Próba Kwasu W Elektrycznej Oranżadzie

Rozdział dziewiętnasty.

Próba Kwasu W Elektrycznej Oranżadzie

19. Festiwal Tripów

Owsley odleciał! Samego Owsleya opadło to jak obsesja. Ilekroć sprawa dotyczyła doświadczeń z LSD - co w otoczeniu Owsleya zdarzało się bardzo często - powracał do relacji przeżyć z Muir Beach. Wyglądało na to, że przeraża go to i zarazem intryguje - te chore, ale cudowne szczegóły. Wszyscy słuchają... czy coś takiego jest w ogóle możliwe? W każdym razie wychodziło na to, że Owsley uważa Keseya za demona i zamierza pozbawić go dostaw LSD.
Richard Alpert też nie cieszył się z Prób Kwasu. Alpert, tak jak Timothy Leary, w imię ruchu psychedelicznego poświęcił swą akademicką karierę psychologa. Proste masy i tak niełatwo było ustrzec od histerii w związku z LSD, nawet w najbardziej sprzyjających okolicznościach - a co dopiero, kiedy używano go do maniackich, dzikich orgii w publicznych miejscach. Headzi skłaniający się ku Leary\'emu i Alpertowi nie mogli wprost uwierzyć, że Prankstersi kręcili takie numery. Spodziewali się, że w każdej chwili wybuchnie jakaś afera, jakaś masowa paranoja, że prasa rzuci się na nich i na zawsze pogrzebie ruch psyche-deliczny. Policja przyglądała się im uważnie, choć poza okazjonalnymi zatrzymaniami z powodu marihuany niewiele mogła w tej sprawie zrobić, jako że w owym czasie prawo nie miało nic przeciwko LSD. Prankstersi kontynuowali Próby w Palo Alto, Portland, Oregonie, dwie w San Francisco, cztery w Los Angeles i okolicach oraz trzy w Meksyku - i nie złamano żadnego prawa, Poruczniku - jeśli nie liczyć wszelkich praw boskich i ludzkich. - Krótko mówiąc, to skandal, ale jesteśmy bezsilni -
Próby Kwasu były jedną z tych afer, jednym z tych skandali, które kreowały nowy styl czy też nowy pogląd na świat. Wszyscy cmokają, wściekają się, zgrzytają zębami nad upadkiem dobrego smaku, moralności, nad zuchwalstwem, wulgarnością, niedojrzałością, lunatyzmem, okrucieństwem, nieodpowiedzialnością, oszukaństwem i, w istocie, wpędzają się w stan takiego podniecenia, takiej dramy, takiego ślinotoku, że nie mogą się od tego uwolnić. Staje się to ich absolutną obsesją. A teraz pokażą wam, jak powinno się to robić.
Próby Kwasu wyznaczają całą epokę stylu psychedelii i praktycznie wszystkiego, co się nań składało. Chodzi nie tylko o to, że Prankstersi robili to jako pierwsi, a raczej, że wszystko to pochodzi wprost z Prób Kwasu, w prostej linii prowadząc do Festiwalu Tripów w styczniu roku 1966. Impreza ta wyprowadziła całą sprawę na światło dzienne. Rozrywki "multimedialne" wzięły się bezpośrednio z kombinacji projekcji świetlnej i filmowej, stroboskopów, taśm, rock\'n\'rolla, świateł ultrafioletowych rodem z Prób Kwasu. "Acid rock" - brzmienie albumu Beatlesów Sergeant Pepper oraz odjazdowo-wibrujące, elektroniczne dźwięki Jefferson Airplane, Mothers of Invention i wielu innych grup - za swych rodziców mają Grateful Dead i Próby Kwasu. Dead byli dźwiękowym odpowiednikiem projekcji świetlnych Roya Seburna. Wiele z tego to, pośrednio, zasługa Owsleya. Owsley otrząsnął się z Odlotu i zaczął pompować pieniądze w Grateful Dead, a zatem także i w Próby. Być może uświadomił sobie, że Próby to pieśń przyszłości, wszystko jedno, czy on sam odleciał czy nie. Może uznał, że "acid rock" to muzyka przyszłości, a on może zostać kimś w rodzaju Briana Epsteina dla Grateful Dead. Nie wiem. W każdym razie zaczął kupować Grateful Dead sprzęt, jakiego jeszcze nigdy nie miał żaden rock\'n\'rollowy zespół, z Beatlesami włącznie, wszelkiego rodzaju tunery, wzmacniacze, odbiorniki, głośniki, mikrofony, przystawki, taśmy, kinowe kolumny nagłaśniające, statywy, reflektory, gramofony, instrumenty, miksery, tłumiki, automatyczne wielobarwne filtry, wszystko, cokolwiek było na rynku. Dźwięki przechodziły przez tyle mikrofonów, przeciągano je przez tyle mikserów i kamer pogłosowych, podbijało je tyle wzmacniaczy, miotały się po tylu głośnikach, sprzęgały się przez tyle mikrofonów, że wszystko to przypominało rafinerię chemiczną. W brzmieniu Dead było coś całkowicie nowego i delirycznie niesamowitego i prak-tycznie wszystko, co nowe w rock\'n\'rollu i jazz-rocku, jak się to podobno nazywa, wzięło się stamtąd.
Nawet szczegóły takie, jak psychedeliczna grafika plakatowa, rozdęte liternictwo quasi-art nouveau, wzory i rozedrgane kolory, elektro-pastele i widmowe Day-Glo, pochodzą z Prób Kwasu. Później inni impresa-riowie i artyści będą odtwarzać styl Prankstersów z wyrafinowaniem, o jakim im samym nawet się nie śniło. Sztuka nie jest wieczna, koledzy. Plakaty stały się dziełami sztuki zgodnymi z akceptowaną kulturową tradycją. Inni będą grali muzykę Dead z większym powodzeniem, ko mercyjnym przynajmniej, niż sam Dead. Inni będą uprawiać multi- medla, aż staną się czystą ambrozją w cukierku dla mózgu, za każdym razem ze śmietankowym nadzieniem. Na co Kesey będzie mówił: - Oni wiedzą, gdzie to jest, ale nie wiedzą, co to takiego.

To Stewart Brand wymyślił ów wspaniały Trips Festival ze stycznia 1966 roku. Brand i pewien artysta z San Francisco nazwiskiem Ramon Sender. Brand miał 27 lat i był eks-biologiem, który w Arizonie i Nowym Meksyku natknął się na indiański kult pejotlu. Założył organizację pod nazwą Ameryka Potrzebuje Indian. A potem pewnego dnia wziął LSD, tuż po tym, jak satelita Explorer wyruszył, aby sfotografować Ziemię, i kiedy poczciwe synapsy zaczęły rzucać mu się po czaszce z prędkością 5000 myśli na sekundę, poraziło go jedno z tych pytań, od których ludzkie mózgi stają w płomieniach: Dlaczego nie widzieliśmy jeszcze fotografii Całej Ziemi? I przejechał przez całą Amerykę z Berkeley w Kalifornii na Sto Szesnastą Ulicę w New York City sprzedając guziki z tym hasłem lewicowcom, prawicowcom, fundamentalistom, teozofom, malkontentom, wszystkim zdrowym na umyśle, z lekką paranoją, a także poczuciem humoru przy duszy...
On i jego przyjaciel Sender wpadli na pomysł, aby zjednoczyć wszystkie nowe formy ekspresji, które aktualnie pojawiały się tu i tam w luzackim świecie i odbyć Superpróbę Kwasu przy całkowicie otwartej kurtynie. Wynająć salę i zwołać masy. Znaleźli dla tej sprawy impresaria, Billa Grahama, nowojorczyka, który cieszył się wielkim poważaniem w alternatywnym San Francisco jako członek San Francisco Mime Troupe, grupy teatralnej regularnie nękanej przez policję z powodu politycznych pantomim wystawianych w parku, i tego typu spraw. Festiwal Tripów został wyznaczony na piątkowy, sobotni i niedzielny wieczór, 21-23 stycznia, w Longshoremen\'s Hali w San Francisco.
The Trips Festival był zapowiadany jako wielka celebracja, która miała wywołać doświadczenie LSD bez LSD, głównie poprzez zastosowanie efektów świetlnych i muzyki. Wieczór galowy, w sobotę, miał być zatytułowany "The Acid Test - Próba Kwasu z Kenem Keseyem i Merry Pranksters w rolach głównych".
Kesey i Prankstersi przygotowywali się do Festiwalu. Nawet Moun-tain Girl była pod ręką. Pozbyła się tamtych myśli i była z powrotem w autobusie. Prankstersi odbyli właśnie Próbę Kwasu w Fillmore Au-ditorium, wielkiej sali tanecznej w samym środku jednego z większych czarnych slumsów San Francisco, dzielnicy Fillmore. Była to szalona noc. Zjawiły się setki headów i luzaków z całej okolicy, zaprawionych po dziurki w nosie. Paul Krassner był z powrotem w mieście i usłyszał, jak mówiono w... Branży. Wszyscy będą "pakować kwas" około piątej czy szóstej po południu, aby przygotować się na Próbę Kwasu, która zacznie się tego wieczoru o dziewiątej w Fillmore Auditorium. Krassner przybywa i - o cholera! - widzi:
...salę taneczną surrealistycznie kipiącą paroma tysiącami ciał zaprawionych w totalny dym, w zwariowanych kostiumach i obscenicznym makijażu., z jakimś ochrypłym zespołem rock\'n\'rollowym, stroboskopowymi światłami, maszyną do robienia grzmotów, balonami, headami, wstęgami, aparaturą elektroniczną i plecami jakiegoś gościa oświadczającymi: Proszę nie wierzyć w magię jakiejś roztańczonej dziewczynie z dziesięciocenty-metrowymi rzęsami, tak że nawet ci cholerni porządkowi byli na kontaktowej fazie.
Kesey zaprasza go, aby wziął mikrofon i przyłączył się do bieżącego komentowania wydarzeń.
- Wiem tylko tyle - ogłasza przekrzykując hałas - że gdybym był gliną i wszedł tutaj, nie wiedziałbym, od czego zacząć.
Cóż, gliny weszły i nie wiedziały, od czego zacząć. Weszły, aby zamknąć Próbę o drugiej w nocy, zgodnie z miejscowymi przepisami, a cała sprawa osiągała właśnie swój najbardziej szalony szczyt. Mountain Girl dorwała się do mikrofonu i wykrzykiwała dodając ducha miotającym się tancerzom. Babbs mierzył z reflektora punktowego w błąkających sie, zaprawionych headów i przez drugi mikrofon zadawał im widmowe Pytania: - Hej, powiedz no, co cię gryzie - czyżby ci się u-u-r-r-w-w-a-a-a-ł-l-ł f-i-i-i-l-m! Page Browning był wyszczerzonym w uśmiechu Ze-lotą. Gliny zaczęły krzyczeć na nich, żeby kończyli, ale nie mogli się przebić, więc zaczęli wyciągać wtyczki z mikrofonów, głośników, stroboskopów, wzmacniaczy - ale było tam tyle tych cholernych wtyczek, najbardziej monumentalna węża jama przewodów i wtyczek w historii, że gdy tylko wyciągnęli osiem wtyczek, Mountain Girl z powrotem wsadzała dziesięć i ostatecznie schowała się z mikrofonem gdzieś na balkonie, skąd wykrzykiwała instrukcje dla tancerzy i gliniarzy - głośniej muzyka, jeszcze wina - a oni nie mogli jej znaleźć. W końcu kazali Prankstersom zacząć opróżniać salę, co zrobili, z wyjątkiem Babb-sa, który usiadł na krześle i ani drgnął.
- Powiedzieliśmy ruszać się - powtórzyły gliny.
- Ja nie muszę - odparł Babbs. - Ja jestem tu szefem. Oni pracują za mnie. - Taaaak? - i jeden z gliniarzy łapie Babbsa za świecącą kamizelę, którą ma na sobie, ale udaje mu się tylko oddzielić go od niej.
Babbs szczerzy się po maniacku, ale nagle robi się bardzo poważnie i nieprzyjemnie.
- Jesteście aresztowani!
- Za co?
- Sprzeciwianie się.
- Sprzeciwianie się czemu? - Pójdziecie spokojnie, czy mamy was zabrać?
- Jak sobie życzycie - mówi Babbs, teraz już szczerzy zęby w najbardziej przerażającym uśmiechu tak, jakby następnym krokiem miało być osiem ciosów karate w gardziele i podroby. Naraz robi się meksykański remis - obie strony piorunują się wzrokiem, ale na razie żadna nie wyprowadza ciosu. Oczywiście to poważna zadyma. W ostat niej chwili na scenę wkracza paru prawników Keseya i wszystkich uspokajają, perswadują glinom, perswadują Babbsowi i cała sprawa rozchodzi się po kościach jako element Totalzadymy.

Prawnicy - owszem. Marihuanowe oskarżenie Keseya z czasów wielkiego aresztowania w La Rondzie od dziewięciu miesięcy obija się rykoszetem po systemie sądowym powiatu San Mateo. Prawnicy Keseya zaatakowali nakaz, który upoważnił owych wszelkiej maści stróżów prawa do nalotu. Sprawa zaczęła się od przesłuchania przed Grand Jury, co jest rzecz jasna procedurą poufną. Oskarżenie twierdziło, że dysponuje najróżniejszymi dowodami świadczącymi, jakoby Kesey i Prankstersi podawali narkotyki nieletnim. Prawnicy Keseya próbowali wywrócić całą sprawę na podstawie tego, że oryginalny nakaz tamtego nalotu był sfałszowany. To się nie powiodło i Kesey miał teraz do wyboru: albo stawić się przed sądem i na mnóstwie koszmarnych przesłuchań, albo zrezygnować z otwartego procesu i pozwolić sędziemu rozstrzygnąć sprawę na podstawie protokołu z postępowania przed Grand Jury. Ostatecznie ustalono, że Kesey podda się rozstrzygnięciu sędziego. Najprawdopodobniej dostanie łagodny wyrok. Później i tak będzie mógł wnieść apelację na podstawie tego, że nakaz był lipny. Cała sprawa z sędzią była, pośrednio, ekwiwalentem wniosku o poniechanie sporu. 17 stycznia 1966 roku, na cztery dni przed Trips Festival, sędzia przykładnie uznał Keseya za winnego i skazał go na sześć miesięcy pracy przymusowej oraz na trzy lata dozoru sądowego. Tego mniej więcej spodziewali się jego prawnicy. To nie było takie straszne. Jak na ironię obóz mieścił się tuż obok La Hondy i więźniowie znaczną część pracy odbywali przy wyrębie skrawka lasu z tyłu obejścia Keseya. Było w tym coś bardzo zabawnego. Seledynowe polanki dla pracujących mas. Było w tym jeszcze więcej ironii. McMurphy z Lotu nad kukułczym gniazdem zaczął swe przygody od wyroku skazującego go na sześć miesięcy w obozie pracy. Od czterech lat Kesey był McMurphym na wolności. Teraz może będzie McMurphym za kratkami, na dobre. Może... w każdym razie nie był to jeszcze żaden cholerny koniec świata. A wtedy zdarzyła się głupia sprawa.

Wieczorem 19 stycznia, na dwa dni przed Festiwalem Tripów, Kesey, Mountain Girl i kilkoro Prankstersów wybrali się do domu Stewarta Branda w North Beach w San Francisco, aby naradzić się przed Festiwalem. Trochę po północy Kesey i Mountain Girl wyszli na dach budynku, rozłożyli starą, niebieską matę, którą wyjęli z czyjegoś auta, i wyciągnęli się na niej, napawając, się spokojem resztek North Beach. To miła i swojsko cygańska osobliwość, to North Beach. Slumsy z widokiem na morze. W dali światła zatoki, łodzie rybackie, honky-tonki i następne światła wspinające się na wzgórza San Francisco, a bliżej asfaltowe kwadraty dachów, różne poziomy, drabiny - podziwiali ten układ, ładny, pogodny i trochę artystowski, ale takie jest North Beach. Mountain Girl, masa ciemnych, brązowych włosów i wielkie brązowe oczy, które nadawały jej wyraz prostoduszny i figlarny - Keseyowi przychodzi na myśl - to raczej oczy szczenięcia irlandzkiego setera, który właśnie przechodzi od niezgrabnych, beztroskich figli do obowiązków wierności.
Mountain Girl entuzjazmuje się Festiwalem Tripów.
- Z tym wielkim nowym głośnikiem - mówi - uda nam się nagłośnić to miejsce tak, że będzie słychać, jak pchły pierdzą!
Od niezgrabnych, beztroskich figli do obowiązków - Kesey czuje się staro. Kiedyś ogier o tak wspaniale prężnej muskulaturze - czuje, jak twarz wykoślawia mu ciśnienie... wiecznej przepychanki, prawniczych sztuczek, usankcjonowanych prawem kłamstw po obu stronach, poli-tykowania, podlizywania się, wysłuchiwania pouczeń, wykrzywiania się w tych starych, dyplomatycznych uśmiechach...
- Słychać, jak pchły pierdzą!
- Nie mów hop - powiada Kesey.
- Mając tyle dni na ustawienie? Zawsze dotąd wchodziliśmy do sali tego samego wieczoru i wszystko się nam udawało.
Itp., itd. - Kesey i Mountain Girl leżą na brzuchach z podbródkami w dłoniach, gapią się cztery piętra w dół w uliczkę pod nimi i od czasu do czasu zgarniają żwir z dachu i rzucają w dół...
...no tak... hmmm... o 1:53 w nocy gliny z 19 Komisariatu odbierają telefon od jakiejś kobiety spod 18 przy Margrave Place, stwierdzający, że pijani chuligani, czy ktoś taki, rzucają w jej okno kamieniami. Niedługo po drugiej w uliczkę wjeżdża policyjny samochód. Więc Kesey i Mountain Girl przyglądają się rozbawieni. Aha, policyjny samochód na dole, policja przyjechała samochodem. Na podjeździe na stoku wzgórza, o jakieś pięćdziesiąt metrów stąd, błyska czerwone światło. Błyska czerwone światło i policyjny samochód turla się uliczką. Och, znowu ten synch, proszę kolegów. Gliny wchodzą do domu. Ciekawe po kiego grzyba. Czy ja kiedyś zmądrzeję? Czy raz jeszcze będę leżał nawalony i oczom nie wierzył, podczas gdy dwóch gliniarzy wspina się pięć pięter, żeby zabrać mnie do dołka... Och, ta logika czadu i synchu. Kesey i Mountain Girl naraz widzą to wszystko, teraz, tak jasno. To takie oczywiste, że aż fascynujące. Widzą to, zamilkli z podziwu. - Wynoście się, spadajcie, zrywajcie się, uciekajcie, schowajcie się, zniknijcie, zmywajcie się. - sygnał alarmowy jest tak bardzo wyraźny, błyska i błyska, czerwono, nic, czerwono, nic, czerwono, nic, czerwono, nic, ale wynosić się? I darować sobie to wszystko? Co tak wolno obraca się w interferometrycznym synchronizmie? Tak jak tamtym dziwnym razem, kiedy startował w olimpijskich eliminacjach w zapasach w roku 1960 w San Francisco Olympic Club, pierwsza runda przeciwko zwalistemu ogie-rowij i wziął parę witamin przed walką, na podkręconych obrotach, podkręconych obrotach, nie na żadnym koksie, och mamo&tato&bra-ciszku&siostrzyczko&drodzy-ale-ciemni, wszyscy olimpijczycy ćpają, przymusowi pigułoheadzi, patrzcie, jak ich prowadzą, całych wspaniałych w blasku żylastej muskulatury i króciutkich jeżyków, jak ich prowadzą do stołu, a przy każdym nakryciu zestaw kapsułek, jak kieliszki do wina na wystawnej kolacji, kapsułki z żelazem, kapsułki z wapnem, kapsułki, które ścisną ci okrężnicę i rozluźnią ci serce, kapsułki z B12, potężnym jak czysta amfetamina, co zamieni ci naczynia krwionośne w czarne węże, kapsułki, abyś był zawzięty i brutalny w szczękach, abyś był silny i sprężysty w barach, abyś miał szyję szalonej małpy, ostre kły, splot słoneczny pantery; rząd króciutko ostrzyżonych hodowlanych buhajów, spreparowanych z chemikaliów wciskanych do gardła siłą, codziennie, przy każdym nakryciu - podkręcone obroty, podkręcone obroty, podkręcone obroty w oczekiwaniu na sędziego, aby machnął ręką w powietrzu na znak rozpoczęcia walki, machnął... to takie fascynujące... jest jak motor na pełnych obrotach z wyłączonym sprzęgłem... to intrygujące, wcale nie onieśmielające, gdy wspaniały ogier chwyta go ogromną dłonią powyżej kolana i ciągnie w dół - Kesey jest dwojgiem ludzi, podkręca obroty tu na macie i podkręca w eterze jako ciało astralne, przygląda się - a to ciekawe! - niemożliwe, by ktoś był taki silny jak ten facet i dokonał przyziemienia ciągnąc w dół za kolano - nie ma obawy, drodzy przyjaciele, po prostu fascynacja - i w ten sposób facet zdobył trofeum za najszybsze zwycięstwo przez położenie na łopatki na tym turnieju, podczas gdy jego motor nabierał obrotów w takt innego wahadła -
- fascynujące! - więc -
- ze sfatygowanego, artystowskiego włazu na dach wychodzą dwaj gliniarze. Funkcjonariusze Fred Pardella i Thomas O\'Donnell z 19 Komisariatu, jeśli chodzi o ścisłość -
To, co wydarzyło się zaraz potem, stało się później, po wielu miesiącach ucieczki, przedmiotem dwóch spraw sądowych w San Francisco, obu nie rozstrzygniętych na skutek niejednomyślności lawy przysięgłych, w drugiej sprawie w stosunku II do I przeciwko Keseyowi. Według funkcjonariuszy Pardelli i O\'Donella, odnaleźli oni podejrzanego Keseya, dziewczynę Adams i plastykowy woreczek zawierający pewną ilość brązowawej roślinności. Po czym funkcjonariusz O\'Donell przystąpił do zabezpieczenia dowodu, Kesey zaś powstrzymał go od tego siłą, wyrzucając woreczek na sąsiedni artystowski, prostokątny dach, a bardzo mało brakowało, żeby funkcjonariusza Pardellę razem z nim, po czym funkcjonariusz O\'Donell wyciągnął spluwę i aresztował zarówno Keseya, jak dziewczynę. Odzyskany następnie plastykowy woreczek zawierał 3,54 grama marihuany.

A to się dopiero porobiło, nie ma co. Ponowne oskarżenie o posiadanie marihuany niosło ze sobą automatycznie wyrok pięciu lat bez możliwości zwolnienia warunkowego. W każdym razie czekały go teraz co najmniej całe trzy lata wyroku w powiecie San Mateo, jako że jednym z warunków tamtejszego sędziego było zerwanie stosunków z Pranks-tersami. Mountain Girl gotowa była wziąć na siebie całą gadkę.
- Właśnieśmy się rozstawali - powiedziała prasie. - On nie miał się już zadawać z nami, niesfornymi lekkoduchami. Mieliśmy go już więcej nie zobaczyć. Cóż... starała się. Kurator Keseya w sądzie powiatu San Mateo radził mu, żeby, na miłość boską, trzymał się z daleka od Festiwalu Tripów albo będzie po nim, ale cała sprawa była już o wiele dalej, o wiele bliżej starego dobrego Miasta Na Skraju, w gruncie rzeczy.
Kesey wyszedł z Sądu Miejskiego w San Francisco 20 stycznia razem z Mountain Girl i Stewartem Brandem, wprost do autobusu pełnego Prankstersów, aby przejechać się po mieście i zareklamować Trips Festival. Wysiedli na Union Square. Kesey nosił białe levisy z pośladkami ozdobionymi inskrypcjami GORĄCO po lewej, ZIMNO po prawej, a TYBET pośrodku - i parę niebieściutkich, wysokich butów. Wszyscy pobawili się "Maszyną do grzmotów" Rona Boise\'a wibrującą opętanymi dźwiękami na Union Square, w samym sercu miasta.
Pomijając wszystko inne, drugie aresztowanie Keseya było wspaniałą reklamą Festiwalu Tripów. Trafiło do wszystkich gazet w San Francisco. W luzackich, intelektualnych, a nawet towarzyskich kręgach miasta wiadomość o Festiwalu rozchodziła się jak febra. Ten straszny narkotyk LSD. Acid heads. Doświadczenie LSD bez LSD, jak to ogłaszano i czemu - co więcej - rzeczywiście dawano wiarę. Ale przede wszystkim dało się odczuć powiew nowego stylu życia. Czy sądzisz, że to jest ta - nowa fala...?
I kupuje się bilety, o Boże - dla Normana Hartwega sama ta myśl jest absurdalna - i mamy profesjonalnego organizatora - wszystko to absurd, ale tysiące ludzi ciągną do Longshoremen\'s Hali na Trips Festival, tysiące nawet pierwszego wieczoru, głównie indiańskiego, na dziwactwo wystawione przez organizację Branda, Ameryka Potrzebuje Indian, a teraz, w sobotę wieczór, ogromna ciżba wali na Próbę Kwasu. Norman jest kompletnie zaprawiony LSD - a przyjrzyjcie się tylko tym bzikom, którzy tu pędzą. Norman nie jest jedyny. "Doświadczenie LSD bez LSD" - śmiechu warte. W rzeczywistości headzi ściągają setkami, nawaleni, że w dyńkach się nie mieści, setki headów po raz pierwszy wychodzą na światło dzienne, tak jak wtedy, kiedy Prankstersi pojechali na koncert Beatlesów w pełnej kostiumowej gali, wyglądali tak niesamowicie i tak totalnie oddaleni, że nikt nie mógł w to uwierzyć. Nikt publicznie nie zaryzykowałby czegoś takiego. No cóż, dzieciaki po prostu przeżywają doświadczenie LSD bez LSD i tyle, tak to po prostu wygląda. Ogromny, oszalały wir. Bardzo ładnie. Reflektory i projektory filmowe omiatają salę, chodzi pięć projektorów filmowych i Bóg jeden wie ile rzutników światła, interferometry, in-tergalaktyczne morza science fiction na wszystkich ścianach, głośniki, którymi sala naszpikowana jest wszędzie wokół jak płonącymi kandelabrami, eksplodują stroboskopy, lampy ultrafioletowe z umieszczonymi pod nimi obiektami w Day-Glo i z farbą Day-Glo do zabawy, światła uliczne u każdego wejścia błyskają na czerwono i żółto, dwa zespoły, Grateful Dead i Big Brother and the Holding Company, stadko dziwnych dziewczyn w gimnastycznych trykotach skacze wokoło i gwiżdże w gwizdki do tresury psów - i Prankstersi. Paul Foster owinął całe buty czarną taśmą izolacyjną i wyżej, kostki, nogi i biodra, aż po żebra, gdzie zaczynała się biała koszula, i zabandażował na biało całą twarz i czaszkę, zostawiając tylko szparki na oczy, na które założył ciemne okulary. Ponadto chodzi o kuli i nosi znaczek z napisem: "Ty należysz do Pokolenia Pepsi, a ja jestem pryszczatym frikiem!" Wirnik! A także headzi z różnych stron, w ponczach i naszyjnikach, z mandalami, w indiańskich opaskach na głowach i w indiańskich koralikach, wielki sezon na to wszystko, a jeden w skórzanym kaftanie bez rękawów z wypisanym szablonem na plecach napisem: "Wódz Indian Mojo Cwana Dupa". Mojo! Och te pokręcone stroboskopy, które zamieniają każdą szypulkę mózgu w kalafior wybuchający pomarszczonymi, pingpongowymi piłeczkami - nie wytrzymam - i jakaś dziewczyna rwie na sobie bluzkę i tańczy z nagą piersią, a jej wielkie cyce rozpadają się w bezkresną strugę czerwonych jak rubin, sterczących sutek, bijących strumieniem ze wspaniałego mleka-z-miodern w stroboskopowym świetle. Tańczą w ekstazie, niezły makaron podrygujących biustów bez staników, kręcących się tyłków jak świeże bułeczki i zwielokrotnionych ramion wijących się i wymachujących wokół. Tysiące zwykłych intelektualistów i inteligentów oraz zgredo--hippiesów w stylu North Beach gapią się i uczą. Przygląda się dr Francis Rigney, Psychiatra Beat Generation i wszyscy Wujaszkowie, niedobitki z okresu Beatu, Eric "Big Daddy" Nord i Tom "Big Dad-dy" Donahue oraz prasa, wibrują pod maszyną Rona Boise\'a do robienia grzmotów. Wielki raut trwa, sami rozumiecie.
A pośrodku sali - wieża centrum Panowania Prankstersów. Do tego doszło i było idealnie. Babbs nadzorował budowę wielkiego rusztowania z rur i platform w samym środku sali. Rosła i rosła ta wieża, w miarę jak Prankstersi dodawali sprzętu, mikrofonów, wzmacniaczy, punktaków, projektorów i całej reszty, właściwej architektury Panowania, koniec końców. Babbs przy gałkach, Hagen na górze kręci film, Film trwa nadal. Kesey natomiast zajął jeszcze wyższy poziom Panowania, wysoko na balkonie, w srebrnym kosmicznym kombinezonie z wielkim bąblem kosmicznego hełmu. Na początku wymyślił to sobie jako przebranie, aby mógł być obecny nie narażając sądów na zły humor i oburzenie, ale oczywiście natychmiast wszyscy rozpoznali Kosmonautę, więc usadowił się wysoko ponad tym wirem, z rzutnikiem, za pomocą którego różne rzeczy napisane na celofanie można wyświetlać w mamucich rozmiarach na ścianach.
Zonker tańczy w zawirowaniu czystej, niczym nie zmąconej rozkoszy, na takiej fazie, na jakiej nie był jeszcze nigdy w życiu, co w przypadku Zonkera oznacza poważną fazę. Norman, strzaskany, ale z misją-Norman ma krążyć pomiędzy masami z kamerą filmową. Tyle że nie ma zasilacza, więc musi włączać kamerę do gniazdek w ścianie i krążyć z wielkim, długim sznurem. Wizjer przycisnął do oka i powoli cały wir wpada do tego jednego oka, jedność, ja, naczynie wszechobejmujące, Atman i Brahman, niech wszystko wpływa do środka, aż - satori - osiągnie stan idealny, a on uświadomi sobie, że jest Bogiem. Przemierzył całe kilometry przez wijącą się, makaronową, ekstatyczną masę i czy kamera może być wciąż jeszcze włączona do prądu? - albo czy to może mieć jakieś znaczenie? deus ex machina., a świat wpływa do jednego oka. Zasadniczo ważne staje się, aby dotrzeć do Węzła Centralnego, Wieży panowania, do wielkiego elektrycznego żurawia kierunkowego mikrofonu, który sterczy ze szczytu zbudowanej z rusztowań wieży i zbiera zespół - i oto jest - wszystko jest w tym momencie. Zaczyna gramolić się na rusztowanie, wciąż z wielką kamerą na ramieniu i przy oku, wszystko wpływa jak do lejka, kabel i wtyczka ciągną się za nim poprzez masy jak wąż. A kimże mogłyby być te wściekłe formy? - prawda, to Babbs i Hagen, Babbs pokazuje Normanowi na migi, żeby wynosił się z platformy, tylko tu przeszkadza, tu nie ma miejsca, wynoś się stąd, do cholery - kosmicznego śmiechu warte, jako że, oczywiście, oni nie zdają sobie sprawy z tego, kim on jest, to znaczy Bogiem. Norman, potulny, łagodny, nie narzucający się, zza linii autu, śmieje się z nich kosmicznym śmiechem i dalej lezie. W każdej chwili, w pełni zdaje sobie z tego sprawę, może sprawić, że znikną w... jego oku, to tylko dwa skrzepy w strumieniu świata, Babbs i Hagen.
- Norman, jeśli się stąd, do cholery, nie zabierzesz, to cię strącę! - Babbs wydaje się ogromny i nieposkromiony w tej samej pozie, jaką przyjął wobec glin w Fillmore i myśli Normana rozszczepiają się nieco wzdłuż jego chiazmy, jak uskok San Andreas, na niezniszczalny, źródłowy lęk przed strąceniem i skręceniem jego, Normana, karku i na ten drugi, Kosmiczny Boży Śmiech z tego, jak daremna jest poza Babbsa; wibruje delikatnie pomiędzy Bogiem i nie-Bogiem, ale potem ów śmiech nadciąga falą, jako prosty kosmiczny fakt, że on, Norman, właśnie ośmiela się rzucić wyzwanie, ten nowy on, i naprawdę nic nie mogą na to poradzić - Babbs wpatruje się w wyszczerzoną w uśmiechu, za-prawioną postać z wielką kamerą, która gramoli się na rusztowanie. Babbs rozkłada ręce, poddaje się, Norman się wspina. Bóg! W Wieży Panowania. Cóż, jeśli jestem Bogiem, potrafię opanować to wszystko. wpatruje się w wir pod sobą. Czyni gest - i staje się ciałem! - oto tłum faluje tu, jeszcze raz, i oto faluje tam - tak jasne jest to, co ma się stać, że on potrafi to przepowiedzieć, wielka erupcja ekstatycznego tańca w tamtej grupie, w świetle stroboskopów, zaraz wybuchnie, i wybucha, rzecz jasna - wibracja wzdłuż tej szczeliny, uskoku, tu chodzi o syn-chroniczność, my tu sobie żartujemy, ale oni to robią - zacznijcie muzykę! - i zaczyna się - satori, w Węźle Centralnym, jak zostało zapisane - ale zaprawdę, powiadam wam - i dokładnie w tym momencie na ścianie pojawia się wielki, czerwony napis:


KAŻDY, KTO WIE, ŻE JEST BOGIEM,
NIECH WEJDZIE NA SCENĘ

Każdy? - Chiazmatyczne połówki wibrują, Bóg i nie-Bóg, a potem uświadamia sobie: to napisał Kesey. Kesey, tam na balkonie, w kosmicznym kombinezonie, napisał to na rzutniku i wyświetlił na ścianie, dokładnie w tym momencie. Co mam robić, ja Archanioł, Norman z niedowierzaniem wytrzeszcza oczy - z niedowierzaniem w co? - a na scenę wspina się jakiś czarnuch z dziką czupryną prawdziwych czar-nuchowatych włosów, z opaską zawiązaną u ich nasady tak, że buchają jak wielki szary mlecz, luźna koszula powiewa w światłach, to Gaylord, jeden z niewielu czarnuchów na sali, błyska blaskiem uśmiechu na kwasowym przelocie i pomalutku zaczyna sobie ślicznie, pobożnie tańczyć, Bóg Gaylord... Co, do diabła. Norman czyni gest nad tłumem, a ten nie faluje. Ani tu, ani tam. Przepowiada, że tamta grupa uniesie się w ekstatycznej lewitacji, a ona się nie unosi. W istocie opada ku podłodze, jakby ktoś tam napluł, żałosne księżycowe oczy smętnie wznoszą się w kwasowym spojrzeniu. Sayonara, Boże. A jednak... a jednak...

Wielki, dziki karnawał trwał przez trzy noce. Była to wielka sprawa, pod każdym względem. Pod tym choćby, że Trips Festival w ciągu tych trzech dni przyniósł 12 500 dolarów wpływów brutto, niemal bez kosztów administracyjnych, oraz że narodził się nowy genre zabawy klubowej i tanecznej. Dwa tygodnie później Bili Graham otworzył w Fillmore Auditorium interes, urządzał Festiwale Tripów co weekend i miał komplety. Dla samych acid headów Trips Festival był jak pierwszy krajowy zlot ruchu alternatywnego, który egzystował dotąd na zasadzie cicho-sza, wasza grupa naszą grupę... Headzi byli zaskoczeni tym, jak liczne stały się ich szeregi - i nie posiadali się z euforii z powodu tego, że mogli wyjść na światło dzienne, nawaleni jak stodoły i ani niebo, ani prawo nie zwaliło się im na karki. Prasa podtrzymywała przekonanie, że było to doświadczenie LSD bez LSD. Nikt w alternatywnym świecie San Francisco nie miał takich złudzeń i w tamten weekend rozpoczęła się era Haight-Ashbury.
Festiwal Tripów wiele zmienił. Ale gdy tylko opadło zawirowanie, Kesey był z powrotem tam, skąd zaczął, jeśli chodzi o wyszczerzony w koślawej dezaprobacie świat wymiaru sprawiedliwości powiatów San Mateo i San Francisco. Sukinsyny ryły już pod nim więzienny dołek. Już go wykopali z domu w La Hondzie. Werdykt sędziego de Matteisa nakazywał Keseyowi między innymi wynieść się z La Hondy, sprzedać dom komuś, kto nie ma nic wspólnego ani z nim samym, ani z jego sprawami, nie przekraczać granic powiatu San Mateo, z wyjątkiem spotkań z kuratorem sądowym czy podróży tranzytową autostradą Har-bor Freeway albo samolotem nad terytorium powiatu oraz wycofać się osobiście, a także wycofać wszelkie swoje wpływy, z terenu rzeczonego powiatu. Tak więc Kesey, Faye i dzieci przenieśli się do Spread, domu Babbsa w Santa Gruz. Kiedy skradał się tam 23 stycznia, czekał już na niego nakaz aresztowania z powodu naruszenia warunków zawieszenia kary.
Cóż, to ich Film, Tonto, i wszyscy wiemy, jak się kończy. Trzy lata w lochu San MateO plus pięć, osiem lub dwadzieścia, które dołożą mu w San Francisco, aby, póki żelazo jeszcze gorące, dać nauczkę wszystkim ćpunom, tripom i festiwalom. Kesey natychmiast zwołał odprawę i pamiętacie tę drobną wzmiankę sprzed paru miesięcy o przygotowaniach do Meksyku...?
Więc zebrali się w Spread.
- Jeśli społeczeństwo chce, żebym był wyjętym spod prawa bandytą - mówi Kesey - to będę bandytą i to jeszcze jakim. Ludzie potrzebują czegoś takiego. Ludzie zawsze potrzebują bandytów.
Prankstersi zrozumieli to od razu.
Taka jest więc obecna fantazja: dziś w nocy Kesey zrywa się do Meksyku. Przejedzie granicę na pace furgonetki Rona Boise\'a. Boise był wtedy u Babbsa i miał furgonetkę, która służyła mu za coś w ro-dzaju ruchomej pracowni. Mieścił się tam jego cały sprzęt do spawania, Palniki acetylenowe, tym podobne rzeczy. Pracował z tyłu za domem na błotnistym placyku, przekształcając stare samochodowe błotniki w erotyczne pozy z Kamasutry. Ostatecznie psychedeliczny samochód Roya Seburna, jego minibus, także tam trafił pod palnik, jako że zepsuł się na dobre. Nic nie trwa wiecznie. Sztuka nie jest wieczna. Ruszą w stronę Puerto Yallarta. Weźmie ze sobą prawo jazdy innego Pranks-tersa, na wypadek gdyby potrzebował dowodu tożsamości. Tymczasem, dla zmylenia przeciwnika, ostatni wielki numer. Trip Samobójczy.
Kesey napisze list samobójczy. Potem D-----, który z wyglądu niezwykle go przypomina, ubierze się tak jak on, wsiądzie w starą ciężarówkę, która się tam poniewierała, pojedzie wzdłuż wybrzeża w stronę Oregonu, wybierze odpowiednie miejsce na klifie, rozwali ciężarówkę o drzewo, wysiądzie i na brzegu zostawi buty, żeby wyglądało na to, że wskoczył do wody, popłynął w morze i już nie wrócił do swego bagna trosk. Pomysł polegał na tym, że D-----jest wystarczająco podobny do Keseya, zwłaszcza w pranksterskim kostiumie, aby każdy, kto zobaczy go po drodze, zapamiętał go jako odpowiadającego rysopisowi Keseya. Niech sobie to wyjaśniają. Nawet jeśli nie dadzą się nabrać, może przynajmniej zelży ciśnienie. Po co mamy zadawać sobie tyle trudu - może ten świr rzeczywiście leży sobie na dnie oceanu, ach te cholerne ćpuny...
- Mam nadzieję, że D-----nie da w d------ po wiedziała Mountain Girl. Ale była dobrej myśli. Cała ta sprawa miała mnóstwo elan du Prank.
Tego wieczoru Kesey i Mountain Girl upalili się trawą i zaczęli układać wielki samobójczy list.
"Ostatnia wola. Głos dla Barry\'ego, to głos dla zabawy. Ja, Ken Kesey, będąc (no, no) zdrowy na ciele i umyśle, niniejszym zostawiam cały fajans Faye, Korporację, gotówkę i dzieła (właśnie wydaje mi się, że nikt nie kupi tego numeru i właśnie wydaje mi się, że to podoba mi się jeszcze bardziej)..."
O cholera, ale jaja. W mózgach bulgotał im wpust za wpustem i wszystkie bajeranckie metafory przeznaczenia, wszystkie bajeranckie teksty, na które wpadłby każdy przyzwoity poeta bajerant, gdyby zajrzał Pani Kostusze w zadek:
- Wietrze, wietrze, nie zsyłaj mi wszakże tego miejsca, dalej...
Więcej! Więcej! Głośniej muzyka, jeszcze wina!
- ...Oceanie, oceanie, oceanie, w końcu cię pobiję, tym razem ci? powalę. Przejdę przez twoje głodne żebra na piętach...
I tak to szło, jako aktualna relacja z przyszłej szalonej jazdy wzdłuż wybrzeża, poszukiwania ulubionego klifu, z którego można by skoczyć, zapewne, sytuacja bulgotała mu w mózgu, a także w mózgu Mountain Girl, na wytartym dywanie w dużym pokoju u Babbsa. Do diabła, dorzućmy trochę kwasu - uwierzą, że ten cholerny, nawiedzony ćpun wziął to straszne LSD i na dobre skręcił sobie kark - i, do cholery, trzasnął zakręconym wehikułem w drzewo, zbryzgał krwią wiarygodności cale kalifornijskie wybrzeże:
- ...znowu zgubiłem ocean. Pięknie. Jadę setki kilometrów w poszukiwaniu mego jedynego klifu, wpadam w pułapkę kwasu tak, że nie mogę odnaleźć oceanu, w końcu ląduję na jakiejś sekwoi...
Pięknie. Gotowe, Ron? Wsiada do furgonetki Boise\'a i ruszają na południe w stronę San Diego, granicy z Meksykiem, Tijuany i krainy wszystkich zawodowych Bandytów.

Kategorie

Zajawki z NeuroGroove
  • Bad trip
  • Szałwia Wieszcza

Chyba dobre

Zastanawiałem się- jak to będzie?

Spodziewałem się mniej więcej czegoś w stylu DXM x100

Ale srogo się myliłem.

Oczekiwanie podniecało mnie niemiłosiernie. Dzięki pewnemu człowiekowi (świat niech Ci błogosławi :D) paczka z Divinorum gnała do mnie kurierem. Dzisiaj zadzwonił około godziny dwunastej, że zaraz będzie. To był dla mnie Święty Graal.

  • Damiana
  • Mieszanki "ziołowe"
  • pFPP

pokój, ciemno, forum-dopalacze i mega dobry humor, muzyka,

Info o mnie - 20 lat, 72 kg, 176 cm

  • 25C-NBOMe
  • Marihuana
  • MDMA (Ecstasy)
  • Przeżycie mistyczne
  • Tytoń

Pozytywny trip po pozytywnym dniu

Uczestnicy tripu:

 

Szaman (ja)-18 lat 

 

K.-Najmłodszy z ekipy, a wyglądający najstarzej (bardzo bujna broda)

 

M-Dobry kumpel, niegustuje w psychodelikach

 

I-Najlepszy kumpel, uzależniony od Mj (o tym póżniej)

 

 

 

Początek

 

  • Marihuana