[<<] [H] [>>] |
1. Jak powstało LSD
W obszarze naukowej obserwacji szczęscie sprzyja tylko tym,
którzy Są gotowi.
Louis Pasteur
Ciągle słyszę lub czytam, że LSD zostało odkryte przez
przypadek. To tylko część prawdy. LSD zostało powołane do istnienia
w ramach regularnego programu badawczego, a "przypadek" zdarzył się
znacznie później, kiedy LSD miało prawie pięć lat. Wówczas to
doświadczyłem jego nieprzewidywalnego działania w swoim własnym
ciele lub raczej - w swoim własnym umyśe.
Oglądając się wstecz na przebieg mojej kariery zawodowej - w celu
prześledzenia znaczących wydarzeń i decyzji - mogących mieć wpływ
na moją pracę, która zaowocowała syntezą LSD, stwierdzam, że
najbardziej decydującym krokiem był tu mój wybór miejsca
zatrudnienia po ukończeniu studiów chemicznych. Gdyby moja decyzja
była inna, wówczas ta substancja, która stała się znana całemu
światu, mogła była nigdy nie zostać stworzona. A zatem, aby
opowiedzieć historię o powstaniu LSD, muszę dotknąć nieco tematu
mojej kariery chemika, gdyż te dwa procesy są ze sobą
nierozerwalnie powiązane.
Wiosną 1929 roku, po ukończeniu studiów chemicznych na
uniwersytecie w Zurychu, zatrudnilem się w
farmaceutyczno-chemicznym laboratorium naukowym zakładów Sandoz w
Bazylei jako współpracownik profesora Arthura Stolla, założyciela i
dyrektora oddzialu farmaceutycznego. Wybralem to stanowisko, gdyż
zapewnialo mi okazję pracy z produktami naturalnymi, podczas gdy
dwie inne oferty pracy z firm chemicznych z Bazylei były związane z
pracą w dziedzinie chemii syntetycznej.
Pierwsze badania chemiczne
Już moja praca doktorska w Zurychu pod kierunkiem profesora
Paula Karrera dała mi okazję realizowania moich zainteresowań w
obszarze chemii związków pochodzenia zwierzęcego i roślinnego.
Używając soku żołądkowo-jelitowego węża winnicowego,
przeprowadziłem enzymatyczną degradację chityny, materiału, z
którego są zbudowane skorupy, skrzydła i szczypce owadów,
skorupiaków i innych zwierząt niższych. Byłem w stanie wywieść
chemiczną strukturę chityny z produktu rozpadu w postaci cukru
zawierającego azot, uzyskanego w wyniku tej redukcji. Chityna
okazała się być analogiem celulozy, materiału budulcowego roślin.
Ten ważny wynik, uzyskany zaledwie trzy miesiące od rozpoczęcia
badań, doprowadził mnie do uzyskania doktoratu "z wyróżnieniem".
Kiedy zatrudniłem się w zakładach Sandoza, zespół oddziału
farmaceutyczno-chemicznego był ciągle niewielki. Czterej chemicy ze
stopniami doktora pracowali przy badaniach, zaś trzej w
produkcji.
W laboratorium Stolla znalazłem zajęcie, które całkowicie
satysfakcjonowało mnie jako chemika-badacza. Celem, jaki
przyświecał profesorowi Stollowi przy tworzeniu laboratoriów
badawczych oddziału farmaceutyczno-chemicznego była izolacja
aktywnych czynników (tzn. efektywnych składników) popularnych
roślin leczniczych w celu wyprodukowania czystych próbek tych
substancji. Jest to szczególnie istotne w odniesieniu do roślin
leczniczych, których składniki aktywne są niestabilne lub których
moc waha się znacznie, co utrudnia ustalenie właściwej dawki. Gdy
jednak aktywny czynnik jest osiągalny w czystej postaci, możliwa
staje się produkcja trwałych farmaceutyków, których dawkę można
dokładnie określić przez ważenie. Mając to na uwadze, profesor
Stoll wybrał do dalszych badań substancje pochodzenia roślinnego o
rozpoznanej wartości, uzyskane z takich roślin jak: naparstnica
(Digitalis), cebula morska (Scilla maritima) i
sporysz żyta (Claviceps purpurea lub Secale cornutum),
które, mimo niestabilności i niepewnego dozowania, miały jednak
niewielkie zastosowanie w medycynie.
Moje pierwsze lata pracy w laboratoriach Sandoza niemal wyłącznie
poświęcone były badaniom aktywnych składników cebuli morskiej. W
prace te wprowadził mnie dr Walter Kreis, jeden z pierwszych
współpracowników profesora Stolla. Najważniejsze składniki tej
rośliny istniały już w czystej formie, a ich aktywne czynniki
zostały z niezwyklą wprawą wydzielone i oczyszczone przez dr.
Kreisa, podobnie jak składniki wełnistej naparstnicy (Digitalis
lanata). Aktywne składniki śródziemnomorskiej cebuli morskiej
należą do grupy kardioaktywnych glikozydów (glikozydy. substancje
zawierające cukier) i służą, podobnie jak składniki aktywne
naparstnicy, w leczeniu niewydolności serca. Glikozydy nasercowe są
substancjami o bardzo dużej mocy działania. Ponieważ ich dawka
lecznicza niewiele różni się od dawki trującej, szczególnie ważne w
tym przypadku jest dokładne dozowanie, możliwe dzięki czystym
składnikom. Kiedy zaczynałem pracę badawczą, preparat
farmaceutyczny zawierający Scilla glycosides był już
wprowadzony przez Sandoza do terapii, jednakże struktura chemiczna
zawartych w nim aktywnych składników, z wyjątkiem cukrów,
pozostawała w znacznym stopniu nieznana.
Moim głównym wkładem w badania Scilli, w których
uczestniczyłem pełen entuzjazmu, było objaśnienie chemicznej
struktury wspólnego szkieletu występujących w niej cukrów
(glikozydów) poprzez pokazanie, z jednej strony, różnic w stosunku
do cukrów naparstnicy, z drugiej zaś, ich strukturalnych związków z
toksycznym składnikiem wyizolowanym z gruczołów skórnych ropuchy. W
1935 roku te badania zostały na pewnym etapie zakończone.
Poszukując nowego obszaru badań, poprosiłem profesora Stolla o
umożliwienie mi kontynuacji badań nad alkaloidami sporyszu, które
on rozpoczął w 1917 roku, i które w 1918 roku doprowadziły do
izolacji ergotaminy. Ergotamina, odkryta przez Stolla, była
pierwszym alkaloidem sporyszu uzyskanym w czystej chemicznie
postaci. Choć związek ten szybko zaczął odgrywać znaczącą rolę w
terapii (pod nazwą handlową Gynergen) jako środek homeostatyczny,
wykorzystywany w położnictwie oraz jako lek przeciw migrenie,
badania chemiczne sporyszu w laboratoriach Sandoza zostały
zawieszone po wydzieleniu ergotaminy i określeniu doświadczalnie
jej wzoru sumarycznego. Tymczasem, na początku lat trzydziestych,
laboratoria angielskie i amerykańskie zaczęły określać chemiczną
strukturę alkaloidów sporyszu. Odkryto też wtedy nowy,
rozpuszczalny w wodzie alkaloid sporyszu, który podobnie mógł być
wydzielony z macierzystego roztworu uzyskanego w procesie produkcji
ergotaminy. Sądziłem więc, że czas najwyższy, aby Sandoz wznowił
badania chemiczne alkaloidów sporyszu, które stawały się istotne,
bowiem w przeciwnym razie groziła nam utrata pozycji lidera w
badaniach medycznych. Profesor Stoll zgodził się na moją
propozycję, choć towarzyszyły temu pewne obawy. "Muszę cię ostrzec
przed trudnościami, wobec których staniesz, zajmując się
alkaloidami sporyszu. Są to substancje niezwykle wrażliwe, łatwo
ulegają rozpadowi i są mniej stabilne niż jakiekolwiek składniki, z
którymi mialeś do czynienia podczas pracy z glikozydami
nasercowymi. Ale możesz spróbować".
Tak więc klamka zapadła i zająłem się dziedziną badań, które stały
się zasadniczym wątkiem mojej kariery zawodowej. Nigdy nie zapomnę
twórczej radości i niecierpliwego oczekiwania, jakie czułem,
podejmując badania alkaloidów sporyszu - obszaru poszukiwań w
tamtych czasach stosunkowo mało znanego.
Sporysz
Pomocne w tym miejscu byłoby przytoczenie kilku podstawowych
informacji na temat samego sporyszu. Jest on produkowany przez niższe grzyby (Claviceps
purpurea), które rosną jako parazyty na życie, rzadziej na
innych zbożach i dzikich trawach. Ziarna zaatakowane przez ten
grzyb stają się z początku jasnobrązowe, a potem zmieniają się w
zakrzywione, fioletowobrązowe strąki (sclerotia), które
wydostają się z łuski z miejsca, gdzie było ziarno. Sporysz jest
klasyfikowany botanicznie jako sclerotium, forma, którą przyjmuje w
zimie. Sporysz żytni (Secale cornutum) jest na wiele
sposobów użyteczny medycznie.
Sporysz, bardziej niż inne specyfiki, posiada fascynującą historię,
w wyniku której jego znaczenie uległo całkowitej przemianie: od
trucizny, której się lękano, po wartościowe lekarstwo, sprzedawane
w drogich sklepach. Na scenę historii sporysz zawitał we wczesnym
średniowieczu jako przyczyna epidemii masowych zatruć, które
dotykały tysiące ludzi żyjących w tamtych czasach. Objawy zatrucia,
którego związek ze sporyszem nie był przez długi czas ludziom
znany, były dwojakiego rodzaju: gangrenowe (ergotismus
gangraenosus) i konwulsyjne (ergotismus convulsivus).
Popularne określenia tego zatrucia, takie jak "mal des ardens",
"ignis sacer", "heiliges Feuer" czy "St' Antony's fire" [ ognie św.
Antoniego] - odnoszą się do gangrenowej formy tego zatrucia.
Patronem ofiar zatrucia sporyszem jest w. Antoni i to jego zakon
jako pierwszy zajmowal się tego rodzaju pacjentami. Aż do niedawna
świadectwa wybuchów "epidemii" zatrucia sporyszem notowano w
większości krajów europejskich, włączając w to niektóre obszary
Rosji. Wraz z postępem w rolnictwie i od czasu stwierdzenia w XVII
w, że chleb zawierający sporysz był ich przyczyną, częstość i
zasięg epidemii zatrucia sporyszem znacznie się zmniejszyly.
Ostatnia wielka epidemia zdarzyła się na terenach południowej Rosji
w latach 1926-27 Masowe zatrucie w miescie Pont-St.Esprit we
Francji, jakie zdarzylo się w 1951 roku, które wielu piszących o
tym wydarzeniu łączyło ze sporyszem, w rzeczywistości nie miało z
nim nic wspólnego. Było raczej wynikiem zatrucia związkami rtęci
zawartymi w środku stosowanym do czyszczenia ziarna.
Pierwsze wzmianki o medycznym wykorzystaniu sporyszu pochodzą z
roku 1582, z zielnika Adama Lonitzera (Lonicerus), lekarza
miejskiego z Frankfurtu, który wymienia go jako środek na
przyspieszenie porodu. Chociaż sporysz, jak stwierdza Lonitzer, był
używany od pradawnych czasów przez położne, lek ten trafił do
oficjalnej medycyny dopiero w 1808 roku, w wyniku pracy
amerykańskiego lekarza Johna Stearnsa Account of the Putvis
Parturiens, a Remedy for Quickening Childbirth. Użycie sporyszu
jako środka przypieszającego poród nie trwało jednak długo, jako że
lekarze stali się wkrótce świadomi dużego zagrożenia dla
dziecka.
Zagrożenie to związane było głównie z niepewnością co do dawki,
której przekroczenie prowadziło do skurczów macicy. Z tego powodu
użycie sporyszu jako leku w położnictwie zostało ograniczone do
przypadków postpartum hemorrhage (krwawienia
poporodowego). Dopiero w pierwszej połowie dziewiętnastego wieku, w
następstwie pojawienia się sporyszu w licznych farmakopeach,
zostały podjęte pierwsze próby wyizolowania z niego substancji
aktywnych. Jednakże żadnemu z badaczy, którzy zajmowali się tym
zagadnieniem w ciągu następnych stu lat, nie udało się wyodrębnić
właściwych substancji odpowiedzialnych za działanie lecznicze
sporyszu. W 1907 roku Anglicy G. Berger i F. H. Carr jako pierwsi
wyodrębnili ze sporyszu aktywny, alkaloidowy preparat, który
nazwali ergotoksyną, gdyż posiadał właciwości w większym stopniu
toksyczne niż lecznicze. (Preparat ten nie był jednorodny, lecz
stanowił mieszaninę kilku alkaloidów, co wykazałem trzydzieci pięć
lat później.) Niemniej jednak, farmakolog H. H. Dale odkrył, że
ergotoksyna, poza oddziaływaniem na macicę, stymuluje także ujemnie
wydzielanie adrenaliny w autonomicznym systemie nerwowym, co mogło
prowadzić do leczniczego wykorzystania alkaloidów sporyszu. Dopiero
jednak wyodrębnienie ergotaminy przez A. Stolla (o czym wczeniej
wspominałem) sprawiło, że alkaloidy sporyszu zaczęły znajdować
szerokie zastosowanie w lecznictwie. Wspomniane już okrelenie
chemicznej struktury alkaloidów sporyszu w amerykańskich i
angielskich laboratoriach rozpoczęlo nową erę w badaniach tej
substancji we wczesnych latach trzydziestych. W. A Jacobs i L. C.
Craig z Instytutu Rockefellera w Nowym Jorku , posługując się
metodą rozkładu chemicznego, wyizolowali i opisali wspólny szkielet
wszystkich alkaloidów sporyszu. Nazwali go kwasem lizerginowym.
Potem nastąpiło zasadnicze odkrycie, przydatne zarówno w chemii,
jak i w medycynie: wydzielenie trwałego, podstawowego związku o
specyficznym działaniu na macicę. Doniesienie o tym odkryciu
zostało opublikowane równolegle i całkiem niezależnie przez cztery
instytucje, w tym także przez laboratoria Sandoza. Związek ten,
będący alkaloidem o stosunkowo prostej strukturze, został nazwany
przez A. Stolla i E. Burckhardta ergobazyną (jest znany także jako
ergometryna lub ergonowina). Poprzez chemiczną degradację
ergobazyny W. A. Jacobs i L. C. Craig uzyskali kwas lizerginowy i
amino alkoholo propanoloaminę jako produkty rozkładu. Uznałem za
najważniejszy cel mojej pracy syntezę tego alkaloidu poprzez
chemiczne połączenie dwóch składników ergobazyny. kwasu
lizerginowego i propanoloaminy (zobacz: wzory strukturalne w
dodatku). Niezbędny dla tych badań kwas lizerginowy musiał być
wydzielony z rozkładu innego alkaloidu sporyszu. Jako materiał
wyjściowy dla dalszych prac wybrałem ergotaminę, gdyż tylko ona
była dostępna w czystej postaci alkaloidu i produkowana w
kilogramowych ilociach przez wydział produkcji lekarstw. Zabrałem
się do dzieła z 0.5 g ergotaminy, którą otrzymalem od pracowników z
wydziału produkcji. Kiedy w celu zatwierdzenia wyslałem formularz z
zamówieniem wewnętrznym do profesora Stolla, pojawił się w moim
laboratorium z reprymendą: "Jeśli chcesz zajmować się alkaloidami
sporyszu, musisz zaznajomić się z technikami mikrochemii. Nie
dopuszczę do tego, żebyś marnował tak wielkie ilości mojej cennej
ergotaminy do swoich badań " . (Mikrochemią nazywa się badania
chemiczne z udziałem bardzo małych ilości substancji). Wydział
produkcji opartej na sporyszu wykorzystywał do wytwarzania
ergotaminy sporysz pochodzenia szwajcarskiego, a także portugalski,
z którego otrzymywano bezpostaciowy preparat alkaloidowy podobny do
wspomnianej ergotoksyny, uzyskanej przez Bergera i Carra.
Postanowiłem wykorzystać ten mniej cenny surowiec do uzyskania
kwasu lizerginowego. Alkaloid ten, otrzymany z wydziału produkcji,
należało następnie oczyścić, zanim mógł być wykorzystany do
rozkładu na kwas lizerginowy. Obserwacje poczynione w trakcie
oczyszczania doprowadziły mnie do przypuszczenia, że ergotoksyna
nie jest jednorodnym związkiem, ale mieszaniną kilku alkaloidów. W
dalszej częci książki przedstawię, jak dalekie konsekwencje miały
te obserwacje. Muszę w tym miejscu zrobić krótką dygresję i opisać
warunki pracy oraz techniki, jakimi posługiwaliśmy się w tamtych
czasach. Uwagi te mogą zainteresować współczesnych
badaczy-chemików, którzy są przyzwyczajeni do dużo lepszych
warunków pracy.
Prezentowalimy się nadzwyczaj skromnie. Prywatne laboratoria
uważane były za rzadką ekstrawagancję. Podczas pierwszych szeciu
lat mojej pracy w zakładach Sandoza, dzieliłem pracownię z dwoma
kolegami. Trzej chemicy, każdy z jednym asystentem, pracowalimy w
jednym pomieszczeniu przy trzech różnych tematach: dr Kreis przy
cukrach pobudzających czynnoć serca, dr Wiedemann, który rozpoczął
pracę niemal w tym samym czasie co ja przy barwniku liści -
chlorofilu - i w końcu ja przy alkaloidach sporyszu. Pracownia była
wyposażona w dwa grawitacyjne wyciągi (komory wyposażone w
odprowadzenie), które zapewniały mniej niż skuteczną wentylację
dzięki wykorzystaniu ciepła płomienia gazu. Kiedy zwrócilimy się do
szefa o wyposażenie wyciągów w wentylatory, odmówił nam,
uzasadniając to tym, że wentylacja grawitacyjna wykorzystująca
ciepło płomienia w zupełnoci wystarcza laboratoriom Willstattera.
Podczas ostatnich lat pierwszej wojny światowej profesor Stoll był
w Berlinie i Monachium asystentem światowej sławy chemika, laureata
nagrody Nobla, profesora Richarda Willstattera, z którym prowadził
badania podstawowe nad chlorofilem i asymilacją dwutlenku węgla.
Nie było chyba dysputy z profesorem Stollem, w której nie
wspominałby swojego szacownego nauczyciela, profesora Willstattera,
i pracy w jego laboratorium.
Techniki pracy, dostępne w tamtych czasach (początek lat
trzydziestych) chemikom zajmującym się chemią organiczną, nie
różniły się w istocie od technik stosowanych przez Justusa von
Liebiga sto lat wczeniej. Największy od tamtych czasów rozwój
dokonał się dzięki wprowadzeniu przez B. Pregla mikroanalizy,
umożliwiającej rozpoznanie składu związku, kiedy do dyspozycji jest
zaledwie kilka miligramów tej substancji, podczas gdy wczeniej
potrzeba jej było kilka centygramów. Nie istniała wtedy żadna inna
ze znanych dzisiaj technik fizykochemicznych dostępnych
współczesnym naukowcom, które stworzyły całkiem nowe możliwości
określenia struktury związku i zmieniły metody pracy, czyniąc ją
szybszą i wydajniejszą. Podczas pierwszych prac nad sporyszem i w
badaniach cukrów Scilla używałem starych technik oddzielania i
oczyszczania z czasów Liebiga: ekstrakcji frakcyjnej, frakcyjnego
wytrącania i krystalizacji i temu podobnych. Wprowadzenie do badań
chromatografii kolumnowej, jako pierwszy krok na drodze
unowocześniania technik laboratoryjnych, było wielce pomocne, ale
dopiero w późniejszych moich badaniach. W pierwszych, podstawowych
badaniach sporyszu, mających na celu określenie struktury związku
(w dzisiejszych czasach badania takie przeprowadzane są szybko i
elegancko za pomocą metod spektroskopii - UV , IR, NMR i
krystalografii rentgenowskiej), musieliśmy całkowicie polegać na
starych metodach laboratoryjnych chemicznego rozkładu i
derywatyzacji.
Kwas lizerginowy i jego pochodne
Kwas lizerginowy okazał się być substancją raczej niestabilną i
jego stabilizowanie przy użyciu podstawowych rodników nie było
łatwe. Stosując technikę znaną jako synteza Curtiusa odkryłem w
końcu proces użyteczny przy łączeniu kwasu lizerginowego z aminami.
Używając tej metody wyprodukowałem dużą liczbę związków kwasu
lizerginowego. Z kombinacji kwasu lizerginowego z
amino-alkoholo-propanoloaminą otrzymałem związek identyczny z
alkaloidową ergobazyną, otrzymywaną z naturalnego sporyszu. W ten
sposób dokonana została pierwsza synteza czyli sztuczna produkcja -
alkaloidu sporyszu. Zdarzenie to nie miało znaczenia wyłącznie
naukowego, polegającego na potwierdzeniu chemicznej struktury
ergobazyny. Miało też znaczenie praktyczne, gdyż ergobazyna,
substancja hemostatyczna o specyficznym działaniu na macicę
(uterotoniczne), występuje w sporyszu tylko w bardzo małych
ilościach. Przy pomocy syntezy pozostałe alkaloidy, wstępujące
obficie w sporyszu, mogły być teraz przekształcane w użyteczną dla
położnictwa ergobazynę. Po tych pierwszych sukcesach ze sporyszem
moje badania poszły w dwóch kierunkach. Po pierwsze, próbowałem
polepszyć właściwości lecznicze ergobazyny poprzez zmiany rodnika
aminoalkoholowego. Wspólnie z kolegą, dr. J. Peyerem, opracowaliśmy
proces ekonomicznej produkcji propanoloaminy i innych alkoholi
aminowych. I rzeczywicie, przez zastąpienie propanoloaminy zawartej
w ergobazynie, aminoalkoholem - butanolaminą uzyskano aktywną
substancję, która przewyższała naturalne alkaloidy swoimi
własnościami leczniczymi. Ta ulepszona ergobazyna znalazła
zastosowanie szeroko w świecie jako niezawodny uterotonik i
hemostatyk, występujący pod nazwą handlową Methergine i jest
dzisiaj wiodącym lekiem stosowanym w położnictwie. Następnie
wykorzystałem moją procedurę syntezy do wyprodukowania nowych
związków kwasu lizerginowego, nie posiadających już tak
zdecydowanego działania uterotonicznego, co do których można było
się spodziewać, że na bazie struktury chemicznej ujawnią się ich
inne właściwości lecznicze. W 1938 roku wyprodukowałem dwudziestą
piątą substancję tej serii pochodnych kwasu lizerginowego:
dwuetyloamid kwasu lizerginowego, w skrócie LSD-25, do zastosowań
laboratoryjnych.
Planowałem syntezę tego związku z nadzieją uzyskania stymulatora
krążenia i oddechu (analeptyka). Tego rodzaju właściwości
stymulujących można było oczekiwać po dwuetyloamidzie kwasu
lizerginowego, gdyż wykazywal on podobieństwa chemicznej budowy do
znanego w tamtym czasie analeptyka, dwuetyloamidu kwasu
nikotynowego (Coramin). Testy LSD-25 przeprowadzone w oddziale
leków Sandoza, którym kierował wówczas profesor Ernst Rothlin,
wykazały jego silne oddziaływanie na macicę, nieco tylko słabsze
(ok. 70 %) od działania ergobazyny. W dalszej części raport z badań
stwierdzał, że zwierzęta doświadczalne wykazywały objawy niepokoju
podczas eksperymentu. Nowa substancja nie wzbudziła jednak
szczególnego zainteresowania wśród farmakologów i lekarzy, w
związku z czym badania nie były kontynuowane. Przez następnych pięć
lat nikt nic nie słyszał o substancji zwanej LSD-25. W tym czasie
moja praca ze sporyszem postąpiła naprzód, wkraczając na nowe
tereny. Oczyszczając ergotoksynę, substancję wyjściową przy
otrzymywaniu kwasu lizerginowego, powziąłem, jak już wspomniałem,
przypuszczenie, że ten alkaloidowy preparat nie jest jednorodny.
Stanowi on raczej mieszaninę różnych substancji. Moje wątpliwości
co do jednorodnego charakteru ergotoksyny zostały jeszcze
wzmocnione, gdy podczas procesu jej uwodornienia otrzymano dwa
całkowicie różne związki, podczas gdy uwodornienie jednorodnego
alkaloidu ergotaminy przyniosło w wyniku tylko jeden związek
(uwodornienie: wprowadzenie wodoru).
Poszerzone i systematyczne badania analityczne domniemanej
mieszanki ergotoksynowej doprowadziły w końcu do wyodrębnienia z
tej substancji trzech jednorodnych składników . Jeden z tych trzech
chemicznie jednorodnych alkaloidów ergotoksyny okazał się być
identyczny z alkaloidem wyodrębnionym niewiele wcześniej w wydziale
produkcji, nazwanym przez A. Stolla i E.. Burckhardta ergokrystyną.
Dwa pozostałe alkaloidy były całkiem nowe. Pierwszy z nich nazwałem
ergokorniną, a dla drugiego, wyodrębnionego jako ostatni, który
długi czas pozostawał ukryty w roztworze matczynym, wybrałem nazwę
ergokryptyna, od greckiego słowa kryptos = ukryty . Później
ustalono, że ergokryptyna wstępuje w dwóch postaciach
izometrycznych, które zostały rozróżnione jako alfa- i
beta-ergokryptyna. Rozwiązanie problemu ergokryptyny miało
znaczenie nie tylko naukowe, ale także spore znaczenie praktyczne.
Powstał dzięki temu ważny lek. Trzy uwodornione alkaloidy
ergotoksyny, które otrzymałem w wyniku tych badań:
dwuwodoroergokrystyna, dwuwodoroergokryptyna i
dwuwodoroergokornina, wykazały medycznie użyteczne właściwości
podczas testów przeprowadzonych przez profesora Rothlina w oddziale
leków. Z tych trzech związków został sporządzony lek o nazwie
Hydergine, służący pobudzeniu krążenia w układzie obwodowym oraz
poprawieniu funkcji mózgowych w schorzeniach geriatrycznych.
Hydergine okazała się z tego powodu skutecznym lekiem w geriatrii i
jest dzisiaj jednym z najważniejszych farmaceutyków produkowanych w
zakładach Sandoza. Dwuwodoroergotamina, którą dodatkowo uzyskałem w
wyniku tych badań, znalazła również zastosowanie w lecznictwie jako
środek stabilizujący krążenie i ciśnienie krwi, pod nazwą handlową
Dihydergot. O ile dzisiaj prawie wszystkie ważne projekty naukowe
są realizowane przez zespoły badaczy, o tyle opisane wyżej badania
nad alkaloidami sporyszu prowadziłem wyłącznie ja sam. Nawet
późniejsze wdrażanie chemicznych procedur związanych z
udoskonalaniem produktów handlowych pozostawało w moich rękach -
mówię tu o przygotowaniu dużych próbek leków przeznaczonych do
badań klinicznych oraz o dopracowywaniu procedur służących masowej
produkcji takich leków, jak Mythergine, Hydergine i Dihydergot.
Dotyczyło to nawet kontroli analitycznej przy opracowywaniu
pierwszych form tych trzech leków, w postaci roztworu, ampułek i
tabletek. Moja pomoc w tym czasie składała się z
asystenta-laboranta, pomocnika laboratoryjnego, a później,
dodatkowo, z jeszcze jednego asystenta-laboranta i
technika-chemika.
Odkrycie psychicznego efektu działania LSD
Rozwiązanie problemu ergotoksyny miało bardzo korzystne
następstwa, opisane tu tylko w zarysie, i otworzyło drogę do
szerzej zakrojonych badań. A ja wciąż nie mogłem zapomnieć
stosunkowo mało interesującego LSD-25. Szczególne przeczucie - że
substancja ta może mieć jeszcze inne właściwości, niż te ujawnione
po pierwszych badaniach - tknęło mnie w pięć lat po pierwszej
syntezie, i skłoniło do tego, aby jeszcze raz wyprodukować LSD-25 w
celu przesłania próbki do dalszych testów w wydziale leków. Było to
całkiem niezwykłe - z reguły substancje eksperymentalne były raz na
zawsze skreślane z programu badań, jeśli tylko uznano, że nie mają
zastosowania przy produkcji leków. Tak więc, na wiosnę 1943 roku,
powtórzyłem syntezę LSD-25. Podobnie jak przy pierwszej syntezie,
wiązało się to z produkcją tylko kilku centygramów związku.
W końcowym etapie syntezy, podczas oczyszczania i krystalizacji
dwuetyloamidu kwasu lizerginowego do postaci winianu (sól kwasu
winianowego), moja praca została nagle przerwana niezwykłym
doznaniem. A oto opis tego wydarzenia, pochodzący z raportu, jaki w
tamtym czasie przesłałem profesorowi Stollowi: "W ostatni
piątek, 16 kwietnia 1943 roku, wczesnym popołudniem, byłem zmuszony
przerwać pracę w laboratorium i udać się do domu z powodu
niezwykłego uczucia niepokoju i lekkich zawrotów głowy. W domu
położyłem się do łóżka i zapadłem w całkiem przyjemny nastrój jakby
odurzenia, charakteryzujący się szczególnym pobudzeniem wyobraźni.
W stanie podobnym do snu, z oczami zamkniętymi, (blask dziennego
światła sprawiał mi przykrość), chłonąłem zmysłami nieprzerwany
strumień fantastycznych obrazów i niezwykłych kształtów z mocną,
kalejdoskopiczną grą kolorów. Po mniej więcej dwóch godzinach
doznanie to stopniowo zanikło." Było to jednakowoż
niecodzienne doświadczenie - zarówno w aspekcie swego nagłego
początku, jak i niezwykłego przebiegu. Wydawało się, że jego
przyczyną mógł być jaki zewnętrzny czynnik toksyczny. domyślałem
się jego związku z substancją, z którą pracowałem w tamtym czasie -
z winianem dwuetyloamidu kwasu lizerginowego. Lecz to prowadziło do
następnej kwestii: jak to się mogło stać, że wchłonąłem tę
substancję? Z powodu znanej toksyczności związków pochodzenia
sporyszowego, zawsze skrupulatnie dbałem o zachowanie w pracy
obyczaju staranności. Odrobina roztworu mogła, być może, zetknąć
się z końcami moich palców podczas procesu krystalizacji i śladowa
ilość tej substancji mogła wniknąć do organizmu przez skórę. LSD-25
musiało być substancją o niezwykłej wprost mocy, jeśli rzeczywicie
było przyczyną tego dziwacznego doświadczenia. Wydawało się, że
istnieje jeden tylko sposób, aby się o tym przekonać. Zdecydowałem
się na eksperyment na sobie samym. Zachowując szczególną
ostrożność, rozpocząłem zaplanowaną serię doświadczeń z najmniejszą
do pomyślenia dawką, po której można by się spodziewać
jakiegokolwiek efektu, mając na względzie znaną w tamtych czasach
aktywność alkaloidów sporyszu, a mianowicie 0.25 mg (mg = miligram
= jedna tysięczna grama) winianu dwuetyloamidu kwasu lizerginowego.
Poniżej przytaczam notatkę o tym doświadczeniu z mojego dziennika
laboratoryjnego z 19 kwietnia 1943 roku.
4/19/4316:20:
0.5 cm3 Z 1/2-promilowego, wodnego roztworu winianu dwuetyloamidu,
doustnie = 0.25 mg winianu. Zażyte po rozcieńczeniu w 10 cm3 wody.
Bez smaku.
17:00:
Początek zawrotów głowy, uczucie niepokoju, zaburzenia w widzeniu,
oznaki paraliżu, chęć śmiania się.
Uzupełnienie z dnia 21 kwietnia:
Do domu na rowerze. Między godz. 18.00- 20.00 najpoważniejszy
kryzys. (zobacz: raport specjalny.)
Ostatnie słowa pisałem z wielkim trudem. Odtąd było już dla
mnie jasne, że przyczyną niezwykłego przeżycia z ostatniego piątku
było LSD, gdyż zmiana doznań była tego samego rodzaju, choć tym
razem stan ten był dużo intensywniejszy. Wiele wysiłku musiałem
wkładać w to, aby mówić z sensem. Poprosiłem mojego laboranta,
który był poinformowany o tym, że przeprowadzam eksperyment na
samym sobie, aby eskortował mnie do domu. Pojechaliśmy rowerami,
gdyż z powodu ograniczeń wojennych podróże samochodami były
zakazane. W drodze do domu mój stan zaczął przybierać niepokojące
formy. Wszystko w polu widzenia falowało i było zniekształcone jak
w krzywym zwierciadle. Miałem również wrażenie bycia niezdolnym do
ruszenia się z miejsca, choć - jak opowiadał mi później laborant -
jechaliśmy bardzo szybko. W końcu, gdy cali i zdrowi dotarliśmy do
domu, z trudem zdołałem poprosić mego towarzysza o sprowadzenie
lekarza domowego i przyniesienie mleka od sąsiadów. Mimo
konsternacji i stanu pomieszania, miałem przebłyski jasnego i
racjonalnego myślenia, wybierając mleko jako środek odtruwający o
działaniu ogólnym. Zawroty głowy i poczucie słabości były tak w tym
momencie silne, że nie byłem w stanie utrzymać się na nogach i
musiałem się położyć na sofie. Moje otoczenie uległo teraz
przekształceniu i przybrało postać jeszcze bardziej przerażającą.
Wszystko w pokoju wirowało, a znane przedmioty i meble zamieniały
się w groteskowe, przepełniające lękiem formy . Wszystko było w
ciągłym ruchu, poruszone jakby wewnętrznym niepokojem. Kobieta z
sąsiedztwa, którą ledwie rozpoznałem, przyniosła mi mleko - w ciągu
wieczora wypiłem go ponad dwa litry. Nie była już panią R., lecz
raczej nieprzyjazną, podstępną wiedmą w kolorowej masce. Jeszcze
gorsze - te demoniczne transformacje zewnętrznego świata, okazały
się zmiany, które spostrzegłem w sobie, w swojej wewnętrznej
istocie. Każdy wysiłek woli, każda próba zakończenia tej
dezintegracji zewnętrznego świata i rozpuszczenia własnego ego,
zdawały się stratą czasu. Zawładnął mną demon, który wziął w
posiadanie moje ciało, umysł i duszę. Podskakiwałem i krzyczałem,
próbując uwolnić się od niego, ale wkrótce tonąłem znów, leżąc
bezradnie na sofie. Substancja, z którą chciałem poeksperymentować,
zwyciężyła mnie. Był to demon, który pogardliwie triumfował nad
moją wolą. Ogarnął mnie śmiertelny strach, że stanę się
niepoczytalny. Przebywałem w innym świecie, innym miejscu, innym
czasie. Ciało wydawało się pozbawione uczuć, pozbawione życia,
obce. Czyżbym umierał? Czy to było to przejście? Niekiedy wydawało
mi się, że przebywam poza swoim ciałem i z tego miejsca, jako
zewnętrzny obserwator, jasno postrzegam wielki dramat swojej
sytuacji. Nie zostawiłem nawet listu do rodziny (żona z trójką
naszych dzieci pojechała tego dnia z wizytą do swoich rodziców
mieszkających w Lucernie). Czy kiedykolwiek domyślą się, że nie
podjąłem swojego eksperymentu bezmyślnie, w sposób
nieodpowiedzialny, tylko z największą uwagą, i że takiego wyniku
nie można było przewidzieć? Mój lęk i rozpacz stawały się coraz
większe nie tylko z tego powodu, że młoda rodzina straci ojca, lecz
także z obawy, że w samym środku obiecującego i przynoszącego owoce
rozwoju, będę musiał porzucić nie zakończone badania chemiczne,
które tak wiele dla mnie znaczyły. A oto inna idea, która pojawiła
się, pełna cierpkiej ironii: jestem zmuszony przedwcześnie opuścić
ten świat, gdyż to ja wprowadziłem do świata dwuetyloamid kwasu
lizerginowego. W tym czasie, kiedy przybył doktor, szczyt depresji
był już poza mną. Laborant poinformował lekarza o moim
eksperymencie na sobie samym, gdyż ja sam nie byłem w stanie
sklecić sensownego zdania. Potrząsnął głową w zakłopotaniu, gdy
próbowałem opisać śmiertelne niebezpieczeństwo grożące memu ciału.
Nie stwierdzał żadnych niepokojących objawów, poza niezwykle
rozszerzonymi źrenicami. Puls, ciśnienie krwi i oddech były w
normie. Nie widział żadnych powodów, aby przepisać jakie lekarstwo.
Zamiast tego zaprowadził mnie do łóżka i stał, obserwując mnie.
Powoli wracałem z niesamowitego, nieznanego świata do bezpiecznej,
codziennej rzeczywistości. Horror zelżał i ustąpił miejsca poczuciu
tym większego szczęścia i wdzięczności, im bardziej powracało
zwykłe postrzeganie i myślenie, i im bardziej nabierałem
przekonania, że niebezpieczeństwo choroby umysłowej mam już za
sobą. Teraz, krok po kroku, zaczynałem podziwiać niespotykane barwy
i gry kształtów, które jawiły się moim zamkniętym oczom.
Kalejdoskopowe, fantastyczne obrazy przelewały się przeze mnie,
zmieniając, bawiąc, otwierając i zamykając się w kręgach i
spiralach, wybuchając w różnobarwnych fontannach, łącząc i grupując
się w ciąglej przemianie. Docierało do mnie ze szczególną
wyrazistością to, jak doznania akustyczne, takie jak odgłos klamki
u drzwi lub warkot przejeżdżającego samochodu, przekształcały się w
doznania wzrokowe. Każdy dźwięk generował żywo zmieniający się
obraz, posiadający spójną formę i kolor. Późnym wieczorem moja żona
wróciła z Lucerny. Ktoś poinformował ją telefonicznie, że miałem
tajemnicze załamanie. Wróciła natychmiast, pozostawiając dzieci z
dziadkami. Do tego czasu zebrałem się w sobie w stopniu
wystarczającym, aby opowiedzieć jej, co się wydarzyło. Wyczerpany,
zasnąłem, aby rano obudzić się odświeżonym, z głową czystą, choć
wciąż z lekkimi objawami fizycznego zmęczenia. Czułem się świetnie,
jak nowo narodzony, śniadanie smakowało znakomicie i dostarczyło mi
niezwykłej przyjemności.
Kiedy później wyszedłem do ogrodu, w którym po wiosennym deszczu
świeciło słońce, wszystko się skrzyło i śniło czystym światłem. ..
Moje wszystkie zmysły wibrowały, będąc w stanie najwyższej
wrażliwości, która utrzymywała się przez cały dzień. Ten
eksperyment na sobie samym udowodnił, że LSD-25 wykazywało cechy
substancji psychoaktywnej o szczególnych własnościach i niezwykłej
mocy. Zgodnie z moją wiedzą, nie istniała żadna inna substancja,
która wywoływałaby tak głębokie skutki psychiczne przy tak niskich
dawkach i która powodowałby tak dramatyczną zmianę stanu
świadomości człowieka oraz jego doznań związanych z wewnętrznym i
zewnętrznym światem. Jeszcze bardziej znaczące wydawało się to, że
byłem w stanie odtworzyć w pamięci każdy szczegół tego odurzającego
doświadczenia z LSD, a to mogło tylko oznaczać, że umysłowa funkcja
zapamiętywania nie została zakłócona nawet w szczytowym momencie
eksperymentu, mimo głębokiego zaburzenia normalnego oglądu świata.
Prze cały okres trwania eksperymentu byłem świadomy nawet tego, że
jest to eksperyment, lecz żadnym wysiłkiem woli, mimo rozpoznania
własnej sytuacji, nie umiałem strząsnąć z siebie świata LSD.
Wszystkiego doświadczałem z przekonaniem o całkowitej realności
tego, co się dzieje, choć była to realność alarmująca, gdyż, dla
porównania, obraz innej, znanej i codziennej rzeczywistości, był
równoczenie dokładnie zachowany w pamięci. Inną zaskakującą cechą
LSD była jego zdolność do wywoływania tak głębokich i potężnych
stanów odurzenia bez pozostawiania kaca. Wprost przeciwnie,
następnego dnia po eksperymencie miałem jak już wspominałem -
znakomitą kondycję fizyczną i umysłową. Byłem świadom tego, że LSD,
jako nowy związek aktywny o takich właściwościach, może być
użyteczny w farmakologii, neurologii, a zwłaszcza psychiatrii, oraz
że może przyciągnąć uwagę odpowiednich specjalistów. Lecz nie
miałem jeszcze wtedy pojęcia, że ta nowa substancja znajdzie
zastosowanie także poza światem medycyny, jako środek na scenie
narkotykowej. Ponieważ mój eksperyment na sobie samym ujawnił
przerażający, demoniczny wymiar doświadczenia z LSD, ostatnią
rzeczą, jaka mi mogła przyjść na myśl było to, że substancja ta
może kiedykolwiek służyć za narkotyk dostarczający przyjemności.
Nie udało mi się też podczas tej pierwszej próby rozpoznać
znaczącego związku odurzenia LSD z doświadczaniem stanów wizyjnych,
co zauważyłem dużo później, gdy zostały przeprowadzone eksperymenty
ze znacznie już mniejszymi dawkami i w innych warunkach. Następnego
dnia napisałem dla profesora Stolla wspomniany już raport na temat
mojego niezwykłego eksperymentu z LSD-25 i wysłałem jego kopię
dyrektorowi wydziału leków, profesorowi Rothlinowi. Zgodnie z
oczekiwaniami, pierwszą reakcją było wielkie zdziwienie. Wkrótce
otrzymałem telefon z zarządu. Profesor Stoll dopytywał: "Czy jesteś
pewny, że nie pomyliłeś się w ważeniu? Czy podana przez ciebie
dawka jest prawidłowa?" Z podobnymi pytaniami zadzwonił do mnie
także profesor Rothlin. Byłem pewny co do tego, gdyż ważenie i
odmierzanie dawki wykonałem sam. Ich wątpliwości były jednak do
pewnego stopnia uzasadnione, gdyż do tego czasu żadna ze znanych
substancji nie wywoływała najmniejszego choćby efektu psychicznego
przy zastosowaniu miligramowych dawek. Istnienie aktywnego związku
o takiej mocy wydawało się niemal nieprawdopodobne. Profesor
Rothlin we własnej osobie i jego dwaj koledzy byli pierwszymi
osobami, które powtórzyły moje doświadczenie z dawką trzy razy
mniejszą. Lecz nawet na tym poziomie efekty były wciąż niezwykle
dojmujące i całkowicie fantastyczne. Wszystkie wątpliwości odnośnie
mojego raportu zostały rozwiane.
[<<] [H] [>>] |
Komentarze
Chlopie ziom YO
YO ziom rap evrybady teraz czek lsd jest dobre halucynacje i rymy
okkk
komu by soe chcialo to czytac?
?
Bardzo ciekawy artykół. Ciekawy opis tripu.
LSD
Eksperymentuje z narkotykami właściwie każdej maści i przyznać musze, iż dziecko Hoffmana ma najbardziej pozytywne skutkiw działaniu na psychike i roganizm ogólnie.
lsd
Eksperymentuje z narkotykami właściwie każdej maści i przyznać musze, iż dziecko Hoffmana ma najbardziej pozytywne skutkiw działaniu na psychike i roganizm ogólnie.
to prawda
Zażyłem LSD kiedyś, to była końska dawka i muszę przyznać, że udzieliły mi się wszystkie objawy mistyczne opisane przez twórcę.
Pozdrawiam
Mój komentarz
Bardzo ciekawy artykół. Ciekawy opis tripu.
jeśli możesz załatwić lsd to zgłoś się do mnie
vcbdfg
dyyguytfyfytfyfytfghvtyfty
dfesf
dyyguytfyfytfyfytfghvtyfty