Oto kolejny artykuł z cyklu o odcinkach ukazujących się w odstępach losowych zawierających perły mądrości starych [u]żytkowiczów, bogatych wiekami przebywania w świecie substancji psychoaktywnych i pożywnych.To 
naprawdę jest cykl.
- Panie prezesie, więc z tymi oknami bylo tak.
Przyszła zima i pękły rury. Na parterze wyleciały
dwa, na szóstym dwa i na siódmym dwa...
- Na siódmym jedno
Więc z tymi 
cygarami to było tak.
Wyszedłem sobie do miasta - w okolicach sjesty bo mi tam
upał 
nie robi. Idę ja sobie główną uliczką miasteczka do bankomatu
po kase. Zajebiście z kasą tam jest - Kuba ma 
podwójną walutę -
peso normalne i peso convertible (
1 peso conv. = 
1 $). W bankomatach
wydaje tylko owo peso conv., banknoty po 10 - ale w sklepie resztę z 10
wydają dolarami (dziala to coś jak nasze słynne 
bony Pekao).
No wiec idę do tego bankomatu i po drodze zaczepiają mnie różni tacy
z gęby wyglądający na strasznych spekulantów, a 
Comandante Che
nie kazał się ze spekulantami zwąchiwać więc odmawiam.
Idę dalej - upal juz nawet mi sie dał we znaki, więc wszedłem sobie
do jakiejś knajpki - z wyglądu 
bar mleczny ale upozowany na klimaty
antyczne - na ścianach delfinki i ludzie w togach i 
chlamidach. Obsługa
miła - grube baby w obcisłych ciuchach. 
Kurde są dwa kraje na świecie
gdzie grube baby się tak ubierają - Niemcy i Kuba.
Kazałem sobie jedno 
mojito.
I się pokrzepiłem i już byłem w dobrym humorze - idę dalej.
Przy wyjściu z knajpy zaczepił mnie rastaman! Biały. 
Biały rasta na
Kubie? Myślałem że jaki Angol albo 
Gringo.
I on nawija mi coś po angielsku, ale jakoś tak że nic nie rozumiem.
W końcu udało mi się przestawić go na hiszpański - okazało się że
tutejszy - 
Jorge - i pyta 
czy nie potrzebuję cygar, rozgląda się
przy tym na wszystkie strony. Na początku nie chciałem... ale w końcu
myślę sobie że skoro jestem na Kubie... No to on że mam isc za nim i
rusza 
pedem na drugą stronę ulicy (ruch uliczny total - pedzące dorożki,
śmigające motocykle przerobione na taksówki, turyści na skuterkach i
te ich fantastyczne chevrolety, dodge i fordy plus rozwalające się 
fiaty
zyguli i inny socjalistyczny złom; a wszysto pędzi z szybkością 30km/h), ja za nim - on w jakas boaczna uliczkę,
ja za nim. Wleźliśmy w końcu między jakieś domki, uliczki się skończyły.
On sie do mnie zbliżyl i mówi - jakby policja pytała to tak sobie tylko
idziemy i 
rozmawiamy. Zapytałem jak mu się w ogóle żyje jako rasta na
Kubie.
Przesrane. A pytam jak z ziołem - on mówi tu najbardziej przesrane -
policja
strasznie ściga, z zewnatrz prawie nic nie przychodzi (moze w 
Hawanie) a
tutejsi hoduja 
gdzieś w gorach, ale tak się boją policji że zrywaja
niedojrzale topy i takie to na Kubie palenie. 
Koka się czasami trafi.
Chemii zero.
Powiedział mi, że jak wyjdziemy
znowu na glówna ulicę - mam iść 10 metrow za nim bo jest niebezpiecznie
i że mnie doprowadzi do 
cygarowej dilerni gdzie maja wszystko i pieknie
zapakowane i w ogóle. Wiec idę tak za nim, znowu przechodzi na druga
ja za nim. W końcu skręcił w podwórko obok jakiegos gościa który
wygladał na 
czujke. Coś z nim zagadał i weszliśmy do chaty - a tam
pełno czarnych brothas - wszyscy na mnie. Jorge tlumaczy, że amigo hermano
Polonia i tak dalej. Się wyluzowali. Posadzili mnie na jakims kufereku i
zaczeli
znosić pudła z cygarami - od niektórych zajezdzalo ostro pleśnią,
niektóre były
calkiem bajerancko zapakowane i w ogole. To ja im mówie że chce 
Cohibe,
i powstało poruszenie. 
Azaliż mamy Cohibe na składzie? Mieli. Cale
wielkie
drewniane pudlo 
Cohiba Esplendido - powiedzieli że 
Fidel też takie
palił, to znaczy
pali dalej, ale się publicznie z nimi nie pokazuje bo to niezdrowe a
kadry pionierskie
chronić trzeba. No to ja im na to że super że fajnie i że okej ale jest
jeden maly problema.
Nie mam kasy. Oni się zasmiali i że to żaden problema że oni mi pożyczą
kasę na dorożke
podjadę sobie z Jorgem do bankomatu i gites. Dali mi jakąś jeszcze
badziewiasta torbę, cygara
i puścili wolno. Pojechaliśmy sobie z Jorgem do bankomatu (po drodze ja
mu nawijam że
jak Fidel odmelduje to się wszystko zmieni i różne takie, a on 
Jesu
Cristo, 
callate callate,
czyli cicho cicho, la policia :) - zapłaciłem mu tymi pesami
convertiblami i 
yo man. Interes ubity.
A że fajnie się nam gadało poszliśmy jeszcze do knajpki gdzie przy piwie
i rumie sobie
o Kubie rozmawialiśmy. Jorge zrobil mi dreda na środku głowy, który stał mi jak antenka teletubisiowa. Opowiadał mi o życiu rastamana na Kubie; że policja sie czepia, że mało rodzimych zespołow i że w ogóle urodzil się w Santiago w dzielnicy zwanej Jamaica, więc jak mial rastamanem nie zostać, że marzy o podróży na prawdziwa Jamaike, i jeszcze długo długo o muzyce pogawedzilim (jak zwykle okazało się że
najwiekszym muzykiem jest 
Alpha Blondi) . A potem przyszedł czas pożegnań.
Po drodze do kompletu dokupiłem sobie 
maczete żeby wyglądać jak okrutny 
haciendero - bezwzgledny egzekutor prawa pierwszej nocy.
I to bylo na tyle.
Autor: Ta Mok, HTML: agquarx
Komentarze
masz racje z tymi grobymi niemkami co w obcislych chodza po prostu bleeeeeeeeee
Podróże świetna sprawa. Naprawdę przyjemnie czytało się ten tekst, szczególnie w zimie gdy przesrane za oknem, poczuć trochę kubańskie klimaty. A tak swoją drogą to strasznie dziwny jest ten kraj i pomyśleć że kiedyśto była "nasza wspólna droga " ..