wśród powieszonych są członkowie etnicznych i religijnych mniejszości, jak Kurdowie, czy sunnici skazani za "wrogość wobec Boga" i "sianie zgorszenia". AI szacuje, że kolejne kilka tysięcy skazańców czeka na egzekucję. Często dowiadują się o jej terminie zaledwie kilka godzin wcześniej, a ich rodziny informowane są po kilku dniach, a czasem tygodniach po egzekucji.

[ external image ]

Obrońcy praw człowieka liczą, że nowe otwarcie w relacjach z Iranem, który w zamian za zniesienie sankcji obiecał ograniczyć program atomowy, może stać się okazją do przyciśnięcia Teheranu w kwestii praw człowieka. - Wzywamy światowych przywódców, żeby skorzystali z poprawy stosunków z Iranem i poruszyli kwestię zobowiązań Teheranu w tej dziedzinie przekonuje Raha Bahreini z AI. - Pamiętajmy, że chodzi o państwo, które karę śmierci uważa za panaceum na społeczne bolączki.
Uwaga! Użytkownik jan potocki jest zbanowany na hyperrealu. Nie odpowie na próbę kontaktu, ani nie przeczyta odpowiedzi na post.
  • 1180 / 103 / 0
Citroëny wypchane heroiną
Igor Rakowski-Kłos

[ external image ]
W lutym 1972 r. francuska policja przechwyciła kuter do połowu krewetek z 438 kg heroiny. Znajdującą się pod pokładem przemyślną konstrukcję kryjącą narkotyki policjanci znaleźli po całej nocy poszukiwań dzięki jednemu z funkcjonariuszy, który zauważył nad ranem, że kuter jest zanurzony o kilka centymetrów głębiej niż zwykle. Na zdjęciu aresztowany kapitan Marcel Boucan.

W 1971 r. miał premierę "Francuski łącznik" http://www.cda.pl/video/225175d7 Williama Friedkina z Gene'em Hackmanem w roli głównej. Obsypany pięcioma Oscarami dreszczowiec podbił publiczność dzięki postaci policjanta, który w imię sprawiedliwości nagina prawo, oraz scenariuszowi opartemu na faktach. W tamtym czasie Francuzi i Amerykanie równolegle tropili przemytników heroiny i właśnie o tym polowaniu prowadzonym przez celników i funkcjonariuszy różnych służb opowiada dokument cenionego we Francji reżysera Davida Korna-Brzozy. Francuski łącznik. Bez fikcji., Planete+, film dokumentalny, Francja 2014 reż. David Korn-Brzoza.

[ external image ]

Pod koniec lat 60. aż 80 proc. heroiny trafiającej do USA pochodziło z Francji. Była tak mocna, że dilerzy mieszali ją z laktozą lub innym białym proszkiem, a i tak narkomani nie zauważali ubytku mocy narkotyku. Sekret produkcji heroiny posiedli doświadczeni chemicy z Marsylii, którzy w tamtejszych laboratoriach wytwarzali ją z tureckiego opium. Kilka tajnych zakładów pracowało całą dobę, by zaspokoić popyt Amerykanów. A ten był ogromny - w tamtym czasie w USA było 200 tys. osób uzależnionych od twardych narkotyków. Żeby zdobyć pieniądze na działkę, prostytuowali się, kradli i organizowali napady nawet na najbliższych sąsiadów. Narkomania stawała się wielkim problemem społecznym i nowo wybrany prezydent USA Richard Nixon musiał zrewidować pogląd, że jego największą bolączką będą amerykańscy żołnierze walczący i umierający na wojnie w Wietnamie. Okazało się, że młodzi ludzie sami ściągają na siebie śmierć, uzależniając się m.in. od heroiny.

[ external image ]

"Nieważne, co sprzedajemy, biznes to biznes. Myśl o zyskach, nie o ćpunach" - mówi w filmie Edouard Rimbaud, były policjant i członek francuskiego ruchu oporu, a w latach 60. i 70. przemytnik. Jego kompan o przezwisku Gruby Piotruś, Jean-Pierre Hernandez, który wcześniej grał w rugby i handlował winem, dodaje: "Nie bruździliśmy Francuzom, tylko jankesom. Amerykanie mnie nie obchodzili".

[ external image ]

Francuscy przemytnicy nie myśleli o skutkach swojej działalności, bo był to niezwykle intratny biznes. Heroina w laboratorium kosztowała 2 tys. dol. za kilogram, w Nowym Jorku portorykańska mafia musiała zapłacić już pięć razy więcej. Proceder mógł trwać latami dzięki pomysłowości szmuglerów - przemycali jednorazowo dziesiątki kilogramów narkotyków, m.in. w podwójnej podłodze citroëna, fałszywych konserwach i wzmacniaczach. Pomagali im w tym pazerni biznesmeni i artyści o nieposzlakowanej opinii.

[ external image ]

Korn-Brzoza dotarł nie tylko do archiwalnych nagrań z udanych przeszukań samochodów i statków, ale również do francuskich przemytników, dziś leciwych panów z wieloletnimi wyrokami. Nakreślili mu skomplikowaną sieć połączeń między producentami, pośrednikami, przemytnikami a kupcami, zdradzili techniczne tajemnice przemytu i sposoby transferu brudnych pieniędzy z Nowego Jorku do Europy przez szwajcarskie banki. Wciąż jednak wydają się dumni z siebie. "Przemyt heroiny był zajęciem dla wybranych. Nikt nie zarabiał więcej" - zapewnia Rimbaud, który mieszka dziś w przyczepie kempingowej na wschodnim wybrzeżu USA.

[ external image ]

[ external image ]
Uwaga! Użytkownik jan potocki jest zbanowany na hyperrealu. Nie odpowie na próbę kontaktu, ani nie przeczyta odpowiedzi na post.
  • 1180 / 103 / 0
Mafia Przegląd Historyczny
Autor tekstu: Andrzej S. Przepieździecki*

[ external image ]


Odcinek pierwszy — O czasach, które były przed mafią


Według ocen archeologicznych najstarszym miastem Starego Świata było Jerycho. Skupienie ludzi na małej przestrzeni, przeważnie otoczonej murami, powodowało konieczność wprowadzenia wielu regulacji prawnych, które dla ludności wiejskiej nie były tak potrzebne. Tam gdzie istnieją nakazy i zakazy zawsze znajdzie się wielu ludzi, którzy te normy starają się przekraczać dla własnej korzyści. W mieście zarówno ci którzy te normy przekraczają jak i ci, którzy stają się ich ofiarami, a także ci którzy mają pilnować przestrzegania prawa, pozostają w bezpośredniej bliskości. To zagęszczenie stwarza szczególny klimat. W średniowieczu w miastach Cesarstwa Rzymskiego Narodu Niemieckiego mówiono: Powietrze miejskie czyni wolnym. Jednak z tego co dzisiaj wiemy, względy religijne, zawodowe i organizacyjne ogromnie krępowały życie ówczesnych mieszczuchów.

Ponieważ tych, którzy chcieli sobie ułatwić trudne życie własne, drobnym uszczerbkiem dobra cudzego, było zawsze wielu, zaś zbyt duża ich ilość powodowała zagrożenie dla wszystkich, więc powstały bractwa złodziejskie tak romantycznie opisywane przez Wiktora Hugo. Rzeczywistość była o wiele bardziej prozaiczna. Zanim jeszcze Gerard Albert Philip zaczął z ogromnym sukcesem podrywać na ekranie we śnie i na jawie Piękności Nocy, to studiował prawo. Na temat bractw złodziejskich Francji przedrewolucyjnej pisał w akademickim periodyku CDP-Confre'rie E'tudiant Paris1943 Nr 7 s. 16 co następuje: ...także monarchia Burbonów cechowała się zakłamaniem we wszystkich swoich legalnych i nielegalnych instytucjach. Oto na przykład aby rozpocząć „legalną" karierę złodziejską w Paryżu czy w Marsylii, należało zdać złodziejski egzamin przed komisją tego szacownego bractwa. Oficjalnie celem egzaminu było dopuszczanie do zawodu jedynie w pełni uzdolnionych i przygotowanych specjalistów. Faktycznie mechanizm przyjmowania był dwojaki. Po pierwsze, tak jak w dzisiejszej palestrze paryskiej adwokatem może zostać tylko ten kto ma w rodzie wysoko postawionych w tym mieście adwokatów lub prokuratorów, tak samo było z dopuszczeniem do wykonywania zawodu złodziejskiego nowego adepta. Po drugie jedynym uzasadnieniem łożenia pieniędzy na aparat ścigania jest istnienie przestępczości, zaś policja musi się wykazywać sukcesami w swojej pracy. Aby to zapewnić bez ryzyka dla uprzywilejowanych członków bractwa przyjmowano wielu nieudaczników i wystawiano ich policji.

[ external image ]

Tyle późniejszy Fanfan Tulipan.

Te bractwa złodziejskie obejmujące pierwotnie, to jest do końca XVIII wieku, wyłącznie doliniarzy [ 1 ], krawców[ 2 ] i tycerów [ 3 ] w dalszym swoim rozwoju wytworzyły organizacje przestępcze, czyli bezpośrednie poprzedniczki zorganizowanej przestępczości (mafii).

Dawno, dawno temu, zanim jeszcze w pierwszym kraju starego świata, czyli na Sycylii, zaczęła działać zorganizowana przestępczość, to jest mafia, we wszystkich większych miastach wszystkich państw europejskich światem przestępczym rządziły przestępcze organizacje. Organizacje te w przeciwieństwie do mafii nie prowadziły działalności kryminalnej ani też nie zajmowały się w wolnych chwilach wzajemnym mordowaniem. Organizacje przestępcze stanowiły po prostu władzę administracyjną świata przestępczego. Organizacje te oprócz władzy administracyjnej, która była najważniejszą ich funkcją, sprawowały w świecie przestępczym władzę porządkową i sądowniczą. Ponieważ ich działalność sądownicza, kończąca się ewidentnymi morderstwami, była ze wszystkich rodzajów działalności najbardziej spektakularna — i dlatego dla wielu ludzi dintojra to po prostu sąd złodziejski. Faktycznie władza sądownicza i jej sprawowanie to tylko jedna z wielu funkcji dintojry. Sama nazwa pochodzi od słów (hebr.) din — sąd i tora — prawo.

[ external image ]

Dziś trudno już ewidentnie określić kompletny zakres działań dintojry. Na pewno w zakres tych działań wchodziły systemy asekuracyjne. W pierwszym rzędzie tak zwana „pecyna", czyli pomoc materialna dla rodzin tych kryminalistów, którzy właśnie odsiadywali karę. Druga forma asekuracji nazywała się w zaborze austriackim „co łaska, ale nie za mało" a w pruskim i rosyjskim „nasz bank". Rzecz polegała na tym, że z każdego „skoku" "człowiek" oddawał część „pożytku" władzom dintojry na gorsze czasy. Władza dintojry obejmowała wszelkie specjalizacje kryminalne, z nielicznymi wyjątkami, a więc podlegał jej zarówno parjas tego świata, czyli tycer będący pomocnikiem doliniarza albo krawca, poprzez specjalistów hawirowych, czyli złodziei mieszkaniowych a także włamywaczy, aż do kasiarzy włącznie. Także paserzy podlegali władzy dintoiry, ale łącznie z rzemieślnikami legalnie działającymi, a oprócz tego wykonującymi usługi głównie dla majstrów hawirowych i kasiarzy, płacili oni „dolę" od usługi na rzecz dintoiry nie podlegając jej organizacyjnie.

Oprócz specjalizacji typowo kryminalnych władzy dintojry podlegali także ludzie parający się działalnością legalną. Tu należałoby wymienić prostytucję i żebractwo. Nazwa dintojra używana była w krajach habsburskich i Rosji Carskiej. W Prusach ta sama organizacja nosiła nazwę Herren Ferein czyli „związek panów", a we Włoszech mówiło się o Autorita Nostra czyli „naszej władzy".

Jak precyzyjnie działała ta nielegalna administracja terenem miast niech świadczy zdarzenie opowiedziane memu ojcu przez lwowskiego adwokata.
— ...powiedz mi Waldek czy ta dintojra rzeczywiście kontroluje cały świat przestępczy.
- Nie wiem czy cały, ale kontroluje i to bardzo precyzyjnie. Opowiem ci taki fakt. Było to pół roku temu, jeszcze w lecie czy na wiosnę. Byłem umówiony tutaj w kancelarii z bardzo ważnym klientem. Śpieszyłem się, aby zdążyć na spotkanie, bo w sądzie sprawa się przeciągnęła i miałem niewiele czasu. Szedłem szybko Sykstuską i co chwilę patrzyłem na zegarek. Następnie chowałem cebulę do kieszonki i szedłem dalej. Do kancelarii dotarłem przed wyznaczonym terminem, ale kiedy chciałem spojrzeć na zegarek okazało się, że już go nie mam. Ten ważny klient w ogóle nie przyszedł. Następnym klientem był znany mi od lat doliniarz, czyli niższej rangi kieszonkowiec, który nie osiągnął jeszcze perfekcji predysponującej do tytułu „krawiec". Kiedy ten złodziejaszek wszedł, całą złość wyładowałem na nim. Opieprzałem go chyba z dziesięć minut za kradzież mojego zegarka, z którą ten człowiek nie miał nic wspólnego. On grzecznie słuchał a kiedy skończyłem zapytał: „Panie mecenasie a którędy pan szedł do domu?". „Jak to którędy, szedłem Sykstuską". „A po której stronie?". Zdenerwował mnie tymi pytaniami, ale powiedziałem mu, po której. „A kiedy ostatnio widział pan swojego sikora?". „Dwie przecznice stąd, ale co to ma do rzeczy?". Facet nie odpowiedział i wyszedł. Po około trzech godzinach wrócił i oddał mi zegarek. „Ja pana mecenasa bardzo przepraszam za te pytania, które pana zdenerwowały, ale teren podzielony jest między wielu naszych ludzi. Musiałem wiedzieć, po której stronie ulicy i w którym miejscu panu ten zegarek zginął, bo inaczej nie trafiłbym do właściwego człowieka".

[ external image ]

Mój tato pomyślał sobie, że gdyby organizacja państwowa była tak precyzyjna jak złodziejska to i ludziom i władzy byłoby o wiele lżej na tym świecie.

- Waldek. Powiedz mi jeszcze jedną rzecz. Słyszałem, że dintojra wywiera swoją zemstę na tych ludziach, którzy w jakiś sposób krzywdzą policję.
- Tak, to prawda — odpowiedział mecenas.
- No dobrze, ale czym to jest podyktowane?
- Widzisz na całym świecie, z wyjątkiem Anglii, policję uważa się za zbiorowisko baranów. Otóż ta opinia, jak zresztą wiele innych stereotypów, jest zupełnie błędna. Na pewno jest tam sporo tumanów, ale tak jest przecież w każdym środowisku. Wróćmy jednak do twego pytania. Jeśli ktoś należący do środowiska kryminalnego zabije policjanta to cała policja w danym mieście zaczyna ostro szykanować całe to towarzystwo. Właściwie trudno nawet nazwać to szykanami. Oni po prostu pewnego dnia zaczynają skutecznie tępić kryminalistów.

Bolek się zastanowił a następnie zapytał:

- Rozumiem, że jest to rodzaj zemsty, ale nie rozumiem, dlaczego ci policjanci nie robią tego zanim coś się któremuś z nich stanie.
- Przecież gdyby tak postępowali na co dzień, to łatwo mogliby zlikwidować całe kryminalne podziemie, a istnienie kryminalistów jest jedynym uzasadnieniem utrzymywania przez społeczeństwo policji kryminalnej. Zresztą są jeszcze inne powody.
- Jakie?
- Widzisz policja nigdy nie likwiduje w stu procentach konkretnego kryminalnego środowiska, ponieważ nowe środowisko będzie się ogniskować wokół tych pozostawionych na wolności bandziorów czy złodziei a jest o wiele lepiej mieć przeciwnika znanego niż nieznanego.

Tak to przed dawnymi laty zorganizowane było środowisko kryminalne. Reguły były święte i nienaruszalne, a dzięki temu do krwawych porachunków wśród zawodowych kryminalistów dochodziło rzadko. Były one raczej domeną chuliganów, pijaków i młodocianych latorośli, które w ten sposób chciały zademonstrować swoją dorosłość i siłę. Cały czas omawiamy organizacje, które parały się administrowaniem świata kryminalnego nie uczestnicząc (jako organizacje) w kryminalnej działalności.

Pierwszym krajem w którym rozwinęła się zorganizowana przestępczość były południowe Włochy, a głównie „Isola", (wyspa) czyli Sycylia. Wczesnych form z których rozwinęła się mafia należy szukać na biednej włoskiej prowincji a nie na jej obecnie głównym terenie działań czyli w wielkich miastach Włoch i USA.

Już na temat samej etymologii tego słowa można by napisać całą monografię. Monografię zjawiska nieistniejącego oficjalnie do niedawna, bo na przykład do roku 1868 w żadnym słowniku włoskim takiego słowa nie uświadczysz. Pierwszym słownikiem włosko-sycylijskim w którym figuruje słowo mafia jest Nuovo Vocabolario Siciliano-Italiano Alessandro Traina Casa editrice ASP Palermo s.435. Słowo mafia bywa wyprowadzane od arabskich słów ma-afir — nazwa plemienia, mu’afah — bezpieczeństwo, marfa — kryjówka, tajemnica. Bardziej nowoczesne wersje, a jest ich wiele, to na przykład z okresu Nieszporów Sycylijskich [ 4 ]: Morte Alla Francja, Italia Anela. Za narodziny mafii w obecnym zrozumieniu przyjmuje się rok lądowania Garibaldiego w Marsali (południowa Sycylia) latem 1860 roku. W pięć lat później o istnieniu mafii dowiedział się trochę przymusowo rząd włoski. Komisarz z miejscowości Carini donosi szefowi policji w Palermo w raporcie z 10.08.1865 roku o istnieniu organizacji przestępczej o nazwie mafia. No temu prowincjuszowi można taką informację darować, ale że szef policji w Palermo, Filippo Antonio Gualtiero, jest na tyle naiwny, że pisze o tym raport do rządu w Rzymie, to już skrajny debilizm. No i już władza nie może powiedzieć, że nie wie. Jak już nawet rząd wie, to dziennikarze też mogą eksploatować tak atrakcyjny temat. Wspólnymi siłami gazet rzymskich i neapolitańskich powstaje obraz JEDNOLITEJ organizacji przestępczej, która terroryzuje całą Wyspę.

Ale zacznijmy od początku.

W 1818 roku w Rzymie kończył studia teologiczny angielski kleryk Fred Graham. W rok później nastąpiła w Londynie koronacja królowej Wiktorii. Angielscy katolicy spodziewali się zaostrzenia kursu przeciwko kościołowi rzymskiemu w Anglii, zresztą niesłusznie. Nasz kleryk po wyświęceniu w Rzymie nie wykazywał wielkiej chęci powrotu do mglistego Albionu, a ponieważ jego koledzy po fachu ogromnie chcieli pełnić służę bożą w wielkich miastach na bogatych parafiach, więc nasz bohater bez trudności uzyskał przydział do najuboższej parafii na Sycylii we wsi Nuovaborgata. W siedem lat później ten bardzo lubiany padre Blanco, bo jak przystało na Anglika był świńskim blondynem, napisał książkę My Parish Anderneath Saltry Sun (Moja parafia pod gorącym słońcem) wznowienie: Londyn — Stanford cc Pablishing House Atlas 1840 s 121-130. Ten poczciwy ksiądz na pewno przesadnie usprawiedliwia działania swoich bardzo biednych parafian, ale istota atmosfery ówczesnej wsi sycylijskiej która była pierwotną przyczyną zrodzenia się mafii na wsi, jest na pewno wiernie przytoczona. Ksiądz opisuje poziom kulturowo-cywilizacyjny zapadłej wsi sycylijskiej. Pisze o tym jak to wieśniakom było trudno załatwić nawet najprostszą sprawę w gminie. Z dziedzicem wszelkie sprawy były załatwiane na zasadzie wiary w dobrą wolę tego obszarnika. Jedynymi ludźmi u których ci niepiśmienni wieśniacy powinni znaleźć pomocną dłoń, byli księża. Jednak włoscy księża unikali jak ognia załatwiania wszelkich spraw, oprócz posług religijnych, z obawy przed narażeniem się latyfundystom lub władzom porządkowym. Rzeczywistość nie znosi próżni, więc powiernikiem, doradcą a nawet przedstawicielem analfabety rolnika staje się najmądrzejszy we wsi człowiek. Czasami bywa on tak wykształcony, że potrafi napisać podanie do gminy lub skargę do sądu. Ponieważ takie działania są wielce ryzykowne, więc mafioso woli udzielać pomocy ludziom z odległych wiosek. Tutaj, zdaniem księdza F. Graham'ai moim, należy szukać pierwocin mafii.

Wróćmy do roku 1865. Sycylią rządzi generał Luigi Medici posiadający od Rzymu daleko idące uprawnienia, których celem jest poskromienie Wyspy. Na Sycylii wrze. Główny ferment stanowią chłopi, którym Garibaldi naobiecywał wiele a konkretnie ziemię i wolność. Teraz zwolennicy konserwatywnego rządu z Rzymu a głównie ich najbardziej prawicowe skrzydło nazywane „Nieumiarkowanymi", śmieją się z chłopów i tłumaczą im, że ziemi mają dużo w doniczkach na oknie a wolności też sporo, bo na przykład mogą się kochać ze swoimi żonami o dowolnej porze nocnej, co nie było dozwolone w komunistycznym państwie założonym w XVI wieku przez Jezuitów w Peru, bo tam dzwony wskazywały dozwolony czas, w ilości piętnastu minut, na te obowiązki małżeńskie. O mafii zaczynają pisać gazety. Obraz stworzony przez jurnalistów zupełnie nie pasuje do rzeczywistości, bo ani na Sycylii ani nigdzie na świecie nie istniała jednolita organizacja mafijna obejmująca cały kraj. Sycylia liczy pięć milionów dusz i objęcie tej populacji jedną organizacją legalną jest nie możliwe a cóż dopiero tajną.

[ external image ]

Na czele policji w Palermo stoi wspomniany już obcy (nie Sycylijczyk) Gualtiero. Ma on duże trudności z rozeznaniem się w miejscowej specyfice więc bardzo nietrafnie zauważa zmiany ówczesnej mafii. Otóż od czasów księdza F. Grahama, kiedy to mafiosi pomagali najuboższym, mafia zorientowała się, że dobrze jest troszeczkę pomagać ciemnym rolnikom ale równocześnie trzeba służyć wiernie obszarnikom i arystokracji rodowej, czyli siłom politycznym. Gualtiero widzi powiązania mafii z polityką ale twierdzi wbrew prawdzie (może świadomie), że mafia to ogromna monolityczna hydra, która współdziała z demokratami.
Najlepszym znawcą mafii takiej jaką znamy od czasów Garibaldiego do czasów Breżniewa jest piszący około 1880 roku Giuseppe Pitre' lekarz z zawodu, a mówiąc po „dzisiejszemu", najlepszy socjolog społeczności sycylijskich. Niezwykle trafne i do dzisiaj aktualne oceny tego speca od mafii podaję wg Gabor Gellert: Mafia — Kossuth Konyvkiado, Budapest 1978 s.12-31.

Po pierwsze, wbrew raportowi Gualtiero, mafioso to nie to samo co zwykły przestępca. Mafioso to człowiek przestrzegający specyficznych zasad honoru. Jest on przekonany o swojej wyższości w stosunku do szarych obywateli tej małej społeczności wśród której działa. On się nie para pospolitymi przestępstwami w rodzaju kradzieży czy rabunku. Jeśli zachodzi tego niezbędna konieczność to posługuje się pospolitym przestępcą z konieczności. Z konieczności, bo mafioso domaga się szacunku od swoich klientów, których też bardzo szanuje. Jeśli jednak ten porządny mafioso nie widzi innego rozwiązania, to złamanie prawa nawet w formie najgorszej zbrodni jest dla niego dopuszczalne. Jest oczywiste, że tak prezentujący się mafioso nie będzie zamieszkiwał wiejskiej chaty na zapadłej prowincji.

Mafioso przenosi się do miasteczka. Do takiego małego miasteczka w którym wszyscy się znają i dlatego wszyscy będą mu okazywać szacunek.

Tutaj kończy się okres poprzedzający dzisiejszą zorganizowaną przestępczość.

Przypisy:

[ 1 ] Doliniarz - kieszonkowiec.
[ 2 ] Krawiec -najwyższej klasy kieszonkowiec.
[ 3 ] Tycer - pomocnik krawca przejmujący fant, lub pracujący ze szparadą - zasłoną np. torbą, gazetą.
[ 4 ] Nieszpory sycylijskie - wybuch powstania w 1282 r. i masakra Francuzów w Palermo.




Mafia: Tysiąc Organizacji (2)

Autor tekstu: Andrzej S. Przepieździecki

[ external image ]

Do dnia dzisiejszego nikt lepiej nie ujął pojęcia mafia i mafioso niż doktor nauk medycznych G. Pitre' [ 1 ], dlatego wiernie przytaczam jego słowa: Mafioso, mimo, że swoim brutalnym działaniem łamie prawo jest „czcigodnym obywatelem" w swojej społeczności (ja powiedziałbym raczej w swojej subspołeczności, bo ta populacja jego „klientów" rzadko obejmuje całe miasteczko, częściej jedną przedmiejską dzielnicę) egzystując w niej legalnie a nie tak jak pospolity przestępca w nienormalnych warunkach stałego prześladowania. Główną gwarancją jego rangi społecznej jest to, że mafioso swoimi działaniami zaspokaja nie tylko swoje interesy lecz także interesy swoich „krajanów" odgrywając w wielu sprawach rolę „wielkiego pośrednika". Ta pozycja jest ciągle umacniana kontaktami z grupami panującymi i władzą państwową drogą częstego świadczenia usług na ich rzecz. Tyle Pitre'.

Te mądre i niezwykle trafne oceny i konstrukcji organizacyjnej, i schematów działań mafii leżą od dziewięćdziesięciu lat na zakurzonych pułkach bibliotek publicznych i policyjnych we Włoszech i nikt ich nie czyta. Nie czyta z prostej przyczyny. O wiele wygodniej dla mafiosów, dla aparatu ścigania jak i dla jurnalistów pozostawać przy błędnym określeniu mafii jako scentralizowanej ogólno-społeczno-wyspowej organizacji przestępczej, czyli definicji autorstwa Gualtiero.

A dlaczego wygodniej? Egzemplum Pruszków. Tam istniały dwie silne organizacje przestępcze nie posiadające żołnierzy [ 2 ]. Więc korzystały one z trzeciej organizacji ochroniarsko-konwojenckiej złożonej ze specjalnego rodzaju goryli, to jest takich, którzy w razie jakiejkolwiek trudności z ochranianym przez nich transportem, naprzód strzelali tym ludziom stwarzającym trudności w kolano a następnie dopiero pytali o co chodzi. Kiedy policja się zainteresowała Pruszkowem, to naprzód bossowie tych organizacji wybyli do ciepłych krajów a następnie policja zaczęła aresztować tych którzy pozostali, zaś komunikat o zaaresztowaniu pierwszego, drugiego, trzeciego i następnych głównych szefów mafii pruszkowskiej brzmi lepiej niż zaaresztowanie członka jednej z wielu organizacji przestępczych. Co prawda ten rozpęd miał swoje wady. W książce Ferenc'a Molnar'a pt. „Chłopcy z placu broni" opisywana jest taka armia która składała się z wielu marszałków, generałów, pułkowników i tylko jednego szeregowca. Licząc na palcach (rąk i nóg) ilość zaaresztowanych głównych szefów mafii pruszkowskiej, można przypuszczać, że miała ona podobny skład szarż.

[ external image ]

Wróćmy jednak do Sycylii pierwszych kilkunastu lat dwudziestego wieku.

Kontakt, nawet niezwykle konspiracyjny, zwykłego kryminalisty z przedstawicielami władzy to jawny przykład korupcji. Jeśli burmistrz, naczelnik policji czy inny dygnitarz w małym miasteczku przyjmuje powszechnie szanowanego człowieka, który przychodzi oficjalnie, a na dodatek przychodzi nie we własnej sprawie, lecz żeby się wstawić w sprawie jakiegoś biedaka, to sprawa z pozoru jest całkiem czysta. Natomiast to, że ten burmistrz rok temu uzyskał np. teren pod budowę willi dla swojej córki za cenę trawy rosnącej na tej posesji, to tego nikt nie wie a nawet jeśli wie, to stosuje się do „zasady wspólnictwa" — po włosku — complice, a po sycylijsku — omerta. Właśnie ta forma działania mafioso, metoda oparta na czynieniu uprzejmości ludziom wysoko stojącym w hierarchii miejscowej władzy, tak bardzo różni działanie rzeczywiste mafii od jej obrazu w kinie i książkach sensacyjnych o mafijnej tematyce, gdzie ci mafiosi większość czasu spędzają na strzelaniu do ludzi na odległość, której nie powstydziłby się snajper z lupary [ 3 ] o zasięgu dwudziestu metrów.

Rzeczywisty mafioso w swoich działaniach będzie stosował głównie dobrowolne, miłe i przyjacielskie uzależnienie osób od których cokolwiek lub wiele zależy. Jeśli to nie pomoże to będzie starał się wyjaśnić, że niespełnienie jego prośby przyniesie obu stronom straty, a spełnienie jest działaniem zupełnie bezpiecznym. Dopiero gdy wszystkie te środki zawiodą a osoba z którą się pertraktuje zajmuje wysokie stanowisko, to się stosuje metody łagodnej perswazji na przykład w formie spalenia domku letniskowego tej tak upartej miejscowej szyszki. Tylko w ostateczności i w stosunku do osób zajmujących nie najwyższe stanowiska, a broń Boże karabinierów, stosuje się rozwiązanie przy użyciu lupary.

[ external image ]

Istotą sycylijskiej mafii, do końca Drugiej Wojny Światowej, było coś innego niż działania gangsterskie Nowego Świata. Mafia to sposób życia, który prostym ludziom sycylijskiej prowincji zapewnia efektywne działanie w ich codziennym zdobywaniu środków do życia stanowiąc równocześnie jedyny dostępny dla tych prostych ludzi sposób obrony własnych interesów zagrożonych z dowolnego kierunku: władzy państwowej, przedstawicieli lokalnej policji lub właściciela ziemi dzierżawionej przez ubogiego rolnika. Fakt przypisywania zupełnie innej semantyki słowu mafia przez organa władzy państwowej, a szczególnie sądowniczej, niż to jest rozumiane przez ludność Sycylii pozwala na celowe dla oskarżonych o przestępstwa mafijne, gmatwanie sprawy. Sycylijski pisarz Leonardo Sciascia posiadający immunitet deputowanego do parlamentu Wyspy zainicjował bezpieczny sposób uzyskiwania informacji od najbardziej niebezpiecznych mafiosów. Otóż status prawny Włoch pozwalał na tymczasowe internowanie szczególnie niebezpiecznych mafiosów. Obóz-więzienie dla tych ludzi honoru, przeciwko którym nie sposób było zebrać wystarczających dowodów do postawienia ich przed sądem, znajdował się na wyspie Linosa. Tam pojechał Sciascia i przeprowadził wywiad. Kiedy już wywiad przeprowadził, albo sam się zorientował, albo został poinformowany, że immunitet deputowanego chroni przed działaniem władz państwowych ale nie chroni przed zemstą mafii, więc z tego wywiadu Sciascia opublikował raczej nie za dużo. W jego ślady poszedł, tym razem anonimowy dziennikarz włoskiego czasopisma . Ten ostatni opublikował ciekawe wypowiedzi na temat mafii uzyskane od lokatorów przymusowego, choć czasowego pensjonatu na wyspie Linosa. Przetaczam je dosłownie za L'Europeo 1975 Nr 5 (152) s. 6 i 9:

[ external image ]

Zanim to słowo (mafia) zrodziło się w fantazji dziennikarzy, nikt nigdy o czymś takim nie słyszał.

Moim zdaniem jest to typowy sposób życia na Sycylii zupełnie nie pojęty dla tych z kontynentu.

Jest to szacunek, jaki się żywi w stosunku do ludzi godnych uznania.

Pytasz o rzecz o której nic nie wiem a żyję na Wyspie już 27 lat.

Mafia to opieka nad ludźmi, których nie stać na to żeby sami zadbali o siebie i swoje rodziny. Gdyby nie mafia to musiałbym korzystać z miejsca przed kościołem (żebrać).
(mafia) To jest to co nie jest potrzebne bogatym, a ja jestem biedny.

A oto dialog przed Antymafijną Senacką Komisją Śledczą w roku 1970. Przesłuchuje senator Girolamo Li Causi:

- Czy należy pan do mafii?

Odpowiada przestępca Sciortino oskarżony o sześć morderstw:

— Wydaje mi się, że pan senator ma błędne i fantastyczne pojęcie o mafii.
— No to niech mi pan wytłumaczy co to jest ta mafia.
- Mafia to tak jak Bóg. Istnieje dlatego tylko, że my wierzymy że istnieje.
— A więc chce pan powiedzieć, że mafia w ogóle nie istnieje. Czy tak?
- Jak jeden człowiek pomaga drugiemu, to się mówi mafia a pan senator mówi mafia to zbrodniarze. Więc o jaką mafię chodzi?

[ external image ]

Tyle relacji. A jaka jest prawda? Moim zdaniem prawda nie leży po środku, jak to się często mówi, lecz są dwie prawdy. Mówimy tutaj o mafii włoskiej z okresu po drugiej wojnie światowej, co wyraźnie należy podkreślić, bo charakter włoskiej mafii ulegał w następnych latach zasadniczym zmianom zarówno na Sycylii jak i we Włoszech kontynentalnych zaś w USA już wówczas charakter i formy działania włoskiej mafii były całkiem inne niż w Starym Kraju.

Wróćmy do Sycylii lat 1945 -1975.

W tamtych czasach na Sycylii szerokie masy biedoty wiejskiej i prawie wszyscy przedstawiciele średniej klasy małych miasteczek korzystali z „opieki mafii".
Na wsi ta opieka polegała na tym, że mafioso załatwiał na prośbę rolnika jego sprawę ku jego uciesze, a następnie ten ubogi rolnik latami rewanżował się oddając część swoich zarobków swemu dobroczyńcy. Wdzięczność tego biedaka była tak duża a obawa przed skutkami braku wyrazów wdzięczności tak wielka, że do użycia jakichkolwiek środków wymuszających tę wdzięczność dochodziło niezwykle rzadko. Trochę inna była sytuacja w małym i średnim miasteczku. Tutaj zarówno właściciel sklepiku jak i posiadacz warsztatu rzemieślniczego aby egzystować musiał wykazywać należne uszanowanie powszechnie szanowanemu człowiekowi. Najlepszym środkiem służącym do wykazywania tego uszanowania stanowił wynalazek Fenicjan oraz darmowe usługi sklepu czy warsztatu na rzecz patrona. Była to tak zwana mezztenca [ 4 ]. Ta forma działania mafii to najmniej przestępcza działalność, jednak niewątpliwie przestępcza.

[ external image ]

Upływały lata, do mafii napływali młodzi ludzie, a te młode pokolenia cechowały się tymi samymi cechami jakimi charakteryzują się młodzi ludzie na całym świecie we wszystkich warstwach społecznych od czasów Abrahama i jego niesfornych synów, to jest odwagą, ryzykanctwem, brakiem poszanowania dla starych ludzi i starych praw. Tutaj postawienie konkretnej cezury między tradycyjną mafią a jej nową formą jest niemożliwe, tym bardziej, że ta nowa forma stanowiła syntezę tradycyjnej mafii wyżej opisanej z bandytyzmem wszelkiego autoramentu plus powiązania z siłami politycznymi. Właściwie te powiązania istniały jeszcze w czasach B. Mussoliniego. Jednak były to powiązania nielicznych najwyżej stojących szefów cosci [ 5 ] rzymskiej z najwyższymi członkami Rady Faszystowskiej, które zakończyły się wykończeniem najwyższego dostojnika policji na Wyspie. [ 6 ]

Przypisy:

[ 1 ] G. Pitre' - Fattorino la Sera 1981 Nr 13 s 4.
[ 2 ] Żołnierz - najniższa ranga w mafii - ochroniarz; pistolet (wykonawca wyroków).
[ 3 ] Lupara - obrzynek przeważnie z dubeltówki.
[ 4 ] Mezztenca - południowa opieka; mezzogiorno - południe; assistenca - opieka.
[ 5 ] Cosca - rodzina a po sycylijsku roślina mająca jeden korzeń i wiele liści.
[ 6 ] Mori - z polecenia duce walczył z mafią aż do swej dymisji wymuszonej przez klientów mafii.


*Andrzej S. Przepieździecki
Pracownik akademicko-oświatowy. Autor książki "Szkoła życia" (2005).
Uwaga! Użytkownik jan potocki jest zbanowany na hyperrealu. Nie odpowie na próbę kontaktu, ani nie przeczyta odpowiedzi na post.
  • 1180 / 103 / 0
"Psy kalifa mają czułe nosy". Państwo Islamskie dla niepalących
Robert Stefanicki

[ external image ]

Spośród wielu restrykcji narzuconych przez dżihadystów z samozwańczego kalifatu w Iraku i Syrii, zakaz palenia jest najbardziej dotkliwy i... najczęściej łamany.

W Państwie Islamskim obcięte głowy nie są niczym nadzwyczajnym, ale ta znaleziona w styczniu w syryjskim mieście Al-Majadin wzbudziła pewne poruszenie. Należała - jak podał "Los Angeles Times" - do jednego z urzędników "kalifatu" i miała w ustach papierosa. "To niedozwolone, szejku" - informowała notatka przyczepiona do leżącego obok do ciała.

Islam nie zabrania palenia, ale zabrania go na kontrolowanych przez siebie terenach Państwo Islamskie (PI) - podobnie jak alkoholu, cudzołóstwa, muzyki rozrywkowej i przeklinania. Według fundamentalistycznej interpretacji palenie to "powolne samobójstwo", a więc grzech.

Policja obyczajowa węszy za palaczami i handlarzami


Kiedy w zeszłym roku PI zajęło syryjską Rakkę, w miejscach publicznych pojawiły się anonse: "Wszyscy palacze winni mieć na uwadze, że każdy papieros wypalany przez nich w stanie transu lub próżności jest nieposłuszeństwem wobec Boga. Po trzech dniach od wydania tego obwieszczenia sprzedaż tytoniu i sziszy zostanie całkowicie zakazana, a ci, którzy się nie podporządkują, ściągną pomstę na siebie i innych. Tytoń zostanie zniszczony, a sprzedawca ukarany zgodnie z szarją [prawem islamskim]".

PI publikuje w internecie zdjęcia z niszczenia zarekwirowanych papierosów, a także zasiewów konopi indyjskich, bo narkotyki też są zakazane. Chodzą jednak słuchy, że kalifat - tak jak afgańscy talibowie, którzy za swoich rządów zakazali opium - czerpie znaczne zyski z przemytu narkotyków.

[ external image ]

Kawiarnie w irackim Mosulu, w których palono fajki wodne, zostały zamknięte. Policja obyczajowa węszy za palaczami i handlarzami. Karą za dymka jest grzywna albo 40 batów. Recydywiści mogą trafić do więzienia, a sprzedawcy zostać nawet straceni.

- Na bazarze da się kupić papierosy, ale to ryzykowne, trzeba uważać w trakcie zakupu i potem - mówi irackiemu portalowi Nikash taksówkarz z Mosulu imieniem Abu Kais. Sam jest palaczem, ukrywa zapas papierosów wystarczający na miesiąc. - Palę, kiedy jestem daleko od bojowników PI. W samochodzie wożęperfumy, żeby nie wyczuli zapachu. Psy kalifa mają czułe nosy.

Gołębie z kontrabandą

Przemytnicy ukrywają tytoniową kontrabandę w kanistrach, workach na mąkę albo pod świeżym pieczywem. Nie wiadomo, czy prawdziwa jest informacja zamieszczona jednym z facebookowych kont syryjskiej opozycji o człowieku, który przyczepia paczki papierosów do gołębi pocztowych i wysyła je do Rakki.

Ryzyko jest duże, ale coraz bardziej opłacalne. Cena paczki papierosów wzrosła z 50 funtów syryjskich (ok. 3 zł) na początku wojny do 150 obecnie.

Według różnych danych w Syrii i Iraku palił co trzeci lub nawet co drugi mężczyzna. Nie wiadomo, ilu porzuciło nałóg pod groźbą chłosty, więzienia czy kary boskiej.

Nikotynowej abstynencji nie wytrzymał co najmniej jeden zagraniczny bojownik kalifatu. - Miałem ze sobą gumę Nicorette, ale nie wystarczyło. Porzuciłem więc broń i wyjechałem - tłumaczył przed sądem Francuz Flavien Moreau, skazany w listopadzie na siedem lat więzienia za walkę w szeregach Państwa Islamskiego.
Uwaga! Użytkownik jan potocki jest zbanowany na hyperrealu. Nie odpowie na próbę kontaktu, ani nie przeczyta odpowiedzi na post.
  • 1180 / 103 / 0
Anatomia mafii
Autor tekstu: Agnieszka Zakrzewicz

[ external image ]

Mafia to słowo, z którym coraz częściej spotykamy się na co dzień i nie tylko w odniesieniu do słynnej sycylijskiej Cosa Nostra, legendarnego bossa amerykańskiego Al Capone, czy kolumbijskich narkoprzemytników. Przestępczość zorganizowana rozprzestrzeniła się dzisiaj na całym świecie. Prawie każdy kraj ma swoją mafię. Jedną, dwie, trzy… które walczą o terytorium, wpływy i całkowitą kontrolę. Jednoczą się, sprzymierzają lub toczą krwawe walki, w których giną niewinni ludzie. Mafia naprawdę wydaje się być ośmiornicą, z długimi, lepkimi mackami, którymi dosięga i oplata wszystko.

[ external image ]

Legenda głosi, że mafia narodziła się we Włoszech, w XII wieku, z sekty braci zakonnych Błogosławionych Paulinów i na początku miała szczytne cele – przeciwstawiać się możnowładcom, uciskającym lud. W rzeczywistości – jako datę narodzin mafii należy przyjąć rok 1860 – zjednoczenie Włoch. Kryzys ekonomiczny lat 20. i nastanie dyktatury faszystowskiej oraz twarde rządy Mussoliniego, spowodowały spadek aktywności mafijnej. Sycylijczycy masowo emigrowali do Ameryki, gdzie narodziła się Cosa Nostra (Nasza Rzecz). Po wojnie, w latach 70., słoneczna Italia na nowo stała się ojczyzną mafii — ta jednak, nieodwracalnie zmieniła swoje oblicze. Stare, honorowe reguły skończyły się, ustępując miejsca krwawym morderstwom bez precedensu. Klan z Corleone zaczął zabijać sędziów, policjantów, polityków, kobiety, a nawet dzieci — szerząc terror, stosując szantaż i zastraszenie. Głównym źródłem dochodów stał się przemyt narkotyków oraz prostytucja. Cosa Nostra zaczęła rozszerzać swoje wpływy poza Sycylię i rozprzestrzeniać się na cały świat. Zmierzch mafii sycylijskiej nastąpił dopiero w kwietniu 2006 roku, wraz z aresztowaniem bossa Bernarda Provenzano, ukrywającego się przez ponad 40 lat.

[ external image ]

Dla włoskiej Antymafii nie było to jednak zwycięstwo definitywne – udało się odciąć tylko jedną mackę ośmiornicy, podczas gdy pozostałe dusiły skrycie ekonomię, władzę państwową i życie ludzi. Od października 2004 do marca 2005 roku trwała jedna z najkrwawszych wojen mafijnych pomiędzy klanami Di Lauro i „Hiszpanami“. Przez kilka miesięcy, Neapol i jego okolice były teatrem wojny nie mniej okrutnej, niż ta w Iraku. Wojna Camorry, której nikt nie miał odwagi nazwać po imieniu, bo toczyła się na terenie jednego z krajów Unii Europejskiej. W czerwcu 2008 roku, zakończył się historyczny proces Spartakus przeciwko klanom neapolitańskim, porównywalny z „Maksi procesem“ klanów sycylijskich, jaki przeprowadzili sędziowie Falcone i Borsellino w 1986-87 roku. Ale właśnie wtedy, gdy odcina się kolejną mackę, wyrastają nowe… Ciało mafii plazmuje się, mutuje, szuka nowej formy kryminalnej dominacji.

[ external image ]

Dziś mamy do czynienia z fenomenem globalizacji przestępczości zorganizowanej, który jest szybszy i wydatniejszy od globalizacji ekonomicznej i kulturalnej. Współczesne biznesy mafijne to już nie tylko przemyt oraz handel narkotykami, bronią i żywym towarem, prostytucji, handel dziećmi do adopcji lub na organy, pranie brudnych pieniędzy, kradzież samochodów, haracz, porwania dla okupu, płatne morderstwa i zemsty. Mafia opanowała produkcję, handel, budownictwo. Jednym z czołowych biznesów mafijnych pierwszej dekady XXI wieku stała się moda „made in Italy“. Najnowszy fenomen to “ekomafia”. W wielu krajach, przestępczość zorganizowana opanowała wywóz śmieci oraz wysypiska. Zajmuje się nielegalnym zakopywaniem lub zatapianiem odpadów radioaktywnych, promieniotwórczych lub nie podlegających biodegradacji.

[ external image ]

Amerykanie nie mieli problemu z określeniem fenomenu mafijnego właśnie w dwóch słowach: „przestępczość zorganizowana”. Zeznania Joe Valachi — pierwszego w historii
świadka koronnego, który potwierdził istnienie piramidalnej struktury władzy mafijnej — zwanej „kopułą” oraz dobrze rozwiniętej sieci „pracowników” uprawiających proceder kryminalny — pozwoliły rządowi amerykańskiemu przystąpić do walki z mafią już w 1963 roku. Zostało wtedy aresztowanych w USA blisko 1200 osób podejrzanych o stowarzyszenie mafijne.

Od 2008 roku, stało się popularne nowe określenie – „System“. Tak sama nazwała się neapolitańska Camorra, która pod względem organizacji przestępczej przewyższyła sycylijską Cosa Nostra. Nowy System ekonomiczny, natury kryminalnej, który zastąpił państwowy system gospodarczy. Camorranie tylko morduje — daje przede wszystkim pracę i osłonę socjalną tym, których sama skazała na bezrobocie. W jej szeregach są już nie tylko pusherzy, protektorzy i płatni mordercy. Kopułę Systemu stanowią menadżerowie i konsultanci finansowi, specjaliści od inwestycji. Boss to już nie „capo di tutti capi“, lecz „capo businessman“.

[ external image ]

We Włoszech, do końca lat 80. ignorowano fenomen mafijny, twierdząc, że przestępczość zorganizowana nie istnieje — istnieją jedynie małe grupki przestępcze, które nie mają powiązania. Uprawiają proceder kryminalny rywalizując ze sobą i zabijając się wzajemnie — co powoduje, że nie stanowią większego zagrożenia dla Państwa i jego instytucji. W cieniu sceptycyzmu – sycylijska Cosa Nostra mogła działać i rozwijać się bez przeszkód, utrzymując swoje interesy w całkowitym sekrecie. W latach 80., kiedy biznes narkotyczny zaczął przynosić bajeczne profity, rywalizacja między klanami nakręciła spiralę przemocy, na którą nie dało się już dłużej przymykać oczu. To, co przeżyła Sycylia w tamtych latach, można porównać jedynie z tym, co działo się w Kolumbii w latach 90., kiedy Pablo Escobar walczył zcartello z Cali i szantażował organy państwowe, grożąc wysadzeniem historycznej Cartageny, a później zabójstwem uprowadzonych dziennikarzy (wśród nich — córki byłego prezydenta). To, co przeżył Neapol w latach 2004-2005, przypominało regularną wojnę.

[ external image ]

W XXI wieku, przestępczość zorganizowana to już nie tylko „męska rzecz“. Tak zwane „honorowe“ reguły mafijne, zgodnie z którymi nie należało zabijać kobiet i dzieci oraz nie utrzymywać związków pozamałżeńskich – stały się przeżytkiem. Cosa Nostra zaczęła mordować matki i żony świadków koronnych, aby zmusić ich do milczenia. Strzelała na oślep w tłumie, zabijając niewinne dzieci. Jednym z najbardziej odrażających morderstw dokonanych przez sycylijski klan corleończyków było rozpuszczenie w kwasie solnym ciała 11-letniego chłopca, porwanego i uduszonego z premedytacją. Morderstwem, które przekroczyło wszelkie granice okrucieństwa było okaleczenie i spalenie Gelsominy Verde – byłej dziewczyny młodego neapolitańskiego camorrysty.

Kobiety odgrywały zawsze ważną rolę w systemie mafijnym, który opiera się na rodzinie, na związkach krwi, które łączą familie i klany. Przez lata była to jednak rola milczącej matrony, która rodziła i wychowywała liczne potomstwo, ukrywała męża, zanosiła i wynosiła rozkazy z więzienia. Kiedy jednak, po zbiorowych aresztowaniach oraz procesach, które przestały być farsą, mafijni bossowie odsiadywali dożywocie w systemie 41 bis – to kobiety zaczęły kierować klanami. Organizowały biznes mafijny, wydawały wyroki, same strzelały… Kobiety mafii osiągnęły swoją emancypację poprzez przestępstwo oraz równouprawnienie z mężczyznami poprzez śmierć.

[ external image ]

Tak zabija Camorra

Było ich 6 lub 7… Mieli na sobie kurtki policyjne i strzelali z kałasznikowów oraz z pistoletów kalibru 9. Ponad 100 pocisków, aby zabić 6 afrykańskich emigrantów. Prawdziwa rzeź… Dla policji włoskiej to kryminalny rajd Camorry, która w sposób spektakularny chciała ukarać i ostrzec lokalne bandy nigeryjskie, które zaczęły sprzedawać narkotyki na własną rękę, nie płacąc haraczu klanowi Casalesi. Wśród ofiar są nie tylko Nigeryjczycy – także emigranci z Togo, Liberii i Gany. Najprawdopodobniej niewinni ludzie…

Następnego dnia w Castel Volturno wybuchły zamieszki wywołane przez czarnoskórych emigrantów. Spalone samochody oraz śmietniki, zdewastowane znaki drogowe i
reklamy, blokady drogi. Sceny jakie widzi się w telewizji podczas wojen domowych w Afryce…

„To nie byli handlarze narkotyków, pracowali uczciwie po 20 godzin dziennie. Jesteście rasistami!“ – krzyczał tłum afrykańskich manifestantów.
Kolejna wojna mafijna we Włoszech

[ external image ]

Wieczorem, 19 września 2008 roku, neapolitańska Camorra wykonała egzekucję bez precedensu na sześciu czarnoskórych emigrantach. Do krwawego zabójstwa doszło przed małym zakładem krawieckim Oba Oba Exotic Fashion, w Castel Volturno koło Caserty, w regionie Campagna. Nie ma wątpliwości, że pod tym wielokrotnym morderstwem podpisała się Nowa Camorra, która w ten sposób daje do zrozumienia, że wojna mafijna we Włoszech trwa...

Był to prawdziwy „krwawy piątek“, podczas którego oddano ponad 300 strzałów. „Żołnierze“ Camorry ostrzelali najpierw mleczarnię i sklep elektryczny w Lusciano, których właściciele najprawdopodobniej zalegali z haraczem. Później, przed salonem gier w Castel Volturno, podziurawili jak sito 53-letniego Antonio Celestino, związanego z klanem Schiavone (konkurencja klanu Casalesi). O 21.30 udali się przed Oba Oba Exotic Fashion, strzelając na oślep do wszystkich osób znajdujących się w jego pobliżu.
To kolejny atak neapolitańskiej Camorry w ostatnich tygodniach. Nie chodzi już jednak o zwykłe porachunki mafijne, lecz o strategię terrorystyczną, mającą na celu nie tylko dosięgnąć ofiary, ale także wywołać panikę wśród ludności oraz zwrócić uwagę włoskiego państwa. W Casercie zebrał się specjalny komitet, mający na celu opanować kryzys przestępczy w tym regionie Włoch. Prefekt Caserty – Ezio Monaco nie wyklucza, że do walki z przestępczością zorganizowaną zostanie wezwane także wojsko. Trwa dochodzenie policji i karabinierów, organy ścigania przeprowadziły liczne przeszukania w domach afrykańskich emigrantów podejrzewanych o handel narkotykami. Policja poszukuje Alessandro Cirillo (pseudonim „Sierżant“), Giuseppe Setola i Giuseppe Letizia (pseudonim „Kulawy“) – trzech zabójców aspirujących do roli bossów Nowej Camorry, którzy uczestniczyli w tym zabójstwie.

[ external image ]

Trzecie pokolenie klanu Casalesi


Dla neapolitańskiej prokuratury nie ma też wątpliwości, że nową wojnę mafijną prowadzi trzecie pokolenie klanu Casalesi, któremu swego czasu przewodził Francesco Schiavone (pseudonim „Sandokan“). Po krwawej wojnie neapolitańskiej Camorry pomiędzy rodziną Di Lauro i „Hiszpanami“, trwającej od października 2004 do marca 2005 roku (porównywalną jedynie z wojną corleończyków o dominację w Cosa Nostra, rozpętaną na Sycylii w latach 80-tych), po aresztowaniu nieuchwytnego bosa Paolo di Lauro (pseudonim „Milioner“) we wrześniu 2005 oraz po pierwszych wyrokach w procesie Spartakus, które zapadły w czerwcu 2008 r., wydawało się, że w Neapolu zapanuje wreszcie trochę spokoju.

Niestety eliminacja kopuły mafijnej prowadzi zawsze do nowego starcia. Teraz o władzę walczą ci, którzy trzy lata temu, podczas pierwszej wojny Camorry, byli zwykłymi płotkami w „Systemie“. Wśród nich Alessandro i Francesco Cirillo, Giovanni Letizia, Giuseppe Setola, Oreste Spagnolo, Emilio Di Caterino. 30-letni mafiozi-kokainomani, dla których zbrodnie mafijne to coś więcej niż porachunki lub zemsta – to także rozrywka… jak w filmach Quentina Tarantino.

Miejsce Sandokana i Milionera — historycznych bossów-biznesmenów, którzy siedzą w więzieniu, szybko zajęli nowi pozostający na wolności: Antonio Iovine i Michele Zagaria, uważani obecnie za najbardziej niebezpiecznych przestępców we Włoszech. Kiedy Camorra toczyła między sobą walkę o dominację i wpływy terytorialne, gangi etniczne umacniały własny biznes – myśląc nie tylko o rozprowadzaniu narkotyków dla mafii, ale i o uniezależnieniu się. Emigranci są potrzebni przestępczości zorganizowanej – zwłaszcza nielegalni emigranci stanowią najlepsze ręce do nielegalnej pracy: przemyt narkotyków i handel nimi, prostytucja, niewolnicza praca w biznesie mody czy na plantacjach pomidorów. Bezprecedensowy wyrok na czarnoskórych emigrantach to znak, że po wojnie pomiędzy klanem Di Lauro i „Hiszpanami“, mafia neapolitańska została silnie osłabiona – przez to stała się jednak bardzo groźna i bezwzględna…

[ external image ]

Agnieszka Zakrzewicz
Dziennikarka i krytyk sztuki. Autorka książki Papież i kobieta. Od 1994 r. mieszka w Rzymie. Prowadzi serwis Bez Granic.

http://wcieniusanpietro.blogspot.com/
Uwaga! Użytkownik jan potocki jest zbanowany na hyperrealu. Nie odpowie na próbę kontaktu, ani nie przeczyta odpowiedzi na post.
  • 1180 / 103 / 0
Pieniądze, które śmierdzą (afera narkotykowa)
Autor tekstu: Elżbieta Binswanger-Stefańska

[ external image ]

Jedne afery gospodarczo-polityczne, jak na przykład afera wokół budowy kanału panamskiego, odchodzą do historii [ 1 ], inne rodzą się w ich miejsce. Ludzie z jednej strony próbują się doskonalić, pracują nad kolejnymi kodeksami etycznymi, pracują nad sobą. Z drugiej, choć tak bardzo podkreślają wartość dziesięciu przykazań, tak łatwo je łamią.

Może dlatego, że wartość pieniądza jest znacznie łatwiej skalkulować? A może dlatego, że normy etyczne powinny być świadomym nakazem wewnętrznym, a nie narzuconym z zewnątrz przykazaniem?

W tym artykule [ 2 ] jest mowa o całkiem młodej aferze w całkiem spokojnym kraju, w Szwajcarii. Rzecz dzieje się w Zurychu, międzynarodowej metropolii finansowej, z końcem lat 80. ubiegłego wieku. Tekst odpowiada na następujące pytania (no, może z wyjątkiem ostatniego): Co kryje się za fasadami banków? Czego nie da się ukryć na „Placu śmierci"? Kto to jest Musullulu? Dlaczego Elisabeth Kopp, pierwsza kobieta w rządzie szwajcarskim, musiała odejść? Jak się pierze brudne pieniądze? Ile kosztuje człowiek a ile życie?

Gdy w 1972 roku zuryska młodzież "flower power" zaczęła się spotykać w najbardziej widocznym, najpiękniejszym miejscu w mieście, tuż koło placu zwanego Bellevue, i słusznie, bo rozpościera się z niego przepyszny widok na okolone urokliwymi miejscowościami jezioro i wbijający się w niebo grzebień Alp, nikt nawet w najczarniejszym scenariuszu nie przewidywał, że oto zawiązuje się środowisko, które w niedalekiej przyszłości stanie się najbrutalniejszą, najbezwzględniejszą sceną handlu narkotykami w Europie. Jak mogło do tego dojść, że w kraju tak statecznym, tak zamożnym, tak bezpiecznym handlarze narkotykami mogli przez tyle lat uprawiać bezkarnie swój śmiercionośny proceder? Zapewne dlatego, że miało to tak niewinny początek. I że wyglądało tak beztrosko. Ale nie tylko...

„Money, money, money makes the world go around…", „Pieniądz, pieniądz, pieniądz sprawia, że kręci się świat…", śpiewała wdzięcznie dookoła świata Lisa Minelli. Za rolę w filmie "Kabaret", który wylansował tę piosenkę w jej wykonaniu i którego światowa premiera miała miejsce w lutym 1972 roku, dostała jakże zasłużonego Oscara. Dookoła świata słuchano też wtedy na okrągło tekstów o wolności, pokoju i miłości. Któż nie uwielbiał Janis Joplin? Któż nie chciałby podążyć za jej wezwaniem: „Live your loving life, live it all the best you can… As good as you've been to this whole wide world, as good as you've been, babe, so good I wanna be here… Come on! Come on! Come on!…" Młodzi ludzie mieli dość szkół, instytucji, kościołów, autorytetów, konsumpcji, rywalizacji, pieniędzy, wojen, wojny w Wietnamie, śmierci!

Tyle, że właścicielka tych porywających słów już właśnie oddała swoje młode życie śmierci. Zmarła 4 października 1970 roku na przedawkowanie heroiny. Miała 27 lat [ 3 ].
Został tylko jej charyzmatyczny głos do energetyzującej muzyki. Krótko po jej śmierci powstał film, który charakteryzował się tym, że nie było w nim muzyki w ogóle, co jest dla filmu ewenementem. Film nosił tytuł „The Panic in Needle Park". I nie był powszechnie oglądany, w Wielkiej Brytanii czekał aż cztery lata na pozwolenie rozpowszechniania. Z powodu zbyt drastycznych scen z życia narkomanów (w Polsce pokazywany był pod polskim tytułem „Narkomani" właśnie). Al Pacino ma tu swoją pierwszą wielką rolę, gra narkomana i dealera Bobby’ego. Jego życie rozpięte jest między zdobyciem działki a sprzedażą działek. Pieniądze za narkotyki na narkotyki.… Małe dla drobnego dealera, wielkie dla… ?

„Money, money, money, money, money, money…" Pieniądz nakręca świat a Szwajcaria wydaje się być osią tego wirowania. I choć „o pieniądzach się nie mówi, pieniądze się ma", w Zurychu w czasie tamtych pamiętnych wydarzeń głośno było o pieniądzach. Geld, Geld, Geld… (tak to brzmi w oryginale). I dopiero wtedy wylazło, że Szwajcarzy to sama elokwencja poparta gorącym temperamentem. Dzień w dzień było o tym kto ile zarabia i co ile kosztuje… Na przykład taka ulica Dworcowa. Trudno by mi było dziś powiedzieć, czemu mi się ta nazwa zawsze kojarzyła z ponurym dworcowym zapleczem, pełnym jakichś baraków, nadburzonych fabryk, obskurnych magazynów, a w tym wszystkim — koniecznie - szczury. Zuryska ulica o tej nazwie, czyli Bahnhofstrasse, jest jedną z najelegantszych ulic na świecie. Co najwyżej paryskie Champs-Elysees, albo nowojorska Piąta mogłyby się do niej przyrównać.

Magazyny, i owszem. Lśniące szyby wystawowe, a za nimi taki wybór towarów, taka ich jakość, taki wykwint… a wszystko to pod koniec lat 80. ubiegłego wieku, gdy na półkach sklepów polskich królował ocet i musztarda, zmiany dopiero się szykowały. Ceny? Och, ubrania były stosunkowo tanie. Jedynie futra — kiedyś drogie, staniały „odkąd madame wie, że nie należy się odziewać w czyjąś sierść", sklepy z futrami wyraźnie spuściły z tonu. Było ich coraz mniej, ceny się kurczyły, Brigitte Bardot triumfowała. Za to sklepy jubilerskie miały coraz lepsze obroty. Slogan reklamowy „Be Piaget, Don't Show Your Arm" [ 4 ] chwycił. Marka „Piaget" to gwarancja nienarzucającego się designu za piekielną cenę. Biżuteria mieniła się na wystawach wszystkimi kolorami tęczy, wystawy same w sobie już były dziełami sztuki, sklepy kipiały towarami, przez kawiarnie przewalały się tłumy stałych bywalców na przemian z oszołomionymi turystami...

Wartość metra kwadratowego zuryskiej Dworcowej rosła z dnia na dzień, ale kupcy jakoś ciągle się znajdowali, choć ceny były astronomiczne. Bahnhofstrasse jest pod powierzchnią przeryta korytarzami pełnymi trudnego do wyobrażenia bogactwa. Ponoć w bankowych sejfach jest więcej dzieł sztuki niż w publicznych muzeach. Istny sezam… gdyby tylko znać zaklęcie. A ponieważ to nie arabska baśń z tysiąca i jednej nocy, ale najprawdziwsza prawda, więc są i tacy, którzy mają wstęp do tych bajkowych pieczar ze skarbami.

Bahnhofstrasse — ponad półtora kilometra samych wspaniałości — i oto otwiera się widok na otoczone zielenią Jezioro Zuryskie, a na nim prawie cały rok, bo klimat jest łagodny: statki, żaglówki, jachty… i królewskie łabędzie. Horyzont zamykają Alpy z wiecznie ośnieżonymi szczytami — tak dla kontrastu i dodania uroku. Zurych jest jednym z najstarszych (ponad 2000 lat!) i najpiękniej położonych miast Europy, a jego główna ulica już od samego początku swego istnienia — dziś ponad 130 lat — uchodzi za jedną z najfantastyczniejszych promenad świata. Rainer Maria Rilke, Ephraim Kirshon czy Arnold Kuebler opiewali jej piękność i n-i-e-b-y-w-a-ł-ą czystość. Stanisław Lem w jednej ze swoich ostatnich powieści pisał, że Bahnhofstrasse tak się błyszczy, iż zdaje się być nie tylko świeżo pozamiatana ale i wyglansowana.

Na samym początku ulicy znajduje się wybudowany w latach 1865-71 budynek dworcowy. Fasadą skierowany w stronę Bahnhofstrasse odzwierciedla wcale nie tak dawne tęsknoty mieszczaństwa do wsparcia się potęgą techniki. Luksusowe pasaże pod budynkiem prowadzą na perony. I znów: eleganckie sklepy, wspaniałe wystawy, lśniące szyby, kolorowe neony, jak to w takich pasażach. I jak to w pasażach, są tu całkiem przytulne miejsca dla takich, co to się społecznie obślizgnęli. W Zurychu nie można mieć tylko t-r-o-c-h-ę pieniędzy. Już na samo mieszkanie trzeba mieć d-u-ż-o! Jak się nie ma dość, to się przede wszystkim nie ma dachu nad głową… Dworzec Główny ma dach potężny, tylko korzystać. Zima 1989/90 była wprawdzie nędzna, ale jednak trzeba było się schronić.

Kilkudziesięciu bezdomnych przepędziło zimę w dworcowych przejściach razem ze swoim licznym inwentarzem, gotując sobie, śpiąc, spijając alkohole, muzykując, żebrząc, rozrabiając. Jasne, że kłuło to w oczy. Właściciele sklepów się wściekali, przechodnie oburzali. Ani jedni, ani drudzy nie życzyli sobie oglądać biedy i brudu w drodze do — i z pracy. Kloszardów przepędzono, problem z głowy.

Lecz tak naprawdę wrzód Zurychu rósł wtedy po drugiej stronie dworca. Za Muzeum Narodowym, mieszczącym się w neogotyckim zamku, jest wciśnięty między dwie rzeki malowniczy stary park. Nazywa się „Platzspitz", od pamiętnych wydarzeń pojęcie znane na całym świecie. Otóż Platzspitz przez dobrych kilka lat nosił miano „Placu Śmierci", był bowiem miejscem zaanektowanym przez narkomanów — po latach prosperity przy Bellevue handel narkotykami przeniósł się w bardziej dyskretne miejsce, na tyły Volksmuseum. Handel kwitł, przynosił coraz znaczniejsze dochody, potrzebował przestrzeni na rozwój, schody na brzegu rzeki Limmat przy Bellevue z widokiem na Alpy to już była tylko „romantyczna" przeszłość. Tu chodziło o wielkie pieniądze. Porozmawiajmy więc przy tej okazji i my o pieniądzach. Przeciętny mieszkaniec Zurychu zarabiał w tamtych latach 3 do 4 tysięcy franków miesięcznie (1,5 franka to był 1 dolar, dziś niecałe 1,2 CHF to dolar).

Ktoś, kto musiał mieć dzień w dzień swoją porcję narkotyków, potrzebował od 300 do 600 franków d-z-i-e-n-n-i-e! I to tylko i wyłącznie na narkotyki. Mieszkania mógł nie mieć, nie musiał płacić, lub mieszkał gdzieś kątem, ubrań nie kupował, a jeśli mu jeszcze zależało, kradł. Jadł mało i źle. 200 do 400 dolarów dziennie nie zarabiał byle kto. To już trzeba było mieć bardzo dobrą posadę — choćby w banku. Miesięcznie wynosi to bowiem — 9 do 18 tysięcy franków! Ludzie zależni od narkotyków, ludzie przeważnie młodzi, bo późnego wieku nie dożywali, musieli więc dokonywać cudów, żeby zdobyć potrzebne im pieniądze.

Prostytucja to był jeszcze najpewniejszy sposób, ale nie najbezpieczniejszy. Przede wszystkim panowała tu ostra konkurencja. Zawodowe prostytutki za wszelką cenę starały się nie dopuszczać narkomanek-amatorek, bo te „niszczyły im rynek" proponując ceny dumpingowe. Jeżeli najniższa stawka dla „profesjonalistek" wynosiła 100 franków, a narkomanki zgadzały się już na połowę, to duża część „gości" korzystała z ich „usług". Poza tym narkomanki nie targowały się o użycie ochrony przed zakażeniem AIDS, bo i tak im było zwykle wszystko jedno, co powodowało, że amatorzy „miłości bez gumki" (jak się to tu zaczęło wtedy nazywać), i emocji równych grze w rosyjską ruletkę, woleli te dziewczęta (a i, bywało, że chłopców). Sutenerzy z całą bezwzględnością zwalczali narkomanki.

Ale to też znaczy, że właśnie one zagrożone były podwójnie możliwością złapania wirusa HIV. Zarówno użyciem nieodkażonej strzykawki pożyczonej od zarażonych już narkomanów, jak i zarabianiem prostytucją. W ciągu jednej tylko nocy musiały o-b-s-ł-u-ż-y-ć do ośmiu „klientów". Liczba zachorowań na AIDS wzrastała sukcesywnie. Do kwietnia 1990 roku zarejestrowano w Szwajcarii 1280 chorych — o 25 więcej niż w całym poprzednim roku. Od początku wybuchu choroby do kwietnia 90 zarejestrowano 710 zgonów.

Szwajcaria jest krajem maleńkim, jej powierzchnia wynosi 42.275 kilometrów kwadratowych (prawie 8 x mniej niż Polska), z tego jedna trzecia jest zamieszkała (reszta to Alpy). Stanowi to zaledwie 0,15 procent zamieszkałej powierzchni całej Ziemi. 5,8 miliona mieszkańców pod koniec lat 80. ubiegłego wieku (nie licząc miliona pracujących w Szwajcarii cudzoziemców), to 0,03 procent mieszkańców świata. Nie ma w Szwajcarii bogactw naturalnych, mimo to Szwajcaria stała (i pewnie nadal stoi) na pierwszym miejscu w świecie pod względem handlu złotem. Tylko Narodowy Bank Szwajcarski (Schweizer Nationalbank) dysponował w roku 1989 — 2590 tonami złota. SNB był (i może nadal jest) tym samym na trzecim miejscu wśród największych banków świata pod względem rezerw złota. W dziedzinie reasekuracji szwajcarskie towarzystwa liczą się najbardziej ze wszystkich na rynku światowym. Pięć najważniejszych banków szwajcarskich dysponowało w 1988 roku 483 miliardami franków szwajcarskich. W samym tylko Zurychu przelewy wynosiły dzień w dzień 100 miliardów franków. Są to sumy gigantyczne.

I gigantyczne zyski. Ze wszech stron spływały do Szwajcarii potężne strumienie pieniędzy. Były one w różnym stopniu z-a-n-i-e-c-z-y-s-z-c-z-o-n-e. Obok pieniędzy zarobionych na legalnych transakcjach — wpływały do szwajcarskich banków tak zwane „szare" pieniądze (graues Geld), pochodzące głównie od rządzących warstw bogatych sąsiadów Szwajcarii — Francji, Włoch, Niemiec, a także z krajów skandynawskich, itd. „Graues Geld" to pieniądze nieopodatkowane w kraju swoich posiadaczy.
Jednak największą część wpływających pieniędzy (wedle znawców) stanowiły dewizy pochodzące z handlu bronią (głównie z krajami Trzeciego Świata), z prostytucji i kasyn gry oraz handlu narkotykami, a więc dewizy zarobione w nielegalny sposób. Są to pieniądze „czarne" lub „brudne". W Szwajcarii odbywało się ich oczyszczanie, „pranie", i to w sposób najbanalniejszy w świecie, niemal tak prosto, jak w pralce automatycznej: banki przyjmowały pieniądze bez sprawdzania ich pochodzenia! Zresztą najczęściej przy pomocy firm pośredniczących.

W całym kraju działała sieć pomniejszych spółek finansowych, towarzystw powierniczych, punktów handlu dewizami, nieruchomościami, itd. W nich odbywały się wstępne „przepierki brudów". Handlarze narkotykami znosili swoje zarobki do takich firm, które — już pod swoimi oficjalnie zarejestrowanymi nazwami, a więc bez podania nazwisk samych handlarzy, ale w ich interesie — otwierały konta dla swoich klientów, lokowały pieniądze w papierach wartościowych, a te deponowały w wielkich bankach, które obracały pieniędzmi inwestując je na całym świecie i wypłacając ich szanownym właścicielom słone odsetki.

Pieniądze napływały, wykupowało się za nie na przykład nieruchomości, konkurencja podbijała ceny, mieszkania drożały, zyski rosły, koło się zamykało. W ten sposób działała maszyneria oczyszczania brudnych ścieków dewizowych, przy czym w ruch wprowadzona została następna stara prawda: „Pieniądz robi pieniądz". Inwestycje szwajcarskie w świecie sięgały (i z pewnością nadal sięgają) setek milionów franków, z czego duża część ulokowana była w krajach azjatyckich i afrykańskich, a oznaczało to wysysanie pieniędzy z najbardziej zadłużonych regionów świata. Czyli jeszcze raz: pieniądze „zarobione" na ludziach (młodych, często dzieciach) wciągniętych w zależność od narkotyków reinwestowało się w kraje najbiedniejsze, pogłębiając ich już i tak bezgraniczną nędzę.

Utarg z narkotyków wynosił wtedy rocznie około 300 do 500 miliardów dolarów w skali światowej. Eksperci finansowi skłaniali się raczej w kierunku tej drugiej cyfry. Odpowiadałoby to sumie wydawanej rocznie przez wszystkie kraje zachodnie na ropę naftową. Przy czym Szwajcaria, spokojny kraj o długich tradycjach demokratycznych, była miejscem, gdzie krzyżowały się drogi najpotężniejszych karteli światowego handlu narkotykami.

Przyjrzyjmy się zatem jeszcze raz szwajcarskim pieniądzom, szwajcarskiej demokracji i szwajcarskim tak nieodległym problemom. Niewątpliwie do najbardziej przykrych należała szerząca się narkomania. Pod hasłem „Platzspitz" kryło się coś więcej niż tragedia młodych narkomanów i ich rodzin. Platzspitz — był to symptom choroby całego organizmu — szwajcarskiego społeczeństwa. Byli na szczęście tacy, którzy poczuli się w najwyższym stopniu zaalarmowani, bo widzieli niebezpieczeństwo zatrucia całej infrastruktury gospodarczej kraju. Wróćmy więc na Platzspitz tamtych lat. Dzienny obrót handlu narkotykami w Zurychu, głównie na Platzspitzu, obliczało się na mniej więcej 2 miliony franków. Od kilku już lat handel ten odbywał się na oczach wszystkich. Można było pójść i popatrzeć jak żyją narkomani. Koczowali grupkami, wstrzykiwali sobie na oczach przechodzących swoje dzienne dawki, rozrzucali pokrwawione strzykawki, leżeli pogrążeni w transie.

Szwajcaria znalazła się na pierwszym miejscu na świecie (w porównaniu z liczbą mieszkańców) pod względem liczby zgonów spowodowanych narkotykami. Na samym Platzspitzu zmarło w 1989 roku 70 osób. Statystyka mówi, że w całym kraju było około 6 tysięcy osób dotkniętych chorobą narkomanii. Liczba ta ciągle rosła. Mało kto widział związek między tragedią Platzspitzu a pięknością Bahnhofstrasse i godnością jej banków. Narkomani byli odrażający, zaniedbani, b-r-u-d-n-i, bankierzy — nieskazitelnie ubrani, dystyngowani, c-z-y-ś-c-i. Policja od czasu do czasu urządzała nagonki na Platzspitzu; finansistów w ich budzących podziw rezydencjach zostawiało się w spokoju. Do czasu! Podczas jednej z licznych obław na Platzspitzu policjanci zastali napis na betonowym moście: „Musullulu tu nie znajdziecie!"

Kto to był Musullulu? Policja wielkim nakładem sił i finansów starała się ukrócić symptomy choroby, której zwalczanie powinno się było zacząć od Bahnhofstrasse, jej panów i klienteli tych panów. Yasar Avni Musullulu należał przez całe lata do szanowanych i chronionych klientów banków zuryskiej Dworcowej. Jedynie jego słabość do orientalnych tancerek (ze specjalnością „taniec brzucha") przypominała o tureckiej ojczyźnie tego obywatela świata. Musullulu był jednym z najbardziej poszukiwanych przestępców Europy. Handlarz bronią i heroiną mieszkał w willowej dzielnicy Zurychu.

„Auslenderzy" bez środków do życia byli przez policję bezapelacyjnie odstawiani do granicy. Zamożni cudzoziemcy ustalali z urzędem podatkowym wysokość swoich podatków. Jeśli kanton miał finansowy pożytek z takiego obywatela, i to nawet jeżeli te podatki były zaniżone w stosunku do realnego dochodu, to taki cudzoziemiec mógł liczyć na pozwolenie na pobyt (i dyskretną acz skuteczną ochronę). Dopiero skandale wokół Ministerstwa Prawa spowodowały, że mieszkańcy Szwajcarii typu Musullulu poczuli się zagrożeni i woleli zniknąć z pola widzenia, zacierając za sobą wszelkie ślady. Odkąd prezydent George Bush (senior) wypowiedział bezwzględną wojnę handlarzom narkotyków, a ówczesny prezydent Francji François Mitterrand poparł go wszystkimi dostępnymi środkami, nawet w „tak spokojnej Szwajcarii" zaczął im się usuwać grunt pod nogami.
Po raz pierwszy wypłynęła sprawa „prania brudnych pieniędzy" przez szwajcarskie banki przy okazji rozbicia tzw. „Pizza-Connection", zorganizowanej międzynarodowej siatki handlu narkotykami, mającej swoje punkty przerzutu i rozprowadzania narkotyków w Szwajcarii i, oczywiście, grube konta. Wtedy to okazało się, że w szwajcarskim prawie istnieje luka, którą „finansowi żonglerzy" wykorzystują do swoich interesów. Inwestowanie dochodu z handlu narkotykami nie podlegało karze, jeżeli nie był on wykorzystany do kupna narkotyków (lub broni, i innych nielegalnych transakcji).

Podczas kiedy szwajcarscy prawnicy już pracowali nad uzupełnieniem tej luki i ukróceniem przestępstw finansowych, amerykańska organizacja do walki z handlem narkotykami, DEA (Drug Enforcement Administration), zainteresowała się na własną rękę działalnością międzynarodowych mafii handlu narkotykami na terenie Szwajcarii. I ich związkami ze szwajcarskimi kołami finansowymi. Praca agentów DEA odbywała się ściśle tajnie. Trzy tysiące odpowiednio przeszkolonych kobiet i mężczyzn wybranych spośród najbardziej sprawdzonych, najpewniejszych ludzi rozsypanych było po całym świecie. Oni to przyczynili się do rozbicia działalności następnej siatki handlu narkotykami na terenie Szwajcarii, zwanej „Libanon-Connection".

Jak to się odbywało, opisał szwajcarski socjolog Jean Ziegler, profesor na Uniwersytecie Genewskim i Sorbonie, w gorąco dyskutowanej wtedy książce „La Suisse lave plus blanc" („Szwajcaria pierze najbielej"). Łączy się to ze skandalem wokół państwa Kopp. Pani Kopp, z zawodu gospodyni domowa, prawniczka z wykształcenia — bez praktyki w zawodzie — urzęduje w roku 1988 jako minister prawa w rządzie szwajcarskim. Jej mąż, prawnik z praktyką nie tylko w sprawach zgodnych z literą prawa, obciążony wprawdzie już wtedy różnymi aferami, cieszy się jeszcze niejakim poważaniem. Jako radca prawny robi duże pieniądze na przewodniczeniu różnym finansowym firmom, między innymi spółce „Shakarchi Trading".

W październiku 1988 do jego żony dociera wewnętrznymi drogami tajna wiadomość, że "Shakarchi Trading AG" znajduje się na liście firm podejrzanych o ścisłą współpracę z tureckim i libańskim handlem narkotykami i że policja zamierza je rozpracować. Cóż robi pani Kopp, oprócz tego, że minister — również kochająca i zapobiegliwa żona? Dzwoni do męża prosto z budynku rządowego w Bernie i ostrzega go przed szykującą się kontrolą. Pan Kopp natychmiast wycofuje się z trefnej firmy. Jak się to wydało, że pani minister Kopp dała cynk swojemu mężowi — nie wiadomo, dość na tym, że sprawa przeniknęła do prasy. I właśnie ta jedna krótka rozmowa telefoniczna o poranku 27 października 1988 roku wywołała w Szwajcarii całą serię coraz to bardziej sensacyjnych skandali. Od tego czasu przestało być o pieniądzach dyskretnie.
J
ean Ziegler tak wyjaśniał przeciek o porozumieniu telefonicznym między małżonkami Kopp: amerykańska National Security Agency (NSA) dysponowała już wtedy potężnie rozbudowanym, podłączonym do komputerów systemem podsłuchowym wyłapującym według specjalnego kodu rozmowy telefoniczne, w których padają interesujące wywiad hasła. NSA działała również na terenie Szwajcarii, oczywiście bez wiedzy — dopóki to nie wypłynęło — gospodarzy. Superkomputery wyłapywały i porządkowały podejrzane rozmowy. DEA współpracowała z NSA. Nazwa firmy „Shakarchi" trafiła na listę haseł do wyłapania. Pani Kopp ostrzega telefonicznie swojego małżonka o tym, że „policja interesuje się Shakarchi". Komputer rejestruje rozmowę, ale NSA nie może się przyznać w Szwajcarii, że podsłuchuje rozmowy szwajcarskiego rządu. W końcu jednak pod naciskiem DEA, NSA w sposób zakamuflowany przekazuje wiadomość prasie szwajcarskiej.

To jest powodem ruszenia lawiny, której już nic nie jest w stanie zatrzymać. Pani Kopp niechlubnie kończy karierę polityczną, jej mąż jest — co najmniej moralnie — skończony. Uwaga opinii publicznej zwrócona zostaje na działalność Ministerstwa Prawa, gdzie wiele, bardzo wiele jest nie tak, jak by to oczekiwano od państwa nazywającego się demokratycznym. Wychodzi na jaw, że w Departamencie Policji od początków „zimnej wojny" do upadku muru berlińskiego symbolizującego koniec tamtej epoki prowadzone było archiwum obywateli szwajcarskich, a także niektórych cudzoziemców „przyłapanych" na czymkolwiek. Ponad 900 tysięcy Szwajcarów „cieszyło się" swoją osobistą fiszką. Któryś z nadgorliwych urzędników odnotował nawet prezydenta Johna F. Kennedy’ego, widocznie wydał mu się podejrzany (spotkanie z Chruszczowem!).

Szwajcarom opadły łuski z oczu. Prasa szalała. Jean Ziegler dolewał oliwy do ognia pisząc książkę za książką, przy czym wydawał je najpierw we Francji, bo w Szwajcarii był początkowo zabroniony. Niektórzy mówili o nim, że kala własne gniazdo, ale inni zachłystywali się jego publikacjami. Pani Kopp stanęła przed sądem i… wygrała (koledzy-prawnicy nie mogli jej uznać winną). Okazało się, że i tu było potężne niedopatrzenie w prawie szwajcarskim: ludzie u władzy mogli zachowywać się bezkarnie. Oburzenie społeczeństwa sięgnęło zenitu. Na dodatek pani Kopp, jako ex-minister, w dalszym ciągu otrzymywała roczną rentę w wysokości ponad 140 tysięcy franków. Nie było takiego prawa, które by jej odebrało te pieniądze, nawet jeśli nie wywiązała się z ministerskich obowiązków. A majątek państwa Kopp oceniany był na kilkadziesiąt milionów franków.

Pieniądz ciągnie do pieniądza! Rozmowy o pomocy dla narkomanów rozbijały się zwykle o pieniądze. Kto by na nich łożył? D-o-k-ł-a-d-a-ł do nierobów, wyrzutków społeczeństwa? Ktoś skrupulatny obliczył, że człowiek rozłożony na czynniki pierwsze — składniki chemiczne — kosztuje około pół miliona franków szwajcarskich. To ile kosztuje życie ludzkie?
*
PS. Jeszcze do roku 1992 środowisko narkomanów okupowało Platzspitz, potem, rozgromione przez policję, przeniosło się kawałek dalej w górę rzeki, na teren nieużywanego dworca Letten, tam było jeszcze gorzej, miejsce to awansowało do najbrutalniejszego punktu handlu narkotykami w całej Europie. Równocześnie powołano do pomocy narkomanom coś jak policyjne lotne jednostki specjalne, policja patrolowała bliskie Platzspitzu i Letten ulice, narkomani dostawali na poczekaniu, w samochodzie, pierwszą pomoc, kto tylko wykazywał choćby cień chęci leczenia się, miał wszystko zapewnione. W 1995r. zlikwidowano i Letten a narkomani rozproszyli się. Prawo finansowe nie jest już tak dziurawe jak było. O tym mi wiadomo, czego nie wiadomo, tego i ja nie wiem.

Przypisy:

[ 1 ] Na obchody stulecia oddania kanału do użytku, do roku 2014, mają być zakończone prace daleko zakrojonej modernizacji kanału, ma to kosztować 5 do 7 mld dolarów; czy i o jakie afery gospodarcze wzbogaci to historię kanału czas pokaże. Więcej w artykule Daniela Passenta pt. "Republika kanałowa", "Polityka" nr 38 z 22.9.2007
[ 2 ] Artykuł ten w swojej pierwotnej wersji opublikowany był pod tytułem "Brudne pieniądze" w lipcu 1990r. w "Przekroju"
[ 3 ] Wielu muzyków (rockowych) tamtych lat nadużywało narkotyków (alkoholu, leków), z narkotykami "eksperymentowali" Beatlesi, Rolling Stonesi... Bezpośrednio lub pośrednio zmarli z powodu narkotyków to Jim Morrison (zmarł w 1971r. w wieku 27 lat, oficjalnie na atak serca, był uzależniony od alkoholu i narkotyków, heroiny, kokainy, LSD) i Kurt Cobain (popełnił samobójstwo w 1994, cierpiał na depresję, zażywał heroinę, pił, nadużywał lekarstw, dożył 27 lat).
[ 4 ] "Nie chwal się Piagetem, bądź tym, kto go nosi"

Elżbieta Binswanger-Stefańska
Dziennikarka i tłumaczka. W Polsce publikowała m.in. w Przekroju, Gazecie Wyborczej, Dzienniku Polskim, National Geographic i Odrze. Przez ok. 30 lat mieszkała w Zurichu, następnie w Sztokholmie, obecnie w Krakowie.

źródło: http://www.racjonalista.pl/kk.php/t,5574
Uwaga! Użytkownik jan potocki jest zbanowany na hyperrealu. Nie odpowie na próbę kontaktu, ani nie przeczyta odpowiedzi na post.
  • 1180 / 103 / 0
Narkotyki. Koniec wojny?
Maciej Stasiński

Przed konferencją "Gazety" i Światowej Komisji ds. Polityki Narkotykowej - rozmowy z Fernando Henrique Cardoso i Richardem Bransonem

To pacjenci, nie przestępcy. Trzeba skończyć z traktowaniem ludzi zażywających narkotyki jak kryminalistów - mówi były prezydent Brazylii Fernando Henrique Cardoso

[ external image ]
REUTERS / Jorge Dan Lopez Tymczasowy obóz dla kobiet i dzieci ewakuowanych przez wojsko z jednej z gwatemalskich wiosek, która dostała się w strefę wpływów okrutnego meksykańskiego kartelu Zetas

Maciej Stasiński
: Po co nam Światowa Komisja?
https://www.opensocietyfoundations.org/ ... 120613.pdf

Fernando Henrique Cardoso
: Narkotyki to problem, który tonie w oparach strachu, przesądów i fałszywych pojęć. Większość ludzi, w tym rodzice i nauczyciele, boją się nawet rozmawiać o narkotykach. Podobnie politycy. Niezależna Światowa Komisja, złożona z byłych politycznych przywódców i znanych intelektualistów, może złamać tabu dotyczące problemu zagrażającego milionom ludzi i ogłosić wszem i wobec, że tzw. wojna z narkotykami to złe rozwiązanie. Zakaz i kryminalizacja wszelkich narkotyków poniosły klęskę i dużo kosztowały. Ani nie zmniejszyły spożycia, ani nie poprawiły zdrowia publicznego.

Handel narkotykami to przestępstwo, ale ich spożywanie to kwestia zdrowotna. Narkotyków nie da się wykorzenić przemocą. A szkody, jakie wyrządzają ludziom i społeczeństwom, można wydatnie zmniejszyć.

Dlaczego wojna z narkotykami to błąd?

- 40 lat usilnych starań nie zdołało zmniejszyć ani produkcji, ani spożycia nielegalnych substancji. Gdziekolwiek jest popyt na jakiś produkt, natychmiast pojawia się podaż. Na zakazie i ściganiu skorzystały jedynie kartele narkotykowe.

Gdzie wojna z narkotykami została najbardziej przegrana?


- Zwłaszcza w Ameryce Łacińskiej i Afryce Zachodniej. Przemoc i korupcja związane z zakazem i ściganiem narkotyków stały się tam podstawowym zagrożeniem dla bezpieczeństwa publicznego i stabilności instytucji demokratycznych.

Co zaleca Światowa Komisja? Co mówi doświadczenie krajów, które spróbowały innej drogi?


- Głównym celem polityki kontroli narkotyków musi być ochrona ludzi młodych, zapobieganie za wszelką cenę nadużywaniu narkotyków i uzależnieniu. To wymaga inwestowania w profilaktykę, leczenie i społeczną reintegrację. Takie podejście nie wyklucza represji. Ale egzekwowanie prawa przez państwa oraz nacisk społeczny i kulturalny ze strony opinii publicznej powinny być skierowane przeciw zorganizowanej przestępczości, a nie ludziom potrzebującym pomocy.

Żeby takich zmian dokonać, Światowa Komisja sformułowana dwa zalecenia.

- trzeba skończyć z traktowaniem ludzi zażywających narkotyki jak przestępców. Ludzie uzależnieni od nich to pacjenci, których trzeba leczyć;

- Zachęcamy rządy do eksperymentowania z rozmaitymi modelami prawnej regulacji, gdy mamy do czynienia z takimi narkotykami jak marihuana, podobnie jak to już się dzieje w przypadku alkoholu i tytoniu.

Najbardziej zaawansowane badania dowiodły, że marihuana jest mniej szkodliwa od tytoniu i alkoholu. Zdumiewający spadek spożycia tytoniu w Europie i obu Amerykach pokazuje, jak skuteczne mogą być zapobieganie i regulacja. Regulacja odcina handlarza od konsumenta i wspomaga leczenie. Pozwala też państwu narzucać ograniczenia produkcji, handlu, reklamy i konsumpcji, zniechęcać do narkotyków i kontrolować ich spożywanie.

Tak postępują już niektóre kraje europejskie: Portugalia, Szwajcaria czy Czechy. Odniosły one znaczny sukces w redukcji zgonów wskutek przedawkowania lub zarażeń wirusem HIV. Wbrew powszechnym obawom regulacja ułatwia zapobieganie i profilaktykę, co jest koniecznym warunkiem spadku spożycia.

W ostatnim czasie zmiany przyspieszają w Ameryce Łacińskiej. Prezydenci Kolumbii, Meksyku i Gwatemali, krajów z pierwszej linii frontu wojny narkotykowej, publicznie wezwali do rozpoczęcia debaty o alternatywnych rozwiązaniach. Argentyna, Brazylia, Urugwaj, Kolumbia, Meksyk, Ekwador uchwaliły prawa dekryminalizujące posiadanie narkotyków na osobiste potrzeby. Kilka stanów USA eksperymentuje z medycznym stosowaniem marihuany. Tabu zostało złamane. Teraz czas na globalną debatę o skuteczniejszych sposobach zwalczania narkotyków niż wojna. Spotkanie Światowej Komisji w Warszawie (patrz ramka)zajmie się analizą dramatycznych ludzkich i społecznych skutków twardej polityki wciąż obowiązującej w krajach Europy Wschodniej, Azji i Afryki.

Co stoi na przeszkodzie przyjęciu nowej polityki narkotykowej? Przesądy czy interesy?

- Walczymy przeciw przesądom i interesom jednocześnie. Nie ma jednego rozwiązania do zastosowania wszędzie. Konieczność zmiany podejścia opieramy na najlepszych medycznych badaniach i przywołując przykład krajów, którym się udało coś zmienić.

Prezydent Aleksander Kwaśniewski poszedł za pańskim przykładem i przyznał się, że podpisanie bezwzględnie karzącej ustawy w 2000 r. było błędem. Co pan radzi mu dalej robić w tej sprawie?

- Przyznanie, że polityka, która miała poparcie społeczne, przegrała, wymaga odwagi. Ale tak właśnie powinni postępować prawdziwi polityczni przywódcy. Jako prezydent Brazylii od 1995 do 2002 r. podzielałem panujące przekonanie, że odpowiednia reakcja na problem narkotyków to stanowcze represje. Okazało się, że się myliłem. Uświadomiłem to sobie nie w drodze objawienia, lecz w bolesnym procesie uczenia się, jakie cierpienia wyrządza ludziom błędna polityka.

Jestem pewien, że prezydentowi Kwaśniewskiemu niełatwo było dojść do wniosku, że konieczne jest zastąpienie podejścia opartego na represjach nową polityką, której podstawą jest prewencja i leczenie. Popieram jego decyzję, by promować debatę o alternatywnym postępowaniu, oraz jego osobiste zaangażowanie w tę sprawę nie tylko w Polsce, ale i w krajach położonych dalej na wschód, w których wielkim problemem jest związek między radykalnie represyjną polityką i szerzeniem się AIDS.

Teraz, kiedy udało się już przełamać tabu, które nie pozwalało na poważną dyskusję, trzeba ją przenieść na poziom światowy. Światowa Komisja zajmie się tym w Warszawie. Naszym celem jest chronić zdrowie ludzi i bezpieczeństwo obywateli.

*Fernando Henrique Cardoso - ur. w 1931 r. Polityk brazylijski, z wykształcenia socjolog. Był prezydentem kraju w latach 1995-2002. Przewodniczy Światowej Komisji ds. Polityki Narkotykowej


Kryminalizacja to droga donikąd. USA wydają rocznie 51 mld dolarów na wojnę z narkotykami. O ile lepiej byłoby wydać choćby ułamek tych pieniędzy na profilaktykę albo rehabilitację uzależnionych - mówi brytyjski przedsiębiorca Richard Branson

[ external image ]
REUTERS / Ricardo MoraesRio de Janeiro. Pracownik socjalny usiłuje okiełznać chłopca uzależnionego od cracku. Po tym, jak policja wykurzyła gangi ze sporej części slumsów, pozbawieni źródła narkotyków uzależnieni pojawili się na ulicach. Służby miejskie wyłapują ich i odstawiają do podmiejskich ośrodków terapeutycznych.

Maciej Stasiński: Po co nam Światowa Komisja ds. Polityki Narkotykowej?

Richard Branson: Komisja musi stanąć na czele ruchu na rzecz zmiany światowej polityki narkotykowej, wywołać odzew zainteresowanych i pomóc w tej zmianie w poszczególnych krajach. Jeśli takiej mobilizacji nie osiągniemy, nic się nie zmieni.

Ja sam wszedłem do Komisji po to, by burzyć przeszkody na drodze zmian i otworzyć ludziom dostęp do badań opartych na faktach, po to żebyśmy wszyscy zapoznali się z nimi i uczyli się na przykładach nowego podejścia do kwestii narkotyków. Mam nadzieję, że Komisja pomoże różnym krajom znaleźć odpowiednie dla nich rozwiązania, takie jak dekryminalizacja posiadania i używania narkotyków.

Dlaczego wojna z narkotykami to błąd?


- Wojna nie ma sensu, bo kładzie nacisk na kryminalizację i hurtowe sadzanie ludzi do więzień. W ten sposób napędza kołowrót: więzienie - wolność - recydywa. Problem narasta, koszty rosną. Od dawna sądziłem, że ta wojna przynosi więcej szkód niż pożytku, tak jak prohibicja w USA w latach 20.

Komisja potwierdziła poprzez badania, że to słuszne przekonanie, i wezwała rządy różnych krajów do traktowania narkotyków jako problemu zdrowia publicznego, a nie sprawy kryminalnej. Dzisiejsze prawa antynarkotykowe skazują tysiące narkomanów na AIDS, żółtaczkę typu C i inne groźne choroby.

Kryminalizacja podcina też rozwój ekonomiczny. Niedawny raport ośrodka PEW dowodzi, że kary więzienia powodują, że zarobki byłych więźniów po wyjściu na wolność są o 40 proc. niższe, co fatalnie odbija się na poziomie życia ich rodzin i społeczności. W Rosji używanie narkotyków rodzi epidemię HIV, bo nie ma tam np. programu wymiany igieł. Gdyby więcej krajów traktowało narkotyki jako kwestię zdrowotną, bylibyśmy w stanie leczyć przyczyny i przerwać błędne koło.

Gdzie wojna z narkotykami została przegrana najbardziej?


- Przerażającym przykładem jest Meksyk. W ciągu sześciu lat przemoc rozpętana przez gangi narkotykowe kosztowała 55 tys. ofiar. Być może nawet 10 tys. ludzi zaginęło bez wieści, a 1,6 mln zostało wypędzonych z domów. Nie pojmuję, jak jako ludzkość możemy akceptować politykę, która sieje takie spustoszenie.

USA wydają rocznie 51 mld dolarów na wojnę z narkotykami. O ile lepiej byłoby wydać choćby ułamek tych pieniędzy na profilaktykę albo rehabilitację uzależnionych. W latach 70. w USA siedziało w więzieniach ok. 300 tys. ludzi. 40 lat później siedzi ich 2,3 mln, wielu z powodu polityki antynarkotykowej. Dotyczy to zwłaszcza mniejszości. Jeden z trzech czarnych obywateli w wieku od 18. do 30. roku życia przechodzi przez więzienie.

Co stoi na przeszkodzie przyjęciu nowej polityki narkotykowej?

- Rządy i ludzie są więźniami moralistycznego podejścia do narkotyków i otaczającej ich obyczajowości. Tymczasem musimy przyjąć za podstawę fakty i koszty obecnej polityki antynarkotykowej oraz korzyści, jakie można osiągnąć dzięki nowemu podejściu, sprawdzonemu już w niektórych krajach. Portugalia dokonała skoku, liczba ludzi biorących narkotyki spadła tam o połowę. Nikogo się tam nie ściga za posiadanie narkotyku na własny użytek, ludziom uzależnionym się pomaga i nikogo nie wsadza do więzienia.

W USA reforma polityki narkotykowej powinna być priorytetem dla obu głównych partii. Dla Republikanów, bo zapewniłaby im utrwalenie praw stanowych i ograniczyła trwonienie pieniędzy federalnych. Dla Demokratów, bo mniejszości, które stanowią duża część ich wyborców, w największym stopniu ponoszą koszty obecnej polityki.

Na czym powinna polegać dobra polityka narkotykowa.


- Musi przyjąć za punkt wyjścia zdrowie publiczne, a nie karanie. Kilka krajów już idzie tą drogą: właśnie Portugalia, Szwajcaria, Niemcy. Musimy zachęcać przywódców politycznych do takiego podejścia, bo tylko tak zmniejszymy ogromne emocjonalne, prawne i finansowe koszty, jakie wywołuje obecna polityka.

Spójrzmy na USA. Marihuana jest tam podstawowym narkotykiem. Jej legalizacja nie jest cudownym środkiem, który odbierze władzę kartelom narkotykowym. Ale pomoże przekonać przywódców politycznych, że warto działać na rzecz zawrócenia z wojny z narkotykami i przerwać niekończące się cierpienie ludzi. W USA w 2010 r. 850 tys. ludzi aresztowano za marihuanę, z czego 88 proc. za samo jej posiadanie. W Meksyku handel marihuaną to pokaźna część narkotykowego biznesu. Tu mamy wielką szansę, której nie wykorzystujemy.

*Richard Branson - ur. w 1950 r. Brytyjski przedsiębiorca, miliarder, twórca obejmującej ponad 400 firm Virgin Group. Obrońca spraw społecznych. Rekordzista świata w szybkości przepłynięcia na łodzi żaglowej Atlantyku i w długości lotu balonem
Uwaga! Użytkownik jan potocki jest zbanowany na hyperrealu. Nie odpowie na próbę kontaktu, ani nie przeczyta odpowiedzi na post.
  • 1180 / 103 / 0
Billie Holiday: Nie stroniła od heroiny, whisky i opium, ale jej najbardziej zgubnym nałogiem byli mężczyźni
Karolina Gogol

[ external image ]
Billie Holiday, nazywana też Lady Day - piosenkarka jazzowa, wśród jej największych przebojów są "Summertime", "God Bless the Child", "I've Got My Love to Keep Me Warm". (Michael Ochs Archives/Getty Images)

Billie pracuje razem z matką w burdelu, ale po policyjnym nalocie przechodzi jej ochota na robienie "tych rzeczy". Kombinuje - przecież oprócz tyłka ma na sprzedaż również swój głos.

Zdjęcie zostało zrobione przez anonimowego autora w stanie Indiana w 1930 r. Przedstawia dwóch młodych Afroamerykanów Thomasa Shippa i Abrama Smitha, którzy właśnie zostali zlinczowani za zamordowanie Claude'a Deetera i gwałt na jego dziewczynie Mary Ball (w myśl popularnej maksymy: "Im bliżej urny wyborczej czarnuch się znajduje, tym bardziej wygląda na gwałciciela"). Zdjęcie nie jest niczym wyjątkowym - tysiące takich pocztówek krąży wówczas po południowych stanach. Setki aparatów klikają od rana w licznych wioskach i miastach, by uwiecznić dyndające na sznurze trupy - lincz zastępuje grilla, festyn i piknik. Sklepikarze zamykają wcześniej sklepy, rodzice piszą dzieciom usprawiedliwienia do szkoły.

[ external image ]

W 1937 r. zdjęcie po raz pierwszy widzi Abel Meeropol, nauczyciel z Bronxu. Meeropol uważa lincz za największą hańbę ludzkości.

Pisze wiersz "Strange Fruit":

Dziwny rodzą owoc południowe drzewa,
Krew jest na liściach i krew na korzeniach,
Czarne ciała w południowym kołyszą się wietrze,
I dziwny wisi owoc na drzewach topoli.
Sielankowa scena pięknego południa,
Wyłupiaste oczy i wydęte usta,
Słodki i świeży zapach magnolii,
Pośród smrodu palonego ciała.
Oto jest owoc, który rozdziobią wrony,
Który zbierze deszcz, który wyssie wiatr,
Który zgnije na słońcu i który odrzucą drzewa,
Oto jest dziwny i gorzki plon.

Meeropol ma przyjaciela - Barneya Josephsona. Josephson też jest Żydem, też mocno lewicuje. W Greenwich Village tworzy knajpę Café Society, która jest antidotum na snobizm i rasizm nowojorskich lokali. Zależy mu na miejscu, które stałoby się agorą dla wymieszanej rasowo klienteli. Właśnie udało mu się dla niego pozyskać fantastyczną młodą piosenkarkę Billie Holiday. Prosi Meeropola, żeby razem z akompaniatorem stworzyli dla niej nuty, by mogła włączyć "Strange Fruit" do swojego repertuaru.

Marsylianka w Café Society

Kwietniowego wieczoru w 1939 r. Billie staje na scenie Café Society, by zaśpiewać "Strange Fruit". Jej publiczność rekrutuje się z lewicowych, również białych, intelektualistów. Powstaje wówczas ceremoniał, który będzie tej piosence towarzyszyć już zawsze: kelnerzy przestają obsługiwać stoliki, w ciemnej sali widać tylko twarz Billie i nikt nie jest podczas jej występu wpuszczany do knajpy.

W czasie długiej zapowiedzi piosenki światła powoli przygasają, cichnie szept publiczności. Gdy Billie zaczyna wreszcie śpiewać, tylko jeden punktowy reflektor oświetla jej twarz. Pod koniec występu światła gasną, a gdy znów się zapalają, po Billie na scenie nie ma już śladu.

Szok. Długa cisza, którą przecinają niekończące się oklaski i owacje na stojąco.

Meeropol jest olśniony. Po latach powie: "Billie ofiarowała » Strange Fruit" najbardziej zaskakującą, dramatyczną i skuteczną interpretację, która wytrąciłaby z dobrego samopoczucia nawet najbardziej zadowoloną z siebie publiczność".

Jeżeli gniew czarnych z Południa do tej pory pozostawał niemy, właśnie teraz zostaje wyartykułowany - mają już swoją Marsyliankę, za którą pójdą na barykady.

Biografka Holiday Julie Blackburn przytacza anegdotę, jakoby Billie nie zrozumiała na początku wymowy wiersza. Czego konkretnie miałaby nie zrozumieć kolorowa dziewczyna w wierszu o rasizmie, który naznaczył całe jej życie?

[ external image ]
Billie nie może jeść z białymi muzykami w restauracjach ani pić z nimi w barach, nie pozwalają jej nawet skorzystać w nich z toalety. Fot. Michael Ochs Archives/Getty Images

Dzieciństwo, którego nie było

W swojej autobiografii "Lady Sings the Blues" Billie kokietuje, gdy na wstępie mówi: "Mamusia miała 16 lat, tatuś 19, a ja miałam trzy" (w rzeczywistości byli trochę starsi).

Nie wspomina jednak o gwałcie w wieku lat dziewięciu, biedzie, sierocińcu, edukacji zakończonej na trzeciej klasie podstawówki i prostytucji, na którą skazana była od 11. roku życia. Boi się? Uważa, że to zbyt bolesne i kontrowersyjne? A może za banalne, bo tak wygląda wówczas dzieciństwo każdej czarnoskórej dziewczynki. I każdego czarnoskórego chłopca.

Czarni nie mają pracy. Może na początku wieku da się jeszcze złapać jakąś fuchę, którą biali uważają dla siebie za nieodpowiednią. Ale potem przychodzi Wielki Kryzys i wielu białych dałoby się zabić, żeby dostać jakąkolwiek pracę. Cała rasa zostaje zdegradowana do roli prostytutki. Jesteś czarną kobietą - jesteś dziwką; jesteś czarnym facetem - zostajesz alfonsem.

W 1929 r. Billie ma 14 lat i przybywa do Harlemu, zwanego Czarną Mekką. Trwa exodus z południowych stanów tych wszystkich, którzy chcą uniknąć losu z pocztówki. Na blisko 400 tys. mieszkańców czekają 273 łóżka w szpitalu Harlem General, zwanym Rzeźnią, i inne upokorzenia - czarnym kobietom nie wolno przymierzać ubrań w sklepach Kocha i Blumsteina, kolorowi nie mają wstępu do kina. Najsłynniejszy czarnoskóry pisarz James Baldwin pisze w eseju "Harlem Ghetto" o "szaleńczej wściekłości", która w tych latach narasta w Harlemie: "Murzyńska młodzież obojga płci osiąga skarlałą dojrzałość, rozpaczliwie poszukując swego miejsca na ziemi; zdumiewa nie to, że tak wielu ma zniszczone życie, ale że tak wielu przy życiu zostaje".

Billie pracuje razem z matką w burdelu, ale po policyjnym nalocie, w wyniku którego trafia za kratki na kilka miesięcy, przechodzi jej ochota na robienie "tych rzeczy". Kombinuje - przecież oprócz tyłka ma na sprzedaż również swój głos. Do nazwiska ojca dodaje imię ulubionej aktorki kina niemego Billie Dove i w ten sposób ma już pseudonim artystyczny, z którym startuje w podrzędnych knajpach. Zalicza wiele spelunek, aż trafia na producenta Johna Hammonda, który robi z niej jedną z lepiej zapowiadających się gwiazdek ery swingu.

W 1937 r. udaje się jej zaczepić u legendarnego Counta Basiego. Ale współpraca nie do końca się układa. Powód? U Holiday krew nie woda. I przebogaty słownik. Oto mała próbka jej krasomówczego talentu:

Billie do swojej przyjaciółki Florence Knowles:

"Hej, dziwko, nie widuję cię. Gdzie się szlajasz, do kurwy nędzy?";

do Lestera Younga, jednego z licznych kochanków:

"Niech mnie szlag trafi, jeśli nie skoczę za tobą w ogień. Jesteś największym skurwysynem, jakiego znam";

o swojej przyjaciółce z dzieciństwa, którą chciała po latach zobaczyć po występie w rodzinnym mieście:

"Gdzie się podziewa ta pizda? Nie mogła odejść chociaż na chwilę od pieprzonego bilardu, żeby mnie zobaczyć?";

do Jimmy'ego Rowlesa, swojego akompaniatora, który zaczął pracować z jej koleżanką po fachu:

"Ta Evelyn Knight to pieprzona dziwka. Występuje w The Rox za 10 tys. dolców tygodniowo, a ja w tym kurewskim Apollo za 150".

I choć wszyscy wspominają, że wypowiadała przekleństwa jak najczulsze słówka i miała w tym mnóstwo wdzięku, Basie nie poznaje się na jej uroku. Wylatuje.

Ugasić pożar

W 1938 r. Holiday udaje się nawiązać współpracę z zespołem popularnego - i białego - muzyka Artiego Shawa. Dzięki niemu zostaje pierwszą czarnoskórą kobietą, która występuje w asyście białej orkiestry - rzecz wcześniej nie do pomyślenia. I pierwszą czarnoskórą piosenkarką, która rusza w tournée po rasistowskim Południu. Sam Shaw, choć niezwykle cenił talent Billie, wspominał je jako koszmar.

Czym więc ta trasa musi być dla niej? Związawszy się z białym zespołem, Billie nie może jeść z muzykami w restauracjach ani pić z nimi w barach, nie pozwalają jej nawet korzystać w nich z toalety. Musi wciąż mieć się na baczności, więc jak skazaniec siedzi sama w pokoju hotelowym, z którego wywołują ją tylko na występ. Za każdym razem, nim z niego wyjdzie, nakłada na twarz tonę jasnego pudru niczym w teatrze kabuki, by maksymalnie wybielić kolor twarzy. Ale publiczność nie daje się nabrać. Nęka ją. Gdy w Louisville w stanie Kentucky jeden z gości nazywa ją "zawszoną czarnuchą", Billie puszczają nerwy (a i tak długo wytrzymała). Do akcji musi wkroczyć policyjna eskorta.

W grudniu 1938 r. na Manhattanie zespół przebywa w Lincoln Hotel - nazwanym, jak na ironię losu, na cześć prezydenta, który proklamował wolność wszystkich obywateli. Ale Billie zostaje "poproszona", by skorzystała z windy dla personelu z uwagi na skargi gości. Nie wytrzymuje. Po dziewięciu miesiącach odchodzi z zespołu.

I wtedy trafia do Café Society.

Reakcja na jej występ przerasta wszelkie oczekiwania. Gazety prześcigają się w dywagacjach, czy jej piosenka nie spowoduje nowej fali linczów.

Samuel Grafton z "The New York Post" pisze o fenomenie wynikającym z napięcia, które udało się stworzyć między czarnoskórą piosenkarką a białą publicznością. "Zupełnie, jakby Billie mówiła: » Do tej pory was zabawiałam, teraz posłuchajcie, co mam do powiedzenia «".

Radiostacje nie chcą grać jej piosenek. Liczą na to, że da się jeszcze ugasić pożar. Nie da się. "Strange Fruit" pod koniec lipca ląduje na 16. miejscu w ogólnym zestawieniu. Sprzedaż krążka sięgnie miliona sprzedanych egzemplarzy.

I choć Billie opuszcza Café Society w sierpniu 1939 r., zabiera ze sobą "Strange Fruit". Jest jak bomba, która eksploduje raz po raz w każdym klubie nocnym, w którym Billie występuje. Do tego stopnia, że niektórzy menedżerowie negocjujący kontrakty na występy, nie chcąc mieć kłopotów w dobie szalejącego makkartyzmu, nie życzą sobie jej wykonania. Holiday umieszcza więc w umowie klauzulę, że zgadza się na występ tylko i włącznie pod warunkiem zaśpiewania finałowego numeru. "Występuję tylko dla ludzi, którzy potrafią to zrozumieć i docenić" - mówi pewnego razu w radiu didżejowi Daddy-O Dayliemu.

"Strange Fruit" staje się początkiem jej nieśmiertelności.

I początkiem końca.

Kilka dni później dostaje pierwszy list z pogróżkami z Federalnego Biura ds. Narkotyków.

[ external image ]
Jej najbardziej zgubnym nałogiem byli nieodpowiedni mężczyźni. Są bohaterami jej piosenek o tęsknocie. Dilerami. Alfonsami. Każdy z nich bez wyjątku notorycznie ją okrada. Fot. Charles Hewitt/Picture Post/Hulton Archive/Getty Images

Polowanie

Billie zawsze wiedziała, że to właśnie z powodu "Strange Fruit" Biuro Federalne i FBI tak zaciekle ją prześladują - nie jest przypadkiem, że gdy nie podporządkowuje się zakazowi wykonywania utworu w Earle Theatre w Filadelfii, już na drugi dzień zostaje aresztowana na podstawie zarzutów, które wystarczą, by wtrącić ją do więzienia.

Dyrektor Biura Harry Anslinger jest nawiedzonym służbistą i rasistą, któremu, od czasu gdy zniesiono prohibicję, brakuje prawdziwego wyzwania. Znajduje je w walce z narkotykami. Anslinger uważa, że "każdy narkoman jest psychopatą, zanim stanie się nałogowcem". Zupełnie lekceważąc raporty medyczne, twierdzi również, że "narkotyki wywierają szybszy i silniejszy wpływ na człowieka o ułomnej osobowość". W czasach, które tak silnie czerpią z eugeniki, nie trzeba dodawać, że skłonności patologiczne "wykazują przede wszystkim czarnoskórzy, ze względu na obciążenia rasowe".

Leczenie uważa Anslinger za stratę czasu, postuluje surowe więzienie. Jazz jest przeciwieństwem wszystkiego, w co wierzy. Uważa go za emanację najdzikszych instynktów, które drzemią w Afroamerykanach. Wyobraża sobie, że muzycy jazzowi dosłownie toną w białym proszku. Postanawia wydać wojnę narkotykom w Harlemie. I liczy na łatwy sukces, najlepiej taki z pierwszych stron gazet. A nikt nie jest bardziej fotogeniczną ofiarą dla brukowców niż słynąca z ekscesów Holiday. Występ w Café Society bardzo mu się nie spodobał, słyszał też co nieco o słabościach Billie. Wtedy po raz pierwszy przydziela jej agentów.

Billie lubi sobie poużywać. Z heroiną. Kokainą. Opium. Zalewa je galonami whisky i przepala toną papierosów. Ale jej najbardziej zgubnym nałogiem, za którym przywędrowały do niej wszystkie pozostałe, są nieodpowiedni mężczyźni. Jej przyjaciel miał wspominać, że Billie była nieprawdopodobnie bezmyślna w doborze życiowych partnerów: "Przeczołgała się przez zoo, aż w końcu trafiła na bestię". Są bohaterami jej piosenek o odrzuceniu i tęsknocie. Dilerami. Alfonsami. Każdy z nich bez wyjątku notorycznie ją okrada. Ostatni z wybranków - Lois "Bestia" McKay, z zawodu egzekutor mafijny - wydawał ją agentom. Jak w swojej autobiografii napisał Miles Davis, który czasem grywał z Billie, "Lois miał pod ręką wszelkie możliwe dragi i dozował jej Billie, kiedy miał ochotę. W ten sposób trzymał ją na smyczy". I bił. Któregoś razu tak dotkliwie, że zanim odurzoną i prawie nieprzytomną wypchnięto na scenę, najpierw jej oklejono połamane żebra. Innym razem skacze jej po brzuchu. Potrafi pozbawić ją przytomności jednym uderzeniem.

Ale Billie nigdy się nie skarży. Biografowie zastanawiają się, czy była masochistką. Aż trudno uwierzyć, że mogła naprawdę myśleć: "Mój facet jest mężczyzną, muszę mieć takiego, który nie pozwoli mi o tym zapomnieć. W końcu zarabiam więcej niż on i jestem od niego sławniejsza, więc żeby swą potwierdzić męskość, leje mnie i bije po twarzy". Billie uważa, że jeśli ktoś jest dla niej pobłażliwy, to znaczy, że mu na niej nie zależy - wierzy tylko w pięści. I pozwala, żeby pętla się zaciskała.

Anslinger pierwszy raz posyła ją za kratki za posiadanie narkotyków w maju 1947 r. Jak sama z ironią wspominała, była to sprawa USA vs. Billie Holiday. Mówi sędziemu, że nie chce współczucia, tylko lekarstwa. I żeby wysłali ją na odwyk. Skazują ją za "otrzymywanie, ukrywanie i ułatwianie transportu narkotyków" (nieocenionym pomocnikiem w tym procederze bywa bokser Billie - pies, nie chłopak - Mister, w którego obroży może się zmieścić nawet 20 gramów heroiny). I w myśl złotej dewizy Anslingera wysyłają ją do więzienia.

Jest wzorową więźniarką. Nie prosi nawet o aspirynę, twierdząc, że chce się trzymać z daleka od wszystkiego, co kojarzy się jej z narkotykami. Bardzo zależy jej na terapii. Personelowi mówi, że chce wrócić do swoich fanów, zanim o niej zapomną. Jedyna nagana - za "słownik". Zwalniają ją po roku za dobre sprawowanie.

Cztery dni później pojawia się o północy w Carnegie Hall. Boi się, jak przyjmie ją publiczność. Niepotrzebnie. Ludzie w deszczu stoją po kilka godzin, żeby ją zobaczyć. Mogłaby przy pełnej sali wystąpić jeszcze o 2 w nocy i 5 nad ranem. Zyski z koncertów przechodzą wszelkie oczekiwania.

Dobra passa nie trwa długo. Mimo że bardzo stara się trzymać z daleka od Harlemu, byłych mężów i dilerów, oprócz ćpania nie ma za wiele do roboty. Z wyrokiem na koncie traci swoją kartę kabaretową. To oznacza, że nie może występować w żadnym klubie jazzowym, który sprzedaje alkohol - czyli w żadnym klubie jazzowym w Nowym Jorku. Dostaje sygnały, że może sobie pomóc.

Pieśń stulecia

William Dufty, ghostwriter jej autobiografii: "Władze nią poniewierały i nękały ją przez całe lata. Przyczyną była ta piosenka. W ostatnich latach ze sto razy mogłaby się wykpić, gdyby tylko powiedziała FBI, że nie miała pojęcia, o czym ona opowiada. Ucieszyliby się, że mogą zdemaskować spisek wrogiej propagandy, to, jak biedna dziewczyna o wielkich oczach i bosych stopach została zmanipulowana, by publiczność w knajpach podburzać przeciw linczowi, zgodnie ze znanymi zamiarami partii komunistycznej". Odmawia.

Aresztowania się nasilają. Szczególnie jedno jest wyjątkowo upokarzające. Kilka dni po sylwestrze 1951 r. FBI nachodzi Billie w jej mieszkaniu. Każą jej się rozebrać do naga. Ostentacyjnie zdejmuje ubranie na oczach policjantów. Idzie do łazienki i przy otwartych drzwiach oddaje mocz. Kiedy jeden z funkcjonariuszy, próbując zapewnić jej minimum prywatności, mówi: "Billie, nie musisz tego robić", i próbuje zamknąć drzwi, Billie z furią znów je otwiera i patrząc im prosto w oczy, kończy sikać.

Lata 50. oznaczają dla Holiday wykańczające tournée: trzy tygodnie w San Francisco, dzień w Los Angeles, potem Alaska, a za trzy dni Detroit. I tak w kółko. By się odbić (i zarobić), w 1958 r. rusza na fatalnie zorganizowane tournée po Europie. Ma na nim zarobić 10 tys. dol. Ale jej niekomercyjny sposób śpiewania się nie podoba. W Paryżu śpiewa w Olympii, lecz tutejsza atmosfera nie bardzo pasuje do jej kameralnego stylu. Zostaje wygwizdana. Ponieważ jej kontrakt anulowano, nie ma nawet za co wrócić do Stanów. A tam już czeka na nią FBI. Tym razem oskarżają ją o to, że jako osoba notowana nie zgłosiła wyjazdu za granicę.

Przestaje jeść. Chudnie tak, że trzeba wezwać lekarza. Pije więcej niż kiedykolwiek. Przyjaciółce, która błaga ją, by się opamiętała, mówi: "Gdybyś czuła oddech władzy na plecach, też byś piła". 30 maja traci przytomność i zostaje zabrana do szpitala.

Agenci przysłani na oddział, na którym leży, twierdzą, że znaleźli jedną ósmą uncji heroiny zawiniętą w folię i przyczepioną do gwoździa za obrazkiem wysoko nad łóżkiem Billie, czyli w miejscu, do którego z pewnością nie byłaby w stanie sama sięgnąć.

Aresztują ją, nie pozwalają skontaktować się z prawnikiem. Drzwi sali, w której leży, pilnuje ochrona. Dostaje mnóstwo kartek z życzeniami, większości jej fanów nie stać na kwiaty. Jest poruszona, że tylu zwykłych ludzi myśli o niej. Nie upada na duchu, nawet po aresztowaniu jest dobrej myśli. Swojej asystentce Alice Vrbsky mówi: "A czego się spodziewać, już wcześniej się mnie czepiali". Ale umiera następnego dnia, 17 lipca 1959 r.

Kilka dni przed zabraniem do szpitala po raz ostatni wykonuje "Strange Fruit". Emocje na zniszczonej, opuchniętej twarzy wyglądają raczej groteskowo niż wzruszająco. David Margolick w książce "Strange Fruit: the Biography of a Song" pisze o tym wykonaniu: "Śpiewa dziwnie, w sposób, w którym objawia się cała żarłoczna groteskowość tej piosenki. Wydaje się, że nie tylko śpiewa o wybałuszonych oczach i wydętych ustach, lecz również jej własna twarz przypomina już pośmiertną karykaturalną maskę. Tak jakby piosenka, mieszkając w niej tak długo, na końcu wypaczyła i pożarła swoją gospodynię".

+++

Poza kadrem zdjęcia znajduje się jeszcze trzecia osoba - 16-letni James Cameron. To po niego wraca tłum, gdy już się upora z Shippem i Smithem.

Jedno krótkie zdanie: "On jest niewinny, nie zrobił tego", rzucone z tłumu, ratuje mu skórę. Dostaje cztery lata za udział w morderstwie. Odsiaduje cały wyrok.

W 1993 r. gubernator stanu Indiana Evan Bayh oficjalnie go przeprasza. James Cameron umiera w wieku 92 lat, 11 czerwca 2006 r., "w otoczeniu kochającej żony, dzieci i wnuków".

"Strange Fruit" ma na koncie blisko 20 wykonawców z tak różnych muzycznych podwórek, jak Nina Simone, Jeff Buckley czy Annie Lennox. Żadnemu z nich nie udaje się nawet zbliżyć do wykonania Billie Holiday.

W 1999 r. "Time" to właśnie jej interpretację songu uznaje w milenijnym podsumowaniu za "pieśń stulecia".

Korzystałam m.in. z książki "Billie Holiday" Julii Blackburn, tłum. Hanna Jankowska, W.A.B., 2007.


Billie Holiday właściwie Eleanora Fagan, nazywana też Lady Day. Urodzona 7 kwietnia 1915 r. w Filadelfii. Piosenkarka jazzowa, wśród jej największych przebojów są "Summertime", "God Bless the Child", "I've Got My Love to Keep Me Warm". Przez większość życia mieszkała w Nowym Jorku, w dzielnicy Harlem. Zmarła w lipcu 1959 r. na marskość wątroby.
Uwaga! Użytkownik jan potocki jest zbanowany na hyperrealu. Nie odpowie na próbę kontaktu, ani nie przeczyta odpowiedzi na post.
ODPOWIEDZ
Posty: 2069 • Strona 148 z 207
Exception when calling VideoApi->videos_get: (500) Reason: Internal Server Error HTTP response headers: HTTPHeaderDict({'Access-Control-Allow-Credentials': 'true', 'Access-Control-Allow-Origin': '*', 'Access-Control-Expose-Headers': 'Retry-After', 'Alt-Svc': 'h3=":443"; ma=2592000', 'Content-Length': '291', 'Content-Type': 'application/problem+json; charset=utf-8', 'Date': 'Wed, 18 Jun 2025 04:28:01 GMT', 'Etag': 'W/"123-TljUAQ8boCPNg67GD97qdEr8r9I"', 'Server': 'nginx', 'Tk': 'N', 'X-Frame-Options': 'DENY', 'X-Powered-By': 'PeerTube', 'X-Ratelimit-Limit': '50', 'X-Ratelimit-Remaining': '49', 'X-Ratelimit-Reset': '1750220832'}) HTTP response body: {"type":"https://docs.joinpeertube.org/api-rest-reference.html#section/Errors/SequelizeConnectionAcquireTimeoutError","detail":"Operation timeout","status":500,"docs":"https://docs.joinpeertube.org/api-rest-reference.html#operation/getVideos","code":"SequelizeConnectionAcquireTimeoutError"}
Artykuły
Newsy
[img]
Nowelizacja ustawy tytoniowej. MZ chce zakazać sprzedaży jednorazowych e-papierosów

Ministerstwo Zdrowia opublikowało projekt nowelizacji ustawy o ochronie zdrowia przed następstwami używania tytoniu i wyrobów tytoniowych. Jednym z jego głównych założeń jest całkowity zakaz sprzedaży jednorazowych e-papierosów, zarówno tych z nikotyną, jak i bez niej.

[img]
CBD znacznie obniża głód alkoholu – pierwsze badanie kliniczne ICONIC

Alkoholowy zespół uzależnienia (AUD) jest powszechny, a skutecznych leków wciąż brakuje. Kannabidiol (CBD) zapowiadał się na obiecującego kandydata w modelach zwierzęcych – niniejsze randomizowane badanie ICONIC dostarcza pierwszych dowodów klinicznych u ludzi z AUD.

[img]
policjanci zabezpieczyli ponad 100 kg kokainy ukrytej w naczepie ciężarówki

Policjanci z Wałcza przejęli ponad 100 kilogramów narkotyków. Nielegalny towar przemycany był w ładunku, w którym były części samochodowe. W związku ze sprawą zatrzymane zostały dwie osoby. Są już po zarzutach i może grozić im nawet 20 lat pozbawienia wolności.