27. Matura
Trzymali Keseya za trzy sprawy: pierwszy wyrok z powiatu San Mateo
za posiadanie marihuany, którego nie odsiedział, zatrzymanie za
posiadanie w San Francisco, po którym uciekł do Meksyku, i federalne
przestępstwo nielegalnego uchylania się od oskarżenia. Przestępca i
zbieg... który, tak jest, na dodatek zamierzał grać na nosie... a
jeszcze wszystko to w związku z koksem... no to umarł w butach...
Przez trzy dni wozili go w tę i z powrotem pomiędzy powiatowymi i
federalnymi sądami i aresztami w Redwood City i San Francisco. Trzeba
cudu, żeby chociaż wyciągnąć go za kaucją, natchnienia, wizji ::::
hmmmm, wizji ::::: jakoś sobie poradzimy :::: adwokaci Keseya Pat
Hallinan, Brian Rohan i Paul Robertson mają wizję. Następnego ranka
są w sądzie w Redwood City na przesłuchaniu w sprawie kaucji. Ten
nowy styl Nowoczesnych Sądów, ten sąd, cały w pięknych klockach z
jasnego drewna bez słojów i taki bezpretensjonalny jak... te miłe
banki na przedmieściach. Bardzo tu słonecznie w świetle jarzeniówek.
Kesey siedzi za stołem obrony, ubrany w niebieską roboczą koszulę.
Robertson stoi i opowiada sędziemu o pewnej wizji pana Keseya, o idei
"ponad kwasem", o natchnieniu, cudzie, świetle, które ujrzał,
szczegóły z plaży w Manzanillo nie mają tu znaczenia, nie... tamte
światła... W każdym razie... pan Kesey ma pewien plan o wielkim
społecznym znaczeniu... Dobrowolnie powrócił z wygnania w zacisznej
przystani, naraził się na nieuchronne aresztowanie i uwięzienie po
to, aby zwołać wielki zlot wszystkich amatorów LSD, byłych, obecnych
i potencjalnych, w celu namówienia ich na ruch ponad ten zgubny
nawyk... Robertsonowi buzia się nie zamyka. Wielka przemowa. Kesey
siedzi za stołem wyprostowany, miota niebieskie gromy na sędziego.
Ale słowa Robertsona są jak mgła. Kesey znika w tej zupie, wynurza
się w chmurce, na waszych oczach przechodzi metamorfozę. Odkrył
religię, skruchę, odkupienie, błąd, w jakim tkwił, i teraz ma zamiar
ogłosić Młodzieży tę smutną prawdę... Faye i dzieci są wśród
publiczności. Także wielu z ich dawnych przyjaciół z Perry Lane, Jim
i Dorothea Fadiman, Ed McClanahan, Jim Woltman i kilkoro innych...
Niektórzy z nich zastawią swoje domy jako poręczenie kaucji, 35 000
dolarów... Żal i pokuta unoszą się w sali sądowej jak skrzydlate
anioły. My, reporterzy, wszyscy skrobiemy zawzięcie... Kesey wstaje
twarzą do sędziego, z założonymi rękami, a sędzia prawi mu kazanie...
Może sobie być wielkim orłem literatury i romantyczną postacią dla
jakiejś pomylonej młodzieży, ale tu, dla tego sądu, jest dziecinnym
dupkiem, wiecznie niedojrzałym egoistą, jakimś... Sędzia leje, leje w
gardło jak tran, choć oczywiste jest, że zmierza do oświadczenia, iż
w tych okolicznościach, mimo wszystko, zamierza zgodzić się na
kaucję... Mimo wszystko Kesey się gotuje... Widać, jak zaciska
szczęki i szykuje się, żeby otworzyć usta... Bóg świadkiem, że widzą
to Hallinan i Robertson. Przycupnęli za nim jak zbóje. Niech mu się
wypsnie choćby jedno słówko, a złapią go za gardło... Siedź cicho, do
jasnej cholery. Nie popsuj teraz wszystkiego. To tylko tran... Ale
sędzia właśnie skończył i jest już po wszystkim. Wychodzi za kaucją z
sądu powiatu San Mateo.
Po tym jakby przerwała się tama. FBI odstępuje od federalnego
zarzutu o nielegalne uchylanie się od oskarżenia. Nagle nie wydają
się zbytnio zainteresowani sprawą, pomimo soli w rany J. Edgara
Hoovera i całej reszty. Potem znowu do San Francisco, Kesey staje
przed sędzią, ubrany w spłowiałą sportową koszulę, robocze spodnie i
wysokie buty. Sędzia przygotował sobie niesamowitą mowę, że prasa
rozdęła tę sprawę ponad wszelkie proporcje, że - jeśli o niego chodzi
- jest to pospolita sprawa o narkotyki, że Kesey to nie żaden smok,
tylko zwykły osioł... Kesey chce coś powiedzieć, Hallinan i Rohan
czają się z garotą, ale znowu jest po wszystkim i wypuszczają go za
kaucją także w San Francisco. To niewiarygodne. Wychodzi już po
pięciu dniach.
W San Francisco w areszcie
Zanim wyszedł za kaucją wreszcie
Poznał Kesey o magicznych paznokciach chłopaka
- Poliż sobie - koleś powie
Polizała cała paka
Polizali paznokcie i puściły im klepki
Dwudziestu siedmiu świrów
Odleciało jak pociski
Nike wyszorowanymi ługiem
Betonowymi korytarzami powietrznymi aresztu w San Francisco
Bo w swych magicznych paznokciach chłopak miał LSD.
No i -
Opowiedział Kesey tę historię
Reporterom lokalnych dzienników
Co cisnęli się wokół niego w sądzie
Po sesji w sprawie kaucji
By wykazać jak nie mają racji
Ci co narkotyki chcą wyplenić w narodzie
Z glin pomocą aresztów i podobnych trików
Spróbujcie powstrzymać chłopaka o magicznych paznokciach! A
nagłówki na to
ORGIA LSD W ARESZCIE W SAN FRANCISCO!
Ach...
Byli headzi miejscowi co krzyknęli Judasz.
Zdradził dołek z towarem ten Judasz!
Sam przebiegle
Za kaucją z mamra się wywinął
Ledwie a już skrytkę zza paznokci wydał glinom!
Ale prawda jest taka, że
Poczciwe serduszka przedsionkami migocą
Ze strachu przed wibracją szelmą
Kwasowej Matury pokręconej
za którą Kesey i Prankstersi się wezmą
Ich odlotowy Day-Glo ostatni zajazd na Winterland
Jakby, no wiesz,
Że niby
Widzisz, co się dzieje:
Dziesięć tysięcy dzieci kwiatów, trawki, kwasu, speedu, pigułek,
żółtych kapsułek, nitrogliceryny,
Dziesięć tysięcy headów, frików, beatów, hipibzików, farbowanych
hipilisów toczy się z grzbietu Haight Street
Brzdąkają dzwonkami grzechocą koralikami zioną trawką powłóczą
elfimi buciorami wyroili się plackiem
Przed Prorokiem z powrotem we wnętrznościach Winterlandu.
Cała psychedelia lamentuje w rytm chóralnego brzęku Merry
Pranksters bandu!
Żaden problem dla nagłówków Superbohatherosa
Cudownego Cagliostra Elmera Gantry\'ego Day-Glo Nerona -
Na najwyższym piętrze ambasady rosyjskiej, w wyjątkowo
zapuszczonym, brunatnym pokoju... Wygląda na łatwopalny, albo
samowybuchowy, następne kaszlnięcie, być może, i wszystko pójdzie z
dymem. Jack Fart siedzi w łóżku, ściślej na materacu na podłodze,
plecami oparty o ścianę... nie ma na sobie nic, z wyjątkiem
taksia-rskiej czapki, siwizny na twarzy i siwizny na piersi
camembert... do pasa okrywa go brunatny koc... Popatrz na to! Jeśli
interesuje cię Kesey. Wielki napis na arkuszu rysunkowego papieru,
przybity do ściany:
DROGI KENIE
POZDROWIENIA Z WIĘZIENIA
CHCIELIBY WIEDZIEĆ, CO Z ICH SZMALEM.
MAJĄ PYTAĆ U CIEBIE, U SĘDZIEGO CZY
JESZCZE KOGOŚ INNEGO?
Sandra, dziewczyna z powiatu Bucks, siedzi zwinięta w
kłębek w nogach materaca. Bardzo blady, delikatny, nastoletni kłębek.
Łatwy kąsek, na raz do ust, siedzi pod jedynym w tym pokoju meblem,
stojącą lampą z wysięgnikiem, już nie buja się przy radiu, tylko
siedzi zwinięta w nastoletni kłębek i słucha, jak Jack opowiada mi o
liście:
- Stary, wielu porządnych headów trafiło na policję i do aresztu,
kiedy Kesey to powiedział.
- Masz na myśli to, że gliny...
- Dokładnie. Sytuacja była groźna. Bo tu jest sporo kolesi,
których Ken Kesey wcale nie zachwyca. Wysłali mu ten list.
Cóż, najwyraźniej go nie wysłali, bo jest tu, na ścianie. Ale
myśleli o tym...
Łatwopalne schody skrzypią, do pokoju wchodzi chyłkiem
ciemnowłosy drobny facet w koszulce i dżinsach, z okrągłym
plastykowym pudełkiem pasty serowej i z nożem w pochwie -
- Jack! - szepce dziko
- jednym z tych długich noży z kupą eleganckiej macicy perłowej
na rękojeści, które widuje się w Chinatown w sklepach z pamiątkami.
- Sytuacja była groźna - mówi mi Jack Fart. Nie zwraca uwagi na
tego faceta.
- Jack, popatrz tylko - mówi koleś.
- Bardzo fajne, Frenchy - odpowiada Jack.
- Jack... to jest piękne - mówi Frenchy.
- Bo jest tu sporo kolesi - powtarza Jack.
- To piękne - powtarza Frenchy. - Jack, nie wiesz, czy gdzieś tu
jest morfina?
- Nie - odpowiada Jack i podejmuje wątek: - Bo tu jest sporo
kolesi -
- To jest piękna sprawa - mówi Frenchy,
- ...których Ken Kesey wcale nie zachwyca i wysłali mu ten list.
- Jack...
Frenchy kuca na podłodze, otwiera serową pastę, wyciąga nóż z
pochwy i pogrąża ostrze w paście. Cóż za ostrze! Długie na stopę i
grawerowane w chińskie demony. Wyciera o język grudki pasty z noża.
Sandra siedzi cicho zwinięta w kłębek, buja się przy samym życiu.
Jack nawija o perfidii na wysokich stanowiskach...
Nie wiem, o co chodzi z tymi pieniędzmi. Chcieliby wiedzieć, co z
ich szmalem. Ale sens jest jasny. Kesey sprzedał się, żeby uniknąć co
najmniej pięciu lat wyroku. A teraz to przypieczętuje zwoławszy
wszystkie dzieciaki do Winterlandu i każąc im przestać brać LSD...
Pieprzony przewał...
Kesey jest, oczywiście, w trudnej sytuacji. Gdyby odwzajemnił się
sędziom kazaniami, jak na Superherosa przystało, byłby to zapewne
koniec sprawy, a on sam w puszce na ładne parę lat. Z drugiej strony,
jeśli rewanżuje się tylko nieodgadnionym, orientalnym spojrzeniem,
jak każe obecna fantazja "ponad kwasem", w Haight-Ashbury wygląda to
na totalny przewal...
Wszyscy ci poczciwi headzi... nieźle się bawili... lato euforii,
tysiąclecie w rzeczy samej, LSD i setki pięknych ludzi na planie,
koniec z małymi gierkami. Będą się rozprzestrzeniać po świecie jak
fala i kończyć z picem, topić go w miłości i świadomości i nic ich
nie powstrzyma. Muszę to przyznać tym headom. Naprawdę chcą skończyć
z małymi gierkami. Ich serca są czyste. Nigdy nie natrafiłem wśród
nich na więcej niż jednego albo dwóch cyników czy przewalaczy. Ale
teraz, gdy nadeszła ta chwila, wszyscy się zastanawiają... Hmmmmmm...
kto wskaże drogę i zapali światło? I wtedy zaczyna się mała gierka,
znana jako polityka... Hmmmmmmmm... Ich serca, jak powiedziałem, są
czyste! Niemniej jednak Chet Helms i Family Dog mają swoje sprawy,
Bili Graham ma swoje, Grateful Dead swoje, Diggersi swoje, Calliope
Company swoje, Bowen swoje, nawet Gary Goldhill... Trochę tak, jak w
ruchu socjalistycznym w Nowym Jorku po I wojnie światowej - rewolucja
wisi na włosku, jak wszyscy wiedzą i są co do tego zgodni, a jednak,
Jezu Chryste, każdy i jego brat ma swój manifest, Lovestonici,
Socjaliści Dubinskiego, Komunistyczna Partia USA (bolszewicka),
Wobblies, wszyscy mają maszyny do pisania oraz powielacze i wszyscy
kręcą się jak szaleni i wytrząsają nawzajem nad swoimi błędami w
tłumaczeniu Nowiny. Nie żeby headzi w Haight-Ashbury brali się już za
łby, ale co począć z Keseyem? Siedzieć z założonymi rękami, a on i
Prankstersi niech sobie robią swoje? Niech sobie próbują zniechęcić
masy wrażliwych dzieciaków do LSD, jak mówił w gazetach, że zamierza?
Albo niech sobie ni stąd, ni zowąd zrobi w Winterlandzie piękne halo
i stanie na czele całego ruchu? Polityka, jednym słowem...
A Prankstersi... za jakiś czas... znajduję ich w garażu Caliope
przy Harriet Street, starym garażu, byłej fabryce zapiekanek na dnie
starego hotelu. Wytrzeszczam wzrok w obłędnym mroku tego miejsca, na
przegniłe drewno i zatęchłe kąty, podarte koce, rusztowania,
zdemolowane fotele teatralne i świecący autobus, zwalisty w swoim
własnym smarze, gnijące materace, na których ludzie spali pokotem,
oraz stację Shella za rogiem, gdzie wszyscy oddawali mocz, i nie
mogłem zrozumieć, z czego niby mieli się tak cieszyć. Nie daje mi to
spokoju. Kiedy spoglądam wstecz, widzę, że wszyscy próbowali mi
powiedzieć... Hassler tym dyskursem o świecie pełnym gier i próżnego
przeciwstawiania się oraz o tym, jak Prankstersi chcieli pokazać
światu, jak żyć... z błyskającym futerałem na szczotkę do zębów...
Miły z niego gość! Próbował przekazać mi pełen obraz za jednym
zamachem. To nie było o policjantach i złodziejach w Meksyku, to było
o...
Prankstersi ciągną z daleka... Dawna Schizma zapomniana... Paul
Foster wrócił z Indii, wygląda na wycieńczonego, nie ma wąsów ani
bokobrodów, głowa ogolona, ale wielki Bóg Wirnik huczy i wierzga...
Page opowiada mi o huaraches... Mountain Girl, Doris Delay, Hermit,
Hell\'s Angel Freewheeling Frank, Cassady i jego wirujący młot, Babbs,
Gretch, George Walker... Zonker wkracza w arabskim zawoju na głowie,
jak brat Lawrence\'a z Arabii... W końcu zajeżdża Kesey, wychodzi Faye
z dziećmi... Ludzie Flagi, autobus świeci, mistyczna mgła unosi
się...
Siedzę wśród widowni w studiu programu telewizyjnego Johna
Bartholomew Tuckera, w stacji KPIX przy Van Ness Avenue, w mroku z
tyłu za czarnymi deklami reflektorów, kamerami, mikrofonami na
żurawiach, zwojami kabli... No, będzie wesoło -
NIEBEZPIECZEŃSTWO: LSD
pojawia się wielkimi literami na ekranach monitorów w studiu, wraz z
rysunkiem trzech kostek cukru pod spodem... symbolem LSD, rzecz
jasna, tak jak cztery iksy, XXXX, to symbol whiskey, a głos spoza
kadru zapowiada:
- ...powieściopisarz Ken Kesey...
Tam w przesmyku, za dżunglą statywów do reflektorów, kabli i całej
reszty, w wielkiej plamie światła, na obrotowym fotelu Saarinena z
mle-cznobiałego włókna szklanego, za którymi przepadają telewizyjne
programy z udziałem gości, siedzi Kesey w irchowej koszuli i
czerwonych butach z Guadalajary... Tucker, gospodarz programu,
wygląda jak absolwent lepszego college\'u z kalifornijskiej Ivy
League... drugi gość zaś, Frankie Randall, jak ktoś typu Yachtman Las
Yegas, jakby zaraz miał opowiedzieć długą historię czegoś bardzo
zniechęcającego, co przydarzyło się El Dorado, jego kabrioletowi, na
parkingu w L.A. Jak widać, program miał balans, jak powiadają...
Uderza do głowy, jak sen na jawie... cukiereczek dla mózgu... mała
pogawędka z Randallem na temat Sali Perskiej, biesiadowania u
Sardiego i wylegiwania się na piaskach Malibu.
- No to, dokąd się stąd wybierasz, Frankie!
- No, w przyszłym tygodniu będę nad Jeziorem Tahoe, John! - a
potem, poważnie, przedstawi marszałka seniora psychedelii, który
opowie o niebezpieczeństwach LSD i będzie namawiał dzieciaki, aby
dały sobie z tym spokój, jakby był eks-komunistą, nawróconym i po
powrocie z klaso wych walk, z kilkoma podniecającymi opowiastkami, a
potem morałem. Właśnie to, co trzeba! Tchnienie melin ćpunów, a potem
zimny prysznic.
- No to, powiedz mi Ken, czy mógłbyś przybliżyć nam, jak to jest
na przelocie po LSD?
- Taaak, odlatujesz, że ci się w dyńce nie mieści.
Tuckera zatkało -
- No a teraz zamierzasz zapowiedzieć wszystkim, żeby już tego nie
brali, nieprawdaż?
- Zamierzam powiedzieć im, żeby przeszli do następnego etapu.
- Następnego etapu?
- Czas już przejść do następnego etapu rewolucji psychedelicznej.
Nie wiem, co to będzie, a przynajmniej nie potrafię tego opisać, ale
zdaję sobie sprawę, że osiągnęliśmy pewien punkt i już nie posuwamy
się dalej, już nie jesteśmy twórczy i właśnie dlatego musimy przejść
do następnego etapu --
Następnego etapu?... i tak dalej... Nie mogą zrozumieć,
co, na Boga, mówi ten wielki kowboj... A co z tymi
niebezpieczeństwami, stary, tymi kostkami cukru, co je tutaj
mamy... i tuż przede mną, pośród kabli i reflektorów, jakiś technik i
asystentka od produkcji gorączkowo gryz- molą grubym flamastrem na
wielkiej suflerskiej planszy i podtykają Tuckerowi i Keseyowi pod
nos, ledwie poza polem widzenia kamery -
NIE ZAPOMNIJCIE O NIEBEZPIECZEŃSTWACH LSD! POWIEDZCIE, ŻE LSD JEST
NIEBEZPIECZNE - ZWŁASZCZA DLA MŁODZIEŻY!
a Kesey przygląda się im tylko i śle najwspanialszy, najbardziej
nieod-gadniony uśmiech chłopa z głębi kraju, który na ekranie
wygląda, jakby nagle zobaczył starego kumpla, co powiada: A co to za
kit, Kiii-ziii...
Później tego samego dnia, znowu na ekranach TV w San Francisco,
Kesey, Prankstersi i autobus zajeżdżają do Winterlandu na wizję
lokalną przed Kwasową Maturą, Acid Test Graduation... mikrofony TV...
Kesey w kombinezonie Człowieka Flagi i ogromnym, słomkowym,
kowbojskim kapeluszu...
- Ken! Ken! - Reporter telewizyjny zajmuje pozycję. - Ken, czy
zechciałbyś powiedzieć nam o apelu, który ogłosisz młodzieży na
Kwasowej Maturze?
Kesey odpowiada:
- Zamierzam powiedzieć im "Nigdy nie ufaj..."
BRAAAAAAAAAANG
Potężny glut sprzężenia wkręca się w mikrofon -
- Zechciałbyś to powtórzyć, Ken?
- Braaaaaaaang - mówi Kesey.
- Cha, cha. No nie, to, co mówiłeś.
- Nigdy nie ufaj Prankstersowi - powtarza Kesey. Cięcie na stadko
Ludzi Flag wyskakujących z autobusu...
Nigdy nie ufaj Pranksterowi!... Cholera!... To od nowa
wstrząsa całym Haight-Ashbury, nie ma żartów. Od nowa rozpala się
paranoja. Gruźliczy headzi ślizgają się w tę i z powrotem wzdłuż
wystaw przy Haight Street. Gęgają w kucki po salonach w indyjskim
drukowanym kretonie. Cała sprawa skręca w lewo po stachanowsku. Kesey
nie ma zboczenia prawicowego, tylko lewicowe. Przewal nie polega na
tym, że powie dzieciakom, żeby przestały brać LSD, to tylko
przykrywka. Tymczasem on wytnie monstrualny numeras, który rozwali
ruch psyche-deliczny raz na zawsze... Cóż, acid headzi w
Haight-Ashbury pod jednym wszakże względem są jak jedno plemię, to
widać. Wszystko to tam-tamy i ploty, uwielbiają to, pławią się w tym
jak ryby w podziemnym strumieniu... Pewna niesamowita myśl musuje w
tym uniwersalnym mózgu... Kwasowa Matura jest zapowiedziana w
Winterlandzie na poniedziałek, 31 października, zaduszki Halloween.
Następnego wieczoru w Winterlandzie kalifornijska Partia
Demokratyczna odbywa wielki zlot na rzecz gubernatora Browna, który
konkuruje z Ronaldem Reaganem. Kesey i Prankstersi robią swoją hecę w
Winterlandzie w Halloween, no nie? Żadną - kwasową maturę", a
normalną Próbę Kwasu na niewiarygodną skalę. Elektryczna Oranżada
będzie śmigać w powietrzu jak tajfun, buzować we wszystkich żyłach,
6000 headów na totalnym przelocie, rykoszetują o ściany jak piłeczki
w elektrycznym golfie... Niebo wali się... Ale to jeszcze nie
wszystko. Jeszcze im mało, maniakom! Prankstersi wysmarują DMSO
wszystkie drzwi, poręcze, ściany, krzesła, centralne ogrzewanie,
krany z wodą, DMSO podrasowanym LSD... Kumasz? DMSO jest bliskie
staremu alchemicznemu ideałowi, uniwer salny rozpuszczalnik. Zanurz w
DMSO czubek palca, a po półminucie poczujesz je w ustach. Tak szybko
przenika skórę i cały system. DMSO z LSD... Co za wizja! Następnego
wieczoru cała Partia Demokratyczna Kalifornii się załapie, odbije im
kompletnie. Osiem tysięcy rozdętych, tłustozadych Senatorów,
Zjazdowiczów, Narodowych Komiteciarzy, Narodowych Komiteciarek,
Kongresmenów, sam Gubernator, wyją jak śmiercionośne syreny, fruwają
naokoło, bulgocą, pryskają, smażą się jak sterta umysłowo chorych
naleśników, po czym na cały ruch psyche-deliczny runie Głucha Policja
wymachując knutami...
Chryste! Ale bigos... Teraz headzi nie wiedzą już, czy Kesey ich
sprzedaje, czy wtyka wielki fajerwerk w uniwersalne dupsko. Są
zafascynowani. Wpadają do Magazynu i wpatrują się w mrok. Oczy świecą
im w wejściu wątrobową gorączką... Wchodzą do Magazynu, gapią się na
autobus, gapią się na Keseya, Mountain Girl, Cassady\'ego, Babbsa...
Zjawia się cały pluton, grzechocą koraliki, bujają się wokoło jak
gauchos, gapią się na autobus, odjeżdżają "Uaauuuu! Uaauuuuu!" i
uśmiechają się do siebie, że to niby takie niesamowite, a nagle
wszyscy Prankstersi milkną. - Gliny - mówi Mountain Girl z totalną
odrazą. - Skąd wiesz? - Popatrz na ich buty. Noszą sznurowane,
wysokie trzewiki jak monterzy linii telefonicznych. - Headzi nie
nosiliby takich ciężkich butów - dodaje. Ale tylko na chwilę psują
się humory. Prawda jest taka, że Prankstersi idą ostro. Całe miasto
mają już w swym filmie, gliniarzy i w ogóle. Kesey jest wszędzie w
TV, radio i prasie. Znakomitość, znakomitość doskonała, Poczciwy
Ciemny Typ, tchnie wszelkimi tajnymi Ze-lockimi rozkoszami grzechu,
ale obiecuje, że będzie grzeczny. Jeździli autobusem po całym
mieście, tumaniąc komunalny mózg... Nawet w Fillmore, słynnej czarnej
okolicy, głośniki grały rock\'n\'roll, powiewały amerykańskie flagi, na
autobusie wielki napis
KOLOROWA MOC
sunął gettem w plamach wirów Day-Glo. Czarnuchy w Fillmore nie
wiedziały, co o tym, do cholery, sądzić. Czy białe friki tak na
serio, a tylko pomylili się w haśle? Czy to tylko kiiit - ale kiedy
już znajdywali odpowiedź, autobusu dawno nie było. Potem wielki napis
KWASOWA MATURA
trafiał na autobus i ruszał w drogę przez Haight-Ashbury i
śródmieście San Francisco, North Beach i Berkeley, reklamując
największe na świecie zgromadzenie wszystkich headów. Prankstersi
wiszą z każdej dziury. George Walker na dachu na bębnach, Page na
gitarze elektrycznej. Mountain Girl zwisa z tyłu, wybucha słonecznymi
błyskami i wrzeszczy na zakłopotane masy w związku z wyścigiem do
gubernatorskiego fotela i różnymi przewinami Keseya.
- Kesey na gubernatora!
- Skazaniec z zasadami!
- Jego dorobek świadczy o nim!
- Faworyt idiotów!
- Joint w każdej skrytce!
- Bez koksu ani rusz!
Znowu byli odporni. Całe pieprzone miasto grało w ich
filmie. A potem...
...Winterland; tak jest... Najtrudniejsze w całej fantazji było,
jak zwykle, znalezienie odpowiedniego miejsca. Winterland jest
idealny, największy amfiteatr pod dachem w granicach miasta, sprawna
firma, odbywały się tam rewie na lodzie itp. Kierownictwo Winterlandu
nie chciało mieć do czynienia bezpośrednio z Keseyem i Prankstersami.
Maniacy! kryminaliści... Właśnie po to potrzebny był Bili Graham.
Graham i Kesey nie kochali się zbytnio, ale Graham zgadza się
wystąpić jako producent, impresario, trzeźwa ręka na kierownicy i
podpisać kontrakt. Zadanie Grahama to panować nad nową falą. Ale ma
to dla niego także estetyczny i moralny sens. Jest wyznawcą, pod
całym tym... Hmmmm... I Kesey... No cóż... Tak czy owak Hallinan i
Rohan opracowują kontrakt pomiędzy Grahamem i Intrepid Trips, Inc.
Kontrakt podpisany, depozyt złożony, wszystko zgodnie z prawem i na
ostatni guzik.
Dalej, problem z Grateful Dead. Kesey chce, żeby zagrali na
Kwasowej Maturze. Mówi, że to podstawowa sprawa. Ale Dead mają umowę
na granie na dorocznym zaduszkowym balu kostiumowym w California
Hali. Jak na ironię, organizują go dobroczyńcy Prankstersów, Calliope
Company, a w ich imieniu sprawę prowadzi impresario nazwiskiem Bob
McKendrick. Kesey, McKendrick i parę osób z Calliope Company, Paul
Hawken, Michael Laton i Bili Tara, siedzą na górze w mieszkaniu na
najwyższym piętrze rachitycznego budynku przy Pine Street, całego w
białych listewkach i wykuszowych oknach. Nie ma żadnych sprzętów,
tylko materac w dużym pokoju. Słońce razi strasznym blaskiem. Kesey
siedzi na materacu, a wszyscy inni kucają na podłodze. Z wyjątkiem
McKendricka. On stoi na środku pokoju, jakby tańczył na gorącej
płycie. Nosi obcisłe, czarne spodnie, czarne mokasyny z noskiem ze
skóry rekina, cienki czarny sweter i rozpiętą pod szyją koszulę...
wystroił się jak luzak typu Luzak, krótko mówiąc. Rozpada się w
blasku słońca, dwadzieścia siedem części, wszystkie się wiercą.
- Słuchaj, Ken - powiada - ty jesteś wódz, prorok, można
powiedzieć, i masz coś ważnego do przekazania, ja to kumam, wiesz? Ja
to szanuję... Ale ja muszę o tym myśleć w innych kategoriach. Ja od
powiadam przed wieloma ludźmi i w grze jest sporo pieniędzy.
Dwadzieścia siedem części! - wszystkie się kręcą, czy nikt nie
widzi, że w grze w impresaria to podbramkowa sytuacja, te tańce w
Ca-lifornia Hall. Kesey siedzi i przekonuje go, zastanawia się, ile
to jeszcze potrwa, zanim zrozumie, o co chodzi. - Do diabła, stary!
Połącz siły z Prankstersami. Przenieś swoją akcję do Winterlandu,
zostań współorganizatorem. Jeśli nie i tak wszyscy Ludzie pójdą do
Winterlandu, a on i jego California Hali i tak padnie. McKendrick
wychodzi z siebie. Czarne spodnie błyszczą w słońcu. I tak, i tak
węszy katastrofę. Złóżcie mnie z powrotem razem! Wszyscy się gapią.
Razi ich tu słońce i mają krótki wzrok! Zatrzymuje się. Zgadza.
Wycofuje się z California Hall i uwalnia Deadów, młócka, rozsypka -
- proch i pył, i odlotowe kawałki, mruczanki. Headzi zaczynają
mruczeć o Keseyu, że idzie na siłę. Kesey idzie na siłę. Grateful
Dead... Nieźle sobie radzili! Od czasów Prób Kwasu stali się kimś,
pionierami nowej muzyki, acid rocka, a firmy płytowe zaczynają węszyć
za ::::: hmmmmmmm ::::: nową sprawą? Hak im w smak. Teraz wszystko i
wszyscy są w jednym worku, w Winterlandzie.
Piątek wieczór, więc Prankstersi postanawiają wpaść do Fillmore.
No bo to piątek wieczór. Kesey, Cassady, Babbs, Page, około tuzina
ludzi, wszyscy w kombinezonach Ludzi Flag, Cassady podrzuca swój
młot. Okolice Fillmore to istny teatrzyk dziwów natury. Sala leży w
samym środku murzyńskich slumsów, na rogu Fillmore i Geary, jest
piątek wieczór, na ulicach mnóstwo młodych czarnych w kapeluszach
Stingy-Brim ze sztywnym rondem, jak zwykle na ulicach w piątek
wieczór, stare Murzynki robią zakupy na weekend, sklepy z gorzałą,
drugstore\'y, auta obok siebie o centrymetry, wszędzie czarne twarze.
A tu, w samym środku, białe friki. W psychedelicznych przebraniach,
gulgocą i gęgają w stronę Fillmore - Kolorowa Moc! Mają coś takiego,
nie ma sprawy. Kesey i Prankstersi wchodzą schodami do sali, która
mieści się na drugim piętrze. Kesey rozmawia ze sprzedawcą i z
kontrolerem biletów. Poważna konferencja. Kontroler idzie na górę.
Wraca... jakby bardzo złe wibracje... Nie mogą wejść, jeśli nie kupią
biletów... Graham... złe wibracje, pieprzona zniewaga, w gruncie
rzeczy. Prankstersi wracają na ulicę, aby się namyślić. Przy tylnym
wejściu jest wysoki płot z siatki, a za nim chrupie coś nawiedzony,
policyjny pies... Graham... Cassady idzie... po kilku minutach jest z
powrotem.
- Wpadłem na Billa Grahama - powiada. - Wyszedł na ulicę sprawdzić
rowki w oponach, czy nie wbiły się w nie jakieś grosze. Ja mówię,
"Bill...", a on mówi, "Słuchaj, Neal, należymy do dwóch różnych
światów. Ty jesteś hipi, a ja jestem zgred. Zgred". O, tak mi pokazał
- i Cassady robi w powietrzu kwadrat z kciuków i palców wskazujących.
- "Ty jesteś hipi, a ja jestem zgred", powiada, "Ja wysiadłem z tego
metra w 1955, a ty ciągle w nim siedzisz. Należymy do dwóch różnych
światów. Ty jesteś hipi, a ja jestem zgred, mówię ci, Wodzu - zwraca
się do Keseya - poczułem bardzo negatywne uczucia. Pamiętałem, co
powiedziałeś kiedyś o negatywnych uczuciach, a miałem kilka bardzo
negatywnych uczuć". Kesey śmieje się, ale -
Całą sobotę Prankstersi pracują jak szaleni. Przygotowują mnóstwo
najróżniejszego sprzętu, mikrofonów, punktowców, wzmacniaczy, kolumn
głośnikowych, stroboskopów, nawet elektroniczny syntezator, cały
fajans, który mieli na Próbach Kwasu, i jeszcze trochę. Do
Winterlandu mogą wejść i montować się dopiero w niedzielę, ponieważ w
sobotę jest tam jakaś impreza. W każdym razie, pracują jak w zaprzęgu
w sobotę i do rana w niedzielę... O piątej rano w niedzielę wpadło
gówno w wentylator. Rohana, adwokata Keseya, budzi telefon... To
Graham, bardzo wzburzony, wyjaśnia milion rzeczy na kilometr na
minutę.
W biurze Grahama w Fillmore odbywa się małe zebranko. Odbywa się
całą noc. Graham walczy z wieloma negatywnymi uczuciami. On też zna
ten termin. Na pamięć - Chet Hełm też go zna i Grateful Dead i
Quicksilver Messenger Service i wielu innych :::: jest tu trzy
czwarte Branży, mówi Graham, pełno ich, wiszą na ścianach... Wszyscy
mają straszny problem. Czy faktycznie pozwolimy na to Keseyowi? Na
taką popelinę? Iść ::: ponad kwas, cokolwiek to może oznaczać, a z
czego, niezależnie od tego, co to jest, dla nikogo tutaj nie wymknie
nic dobrego... Przećwiczyli wszystkie wersje, przewał, wcisk na siłę,
to jak Kesey przycisnął McKendricka, to DMSO ... DMSO! Oczywiście!
Chryste, Bili, czy ty tego nie widzisz... Gniotą na Grahama, żeby się
wycofał z tego układu. Złapali mnie za wszystkie odnóża, dzikie
holownicze ciężarówki śpieszą w cztery strony róży wiatrów... Im
więcej mówią, tym pilniej trzeba zrobić coś, bo inaczej po co
siedzieliśmy tu całą noc... Nadzieja rodzi się w ciepełku pod
pachami... Helms wszystko zrozumiał. Kesey ma militarną mentalność.
Myśli kategoriami gradientu mocy. Udaje pustynnego lisa - nęci
przeciwnika na własny teren, wycofuje się oświadczając, że wrócił,
aby powstrzymać młodzież od brania kwasu, a kiedy już spędzi te
tysiące normalnych ludzi, wtedy zaprawi ich kwasem. Kesey rozgrywa
taktyczną partię fałszu i obłudy i tak dalej... No i Dead... Dlaczego
mielibyśmy dla Keseya kiepścić sobie układy, na które pracowaliśmy
tak ciężko? Jak powiada felietonista Ralph Gleason... Kesey zamierza
rozwalić nam całą nową scenę z San Francisco. I Graham... Wpadłem na
ulicy na Cassady\'ego. Wymachuje na mnie młotem, jakby miał zamiar
utrącić mi łeb, jeśli nie pójdę mu na rękę... Wiele negatywnych
uczuć. Kesey to Elmer Gantry, mówi Graham... Oczywiście! Elmer
Gantry, ten ewangeliczny demagog... Tak czy siak, popelina... Jeśli
rozwali, to rozwali nam wszystkim. Jeśli mu się uda, przejmie cały
ruch psychedeliczny i poprowadzi go ku sprawom typu Elmer Gantry,
Ojciec Niebieski, Tatko Grace, Cagliostro, czeluść szarlatanerii,
młocia teokracja, fosforyzujące faszystowskie fandango, Król Herod
kulawi nam Dzieci Kwiaty, O Rujo i Korupcjo, W-ark, Z-grzyt, Elmer
Gantry Cagliostro Day-Glo Neron... Zatrzymać Keseya...
Krótko mówiąc, Graham wycofuje się z interesu i nie będzie żadnej
Kwasowej Matury w Winterlandzie.
Później, po południu w Magazynie - Chryste, ależ tu ponuro! To
miejsce zawsze jest jak rzeźnia, rzecz jasna, ale teraz czad
dzisiejszej popeliny wzbiera jak ściek. Robactwo znowu bierze górę...
Mendy! Gołębie pchły! Karaluchy! Szczury! Świerzb! Liszaje! Tryper!
Hemoroidy! Opryszczka! Unoszą się spomiędzy śmieci jak czyraki...
Faye, Mountain Girl, Babbs, Gretch, Black Maria, Page, Doris Delay,
Stewart Brand, Lois, Hermit, Roy Seburn, Gut eks-Hell\'s Angel, brat
Keseya Chuck, Zonker - wszyscy kręcą się hałasując w mroku, ale już
nie są Ludźmi Flagami, kostiumy zniknęły, jakby wojna się
skończyła... Zbierają się w krąg składanych krzeseł i starych foteli
teatralnych po jednej stronie autobusu... KWASOWA MATURA...
Transparent wciąż jeszcze rozpięty na całym boku... Cóż, cholera...
Kesey, znowu w irchowej koszuli, wchodzi pomiędzy nich, niosąc
wielki, klubowy fotel - wypchany drobnym pierzem! - na głowie -
stawia go na podłodze plecami do autobusu, siada - w tym liniejącym
fotelu - a pranksterski krąg rozwija się przed nim. Kesey patrzy w
notatnik z grzbietem na spiralce i zaczyna mówić tak cicho, że zrazu
prawie go nie słyszę... o tym, co właśnie się stało... o Dannym
Rifkinie i paru innych, którzy zjawili się, żeby powiedzieć, że
wycofują się z fantazji Winterlandu.
- Niewiele trzeba było, żeby przekonać się, że nie zmienią zdania
- powiada. - Nie zmienią, bo powsadzali w to zbyt dużo pieniędzy...
Kiedy sobie poszli, położyłem się, wszystko przemyślałem i
uświadomiłem sobie, że wszystko, czego nam potrzeba, mamy tutaj...
TUTAJ?
- ...w tym magazynie i że to właśnie tutaj to zrobimy. Tu odbędziemy
Maturę i to będzie nasz układ. Jest trochę ludzi, z którymi chcemy
się zbliżyć, przyjdą i będzie lepiej, niż byłoby w Winterlandzie...
GWIZD
- ...Tu jesteśmy u siebie i możemy robić, co chcemy, na własny
szczot, i nie musimy już więcej politykować ani iść na kompromisy.
Zrobimy to po swojemu i zostaniemy Superherosami Zatoki i Okolic...
OSTATNIA DZIURA W NIEBIE
- ...Nie wyszło nam między innymi dlatego, że nasz plan był zbyt
wielki, zbyt ekscytujący i wszyscy się przestraszyli. Wszyscy chcą
być orłami, ale nie chcą zachowywać się jak orły, więc będziemy
musieli zrobić to sami. Próbowaliśmy, ale nie byli zainteresowani...
Więc ogra niczymy się do swoich ludzi, zrobimy imprezę zamkniętą, tak
zamkniętą, jak to tylko możliwe. To są ludzie, od których niesie się,
jeśli mają coś do powiedzenia, potrafią mówić wprost, będzie się od
nich niosło i nic tego nie zatrzyma. I to jest właśnie zasadnicza
fantazja. Wprowadzamy się tu ze wszystkim, do Szczurzej Budy.
DO SZCZURZEJ BUDY
A wtedy Kesey podnosi głos i zaczyna rozdzielać zadania: Page
odpowiada za budowę sceny i widowni. Roy Seburn za udekorowanie tego
miejsca mnóstwem zwisających szmat. Faye i Gretch za jedzenie i
napoje. Hermit zalepi wszystkie dziury w ścianach. Zonk zajmie się
listą gości...
TYCH NIEWIELU!
Fantazja polega na tym, żeby zestawić listę zaproszonych i
skontaktować się z nimi wszystkimi, wszem i wobec, zaraz, dziś po
południu i w nocy, przez telefon, posłańca, wszystko jedno, i wszyscy
zaczynają zastanawiać się nad ludźmi wystarczająco bliskimi
TEJ POKRĘCONEJ AFERY
aby ich zaprosić na ostatni zajazd... Cóż za pomysł!...
CZY PAMIĘTACIE
wszystkich Prankstersów, którzy zniknęli z horyzontu, tak jak June
the Goon, Marge the Barge, Zmysłowa X, Anonimowa, Norman Hartweg -
- Trzeba wynająć karetkę, żeby przywieźć go z Ann Arbor! Chrys te,
te wszystkie wspomnienia... ci ludzie z Perry Lane... Sandy Leh-
mann-Haupt -
PONIEWAŻ, MIMO WSZYSTKO, BYŁ TU, KIEDY kisiel bito na pianę -
- Hugh Romney!
- Bonnie Jean!
I Paul Sawyer z Rachel Rightbred... i wszyscy dzicy, nawiedzeni
ludzie, którzy wsiedli do autobusu na jego złotej trasie, wszystko
jedno kiedy i dokąd -
- Mary Microgram!
- Mały facet, który pisał poemat o trawce! - i zapisują go -
- Ten gość z uszami, to dziwadło! - mówi Babbs - i
zapisują go -
- Para z Portland! - i zapisują ją -
- Śliczny indiański chłopak z Haight Street! - i zapisują go -
- Szalony Chemik!
NO WŁAŚNIE! O CHOLERA, A PAMIĘTACIE
- Big Nig!
KOPSNIJCIE NA CZYNSZ
- Culley!
- Owsley!
PRZEŻYŁEM
- Tamten facet z więzienia!
- Dziewczyna Kogo To Obchodzi!
R-A-A-A-A-AY
- Ray!
- Pancho Pillow!
- J. Edgar Hoover! - i zapisują go -
PATRZCIE JAK TE SKUNKSY GONIONE
- Gaylord!
- Jim Fish!
- Agent Numero Uno!
iMARICONES!
- Cosmo! Cos-mo
O cholera, a cóż to za prąd, jak eony temu w La Hondzie, po tamtej
stronie długiego, szerokiego, uładzonego i Szczurzego, wszystko bieży
z powrotem rozlane i spienione jak grzbiet fali, gdyby tak udało się
dosiąść jej i pędzić i pędzić i pędzić i pędzić tu w mroku i zmusić
do odwrotu małe mendy w kombinezonach płetwonurków sześć małych
opasek z syntetycznej gumy po jednej na każdą nóżkę mendy pełzającej
wokół zakamuflowanej jak mały strupek na mózgu, pieprzone
zaro-baczenie popeliną, posępna myśl, zbrylona gdzieś w każdym mózgu,
dopóki Page nie wydobył jej poprzez euforię zabiedzonej, samo-lipnej
fiesty na zewnątrz i na głos w parszywym rynsztoku, Magazynie, na
odwieczny głos z kanału w samochodowym warsztacie, że niby mi tu nie
wciskać kitu:
- No i super. To największy brandzel w dziejach.
No i hak wam w smak! Następnego wieczoru, w Halloween, o
magicznej, z dawna oczekiwanej godzinie... Z trudem wierzę własnym
oczom, Prankstersi tak odmienili to miejsce. Trzeba im to oddać,
musieli napracować się jak woły. To wciąż jest jak zaraza wśród
budowli, rozumiecie, Magazyn, ale w powietrzu unosi się jakaś werwa,
jakiś Szczurzy splendor. Najwspanialszy jest wielki,
pomarańczowo-biały spadochron, coś ogromnego, sam jedwab bez linek i
całej reszty, czubkiem przyczepiony do sufitu i zbałwaniony po jego
najdalsze skraje niczym majestatyczny baldachim prosto z pohulanki u
Ludwika XV na trawniku w wersalskiej Orangerie. Połyskuje! Grand
luxe! Okazuje się, że to dokładnie taki sam spadochron, jakich
używają astronauci wracając do atmosfery przy wodowaniu... Hmmmmmm...
Tak jest... Niezły widok! Prankstersi od nowa zamienili się w Ludzi
Flagi, w kombinezonach w amerykański sztandar. Mountain Girl zasiadła
od strony Szóstej Ulicy w kombinezonie z flagi, sprawdza gości z
listą zaproszonych, wywieszoną na drzwiach w rękopisie Boga Wirnika
Paula Fostera. Mountain Girl rozpina kombinezon. - Nie damy się
namierzyć - i przystawia Sun-shine do piersi, podczas gdy ci
nieliczni... ci wierni... ci liczni!... przechodzą obok w
podskokach... Mają twarze wymalowane w zwoje Art Nouveau, mają
wymalowane napoleońskie kapelusze, wymalowane maski, dziwacznie
ufarbowane włosy, haftowane chińskie piżamy, ubrania z amerykańskiej
flagi, przezroczysty polietylen Flasha Gordona, plastyk Saran Wrap do
pakowania w supermarketach, drukowane indyjskie narzuty, kozackie
kurtki, kożuszki bez rękawów, lamówki, szamerunki, burbońskie hafty
poncza sarongi sari opaski na czoło wstążki kokardki kamizelki
surduty księże sutanny sędziowskie i akademickie togi paski szlaczki
poły rzemyki buty Nargila buty harem buty Mexicali buty Durango buty
elfie buty rycerze buty modsie buty Day-Glo gumiaki Wellington
Flagellation koraliki medaliony amulety totemy polerowane kości
gołębie czaszki szkielety nietoperzy żabie tułowia psie kości udowe
piszczele lemura rzepki kojota... Cyrk jak sto diabłów, krótko
mówiąc, cała karnawałowa rozmaitość, panoptikum. Zajeżdżają Hell\'s
Angels w swych barwach, kurtki z trupimi insygniami, pełna gala,
brody uczesane i przystrzyżone, Terry Tramp, Pete Rajdowiec, Ralph z
Oakland oraz ich kobitki... minispódniczki i malinowe rajstopy...
Czekoladowy George... Chaos! Sraniewbanię! Czekoladowy George nie
widzi swego nazwiska na liście, a jego dziewczyna powtarza w kółko: -
O co chodzi, George, nie możemy wejść do środka? - aż Mountain Girl
wybucha bajeranckim śmiechem i zagarnia ich do środka. Jakiś dzieciak
około dziesięciu lat wyskakuje z drzwi na Szóstą Ulicę i krzyczy: -
Kto tu pali trawkę? - najbardziej apodyktycznym głosem, jaki
kiedykolwiek słyszałeś... agresywny, mały czort. W środku urządzili
nawet żłobek i stale przeganiają stamtąd Hermita. Kesey stoi z boku w
kombinezonie Człowieka Flagi, rozgląda się, niewiele mówi, słucha
wielkiego Anioła z Oakland, ubranego w koszulę w groszki i krawat w
groszki pod anielską kurtką. - Założyłem koszulę i krawat, Ken, wobec
tego, że dziś Hallo-ween - rock\'n\'roll gra z głośników, które są
wszędzie, po bokach, na suficie, na samym szczycie baldachimu
nawet... mikrofony, kamery filmowe, telewizyjne... Tak jest... Ci
Nieliczni i ci Wierni! - wszystko jedno, wiadomość o imprezie w
parszywym, starym Magazynie rozeszła się po mieście jako elegancka
pogłoska. Której trudno się oprzeć, rzecz jasna... Trzy stacje
telewizyjne mają tam swoje ekipy, są cztery stacje radiowe z
mikrofonami i magnetofonami. Pisarz Herbert Gold z uśmiechem po
goleniu. Córka Ingrid Bergman Pia Lindstrom... Och, słodki ciosie
adrenaliny! To właśnie tu się rozgrywa! Cóż to - czy to możliwe -
nowa fala?... Gdzie? Oto wkracza korespondent z San Francisco
największego w Stanach żurnalu "Women\'s Wear Daily", Albert Morch,
hałaśliwy, niewysoki typ z rolleiflexem na szyi... Caterine Milinaire
z "Vogue" z miniaturowym aparatem fotograficznym w wieczorowej
torebce z metalowych łusek stoi pomiędzy Aniołami, headami i
Pokoleniem W Zawieszeniu jak księżniczka Bulfinch... Larry Dietz,
dziennikarz z Los Angeles... I ja... Kesey rozgląda się, nic nie mówi
i... zastanawia się... Hmmmmmm... Ci Nieliczni i ci Wierni i cały ten
wielki świat. To regularna balanga i bardzo dobrze. Ale, kurka siwa!
To kostiumy nie na zaduszkowy bal Halloween, a na wyzwolenie martwych
dusz... kościelne szaty, w gruncie rzeczy...
Czyżbyśmy oślepli?... Eucharystia... Konsekracja... Komunia...
Cóż... Na estradę gramolą się The Anonymous Artists of America... Jak
odlotowa feeria ze Snu nocy letniej, romantyczne koszule i długie
szaty w fosforyzujących pastelach, jakich świat jeszcze nie widział,
maski Day-Glo biją sprzed instrumentów. Nagle salę zalewa muzyka z
miliona głośników... sopranowym tornadem... totalnie elektryczna,
plus elektroniczny syntezator Buchli, który wyje jak logiczny
lunatyk...
Na sam środek, pod ten wielki spadochronowy baldachim i światła
reflektorów, szybują poprzez ten parszywy dywan... Doris Delay z
Pran-kstersów w kombinezonie Ludzi Flag i Terry Tramp z Hel1\'s Angels
w kapeluszu jak rura do piecyka, w ciemnych okularach, z anielską
brodą, w wielkim swetrze w brązowo-czarne pasy jak u szopa,
anielskiej kurtce bez rękawów z trupią czaszką, dżinsach i wysokich
motocyklowych butach... Chryste, ale macie debiutancki bal, Doris
Delay i Terry Trampie... tupią i wymachują ramionami w regularnym
korowodzie... po wariacku oficjalnym. Tańczą tak przez jakaś minutę,
a potem inni wypadają, jak burza, pary w fantazyjnych przebraniach
acid headów, tańczą rock\'n\'rolla, tyle że do utraty zmysłów, skaczą,
wymachują ramionami w powietrzu, odrzucają głowy do tyłu, wirują i
lewitują... w stanie... ekstazy... Gary Goldhill przygląda się z
boku. Ubrany w wielką lakowo-czerwoną chińską kurtkę od piżamy z
wyhaftowanym złotym smokiem. Magazyn go przeraża... Pleśń!...
Obłęd!... Przyjaciele czy duchy? Cóż - Ziemia może być Niebem i
Piekłem, więc podejmuje stanowczą decyzję... sięga do kieszeni spodni
i przełyka działkę...
Już wybuchają w tłumie rozanielone uśmiechy... Wniebowzięta
błogość o wilgotnych wargach... Błyszczą, z szeroko otwartymi oczami
jak plastykowe węzełki. Telepathic Kid jest na takiej fazie, szczerzy
się taki wilgotny i taki błyszczący, że wygląda jak jeden wielki
psychiczny orgazm, który szykuje się, aby rozwinąć się z łusek w...
błotną lilię... i jakiś blondynek w białej kurtce typu Nehru i z
wielkim srebrnym brelokiem zwisającym na piersi, klęczy przed
rock\'n\'rollowym zespołem z rękami złożonymi jak do modlitwy i
uśmiechem takiej nieskalanej kwasowej błogości na twarzy, że aż zęby
mu skwierczą... garnek pełen gotujących się pereł... Prankstersi,
Babbs, Gretch, Page i inni ruszyli na estradę, zelektryfikowani i
zaczęli emitować najbardziej szaleńczo głośną chińską muzykę science
fiction i podkręcać elektroniczny syntezator Buchli, aż wślizgnął się
do najmniej obliczalnego dźwiękowego kąta, w ostatni zakręt labiryntu
lutowanego obwodu, i wydawał czysto topologicznie odmierzane wrzaski.
Najwyższy Czas plus solidna instalacja, ta maszyna. Kesey nadal stoi
z boku, w cieniu, przy... Centrum Panowania, tyle że już bez
kombinezonu Człowieka Flagi, z nagą piersią, ubrany tylko w białe
rajtuzy, białą pelerynkę zawiązaną na szyi i
czer-wono-biało-niebieską szarfę na ukos przez pierś. To... Captain
America! The Flash! Captain Marvel! Superheros, jednym słowem...
W tym szczycie szaleństwa nagle gasną światła, cichną dźwięki,
wszystko to zastępuje jeden reflektor punktowy, który bije na środek
podłogi. Tam w górze, na belkach konstrukcji dachu, światła obsługuje
brat Keseya, Chuck. W ciemności słychać głosy Babbsa i Hasslera przy
mikrofonach, jak nawijają błaznując: - Sądzisz, że usuną się ze
środka, jeśli ich poprosimy, Hassler?... - Jasne, usuną się ze
środka, prędzej, niż zdążysz poprosić, żeby usunęli się ze środka...
Ale oni tylko się kłębią, złapani w blackout. Babbs mówi: - Jeśli nie
usuną się ze środka, to znaczy, że to banda dupków... No cóż,
spróbujmy bezpośrednich metod! Wszyscy usuwają się z eliptycznego
kręgu światła reflektora, w który z ciemności wkracza Kesey. A jednak
zdjął pelerynkę i szarfę. Co za dużo, to niezdrowo, wydaje się. Nosi
tylko białe baletowe rajtuzy i swą zapaśniczą muskulaturę. Para
krótkich kalesonek przebija przez trykoty - szczegół najzupełniej na
miejscu... tu w Szczurzej Budzie... Podnosi do ust mikrofon. Kesey w
rajtuzach, z plamą światła przed sobą i headami stłoczonymi w
ciemnościach wokół jasnej pętli.... Niezłe i bardzo teatralne... w
dziwacznie dziwaczny sposób. Niektórzy headzi natychmiast
zorientowali się, o co chodzi. W milczeniu zaczynają rzucać różne
rzeczy w plamę światła, kostki cukru, kapsułki, bibułki do
papierosów, parę jointów, koraliki, amulety, opaski na czoło,
wszystkie maskotki i totemy psychedelii w strudze światła. To jest...
ołtarz... Kesey zaczyna mówić do mikrofonu, po wiejsku cedząc
słowa...
- Kiedy byliśmy w Meksyku, wiele dowiedzieliśmy się o falach.
Spędziliśmy tam sześć miesięcy studiując fale. Fale czuje się nawet
po ciemku...
To oddalenie, ten głos, i co to w ogóle jest? Jak dotąd - zabawa,
szaleństwo. Nagle wszystko znalazło się na zupełnie innym poziomie...
swego rodzaju... nie całkiem zrozumiałym. Ekipy TV próbują przecisnąć
się w pobliże i zająć dobre pozycje. Czy teraz powie młodzieży, żeby
dała spokój LSD?... Po to przecież tu jesteśmy... Fale?
- Wierzę, że człowiek się zmienia... radykalnie i zasadniczo...
Fale wzbierają i za każdym razem są silniejsze. Zmienia się nasza
koncepcja rzeczywistości. Coś takiego dzieje się tu, w San
Francisco... Wierzę, że mamy do czynienia z całkiem nowym pokoleniem
młodzieży. Oni nawet chodzą inaczej... Słychać to w ich muzyce...
Kiedyś grało się... życie - śmierć, życie - śmierć... a teraz...
śmierć - życie... śmierć - życie...
Kamerzyści z TV próbują wręczyć mikrofony headom w pobliżu Keseya.
Proszą o ich potrzymanie bliżej niego, aby lepiej zbierały jego
słowa. Na wpół błagają, na wpół wydają polecenia scenicznym szeptem.
Headzi są oburzeni. Tylko się im przyglądają. Kesey śle w ich stronę
parę wrzutów... Te sukinsyny i to ich... ustawianie się... chcą was
tylko przez chwilę wykorzystać... Są jak dziura w moście, jak dęte
szmery w sercu, są jak - ekipy TV też się wkurzają. Aroganckie,
zaćpane smarkacze!... Istny wrzód na dupie, ta robota w Mieście Na
Skraju. Jest robota - źle, nie ma - jeszcze gorzej... szykuje się
wielka afera...
- ...Od roku jesteśmy w Ogrodach Edenu. Bramy do nich otworzył
kwas. To Ogrody Edenu, Niewinność i niezła balanga. Kwas otwiera
bramę, wchodzi się i zostaje na jakiś czas...
I dokładnie w tym momencie - o tajemnico synchu! Tak jest. - Przez
wejście od Szóstej Ulicy wkraczają cztery granatowe postaci
policjantów. Gliny! Gliny!, rozlega się po ciemku w tłumie... Jeszcze
jeden monstrualny nalot, aby dopełnić miary popeliny! Gorączkowe
zamieszanie w ciemności, ciała obijają się o ściany garażu jak
gigantyczne, wystrojone szczury w poszukiwaniu dziur... Wynoście się
stąd, do cholery!... To Pokolenie W Zawieszeniu, rzecz jasna, te
dzieciaki zwolnione warunkowo i kategorycznie ostrzeżone, żeby
unikały kontaktów z notorycznymi narkomanami... nieomal przekopują
się przez betonową podłogę... Czterej policjanci nadal idą wolnym
krokiem, spoglądają to tu, to tam. Cassady przy mikrofonie, daleko za
Keseyem, na scenie w rzeczy samej, zaczyna nawijać o wkraczających
glinach:
- Czterech stróżów prawa jak na obstalunek, rozumiecie, szukają
pereł wśród wieprzy...
- Tu są gliny? - pyta Kesey. Wydaje się zdziwiony.
- Gliny z samej gliny...
- Oni także pojawiają się falami - powiada Kesey - to także
powtarzający się schemat... Taaa!...
Tymczasem gliny zatrzymały się w mroku na granicy tłumu i
rozglądają wokoło.
- Są gliny i są policjanci - mówi Kesey. - Glina powiada: "Nie
wolno ci. Zakazane i tyle". Policjant powiada: "Wolno ci, ale jeśli
przesadzisz, zrobisz sobie krzywdę". Policjant to podwójna linia na
środku szosy. Tylko że w nas, w środku.
Nagle zapala się punktowiec, łapiąc Cassady\'ego w mały stożek
światła. - To tak jak Ken kiedyś powiedział - mówi Cassady. - Jeśli
przez dwadzieścia lat nie zwracać uwagi na gliniarza, to potem już go
tam nie ma...
- Hau! - Hau! - Hau! - To Hell\'s Angels w kącie - czterej
gliniarze zakończyli inspekcję zgromadzenia i zaczeli zawracać ku
wyjściu. Cassady wciąż nawija:
- Tak jest! Przemoc, rozumiecie... Tu nie będzie żadnej przemocy.
Gdybyśmy tu chcieli przemocy, jest tu paru kolesi, co mogliby nam to
zabezpieczyć...
- Hau! - Hau! - Taaak! - Taaajeest! - Dobry glina, to martwy
glina! - Dobry glina, to martwy glina!
Ale gliny po prostu wychodzą, kołysząc się tym samym wolnym
krokiem, przenikając pomiędzy Hell\'s Angels, jakby ich tam wcale nie
było. Gliny sobie poszły, ale znowu zepsuły nastrój. Kesey próbuje go
odbudować tym samym łagodnym tonem, ale ciężko mu idzie. Dzieli się
wizją, wizją drogi Ponad Kwasem, jak zobaczył linie światła po
drugiej stronie zatoki w Manzanillo, linię trawki...
- ...a właśnie wypaliłem trochę trwaki, Acapulco Gold, w istocie
rzeczy...
W tłumie wybuchają okrzyki, Acapulco Gold! Cholera, jesteśmy
ezoterycznymi headami i znamy się na marihuanowej śmietance. Ale siła
siada. Kesey brnie poprzez wizję: linia kwasu, krąg domagający się
dopełnienia, małe światełka po drugiej stronie zatoki... Metafory,
alegorie, mózgi lasują się na prawo i lewo... Ten rock\'n\'roll, szał,
kamery telewizyjne, mrok, gliny, a teraz... to... Wciąż przeskakuje
rykoszetem z poziomu na poziom. Cholera! Co ten Kesey... wyprawia...
W końcu linia z haczykiem - zamyka krąg nie wypełniając go. Opowiada
im o wszystkim, ale - co ten...
- Przechodziliśmy przez bramę, zostawali jakiś czas, a potem z
powrotem przechodzili przez tę samą bramę. Ale dopóki nie wybie rzemy
się aż tam... a potem jeszcze dalej... dopóty nie dotrzemy donikąd,
nie doświadczymy niczego nowego...
Czują się nieswojo, wtykają koszule za paski i wyciągają je na
wierzch, zbyt wiele dziur w tym balonie, mózgi się lasują... a
pieprzeni szakale z TV dźgają naokoło mikrofonami, jakby nagrywali
scenę wieszania się Lenny\'ego Bruce\'a -
- Sprawdźmy, na czym stoimy. Odwróćmy to. Zatańczmy na tym.
Światła zapalają się z powrotem, z powrotem gra muzyka, wraca
kolor, wszyscy od nowa zaczynają wirować jak bąki. Goldhill już
odleciał. Muzyka płynie przez jego zwoje nerwowe jak fala ulgi...
Miłość! Chwała, chwała! Światłość! Hell\'s Angels znowu przytupują,
wszyscy tańczą. Ale to nie trwa długo. Kesey wchodzi w środek tłumu.
Ludzie otaczają go zewsząd. Muzyka ustaje. Kesey spogląda nieco
szklistym wzrokiem, ale brnie dalej, jakby zawziął się, aby wziąć się
z całą tą popeliną za bary i osadzić ją na jej miejscu. Trzyma
kawałek lodu. Całuje go, wkłada do ust, odłamuje kawałek i podaje
Cassady\'emu. Cassady całuje go, a potem wciera w swą nagą pierś.
Lód... Kamerzyści telewizyjni i reporterzy radiowi próbują się
wcisnąć. Odpychają ich z powrotem. Wszystko kołysze się wzdłuż i na
boki. Kesey i Cassady siedzą na podłodze nad lodową komunią.
Prankstersi i kilkoro innych headów siadają w krąg z Keseyem i
Cassadym... pozycja lotosu... Siada z nimi Gary Goldhill. Jest
gotowy. Chłopak ze skwierczącymi zębami siada zaprawiony... pozycja
lotosu... Pręży sztywny grzbiet w kurtce a la Nehru. Jest wniebo
wzięty. Garnek pereł gotuje się, gotuje. Wszyscy biorą się za ręce i
zamykają oczy - komunijny krąg... Zaciskają oczy coraz mocniej w
oczekiwaniu na... energię. Nadchodzi! Nadchodzi! Wysoki, przenikliwy
dźwięk unosi się z kręgu... Słyszycie!... Dziwne... Polowa
przyglądających się traci rezon, jest zażenowana. A to co, zabawa
Halloween, czy jakiś seans spirytystyczny i Zakon Świętych Oszołomów?
Chryste... Albert Morch z "Women\'s Wear Daily" mówi do Caterine
Millinaire: - Słuchaj! Kiedy poznałem cię wczoraj wieczorem, nie
wiedziałem, że jesteś córką Księcia Bedfordu!... Mamy nową religię!
Aniołowie się niecierpliwią. Stoją wokół na skraju kręgu. - Hej!
Dawać muzykę!... Ci w kręgu, Kesey, Cassady i reszta - zaczynają
nawijać. Chłopak z gotującymi się zębami słyszy ten głos. Wciąż
zaciska powieki. Uśmiecha się i promienieje. - Martwa zięba, wyboista
droga i martwa zięba. - Mówi głosem na granicy delirium i szlochu...
albo jakby w każdej chwili miał wybuchnąć obłąkanym, rechotliwym
śmiechem... - Martwa zięba, wyboista droga, leży w pyle, pomyłka...
to jakaś pomyłka, ale to nie jest ważne... Mylić się nie jest rzeczą
ważną... Ważny jest kontekst, w którym się pomyliło... Wyboista
droga, martwa zięba i cztery stacje benzynowe, białe i sterylne,
gdzie dolewają paliwa w ogonowe płetwy tłuściochom w słonecznych
okularach, którzy nie widzą wyboistej drogi i martwej zięby...
Goldhill siedzi urzeczony... Fale energii emanują zewsząd...
Jak... czarne duchy!... Kesey & Cassady - co oni kombinują z jego
umysłem... Chcą mnie dorwać, złapać w Wielką Zasadzkę - po co? Dla
idei? Objawienia? Miłości? Uczucia? Przemiany - w co? Czy też dla
WPUSTU
Oni wpuszczają go w kanał! Robią go w konia! Ale - idea, na którą
czekamy - on ją czuje, fizycznie, jak przepływa... Zagląda daleko w
głąb, aby ją opisać
PRESQUE VU!
To jakaś masowa, demoniczna halucynacja! Rozgląda się wokół...
Wszystko kołysze się w przód, w tył i na boki...
CYRK ALBO PIEKŁO
Otaczają go torturowani i przeklęci,dusze martwe raz na zawsze...
Podnosi się w promieniach chińskich fajerwerków z piżamy w smoki i
rusza do wyjścia na Szóstą Ulicę... Martwi i Przeklęci! Twarze!
HELL\'S ANGELS
Hell\'s Angels tłoczą się w prowadzącym do wyjścia korytarzu, gotowi
do
MASAKRY
Zawraca w tłum, pogrąża się w zawirowanie czasu... Jakby jego życie
było nieskończoną pętlą taśmy... Czarne duchy wciąż bulgocą z
najdawniejszych jam z lukrecjowym detergentem
ŁAP
To! Hare Krishna Hare Krishna Krishna Krishna Hare Hare Hare Rama
Hare Rama Rama Rama Hare Hare i kiedy tak zawodzi, staje się...
Krishna!... Chrystusem!... Bogiem... I wyskakuje z zawirowania czasu
wprost w srebrną mgłę... Uniwersalnej Świadomości...
- Prawie się nam udało - mówi Kesey, po raz pierwszy otwierając
oczy. - Mało brakowało. Za dużo tu hałasu... - Ale tylko tak jakby
chmura przepłynęła obok.
Ludzie kłębią się dookoła, zaczynają wychodzić. Są zamroczeni i
zmieszani. A to ci zabawa... Aniołowie zaczynają wychodzić, ekipy
telewizyjne, Herbert Gold mają już dość... Albert Morch... Zbliża się
trzecia... Ludzie gapią się na estradę, ale nic nie wskazuje na to,
żeby miała jeszcze być muzyka. To już koniec? Czy jesteście w
autobusie?... W kisielu?
Kesey nie daje za wygraną. Światła znowu gasną. Teraz to już
totalny skręt. To zupełnie inna... sprawa... Kesey przechodzi na
drugą stronę i siada na podłodze. Bije w niego światło reflektora.
Prankstersi schodzą się z całego garażu: Mountain Girl, Hermit,
Babbs, Gretch, Doris Delay, Page, Hassler, Cassady, Black Maria,
Zonker, Gut, George Walker, Ram Rod, Stewart Brand, Lois Jennings,
wszyscy kierują się w stronę Keseya. Hassler trzyma w ręku mikrofon i
zaczyna mówić w ciemności:
- Wszyscy, którzy jesteście z nami, wszyscy, którzy jesteście
razem z nami w naszej sprawie, chodźcie bliżej. Jeśli nie należycie
do sprawy, jeśli nie jesteście z nami, idźcie do domu. Chodźcie
bliżej i włączcie się w sprawę, albo wyjdźcie, ponieważ... nadszedł
już czas...
Sraniewbanię! Ci, co wobec obrotu wydarzeń tej nocy czuli się
trochę nieswojo, teraz totalnie wymiękli. Ludzie ruszają do wyjścia
na Szóstą Ulicę, wymachują ramionami, coś mamrocą. Prankstersi
tymczasem ciągną bliżej do Keseya, wymijają ludzi, przechodzą ponad
nimi, potem zasiadają, gnieżdżą się kręgiem wokół niego. Poprzez mrok
zbliżają się inni ku stożkowi światła padającemu na głowę i kark
Keseya. Wygląda na zmieszanego. Podnosi wzrok ku światłu. W ręku
trzyma mikrofon.
Robi gest, jakby chciał powiedzieć - przepuście ich -
- Znam tych ludzi - powiada - to moi znajomi.
Oto cała Alegoria... Żywy obraz Doliny... Najbliższy krąg ciśnie
się wokół niego, dalej zewnętrzny krąg Prankstersów. Dalej parę osób
ze starej załogi z Perry Lane. Dalej różni headzi, którzy tkwią po
uszy w kisielu, jak Goldhill i Chłopak O Gotujących Się Zębach, dalej
kręgi, kręgi, miary wiary... oraz trochę takich, co kłębią się przy
ścianach, ludzi całkiem bez wiary, po prostu zbyt rozprowadzonych lub
zbyt ciekawych, aby wyjść. Na końcu Cassady przechodzi ponad
siedzącymi postaciami skurczonymi w kucki, w lotosie, kieruje się w
stronę wewnętrznego kręgu... Kesey podnosi głowę i patrzy na niego,
wygląda, jakby zakręciło mu się w głowie, zrobiło mu się słabo...
Głowa mu opada...
- Żegnaj, Neal - mówi. Wygląda, jakby miał zemdleć. Cassady
przysuwa się bliżej. Kesey garbi się nad mikrofonem.
- Powiadają: "Przypatrzcie mu się - temu obiecującemu pisa
rzowi... niegdyś otaczały go tysiące... a teraz tylko ta garstka"...
Ale mógłbym -
- porzuca jednak tę myśl. Jest ciemno i cicho, tylko ta jedna mała
plama światła na Keseyu...
- Zawołajcie Faye i dzieci. - Cisza. Potem szelest Faye, jak
przeciska się przez gąszcz ludzi, prowadząc córeczkę Shannon i
starszego synka Zane\'a, z młodszym Jedem na ręku. Siedzieli w kąciku
dla dzieci koło wyjścia na Szóstą Ulicę. Jedno z nich płacze, jakby
krzyczało. Nie słychać nic więcej, to niesamowite... Faye z dziećmi,
Mountain Girl z Sunshine i wszyscy Prankstersi ciasnym pierścieniem z
Keseyem. Wszyscy trzymają się za ręce i zamknęli oczy. A potem znowu
ten krzyk
ARCHETYP! MOC UMYSŁU!
Wtedy odzywa się głos z jednej z grupek przy ścianach, głos jakiejś
dziewczyny, spondej jak u medium znad spirytystycznego spodka:
- Dziec-ko-pła-cze-Zrób-cie-coś-z tym-naj-pierw-
Kesey milczy. Mocno zacisnął powieki. Z kręgu unosi się wysoki,
przenikliwy dźwięk, z którym przeplata się krzyk dziecka.
Fantastyczne skrzypienie mocy umysłowej - Goldhill
rejestruje tę energię
SĄ PRAWIE
Ale dziewczyna z drugiego końca nie ustępuje: - Zrób-cie - coś - z
tym - dziec-kiem - Dziec-ko - pła-cze - Nic - in-nego - się - nie -
dzie-je - Dziec-ko - pła-cze - i - nikt - nie - re-a-gu-je -
MAŁO BRAKOWAŁO - PRESQUE VU
- Dla-cze-go - pła-cze - to - dziec-ko - Czy - to - ni-ko-go - nie -
ob-cho-dzi? -
WCZUJ SIĘ! NA POZIOMIE WIBRACJI!
Kesey podnosi wzrok. Światło bije mu w twarz. Prankstersi puszczają
ręce. Odzywa się muzyka. Anonimowi Artyści Ameryki grają
rock\'n\'rollową wersję marsza Pomp and Circumstance z
perkusyjnymi ozdobnikami...
KWASOWA MATURA
Zostało już tylko około pięćdziesięciu osób. Światła rozjaśniły się
trochę na scenie, ale reszta garażu jest ciemna. Cassady stoi na
estradzie przed mikrofonem. Ubrany tylko w zwisające z bioder szorty
khaki i uczniowski biret taki, w jakim odbiera się świadectwa
maturalne. W jednej ręce ma całą stertę dyplomów. Spięty jak
motocykl, wierzga, szarpie, drga, podskakuje w kolanach, łokciach,
głowie... Puścił się w porażający sło-wotok. Anonimowi Artyści
Ameryki nadal kotłują z tyłu. Za każdym razem, kiedy drobna blondynka
za perkusją raźno wali w bęben, Cassady sztywnieje w spazmatycznym
odruchu, jakby ktoś kopnął go w zadek. Gada coś, wręcza świadectwa
Kwasowej Matury. A jednak to dochodzi do skutku... teraz... kiedy?
Która to, do diabła, godzina? Piąta rano, czy... kto to wie, do
cholery... Kesey pogrąża się w wielkim, klubowym fotelu w mroku.
Niektórzy z... maturzystów są obecni, głównie Prankstersi. Zakładają
czarne peleryny i togi, wskakują na estradę i odbierają od
Cassady\'ego dyplomy... skręcone zwoje, dzieła Paula Fostera i Boga
Wirnika...
Gut Hell\'s Angel wydaje okrzyk i wykonuje taniec radości, kiedy
wywołują jego imię. Wielu absolwentów nie ma. Dziewczyny Kogo To
Obchodzi...
- Dziewczyna Kogo To Obchodzi - mówi Cassady. - Cóż, Dziewczyna
Kogo To Obchodzi nie mogła być z nami dziś wieczór, rozumiecie,
musiała stawić się na próbę chóru w worku owsa dwustu świetnych
głosów idealnie zestrojonych, wykrzykujących imię kowboja znanego
jako Ray, rozumiecie, także nie mógł być z nami - ojojoj - zniknął w
fabryce plastrów z opatrunkiem Band-Aid, gdzie preparatem A-200
szoruje sedesy w wychodkach...
...a bębny warczą, a Cassady sztywnieje, podskakuje i miotają nim
drgawki, a Prankstersi się cisną, Hassler, Babbs, Zonker, Hermit,
Mountain Girl, Gretch, Paul Foster, Black Maria, Page, Walker,
Ha-gen, Doris Delay, Roy Seburn, fruną w tę i z powrotem w czarnych
togach... absolwenci, promowani... ku czemuś tam, na horyzoncie... a
tu świt przedziera się szparami w drzwiach garażu za estradą. Zimne,
cholerne, srebrne smużki... i rozjaśnia się w garażu karaluszy,
pomarańczowy mrok, cicho jak makiem zasiał, cały świat zastygł jakby
w... pleksiglasie. I wpełza żar dnia i podnosi się z tego czadu,
piżma i Szczurzych, tłustych plam - oto idą pewniaki, roztocza,
mendy, pchły, muszki owocówki, gąsienice, zbożowe wołki, wszystkie
mikroby i cały larwi szlam - i zaczynają wić się, pełzać, jątrzyć,
roić się, kurczyć i skwierczeć. Normalny świat wciąga powietrze,
kaszle, zatyka usta, spaghetti więźnie w krtaniach i trzepoce w
panice...
Headzi w San Francisco przeżyli dwa lub trzy dni w pośmiertnym
szoku po załamaniu się pranksterskiej fantazji w Winterlandzie i po
dziwnej nocy w garażu. Tu i tam uderzono się w piersi... Och,
czyżbyśmy poddali się Lękowi i Wątpliwości, co nie przystoi dobrym
headom, a zatem przeszkodzili dzielnemu kolesiowi, aby zrobił
swoje... Ale, jak powiadało wielu, Kesey chciał nam wykręcić odlotowy
numer albo nas przewalić, więc może to i lepiej. A potem ów komunalny
rozum, nie chcąc być przeciwko odlotowym numerom, pozostał przy
teorii prze-wału. Kesey przewalał od samego początku, żeby nie pójść
do pierdla. To załatwiało także coś innego, kłopotliwą sprawę...
dopalania., która zawsze tak rajcowała Prankstersów, grę w odrywanie
się od ziemi z czte-rystoma mechanicznymi końmi, w powiewanie
amerykańskimi flagami, w Day-Glo, grę w mówienie właśnie, właśnie, tę
straszną grę w neon, grę w... superherosa, zakręconą i spiętą i
wzmocnioną w elektropastelowo-chromowym blasku. To nie Budda, ani
przez chwilę. Życie to syf, mówił Budda, niewola złej karmy, a satori
jest bierne, to tylko leżenie bykiem, odlot i zachwyt nad
Superumysłem i nie mieszajcie do tego Teddy\'ego Roosevelta. Łaska
mieszka w dalekim kraju, który nazywa się Indie... Och, sztuka życia
w Indiach, bracia... I co z tego, że nie mają kanalizacji, a ulice są
brudne, skoro opanowali sztukę życia...
Prankstersi wynieśli wszystkie śmieci z garażu, zanim z powrotem
wprowadziła się tam Calliope Company, zwalili je na kupę na
opuszczonym parkingu obok, a potem wyruszyli do starego domu Babbsa,
Spread, w Santa Gruz. Śmieci Prankstersów leżały sobie na parkingu,
wielka, dziwaczna kupa części i fragmentów kostiumów, masek, kawał-
ków drewna zamalowanych farbą Day-Glo i zwariowanych transparentów
wymalowanych Day-Glo na wielkich wstęgach pergaminu, co wiły się jak
szalone całymi dniami, a nocami... świeciły... Plama na honorze
Harriet Street. Sąsiedzi, przedsiębiorczy Japończycy i inni, choć
niezbyt hołubieni przez los, mieli swą dumę, więc sformowali
delegację na Ratusz, aby wymóc na nim czystość swojej parafii. Urząd
Burmistrza dostrzegł w tym przykład sąsiedzkiej dumy, która ożywia
Miasto, bo skoro udało się wpoić tego zacnego obywatelskiego ducha
nawet w okolicy tak marnej jak Tenderloin... Tak więc Burmistrz
zapowiedział jak najdalej idącą współpracę i zrobiła się z tego
regularna ceremonia, zjawili się oficjele wraz z sanepidem i
telewizyjnymi ekipami. I Miasto rzuciło się, aby połączyć siły z
poczciwymi mieszkańcami Harriet Street w ceremonialnej destrukcji
dziwacznej kupy śmieci. - Bóg jeden wiedział, jakie obłąkane,
zdegenerowane generacje pijaczków złożyły się na to, że nieomal
opanowali tę biedną, zapomnianą ulicę, jak zgnilizna w dżungli. Farba
Day-Glo prychała i skwierczała aż do końca...
Calliope Company zorganizowała w garażu Próbę Kwasu, a Cassa-dy,
krążąc po San Francisco w swym najnowszym samochodzie, jakoś się o
tym dowiedział i zjawił się tam tego wieczoru. Wszedł wejściem od
Harriett Street, oznaczonym teraz numerem 69 zgodnie z aktualnym
poczuciem humoru, wierzgał i podrygiwał z najwyższą prędkością w rytm
niewidocznego Joego Cuby... Żeglował na speedzie, czego obecna tam
trzydziestka lub czterdziestka headów domyśliła się z tego, że miał
rozbiegane oczy, tik tak tok tok tok tak tok tak tok tik tik tik tik
tik tak tok tak tok tik tik tik tik tik tok tak tok tak tok tak -
albo może tak bardzo zadziwiła go ta Próba Kwasu. Żadnych świateł, za
wyjątkiem niemrawej i płynnej projekcji, żadnych hałasów, za
wyjątkiem stereo grającego słodko... a to co, do cholery... sitar?
sitar? sitar?... Garaż był wyszorowany, cnotliwy i czysty, na
ścianach wisiały zasłony w najbardziej stosownym gatunku, indyjskie,
drukowane narzuty, o subtelnym i zawiłym rysunku z czysto roślinnych,
makrobiotycznych barwników. Parę kryształów w powietrzu chwytało
promienie światła, jeden po drugim, jak... klejno ty... A wszyscy
poczciwi headzi rozprowadzeni w najgłębszym milczeniu, siedzieli
oparci o ścianę albo wyciągnięci, każdy rajcował się jakąś własną,
prywatną, wewnętrzną sprawą, naczynia Buddy, owego Wszystkojednego
proszonego gościa, a Budda mógłby wejść tam w każdej chwili i czuć
się jak w domu, 485 lat p.n.e. lub zaraz teraz, ten...
...pieprzony żółtek... Cassady własnym oczom nie wierzy... Nawija
kilometr na minutę, ale nikt go nie przyswaja. Gapią się tylko
wielkimi ametystowymi oczami pełnymi tolerancji i współczucia, kiedy
jego oczy podrygują, a ramiona podskakują i kluczą...
- Hej! Nie macie ochoty czegoś zrobić - ruszyć się, rozumiecie -
zakręcić -
Oni gapią się na niego tylko, ciche dzieci z fiołkowymi,
świetlistymi klejnotami, uśmiechnięte jak banda pokręconych zakonnic,
pełne spokoju, tolerancji i współczucia... kiedy on odwraca się
potrząsając głową i ramionami i wierzgając, i wymachując znika z
powrotem na Harriet Street.
/P>
O Chryste, jeszcze jedno dziewczę w dychawicy i oparach bólu
odkrycia. Ma oczy otwarte jak kwiatki powoju, wargi wilgotne i
błyszczące, uśmiecha się jak zakonnica w transie, zęby zaczynają jej
skwierczeć... siedź tam, w swojej piersiowej klatce. Sterczy twarzą w
twarz z tobą, z każdym i mówi w ekstazie odkrywcy -
- Ja - ja - ja - ja - wszystko rozumiem! My - wszyscy tu
jesteśmy - prawda? Wszyscy jesteśmy tutaj! Jesteśmy - tu-u-u-u-taj! -
i kreśli krąg ręką wyciągniętą po kosmos Fantazji
w-stanie-narodzin... który, w rzeczy samej, jest tylko miejscem
zwanym Stodołą w Scotts Valley, piętnaście kilometrów od Santa Gruz.
Stodoła jest pierwszym nocnym klubem psychedelicznym w Santa Gruz,
faktycznie wielką sto dołą, kiedyś zamienioną na teatr, a teraz na
nocny klub psychedeliczny, prowadzony przez Leona Taboory\'ego,
pierwszego i ostatniego w Scotts Valley, który musi wysłuchiwać
zrzędzenia w kościele, miejscowych stróżów prawa, społeczeństwa
miasta i lokalnej gazety, ale mniejsza z tym. Dla tej miłej panienki
jest to pierwszy przebłysk Niebios, w prze locie na LSD, jej
pierwszej w życiu kapsułce -
- Ja - wszystko rozumiem! Wszyscy jesteśmy tu-u-u-u-u-utaj i
możemy wszystko, co tylko zechcemy!
- zwierza się Doris Delay i Zonkerowi. Doris, jak stara, poczciwa,
miłosierna weteranka, powiada: - Tak jest. Wszyscy tu jesteśmy, wszys
tko jest w porządku i czujesz się świetnie.
Dziewczę osuwa się na składane krzesło koło Doris i obrzuca ją
spojrzeniem z rodzaju "wydajesz mi się podejrzana..."
- Stadium paranoi - mówi Doris do Zonkera. - Lubię opowia dać tę
historię -
- ...ponieważ się zaprawiłam.
- Tak, wiem - powiada Doris. - Opowiadać tę starą, starą histo rię
- historię o miłości i chwale, co właśnie po raz pierwszy rozgrywa
się w waszej okolicy, w Scott Valley...
Około osiemdziesięciu miejscowych headów, luźnej wiary, miłośników
jazzu itp. słucha tam jazzowego tria pod nazwą The New Dimen-sions,
Dave\'a Molinariego, Andrew Shushkoffa i niskiego, krępego gościa,
który gra na basie. Niski gość ma czapkę sportowego typu, zakłada ją
do gry na basie, jego znak firmowy, rozumiecie, i wielkie, kubańskie,
wypukłe okulary słoneczne, choć jest ciemno, jak należy w nocnym
klubie, z wyjątkiem projekcji świetlnych, które sprawiają, że jest...
psychedelicznie... ach ummmmmmm... a on miesi, poklepuje i peszy ten
bas jak za najlepszych dni Slama Stewarta. The New Dimen-sions - Nowe
Wymiary - to dopiero żart. Ken Kesey i Merry Pran-ksters nie mogą
powstrzymać się od uśmiechu. Siedzą z boku Stodoły czekając na swoją
kolej na estradzie, przygotowują instrumenty, elektryczne gitary i
basy, organy Hammonda Gretch, bębny Walkera i przeklętą, połyskującą
kupę kabli, wskaźników, wzmacniaczy, głośników, słuchawek, mikrofonów
- raz dwa, raz dwa - Nowe Wymiary... Ta-aaak. To trio trąci
wspomnieniem z późnych lat czterdziestych i wczesnych
pięćdziesiątych, kiedy jazz był jakby ostateczną formą, czujną i tak
piękną. Molinari - a może to Shushkoff? - leci riff jak wszyscy
diabli - O Chryste, pamiętacie? - na fortepianie, z głową zwieszoną w
sam środek najistotniejszych głębi czujnej duszy tego wszystkiego. To
takie... cóż, nostalgiczne... Scotts Valley odkrywa powojenną Amerykę
czujnych ludzi...
Prankstersi porozwieszali swoje głośniki naokoło stodoły i Babbs
próbuje właśnie sprawdzić mikrofony, wpatrzony w podskakującą na
skali wskazówkę... Babbs ma na sobie maskę ducha Day-Glo, która
świeci w mroku, jak również koszulkę z napisem "Czary-mary" i spodnie
w różnokolorowe paski, dmucha w mikrofony, potem trochę mruczy i
obserwuje wskazówki, potem trochę wyje, potem trochę zawodzi, to
ładne, więc próbuje lalalania, to jeszcze ładniejsze i wkrótce wyje i
kwili razem z New Dimensions, a jego głos płynie poprzez ich dźwięki
jak zaprawiona zjawa na falach eteru. Kesey siedzi na składanym
krześle w Centrum Panowania i sprawdza słuchawki. Cassady ma
Szczuritarę, teraz już pomalowaną na nieskończenie wiele kolorów i
zupełnie pozbawioną strun. Doris Delay odgrywa uprzejmą ciotkę dla
oddalonej dziewczyny, która wszystko rozumie...
New Dimension kończą swój set, wściekli jak wszyscy diabli, rzecz
jasna. Co to za... świr tak wył przez cały czas, do ciężkiej
cholery... Wszyscy trzej energicznie podchodzą do najbardziej
podejrzanych, to znaczy Prankstersów. Prowadzi krępy facet w czapce i
słonecznych okularach. Zbliża się do Babbsa i pyta:
- No to niby jak, kto to wszystko robił...
- Robił co? - odpowiada Babbs?
- Wolnego, stary, nie wciskaj mi tu tego kitu z robił-co. Dobrze
wiesz robił-co, stary. No to niby...
- Czy ktoś coś robił?
- No nie, powaga... stary! No wiesz... to... daje w dupęl
- Aha, chodzi ci o ten dziwny dźwięk! Wydaje mi się, że
to sprzę żenie.
- Akurat! Sprzężenie!
- Taak! Taak! Właśnie! Właśnie! Właśnie! - To taka salonowa
zabawa... można go załatwić jednym palcem. - Niski facet dostaje
szału. Szuka słów na wyrażenie najwyższego obrzydzenia.
- Stary, to jest, wiesz, takie wpieprzanie się komuś w set - to
jest takie - ZGREDOWSKIE!
Proszę bardzo! Wykrztusił! Najgorszą ze znanych sobie obelg! Potem
tylko potop - Kesey wkracza jako rozjemca:
- On nie działał przeciwko wam - próbował grać z wami.
Niski facet wpatruje się w Keseya, ale nic nie mówi. Krzyczy tylko
raz jeszcze w pustkę:
- To jest, stary, takie ZGREDOWSKIE!
- Taak! Taak! Właśnie! Właśnie! Właśnie! - mówi Babbs. - O, tu
jest gość, co to zrobił!- i wskazuje na Cool Breeze, który siedzi
przy małym stoliku ze świeczką, zgarbiony nad kartką papieru,
pochłonięty jakimś gęstym rysunkiem jak po speedzie.
- Oto on! - woła Cassady, podłączając się do sprawy. - Trzeba mieć
serce zjawy, żeby złapać Cool Breeze, zdajesz sobie sprawę - itd.
itp., kit, jednym słowem, nigdy nie ufaj Prankstersowi... I New
Dimensions idą sobie, oburzeni...
Odmawiają dalszego grania i zaczynają pakować instrumenty, czym
wprawiają Taboory\'ego, menedżera Stodoły, w kłopot. Nie może się
zdecydować, do kogo mieć pretensję. Kesey to gigant... z drugiej
strony New Dimensions dobrze grają... Ale jest już za późno. New
Dimensions odmaszerowują, wypinając się na całą sytuację. Prankstersi
szykują się do swego setu. Wbijają się w słuchawki. Słuchawki są
podłączone do kamery pogłosowej. Tak więc Prankstersi nie słyszą
tego, co właśnie grają, lecz to, co grali sekundę temu. Grają każdy
sam ze sobą, łamią wszystkie klasyczne progresje i tylko oni sami
słyszą pełną... orkiestrację, symfonię w korach swych mózgów, muzykę
Prankstersów... ach ummmmm... Tylko że dzieciaki w Stodole nie
wiedzą, co jest grane... To jakaś popelina... Prankstersi zakładają
słuchawki i chwytają za instrumenty, Kesey na gitarze elektrycznej,
Page na gitarze elektrycznej, także Hassler, Babbs na elektrycznym
basie, Gretch na elektrycznych organach, George Walker na bębnach.
Wyglądają, jakby byli gotowi do jazdy, ale nic się nie dzieje.
Czekają... na... energię... aby się spiętrzyła, spłynęła z trzaskiem
w słuchawki... spontaniczny wybuch... ale nic się nie dzieje. Ktoś
coś zaczyna, a nikt inny nie potrafi tego podchwycić i prędko staje
się jasne, że żaden z tych ludzi, którzy wyglądają jak wariaci,
niczego nie zagra na swym instrumencie, z wyjątkiem perkusisty... i
wcale nie grają utworów, kombinują coś w trakcie grania... lider,
muskularny facet, śpiewa:
- To... drogowa mapa!... którą trzeba było wydać, co pokazuje, jak
dojechać na skraj czasu... na koniu, który fruwa w wolframowej
czerwieni...
A facet na basie, w masce, śpiewa: - ...potoki wrzasku na plaży w
bombowych nalotach krwawych tęczy... Jest ciemno i tracę wzrok...
No tak... dzieciaki zaczynają się wynosić... co to za afera...
Babbs beka do mikrofonu. Ktoś reaguje śmiechem. Ale czy to jest
sztuka? Kesey szczeka jak pies. George Walker mówi do swojego
mikrofonu: - Gdzieś tu jest pies? Słyszałem... psa!... tu pod nogami!
Utknęli. Hassler zaczyna zawodzić do mikrofonu, który jest
podłączony tylko do słuchawek... Tylko Prankstersi słyszą:
- Zacznijmy tak, jak na początku... kiedy zaczynaliśmy... Róbmy
tak, jak robiliśmy... kiedy zaczynaliśmy... Na samym początku... na
samym początku... - Zawodzi w sieć wewnętrznego kosmosu.
Totalne bagno i krach... Dzieciaki wychodzą stadami... Zostali
tylko Prankstersi... Atmosfera totalnej nudy... To... dużo... za
dużo... dla zwykłych śmiertelników -
Nawet Prankstersi się zrywają... wycofują z głównej sali, schodzą
na dół... Hagen kręci głową. - To jakaś stypa... To zgliszcza
mrocznych godzin przed świtem... Black Maria znajduje w jakiejś
kanciapie materac i kładzie się... Cassady, wcale nie na fazie -
zupełnie bez fazy w istocie rzeczy - proponuje jakiejś dziewczynie,
że odwiezie ją do domu... Teraz to już tylko Kesey na elektrycznej
gitarze i Babbs na elektrycznej basów-ce, oni i ich słuchawki, które
z regulowanym opóźnieniem zbierają dźwięki ich instrumentów i ich
pieśni... Sam Taboory, manedżer, nie może już tego znieść... - Dobrze
zatrzaśnijcie drzwi wychodząc - mówi Kesey owi i oddala się...
Wszystkie światła już pogaszone, świecą tylko blado wskaźniki w
Pranksterskim Centrum Panowania... Kesey i Babbs zamknęli oczy,
brzdąkają z wolna... sami pośrodku przestronnych ciemności stodoły...
Cały świat kurczy się, zbliża, zagłębia i wpełza do środka słuchawek,
odbija się rykoszetem od regulowanego echa o późnej godzinie, a Kesey
śpiewa ponad gitarą, co brzęczy i dygoce:
- ...i co jakiś czas słychać ją, jak wydmuchuje kółka dymu naokoło
chmury i próbuje zasznurować swój bucik...
I Babbs: - ...a ta wiadomość rusza z miejsca i troszeczkę się
przebija, ale - staje -
I Kesey: - Nie jest całkiem łatwo grać na igle do podskórnych
zastrzyków jak na wiolonczeli skamieniałym nietoperzem jak
smyczkiem...
I Babbs: - Tak, nie jest łatwo pracować w takich materiałach i
powstrzymać się od uśmiechów, co spadają ci z kolan...
I Kesey: - ...a żołnierze myślą o tych marnych pchłach...
I - ...latryny brodzą z powrotem aż po moje kolana...
- Osiądźmy więc w tej walącej się klatce na ludzi i pomyślmy o
tym, czego dokonaliśmy...
- ...Tak... tam w Missisipi, ta dziwka, którą bzykaliśmy na baweł
nianym polu...
- A jednak wciąż... chcesz złapać pierwsze metro do Nieba...
- Jeśli załatwię sobie nową wagę, zabiorę się z trzeciej szyny...
- co mówiąc wstał, zebrało mu się na wymioty i spojrzał na szynę, na
iskry oraz długie, włochate nitki śliny o różnych smakach ciemnego,
jelitowego brązu...
- ...a zęby wypadały mu tuzinami, a Hitler i jego robaczywi kuzyni
zaczęli rosnąć w tej piwnicy jak nowa krzyżówka kukurydzy, a kruki
nawet go nie tknęły...
- ...a dalej na szynie stary Druh Wierny wytarł nos w ubranie
swego wuja...
- Wziąłem trochę pseulobiny i jeden długi szwindel...
- PRZEWALILIŚMY!
- ... Dziesięć tysięcy razy albo więcej...
- PRZEWALILIŚMY!
- ...tak strasznie, że straciliśmy rachubę...
- PRZEWALILIŚMY!
- ...i to wtedy, kiedy zaczynałeś myśleć: "Może wyjdę na swoje"...
- PRZEWALILIŚMY!
- ...ale to wcale nie koniec...
- PRZEWALILIŚMY!
- ...gdybyśmy mogli pozbyć się kuponów, zawalających towary...
- PRZEWALILIŚMY!
- ...dziesięć milionów razy albo więcej...
- PRZEWALILIŚMY!
- ...było idealnie, więc o co jeszcze chodzi?...
- PRZEWALILIŚMY!
- ...idealnie?...
- PRZEWALILIŚMY!