Warszawscy policjanci zatrzymali płatnych zabójców w drodze na miejsce egzekucji - pisze DZIENNIK. Bandyci mieli przy sobie broń maszynową. Zatrzymano też ich zleceniodawcę - czterdziestoletniego Zbigniew K. Policja ustala czy chodziło o osobiste porachunki, czy też przejęcie schedy po mafii żoliborskiej. [G2:893 class=left]
Jest czwartek, godz. 22. Dwaj mężczyźni jadą taksówką ul. Radzymińską, jedną z większych tras prowadzących do Warszawy. Nie wiedzą, że każdy ich ruch jest obserwowany. Kiedy mijają ul. Trocką, jeszcze w sporej odległości od centrum, drogę zajeżdżają im cywilne radiowozy - jeden blokuje taksówkę od przodu, drugi od tyłu. Dalej wypadki rozgrywają się błyskawicznie - z aut wyskakują zamaskowani policjanci z grupy realizacyjnej, wywlekają na drogę pasażerów taksówki. To nie fragment scenariusza sensacyjnego filmu, ale ostatni element policyjnej akcji trwającej około dwóch tygodni. Jak bardzo poważnej, okazuje się po chwili. Pasażerowie: 46-letni Krzysztof P. i 22-letni Kamil J. mają ze sobą broń i to nie zwykły pistolet, ale bardzo groźną broń maszynową umożliwiającą prowadzenie ognia seriami. "To pistolet maszynowy Skorpion" - relacjonuje rzecznik komendanta stołecznego policji Mariusz Sokołowski. Kilka godzin później zostaje zatrzymany Zbigniew K., zleceniodawca mordu. Wykonawcom miał zapłacić kilkadziesiąt tysięcy złotych. "W mojej ocenie ta sprawa to niewątpliwie duży sukces policji, bo inaczej nie można nazwać udaremnienia zamachu i złapania przestępców w czasie przygotowań" - powiedział nam szef MSWiA Janusz Kaczmarek. DZIENNIK dowiedział się, że wszyscy uczestnicy czwartkowych wydarzeń są notowani za różne przestępstwa, m.in. za handel narkotykami, wymuszenia i pobicia. Ale nieoficjalnie policja podejrzewa ich także o najcięższe przestępstwa - zabójstwa. Policja nie udziela dokładnych informacji o motywie zamachu. Jedna z hipotez zakłada początek wojny o schedę po gangu żoliborskim, który od 2002 roku niemal zmonopolizował narkotykowy rynek północnej Warszawy, a także powiaty płocki, płoński i ciechanowski. Cztery dni temu policjanci z Centralnego Biura Śledczego zatrzymali ostatnich 13 członków grupy. W sumie w tej sprawie za kratki trafiło 80 osób. "Rynek pozostawiony przez z Żoliborza jest na tyle łakomym kąskiem, że bandyci próbując go opanować, mogą sięgać po najdrastyczniejsze środki" - mówi oficer zajmujący się walką z przestępczością zorganizowaną. "Mało znaczące wcześniej grupy próbują się teraz wybić. Zasada jest jedna: kto najszybciej opanuje jak najwięcej rynków zbytu, ten w przyszłości będzie miał pieniądze, by wykupić lub zlikwidować konkurencję. A gra idzie o grube miliony dolarów" - dodaje. Funkcjonariusze nie wykluczają też, że motywem zlecenia zabójstwa mogły być osobiste porachunki miedzy 40-letnim Zbigniew K. a nie doszło ofiarą. K. miał zostać pobity przez ochroniarza w jednej z restauracji przy placu Defilad. Od tego momentu miał zacząć publicznie grozić, że się zemści. Funkcjonariusze zaczęli sprawę traktować poważnie, kiedy czterdziestolatek rozpoczął szukanie osób, które podjęłyby się tego zadania. "Gdy potencjalną ofiarę zaczęli obserwować dwaj mężczyźni, którzy już wcześniej byli notowani, sprawa zaczęła być naprawdę istotna" - mówi policjant z wydziału do zwalczania zorganizowanej przestępczości kryminalnej CBŚ. Informację o szykowanym morderstwie policja uzyskała kilkanaście dni temu. Skąd? "Bez informatorów bylibyśmy ślepi, liczy się rozpoznanie, dotarcie do osób, które wiedzą, co się dzieje w mieście. Każdą taką wiadomość sprawdzamy. W tym przypadku w miarę sprawdzania zaczęło wychodzić, że jest coś na rzeczy" - opowiada jeden z policjantów znających kulisy akcji. Od tego momentu policjanci wydziału do walki z terrorem kryminalnym i zabójstw KSP zaczęli pracować po 20 godzin na dobę. Domniemani zabójcy śledzili swoją ofiarę, ale ich z kolei namierzali policjanci. A mordercy przygotowywali się starannie. "Poznawali styl życia swojej ofiary, miejsca, w których bywała, samochody, jakimi się poruszała" - wyjaśnia Mariusz Sokołowski. Funkcjonariusze szybko doszli do wniosku, że przestępcy są uzbrojeni. W czwartek w nocy doszło do przełomu. Przestępcy wezwali taksówkę. Zamówili kurs do centrum, do miejsca, gdzie pracowała ich potencjalna ofiara. Policyjni obserwatorzy zauważyli, że są uzbrojeni. "Wszystkie elementy zaczęły się łączyć. Ofiara jest na miejscu, oni tam jadą, ale tym razem z bronią. Nie mogliśmy dłużej czekać. To były trudne decyzje, ale policja jest od tego, żeby chronić ludzkie życie. Nie mogliśmy dopuścić, by ci ludzie znaleźli się w pobliżu ofiary, choćby nawet potem zatrzymani tłumaczyli się, że chcieli się tylko przejechać" - tłumaczy policyjny informator DZIENNIKA. Czy na pewno w grę wchodzą porachunki gangsterskie? O tym, że może być inaczej, świadczy fakt, że policja odstawiła podejrzanych i akta sprawy do stołecznej prokuratury rejonowej, a nie do stojącej wyżej w hierarchii prokuratury okręgowej. "To prokurator zdecyduje o zarzutach i o tym, gdzie zostanie skierowana dalej sprawa" - tłumaczy rzecznik Prokuratury Okręgowej Warszawa Praga Renata Mazur. "Na razie cały dzień trwają przesłuchania i inne czynności związane z podejrzanymi" - powiedziała DZIENNIKOWI.
Komentarze