Listy z książki "Po tej stronie granicy" - 1 z 6

Przedruki listów, sprowokowanych emisją w TP (Telewizji Polskiej) pierwszych dokumentów o polskiej narkomanii w 1981 roku. Część 1 z 6.

Listy z książki "Po tej stronie granicy" - 1 z 6


część książki pt "Po tej stronie granicy" (do spisu treści)
okladka okładka


Film "Granica" oglądałam już po raz trzeci, zawsze jednak z ogromnym zainteresowaniem. Myślę, że nie byłoby źle zorganizować jakąś dyskusję z udziałem widzów, aby mogli się wypowiedzieć. Zgadzam się w zupełności z Panami, że narkomania jest okropną chorobą i że należy współczuć i pomagać ludziom będącym jej niewolnikami. Może jednak najpierw się przedstawię. Mam 16 lat i uczęszczam do II klasy LO, cudownego chłopaka (parę miesięcy ode mnie starszy) i, co gorsza, on też już próbował. Próbował! Delikatne słowo. Brał kilkanaście razy. Pierwszy raz około półtora roku temu, czyli praktycznie mówiąc miał lat 15 (może nie całe, trudno jest mi powiedzieć, bo nie chcę poruszać z nim tego tematu). Na początku dla towarzystwa, później, właśnie... później dlatego, że miał kłopoty. Jakie? Natury osobistej. Ostatni raz wziął w kwietniu i wierzę mu, że tak było. Obiecał, że nie będzie. On tak, ale za to ja. Mnie ogarnęła głupota. Zabrania mi, a ja jemu. Może coś z tego wyjdzie. w jaki sposób mnie naszła ochota? Na ten temat mogę trochę więcej powiedzieć. Filmy, które są pokazywane w telewizji, pogadanki wcale mi nie pomagają, a wręcz przeciwnie - zachęcają. Pierwszy banalny pretekst - chcę zobaczyć, jakie to uczucie. Drugi jest poważniejszy. Także kłopoty w domu i w szkole. W szkole nic nie wolno, niczym manifestować swoich wyznań (nie chodzi mi o religię), poza tym człowiek wychodzi kompletnie wkurzony. Ale to nic w porównaniu z tym, co się dzieje w domu. Może to ten wiek, a może po prostu zacofanie rodziców. Oboje z moim chłopakiem myślimy o sobie poważnie (pewnie Pan będzie się śmiał), nie myślimy bynajmniej o małżeństwie! Absolutnie! W tym wieku! Ale nie jest to znajomość na tydzień, miesiąc... Na całe życie też nie. Ale razem jest nam fajnie. I co w domu? Cytuję:
"Dziewczyno, zastanów się, w twoim wieku! Najpierw musisz skończyć studia! (z LO nie powinno być kłopotów, jeśli nie wezmę tego, bo uczę się b. dobrze). Nie warto się zakochać, za wcześnie! Gdy ja byłam w twoim wieku..." (końca się Pan domyśli). Takie sceny są codziennością, częściej się zdarzają inne, nie pomaga mi nawet hasło: "spójrz i przejdź". Skończyły się już 2 razy tym, że dostałam po buzi (dość mocno). Nie potrafię znaleźć z nimi wspólnego języka, denerwuję się, szukam (być może znajdę) rozwiązania w narkotykach. Zdaję sobie sprawę, że to nie rozwiąże moich problemów, ale mam nadzieję, że przestaną być takie drastyczne. Jeszcze tego nie zrobiłam, ale przy najbliższej okazji, jeśli się okropnie zdenerwuję, zadzwonię i będę miała. Bez problemów (z jego oporami) i to czyste, własnej (nie mojej) roboty. Nie chcę do tego dopuścić. Zakończę już ten mój krótki list, jest już 23:00, a ja mam jeszcze odrobić polski, rosyjski i matematykę. Z góry dziękuję za solidne przeczytanie i proszę, aby jego treść pozostała tajemnicą, aby nie skwitował go Pan: "jakaś zakochana gówniara pisze", myślę, że warto byłoby coś zmienić, a co? Na to pytanie zupełnie nie potrafię odpowie dzieć. Kończę go (list) i nie czytam drugi raz, bo podarłabym. Dziękuję za chwilkę poświęconego czasu.
Droga Redakcjo, przyznam się szczerze, iż reportaż Wasz o młodych ludziach uzależnionych od kompotu, domyślam się, że jest to odpowiednio spreparowany ekstrakt z maku, zrobił na mnie wstrząsają ce wrażenie. Na tyle wstrząsające, że powstrzymałem się od sfałszowania kolejnej partii recept, co w konkretnych układach uniemożliwia mi dostęp do ostatnio cokolwiek nadużywanego specyfiku na okres ca trzech tygodni. Wniosek: z mojego punktu widzenia reportaż został wyemitowany w istotnym momencie. Trochę o sobie. Mam 24 lata, jestem studentem ostatniego roku jednego z kierunków ekonomicznych pewnej warszawskiej uczelni. Wydaje mi się, że trudno byłoby mnie zdefiniować jako narkomana sensu stricto: nigdy nie doświadczyłem nawet cienia objawów abstynencji, bowiem zawsze (jak do tej pory) starczało mi rozumu, by nie zajść tą ścieżką za daleko. Gdzieś tam przecież, na dnie duszy, kołatał jednak strach przed doskonale znanymi konsekwencjami systematycznego nadużywania. Tak więc, mówiąc o sobie, mogę użyć jedynie pojęcia uzależnienia psychicznego - a to obserwuję u siebie w pełnej jego krasie. Teraz krótka historia moich "eksperymentów".

Akt pierwszy, pięć lat temu. Jeden z kolegów odbywający praktykę robotniczą w szpitalu dostaje od zaprzyjaźnionej pielęgniarki (chyba nie umiała biedaczka inaczej zamanifestować swojej sympatii) ampułkę dolarganu. Kolega nie bardzo wie, co z takim oryginalnym suwenirem zrobić, więc gdy powodowany ciekawością zakosztowania zakazanego owocu proszę go, dostaję natychmiast.

Akt drugi, rok później. Zerwanie z narzeczoną.
Pustka. Całe mnóstwo czasu, z którym nie ma co zrobić. Przypomnienie tamtego eksperymentu. Dla chcącego nic trudnego: pudełko z zieloną banderolą, choć kosztuje tysiąc złotych (5 ampułek), jest w zasadzie osiągalne bez większych kłopotów. Zużyłem tych pudełek trochę, na szczęście wraz z przerwą semestralną i zmianą otoczenia przychodzi też opamiętanie.

Akt trzeci, dwa lata temu. Londyński dentysta ordynuje mi fortral po wyrwaniu zęba. I cóż okazuje się? Ten też euforyzuje. Skala doznań jest co prawda nieporównywalnie mniejsza niż w wypadku petedyny, jednak jakieś tam wrażenia są. Dentysta okazuje się naiwny jak muflon i zapisuje mi specyfik w ilościach dowolnych przez dość długi okres czasu. W Londynie też następuje małe interludium z marihuaną w lejtmotywie, lecz rodzaj wywoływanego przez nią orgiastycznego oszołomienia nie odpowiada mi zupełnie i eksperyment nigdy więcej nie zostaje powtórzony. Swoją drogą trochę szkoda, bo jak podają niektóre źródła, aktywny czterohydrokannabinol jest mniej toksyczny, niż nagminnie nadużywana (nie przeze mnie, w zasadzie nie palę) nikotyna.

Akt czwarty, może ostatni, trwa w zasadzie do dziś, a ściślej, mam nadzieję, że trwał do Waszego reportażu. Sporadyczne fałszowanie recept (ostatnio coraz częstsze), do których dostęp mam banalnie prosty, i wykupywanie na nie parakodyny (jedyny w zasadzie i na szczęście na zwyczajną receptę dostępny specyfik o dość stonowanym działaniu) w ilościach coraz to większych. Notabene, chyba większość aptekarzy to narkomani, bo niemal w każdej fiolce brak jednej czy dwóch tabletek. W tak zwanym międzyczasie trafia się okazja, to i morfiny działanie wypróbowałem na sobie, a eksperyment z dolantyną znów powtórzyłem parokrotnie. Trochę samokrytycyzmu zachowałem jeszcze i póki co trwam w mocnym postanowieniu, by raz na zawsze z tą zabawą skończyć. A geneza jej jest trywialnie prosta: ziarno rzucone na podatną glebę, jaką jest tu gwałtowny koniec jakiegoś cyklu przeżyć pozytywnych, czy też, jak nazywał to Witkacy, metafizyczne nienasycenie, musi wykiełkować. Cóż, myślę, że takich jak ja eksperymentatorów jest więcej, choć każdy, jak sądzę, skrzętnie swoją słabość przed otoczeniem ukrywa. Najgorsza jest pustka, brak celu, frustracja. Z jednej strony chęć, z drugiej zaś niemożność działania. Bezwład. Marazm. Niespełnione nadzieje. Na to wszystko narkotyk jest pewnym lekarstwem, tego odmówić mu nie można, znosi bowiem wrażliwość na wszystkie przykre bodźce psychiczne, jednak cena, jaką przyjdzie zapłacić za godziny ukojenia, zdaje się, nie warta jest wyprawki. A kto raz spróbował, temu nie łatwo jest się z przestrzeni przyciągania wyzwolić. Niech więc "dalszego ciągu' przesłaniem będzie to, by nigdy nie dać się namówić na ten pierwszy raz, a niezdrową ciekawość schować do kieszeni.
Sopot, 2 III 1981

Obejrzałam film "Granica", był wstrząsający również dla mnie, mimo że tę sama tragedię mam we własnym domu. Z uwagą wysłuchałam również po tygodniu dyskusji o stanie narkomanii w Polsce - sytuacji, niestety, bardzo prawdziwej. Być może, gdyby film ten można było obejrzeć parę lat wcześniej, gdyby mówiło się głośno to wszystko, co mówi się teraz o narkomanii w Polsce - zapobiegłoby się niejednej tragedii. Nie mogłam zrozumieć swojego osiemnastoletniego syna, który nagle przestał się uczyć, zaczął wagarować, przestał grać w piłkę, przebywał w kawiarniach - przychodził jednak zawsze trzeźwy - to mnie uspokajało trochę. Rozmawiałam również z nauczycielami (przerwał naukę w III klasie Liceum Ogólnokształcącego, gdy nie otrzymał promocji do klasy IV), nikt nigdy nie zasugerował mi nawet, że to mogą być narkotyki. Nie mogłam go zrozumieć, prosiłam, płakałam, by się uczył - obiecywał, lecz nic z tego.

Prawie dwa lata ukrywał swój nałóg. Teraz oboje dźwigamy tę tragedię. Podejmujemy walkę z nałogiem wciąż od nowa - to jednak prawie beznadziejne - narkotyki donoszono memu synowi na klatkę schodową i zostawiano w skrzynkach na bezpieczniki, na oknach w zsypie itp. Życie nasze to gehenna, a najsmutniejsze to nasza samotność i bezradność w tej walce. Na ironię losu pracuję na ulicy Długi Targ w Gdańsku, codziennie przechodzę ulicą Długą, która jest tak zwaną giełdą narkotyków. Codziennie grupy narkomanów wyczekują na dostawców i handlarzy. Transakcje załatwiają często na środku ulicy Długiej bez żadnego strachu lub niepokoju. Obserwowanie ich stało się już moją obsesją - znam bardzo wiele twarzy - wielu osobiście - najbardziej jednak zdumiewa i boli obojętność władz. Proszę Was - wytrwajcie w waszym działaniu - może dojdzie do wydania ustawy, by tę śmiercionośną słomę makową niszczyć i bardziej surowo tropić i karać producentów i handlarzy narkotyków. Dobrze byłoby leczyć przymusowo wszystkich narkomanów w takich zakładach jak Głosków, ale wiem, że to na razie niemożliwe. Chętnie opłacałabym leczenie mego syna - myślę, że wielu rodziców również, gdyby to było możliwe.

Odczuwam ogromną wdzięczność i szacunek dla wszystkich zaangażowanych w sprawę walki z narkomanią w Polsce.
Bydgoszcz, 25 III 1981

Do napisania i wysłania tego listu ostatecznie zmobilizowała mnie wczorajsza audycja telewizyjna, mówiąca o narkomanach.
Nie należę do tych osób, lecz się z nimi prawie utożsamiam. Potrafię ich zrozumieć i chyba z każdego ich postępowania wytłumaczyć. Potrafię również rozumieć każdego lub prawie każdego człowieka popadającego w konflikt z prawem. To trochę chyba niebezpieczne. Dlaczego - nie wiem. Czuję się prawie jak ograniczona i nie bardzo normalna osoba. Przeszkadza mi to normalnie żyć. Szukałam albo próbowałam szukać porady u lekarza. Mała, maleńka i pozornie rzecz bez większego znaczenia urasta u mnie do rangi nieprzezwyciężonego problemu, rozkładam ręce. Dzisiejszy stan mojej psychiki, stan chyba obojętności, w jakim się znajduję, dziwi i niepokoi mnie bardzo. Chciałabym coś z sobą zrobić, lecz już nie wiem co. Kiedyś miałam tysiące zajęć, które mnie cieszyły i zadowalały, lecz gdy dzisiaj wracam do nich, nie robią już żadnego wrażenia. Kilka już razy pisałam listy, inne w treści, chyba bardziej rozpaczliwe, bardziej wołające o pomoc, radę, wskazówkę. Pisałam do "Przyjaciółki", "Przekroju", "Sztandaru Młodych", lecz nigdy tych listów nie wysłałam. Wstydziłam się i również wstydzę się dzisiaj. Zdecydowałam się zgłosić do poradni zdrowia psychicznego, nie była to poradnia leczenia nerwic czy coś takiego. Lekarz, z którym rozmawiałam, nie wzbudził we mnie zaufania, po prostu wysłuchał mnie, to wszystko. W ten sposób wolę znaleźć lepszego słuchacza, jakim są cztery puste ściany, to przecież nic nie kosztuje i nawet nie uśmiecha się, tylko słucha. Wydał mi się ów lekarz człowiekiem nie na tym stanowisku, na którym winien być. Nie poszłam tam więcej. W ubiegłym roku zostałam zwolniona z pracy w ramach redukcji kadr. Wewnętrznie zgodziłam się z tą decyzją, gdyż nie czułam się przydatna w przedsiębiorstwie, na tym stanowisku, gdzie było bardzo dużo do roboty, lecz ja nie potrafiłam. Szukałam wówczas rady. Słuchano mnie - to wszystko. Usłyszałam wówczas zdanie: "Nie wiesz, jak się pozbyć niewygodnej osoby? Awansuj - na pewno nie da rady, a wówczas jest pretekst do wypowiedzenia". Przeszło trzy miesiące bez pracy. Nareszcie ją znalazłam. W trzecim dniu pracy obudziłam się bardzo późno. Do pracy już nie miałam po co iść - brak sensownego usprawiedliwienia - co robić? Chciałam iść do lekarza, również za późno. Tłukłam się wówczas po domu do późnego wieczora. Około 19 wpadł mi genialny pomysł do głowy. Otruć się i zadzwonić po pogotowie, które usprawiedliwi mi ten dzień, dostanę również prawdopodobnie dalsze zwolnienie i być może nie będę zwolniona z pracy, którą z takim trudem uzyskałam. Dlaczego to piszę? Czuję, że ktoś musi wiedzieć, jak było naprawdę. Między godziną 23 a 24 połknęłam masę tabletek, które skrupulatnie notowałam. Liczyłam się z tym, że przez jakiś czas mogę nie odzyskać przytomności. Przed zażyciem tabletek byłam kompletnie ubrana, gotowa do wyjścia na powietrze do telefonu. Działanie tabletek było powolne, położyłam się i trochę przysnęłam. Około godziny 1. w nocy obudziły mnie torsje. Uznałam wówczas, że jest czas, aby zadzwonić po pogotowie. Porażony był zmysł równowagi i mowy, świadomość i realność sytuacji znakomita. Zataczając się więc od ściany do ściany trafiłam do telefonu, tam bełkotliwie przekazałam, iż proszę o przysłanie lekarza. Kobieta odbierająca telefony chyba cudem mnie zrozumiała. Wróciłam wówczas do domu zostawiając drzwi otwarte. Wkrótce zjawił się lekarz i sanitariusz. Lekarz pytał, co się stało i dlaczego to zrobiłam.
Prawdy nie mogłam wówczas powiedzieć i przekazałam mu, iż wzięłam 5 tabletek relanium, ponieważ chciałam się uspokoić. Uznano w szpitalu, iż była to próba samobójstwa. Chciałam protestować, lecz zanim zdobyłam się na wydanie głosu lub gestu, było za późno. Wydawało mi się wówczas, iż jestem za jakąś przegrodą i wszystko docierało do mnie w bardzo zwolnionym tempie. Chciało mi się spać, byłam bardzo zmęczona i wówczas spytano mnie, czy chciałabym jechać do Świecia. Wymieniono tylko nazwę miasta. Nie dotarło wówczas do mnie, iż znajduje się tam zakład dla psychicznie chorych osób. Zgodziłam się tam jechać, ale już w samochodzie po półgodzinnej podróży zaczęłam domyślać się, gdzie ja naprawdę jadę. Uznałam jednak, iż mój protest byłby wówczas jak musztarda po obiedzie, więc byłam cicho. Izba przyjęć, rejestrowanie moich rzeczy, jazda na oddział, zdanie ubioru, przyjęcie piżamy i do łóżka. Następnie rozmowa z psychiatrą. Niezbyt wyraźnie wówczas jeszcze mówiłam i znowu musiałam kłamać. Chciałam jak najszybciej wydostać się stamtąd. Zimno, głodno, brak podstawowych osobistych rzeczy. Lekarz jednak zdecydował się wypuścić mnie następnego dnia, po przespaniu jednej nocy. Wyszłam w południe, z głodu kręciło mi się w głowie, na gapę przyjechałam autobusem do Bydgoszczy. Szczęście! Czy jestem normalna? Dostałam ze Świecia zalecenie skorzystania z porady psychiatry. Zgłosiłam się do poradni. Zajrzałam do poczekalni. Siedziały tam starsze, dygocące osoby, tępo pątrzące przed siebie. Wyszłam stamtąd natychmiąst. Czy jestem normalna? Nie oczekuję od was recepty na życie, dzisiaj i na co dzień jestem normalną i trochę ładną dziewczyną. Pracuję i jestem zadowoloną. Lecz prącuję tylko 8 godzin dziennie - co robić z resztą wolnego cząsu? Mam już dosyć chodzenia do kina, robótek na drutach, szycia itp. Co robić? Czy jestem normalna?
Wrocław. 2 V 1981

Droga Redakcjo! Jako matka szesnastoletniej córki piszę do wąs w ostatniej rozpączy i ze świadomością całej tragedii sytuacji.
W bieżącym roku szkolnym córką zaczęłą naukę w I klasie LO. Kląsy tej nie ukończy, to już było wiądomo od półrocza, włóczy się po świecie, ubierą się jak włóczęga, obwiesza wisiorkami i maluje pacynki - gdyż jest hippis. Zetknęła się z "ruchem" nie na terenie szkoły - poza nią. Ja nawet wiem, dlaczego do niego przystąpiła. Zawsze była z natury bierna, mało energiczna, sama, otaczała ją pustka, a tam podobno znalazła siebie.
Gdy była w III klasie, jej tata poszedł do więzienia na 8 lat (przesiedział 5,5 roku). Ja musiałam ciężko harować, by dwoje dzieci utrzymać (syn jest młodszy). Zawiniłam wobec niej oschłością, mąż nieobecnością, ale nikt więcej nie zawinił? Dlaczego szkoła nie potrafiła jej zainteresować.
Dosłownie niczym? Znałam tę szkołę i wiem, że tam się nigdy nic cie kawego nie działo - ani na lekcjach, ani w organizacjach młodzieżowych.
Dlaczego w tej chwili nikt w Polsce oficjalnie nie dostrzega tego jakże żałosnego "ruchu" tych jakże żałosnych ludzi? Tu nie chodzi o narkomanię, niektórzy z nich nie wpadają w nałóg, tylko trują swoje umysły pseudo filozofijkami, które nie pozwalają tym ludziom w niczym przyłożyć się do życia. Moja córka głupieje w zastraszającym tempie, jej obecne zainteresowania to wyłącznie muzyka (wiadomo jaka), nie umie sformułować, co chce w życiu robić, gdzie się uczyć, jedyne, co wie, umie sformułować, to to, że chce być w życiu niezależna. Wczoraj mi powiedziała, że jeżeli jeszcze raz jej zabronię wyjechać na "zjazd", to ucieknie z domu. Wszystko to jest jeszcze jedno dziedzictwo polityki poprzedniego okresu. Ale czy my dzisiaj potrafimy tej części młodzieży dostarczyć równie silny "narkotyk" w postaci wzoru pozytywnego, by było to silniejsze niż prymitywne pseudofilozofijki "Rogerów", "Tonich" itp. Nie błagam, ale stawiam postulat konieczności zajęcia się tym zagadnieniem, gdyż z tą młodzieżą Polski nie zbudujemy. Nie możemy tego tak zostawić.
Szczecin, 4 III 1981

Obejrzałam dwa odcinki audycji telewizyjnej o Markomanii w naszym kraju. Jestem załamana, gdyż do tej pory wierzyłam, że m6j syn wyleczy się z nałogu. Teraz wiem, że jest zgubiony. Dziękuję wam całym sercem za poruszenie tego tematu - przemilczanego latami.
Mego syna już nic nie uratuje - ale jakaż przestroga dla młodzieży! Na pewno wielu zastanowi się, zanim sięgnie po jakiś środek. M6j syn Tomasz zaczął się narkotyzować w Liceum Sztuk Plastycznych. Nie mogłam wówczas zrozumieć, co się stało z kochającym, dobrze ułożonym chłopcem. Dowiedziałam się dopiero, gdy miał 19 lat i ulegl silnemu zatruciu.
Dzisiaj ma 27 lat - od trzech lat nie pracuje. Nie chce czy nie może podjąć pracy - nie wiem. W ciągu ostatnich 6 lat dwukrotnie leżał w klinice, na oddziale psychiatrycznym. Za każdym razem wytrzymał dwa tygodnie, wychodził na własne żądanie i koszmar zaczynał się od nowa.
Wygląda bardzo źle, jest ciągle apatyczny. Całymi dniami siedzi w swoim pokoju i czyta lub słucha radia. Przywozi ze wsi słomę makową i gotuje ją w czasie, gdy ja pracuję. Poza tym ma zawsze zapas strzykawek i igieł jednorazowego użytku oraz sporo ampułek różnych leków. Skąd? Nie potrafię na to pytanie odpowiedzieć! Wychowałam sama dwóch synów. Ze starszym nie miałam żadnych problemów. Mój mąż odszedł od nas, gdy Tomasz był mały. Nie interesował się dziećmi, nie płacił na nie alimentów.
Mam jedno, jedyne marzenie w życiu. Aby mój syn stał się normalnym, zdrowym człowiekiem. Aby uwierzył w siebie i ludzką życzliwość.
Dzięki waszym programom o narkomanii mogę wreszcie wyrazić to, co mnie gryzie od 6 miesięcy. Ja nie jestem narkomanką, jestem uczennicą szkoły średniej. Chodzę do Technikum Chemicznego.
Mam 16 lat. Tu w szkole poznałam mojego obecnego chłopca, który ma na imię Sławek. Chodzę z nim już pół roku, oboje tego chcemy, aby to długo trwało. Sławek był kiedyś narkomanem. Skończył z tym tylko z przymusu, ponieważ wydał ich jakiś kolega i chłopcy, którzy się narkotyzowali, byli bacznie pilnowani. Teraz, kiedy minęło kilkanaście miesięcy, jak się już nie narkotyzuje, wraca mu chęć do tego. Bardzo go proszę o to, aby tego nie próbował drugi raz, i to na razie go wstrzymuje. Nie wiem, ile mogę go tak wstrzymywać, ale wiem, że Sławka koledzy do tego zmuszają. Chcę go oderwać od nich, ale przecież nie mogę co dzień się z nim spotykać, ponieważ mam na głowie naukę. On wszedł w złe towarzystwo, poradźcie, co mam robić? Sławek nie może zostać narkomanem. Bardzo go lubię, ale jeżeli on z tym zacznie, ja będę zmuszona z nim zerwać. Nienawidzę ludzi, którzy się narkotyzują, a jego znienawidzieć sobie nie chcę. Piszę ten list z płaczem, więc przepraszam za błędy i pismo. Prosiłabym, abyście nic na ten temat nie mówili w telewizji. Błagam, odpiszcie mi na ten list, wiem że dostajecie dużo listów, ale proszę bardzo.

Nazwisko i adres zatrzymajcie dla redakcji. Czym Sławek narkotyzował się, nie wiem, a o tym wszystkim wiem z jego opowiadań.
Jestem matką jednego z "bohaterów" zrealizowanego przez was filmu "Granica". Film ten był dla mnie dodatkowym ciosem, ponieważ, o ile to jest możliwe, staram się ukrywać tragiczną sytuację w mojej rodzinie. To, że znajomi ze środowiska, w którym żyjemy, rozpoznają mego syna, na pewno w niczym ani jemu, ani mnie nie pomoże, a wręcz przeciwnie - znaczące spojrzenia, dyskretne szepty i przekazywanie informacji dalszym znajomym znacznie pogorszy i tak tragiczny stan moich nerwów. Fakt utrzymania tego w tajemnicy przed innymi nieznaczy, że nie walczyliśmy i nie walczymy z nałogiem syna, ale sprawa jest beznadziejna i z tego w tej chwili zupełnie zdaję sobie sprawę. Był dwukrotnie w Garwolinie, leczyłam go prywatnie, był na Gruzińskiej, przechodził kurację odwykową w domu, pod kierunkiem szpitala na Nowowiejskiej. Wszystko bez rezultatu. Ciągle wraca do środowiska i nałogu. Stosunki między synem a mną są bardzo złe, wiem, że syn mnie nienawidzi, bo ciągle walczę z typami, które nachodzą mój dom. Wiem, w jakich dniach przychodzą i kim są, więc ich wyrzucam, ale oni nie reagują, są bezczelni, a syn każe im zostać, a mnie ubliża twierdząc, że jestem wariatką i powinnam się leczyć. Dochodzi nawet do rękoczynów.

Musiałam zrezygnować z telefonu, który miałam w domu od dwudziestu lat, ponieważ dniem i nocą dzwonili do niego. Myślałam, że może w ten sposób utrudnię im kontakty, ale zaczęło się pukanie do drzwi o różnych porach dnia, do późna w nocy. Jestem kompletnie wyczerpana nerwowo.

Od pewnego czasu przychodzi z nim o każdej porze dnia i nocy jedna z dziewczyn, która również występowała w waszym filmie - nie krępuje się zupełnie moją obecnością. Kilkakrotnie próbowałam ją wyrzucić, ale nic z tego, mimo że syn przy niej mi naubliżał i uderzył. Twierdzi, że to jest jego sprawa, że ona jest jego narzeczoną i będzie się z nią żenił.
Związek małżeński takich, jakimi są, jest nonsensem, a nawet zbrodnią. Żadne z nich nie pracuje, są wycieńczeni fizycznie i chorzy psychicznie, a co będzie, jeśli się urodzi dziecko? Jakie ono będzie i kto je będzie chował? Dziewczyna mimo awantur przychodzi. Co mam robić? Bezczelność ich jest przerażająca, a ja nie mogę pozwolić na to, by mój dom był meliną dla narkomanów. Ta ciągła walka i strach o życie syna jest gehenną, ale nie ma się do kogo zwrócić o pomoc. Chodząc po przychodniach psychiatrycznych - niestety nie mogę się pozytywnie wypowiedzieć o lekarzach. Na przykład w przychodni na Gruzińskiej p. doktor powiedziała, że syn z tego wyrośnie, a kuracja domowa zastosowana przez dr T. pozostawiała wiele do życzenia. Nie będę opisywać szczegółów, ale gdy zwróciłam się z prośbą do dr T., żeby, o ile to możliwe, spowodował wezwanie syna na badanie po kuracji odwykowej, odpowiedział mi dosłownie: "nie jestem zainteresowany jego leczeniem, ale jeśli przyjdzie przyjmę go". Arogancko potraktował mnie również, gdy chciałam się umówić na wizytę w sprawie syna. Uważam, że powinien być stosowany przymus leczenia narkomanów. Wiem, że nasze prawo tego nie przewiduje, że trzeba by chorego przedtem ubezwłasnowolnić, ale czy można ich traktować jak ludzi normalnych? Zmiany w mózgu, jakie zachodzą na skutek zażywania narkotyków, są lekarzom znane, dlaczego więc traktuje się ich jako pełnosprawnych psychicznie? Co z tego, że chory zostanie przyjęty na leczenie np. do Garwolina, jeżeli w każdej chwili może stamtąd wyjść na własne żądanie? Tak było z moim synem. Przecież ich choroba polega również na zaniku silnej woli, są silnie uzależnieni psychicznie i fizycznie, jak więc mogą podejmować słuszne decyzje? Gdyby zdolni byli do racjonalnego myślenia, nie brnęliby w nałóg prowadzący w swej ostatecznej konsekwencji do przedwczesnej śmierci - a przecież umierać nie chcą.
Syn jest już u kresu sił. Widzę, jak niknie w oczach, ale ciągnie do tego środowiska dniem i nocą. Nie śpi, prawie nie je, tylko pije, wstrzykuje sobie narkotyki, nie odróżnia dnia od nocy. W ciągu nocy po kilka razy wychodzi i wraca, zachowuje się jak w dzień i jakby sam mieszkał. Często w ogóle na noc nie przychodzi. Nie rozstaje się z magnetofonem. Mnie uważa za swego wroga, bo staram się przeszkadzać w kontaktach z narkomanami. Pokój jego wygląda jak nora, chociaż latem odnawiałam całe mieszkanie i dostał czysty pokój, ale tego już dawno nie widać. Co mam robić? Kto pomoże mojemu synowi i mnie? Nikt. To nie jest tylko problem i tragedia tych młodych ludzi, ale w równej mierze ich bezradnych, umęczonych rodzin. Problem narkomanii w Polsce istnieje od blisko 20 lat, ale był celowo ukrywany, jako choroba wyłącznie kapitalistyczna i na temat narkomanii w krajach kapitalistycznych często nasza prasa pisała, ale nie zrobiono nic, żeby zapobiec rozprzestrzenianiu się tego nałogu w Polsce. Nie powstały ośrodki lecznicze tego typu, a warunki w istniejących szpitalach psychiatrycznych są katastrofalne, ale o tym dopiero teraz zaczyna się mówić i pisać. Ile jeszcze młodzieży wykończy siebie i swoje rodziny, zanim powstaną jakieś warunki do leczenia i walki z nałogiem? Mówi się, że młodzież produkuje kompot ze słomy makowej, a milczy się o tym, że dociera do nich biały proszek, które go chyba sami nie są w stanie wyprodukować - dostarczają im to zbrodniczy handlarze narkotykami i biorą dużo wyższą cenę niż ta, którą podaliście za kompot. Można by długo jeszcze pisać na ten tragiczny temat, ale tylko rodziny tych nieszczęśników wiedzą, jakie to jest beznadziejne.

Bardzo bym chciała uratować swego syna, ale jak? Oddałabym całą swoją pensję i wszystko, co mogę spieniężyć, aby opłacić jego leczenie za granicą, bo wiem, że tam tego rodzaju lecznictwo jest rozwinięte, ale kto mi to załatwi? Wiem z góry, co mi powiedzą w Ministerstwie Zdrowia powiedzą, że nie mają dewiz, że takich jak on jest wielu. Zgadzam się z twierdzeniem, że młodzieży tej jest około pół miliona. Ilość określana przez przedstawiciela Ministerstwa Zdrowia i dr Dąbrowskiego świadczy o kompletnej ignorancji, w ogóle całe ich wystąpienie, wypowiedzi i stanowisko były zimne, obojętne i dalekie od zaangażowania w sprawę. Swoją drogą, jaka szkoda, że w takim zawodzie jak lekarz i z leczeniem związanym nie ma "doktorów Judymów". Podpisuję się, ale nie wymieniam swego adresu i nazwiska, bo nie chcę, by go usłyszała cała Polska, tak jak zobaczyła mego nieszczęsnego syna, a także nie wierzę w żadną pomoc.
"Po tej stronie granicy" (do spisu treści)

Kategorie

Zajawki z NeuroGroove
  • Kofeina
  • Pierwszy raz
  • Pseudoefedryna

Nastawienie pozytywne, niedzielne popołudnie nie sprzyja nauce więc szukałam czegoś na koncentrację i pobudzenie

Witam wszystkich czytających. Jest to mój pierwsz trip raport, więc proszę o wyrozumiałość. 

Pseudoefedryny postanowiłam spróbować jako wspomaganie do nauki - czytałam wiele opinii, że poprawia koncentrację i zmiejsza senność. Niektórzy nawet sądzą, że może zastąpić amfetaminę. Fetę co prawda jadłam już kilka razy, ale ze względu na jej wysoki potencjał uzależniający nie chciałam jej stosować do nauki. Zachęcona pozytywnymi komentarzami na temat pseudoefki na forach, zakupiłam paczkę Sudafedu - uznałam, że na pierwszy raz wystarczy.

  • Gałka muszkatołowa


Nazwa substancji: Gałka muszkatołowa


Poziom doswiadczenia: sporo THC, pare razy amfa i 2 razy gałka muszkatołowa


Dawka, metoda zażycia: 3 paczki gałki mielonej (Kamis) & 3 całe "orzechy" gałkowe, także Kamis. Do tego troche ziółka i piwka. (dawka skonsumowana została przez 2 osoby)


Nastawienie do gałki: Nieprzekonywujące


Czas: jakoś Kwiecień 2005r


  • Bad trip
  • Kannabinoidy
  • Marihuana

Niekorzystne

Siemano. Mam dla was kolejną porcję pamiętniko-podobnych wynurzeń amatora psychonauty ^^

Będą tu opisane dwie przygody- jedna była jedwabnym spacerkiem ku przyjemności, druga bezwzględną, jakże prostą konfrontacją z cieniem i złem. Piękny przykład dwulicowego działania psychiki =)

TRIP PIERWSZY (Jasny i milutki)

Zioło miałem ładne i pachnące, myślałem iż to czyścioch. A, jak dowiemy się potem, okazuje się, że to raczej natural maczany w laboratoryjnym THC.

 

  • Benzydamina


Doświadczenie: alkohol (praktycznie codziennie jestem pijany chyba, że cos łykam), marihuana (bardzo wiele razy), aviomarin (2 razy), gałka muszkatałowa (2 razy), DXM (1 raz), benzydamina (poniżej opisywany pierwszy raz).



Set&Setting: we własnym domu, prawie cały czas sam, żadnych zagrożeń w stylu rodzice, ciotki, wujki itp. ogólny brak stresu i totalnie odprężenie.



Nastawienie: jak najbardziej pozytywne.



Oczekiwania: halucynacje.


randomness