Autor: Pokemon Nazwa substancji: DXM (Dekstrometorfan) z Acodinu. Poziom doświadczenia użytkownika: MJ, amfetamina, MDMA, LSD, DXM, Benzydamina. Dawka, metoda zażycia: doustnie 630mg (42 tabletki). "Set & Setting": chęć doznania OoBE (wyjście z ciała), we własnym pokoju, rodzina obok. Efekty - podróż do innych światów. Czy dane doświadczenie mnie zmieniło? Oprócz potwierdzenia tezy, że DXM to jest środek o gigantycznej (nieograniczonej?) mocy, czyżbym spotkał Boga i się nawrócił? Czym ta podróż różniła się od poprzednich? WSZYSTKIM! Była prawie połowa marca 2006 roku. Postanowiłem powrócić po kilkumiesięcznej przerwie do DXM. Miało to być niezwykłe spotkanie dla mnie, ponieważ postanowiłem osiągnąć niskie 3 plateau tzn. 7,59 mg/kg. Wcześniejsze dwie przygody, to były spotkania dwa razy po 450 mg. Koniecznie muszę dodać jeszcze jedną bardzo ważną rzecz. Nie jestem uczulony da DXM, ale dość wrażliwy. Przy masie ciała 83 kg, 450 mg specyfiku wywoływało u mnie moce wrażenia. A teraz postanowiłem skonsumować 630mg. No nic, bez problemów kupiłem w różnych aptekach dwa opakowania Acodinu. Kiedyś, w DXM FAQ przeczytałem (teraz tej informacji już nie ma), że najlepiej tabletki popijać sokiem pomarańczowym, ponieważ zmniejsza to ryzyko wymiotów. Kupiłem sok i pojechałem do domu. O godzinie 21 zacząłem łykać po pięć tabletek przez około piętnaście minut. Postanowiłem za wczasu rozłożyć łóżko, bo poźniej mogłyby być z nim problemy. Godzina minęła dosyć szybko. Po jej upływie pojawiły się pierwsze objawy. Każdy kto próbował DXM (taaak próbował, jakby to ciastko było) wie, że działa on hmm... nagle. Nic Ci nie jest, wstajesz z łóżka a tu jakieś zawroty się pojawiają lub inne objawy. U mnie było delikatne zachwianie i stan PLE (peace,love i extasy) podobnie jak po MDMA. Ale trwało to krótko, bo około 15 minut. W tym czasie w słuchaniu muzyki nie czułem większej przyjemności niż zazwyczaj. Poleżałem na łóżku jeszcze z 15 minut. Głowa zaczęła mnie kłuć. A dokładniej skóra. Pojawiło się swędzenie na torsie. I w tamtej chwili popełniłem błąd. Zamiast wcześniej przebrać się w piżamę, musiałem to zrobić jak faza się rozkręciła na dobre. Nie dość, że chodzenie już było trudne, to jeszcze trzeba się było rozbierać i ubierać. Powrócę do chodzenia na chwilkę. U mnie nie ma ono wymiaru "ruchów robota". Mam bardziej płynne ruchy. Jakbym płynął. Ściągam bluzę wraz koszulką i podkoszulką. Po ciele, gdzie ściągana odzież miała kontakt ze skórą przepłynąła ogromna fala swędzenia. Ale nauczony wcześniejszym doświadczeniem, nie drapałem się, bo to tylko pogarszało sytuację. O dziwo bez większych problemów (oczywiście bez większych niż zazwyczaj na DXM) przebrałem się i położyłem na łóżko. A raczej osunąłem, bo nie miałem zbytnio sił i ochoty na ruch. I tak leżałem. Po chwili się zorientowałem, że muszę wyłączyć telewizor, lampkę i otworzyć drzwi do pokoju (względy bezpieczeństwa - mama mi zawsze otwiera [i mogła by mnie zobaczyć w odmiennym stanie], gdy są zamknięte, abym, jak to określa - nie udusił się). A tamte czynności były zdecydownie nie ma moje siły. Leżałem nadal i obmyślałem jak mam tego dokonać. Co powinienem zrobić najpierw, co później, a przede wszystkim jak pokonać łączny dystans około trzech metrów. Stanowiło to dla mnie nie lada wyzwanie. Wreszcie pełen mobilizacji ruszyłem do wykonania zadania. Nie wiem czemu skradałem się we własnym pokoju. Stawiając takie śmieszne kroki, przypominające bocianie. Wyłączyłem TV, pilota położyłem na telewizor z taką delikatnością, jakbym był najkruchszą rzeczą we wszechświecie. Samo kładzenie go zajęło mi z 20-25 sekund! Po wykonaniu pierwszej części zadania ruszyłem w kierunku drzwi. Krok nadal bociani. No nic, otworzyłem drzwi i wskoczyłem jakoś do łóżka. W głowie totalny zamęt. Nie wiedziałem o co chodzi. Każda czynność, powtażam KAŻDA, była dla mojego mózgu baaardzo ciężka do zrozumienia. Analizowałem ją, a raczej zastanawiałem nad nią, jakby to było jakieś niesamowicie ciężkie zadanie matematyczne, a ja nie znam nawet tabliczki mnożenia do stu. Nagle, mój rozum owładnęła myślnastępująca - "o co chodzi z poduszką"?. Ledwo podparłem się na łokciu i tak wpatrywałem się w nią nie mogąc jej zrozumieć. Co ona tu robi i co się z nią robi? W końcu opamiętałem się resztkami trzeźwości (miałem takie stany transowe, ale jeszcze siłą woli mogłem je przełamać i nad nimi zapanować) i położyłem do łóżka. Serce waliło mi jak młotem. Dokładnie jak młotem. W głowie słyszałem każde jego bardzo głośne uderzenie, co mi cholernie przeszkadzało. Prędkość bicia? Przynajmniej dwukrotnie szybsza niż zazwyczaj. Dodam, że swędzenia, podwyższonej temperatury (o której nie wspomniałem) już nie odczuwałem. Na odtwarzaczu mp3 włączyłem muzykę. Jaki to by nie był gatunek podobał mi się, ponieważ wybawiał moje uszy od słuchania tego cholernego dudnienia serca. Tak mniej więcej do tego momentu miałem gigantyczne zawieszki na nawet najbardziej prozaiczne tematy. Ale jakoś mogłem je opanować. Lecz DXM nadal się rozkręcał i nie pokazał jeszcze pełni swoich możliwości. Teraz wkraczałem w stan tracenia kontroli nad wszystkim, ale nie uprzedzajmy faktów. Czasu nie kontrolowałem bo w ogóle o nim nie myślałem. Nie wiedziałem czy leci normalnie, czy może zapieprza jak głupi. Muzyka mnie drażniła. Była hmm... zbyt prosta? A specjalnie uszykowałem sobie między innymi ambient. Ale to wszystko na marne. Odrzucało mnie od niej i nic nie mogłem na to poradzić. Kompletny brak zainteresowania. Na całe szczęście, dłoń miałem na odtwarzaczu i tylko dlatego zdołałem kciukiem jakoś go wyłączyć. Nawet najmniejszy ruch powodował olbrzymie wręcz trudności. A o przewróceniu na drugi bok to mogłem tylko pomarzyć. Oczy miałem zamknięte. Ale pod powiekami żadnych wizji. Kompletna pustka. Nic się nie działo. Więc otworzyłem je. Pokoju już nie było. Nawet minimalnych konturów. Widziałem tylko cień stropu, ktory kręcił się w prawo z dużą prędkością. Ponownie je zamknąłem. Leciałem. Nie wiedziałem gdzie. Spadałem w jakąś przestrzeń. Czułem jak łóżko się uniosło i obróciło nogami ku dołowi i zacząłem spadać. Spadałem tak i spadałem, aż w końcu zacząłem się unosić. Teraz leciałem, z tą różnicą, że w górę. Zaczęło mną szarpać. Od strony klatki piersiowej. Jakby coś chciało się z niej wydostać. Bardzo dziwne uczucie. Ani miłe ani nieprzyjemne. Po prostu dziwne. Ta szarpanina trwała dłuższą chwilę (z dzisiejszej perspektywy). W końcu ustało. I poczułem taką lekkość. Niczym nie skrępowaną wolność. Zorientowałem się, że opuściłem swoje ciało! Całkowita dysocjacja umysłu od ciała. Tylko, że nie unosiłem się nad nim, jak to bywa zazwyczaj. Odleciałem od razu w kierunku hmm... innych światów. Niestety tylko dwa potrafię opisać. Brakuje słów aby opisać zwłaszcza to, co się czuło. W jednym z nich nie było 3 wymiarów. Była ich jakby nieograniczona ilość. Cokolwiek co się widziało nie miało tylko wysokości, szerokości i długości. Jakby każda wyskość, szerokość i długość miała jeszcze swoją wysokość, szerokość i długość itd. Odniosę się jeszcze do stanu umysłu. Otworzyłem oczy. Nic nie widziałem. No to znowu się zamknęły. Miałem dłuuugie momenty, że całkowicie straciłem nad sobą kontrolę. Nawet, a raczej zwłaszcza nad umysłem. Żadnych myśli. Nawet najmniejszych. Tylko ciągle jakieś dziwaczne wzije ale umysłowe. Pod powiekami nic nie widziałem, jakbym nie miał oczu. Wizje tworzyły się w psychice i tam je odbierałem (trudno to wytłumaczyć, bo wszystko tworzy się w psychice). Kontrolowały mnie całkowicie. Nie wspomniałem jeszcze o jednej rzeczy. Na początku podróży, miałem wybór. Głupio to będzie brzmiało. Ale mogłem wybierać. Czy chcę bad tripa czy pozytywną przygodę. Ale to nie wyglądało tak, że ja miałem tylko wybrać. Musiałem kierować swoimi poczynaniami tak, aby uniknąć przykrości (poźniej nastąpił całkowity brak kontroli, tak na oko, gdzieś na dwie-trzy godziny). Żeby powyższy opis nie był odbierany zbyt błogo. Miałem jakieś różne momenty, że czułem się na skraju wytrzymałości psychicznej. Jakbym słyszał pukanie do drzwi, za za nimi stało jakieś opętanie psychiczne. I mam świadomość, że dzieli nas cienka czerwona linia, po przekroczeniu której mogę nigdy nie wrócić do zdrowia psychicznego. A najgorsze było to, że nie mogłem nad niczym zapanować i nic nie zależało ode mnie. Już nie wytrzymywałem. Czułem się jak zamknięty w klatce. Uwięziony. I nastąpiła światłość. Taka błoga. Był całkowity spokój, nic wiecej tylko złote światło i spokój. Poczułem a raczej wiedziałem, że stanąłem przed Bogiem. Nie widziałem żadej postaci czy czegokolwiek. Ale to się czuło. Dodam, że w życiu prywatnym nie jestem katolikiem. A co do wiary, to ateistą też nie jestem. Raczej poszukującym. Atmosfera była taka podniosła. I zacząłem się modlić. Nie jakoś specjalnie. Ale była to najszczersza modlitwa w moim życiu. Płynęła z głębi serca. Z jego najgłębszych zakamarków. Błagałem, aby dodał mi sił, abym przetrwał to wszystko, bo czuję, że nie wytrzymam. Że grozi mi nieodwracalne skrzywienie psychiki. Trwało to wszystko jakiś czas (wiem, wiem, powtarzam się, ale weryfikacja upływającego czasu, była praktycznie niemożliwa). Nie byłem w stanie niczego ocenic. Wcześniej przed tym spotkaniem odczuwałem jakby implozję świadomości. Czyli to co mną zawładnęło, cała potęga DXM, cała ta wymaginowana rzeczywistość, wszystko się składało, wpadało do środka. W jednym punkcie. Jakby świadomościowa czarna dziura. Wiem, że bredzę, ale na prawdę bardzo ciężko cokolwiek opisać, zwłaszcza coś z tych historii niemateralnych, duchowych. Jeszcze jedna sprawa. Najmniejsze poruszenie głowy na poduszce wywoływało olbrzymi szelest. Tak wielki, że mógł on obudzić śpiącą w pokoju obok matkę (moje wyobrażenia)! A gdy się obudzi i zobaczy, że jestem naćpany to będzie źle. Czułem świat jakby dwuwymiarowo. Coś jakby matrix. Ale matrix w sensie jakiegoś zniewolenia a nie władzy maszyn nad ludźmi. I skoro ten świat jest dwuwymiarowy to dobrze. Ale zaraz! Hola, hola! Przecież świat ma dwa wymiary! Rodzice nie mają znaczenia. Oni też są ograniczeni. W sumie to czy ktoś ćpa, czy nie też nie ma znaczenia. W sumie, nic nie ma znaczenia. I tak dalej. Rozgryzłem całkowicie otaczający mnie spisek. Wiedziałem, że on jest, ale nie mogłem nic przeciw niemu zrobić. Z perspektywy czasu podejrzewam, że te przemyślenia miały miejsce w fazie końcowej podróży, gdy mogłem już jakoś panować nad myślami. Jeszcze ostatnia kwestia. W szczytowym momencie podróży, gdy w opisie piszę myślałem, to tak na prawdę nie myślałem. :-) Po prostu odczuwałem wszystko jakoś wewnętrznie. Jakby intuicja zastąpiła moje myśli, które gdzieś zniknęły. Podsumowanie Miałem jeszcze całą masę różnych lotów w inne światy i wymiary, różnorodnych doznań, ale nie jestem w stanie ich opisać, ponieważ albo nie potrafię albo nie pamiętam. Powyższy opis stanowi może z 5 procent tego czym omotał mnie DXM. Zapewne się zastanawiacie, czy to kiedyś powtórzę. Myślę, że tak, bo to była tak niewiarygodna i fantastyczna podróż, że trzeba to powtórzyć. Tylko, że na pewno, nie w samotności, a zwłaszcza nie w towarzystwie rodziny, bo to tylko stwarza niepotrzebne złe myśli. Pierwszy raz w życiu, miałem tak długą (apogeum trwało około 2 godzin) i całkowicie mnie opanowującą podróż (nie miałem wpływu na nic). Jeśli już ktoś ma nieodpartą pokusę poszerzenia świadomości, to zamiast tracić zdrowie i kasę na speed, mdma, lsd czy nawet marihuanę, polecam DXM. Jego możliwości są NIEOGRANICZONE! P.S. Powyższy trip może mieć pewne nieścisłości, czy błędy logiczne. Ale wynikają one z faktu, iż ogromną większość napisałem na drugi dzień, jeszcze zamotany. Resztę napisałem ponad dwa miesiące później, dzięki czemu pewne fakty mogłu ulec odmiennej interpretacji, lub po prostu, mogłem część zapomnieć. P.S 2. Pozdrowienia dla twórcy kalkulatora DXM. :P
Komentarze
DXM nie jest wykrywalny przez narkotest ale może dawac omyłkowe wyniki na fencyklidynę... Nie istnieje nawet test na DXM a jęśli nawet to nie jest on chyba zbyt popularny... ;) Mało ludzi ma świadomośc jak wspaniałe wynalazki sprzedają obok w aptece... Pozdrawiam
Witam ! A propos DXM . Zajmuje sie od wielu lat wykorzystaniem wszelkiego rodzaju srodkow zmieniajacych swiadomosc w kontekscie wykorzystania ich jako tzw ." krotka sciezke " do doswiadczeniach zwiazanych z Magija i Okultyzmem ; i kiedy 2,5 roku temu wstecz dowiedzialem sie o istnieniu DXM w preparacie o nazwie Acodin ( dostepnym ogolnie ) - uznalem ten " specyfik " za REWELACJE !!! szczegolnie zas w kontekscie " doznan wyjsca z ciala " . Co ciekawe : DXM nie jest halucynogenem i " niby " oddzialywuje na O.U.N. - ale jako syntetyczny opiat wywoluje ciekawe halucynacje ( dla miejskich szamanow ) . Jeszcze raz powtorze ( a doswiadczenie mam spore gdyz jestem juz nieco " wiekowy " ) - REWELACJA !!! . Pozdrawiam z CHAO - SFERY. 9/333.