18. Tasmańskie diabelstwo Cosmo
- CZY TY PRZEJDZIESZ PRÓBĘ KWASU? -
Idzie zew
W gałkach pranksterskich oczu rzeźbiony
gotykiem Lincolna
Gdy tak lamentujemy
Na tym cmentarzu wśród kamieni
nagrobnych z księżyca filozofując z wolna
To twoja rasa -
Czy ty przejdziesz Próbę Kwasu?
Babbs i Kesey się bujają
Na Kalifornii cmentarzu wyją
z głębi czasu
Naraz
LSD dali w gaz aż po skraj
stromy swego
Misjonarzy losu
Czy ty przejdziesz Próbę Kwasu?
Kamienie nagrobne!
Grobowce, trumny i nagie, węglem datowane kości
Snów transfuzja
Z Komunalnego Zapasu:
Czy ty przejdziesz Próbę Kwasu?
Grupowa świadomość,
Co odleciała wysoko, Majorze, ale wszystko widzi
w księżycowym blasku
Natchniona
Ceremonią konieczną w księżycowym błysku
Aby rozniósł się
Manifest Prankstersów po krańce
Ziemi. Mentalne święto
w księżycowym statku
Próba Kwasu...
...i wynurzył się Kesey z niesamowitej nocy na cmentarzu z wizją
podłączenia dosłownie całego świata i z niezwykle praktycznym
sposobem na to, znanym jako
THE ACID TEST, czyli PRÓBA KWASU
Bowiem, jak napisano: ...narasta w nim pilna potrzeba dotarcia
z dobrą nowiną do wszystkich ludzi... kształtuje rytuały, często
angażujące muzykę, taniec, liturgię i ofiarę, aby osiągnąć
zobiektywizowany i stereotypowy wyraz owego oryginalnego,
spontanicznego doświadczenia religijnego.
Chryste! Ileż ruchów przed nimi natknęło się na ten sam problem.
Każda wizja, każde wtajemniczenie... oryginalnego kręgu pochodzi
zawsze z tego nowego doświadczenia... z owego
kairos... i jakże to opowiedzieć! Jak przekazać je masom
ludzi, którzy sami nigdy go nie przeżyli? Nie można zawrzeć tego
w słowach. Trzeba stworzyć okoliczności, w których odczują pewne
przybliżenie tamtego wrażenia, owego wzniosłego kairos. Trzeba
wprawić ich w ekstazę... buddyjscy mnisi pogrążają się w kosmicznej
miłości poprzez post i kontemplację; hinduiści odlatują w bhakti,
czyli żarliwą miłość w boskim opętaniu, ekstatyczne zatopienie się w
Krishnie, poprzez seksualne orgie albo bachanalie ucztowania;
chrześcijanie trafiają do Miasta Na Skraju poprzez gnostyczny onanizm
albo Serce Jezusowe albo Dzieciątko Jezus ze swoją krwawiącą raną -
albo -
PRÓBĘ KWASU
I naraz Kesey spostrzega, że oni, Prankstersi, mają już wiedzę i
maszynerię, aby kreować stany rozszerzonej świadomości, jakich świat
nie widział, totalnie zakręcone, podpalone, wzmocnione i... opanowa
ne - mają najskuteczniejszy z dotychczas wymyślonych kluczy do
otwierania drzwi umysłu tego świata: a mianowicie LSD Owsleya.
Całymi miesiącami Kesey pracował nad... fantazją... Kopuły. Miała
to być wielka, złożona z czterościanów, kopulasta konstrukcja na
walcowatej podstawie. Wyglądałaby jak ogromny grzyb. Wiele poziomów.
Ludzie wspinaliby się schodami w górę walca - kupowali bilet? -
no cóóóóóż - a kopuła miałaby wspaniałą podłogę z gumowej
pianki, na której mogliby się położyć. W gumowej piance, poniżej
poziomu podłogi, umieszczono by projektory filmowe, odtwarzacze
wideo, rzutniki świateł. Wszędzie, w całej kopule, zainstalowano by
głośniki, mikrofony, magnetofony, urządzenia do transmisji na żywo,
do odtwarzania nagrań, regulowanego echa. Ludzie mogliby brać LSD,
speed albo palić trawkę, kłaść się i przeżywać, co dusza zapragnie,
zamknięci i zanurzeni w planecie świateł i dźwięków, jakich nie zna
wszechświat. Światła, filmy, wideo, wideo ich samych, połyskujące i
wirujące po całej kopule wiązki reflektorów bijących z podłogi
spomiędzy ich ciał. Dźwięki rozbrzmiewające w kopule jak tajfun.
Filmy i taśmy z przeszłości, taśmy dźwiękowe i wideo, transmisje i
projekcje teraźniejszości, taśmy i humanoidalne odgłosy przyszłości -
ale wszystkie razem wprowadzane teraz - tu i teraz -
kairos - w rozszerzoną korę mózgową...
Kopuła była, oczywiście, inspiracją Buckminstera Fullera,
projekcje świetlne przede wszystkim Gerda Sterna z grupy USCO, choć
Roy Seburn zrobił już z nimi wiele rzeczy, a Page Browning objawiał
talent, który wszystkich zaskakiwał. Ale magiczna kopuła, nowa
planeta, to pomysł Keseya i Prankstersów. Idea sięgała ponad to, co
później znane było jako rozrywki multimedialne, obecnie standardowa
praktyka w "dyskotekach psychedelicznych". Prankstersi mieli do
dyspozycji super-medium, czwarty wymiar - kwas - Cosmo -
Wszystkojedność - Panowanie - Film -
Ale dlaczego kopuła? Oto odpowiedź na wszystkie pranksterskie
fantazje, publiczne i prywatne, kompletne rozwiązanie - już je
znaleźli, a mianowicie prywatka z Hell\'s Angels. Ten dwudniowy raut
był nie tyle prywatką, co spektaklem. A nawet więcej niż spektaklem.
Była to niewiarygodna koncentracja energii. Nie tylko Prankstersi,
ale ludzie zewsząd, headzi, nie-headzi, intelektualiści, poszukiwacze
przygód, nawet gliny, zjawili się i porwała ich niewiarygodna energia
tej sprawy-Znaleźli się w filmie Prankstersów. Był to jeden spektakl,
bez podziału na artystów i klientów, którzy kupują bilety i mówią, no
dobra, teraz proszę nas bawić. Na prywatce z Aniołami wszyscy razem
przyprawiali, każdy robił swoje i bawił wszystkich innych, Aniołowie
jako Aniołowie, Ginsberg jako Ginsberg, Prankstersi jako Prankstersi,
a gliny jako gliny. Nawet gliny robiły swoje, błyskając tymi
tłustymi, złymi, wirującymi, czerwonymi światłami spod piaszczystego
klifu, warcząc, ujadając i zaczepiając samochody.
CZY
TY
PRZEJDZIESZ
PRÓBĘ KWASU?
Każdy mógłby wziąć LSD po raz pierwszy i przejść przez
to bez paranoi... Leary i Alpert głosili zasadę "wystroju i
nastroju". Wszystko, co dotyczy brania LSD, owocnego, wolnego od
paranoi doświadczenia, zależy od nastroju i wystroju. Powinno się
brać kwas we wnętrzu o pogodnym i atrakcyjnym wystroju, w domu lub
mieszkaniu urządzonym przedmiotami o rzetelnej jakości, z
turkomańskimi gobelinami, greckimi dywanami z koźlich skór, błękitną
ceramiką ze sklepu Cost Plus, łagodnym światłem - ale nie w
japońskich papierowych kulach, lecz w chińskich abażurach z
bawełnianej surówki - krótko mówiąc, w wiejskim odludziu Cyganerii Z
Dzielnicy Willowej, najlepiej takim za 60 ooo dolarów rocznie, z
Requiem Mozarta sączącym się ze stereo z liturgiczną powagą.
"Nastrój" to stan umysłu. Należy przygotować się do tego
doświadczenia medytując nad własną kondycją i zastanawiając się, co
ma się nadzieję odkryć lub osiągnąć podczas podróży do własnej jaźni.
Należy także mieć przewodnika, który brał już LSD i orientuje się w
różnych stadiach tego doświadczenia, kogoś, kogo zna się i darzy
zaufaniem... i Pieprzyć to wszystko! To tylko zatwardza to
zatwardzenie z przeszłości, odwieczne opóźnienia czegoś, co powinno
zdarzyć się Teraz. Niech wystrój będzie tak niespokojny i
niesamowity, jak jest to możliwe za sprawą sztuk pranksterskich,
niech twój nastrój będzie tylko taki, jak to, co masz w swoim...
mózgu, stary, i niech twoim przewodnikiem będzie, niech cię w
zaufaniu trzyma za rączkę i niech ci zmienia pieluszki na główce,
banda szaleńców w Day-Glo, mających za motto: "Nigdy nie ufaj
Prankstersowi". Próby Kwasu będą jak prywatka z Aniołami plus
wszystkie idee, które złożyły się na fantazje Kopuły. Wszyscy będą
brali kwas, kiedy tylko zechcą, na sześć godzin przed Próbą albo
kiedy się zjawią, w dowolnym punkcie tripu wtedy, kiedy zechcą
wkroczyć na nową planetę. W każdym razie i tak będą na nowej
planecie.
Ach, te tajemnice synchroniczności! Jakie to dziwne... Próba Kwasu
okazała się w istocie formą sztuki przepowiedzianą w dziwnej książce
Childhood\'s End i nazwaną "totalną identyfikacją":
"Wskazówkę do działania odnaleźli w historii kinematografii. Najpierw
dźwięk, potem kolor, potem stereoskopia, dalej Cinerama coraz
bardziej upodabniały poczciwe stare kino do rzeczywistości. Gdzie
jest kres tego rozwoju? Z pewnością w ostatnim stadium publiczność
zapomnij że jest publicznością, i weźmie udział w akcji. Wymagać to
będzie pobudzania wszystkich zmysłów, a może także hipnozy...
Osiągnięcie tego celu oznaczać będzie ogromne wzbogacenie ludzkiego
doświadczenia. Człowiek będzie mógł zostać - na jakiś czas
przynajmniej - dowolną inną osobą i będzie rnógł wziąć udział w
każdej wyobrażalnej przygodzie, rzeczywistej czy wyimaginowanej... A
kiedy skończy się "program", pozostanie wspomnienie tak żywe, jak
doświadczenie faktycznego życia, nie do odróżnienia zaiste od
rzeczywistości jako takiej".
Nic dodać nic ująć!
Pierwsza Próba Kwasu skończyła się raczej jak dawna kwasowa
balanga w La Hondzie, to znaczy jako sprawa prywatna i niemal
pozbawiona formy. Miała być imprezą publiczną, ale Prankstersi nie
byli mistrzami świata, jeśli chodzi o mechanikę spraw, jak choćby
wynajem sali. Pierwsza Próba miała się odbyć w Santa Gruz. Ale nie
udało im się na czas wynająć sali. Musieli ją zrobić w domu Babbsa,
miejscu znanym jako Spread, na przedmieściach Santa Gruz, w dzielnicy
pod nazwą Soąuel. Spread przypominało zrujnowaną fermę kurzą. Dzika
wyka i pędy kanianki z każdą chwilą zdobywały nowe tereny,
przynajmniej tam, gdzie tereny nie były wypalone czy ubite w
gliniaste błoto. Były tam tłuste, brunatne psy, zrujnowane pojazdy,
rdzewiejące maszyny, gnijące koryta, bieżnikowane opony oraz mały
domek z linoleum na podłogach i tego typu starymi, wyświechtanymi,
klubowymi fotelami, nad którymi unoszą się chmury natrętnych much,
które odlatują na trzy centymetry, kiedy machnąć na nie ręką. Ale
były tam także na ścianach i sufitach kreacje Babbsa z Day-Glo,
obiekt był prywatny i na uboczu. W każdym razie, został im albo
Spread, albo nic.
Prawie cała reklama, jaką udało im się zrobić, ograniczyła się do
samego dnia Próby. Norman Hartweg wymalował na kawałku tektury napis,
przymocował go do tablicy używanej przez Babbsa jako plansza z
instrukcjami reżyserskimi przy kręceniu filmu i ustawił w Hip Pocket
Bookstore. CZY TY PRZEJDZIESZ PRÓBĘ KWASU? Hip Pocket Bookstore było
księgarnią książek kieszonkowych, którą Hassler i Peter Demma, jeden
z satelitów Prankstersów, prowadzili w Santa Gruz. Tego popołudnia
zostawili w sklepie wiadomość, że impreza odbędzie się u Babbsa. Paru
lokalnych luzaków zobaczyło ją i przyszło, ale tego wieczoru w Spread
pojawili się głównie Prankstersi i ich znajomi, wśród nich wielu
ludzi z Berkeley, którzy przyjeżdżali do La Hondy. Plus Allen
Ginsberg ze swym anturażem.
Zaczęło się jak prywatka, z kawałkami filmu migocącymi na
ścianach, światłami, taśmami, muzyką w wykonaniu samych Prankstersów,
żeby nie wspomnieć o LSD. Dziwna, atonalna, chińska muzyka
Prankstersów a la John Cage rozbrzmiewała na wszystkich
częstotliwościach. W zasadzie była to po prostu prywatka w stylu La
Hondy - ale potem, około trzeciej nad ranem, coś się wydarzyło...
Niewtajemniczeni, ci, którzy przyszli po prostu na balangę i nie
doświadczali żadnego Kierownictwa, tak jak ludzie z Berkeley, wszyscy
poszli sobie około trzeciej i Próba zawęziła się do swego rodzaju
rdzenia... Skończyło się na tym, że Kesey zajął miejsce w jednym
końcu saloniku Babbsa, a Ginsberg w drugim, cała reszta zaś usadowiła
się wokół tych dwóch biegunów, jakby to był magnes, wszyscy ludzie
Keseya w jego stronę, wszyscy ludzie Ginsberga w stronę Ginsberga -
super-Zachód i super-Wschód - i tak się złożyło, że przedmiotem
dysputy był Wietnam. Kesey wyłożył swą teorię całych mas ludzi
podających sobie ręce i kupą wycofujących się z tej wojny. Ginsberg
powiedział, że wszystkie sprawy, wojny, to rezultat nieporozumień.
Nikt z walczących nigdy nie chciał tego robić i gdyby tylko mogli
usiąść w przyjaznej atmosferze i pogadać, dotarliby do sedna swych
nieporozumień i załatwili je - a wtedy z końca kontyngentu Keseya
dobiegł głos jedynego człowieka w tym pokoju, który znalazł się w
promieniu tysiąca kilometrów od tej wojny, Babbsa - Tak, to wszystko
jest tak bardzo oczywiste.
To wszystko jest tak bardzo oczywiste...
Jak magiczny wydał się w tej chwili ten komentarz! W magicznej
ósmej godzinie kwasu - jakie to teraz wszystko było jasne - Ginsberg
to powiedział, a Babbs, wojownik, potwierdził, wszystko narastało do
tego stadium i naraz stało się takie... bardzo... jasne...
Próba Kwasu w Spread była, rzecz jasna, zaledwie próbą Próby. Tak
naprawdę nie... dotarła do świata... Ale! Już wkrótce... Rolling
Stones, druga z najostrzejszych grup z Anglii, zjeżdżała 4 grudnia do
San Jose, sześćdziesiąt kilometrów na południe od San Francisco, na
koncert w Civic Auditorium. Kesey widział to już przedtem i wie, jak
będzie wyglądać teraz. Widzi nagrzane, nawiedzone małolatki i
najróżniejsze masy ludzi wylewające się z Cow Pałace po koncercie
tamtego wieczoru, tę pokawałkowaną bestię z różowymi czułkami,
wylewającą się, wciąż rozedrganą ekstazą i cukrowymi fasolkami,
nabitą, gotową do strzału, choć nie wycelowaną, bez prądu, któremu
dałaby się ponieść... To tak bardzo oczywiste.
Przez trzy lub cztery dni Prankstersi poszukiwali sali w San Jose
i nie mogli trafić na żadną - naturalnie - to naprawdę wydawało się
naturalne i nieomal właściwe, że aż do ostatniej minuty nic nie było
wiadomo. Pewne było tylko to, że w ostatniej minucie coś znajdą.
Przynajmniej tyle można się było spodziewać po Filmie. A jeśli masy
do ostatniej chwili nie będą wiedziały, gdzie ma się to odbyć? Cóż,
ci, co mieli się tam znaleźć - ci, którzy tkwili w kisielu - ci tam
trafią. Jest się albo w autobusie, albo poza autobusem i stosuje się
to do całego świata, nawet do San Jose w stanie Kalifornia, W
ostatniej minucie Kesey namówił przedstawiciela lokalnej cyganerki
znanego jako Big Nig, aby udostępnił im swoje wielkie, stare
domostwo.
Kesey spiknął się z zespołem rock\'n\'rollowym The Grateful Dead,
którego liderem był Jerry Garcia, ten sam przegrany młodzieniec,
który mieszkał kiedyś w Chateau w Palo Alto z Page\'em Browningiem i
innymi takimi, którzy wyglądali na nicponi, lumpenbitników, których
trzeba było przeganiać, kiedy przychodzili i próbowali nieproszeni
wbijać się na prywatki na Perry Lane. Garcia pamiętał - jak .tam
przychodzili i bywali wykopywani "przez Keseya i tych winożłopów". Te
winożłopy - cyganeria z klasy średniej z Perry Lane. Obaj, Kesey i
Garcia, cały czas, choć z różnych stron, zmierzali do kisielu, a
teraz Garcia był, tak, tak, pięknym człowiekiem, spokojnym, za
kisielem i wspaniałym gitarzystą. Na początku Garcia nazwał swą grupę
The Warlocks, co znaczy czarodzieje lub magicy, i ledwie wiązał
koniec z końcem grając do piwa w knajpach jazzowych i tym podobnych w
okolicy Palo Alto. Dla The Warlocks muzyka do piwa, nawet jeśli
nazywano ją jazzem, była po prostu zgredziarsko-luzacka. Oni także
czuli tę różnicę. Grając dla Keseya, mogli grać, co chcieli, robić
swoje.
The Dead mieli organistę zwanego Pig Pen, który grał na
elektrycznych organach Hammonda, więc wnieśli te organy do wiekowego
domu Big Niga, plus wszystkie zelektryfikowane gitary i basówki
Grateful Dead i zelektryfikowane gitary, basówki, flety, trąby,
rzutniki, projektory filmowe, taśmy, mikrofony i aparaturę
nagłaśniającą Prank-stersów, które piętrzyły się w obłąkanych zwojach
drutu, błyskach nierdzewnej stali i migoczących wskaźników
wzmacniaczy przed niedowierzającymi oczami Niga. Jego dom jest stary
i ma instalację elektryczną, która z trudem wytrzymuje toster.
Prankstersi wystroili się w komplet pranksterskich insygniów. Paul
Foster nosi Płaszcz Ważności, a na głowie ma teraz szopę kędziorów i
wspaniałe zakręcone wąsy z wielkimi, kędzierzawymi bokobrodami
sterczącymi z twarzy. Page Browning jest królem makijażu. Zmienia się
w pełnowymiarowego Diabła z jaskrawo-pomarańczową twarzą i oczami
pośrodku dwóch wielkich srebrnych gwiazd namalowanych na tym
pomarańczu, z włosami srebrnymi od srebrnego proszku i ustami
uszminkowanymi srebrną pomadką. Tego wieczoru wszyscy Prankstersi
zasiedli do pastelowych kredek oraz kolorowych flamastrów i w
niesamowitym tempie produkowali ulotki formatu kartki maszynopisu z
tekstem CZY TY PRZEJDZIESZ PRÓBĘ KWASU? i adresem Big Niga. Gdy
nabite cukrowymi fasolkami masy zaczynają wylewać się z koncertu
Rolling Stonesów w Civic Auditorium, Prankstersi ruszają pomiędzy
nie. Pomarańczowo-srebrny Diabeł, dziki człowiek w płaszczu ze
znaczków - Prankstersi. Prankstersi! - wręczają ulotki z wyzwaniem,
niczym demony, czarownicy zaiste, którzy przyszli ukierunkować dziką,
bezsensowną energię, którą w środku nabuzowali Rolling Stonesi.
Przyszli, tłoczą się u Big Niga i nagle wszędzie zapanował kwas i
szał, elektryczne organy wibrują we wszystkich trzewiach w okolicy,
dzieciaki tańczą, bynajmniej nie rockowe tańce i nie żadne twisty,
mamusiu, ale tańczą ekstazę, skaczą, derwiszują, wyrzucają ręce ponad
głowy jak gorliwi, zaufani dworzanie Tatki Grace\'a - tak jest! -
światła Roya Seburna zmywają wszystkie głowy, Cassady nawija, Paul
Foster wręcza ludziom dziwne małe przedmioty ze swego Ekscentrycznego
Wora, stare gwizdki, blaszane świerszcze, zniszczone klucze, widmowe
uchwyty z plastyku. Oczy jarzą się wszystkim jak żarówki, wylatują
bezpieczniki, ciemno - ooooojjjeeejjj! - coś trzęsie się, wibruje,
zbiera się i odlatuje w ciemności - a potem ktoś zakłada nowe
bezpieczniki i stare domiszcze dygoce od nowa, przewody elektryczne
wiją się i rozlatują na kawałki jak liniejące węże, organy znowu
wibro-masują bebechy, bezpieczniki wylatują, umysły wrzeszczą, głowy
eksplodują, sąsiedzi dzwonią na policję, dwustu, trzystu, czterystu
ludzi wciągniętych do Filmu, przynajmniej na skraj kisielu, masa
bardziej zwarta i bardziej zaprawiona niż jakakolwiek inna w
dziejach, jak się niewątpliwie wydaje, a Kesey dokonuje delikatnych
regulacji, jakiś drobny pstryczek elekt-ryczek, smarujemy Wazeliną nr
634-3 rozrzedzoną tri, a oni falują, Majorze, falują, ale z sensem,
czterystu z nastrojonej masy zmierza w stronę kisielu, pierwsze
doświadczenie kwasowe na masową skalę, świt Psychedelii, Pokolenia
Dzieci Kwiatów i całej reszty, a Big Nig chce na czynsz.
- A wy, jak na tym wychodzicie?
Jak na tym wychodzicie...
- No wiesz, bo to niby jest tak, no wiesz - mówi Big Nig do
Garcii. - Ja nic nie kasuję od Keseya za to miejsce, że niby za
frajer, rozumiesz? Ale układ jest taki, że każdy tu się
zrzuca, stary, na czynsz. Na czynsz -
- No właśnie, no wiesz, jakby... - mówi Big Nig. Big Nig wpat ruje
się w Garcię spojrzeniem z najgłębszej głębi ducha czujnego, czar
nego autorytetu, jaką sobie tylko można wyobrazić, jak również uprzej
mym i gorliwym...
No właśnie, no wiesz, jakby - Garcia jednakże ze swej
strony nie wie, co wybuchnie najpierw, muzyka czy pomarańczowy
śmiech. Kącikami oczu widzi swoje czarne włosy wokół twarzy - takie
długie, do ramion, sterczą jak u sudańskiego żołnierza - a potem
wielka, przejęta, czarna twarz Big Niga tuż przed nim zatrzepotała i
komicznie rozmyła się w połyskującym, uradowanym kwasem, czerwonym
morzu twarzy z tyłu za nimi oboma, w galaktycznych, czerwonych
jeziorach na ścianach...
- No właśnie, no wiesz, jakby, na ten czynsz, stary -
powiada Big Nig - wywaliliście już sześć bezpieczników.
Wywaliliśmy! Sześć bezpieczników! Garcia wsadza
rękę w elektryczną gitarę i wypuszcza dźwięki jak wielki pomarańczowy
śmiech, z jakim elektryczna iskra ze wszystkich wywalonych
bezpieczników przeskakuje kolorowo ponad połyskującym morzem twarzy.
To dopiero śmiech i pół. Nowa gwiazda się rodzi, jak żarówka w łonie,
a Big Nig chce na czynsz - nowa gwiazda się rodzi, nowa planeta
powstaje, Ahura Mazda jarzy się w łonie świata, tu na naszych oczach
- a Big Nig, ten biedny, żałosny czarnuch, chce na swój czynsz.
To niesamowite. Wielki, czujny czarnuch wygląda żałośnie i po
zgredowsku. Przez dwadzieścia lat nigdy w luzackim życiu Murzyni nie
wyglądali po zgredowsku. Byli archetypami dusz wcielonych. Ale cóż ma
Dusza czy Czuj, Luz czy Cizia do tego nowego świata ekstazy, do tego
Wszystko jednego... do tego kairos...
Gdyby tylko mieli dobre miejsce, wystarczająco duże dla mas i
wystarczająco izolowane, aby uniknąć glin z ich godzinami policyjnymi
i wiecznymi pretensjami. Wkrótce potem znaleźli takie miejsce, przez
przypa...
Przez przypadek, Mahaviro?
Trzecia Próba Kwasu została zaplanowana w Stinson Beach, 25
kilometrów na północ od San Francisco. Stinson Beach było już punktem
zbornym miejscowych headów. Można tam było mieszkać całą zimę w
małych domkach na plaży prawie za darmo. Była tam ładna, solidna,
murowana sala sportowa, wszystko to bardzo ładne - ale w ostatniej
chwili cała transakcja zakończyła się fiaskiem i przenieśli się do
Muir Beach, kilka kilometrów na południe. We wszystkich
alternatywnych środowiskach San Francisco rozdali już ulotki, CZY TY
PRZEJDZIESZ PRÓBĘ KWASU, reklamujące wodewil Cassady\'ego & Ann
Murphy i znakomitości, które mogłyby się tam znaleźć, w tej liczbie
wszystkich, którzy byli właśnie w mieście albo mogliby doń ściągnąć,
The Fugs, Ginsberg, Roland Kirk. Retorykę pranksterskich ulotek
zawsze cechowało eleganckie, koronkowe wykorzystanie trybu
warunkowego oraz innych przyszłych zależności, ale któż mógł
zaprzeczyć, że każdy mógłby zostać wciągnięty do Filmu...
Tak czy owak, w ostatniej chwili zmienili kierunek na Muir Beach.
To, że wiele osób nie dowie się o tej zmianie, pojedzie do Stinson
Beach i zwyczajnie zamarznie w ciemnościach nigdy nie znalazłszy
właściwego miejsca - jakoś nikogo nie martwiło. Należało do pewnego
dziwnego porządku wszechświata. Norman Hartweg łyknął LSD - tego
wieczoru było w kwasowo-gazowych kapsułkach - i rozmyślał o
Gurdjieffie. Gurdjieff do ostatniej chwili nie zapowiedziałby takiego
spotkania. Zbieramy się dziś wieczór. Ci, co dotarli, dotarli, i to
samo w sobie ma pewien sens. Oczywiście sens następujący: jest
się albo w autobusie, albo poza autobusem.
Ci, co byli w autobusie, nawet jeśli nie byli Prankstersami, jak
Marshall Efron, pyzaty Merkury znającej się na rzeczy Kalifornii,
albo Hell\'s Angels... wszyscy się jakoś znaleźli. Gliny, natomiast,
nie. Najwyraźniej ulotki ze Stinson Beach zbiły ich z tropu.
W Muir Beach był wielki pawilon z drewnianych bali przeznaczony na
tańce, bankiety itp. Pawilon był zbudowany na palach ponad
nieużytkiem zarosłym sztywną, bagienną trawą. Wielka, pusta plaża
zimowym wieczorem. Trochę małych drewnianych chatek dla turystów z
niebieskimi drzwiami po obu stronach, wszystkie puste. Pawilon miał
około trzydziestu metrów długości i trzy duże sale, cały z
drewnianych bali i nagich belek, zwięzła konstrukcja z ciemnego
drewna i "polowe warunki". Grateful Dead rozłożyli się ze swoim
sprzętem i Prankstersi ze swoim, który zawierał teraz organy Hammonda
dla Gretch i wspaniałą lampę stroboskopową.
Stroboskop! Lampa stroboskopowa, albo stroboskop, została
oryginalnie wynaleziona do badań nad ruchem, na przykład ruchem nóg u
człowieka w biegu. W zaciemnionym pomieszczeniu na nogi biegacza
kieruje się jasne światło zapalające się i gasnące na przemian.
Światło to błyska bardzo prędko, może nawet trzykrotnie szybciej od
normalnego bicia serca. Za każdym razem kiedy się zapala, widać nowe
stadium ruchu nóg biegacza. Następujące po sobie obrazy mają
tendencję do pozostawania w umyśle, ponieważ światło wyłącza się,
zanim dotrze doń zwykłe zatarcie linii obrazu spowodowane ruchem. W
świecie acid headów stroboskop ma pewne magiczne zastosowania. Przy
określonych prędkościach lampy stroboskopowe są tak zsynchronizowane
z rytmem fal mózgowych, że mogą powodować ataki u epileptyków. Headzi
odkryli, że stroboskopy mogą przyprawiać ich o wiele sensacji
doświadczanych po LSD, bez LSD. Stroboskop!
Ludziom stojącym pod niesamowitym stroboskopem wszystko wydaje się
pokawałkowane. Ekstatyczni tancerze - dłonie odpływają im od ramion,
wiszą w powietrzu - rozpadają się ich połyskujące twa- rze -
błyszcząca elipsa zębów tu, para sterczących w ostrym świetle kości
policzkowych tam - wszystko łuszczy się i rozlatuje na obrazy, jak w
starym, mrugającym kinie - człowiek w plasterkach! - cała historia
poprzypinana jak motyle w gablocie; doświadczenie, oczywiście.
Stroboskop, projektory, mikrofony, taśmy, wzmacniacze, Ampex z
regulowanym pogłosem - wszystko to ustawiono w skłębionej, migocącej
masie w pawilonie Lincoln Log, w jednej, wielkiej kupie; Babbs kręcił
gałkami, mówił na próbę do mikrofonów. Zaczynali ściągać headzi.
Marshall Efron i Norman, Norman już nieźle zaprawiony... A potem
głównym wejściem wkracza Kesey...
Wszyscy go obserwują. Ma skupioną twarz, lekko przekrzywioną
głowę. Zamierza coś robić, wszyscy się przyglądają, ponieważ wydaje
się to strasznie ważne. Od razu wciągnął ich ten charyzmatyczny
odkurzacz. Kesey rusza do aparatury, nic do nikogo nie mówi, sięga w
galaktykę gałek, dokonuje... jednej, drobnej regulacji... tak! jeden
wyłącznik, dwubiegunowy, jednopozycyjny, dwuprzerwowy, jako alegoria
Panowania...
Jest tam Babbs, na fazie, ale radzi sobie z połyskującymi,
poplątanymi zwojami taśm, projektorów i całą resztą. Każdy z
Prankstersów, na fazie, ma do wykonania dość precyzyjne zadanie.
Norman gapi się na gałki - nawet nie widzi numerków, tak jest
zaprawiony, numerki wiercą się jak wielkie, świecące pasożyty pod
mikroskopem - ale - funkcjonować na kwasie. Babbs mówi: - Robimy to
między innymi po to, aby nauczyć się funkcjonować na kwasie.
Oczywiście! Przygotowujcie się na ten Dzień - kiedy całe masy,
miliony, całe cywilizacje będą na kwasie, w poszukiwaniu satori, to
już się zbliża, fala się rozchodzi.
Wszyscy headzi, około trzystu osób, siedzą na podłodze. Głową w
wir! Tak jest. U Big Niga w San Jose wiele z dzieciaków, które
Prankstersi zgarnęli u wyjścia z koncertu Rolling Stonesów, nie brało
tamtej nocy LSD, choć było tam wystarczająco wielu headów
zaprawionych najróżniejszymi substancjami, aby wytworzyć tę
spolegliwą wibrację znaną jako "faza kontaktowa". Ale tym razem jest
inaczej. Prawie każdy, kto odnalazł to miejsce po zmianie ze Stinson
Beach, jest wystarczająco dobrze zorientowany, aby wiedzieć, co
znaczy "kwas" w Próbie Kwasu. Wielu z nich wzięło kwas około czterech
godzin temu, Pierwsza fala już przeszła i są gotowi... aby teraz
trochę się podrajcować... Oba projektory wyświetlają Film. Autobus i
Prankstersi toczą się po ścianach pawilonu, Babbs i Kesey nawijają,
Autobus rośnie, wibruje, podskakuje w wielkich wirach głów i kolorów
- Norman, zaprawiony, siedzi na podłodze, na poły przerażony, na poły
w ekstazie, choć gdzieś, w zakamarkach umysłu, świta mu, że taka jest
właśnie jego metoda na Próbę Kwasu, siedzieć i patrzeć, trzymać się w
godzinach szczytu, do jakiejś trzeciej lub czwartej nad ranem, do
magicznej pory, a potem tańczyć - ale ten szczyt taki ogromny tym
razem! Film i maszyny świetlne Roya Seburna rozlewają
intergalaktyczne, czerwone morze science fiction aż po najdalsze kąty
pawilonu, olej z wodą i barwnikami spożywczymi ściśnięte pomiędzy
płytkami szklanymi i wyświetlane w ogromnym powiększeniu tak, że sam
szlam komórkowego Stworzenia wydaje się ektoplazmować w sfery
eteryczne, a wtedy wchodzą The Dead z niezmiernym, podwodnym
wibratem, wibrującym - dziadziang - od skał Aleutów po gryfie klify
Zatoki Kalifornijskiej. Te niesamowite dźwięki Deadów!
Agonia-w-ekstazie! Jak gdyby podwodne, często mętne, strasznie
głośne, jakby siedziało się pod wodospadem, jednocześnie pełno w nich
wibracji jak z balu wampirów, jakby każda struna ich elektrycznych
gitar była długa na pół ulicy i brzęczała w przestrzeni wypełnionej
naturalnym gazem, żeby nie wspomnieć o ich wspaniałych elektrycznych
organach Hammonda, które brzmią jak kinowy Wurlitzer, maszyna do
diatermii, CB-radio i śmieciarka Auto-Grind, która miele śmieci o
czwartej nad ranem, wszystko na tej samej częstotliwości... A potem
nagle inny film.
ŻABMAN
Babbs, Gretch i Hagen nakręcili go w Santa Gruz, jest to historia
Babbsa Żabmana, który wyłonił się z Pacyfiku, od płetw po owadzie
gogle odziany w czarny żabmariski kostium z syntetycznej, gumowej
pianki i zakochał w Księżniczce Gretch, z mnóstwem klatek skądinąd -
z Filmu Autobusowego? - stroboskopowe zbliżenie na Żabmana, jak
zaleca się, zdobywa ją i traci na rzecz Potworów Pacyfiku w
podmorskiej projekcji.
BABBS! GRETCH!
Norman nigdy jeszcze na kwasie nie oglądał filmu, a w tym filmie
pogłębia się, pogłębia, pogłębia perspektywa, najbardziej
trójwymiarowy film wszechczasów, aż stają tu wprost przed nim, w
swych pianogumo-wych, baśniowych ogonach, a Pacyfik tak daleko na
horyzoncie, gaśnie ponad bagnami wokół pawilonu w Muir Beach, aż
Babbs i Gretch znajdą się w środku, we własnych osobach w dwóch
osobnych punktach, tu na moich oczach na tej plaży i tu, dokładnie w
tej sali, dokładnie w tym pawilonie na tej plaży, Babbs przy
mikrofonie, a Gretch tuż obok przy nowych organach Hammonda - cóż za
synch! Żeby tak opowiadali i aranżowali własne żywoty, z regulowanym
pogłosem, jedna warstwa pogłosu na drugiej.
HIIIIIIIII
któż to pojawia się w samym środku tego wiru, jak nie Owsley.
Owsley, wystrojony w headzie ciuchy za 600 dolarów, wynurzył się ze
swego podziemia szpiegostwa i paranoi, aby na własne oczy zobaczyć ów
pranksterski eksperyment i pośród przyprawiającej o zawrót głowy
zarazy bierze LSD. Nigdy przedtem nie widzieli, żeby brał. Bierze i
SSSSRRRRRRRUUUUUUUU
wir porywa go i zakręciwszy nim strąca w stroboskopowe
stereoskopowe pranksterskie panopticum z pełnym regulowanym pogłosem
TAKIE KREATURY
Hell\'s Angels wchodzą chwiejnym krokiem, rażą Day-Glo, walą się
kupą na podłogę pod ultrafioletową lampą, a potem z błogością
najłagodniejszego Buddy podają sobie nawzajem różne anielskie
ezoteria, łańcuchy, Krzyże Żelazne, noże, guziki, medale, kluczyki,
klucze nasadkowe, świece, podziwiają arkana mrugające w Day-Glo.
Pomarańczowo-srebrny diabeł szybuje pomiędzy tancerzami szczerząc się
zelockim uśmiechem w każdą twarz, a Kesey przycupnął pośród
połyskujących zwojów w centrum
PANOWANIA
spogląda ponad stroboskopowym wirem - tancerze! miotają się i są
miotani! w ekstazie! kręcą się w koło! lewitują! ludzie w
plasterkach! w pingpongowych piłeczkach! w czystej, śmietankowej
esencji i wszystko to osiąga
SYNCH
jakiego jeszcze nie widział. Oto headzi z całego kwasowego świata,
wszyscy wkręcają się wprost w kisiel. A teraz zobaczmy, co to jest
PANOWANIE
Kesey bierze za stroboskop i przekręca rtęciową dźwigienkę
W GÓRĘ
i wszyscy przyśpieszają
TERAZ
wir, tak głęboko w tym tkwią. Tańczą prędzej, w stroboskopowych
błyskach dłonie lecą z ramion jak konfetti, uszczęśliwione twarze
rozpadają się i wymieniają, ja bowiem jestem tobą, a ty mną w
tasmariskirn diabelstwie Cosmo. A teraz
W DÓŁ
i zwalniają - czy też My zwalniamy - To - Cosmo - zwalnia, wciąż w
idealnej synchronizacji, jeden mózg, jedna energia, pojedynczy
strumień intersubiektywności. To jest możliwe, ta alchemia tak
wymarzona przez wszystkich headów. Właśnie dzieje się na ich oczach
PANOWANIE
Ciekawe, że po pierwszym wybuchu, na tej Próbie Kwasu zdarzały się
długie okresy najdotkliwszej nudy. Dotkliwej, ponieważ tak
nieoczekiwanej po ogólnym szaleństwie. Nic się nie działo,
przynajmniej w zwykłym sensie. Ci, co nie byli... w autobusie...
mogli dojść do wniosku, że nie ma tam żadnego planu. Grateful Dead
nie grali setami, żadnych ośmiu numerów na set, potem dwadzieścia
pięć minut przerwy i tak dalej, cztery albo pięć setów i do domu.
Dead mogli grać jakiś numer przez pięć minut albo przez pół godziny.
Kto by pilnował czasu? Kto byłby w stanie pilnować czasu, kiedy
historię kroi się na plasterki. The Dead potrafili się zaprawić tak
samo, jak wszyscy inni. Ci... nie-ze-strojeni rozglądali się wokół, a
tam headzi najróżniejszych maści, wśród nich ci, którzy prowadzili tę
rewię, Prankstersi, rozprysnęli się po ścianach jak kisiel. Czekają,
choć nie wygląda na to, aby ktoś miał znowu zaczynać. Ci, którzy nie
mieli ochoty czekać, oddalali się, zaprawieni czy nie, i Próba
krzepła w kisiel. Zespół Prankstersów podjął swoją dziwaczną, chińską
kakofonię, Gretch zawodziła na nowych elektrycznych organach. Norman
podniósł się do tańca, przyszła już na niego pora. Nawet powygłupiał
się trochę z własnym, niewielkim pokazem świetlnym, choć nie uważał,
żeby było to dość dobre, ale magiczne godziny podpływały jak
elektryczny aksamit. Kesey mówił cicho do mikrofonu. Byli w oku
huraganu, w kisielu.
Świt - cóż za niesamowite chłodne światło w bagiennej trawie i na
plaży. Fioletowy cień nad całym oceanem, jak wielki, zimny niczym
lód, siniak. Nagle główne drzwi otwierają się z impetem i staje w
nich Owsley.
Owsley słania się na nogach po omacku i skrzeczy:
- Przeżyłem!
Co brzmi jak gwizd pary przeciskającej się przez wąską szczelinę.
- Przeżyłem!
Owsley, Król Kwasu, w headzim kostiumie za 600 dolarów, brnie po
omacku przez smętny, siniakowaty świt, z oczami jak kratery po
wybuchu, sycząc:
- Przeżyłem!
Widok Keseya najwidoczniej jednak razi go falą adrenaliny,
ponieważ odzyskuje glos i zwraca się do niego:
- Kesey!
Chodzi mu o to, że Kesey nie może już więcej tego robić. To
koniec. Próby Kwasu się skończyły. Kesey to maniak, te Próby są
maniackie i wszystko wali się na głowę. Branie LSD w tak monstrualnej
grupie uruchamia zbyt wiele sił, zbyt wiele obłąkanej energii,
powoduje, że dzieją się bardzo chore i destrukcyjne rzeczy i tak
dalej. To jego kwas i on oświadcza, że to koniec. Nikt nie może
dokładnie zrozumieć, co mówi. Tylko tyle, że mu odbiło i że to wina
Keseya.
Powoli składają to do kupy. Niezły trip miał Owsley na własnym
LSD. Wychodzi na to, że Owsley wziął LSD, niezłą dawkę najwyraźniej,
błyski stroboskopu i niewiarygodne warstwy pogłosu zaczęły nim
wstrząsać i kołysać i wpędziły go w inny albo równoległy wymiar
czasu. Headzi zawsze rozprawiali o takich sprawach. Potrafili cytować
poważnych myślicieli, nawet uczonych, jak C. D. Broada i jego teorię
drugiego wymiaru czasowego - "zdarzenia rozdzielone w czasie
w jednym wymiarze mogą sąsiadować ze sobą bez żadnej przerwy w innym,
tak samo jak dwa punkty na powierzchni ziemi, które różnią się
długością geograficzną, mogą mieć identyczną szerokość" - albo J. W.
Dunne\'a teorię serializmu czy też nieskończonego regresu - albo
Maurice\'a Maeterlincka. Headzi zawsze rozprawiali o takich sprawach,
więc Owsley był w nie wprowadzony. No i zaprawił się. Potem wpadł w
wir, zakręciło mu się w dyrice od tych wszystkich specjalnych efektów
z pranksterskich kamer pogłosowych - i legenda następująco opisuje
jego ostateczny trip:
Cofnął się do osiemnastego wieku, hrabia Cagliostro! Już nie
zwykły Giuseppe Balsamo z Palermo, z Oakland Morza Śródziemnego, ale
ów poczciwy hrabia, alchemik, jasnowidz, czarownik, mistrz prognozy,
przepowiadacz numerów loteryjnych, alchemiczny kreator, z
podstawowych elementów... ten brylant, największy i najbardziej
olśniewający w dziejach - proszę, kardynale Louis de Rohan - ale! -
oskarżony o cudotwórstwo - wtrącony w ów zawrotny, ciemny loch, do
Bastylii, nasiąkniętej trupio bladą wodą, skislym mchem i drgającymi,
szczurzymi członkami, rozbitej na atomy w błyskach światła brylantu,
w który nie chciano wierzyć, jakieś szczurze śródstopie tu, jakieś
szczurze śródręcze tam, szczurze zęby, szczurze oczy, szczurze ogony
podskakujące i zamar łe w powietrzu jak miejskie latarnie - hałas -
jakaś zadyma na uli cach - albo wybawienie - albo - Bastylia zaczyna
się rozpadać na nawilgłe wojłokowe kostki -
- i tak dalej. Świat zaczął rozlatywać się na kawałki. Zaczął rwać
się na strzępy, dzielić na części składowe, a jeszcze nie powrócił
nawet do dwudziestego wieku, utknął - gdzie? - Paryż w roku 1786? -
Cały świat walił się w gruzy, molekuła po molekule, i pływał jak oka
tłuszczu w filiżance kawy, wszystko wokół znikało w intergalaktycznym
szlamie i gazach, nawet jego własne ciało. Stracił skórę, szkielet,
żyły płucne - wyślizgiwały się na zewnątrz w szlam, jak węgorze, jego
żyły, cuchnęły fosforem, jego nerwowe zwoje - rozplątywały się jak
gorące robaki i wiły się w dół galaktycznego ścieku, cała jego
substancja rozpuszczała się w gazową nicość, aż wreszcie została z
niego jedna komórka. Jedna ludzka komórka, jego komórka; oto co
pozostało po całym znanym nam świecie i jeśli straci panowanie nad tą
jedną komórką, nie zostanie już nic. Cały świat skończy się tak
jakby. Musi gigantycznym aktem woli odbudować samego siebie i cały
świat z tej jednej komórki - to zbyt przytłaczające. Od czego zacząć?
Od drogi Kalifornia 1, aby mógł wy nieść się stąd swym samochodem?
Czy może okazać się, że to po prostu plugawa Rue Ventru, gdzie czeka
bastylski motłoch? Czy zacząć od samochodu? Dyferencjału? Jak się
robi takiego drania? A może od plaży? Od wszystkich smutnych ziarenek
piasku? Bagiennej trawy? Kempin gowych domków? Trzeba z powrotem
wstawić te wszystkie niebieskie drzwi? Może od oceanu? Albo może
pozostawić go suchym? Nie trzeba by było robić tych wszystkich
ohydnych, ślepych, czarnych, batosferycz- nych zwierząt tam na
dole... może od nieba? Jak daleko to sięga? Wielka Niedźwiedzica?
Ursa Minor? Delfinium? A gdyby rzeczywiście nieskończone, żelatynowe
wibracje podwodne były dziełem nieskończonych, koncentrycznych sfer z
kryształu? Dead? Prankstersi? Kesey, z Keseyem koniec na dobre, z
Keseyem i batosferycznymi bestiami... w każdym razie z nadludzkim
wysiłkiem bierze się do roboty. Ale kiedy już od nowa zrobił siebie
samego, poczuł, że ma dość. To zbyt wyczerpujące. Robi swój samochód.
Robi parking i początek drogi na zewnątrz. Resztę będzie robił w
trakcie jazdy. Olej to! Spadaj! Zostaw resztę świata, niech sobie
radzi sama, tam gdzieś wśród gazów. Wskoczył do samochodu, odpalił i
rozbił się o drzewo. O drzewo, którego jeszcze nie zdążył nawet
posadzić z powrotem. Ale kraksa jakimś cudem sprawia, że świat
wskakuje na swoje miejsce. Oto jest, z powrotem z bulgoczącego
tłuszczem szlamu. Samochód roztrzaskany, ale on się uratował.
Przeżył!
PRZEŻYŁ!
I rzuca się w stronę pawilonu, poszukać maniaka Keseya.
Ten sukinsyn też pewnie zaskoczył z powrotem.