TAJNY AGENT BOGA A.O.S.3
przekład: Dariusz Misiuna
Czekaliśmy na niego z Rosemary od pięciu godzin. Zawsze się spóźniał. Odziedziczył te paranoje po Jamesie Bondzie. Bał się, że go nakryje policja. Nagle poczułem jego obecność. Telepatyczne uderzenie. Naprawdę wydziela potężne wibracje. Chwilę później usłyszałem jego krok.
Wyglądał na zmęczonego, blady, ale to wściekłe, zwierzęce napięcie wciąż w nim było. Miał na sobie czarną skórzaną kurtkę bez rękawów. Kolorową koszulę o szerokich rękawach. Dzwoniące dzwoneczki. Magik. Czarodziej elektroniki.
Od kilku dni pracował w laboratorium i właśnie schodził z kwasu. Było mu zimno.
Rosemary i ja rozpaliliśmy ogień, zapaliliśmy świeczki i zlegliśmy na dywanie. Stanął nad nami. Nie jest wysoki i lubi stać nad swymi rozmówcami, poruszając się, gdy oni spoczywają.
Rozpoczął trzygodzinną gadaninę o energii, elektronice, narkotykach, polityce, naturze Boga i miejscu człowieka w systemie Bożym. Śmiejąc się z własnego blasku, otwierając siebie, otwierając nas. Fizyka einsteinowska i filozofia buddyjska przełożone na szybki, równy, prosty rytm acid-rocka.
Współcześni bohaterowie telewizyjni to weseli banici przeszłości. W przyszłym wieku za bohaterów będzie się uważać krzewicieli substancji psychodelicznych z lat 1960-tych. Idę o zakład, że jednym z nich będzie A.O.S.3. Tajny Agent Boga A.O.S.3, król kwasu, miliarder LSD, kwasowy Pancho Villa jest najbardziej znanym z zawziętych buntowników chemicznych, robiących w konia policję i dostarczającym odlot młodzieży.
Prasa codzienna wychwala Reaganów i Romneyów. O Świętych Alchemikach mówi się jak o bandziorach. Lecz prawda jest taka, że o Reaganach i Romneyach świat wkrótce zapomni. Czy ktokolwiek pamięta, jacy Republikanie walczyli o nominację w 1956 roku?
Mitycznymi bohaterami ludowymi naszych czasów będą banici psychodeliczni, którzy budują tajne laboratoria, dobierają podstawowe substancje chemiczne, eksperymentują, eksperymentują, eksperymentują w celu wynalezienia nowych pigułek ekstazy i sprawdzają sakramenty domowej roboty na własnych ciałach i ciałach swych zaufanych przyjaciół, którzy roznoszą te nowe wody życia poprzez sieć współpracowników, zawsze w podziemiu, ukryci, albowiem misteria zawsze strzeżono przed czujnym okiem agentów Cezara, Faraona, Heroda, Papieża Pawła, Napoleona, Stalina, Lyndona B. Nixona i J. Edgara Hoovera.
Od przeszło siedmiu lat obserwuję z podziwem tych orędowników LSD, uśmiechniętych, wizjonerskich alchemików, którym zależy tylko i wyłącznie na otwarciu i wyzwoleniu umysłów swoich bliźnich.
Pierwszym z nich był oczywiście niezapomniany Albert Hoffman z Sandoza, stateczny, mimowolny agent, powołany w tajemnicy do tego, by dać rasie ludzkiej LSD. Pełna historia tego cudownego szwajcarskiego naukowca czeka na swoje omówienie. Na razie powiem tylko tyle, że jego pierwsze doświadczenia LSD były głębokimi przeżyciami religijnymi, które przyniosły mu objawienie. Prasa oficjalna wmawia nam, że Hoffman czuł się po nich przerażony. Nieprawda. Jako człowiek uduchowiony natychmiast zrozumiał skutki swego odkrycia i doprowadził do świadomej etycznie zmowy naukowców o orientacji filozoficznej, której celem było rozpowszechnienie LSD z pożytkiem dla ludzkiej rasy. Popełnił jedynie te błąd, że skupił się na grupie profesjonalistów, podczas gdy tego rodzaju odkrycia pociągają za sobą konieczność zmiany całej formacji społecznej.
Rosemary zaparzyła herbatę i ustawiła czerwone świątynne światło na obraz Madonny w złotych ramach. Stanął przed nami jak świeżo złapane zwierze. (Rosemary, jaki to zwierzak? W porządku, jest podenerwowany, narwany, nerwowy, rozkojarzony, czujny, jurny, lecz łagodny. Jak wiewiórka, tyle że większy. Jak borsuk lub szop. Inteligentne zwierze.)
Nadaje: Ach, człowieku, jakże to wszystko pięknie pasuje. Zauważ, pierwsza fuzja atomowa nastąpiła w grudniu 1942 roku.
Masz na myśli Chicago?
No. Teraz patrz. Pas Van Allena to gruba osłona złożona z aktywności elektronicznej, która zapewnia ochronę naszej planecie. Czym jest Ziemia? Rdzeniem zmieszanych metali pokrytym cienką warstwą delikatnej, kruchej tkanki organicznej. Życie powoli żeruje na tej wielkiej skale. Całe życie na Ziemi to delikatna sieć powiązań. Każda żywa forma żywi się innymi i jest przez nie pożerana. Pas Van Allena to wyższa inteligencja chroniąca Ziemię przed śmiercionośnym promieniowaniem słonecznym, pozostająca w kontakcie ze wszystkimi żywymi formami inteligencji na Ziemi - roślinnymi, zwierzęcymi, ludzkimi.
Roześmiałem się. Alchemiku, jesteś ortodoksem! Ojcze któryś jest w niebie! Wzniosłem ręce do góry. On naprawdę tam jest, co? I nadejdzie królestwo, tak na Ziemi jak i w pasie Van Allena!
Nie przestawał mówić wraz ze mną. W jakiś sposób zapisuje neurologicznie to co mówię, przeprogramowuje to i drukuje z powrotem w moim kierunku w postaci niekończących się taśm poezji elektronicznej. Nigdy nie słucha.
Teraz patrz. Najwyższa Istota widzi, że człowiek odkrył energię atomową. Ach! Nie pozwolimy tym kociakom zniszczyć całą sieć życia. DNA obawia się tylko promieniowania. To właśnie dlatego istnieje tam pas Van Allena.
No dobra, najważniejsze. W cztery miesiące po pierwszej fuzji Hoffman przez przypadek, ha, ha, ha, ponownie odkrywa LSD, tym razem jako substancje psychoaktywna.
Ponownie odkrywa?
O tak, człowieku. Tak naprawdę Hoffman po raz pierwszy zsyntetyzował LSD w 1938 roku, ale nie dostał kopa. Żadnego odlotu. Dlaczego więc Hoffman bawi się z tym w 1938 i nic się nie dzieje, a w 1943, trzy miesiące po uwolnieniu energii atomowej, dotyka palcem kwasu lizergowego i świruje? Co się stało? Czy to Hoffman stał się nagle nieuważny? Czy też LSD nagle nabrało właściwości psychochemicznych? Profesjonalni chemicy posiadają stałe standardy postępowania z substancjami chemicznymi. Techniki Hoffmana są standardowe.
Oczy mu tańczą, śmieje się, porusza rękami i ciałem. Tańczył w balecie zanim zaczął produkować narkotyki.
Teraz zobacz. Fuzja atomowa w grudniu 1942 roku zmieniła cały system energii w tym systemie słonecznym. Wyższa inteligencja postanawia dokonać kilku prostych zmian w strukturze elektronicznej niektórych atomów i co powstaje? LSD. Niesłychanie potężna substancja jako antidotum na energię atomową. Ludzie biorą LSD i trraach! Dostają przekaz i układają wszystko w nową, lepszą harmonię. Koniec z wojną! Wszędzie kwiaty! Dostarczanie ludziom LSD to jedyny sposób na powstrzymanie wojny, która by mogła zniszczyć tę planetę.
Hoffman zamierzał przekonać poważnych psychiatrów i lekarzy do korzystania z LSD. Nie było to oczywiście realne. Szanowni naukowcy obawiali się. Nic nie kumali. W ten sposób pierwszym odpalonym, mesjanisty-cznym apostołem-alchemikiem ery psychodelicznej stał się pijaczyna i paranoidalny bogoholik, Hal Lubbard. Podobnie jak A.O.S.3, Hal Lubbard jest legendarnym reżyserem działającym spoza sceny, którego wspaniałość ukrywa się pod płaszczykiem plotek. Tyle o nim wiadomo. W latach 1950-tych Lubbard zażył LSD i natychmiast zrozumiał przekaz. W latach czterdziestych zrobił kasę na kopalni uranu i wnet pojął ten związek. (A wy?). Wtedy, ten niesamowity szaman grający rolę grubiańskiego, słabo wykształconego, katolickiego pijaczka, postanowił sfrikować kilkudziesięciu najwybitniejszych naukowców i objawić im sakramentalne znaczenie LSD.
Kiedy stowarzyszenia lekarskie podniosły larum, że ludzie, którzy nie są lekarzami, rozdają leki, Hal wyciął numer i kupił dyplom lekarski za pięćdziesiąt dolarów. Wtedy to już jako lekarz został przyjęty przez psychiatrę Osmonda, naukowca Hofera, Aldousa Huxleya, filozofa Geralda Hearda, a nawet Sidneya Cohena z UCLA. Hal Lubbard był pierwszym taktykiem psychodelicznym, który zauważył, że kontrola nad narkotykami stanie się jedną z najistotniejszych kwestii w przyszłości. Dlatego potajemnie rozszerzał dystrybucję. Wschodnie Wybrzeże - Zachodnie Wybrzeże Europa Wschodnia - Europa Zachodnia. Starał się jak mógł, by tylko dostarczyć światu ten cudowny lek. Obecna cena hurtowa LSD waha się od 20 000 do 50 000 dolarów za gram. Milion dolarów za uncję.
Lubbard zamierzał stworzyć sieć legalnych klinik LSD w całym kraju. Był to cudowny, utopijny przebłysk geniuszu, jaki mógł doznać amerykański biznesmen, szczerze wierzący w to, że LSD zakończy wojny na tej planecie. Jednego wszakże Lubbard nie rozumiał. Tego, że objawienia duchowe i buddyjskie ekstazy nie przemawiają do stowarzyszeń medycznych ani nie podobają się biurom rządowym J. Edgara Lyndona. Jego Międzynarodowa Fundacja Zaawansowanych Badań, pilotażowa klinika w kalifornijskim Menlo Park (która sfrikowała kilkuset najwybitniejszych umysłów w obszarze San Francisco) została brutalnie zamknięta przez FDA, mimo znaczącego dorobku psychiatrycznego i medycznego. W ten sposób Hal Lubbard wyłączył się, zniknął i odrodził się w nowej postaci jako dr Spaulding.
Był to szary, mroźny, zimowy dzień 1962 roku. Razem z Dickiem Alpertem wzięliśmy sobie dzień wolny na Haruardzie i polecieliśmy jego samolotem do Nowego Jorku. Ojciec Dicka był prezesem New Haven Railroad i nawet gliniarz nam salutował, gdy wsiadaliśmy do wielkiego, czarnego, firmowego Cadillaca z dwu-ścieżkowym radiem i dodatkowym zestawem kół na wertepy.
Zapytałem Dicka: "Kto jest właścicielem Wielkiego Dworca Centralnego?"
Powiedział: "W połowie Pensylvania Railroad, w połowie my".
Dick umiał przepuszczać kasę. Skierowaliśmy się na południe do fabryki chemicznej. Kiedy jechaliśmy przez dzielnicę mafijną Jersey City, nie mogłem powstrzymać się od śmiechu. Oto dwóch profesorów z Harvardu jedzie czarną limuzyną przez mroczne slumsy w poszukiwaniu narkotyków, które zbawią świat.
W wyłożonej drewnem sali konferencyjnej Laboratoriów Sandoza śmietance świata farmaceutycznego nie było już tak do śmiechu. Jesteśmy firmą medyczną. Jakże więc mamy dostarczać pigułek ekstazy poszukiwaczom Boga? Vice-prezes uśmiechał się z przekąsem. Powiedzmy, że LSD nie jest narkotykiem. Nazwijmy je żywnością i zapuszkujmy jak Coca Colę! Naczelny prawnik zmarszczył brwi. Przecież żywność również podlega kontroli FDA.
Konferencja spaliła na panewce. Ludzie ci byli mili, lecz nie chcieli nadszarpnąć swego autorytetu wypuszczeniem LSD na rynek. Podaliśmy sobie ręce, a wtedy Dick powiedział: "No cóż, panowie, będziemy musieli to zrobić za was" i wszyscy się roześmialiśmy.
Jeden z ważniaków odprowadził nas do samochodu. Kiedy byliśmy w windzie, nagle wyciągnął buteleczkę z kieszeni i wcisnął mi ją do ręki. "Wziąłem LSD i wiem, jak to jest. Macie tu pięć gram. Tylko nie mówcie, skąd je dostaliście. Zróbcie z tego pożytek".
Zdążyliśmy w tym czasie (1962) wypracować luźny, lecz skuteczny system darmowej dystrybucji LSD. Psycholog uniwersytecki z Midwestu. Natchniony biznesmen z Atlanty. Kilku nawiedzonych pastorów i rabinów. David Soloman, w tym czasie wydawca magazynu jazzowego Metronome. Allen Ginsberg. Dziesiątki świętych psychiatrów. Wszyscy oni dostarczali psychodeliki osobom przygotowanym do tripu. Była to odpowiedzialna sieć przyjaciół.
Kiedy tylko nasze zapasy ulegały wyczerpaniu, wnet pojawiał się nowy szaman-alchemik.
Byli wśród nich Bernie i Barnie, odjechani świeci samotnicy, którzy od wielu lat zażywali pejotl z Indianami i pisali szalone, cudowne, niepiśmienne książki na temat telepatii i wzmożonej nauce dzięki LSD. Bernie twierdził, że opanował znajomość języka niemieckiego w ciągu dwóch sesji z kwasem. Nauczyli się wyrabiać LSD, które rozprowadzali w zatykanych gumką buteleczkach, dziwny brązowy eliksir z cudownymi zielonymi pasemkami wodorostów. Sprzedawali ten sakrament po cenie umownej dziesiątkom słynnych ludzi w Kalifornii, zanim ich podstępnie nie zdradzono. Nie powodziło im się z adwokatami, ponieważ budowali swoją linię obrony wokół zamysłu, by naćpać sędziów, co miało na zawsze zrewolucjonizować sądownictwo. Ale sędzia miał zły odlot i skazał ich na dziewiętnaście lat więzienia, co przyjęli z uśmiechem. Niechaj was Bóg błogosławi, kochani przewodnicy, gdziekolwiek jesteście.
Jakiś czas później (dokładna data musi tu zostać przemilczana) miałem wykład w miasteczku uniwersyteckim. Dotarła wtedy do mnie wiadomość, że muszę skontaktować się z doktorem Spauldingiem. Pilne. Musi się ze mną zobaczyć po wykładzie.
Wyglądał na godnego szacunku mężczyznę po pięćdziesiątce. Był jednym z dziesięciu najlepszych chemików w tym kraju. Kościsty, przystojny, wesoły, jak nauczyciel gimnastyki.
Prowadził swój wóz z dziwną uwagą dzikusa, co i rusz spoglądając w tylnie lusterko, rozglądając się po okolicy. Zajechał na sam środek opustoszałego parkingu przy supermarkecie i dopiero tam zatrzymał wóz. Płaszcz i szpada. Dojechał najwłaściwe miejsce. Nie raz brał LSD. Wiedział jak to jest. Wiedział też o panice wśród rządu. Wielu wybitnych ludzi miało już za sobą doświadczenia z LSD i traktowało je jak sakrament religijny. Tym niemniej nie obca im była troska. Waszyngton toczył bój o kontrolę nad narkotykami. Biuro d/s narkotyków w Departamencie Skarbu chciało zdelegalizować wszystkie narkotyki, wzmocnić restrykcje prawne i uzbroić brygady antynarkotykowe. Z drugiej zaś strony, lekarze i naukowcy rządowi chcieli by FDA przejęła kontrolę nad wszystkimi narkotykami, w tym heroiną, trawką i LSD. Chcieli je oddać do dyspozycji lekarzy. Czy można było zrobić na tym interes? Mógłbym powiedzieć FDA wszystko, co wiem na temat czarnego rynku i pomóc jej zniszczyć podziemną dystrybucję LSD. Otrzymałbym w zamian za to prawo do badań nad stosowaniem LSD. Interes był prosty. Mieliśmy pomóc FDA w opanowaniu rynku narkotykowego. Marihuana i LSD stały by się wtedy legalne dla wąskiego kręgu specjalistów. Chodziło o to, by trzymać dzieciaki z dala od narkotyków, bo w innym razie twardziele z Waszyngtonu wprowadzą ustawodawstwo przeciw LSD. Odmowa współpracy wiązała się z zapuszkowaniem.
Spojrzałem na niego i wybuchnąłem śmiechem. Nie ma mowy. Żyjemy w wolnym kraju. Rząd nie ma nic do gadania w sprawie LSD i marihuany. Gdybym miał wybór, wolałbym żeby to dzieciaki, a nie lekarze korzystali z LSD. Dzieciaki są bardziej święte. I jeśli mam wybierać między byciem kapusiem a zapuszkowaniem, wolę iść do pudła.
Dr Spaulding uśmiechnął się chytrze. W porządku, musiałem przedstawić tę propozycję, ale wiedziałem, że nie dasz się zastraszyć. Musisz jednak wiedzieć, że rząd szykuje coś wielkiego. Zapieczętują wszystkie źródła LSD. Musisz zrobić zapasy. Ile masz pod ręką?
Niewiele. Kilka tysięcy dawek.
A ile potrzebujesz?
Spojrzałem na niego zdziwiony. Zaczął jak agent federalny, a teraz proponuje mi kwasa.
Odebrał to ze zrozumieniem i zaczął mi wyjaśniać. Kilku z nas przewidziało to wcześniej. Gromadziliśmy zapasy LSD. Posiadamy największe zasoby LSD na całym świecie. Więcej od Sandoza, więcej niż w Chinach Czerwonych i Departamencie Obrony. Chcemy je oddać odpowiedzialnym ludziom, którzy nie będą czerpali z tego korzyści i przekażą je innym ludziom. W porządku. Ile możesz rozprowadzić w ciągu roku?
Była to surrealistyczna scenka. Ten słynny, wielce szanowany profesor proponował nam dojście do nieograniczonych zasobów kwasu. Trudno było powstrzymać się od śmiechu. Zadałem mu jedno pytanie - dlaczego?
Sam dobrze wiesz dlaczego, Tim. Czy widzisz jakąś inną nadzieję dla tego ludobójczego, sparaliżowanego neurologicznie gatunku od masowej religijnej, ekstatycznej konwulsji? Dobrze. Ile chcesz?
Możemy pozbyć się 200 gram rocznie, czyli dwóch milionów dawek.
Dr Spaulding kiwnął głową. No i dobrze. W ciągu następnych kilku tygodni otrzymacie zapasy na cztery lata - tysiąc gram. Każda paczuszka będzie zawierała 100 gram sproszkowanego LSD. Musicie podzielić to na działki i trzymać sterylnie. Wystarczy alkohol, może być wódka. Rozcieńczcie to. Jeśli nie zdobędziecie maszyny do robienia pigułek, rozcieńczcie to i nasyćcie tym kostki cukru.
Włączył stacyjkę i odwiózł mnie do hotelu. Ilu ludzi pomaga wam w ten sposób? Niewielu. W chemii każdy proces ma swe naturalne tempo. Mamy tyle LSD, by utrzymywać wszystkich mieszkańców Ameryki na kilkuletnim odlocie.
Tylko ten jeden raz spotkałem Dr Spauldinga. W tydzień później pierwsze dostawy kwasu dotarły do Millbrooku - w brązowych opakowaniach i wydrążonych książkach przysyłanych z różnych stron kraju. Nie wiadomo było kiedy będzie można pozbyć się tych dziesięciu milionów dawek.
Zrobiła się już dziesiąta wieczorem. Odczuliśmy pierwszy głód. A.O.S.3 był na zbyt wielkim odlocie, by odczuwać głód, lecz telepatycznie odbierał odgłosy z naszych żołądków. Materia organiczna ogryza granit, każde życie żeruje na innym. Nieskończona transformacja energii. Karmiące się galaktyki.
Alchemiku, zrób nam przyjemność i nie mów nic o jedzeniu. Nie jedliśmy jeszcze kolacji.
Roztaczał przed nami wielki poemat epicki na temat poziomów stworzenia. A ma coś na ten temat do powiedzenia. Uczyłem się u najwybitniejszych mędrców naszych czasów - Huxleya, Hearda, Lamy Govindy, Sri Kriszny Prema, Alana Wattsa - i muszę powiedzieć, że A.O.S.3, zwykły świrus, który nigdy nie napisał niczego więcej od kilku skrawków papieru, posiada najciekawszą ze słyszanych przeze mnie perspektyw bożego planu.
Przede wszystkim, zaczyna od tego miejsca, od którego zaczynają wszyscy inni - od samego początku. Od wielkiego odlotu, podczas którego dał się porwać wirowi komórkowych wcieleń, rozpuścił się poza wszelkim życiem w pulsującą sieć elektronową, przekształcił się z postaci atomowej w pojedyncze centrum, które jest jedną, czystą, promienistą wibracją hum. Jin. Jin. Jin. Jang. Jang. Jang.
Z płomienną twarzą krzyczał na cały głos ten skowyt Boży, który wydzierał się z płuc Mojżesza i San Juana de la Cruz, a który razem z Rosemary dopiero co słyszeliśmy podczas naszego wesela o świcie na samotnym górskim szczycie z pełnej życia trąbki Teda Marcklanda - odwieczny, nie do pomylenia okrzyk człowieka, który usłyszał głos Boży i zawył z radosnej, szalonej rozkoszy. Jeśli kiedykolwiek zdarzyło wam się otworzyć swoje uszy na kogoś, kto usłyszał głos Boży, to wiecie o co chodzi.
Potrząsnął głową i roześmiał się. Nie potrafię tego opisać słowami. O Boże, człowieku, muszę się chyba nauczyć grać na jakimś instrumencie, żeby wyrazić ten dźwięk.
O tak, A.O.S.3 nosi na paszporcie ze swej skóry oficjalną pieczęć potwierdzającą jego pobyt tam, gdzie byli wszyscy wielcy mistycy - w tym miejscu, gdzie widzi się wszystko, słyszy się wszystko i wie się, że wszystko jest jednością. Jak jednak można wyrazić ten elektroniczny rytm, którego 5 miliardów lat ewolucji na naszej planecie jest tylko jednym uderzeniem? Jest się skazanym na to samo, co inni wizjonerzy, na chwytanie się pustych słów. On jednak posiada listy uwierzytelniające. Solidną znajomość elektroniki. Przyswojone teksty biologiczne. Zna teorię komputerową. Wałęsał się z najznamienitszymi orientalistami i badaczami hinduskimi. Tworzył wzmacniacze dla najbardziej odjechanego zespołu rockowego, Dateful Gread. Jako ciekawski, czujny, poszukujący ssak z dwudziestego wieku wsadzał swój wścibski nos we wszystkie dialekty i systemy, którymi człowiek stara się przekazać boskość.
W dziejach świata alchemicy byli zawsze magicznymi, wzbudzającymi grozę postaciami. Mikstura. Eliksir. Tajemna formuła. Metafizyka doświadczalna. Ci dawni alchemicy nie pragnęli wcale przekształcić żelaza w złoto. Tak to tylko przedstawiali agentom federalnym. W rzeczywistości, szukali kamienia filozoficznego. Wód życia. Zioła, korzenia, winorośli, ziarna, owocu, proszku, który otwiera, dostraja i odłącza.
W każdym pokoleniu znajduje się ktoś, kto odnajduje ten klucz. A jest to zawsze klucz chemiczny. Świadomość to proces chemiczny. Uczenie się, odczuwanie, zapamiętywanie, zapominanie to zmiany w książce biochemicznej. Życie jest chemią. Materia jest chemią.
Słychać dzwoneczki, gdy gestykuluje. Wszystko ma związek z elektronami, l kiedy poznajemy sposób funkcjonowania elektronów, uczymy się wszystkich związków. Zbliżamy się do Boga. Chemia to teologia stosowana.
Alchemik-szaman-czarownik-uzdrowiciel to zawsze postać z marginesu. Nie należy nigdy do części normalnej struktury społecznej. Chcąc wsłuchać się w posuwisty, szepczący, starożytny język energii (nieśmiałe westchnienia od tysiącleci), musimy odciąć się od hałasu rynku. Musimy odpaść, udać się na dobrowolną świętą alienację. Nie można służyć Bogu i cesarzowi. Po prostu nie można.
Dlatego właśnie czarodzieje, których objawienia prowadziły przeznaczeniem ludzkości, zawsze byli osobami społecznie podejrzanymi. Zawsze znajdowali się poza prawem. Byli świętymi wyrzutkami. Brawurowymi, odważnymi wyrzutkami. Wieść gminna niesie, że 43 agentów federalnych pracowało nad jego sprawą, zanim go aresztowano w wigilię Bożego Narodzenia 1967 roku. Musieli zatrzymać tego dzikusa z dźwięczącymi dzwonkami, ponieważ mógł otworzyć cały świat. Jego Bożonarodzeniowy kwas mógł powstrzymać wojnę.
Pewność mesjasza. A.O.S.3 jest najbardziej moralizatorską osobą, jaką znam. Wszystko nazywa dobrem lub złem. Każde działanie jest dla niego dobre lub złe. Jest przeto nieznośnym, pierniczącym purytaninem. Dobrem nazywa to, co naturalne, zdrowe, harmonijne. Dobrem jest to, co daje odlot. Złem jest to, co dołuje.
Mięso jest dobre. Człowiek to zwierzę mięsożerne, lecz nie należy zbyt często jeść własnego mięsa.
Rośliny są niedobre. Należy je palić, a nie jeść. Bóg (lub kod DNA) wyznaczył przeżuwaczy do jedzenia liści, a ludzi do jedzenia swego mięsa.
Psychodeliki są dobre.
Alkohol jest zły. Niezdrowy, zamulający, niszczący mózg. Dołujący. Poważne równania chemiczne służą mu za wyjaśnienie. Zawsze czuję się winny, gdy piję przy nim piwo.
Prysznice są dobre. Czyste.
Wanny są złe. Maczamy się we własnym brudzie, a nasze delikatne pory zatapiają się w brudnej mazi, w gorącym płynie, znakomitym pokarmie dla zarazków.
Rocknroll jest dobry.
Fantastyka naukowa jest niedobra. Mąci nam w głowach. Zapodaje dziwne tripy.
Długie włosy są dobre. To znak wolnego człowieka.
Krótkie włosy sę złe. To znamię więźnia, gliniarza, pracownika najemnego.